Menu

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Ta pierwsza cz.8 - Od Atheny/Achillesa

Wpatrywałam się wciąż w Achillesa, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. Serce biło mi jak szalone, a moje oczy wydawały się błyszczeć. A błyszczały dlatego że pojawiły się w nich łzy, wzruszyłam się, a za razem uśmiechnęłam. To chyba była najpiękniejsza chwila mojego życia, najpiękniejsze słowa jakie mogłam kiedykolwiek usłyszeć i to wypowiedziane przez ogiera którego obdarzyłam silnym uczuciem, którego ja sama kochałam.
- Ty na prawdę... Na prawdę mnie kochasz, tak samo jak ja... Ja... Kocham cię Achilles... - w końcu to powiedziałam, byłam cała zarumieniona i jednocześnie szczęśliwa, tak bardzo że nie zważałam już na nic. Zbliżyłam do jego pyska swój, jak tylko poczułam przyjemny dotyk, zrobiło mi się tak ciepło w środku. Już nie musiałam, nie chciałam się powstrzymywać. Wtuliłam się w jego grzywę, a on przytulił mnie do siebie. Zamierzałam zamknąć oczy żeby poczuć tylko samą bliskość Achillesa, inne bodźce przecież nie miały teraz znaczenia, ale nagle dostrzegłam coś w oddali.
- To znów ona - poruszyłam się gwałtownie, lekko opryskując Achillesa wodą, odsuwając się przy tym od niego.
- Luna... - obejrzał się za siebie i szybciej niż ja wyskoczył z wody, pędząc w jej stronę. Sama też wyszłam szybko na brzeg biegnąc za nim. Luna znów kogoś zaatakowała, dziwiłam się co ona jeszcze tu robi, najpierw porwała źrebaka, potem zabiła Cyklopa, a teraz jeszcze rzuciła się na jakiegoś ogiera i to chyba nawet ze stada. Achilles musiał ją przewrócić na ziemie i to tak mocno że było słychać jak o nią runęła, straciła na chwilę przytomność, a jak się ocknęła, podniosła się gwałtownie, upadając równie szybko. Drugi raz jednak jej się udało i podeszła do tego kogo zaatakowała, był nieprzytomny, a Achilles próbował go obudzić, mając jednocześnie oko na Lunę. Trzymałam od niej dystans, żeby w razie czego zdążyć uciec. Wiedziałam że sobie z nią nie poradzę, co innego Achilles, który był gotów do każdej walki i to w nim podziwiałam.
- Aiden! Nie... Tylko nie ty.... - czarna popłakała się upadając na ziemie tuż przed rannym.
- Athena możesz...
- Poszukać jakiś opatrunków? - przerwałam Achillesowi domyślając się co miał na myśli, od razu mi przytaknął. Aiden strasznie krwawił, w końcu miał tak głębokie rany że to byłoby dziwne gdyby nie leciała z nich krew. Ruszyłam pędem w kierunku gór. Tam można było znaleźć różne rzeczy z tego co słyszałam. Spieszyłam się jak nigdy, od tego jak szybko coś przyniosę zależało życie tamtego ogiera. Pierwszy lepszy materiał, który nadawał się do zatrzymania krwawienia i który zdołałam znaleźć, pochwyciłam w pysk i pobiegłam cwałem, docierając w kilka minut na miejsce. Wodospad na szczęście był blisko, więc Achilles zabrał na grzbiet Aiden'a i położył go obok brzegu, następnie pomogłam mu obmyć rany i materiał przy okazji. Potem Achilles dość sprawnie, trochę z moją pomocą, zatamował najgłębsze z ran Aiden'a. Luna za to nie zrobiła nic, zalała się już kompletnie łzami i nie ruszała z miejsca.
- Teraz już na pewno będę musiał z nią iść do przywódców, a chciałem się tym zająć później - powiedział do mnie Achilles, byłam nieco wystraszona, nie chciałam oglądać kolejnej śmierci, a niemal tak się właśnie stało.
- To ja zostanę przy nim i zaczekam na ciebie - zaproponowałam, patrząc raz na Aiden'a, a raz na Achillesa.
- I tak tu wrócę z przywódcami - Achilles podszedł do Luny, spojrzała na niego z łzami spływającymi z oczu, cała aż się trzęsła, zachowując się tak jak przerażone źrebie.
- Nie... Nie zabieraj mnie tam. A jak znowu kogoś skrzywdzę? Lepiej zabierz mnie stąd jak najdalej... Muszę, muszę odejść stąd jak najdalej, jestem potworem...
- Najpierw...
- Proszę, odprowadź mnie do granicy, żebym nikogo nie skrzywdziła po drodze... Błagam... I... I powiedź Aiden'owi że... Że go kocham, że nie chciałam... Nie chciałam go skrzywdzić ja... Ja... - poderwała się z ziemi.
- Spokojnie.
- Nie... Zabij mnie... Zabij mnie tu i teraz! - krzyknęła, jej oczy zaświeciły na czerwono. Zacisnęła je mocno, a sierść zjeżyła jej się na grzbiecie. Oddychała szybko.
- Musisz się uspokoić - podeszłam, chciałam pomóc, nagle zrobiło mi się jej żal.
- Athena nie zbliżaj się! - ostrzegł mnie Achilles. Już miał złapać Lunę, ale nikt z nas się nie spodziewał się że rzuci się tak momentalnie w moją stronę, byłam kilka kroków od niej, a i tak byłam zbyt blisko. Już mnie powaliła na ziemie, złapała za grzywę i zaczęła biec, ciągnąc mnie po ziemi. Nie sądziłam że pobiegnie tak szybko że nawet Achilles nie będzie mógł jej dogonić.
- Zostaw ją! - Achilles był tuż za nami, krzyczałam tak głośno że już nie słyszałam co on mówił. Bolało, bo ona wbiła mi kły w szyję i czułam jak ściąga mi skórę tym ciągnięciem, nie mówiąc już o tym że byłam cała poobijana. W końcu moja głowa napotkała kamień, uderzając o niego z dużą siłą, nie mogłam nic zrobić, nawet jej jakoś przechylić. Po tym ciosie straciłam świadomość tego co dzieje. Ocknęłam się dopiero na szczycie jakieś góry. Luna stała nad jej krawędzią, a wiatr był tak urwisty że zawiewał nasze grzywy wprost na oczy, co nieco utrudniało widoczność. Czarna wychyliła jedną nogę poza krawędź.
- Stój! - krzyknęłam, próbując się podnieść, przeszedł mnie nie wyobrażalny ból.
- Nie skacz, chcesz się zabić?! - krzyknęłam znowu, nie chciałam tego widzieć, po za tym nie życzyłam nikomu śmierci, nawet jej.
- Co jest gorsze? Moja śmierć, czy śmierć tych których mogę zabić? - wyłkała.
- To nie powód żeby się zabijać. Nie skacz, jakoś ci pomożemy...
- A jak Aiden przeze mnie teraz umrze? Nie zniosę tego.
- On nie umrze...
- Ty też umrzesz jak... Jak to znów mnie napadnie...
- Nie prawda, wszystko będzie dobrze - podniosłam się na siłę, ledwo co do niej podeszłam, kulejąc na mocno zranioną nogę. Złapałam ją lekko za grzywę, ciągnąc tak samo mocno, zachwiałam się przy tym. Ból był tak silny że zgięła mi się jedna z nóg i niespodziewanie spadłam w kierunku przepaści, grzywa Luny wyślizgnęła mi się z pyska. Czarna chwyciła mnie w ostatniej chwili, wtapiając kły w moją szyję.
- Zostaw ją w spokoju! - Achilles wbiegł akurat na szczyt. Powstrzymywałam się ledwo od krzyku, lepiej by było gdyby chwyciła mnie za grzywę, a tak pociekła mi już krew po szyi. Zastanawiałam się czemu Luna nie wciąga mnie jeszcze na górę, miała dość sił żeby to zrobić. Mogłam już tylko liczyć na Achillesa, ale co będzie gdy jak podejdzie to ona mnie puści. Raczej nie przeżyłabym tego upadku, nikt by tego nie przeżył. Było zbyt wysoko, jak tylko patrzyłam w dół, przechodziły mnie zimne dreszcze i przeszywał strach...


Achilles (loveklaudia) dokończ


niedziela, 24 stycznia 2016

Ta pierwsza cz.7- Od Achillesa/Atheny

-Uspokój się!- wrzasnąłem na Lune, złapałem ją za grzywę i uderzyłem jej głową o drzewo, po trzech takich ciosach oszołomiło ją, i wróciła do siebie
-Ja...- spojrzała w stronę martwego ogiera- nie chciałam...- spłynęły jej łzy po policzkach, zmieszały się z krwia która spłynęła jej z głowy
-Wracaj do stada...do partnera- podniosłem ją i popchnąłem, i to dość mocno bo aż się zachwiała na nogach
-Przepraszam...- wyszeptała poczym uciekła w las, podszedłem do Atheny
-Czemu mi tego nie powiedziałaś?
-Ale...czego?
-Że pochodzisz od ludzi...nie ufasz mi? bałaś się czy co?
-Bałam się odtrącenia, nawet nie wiesz ile razy byłam przez to przeganiana...odtrącana
-Ale ja taki nie jestem, a przywódcy wiedzą?
-No...nie, bałam się że mnie nie przyjmą
-Oni są wyrozumiali, tutaj już są konie które niegdyś należały do ludzi
-Nie wiedziałam...
-Ehhh rozumiem że się bałaś- przytuliłem ją- ale mi możesz ufać, zapamiętaj
-Wiem że powinnam, tylko ty mnie polubiłeś...zaakceptowałeś
Spojrzałem na martwe ciało ogiera
-Wiesz co, chodźmy stąd
-A...a Cyklop?
-On już nie żyje, niech jego ciałem zajmą się ptaki, robaki i padlinożercy...chodźmy- złapałem ją lekko za grzywę i odciągnąłem od tego miejsca.
Wróciliśmy do stada, no i oczywiście, co zastałem? jak szydzą z Prakerezy, podszedłem do grupy koni od tyłu wraz z Atheną.
-Ucz się- spojrzałem na nią, przytaknęła mi.
-Cisza!- wkroczyłem, przeszedłem między końmi i stanąłem obok Łzy
-Może jeszcze ją pobijcie za wygląd! ma być spokój bo inaczej mnie popamiętacie!- wrzasnąłem, umilkli i szybko się rozeszli, wracając do swoich obowiązków.
-Wszystko w porządku?
-Yhymm
-Nie przejmuj się nimi, nie wyglądasz źle, pozatym...zauważyłem ostatnio że chyba komuś się podobasz- szturchnąłem ją lekko
-Że niby ja?
-Yhym...przyjrzyj się dobrze, nie raz stawał w twojej obronie...pomyśl, ja tym czasem muszę już iść
-Dobrze....i dziękuję
-Nie ma za co- wróciłem do Atheny
-To jest namiastka moich obowiązków, zastępca ma podobne, ja jestem trochę jak zastępca tylko mam dodatkowy obowiązek, doradzanie przywódcy.
-Nadal myślę nad tym stanowiskiem...
-Idź na to stanowisko, nie pożałujesz
-Ale ja nic o tym nie wiem
-Wystarczy mieć łeb na karku, na początku mogę być twoim nauczycielem, jak się zdecydujesz to mów, pójdę z tobą do przywódców
-Dobrze
-To jak? ścigamy się?
-Nie dogonisz mnie- zaśmiała się, dotknęła mnie i zaczęła uciekać, ruszyłem za nią. Zaczęliśmy się śmiać i wygłupiać, biegać między końmi ze stada, niczym źrebaki.


                                                                                      ***


Dobiegliśmy nad wodospad, wskoczyliśmy do niej oboje. Podpłynąłem do niej i spojrzałem w oczy.
-Jesteś niezwykła- zaśmiałem się
-Na...na prawdę tak myślisz?
-Pewnie, jesteś idealna, to że z charakteru to jeszcze z wyglądu, urocza, miła, troskliwa, piękna, mała, drobna, do tego ten głos i oczy...i nigdy się tak przy żadnej klaczy nie czułem, mam nadzieję że się nie wystraszysz jak ci to powiem ale...ale muszę...Athena kocham cię


                                                                              Athena [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Utrata pamięci cz.4 - Od Ulrike, Shady, Felizy

Od Ulrike
Przywódcy zgodzili się żebym teraz ja miała na oku Shady, sama zaproponowałam pomoc, a oni dowiadując się co wcześniej zrobiłam i jaki wpływ miałam na nią wyrazili zgodę. Opowiedziałam im o wszystkim, pomijając to że straciłam pamięć i skąd przybyłam. Musiałam im skłamać, że jestem siostrą Ihilo i że dołączyłam do stada w nadziei że spotkam brata, bo ponoć słyszałam od kogoś że tu jest. Na szczęście w przeciwieństwie do Wichy nie zwracali uwagi na różnice pomiędzy nim, a mną i od razu w to uwierzyli. W końcu Zima i Shady też się różniły, a mimo to były rodzeństwem.
Minęło kilkanaście tygodni. Z Shady było już na tyle dobrze że zaczęła zachowywać się już całkiem normalnie, co prawda od czasu do czasu traciła rozum, ale zwykle szybko udawało mi się wtedy ją uspokoić. Zima kazała mi spróbować przekonać jakoś Shady aby ta zajęła się Snow'em. Miałam też jej w tym pomagać. Nie miałam jednak pojęcia jak przekonać karą do syna, nie chciała o nim słyszeć. Próbowałam na daremno, ale przynajmniej byłam mądrzejsza od Wichy i informowałam o wszystkim przywódczynie, a gdy jej nie mogłam znaleźć, to przywódce. Dzięki temu wiedzieli że Snow jest nadal bez matki i bez opieki. A mnie jakoś nie ciągnęło żeby zająć się ogierkiem, w końcu miałam na głowie jego matkę. Wiedziałam jednak że to nie potrwa długo, bo w końcu kara już całkiem zdrowieje. Za to ja, z biegiem czasu byłam już przekonana że na prawdę jestem siostrą Ihilo. I mimo że próbowałam sobie wybić te myśli z głowy, to one i tak wracały, tak że już później nie wiedziałam czy to kłamstwo czy jednak prawda. I w końcu całkiem w to uwierzyłam, sądząc że odzyskuje pamięć, tyle że nic po za tym nie mogłam sobie przypomnieć. Nawet nie wiedziałam jak wyglądał mój brat. A nikogo o to nie mogłam zapytać, bo musiałam zachować w tajemnicy to że już dawno temu straciłam pamięć. Tak było bezpieczniej.

No i nadszedł ten dzień, dzień w którym Shady już mnie nie potrzebowała. Obie zostałyśmy całkiem same, ona z wyboru, bo sama oddzieliła się od stada i trzymała wciąż na uboczu, natomiast ja dlatego że już nie musiałam się nią zajmować. Jedyne co zostało mi po bracie to jego syn, ale nie zamierzałam się w to mieszać. Snow nie należał do najinteligentniejszych, a ja miałam już dość pomagania jego matce, cudem dotrwałam do końca. Zastanawiałam się czy mam jeszcze jakąś rodzinę, czy im na mnie zależy. Ilekroć byłam przy wodospadzie wpatrywałam się wciąż we własne odbicie i mimo że przyzwyczaiłam się już do samej siebie, nie wiedziałam do końca kim jestem. Chwilami się załamywałam, bo nadal, przez tyle czasu nie wróciło nawet jedno ze wspomnień, chociażby jeden urywek chwili z dawnego życia... Nic. Najgorsze że miałam tyle czasu na rozmyślanie że mogłam się gnębić tym wszystkim do woli. Zaczęłam bez celu wędrować po wyspie, nieraz obserwowałam też stado. Moją uwagę przykuła kaleka klacz, miała tak głębokie blizny na szyi że aż ciarki przechodziły po grzbiecie, dziwiłam się jak mogła coś takiego przeżyć. Nie chciałam z nią mieć jednak nic wspólnego, ale też nie należałam do tych co z niej szydzili i się z niej wyśmiewali. Nie było sensu jej bronić, bo ktoś inny już się tym zajął. Obserwowałam kłótnie jaka z tego wyniknęła, gdy wtem przeszkodził mi pewien ogier, zaczepiając mnie od tak.
- Co ty taka smutna, chcesz żebym cię rozweselił? - wyszedł mi na przeciw zasłaniając widok, zerknęłam na niego tylko raz i to było wszystko, bardziej ciekawiło mnie to co działo się przy tej kalekiej.
- Nie i nie jestem smutna. Odsuń się.
- Mam lepszy pomysł...
- Nie słyszałeś?
- Chodź, coś ci pokaże, nie pożałujesz.
- Jasne, daruj sobie. Idź lepiej do tych swoich klaczy - powiedziałam, już nie raz widziałam go w ich towarzystwie. A przez to tylko przychodził mi na myśl Sten. I mimo że stał przy mnie zupełnie inny ogier, miałam wrażenie że patrze właśnie na mojego byłego partnera. Chyba, bo nawet tego nie mogłam być pewna.
- Jeśli chcesz mogę je dla ciebie rzucić, podobasz mi się - zbliżył się do mnie, wpatrując w moje oczy.
- A ty mnie nie - odepchnęłam go od siebie, od razu odchodząc. Pięknie, jeszcze na dodatek mówił jak Sten, oboje muszą być siebie warci.
Przeszłam kawałek, słysząc jeszcze jeden odgłos kopyt oprócz własnych kroków. A sądziłam że jasno dałam mu do zrozumienia co o nim myślę.
- Jestem Kier, a ty? - odezwał się ten ogier, gdy się obejrzałam za siebie, bo kto by inny.
- Czego ty chcesz?! Mówiłam już że mnie nie obchodzisz! - popchnęłam go mocno, żeby tylko się odsunął jak najdalej ode mnie.
- Spokojnie... Dałabyś mi szanse.
Przewróciłam oczami: - Daj mi lepiej spokój - odeszłam znów od niego, tym razem, miałam nadzieje że skutecznie. I nie pomyliłam się, bo jak doszłam nad wodospad byłam już sama. Znowu... Położyłam się nad jego brzegiem, wsłuchując się w szum wody, próbowałam się uspokoić, przez Kiera, nie mało że przypomniałam sobie o Sten'nie to jeszcze o tym ogierze, który skrzywdził Shady, miałam go zabić, obiecałam to karej. A nie wiedziałam gdzie był i czy powinnam to zrobić, czy jestem w ogóle w stanie? Dziwne było to że jakoś mnie ta myśl nie przerażała, chyba bym się nie zawahała i przy pierwszej okazji spełniła tą obietnice, ale nadal pozostawało pytanie czy powinnam, czy właśnie taka jestem?

Od Shady
Chwilami nie wiedziałam czy to sen czy może rzeczywistość, tak czy inaczej nie mogłam znieść jednego i drugiego. Najgorsze że nie mogłam teraz liczyć na siostrę, nie chciałam jej się narzucać, zwłaszcza że nie wiedziałam do końca co się ze mną dzieje, a ona miała tyle na głowie. Jak tylko wspomniałam w myślach o ukochanym cała zaczęłam się trząść z rozpaczy i ronić łzy, ciężko mi było wtedy nawet oddychać. Dlatego wolałam nie myśleć, ale to nie było możliwe. Najlepiej bym odeszła i skończyła ze sobą, ale to nie możliwe. Ulrike będzie mnie pilnować. Chociaż ostatnio gdzieś zniknęła, może dlatego że ją odtrąciłam, tak jak każdego wkoło. Właściwie nie wiedziałam dlaczego, ale coś mi mówiło że tak będzie lepiej. Niedawno Ulrike stwierdziła że zachowuje się normalnie, może dlatego mnie zostawiła samej sobie? Tylko nie bardzo rozumiałam kiedy zachowywałam się nienormalnie.

Dziś wyjątkowo było mi niedobrze i bolała mnie głowa wraz z brzuchem. Nie znosiłam tego najlepiej, wciąż leżałam, wstawałam i chodziłam, potem znów na powrót się kładąc. Chciałam pójść do siostry, właściwie to ciągle chciałam być w jej towarzystwie, miałam tylko ją i może jeszcze Ulrike, ale co do niej nie byłam pewna, wydawała mi się dziwna, była bliska Ihilo, w końcu to jego siostra, ale... Teraz jej nie było, a tak długo się mną opiekowała...
Nagle jak znów wstałam, ktoś złapał mnie za grzbiet, musnął pyskiem.
- Kim jesteś?! - odsunęłam się momentalnie, na widok ogiera, bałam się go, spoglądałam po sobie, jakbym sprawdzała czy nie mam żadnych ran, po woli dochodziło do mnie kim on jest.
- Nie poznajesz mnie? To ja... Ihilo - podszedł do mnie, stanęłam jak wryta, nie byłam w stanie ocenić czy to ten którego widziałam chwilę temu czy Ihilo. Zacisnęłam oczy.
- Nie... Proszę... - zdałam sobie sprawę że tracę zmysły, może cały czas je traciłam?
- Proszę... - popłakałam się, czułam jak mnie do siebie przytulił.
- Spokojnie skarbie... - usłyszałam troskliwy głos, otworzyłam oczy.
- Ty... Ty nim nie jesteś... - teraz już widziałam przed sobą Ihilo i za nic nie chciałam dopuścić do siebie myśli że on nie żyję, a dobrze o tym wiedziałam.
- Jak to nie? Wróciłem do ciebie.
- To.. To nie możliwe... To na prawdę ty? - wydawał mi się coraz bardziej prawdziwy, to spojrzenie, ten głos, to musiał być on.
- Ty żyjesz! - wtuliłam się w niego mocno.
- Tak... Chodź teraz ze mną.
- Dokąd? - nadal go nie puściłam, znów był przy mnie. Łzy aż wypłynęły mi z oczu, ale te łzy były łzami szczęścia.
- Mam niespodziankę...

Od Felizy
- Szybciej, nie mógł odejść za daleko - ponaglałam córkę, bardzo mnie zawiodła, jak w ogóle mogła mnie nie posłuchać.
- Mamo ale...
- Ani słowa, idź że... - popchnęłam ją żeby przyspieszyła, niezbyt delikatnie, a to dlatego że byłam wzburzona. Wreszcie zguba się znalazła, a mianowicie ogierek, z którym walczyła Dolly. Podeszłam do niego nie zauważona, patrząc ostrzegawczo na Dolly, żeby przypadkiem mnie nie zdradziła. Byłam już o krok za nim, złapałam go gwałtownie za grzywę, ciągnąć w swoją stronę, szybko trafił pod moje kopyta, ale nadal ustał na nogach.
- Spróbuj jeszcze raz tknąć moją córkę, to cię zabije! - przycisnęłam go gwałtownie przednimi nogami, ledwo zdążył przy zderzeniu z ziemią, zgiąć swoje (nogi), a już prawie bym mu je złamała.
- Mamo, daj mu spokój, to, to była tylko zwykła bójka... Ja właściwie zaczęłam... - wtrąciła się Dolly, przewróciłam oczami, ta znów swoje.
- Nie wtrącaj się, uczyłam cię jak masz postępować z takimi jak on, ale ty najwyraźniej nie wzięłaś sobie tego do serca - złapałam małego za grzywę, z zamiarem wykręcenia mu głowy, tak żeby trochę pocierpiał.
- Mamo!
- Mówiłam ci żebyś powiedziała im że to on cię uderzył, a ty się tylko broniłaś. Komu by uwierzyli? Bezbronnej klaczce czy wyrośniętemu już ogierkowi? Ale nie, ty wolałaś się przyznać! - puściłam go, ale za to oparłam na nim cały swój ciężar ciała. Usłyszałam pęknięcie, uśmiechając się przy tym szyderczo, długo już się nad nikim nie znęcałam, a on dodatkowo skrzywdził moją córkę. I był obcym źrebakiem. Jego ranny z tej ich bójki były śmieszne, za to Dolly przez bachora kulała i musiałam ją opatrzyć, nim zaczęłyśmy go szukać.
- Wgniotę cię w ziemie, jak robaka - przycisnęłam go mocno, krzyczał już z bólu. Chciałam przytrzymać mu pysk, ale niespodziewanie coś mnie zaskoczyło. Ktoś nagle na mnie wpadł, najwyraźniej celowo zrzucając mnie ze źrebaka. Poleciałam na bok, obijając się przy okazji o twardą ziemie. Odwróciłam się momentalnie na brzuch. Już myślałam że to Elliot, bo on zwykle lubił pojawiać się znienacka. Ku mojemu zdziwieniu to była tylko zwykła, kara klacz.

Od Ulrike
- Nie spodziewałabym się... - poderwała się z ziemi: - Że ktoś tu będzie - zmierzyła mnie wzrokiem, ogarnął mnie strach, widząc jej krwiste oczy przepełnione nienawiścią, ale stałam niewzruszona, jakby tylko część mnie się jej bała.
- Nie masz prawa uczyć ją takich rzeczy! - krzyknęłam, nie wiedziałam dlaczego, ale własnie to co pokazywała klaczce i co do niej mówiła wzbudziło we mnie gorszą złość niż to co zrobiła ogierkowi.
- To moja sprawa jak wychowuje córkę, lepiej się w to nie wtrącaj! A po za tym jak chcesz żyć to radzę ci milczeć - spojrzała na ogierka, zwijającego się z bólu.
- Tylko na to cię stać? Potrafisz tylko krzywdzić bezbronną istotę!
- Taką jak ty? - zaczęła chodzić wokół mnie, nie spuszczałam z jej wzroku: - Widzę że się nie dogadamy, myślisz że zauważą że zniknęłaś ze stada? Wątpię...
- Chcesz walczyć? - stanęłam jej na drodze, miałam już dość tego chodzenia na około mnie, zmierzyłyśmy się obie wzrokiem.
- Myślisz że jestem bezbronna? Możemy się przekonać jak jest na prawdę - parsknęłam, patrząc na nią krzywo. Zaśmiała się. Skierowałam uszy do tyłu, podcięłam jej nogi, przez co upadła. Nim zdążyłam ją znów zaatakować, rzuciła się na mnie, szybko przygniatając do ziemi.
- Jesteś żałosna - schyliła nade mną głowę łapiąc za grzywę i ciągnąc mnie za nią, wykręcając mi kark. Zacisnęłam zęby z bólu i złości. Kopałam ją dość mocno i energicznie żeby ją z siebie zrzucić, ale bez skutku. Wokół niej latały jakieś dziwne, czarne smugi. Wyszarpałam jej się w końcu i to wtedy kiedy prawie skręciła mi kark.
- Jesteś tak słaba że potrzebujesz wsparcia? - spytałam, próbując odepchnąć ją od siebie przednimi nogami.
- Myślisz że chce mi się z tobą teraz walczyć? Po co? Skoro mogę to znacznie szybciej załatwić.
- Każda wymówka jest dobra, po prostu tchórzysz! - parsknęłam, w końcu ją odepchnęłam i to wtedy kiedy te czarne smugi zniknęły. Poderwałam się z ziemi, stanęłyśmy obie dęba, momentalnie uderzyłam ją w pysk, przez co upadła. Trafiła mnie tylnymi nogami, prostując je gwałtownie, a że stałam jeszcze dęba od razu runęłam na ziemie. Klacz złapała moją grzywę, szarpiąc tak mocno do tyłu że nie mogłam się wyswobodzić. Wierzgałam nogami, w końcu przesunęłam się tak szybko że po drodze uderzyłam ją głową. Poderwałam ją mimo bólu, łapiąc zębami za jej szyję, zraniłam ją, zanim się odsunęła. Oddała mi tym samym, gryzłyśmy się i kopałyśmy, miałam na tyle utrudnione że wciąż leżałam.
- Tacy jak ty nie zasługują żeby żyć! - nie wiem jak i kiedy, ale ni stąd ni zowąd to ona znalazła się pode mną i miałam zamiar ją zabić, nawet bym to zrobiła, gdyby ta mała nie wcisnęła się pomiędzy nas. Rozproszona, odsunęłam się szybko, dochodząc do siebie.
- Mamo... - klaczka wtuliła się do niej.
- Uciekaj do stada - obca podniosła się opychając od siebie córkę i mierząc mnie wzrokiem. Jej rany zniknęły. Co było wręcz nie możliwe.

Od Felizy
- Nieźle, widzę że masz w tym doświadczenie - zaśmiałam się, widząc jej zdziwioną i niezwykle zdezorientowaną minę, jakby nie wiedziała co się stało, co zrobiła. Tak na prawdę byłam wściekła, bo pokonała mnie zwykła klacz. Mimo to zachowywałam pozorny spokój.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - wreszcie się odezwała.
- Jesteś morderczynią. Jak to mówią, praktyka czyni mistrza - zaśmiałam się, bo ta cała pobladła.
- Nie prawda... - zaprzeczyła cicho.
- Co jest? Odkryłam kim jesteś, a teraz udajesz niewiniątko? - zbliżyłam się, a ona cofnęła się do tyłu.
- Nikogo nie zabiłam!
- Nie wydaje mi się.
- Wiem że... Że nie... - szepnęła: - Nie, nie mogłabym...
- Przed chwilą chciałaś zabić mnie, ale na daremno, bo nie dałabyś rady z demonem.
- Co ty...
- Tak, jestem demonem, a to co widziałaś to inne demony, te martwe, złe duchy, które mi służą - zaczęłam chodzić wokół niej, teraz nie powinna już protestować: - Więc nawet jak wygrałaś, nie dałabym ci się zabić, z resztą chciałaś zabić jej matkę? - wskazałam na Dolly: - Ma tylko mnie...
Klacz spojrzała w stronę ogierka, ale szybko sobie o nim przypomniała. Był już martwy, najwidoczniej musiałam mu niefortunnie złamać kręgosłup. Jedno szczęście że był obcy, a nie ze stada.
- Powiem że to ty go zabiłaś, jak chociaż szepniesz słówko o tym co tu się stało. Ja dłużej jestem w stadzie to mi uwierzą, prawda Dolly? - spojrzałam na córkę, wiedziałam że co by się nie działo będzie po mojej stronie. Mała przytaknęła lekko.

Od Shady
Miałam wrażenie że umarłam, albo że śnie, bo on wrócił, znów był przy mnie. Obiecałam sobie że już nigdy choćby na krok go nie odstąpię.
- Tak bardzo za tobą tęskniłam, tak bardzo... Bardzo cię kocham... - przyznałam patrząc mu w oczy, nie miałam pojęcia dokąd idziemy, przekroczyliśmy już granice.
- Ja ciebie też... - uśmiechnął się lekko i ja także: - A już zwłaszcza mojego źrebaka - spojrzał na mój brzuch, a jego uśmiech przybrał dziwny wyraz.
- Ihilo o czym ty...
- Na prawdę widzisz tego trupa zamiast mnie? Jaka ty jesteś głupia - zaśmiał się, teraz już nie widziałam Ihilo, tylko tego ogiera. Nie mogłam się ruszyć, serce biło mi tak mocno, cała drżałam, a oddech miałam coraz to szybszy. To nie mogła być prawda.
- Ty... Ty...
- Zrobiłem ci źrebaka, mojego źrebaka. A teraz cię porywam, pożegnaj się ładnie ze stadem, z siostrunią, a zapomniałbym, jej tu nie ma - śmiał się coraz głośniej, przysnął mnie do siebie: - Mam nadzieje że nie będzie takie ułomne jak ty, bo wtedy je zabije razem z tobą!
- Puść... - szepnęłam przerażona.
- Gdzie twoja przyjaciółeczka? Czyżby cię zostawiła... Odpowiem ci. Już dawno cię zostawiła, śledziłem was. I wykorzystałem tą samą sztuczkę co ona - odepchnął mnie od siebie, upadłam na ziemie, byłam tak przerażona że nie mogłam się ruszyć.
- Myślałaś że ona jest siostrą Ihilo? Powiem ci coś, znałem go i on nie miał rodzeństwa.
- Kłamiesz... - szepnęłam, po czym krzyknęłam, bo zauważyłam obok siebie krew, zniknęła jednak po chwili, a w oddali pojawiło się ciało, ciało Ihilo, okropnie zmasakrowane, zaczęłam krzyczeć wniebogłosy, jeszcze głośniej niż wcześniej.
- Zamknij się! - ogier przycisnął mi głowę do ziemi: - Chcesz żebym się znów tobą zabawił? Chcesz?!
Zamilkłam, spłynęło mi kilka łez po policzku, zamknęłam oczy, czułam jak obcy złapał mnie za ogon i ciągnie po ziemi.

Od Ulrike
Podeszłam gwałtownie do ogierka, próbując go obudzić.
- Proszę cię... Otwórz oczy, no dalej... - trącałam go pyskiem, do oczu napłynęły mi łzy. Czułam się tak jakby już to kiedyś przeżywałam.
- Obudź się... - szarpnęłam go lekko za grzywę.
- Żałosne... To twój syn, czy co? - zakpiła klacz.
- Ciekawe co byś zrobiła gdyby twoja córeczka była na jego miejscu! - krzyknęłam, wzięłam małego na grzbiet.
- Po co ci zwłoki?
- Możesz mnie powstrzymywać, mówić co tylko chcesz, nawet zabić, ale i tak przywódcy się o tym dowiedzą! - ruszyłam w stronę stada. Po paru krokach, zatrzymałam się jednak, cała zalana potem. Ona chyba miała racje, ja na prawdę kogoś zabiłam. Tak długo chciałam sobie coś przypomnieć, ale to był błąd, już nie chciałam pamiętać...


Ciąg dalszy nastąpi

Ta pierwsza cz.6 - Od Atheny/Achillesa

- Nikt jeszcze tak nie mówił... - uśmiechnęłam się lekko, czułam się niezwykle błogo gdy tak wpatrywałam się w jego oczy, mimo zakłopotania, pozwoliłam sobie na to głębsze spojrzenie. Pozwoliłam sobie też na snucie marzeń związanych z Achillesem. "Ja cię kocham... Kocham cię i boję się ci to wyznać..." powiedziałam do niego w myślach, mając pewność że ich nie usłyszy. Jednak patrząc tak na niego miałam wrażenie że rozumie.
- Dziękuje - przerwałam ciszę.
- Ale za co?
- Za to że jesteś, za ten wspaniały prezent i... - przerwałam, jednak miałam racje, nie jestem jeszcze na to gotowa.
- Cieszę się że ci się podoba - uśmiechnął się do mnie.
- Jesteś najlepszym przyjacielem jakiego miałam - przyznałam, przytulając się do niego, tak po przyjacielsku, choć czułam coś więcej niż przyjaźń i dla mnie ten gest też znaczył coś więcej.
- Mam prośbę, zostańmy tutaj na noc, tylko we dwoje, to będzie doskonała okazja żeby się lepiej poznać, porozmawiać i pooglądać wspólnie gwiazdy - zaproponowałam.
- Chciałbym, ale niestety mam obowiązki, będziemy musieli wrócić do stada.
- No tak... - zamyśliłam się, szybko sobie przypominając o propozycji Achillesa w kwestii zostania zastępcą w stadzie.
- Ilu jest zastępców w stadzie?
- Właściwie to jeden.
- Na prawdę? - zdziwiłam się.
- No cóż, nie każdy chce mieć obowiązki, większość woli zająć się rodzinom.
- Ale gdyby było was więcej byłoby mniej tych obowiązków?
- Na pewno. Może jednak zostań jednym z zastępców, na prawdę się nadajesz, a jak nie jesteś pewna to możesz najpierw spróbować.
Zastanowiłam się przez chwilę, przecież pochodziłam od ludzi, co ja mogę o tym wiedzieć? I czy w ogóle mam prawo zajmować tak ważne stanowisko? Właśnie, powinnam już dawno mu o tym powiedzieć, czułam się okropnie, tak to ukrywając przed nim. Jednocześnie będę mogła sprawdzić czy coś do mnie czuję, nie ważne czy to przyjaźń czy miłość. Jednak przemawiał przeze mnie strach, nie chciałam go stracić. A co jeśli wieść o tym skąd jestem wszystko skreśli? Ile razy miałam przez to problemy, jeszcze kiedyś gdy dało się wyczuć ode mnie zapach ludzi, żaden z koni nie chciał się do mnie zbliżyć, albo mi samej nie pozwalał podejść. Szybciej czy później i tak wszystko pewnie się wyda, musiałam zaryzykować.
- Achilles ja... Ja... - położyłam po sobie uszy, spuszczając wzrok.
- Coś nie tak?
- Ja jestem... Urodziłam się... Znaczy... - westchnęłam ciężko: - Nie ważne... - wreszcie odpuściłam, jednak zabrakło mi odwagi.
- O co chodzi?
- Już o nic, wolę o tym nie mówić...
- Ktoś cie skrzywdził?
- Nie, nie o to chodziło... Tylko... Wybacz, nie mogę - wyszłam z groty. Wkrótce po tym wróciliśmy do stada w milczeniu. A że było już późno oboje wróciliśmy do jaskini. Przez ostatnie wrażenia dość szybko zasnęłam, nawet myśli które mnie dręczyły mi w tym nie przeszkodziły.

Miałam bardzo dziwne sny, w wielu ukazywał mi się Achilles, a ja starałam się do niego dobiec, ale nie mogłam, jakaś tajemnicza postać stale blokowała mi do niego dostęp. W końcu się przebudziłam, wyszłam na zewnątrz żeby trochę ochłonąć. Spojrzałam na swój naszyjnik, tak pięknie mienił się w pierwszych promieniach słońca. Ale najlepsze było w nim to że to prezent od Achillesa.
- Athena! - krzyknął ktoś nagle, przestraszona obejrzałam się w stronę dźwięku.
- Athena pomóż mi! - głos się powtórzył, dochodził gdzieś z lasu.
- Gdzie jesteś? - zawołałam. "I co najważniejsze kim jesteś? Skąd mnie znasz?" dodałam w myślach.
- Tutaj... - zawołał, już znacznie słabiej, ruszyłam w stronę dźwięku. Znalazłam rannego ogiera, był znajomy, a nawet bardzo znajomy.
- C... Cyklop? - wymamrotałam, wyglądał okropnie, miał mnóstwo szarpanych ran, zadrapań i cały leżał też w krwi.
- Wiedziałem że to ty... Wiedziałem... - wymamrotał, uśmiechając się do mnie.
- Co tu robisz? Jak tu dotarłeś?
- Tak jak ty... Uciekłem, uciekłem od ludzi... Masz szczęście.. Że... Że nie zdążyłem...
- Co z tobą?
- Umieram...
- Nawet tak nie mów.
- Ona mnie... Zabiła, zanim jeszcze... Zdążyłem... Dołączyć do... Do stada... - zamknął oczy, a jego oddech się spowolnił.
- Cyklop? - szturchnęłam go gwałtownie, błagałam w myślach żeby tylko nie umierał.
- Kocham cię... - wymamrotał: - Masz szczęście... Szczęście że nie musisz wybierać... Pomiędzy... Pomiędzy na... mi...- zakasłał, od razu tracąc przytomność. Po paru sekundach już się nie ruszał, szturchałam go, szarpałam, ale nie chciał się obudzić. Miałam dziwne wrażenie że ktoś mnie obserwuje. Najgorsze że właśnie tak było.
- Achilles? - zdziwiłam się na jego widok, był tu razem z Luną, całą ubrudzoną od krwi, z tyłu, za mną, przytrzymywał ją przy drzewie, tak mocno że nawet jak się szarpała, nie było tego słychać. Zrozumiałam że Cyklop mówił o niej, to ona go zabiła, zrozumiałam też że Achilles był świadkiem mojej rozmowy z nieżyjącym już znajomym. Teraz już wiedział, że uciekłam od ludzi, że pochodzę właśnie od nich, że tam się urodziłam, w niewoli...

Achilles (loveklaudia) dokończ


Samotność cz.44 - Od Leona/Marcelli, Armena

Moja mina jak i postawa sugerowały tylko o jednym, o dużym zaskoczeniu, wręcz szoku. Wydawało mi się to wręcz nie możliwe że ten ogier jest wujkiem mojej ukochanej. Zupełnie się od nas różnił, może to przez klątwę, o której wspomniał, ale jakoś nie mogłem mu zaufać. Pomimo tego że Mercy jakimś cudem go zapamiętała, że uratował mi życie, że teraz przytuliła się do niego jak do kogoś bliskiego, z rodziny. Chwila, przecież on właśnie podobno był jej rodziną, a jeśli to prawda to ja będę musiał go zaakceptować. Ale to przecież nie będzie takie trudne, gorzej by było gdybym musiał się zmusić do polubienia swoich sióstr, a zwłaszcza Nikity.
- Zapomniałbym, jestem Leon, a to nasz syn, mój i Marcelli, Armen - przedstawiłem małego, Tytan spojrzał na niego i na mnie, a Marcella znów stanęła przy nas.
- My już zdążyliśmy się poznać, prawda mały? - uśmiechnął się do Armena.
- Tak - przytaknął.
- Ruszajmy lepiej dalej w drogę, czym szybciej dojdziemy tym lepiej - Tytan ruszył przodem, a my szliśmy tuż za nim.
- Jesteś pewna że on jest twoim wujkiem? - szepnąłem do Marcelli.
- Masz jakieś wątpliwości?
- Spójrz na niego i... - zamilkłem, widząc minę Marcelli: - Znaczy... Nie mam nic przeciwko niemu, tylko że się od ciebie bardzo różni i w ogóle od pegazów się różni, właściwie nawet nie jest pegazem, tylko unipegiem.
- Przecież słyszałeś co powiedział, że to przez klątwę.
- No tak...
- Marcella nie sądziłem że się ucieszysz na wieść że jestem twoim wujkiem - przerwał nasze szepty Tytan.
- Jak mam się nie cieszyć, skoro już od dawna chciałam odnaleźć jakąś swoją rodzinę - powiedziała Mercy, pamiętałem jeszcze jak byliśmy mali i że wtedy współczułem jej że nie ma nikogo kto mógłby się nią zaopiekować. Współczułem, a za razem chciałem spędzić z nią jak najwięcej czasu. A teraz czas tak szybko minął że sami byliśmy rodzicami. Na szczęście byliśmy razem, mogłem się tylko cieszyć że wybaczyła mi wszystko co złego zrobiłem, bo to mało kto umiałby wybaczyć.
- Leon... - szturchnęła mnie ukochana, nawet nie zorientowałem się że przestałem na nich słuchać, pogrążany we własnych myślach.
- Tak skarbie?
- Musisz tu zostać, bo dalej już się nie da pójść, musimy polecieć.
- Co? Jak to zostać? - oburzyłem się, miałbym zostawić ukochaną samą z ledwo poznanym ogierem, co z tego że był jej wujkiem, nie znałem go.
- To tylko na chwilę, szybko wrócimy, wraz z Armenem - wyjaśniła Marcella.
- Idę z wami - uparłem się.
- Nie dasz rady, jesteś ranny, a po za tym nawet gdybyś wspinał się najlepiej na świecie nie pokonasz tej góry, jest zbyt stromo - Tytan wskazał na ogromną górę przed nami, była niemal jak pionowa skalna ściana, pierwszy raz takową widziałem. Zastanawiałem się tylko jak nasz syn mógłby tam dotrzeć, skoro ja nie mogłem.
- I niby za tą górą Armen zostawił to lodowe serce? - spytałem, podejrzliwie patrząc na Tytana.
- Leo, chyba nie słuchałeś, idziemy skrótem, o wiele bezpieczniejszym niż jakbyśmy szli tą samą drogą co Armen - dodała Marcella. Pewnie o tym rozmawiała z Tytanem, gdy ja szedłem za nimi zamyślony.
- Nie chcę cię zostawić samej.
- Nie martw się o Marcelle, ja będę przy niej i choć uważasz inaczej wcale nie chce jej zrobić krzywdy, to moja bratanica - zapewniał Tytan.
- Tylko... Wracajcie szybko - westchnąłem, przekazując syna ukochanej, mały jednak znalazł się na grzbiecie Tytana, bo Mercy właśnie mu go podała, ostrożnie przy użyciu skrzydła kładąc go na jego grzbiet. Wzbili się błyskawicznie w górę i równie szybko odlecieli.
- Ukryj się w pobliskiej grocie, tam będziesz bezpieczny - zawołał Tytan. Rozejrzałem się wokół, w końcu dostrzegając tą kryjówkę i tam też się udałem. Nieco podenerwowany. Jak Marcelli coś by się stało to nie ręczyłbym za siebie, mimo że Tytan uratował mi życie byłem w stanie mu coś zrobić, jeśli on coś zrobiłby Mercy, albo Armenowi. Obiecałem sobie że jak nie wrócą za godzinę to choćbym nie wiem co pokonam tę górę. Ku mojemu zdziwieniu byli już z powrotem po kilkudziesięciu minutach. Wybiegłem od razu na zewnątrz, usłyszawszy ich głosy.
- Już po kłopocie tato - Armen podbiegł do mnie.
- Cieszę się, teraz tylko wrócić do stada...
- Nie tak szybko, trzeba opatrzyć ci tą ranę - przypomniał Tytan, już nawet o tym zapomniałem. W ogóle to nie odczuwałem bólu, mimo że jeszcze trochę krwawiłem, z ranny, którą zrobił mi ten stwór. W większości jednak krew była już skrzepła, a rana zaczęła się zabliźniać.
- To nic takiego, lepiej już wracajmy.
- Leon, ty nadal krwawisz... - zauważyła Mercy.
- Ale mnie nie boli.
- To nie wróży zbyt dobrze - kiedy Tytan to powiedział, nieco się wystraszyłem, a już po chwili, wraz z krwią spłynęła mi jakaś dziwna zielona maź.
- Co to jest? - spytałem jakby sam siebie.

Marcella, Armen (loveklaudia) dokończ


niedziela, 17 stycznia 2016

Ta pierwsza cz.5- Od Achillesa/Atheny

-To nic...gdzie cie boli?
-Wszędzie...
-Trzeba opatrzyć ci ranę na szyi, nie jest głęboka ale lepiej aby zakażenie się w nią nie wdało- zabrałem ją na grzbiet i zaniosłem nad wodospad, umyłem i opatrzyłem.
-Dziękuję...
-Nie masz za co dziękować
-Mam, dzięki tobie żyję...szukałeś mnie
-Nie było cię w stadzie, to było dziwne więc postanowiłem cię poszukać
-Nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczna
-Nie zostawiłbym cię na pastwę losu, nie ciebie...-spojrzałem jej w oczy
-Pierwszy raz ktoś się tak o mnie troszczy...
-A mama?
-Mama...mama była kochana, ale...ale to co innego
-Rozumiem...dasz radę wstać?
-Chyba...- pomogłem jej się podnieść
-Znasz tą klacz?
-Tak, jest ze stada, trzeba na nią uważać bo od niedawna ma ze sobą, ze swoją naturą, problemy
-I jeszcze jest w stadzie?
-Przywódcy o niczym nie wiedzą
-Powiesz im?
-Chyba właśnie muszę, ale to nie teraz, jak ją złapię, wtedy przytargam ją do przywódców, niech sie sama przyzna do tego co robi
-W sumie to nawet dobry pomysł
-W ogóle to na twoim miejscu starałbym się na posadę zastępcy
-Że ja?...raczej się nie nadaję...
-Czemu? wydajesz się odpowiedzialna i rozsądna, mogłabyś chociaż na czas próbny
-Nie wiem czy to dobry pomysł
-Ja uważam że dobry, ale to twoja decyzja, ja ci tylko podpowiadam...masz może ochotę na spacer?
-Pewnie
-Więc chodźmy, pokażę ci przecudne miejsce
Poszliśmy w góry, zaprowadziłem ją do jednej z grot. Do groty, której w ścianach umieszczone są kamienie szlachetne.
Weszliśmy do niej, wcześniej kazałem Athenie zamknąć oczy.
-Możesz otworzyć- Athena otworzyła powoli oczy, jej reakcja wywołała u mnie, takie ciepło na sercu. Jej oczy błysnęły radością i zachwytem.
-Przepięknie, prawda?
-Tak...prześlicznie- podeszła do ściany
-Chciałabyś taki naszyjnik?
-Czemu pytasz?
-Chciałabyś?
-No...tak
-To wybierz sobie kamień któy podoba ci sie najbardziej- Athena zaczęła szukać kamienia, po kilku minutach wybrała.
-Ten- wskazała na duży rubin, jego czerwień wyróżnia się na tle innych kamieni szlechetnych, nic dziwnego że go wybrała. Podszedłem i kilkoma mocnymi ciosami, wyłupałem go, znalazłem jakichś sznurek, dość długi. Zrobienie naszyjnika, tak aby był trwały, zajęło mi może z godzinę.
-Proszę bardzo- założyłem go Athenie na szyję, spojrzała na niego, poczym na mnie
-Śliczny jest- uśmiechnęła się
-Pięknie komponuje się z twoją siwą sierścią
-Tak sądzisz?
-Pewnie- zbliżyłem się do niej, tak, że nasze pyski dzieli dosłownie kilka centymetrów, zauważyłem w jej oczach zakłopotanie. Odsłoniłem pyskiem jej grzywkę w oczu, która wcześniej na nie spadła.
-Mówił ci ktoś kiedyś jesteś śliczna i urocza?

                                                                  Athena [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Spotkanie cz.71- Od Danny'ego, Elliot'a, Maji/Karyme, Zimy, Tori, Snow'a, Rosity

Danny
-Zima? wszystko w porządku?
-Udało mu się...
-Komu? co?
-Elliot'owi...pamiętasz, jak mówił że wszystkim nam pomoże?
-Tak
-Udało mu się!- podniosła się z radością przytulając mnie, sam także się ucieszyłem.
-Z czego się tak cieszycie?- spytała mama, zaczęliśmy im opowiadać co w naszej rodzinie się działo, zajęł nam to pół dnia

Elliot
Zabiłem go, wszystko wybrudziło się jego krwią, ja także się nią wybrudziłem. Wróciłem do źrebaków, na miejscu zastałem Rositę, przestraszyła się nieco na mój widok, tak samo jak ta druga, Karyme.
-Chodźcie- podszedłem do nich
-Elliot wszystko w porządku?
-Tak siostrzyczko...to już koniec...
-Koniec? ale...ale czego?
-Tego nieznośnego Fatum, jesteśmy wolni...wracajmy do stada
Poszedłem przodem, obejrzałam sie za siebie, Rosita idzie ale ta Karyme...nadal leży, zawróciłem do niej.
-Czemu nie idziesz?
-Nie mogę wstać..- wyszeptała, wziąłem ją na grzbiet, i wraz z Rositą wróciłem do stada. Zostawiłem małą Karyme w jaskini, poprosiłem aby ktoś się nią zajął, zrobiła to jedna z klaczy w stadzie.

Maja
-Ej nie martw się, może po prostu organizm musi się zregenerować, w końcu tak długo był osłabiony, teraz musi się tak jakby "odnowić"
-A ja uważam że po prostu jestem chora...tylko bez tej klątwy jestem w stanie żyć
-Ale...ale wiesz co, nie przejmuj się tym, grunt że to wszystko już się skończył

Elliot
Poszedłem poszukać rodziców, znalazłem ich na łące w towarzystwie pary koni, podszedłem do nich.
-Cześć mamuś, jak się czujesz?- spytałem
-Dziękuję Elliot...- przytuliła mnie
-Elliot, to twoja babcia i dziadek, moi rodzice- oznajmił tata
-Witaj Elliocie, ja jestem babcia Margaret a to dziadek John
-Witajcie- uśmiechnąłem się, ucieszyłem się że mam dziadków, większą rodzinę.

                                                                            ***

Minęło kilka miesięcy, nastało lato, w rodzinie w końcu zapanowała harmonia, tylko ja...czuję się dziwnie od tamtego momentu, czasami czuję się jakbym odlatywał, jestem wtedy nieobecny i zachowuję się inaczej nic zazwyczaj...może to nic niegroźnego, do tej pory nic się złego nie wydarzyło, i oby tak zostało...


                                                                         KONIEC

Samotność cz.43- Od Marcelli, Armena/Leona

Marcella
Czuję że ktoś nas śledzi, ale nie obejrzałam i nie obejrzę sie za siebie, wolę nie wiedzieć kto to lub co to, przyśpieszyłam za to.
-Chodźmy szybciej- zwróciłam się do Armena i Leona
-Mamo...
-Chodź
-Nogi mnie bolą...
-Wezmę go- zaoferował się Leon. Wziął syna na swój grzbiet.
Usłyszeliśmy naglę jakiś krzyk, ryk, coś takiego, odwróciliśmy się, przed nami przemknęła jakaś postać, dziwna postać, poruszyła się na czterech nogach, miała grzbiet w lekkim łuku, długi pysk i ogon. Ruszyliśmy szybko przed siebie, przeszliśmy do kłusu. Naglę to coś wyskoczyło przed nas.
-Weź Armena- Leon postawił syna, a sam stanął na przeciw karykaturze.
-Leon...
-Zabierz go
-Nie walcz z tym, nie dasz rady...
-Muszę was bronić, zabierz go i leć
-Nie mogę...
-Mercy proszę...poradzę sobie
-Kiedy to jest dwa razy większe od ciebie
-Leć...proszę-zaczęłam się wachać, zabrałam w końcu syna na grzbiet i wzbiłam się w powietrze, wpadłam na kogoś, przez co prawie spadłam, ten ktoś zdąrzył mnie złapać, spojrzałam do góry, to ten ogier, który wtedy przyleciał z Leonem. Złapałam równowagę i zawisłam w powietrzu wraz z synem.
-Kogo ja znów spotkałem- spojrzał na mnie i na syna.
-Pomóż nam- poprosiłam błagalnie, spojrzał w dół kiedy rozniósł się krzyk Leona, momentalnie zanurkował w dół, z impetem uderzył o potwora, zabił go, i to tak szybko...
Zleciałam w dół, do Leona, przytuliłam go brudząc się jego krwią.
-Jesteś ranny- spojrzałam na jego klatkę piersiową
-To nic takiego
-Będzie trzeba to opatrzyć...
-Ale to nie teraz a....a on to kto?- Leon spojrzał na pegaza
-Tytan, miło mi- przedstawił się- i widzę że macie coś, co do was nie należy- spojrzał na naszyjnik
-Pomożesz nam?- spytałam
-Dajcie to- wziął od nas lodowe serce- i chodźcie za mną...

Armen
Tata wziął mnie na grzbiet. Nasza trójka poszła za tym ogierem, wprowadził nas do lasu, do ciemnego, mrocznego i przerażającego lasu, co chwilę do moich uszu dochodziły krzyki, ryki i odgłosy skrzypiącego, zmrożonego śniegu.
-Czemu nam pomagasz?- spytał tata, Tytan odwrócił łeb w naszą stronę, jego wzrok powędrował na mamę.
-Powiedzmy że znam Marcelle
-Skąd wiesz jak mam na imię?
-Wyjaśnię to kiedy indziej, znam cię, ale ostatni raz jak cię widziałem, miałaś zaledwie trzy dni...
-Nie rozumiem...znałeś moją mamę? co miałeś z nia wspólnego?
-Twój ojciec to mój brat...- zapadła niezręczna cisza
-Ja urodziłem się jako ten zły, przez klątwę matki, wychowywałem się sam, w tym lesie...porzucili mnie, utrzymywałem jedynie kontakty z twoim ojcem, wiedziałem jaki był, ja pomimo że urodziłem się jako ten zły, mam, miałem lepsze serce niż on...wiedziałem jak traktował twoją matkę, ale nie chciałem się wtrącać, widziałem cię raz, chciałem poznać bratanicę...twoja matka była wspaniała...żałuję że nie śledziłem brata, nie zabiłby jej...

Marcella
Zamarłam, nie wiem co mam myśleć, co powiedzieć...to wszystko jest dziwne...to mój wujek? to dlatego mi się wydawało, że już go kiedyś widziałam...zapamiętałam go.
-To znaczy że...że mam jeszcze jakąś rodzinę...- mimowolnie, podbiegłam do niego i przytuliłam, tak bardzo się ucieszyłam że mam wujka, może gdzieś tam, jest jeszcze jakaś moja rodzina, może żyją...ale najważniejsze że odnazałam chociaż jednego członka mojej rodziny.


                                                               Leon [zima999]^^Dokończ^^

Utrata pamięci cz.3 - Od Ulrike

Na noc zatrzymałyśmy się w jaskini w lesie, żeby nie budzić już stada, bo Wicha stwierdziła że Shady mogłaby je obudzić, gdyby znów zaczęła wariować. Uważałam to za absurd, bo kara była spokojna i zasypiała prawie na stojąco. Jak tylko się położyliśmy to właśnie ona najszybciej usnęła,  a ja najpóźniej, bo wciąż męczyły mnie myśli, głównie o tym co się stało. Zaczęłam żałować że nie zabiłam tamtego ogiera, a jednocześnie przeczyć temu, chyba nie powinnam była tak myśleć.
Późnym rankiem zbudził mnie hałas, jak się okazało Wicha szarpała się z Shady. Podniosłam się momentalnie z ziemi, odsuwając gwałtownie jasnosiwą od Shady, tak że ją puściła. Kara od razu cofnęła się pod samą ścianę.
- Co ty wyprawiasz?! - Wicha spojrzała na mnie, a ja na nią, potem odwróciłam wzrok. Dopiero teraz zauważając że Shady jest ranna. Wczoraj gdy było ciemno, nie było to widoczne, jak teraz kiedy do środka wpadały promienie słoneczne. Ten ogier musiał się nad nią znęcać.
- Dlaczego się z nią szarpałaś?! - krzyknęłam.
- Nie chce sobie pomóc, a przecież muszę jej opatrzyć ranny... Z resztą, nie muszę się tobie tłumaczyć! - zmierzyła mnie wzrokiem, podchodząc do Shady.
- Ja to zrobię... - zatrzymałam ją, wchodząc jej w drogę.
- Ja jestem za nią odpowiedzialna i jak chcesz pomóc to możesz najwyżej zrobić to o co cię poproszę...
- Dlatego ona taka jest, przez ciebie.
- Przestań się wymądrzać, o niczym nie masz pojęcia, jesteś tu obca...
- Ale jej pomogłam!
- Tak ci się zdaje.
- Zobaczymy - ominęłam ją, zatrzymując się przy Shady. Słyszałam już tylko jak Wicha ciężko wzdycha.
- Niech ci będzie, zobaczymy - powiedziała, po chwili wychodząc z jaskini. Wreszcie zostawiła nas same, nie miała pojęcia jak się obchodzić z Shady, aż dziwne że się nią zajmowała.
- Spokojnie... - odezwałam się do Shady, cała się trzęsła: - Co on ci zrobił?
- Zabił go... Zabił Ihilo...
- On... - nie zdążyłam powiedzieć, przerwała mi.
- Dlaczego go nie obroniłaś?! Dlaczego?! - odepchnęła mnie od siebie.
- Nie byłam przy tym, to było dawno temu... Nie miałam jak go bronić...
- Kłamiesz! Byłaś tam! Nic nie zrobiłaś, nie pomogłaś mu! - rzuciła się na mnie, gdybym ją nie przytrzymała przy ścianie, pewnie bym od niej oberwała.
- Tam nie było Ihilo! Ty sama tam byłaś z tym ogierem, znalazłam cię tam, ale samą i pomogłam ci się uwolnić, twojego partnera tam nie było... On już od dawna jest martwy...  - przycisnęłam ją do ściany, nie mogąc już sobie poradzić z jej szamotaniem się.
- Nie prawda! Wczoraj jeszcze żył... - zapłakała: - On go zabił! Zabił... - upadła na ziemie, nie poruszyła się ani na moment, wciąż powtarzając "on go zabił". Położyłam się blisko niej, nieco wystraszona, ale nie miałam zamiaru przyznawać racji jasnosiwej. Jakoś sobie poradzę.
- Shady... - zaczęłam, szturchając ją lekko: - Wiesz kim jestem? Pamiętasz co ci wczoraj mówiłam?
Długo nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, zachowywała się tak jakby mnie nie słyszała.
- Ihilo umarł dawno temu, a ten ogier coś ci zrobił, musisz tylko powiedzieć co... - po tych słowach, rzeczywiście mi odpowiedziała odzyskując na chwilę jasność umysłu. On zrobił jej to samo co mnie chciał zrobić, wiele razy krzywdził ją w ten sam sposób. Mogła być nawet z nim w ciąży, mogła, ale nie musiała i oby nie była. Byłam w niezłym szoku jak się o tym dowiedziałam.
- Wszystko będzie dobrze, już cię nie skrzywdzi. Zabije go... - ostatnie słowa wyszeptałam, na wypadek gdyby w pobliżu była Wicha.
- Nie mów nikomu... - szepnęła, wtulając się w moją grzywę, coś mamrotała, chyba coś o matce, z tego co dosłyszałam. Po woli zasypiała. Położyłam po sobie uszy, momentalnie je kierując na przód, usłyszawszy kroki, a właściwie to jak ktoś bieg. Do środka wbiegła Wicha z opatrunkami i ziołami w pysku, trzymała wszystko na raz, przez co kilka rzeczy wypadło jej po drodze, przy wejściu.
- Uspokoiłaś ją? - spytała, jakby zdziwiona: - Z resztą... Nie ważne. Pomożesz mi opatrzyć jej ranny.

Shady już nie sprawiała kłopotu, mimo że jak ją opatrywałyśmy przebudzała się odczuwając ból, to tylko otwierała na chwilę oczy. Nie zamierzałam o niczym powiedzieć Wichsze, nie ufałam jej i uważałam że nie powinna wiedzieć, nie jest żadną rodziną Shady, więc jak już to tylko ktoś z jej rodziny powinien o tym wiedzieć, co zrobił jej tamten ogier.
Resztę dnia spędziłam przy karej, Wicha nadal nie miała zamiaru zaprowadzić jej do stada, kręciła się też stale w pobliżu. Pilnowała czy nikogo nie ma przy ukrytej za drzewami jaskini. Dopiero jak zapadł zmrok weszła do środka.
- Szczęście że zaczęła się już wiosna, mam dość zimy... - stwierdziłam, patrząc na zewnątrz, nadal w koło był śnieg, ale już topniał. Jasnosiwa nic mi na to nie odpowiedziała, położyła się tylko i zamknęła oczy. Też postanowiłam zasnąć, skoro nie dało się z nią nawiązać tematu. Nic z tego jednak nie wyszło, przewracałam się wciąż z boku na bok, coś mnie dręczyło i właściwie nie wiedziałam co, może to że nadal nie pamiętałam własnej przeszłości. A może coś innego. Już zapowiadało się na to że będę się męczyć przez całą noc, ale wtem Shady się obudziła.
- W porządku? - spytałam prawie szeptem, żeby nie budzić Wichy, mogłaby się nie potrzebnie wtrącać.
- Gdzie Zima?
- Twoja siostra? Pewnie w stadzie, chociaż... Nie mam pojęcia.
- Chodźmy do niej...
- Może jutro, teraz jest trochę za późno - wskazałam w stronę wyjścia.
- Mamo, proszę...
- Mamo? - powtórzyłam, myśląc że mi się przesłyszało, Shady zawiesiła na mnie wzrok.
- Proszę, chce zobaczyć siostrę, tęsknie za nią...
- Nie jestem twoją matką...
- Dlaczego tak mówisz? - przy końcu załamał jej się głos, skierowałam uszy do tyłu, miałam już po woli dość.
- Shady, ja nie jestem twoją matką, jestem siostrą Ihilo, twojego partnera.
- Ihilo... - spojrzała w ziemie, podniosłam się.
- Nie pamiętasz?
- On... On umarł... Zostawił mnie... - spłynęła jej łza po policzku.
- Tak... Pamiętasz co ci mówiłam? Błagam... Postaraj się chociaż.
- Zabierz mnie do siostry... - spojrzała na mnie.
- Nie mogę.
- Muszę się z nią widzieć, tak długo już nie miałam z nią kontaktu... Co z nią? Żyję, prawda? - mówiła półgłosem.
- Żyję, zaprowadzę cię do niej... Jutro, a teraz odpocznij.
Przytaknęła. Przez resztę nocy leżała przy ścianie, wpatrując się w wyjście jaskini, przez to też ja nie mogłam zmrużyć oka. Wolałam ją pilnować. Nad ranem prawie przysnęłam, wstałam wtedy szybko, nieco chwiejnie. Pochodziłam trochę po jaskini, żeby nie zasypia. W końcu podeszłam do Wichy, budząc ją od razu.
- Coś się stało? - spojrzała na mnie nieprzytomnie.
- Pamiętasz jak miałam porozmawiać z przywódcami?
- No tak... Ale to później i tak już dawno powinnaś u nich być, a dzień w tą czy w tamtą nie zrobi różnicy.
- Jak wyglądają przywódcy? Pójdę do nich sama... Shady już śpi, więc... - spojrzałam w stronę karej klaczy, nie spała, ale Wicha była na tyle zaspana że się nie zorientuje. Wiedziałam że sama się na to nie zgodzi, że nie zaprowadziła by jej do stada, przecież trzymała Shady jak najdalej od nich i od siostry także.
- To izabelowaty ogier i jasnosiwa klacz.
- A może tak, bardziej szczegółowo...
- Przywódca nosi ozdobę na szyi, ma brązowe oczy, a przywódczyni zielone... Poznasz ich z resztą, a jak nie to spytaj się kogoś po drodze... - prawie ziewnęła, ale się powstrzymała i tylko zamknęła z powrotem oczy.
- Shady, chodźmy już... - szepnęłam, podchodząc do siostry przywódczyni. Jak tylko wyszłyśmy, zorientowałam się że nie wiem gdzie może być stado. Nie chciałam już się cofać, to było zbyt ryzykowne, zwłaszcza że Shady była tu wraz ze mną. Wicha zorientuje się że kłamałam.
- Którędy do stada? - spytałam.
- Tędy - poszła przodem, byłam tuż za nią.
- Chyba już ci lepiej, prawda? - dogoniłam ją, idąc obok niej.
- Boli... - wzdrygnęła się, nieco zwalniając.
- Wkrótce się zagoi.
Przez resztę drogi milczałyśmy, Shady zaprowadziła mnie pod jaskinie, o wiele większą niż ta w której nocowałyśmy. Mnóstwo koni spało w środku, w końcu dopiero co zbliżał się ranek.
- Ulrike! Oszalałaś?! - nagle za drzew wybiegła Wicha, miała pełno gałęzi zaplątanych w grzywę, musiała nieźle pędzić przez ten las. Shady schowała się za mną.
- Ani przez chwilę nie pomyślisz! - zbliżyła się, osłoniłam karą.
- Daj jej spokój.
- Spójrz, jak wygląda, jest ranna, wiesz co mi za to grozi że jej nie dopilnowałam? Pomyśl tylko, co powiedzą przywódcy? A zwłaszcza jej siostra, zaufała mi, a ja zawiodłam, to nie może się wydać.
- I tak się wyda...
- Dopiero jak wydobrzeje to wróci do stada. Pomogłam ci... Powinnaś okazać jakąś wdzięczność, a nie tylko mi utrudniać!
- Ja ci utrudniam?! Chyba raczej ułatwiam!
- Tak?! Tylko byś od razu naskarżyła przywódcom!
- To twoja wina że tak się stało! Widziałam jak ją traktujesz!
- Myślisz że nie próbowałam z nią rozmawiać?! To że ci się udało... Nie wiem, cud? Albo po prostu już jest z nią trochę lepiej, minęło mnóstwo czasu, więc...
- Shady dobrze teraz zrobi obecność siostry, bardzo jej potrzebuje.
- Jej to bez różnicy.
- Prosiła mnie o to!
- Nie rozumiem, po co się wtrącasz?! Nie jesteś siostrą Ihilo! - zmieniła szybko temat, akurat jak na złość mnie prowokując.
- Skąd wiesz?!
- Wspomniałby że miał rodzeństwo! Po co by miał to ukrywać?!
- Jestem jego siostrą! - musiała mi uwierzyć, nawet jeśli to kłamstwo, miałaby zniszczyć wszystko co udało mi się dzięki niemu uzyskać? To przez to dotarłam jakoś do Shady.
- Dlaczego mi o tobie nie mówił? - usłyszałam właśnie jej głos.
- Na pewno...
- Co tu się dzieje? - niespodziewanie ktoś mi przerwał, był to ogier, który wyszedł z jaskini. I z tego co wiedziałam, to był sam przywódca.
- Co jej się stało? - spojrzał na Shady, a potem na Wiche.
- Miała mały wypadek... I ja... Ja...
- Kto to? - zauważył mnie.
- Miałam ją już dawno przyprowadzić, ale musiałam zająć się Shady... To ta klacz, o której wspomniałam że chciałaby dołączyć...
- Shady porwał ogier i przytrzymywał ją związaną, Wicha nie mogła jej znaleźć przez jakiś czas... - wtrąciłam się, a jak tylko to powiedziałam, zapadła cisza. Wicha błądziła wzrokiem po ziemi, ani przez chwilę nie spoglądając nawet na kogokolwiek z nas.
- Jestem Ulrike - zmieniłam temat, szybko żałując za to co powiedziałam przed chwilą, zwłaszcza że na dodatek przy wejściu zauważyłam jakąś klacz i to chyba właśnie Zime.
- Shady... - podeszła do niej, odsunęłam się. Kara przytuliła się od razu do siostry.
- To prawda? - spytał przywódca.
- Wybaczcie... Uciekła mi i nie mogłam jej nigdzie znaleźć, nie chciałam was martwić - tłumaczyła się Wicha.
- Powinnaś była już dawno powiedzieć, znaleźlibyśmy ją o wiele szybciej i być może nic by się nie stało. Myślałem że jesteś odpowiedzialna.
- Ulrike, mogłabyś zostawić nas samych? - powiedziała przywódczyni, odeszłam niezbyt chętnie, chciałam wiedzieć jak to się wszystko potoczy. Po kilku minutach zawróciłam, kryjąc się za drzewami, musiałam wiedzieć co z Wichą.
- Sama zaproponowałaś mi pomoc! A teraz tak bardzo mnie zawiodłaś?! - krzyknęła Zima, na Wiche, ta tylko skuliła uszy, spuszczając głowę.
- Wybacz...
- On mógł ją nawet zabić!
- Nie wiedziałam gdzie jest...
- Nie musiałaś wiedzieć, gdzie indziej też mogło jej się coś stać! Ale ty wolałaś milczeć! Nie chce nawet pytać co jej zrobił! I to przez ciebie!
- Nie chciałam cię martwić... Wiem przez co ostatnio musiałaś przechodzić, miałabym cię jeszcze bardziej zadręczać?
- Mogłaś chociaż powiedzieć Danny'em!
- Właśnie, gdybyś powiedziała nie byłoby takiego problemu jak teraz - Danny spojrzał na nią krzywo, choć wzrok Zimy był ostrzejszy.
- Nie chce już takiej doradczyni jak ty...
- Co? To znaczy że...
- Nie zasługujesz na to - Zima odwróciła się gwałtownie, wracając z siostrą do jaskini.
- Danny ja...
- To już nie ode mnie zależy, z resztą nie wiem czy bym nie postąpił tak samo, Achilles jeszcze ani razu mnie nie zawiódł - Danny też już poszedł, skryłam się bardziej za drzewami, żeby mnie nie dostrzegł. Jak tylko wyszłam z kryjówki, Wicha zmierzyła mnie wzrokiem.
- Zadowolona?! Na pewno! - krzyknęła.
- Nie wiedziałam że byłaś doradczynią.
- Właśnie, byłam! I to przez ciebie! Mówiłam ci przecież, a ty nie słuchałaś! I tak to zrobiłaś! - zbliżyła się do mnie gwałtownie. Po czym cofnęła się do tyłu i odbiegła.


Ciąg dalszy nastąpi



wtorek, 12 stycznia 2016

Utrata pamięci cz.2 - Od Ulrike

Stałam przed grotą, w której było ciepłe źródło, czekając na Wiche. Jak tylko wróciła z kępą trawy w pysku, spojrzała na mnie dziwnie. Chyba nie zdawała sobie sprawy że minął już tydzień i nic mi już nie dolegało.
- Pomogę ci szukać - zaproponowałam, przez te kilka dni zdążyła już ponarzekać że nie może znaleźć Shady i że nie wiadomo czy ona jeszcze żyję.
- Na pewno? Ona jest nieprzewidywalna i... Chora, chora na głowę, nikt nie chce z nią mieć nic do czynienia, a ty nagle proponujesz pomoc?
- Ty też mi pomogłaś, to takie dziwne?
Westchnęła, zaczęła mi opowiadać jeszcze więcej o Shady, zwłaszcza o tym ostatnim, że zmarł jej partner, a ona każdego zaczęła obwiniać o jego śmierć i każdego atakować przez to bezmyślnie. Potem jeszcze wspomniała o ich synu. Zastanawiałam się czy przypadkiem nie próbuje mnie tym wszystkim zniechęcić.
- Chodźmy już jej szukać.
- Na prawdę się na to piszesz?
- Jak widzisz, mam wobec ciebie dług - przyznałam. Wicha w końcu postanowiła się ruszyć. Niczego tu nie znałam, więc ciężko będzie mi znaleźć tą klacz.
- Jakby co należysz do stada, uzgodniłam to z przywódcami, ale jeśli chcesz...
- Zostanę - przerwałam jej, na prawdę chciałam zostać, bo gdzie niby miałabym pójść? Miałam tylko nadzieje że to był dobry wybór. Chyba nikt mnie tu nie znał, więc nie groziło mi to co w dawnym stadzie.
- Tak myślałam.
- Jak to? - zatrzymałam się.
- Jak cię znalazłam, byłaś parę metrów od stada, to chyba jasne że zmierzałaś w naszym kierunku.
- Tak... - poszłam dalej za nią.
- Musimy poszukać poza granicą, tutaj na Zatopi szukałam jej prawie w każdym zakątku.
- Za granicami?
- Czyli...
- Nie przekroczę granic - przerwałam.
- Dlaczego?
- Nie ważne, po prostu nie wyjdę po za terytorium stada... - uparłam się, zapadła cisza. Nie chciałam spotkać Sten'a, a tam mogłam na niego natrafić.
- A ja się łudziłam że mi pomożesz - odeszła ode mnie pośpiesznie.
- A czemu jej siostra nie może ci pomóc? - podbiegłam do Wichy.
- Ona o niczym nie wie... Ma własne problemy na głowie, to przywódczyni.
- A... Aha... - powiedziałam zaskoczona, nie znałam jeszcze przywódców, a dołączyłam do stada, tak przez Wiche i właściwie nikogo ze stada nie znałam, oprócz Wichy.
- Zapomniałabym... Już dawno miałaś się z nimi spotkać, z przywódcami.
Milczałam, nie wiedziałam o co chodzi, czyżby mnie znali, może zrobiłam coś złego i teraz chcą mnie za to ukarać? Tylko skąd ta myśl? Byłam już tu kiedyś? Wszystko było możliwe, skoro nic nie pamiętam z przed amnezji.
- Ulrike... - szturchnęła mnie Wicha, gdy się zamyśliłam: - To zwykłe spotkanie, chcą cię poznać, jak każdego, kto dołącza do stada, muszą wiedzieć kogo przyjmują.
Nic jej na to nie odpowiedziałam, po chwili już na prawdę odeszła. Dobrze że wcześniej gdy opowiadała mi jaka Shady jest, wspomniała coś o jej wyglądzie, mogłam jej poszukać bez wiedzy Wichy, ale tutaj, na wyspie. I tak nie miałam żadnego zajęcia. Zaczęłam od gór, bo te były najbliżej.

Robiło się późno, a czym było później to nie mało że było ciemniej to jeszcze zimniej. Poszukałam jakieś kryjówki. To była kwestia przypadku że trafiłam akurat na tą grotę gdzie była ta cała Shady. I tak na początku jej nie zauważyłam, dopiero gdy usłyszałam jakieś dziwne pomruki, dostrzegłam ją na końcu groty. O dziwo była związana. Pomyślałam że może Wicha ją znalazła i tu uwięziła. Przyglądałam się karej, cała się trzęsła, patrząc w ziemie, jakby mnie tu nie było. Nagle zaczęła uderzać głową o ścianę, przy której leżała.
- Przestań... - złapałam ją za grzywę, ale mimo że ją przytrzymałam nadal chciała się dotkliwie zranić, szarpałam się z nią, jak tylko mi się wyrwała to od razu uderzyła głową o skałę.
- Przestań w końcu! - krzyknęłam szarpiąc ją tak mocno że posunęłam ją po ziemi. Obie zawiesiłyśmy na sobie wzrok. Zapadła cisza, widziałam w jej oczach obłęd i strach. Położyłam się blisko niej.
- Bardzo boli? - spojrzałam na jej tył głowy, pomiędzy uszami widoczna była już krew. Próbowała mnie zaatakować, uderzyła mój bok pyskiem, gdyby nie miała go związane najpewniej by ugryzła.
- Rozluźnij się... Shady, tak? - przytrzymałam jej głowę na boku, przesuwając jej ciało, żeby miała lekko wyciągniętą szyję, a nie mocno napiętą tak że jej podbródek stykał się z klatką piersiową, rozprostowałam jej związane nogi. Nie wiedziałam tylko po co to robię i czy to jej aby pomoże, ale chociaż próbowałam jej pomóc. Przytrzymałam ją tak na boku.
- Spokojnie... - złapałam za sznur, ciągnąc jakoś go zdjęłam z pyska karej, wpatrywała się we mnie, śledząc każdy mój ruch.
- Nie chcę zrobić ci krzywdy, wybacz że wtedy krzyknęłam - mówiłam do niej, mimo że miałam świadomość że może nie wiedzieć o co mi chodzi.
- Ihilo - wymajaczyła, kierując wzrok w stronę wyjścia, nikogo tu nie było: - Ihilo pomóż mi... - zapłakała.
- On już ci pomógł... Dlatego tu jestem - zmyśliłam: - Jestem jego siostrą - skłamałam, choć w sumie nie wiedziałam czy to kłamstwo czy też nie, a co jeśli to prawda? Skąd mi to tak nagle przyszło do głowy? Nie to absurdalne, to był tylko pomysł, próba nawiązania kontaktu z chorą, a nie żadne wspomnienie. Choć nie mogłam temu zaprzeczyć, nie znając swojej przeszłości. Shady milczała patrząc wciąż na wyjście.
- Jestem jego siostrą, siostrą Ihilo - zaczęłam jej powtarzać, tak długo, aż to do niej dotrze, chyba mi się udało, bo spojrzała na mnie.
- Ihilo chciał żebym się tobą opiekowała... - powiedziałam niepewnie.
- Ihilo bardzo cierpi widząc cię taką - dodałam.
- Widziałaś go? Powiedź żeby wrócił, żeby zabrał mnie ze sobą... - odezwała się do mnie i to w miarę normalnie, najgorsze że nie wiedziałam co teraz odpowiedzieć, w co ja się wpakowałam? Ale może byłam w stanie jej pomóc...
- Rozmawiałam z nim i... - zaczęłam, odwracając od niej wzrok i błądząc nim po ścianach groty, jakbym miała na nich zobaczyć co mam jej dalej odpowiedzieć.
- I nie może wrócić... - to było oczywiste: - Bardzo by chciał, być z tobą... Ale... Musi zostać.
- Zabierz mnie do niego! Zabij! Chcę żeby zabrał mnie ze sobą! - zaczęła wykrzykiwać, wierzgała, próbując uwolnić związane nogi.
- On chce żebyś żyła! - próbowałam ją przekrzyczeć: - Ihilo chce żebyś żyła! - krzyknęłam jak najgłośniej mogłam, zamilkła, a już myślałam że się nie uda.
- Rozpaczając po nim i chcąc do niego wrócić zadajesz mu ból, każda twoja łza rani go tak mocno że... Nie potrafi wytrzymać z bólu i nie może zaznać szczęścia, nie może odejść, gdzie zazna wiecznego spokoju i szczęścia... - mówiąc do niej w ten sposób po woli sama zaczęłam w to wierzyć, że istnieje coś po śmierci. Może kiedyś też w to wierzyłam?
- Nie.... - zacisnęła oczy: - Ja nie chciałam... Nie!
- Możesz to naprawić... - jak tylko zaczęłam, podniosła głowę patrząc na mnie: - Musisz pozwolić mu odejść, pogodzić się z jego śmiercią, on będzie na ciebie czekał, ale będziesz mogła do niego wrócić dopiero wtedy jak los ci na to pozwoli... Jak zabijesz się sama już nie zobaczysz Ihilo...
- Niech mi wybaczy... Proszę... - przytuliła do mnie głowę, roniąc łzy: - Tak bardzo go kocham... - załkała, wpatrując się we mnie. Byłam w szoku że udało mi się aż tak do niej dotrzeć, tyle jej nakłamałam, przecież Wicha tyle mówiła o jej chorobie i że nie da się z nią porozumieć.
- Wybaczy ci jeśli przestaniesz rozpaczać i pogodzisz się z jego śmiercią, co więcej będzie mógł w końcu przestać cierpieć i zaznać trochę szczęścia... - uwolniłam jej przednie nogi, rozwiązując jakoś sznur, potem też tylne. Przytaknęła, wtulając się w moją grzywę.
- Jest taka sama jaką miał Ihilo... - wyszeptała. Chciałam zapytać "na prawdę?", ale się powstrzymałam, mając obawy że za chwilę mogę wszystko zepsuć.
- Wiem... - skłamałam, powstrzymując się żeby się od niej nie odsunąć, dziwnie się czułam, gdy coraz bardziej wtulała mi się w grzywę, chyba nie pomyślała że ma do czynienia z Ihilo?
- Shady... - próbowałam zwrócić jej uwagę: - Shady, starczy już... - w końcu ją odepchnęłam lekko.
- Pozwól mi chociaż raz go zobaczyć, jeden jedyny raz... - prosiła.
- To nie możliwe, chyba że... Że odwiedzi cię w śnie, tam możecie się spotkać... - jakoś z tego wybrnęłam. Ihilo mógł jej się przecież przyśnić, zwłaszcza jak będzie o nim myślała.
- Chodźmy stąd - podniosłam się z ziemi.
- Nie tak szybko - dobiegł mnie głos z zewnątrz, obejrzałam się do tyłu, ale nikogo nie zobaczyłam. Złapałam Shady za grzywę, już wstała, udałyśmy się w stronę wyjścia. Niespodziewanie potknęłam się o coś, i wywróciłam na ziemie, puszczając Shady.
- Powiedziałem nie tak szybko - na przeciw wyszedł mi obcy ogier, który przed chwilą stał za ścianą groty przy wyjściu, na zewnątrz. Pewnie musiał mi wcześniej podstawić nogę, dlatego upadłam.
- To ty ją związałeś?! - poderwałam się z ziemi.
- Na prawdę? Ja cię związałem? - spojrzał na Shady, cofnęła się do tyłu.
- Odsuń się od niej, jakbyś nie wiedział to siostra przywódczyni.
- Tak? Co ty nie powiesz, kto by chciał taką siostrę? - zaczął chodzić wokół niej.
- Zabieram ją stąd i lepiej żebyś mi w tym nie przeszkodził.
- Nie mam takiego zamiaru, możesz ją odprowadzić do stada, czy gdzie tam mieszka, ale w zamian chcę ciebie... - otarł się o moją szyję pyskiem, ugryzłam go w ucho, od razu odsunął ode mnie łeb. Zraniłam go lekko do krwi.
- Chociaż mogę mieć was obie - szarpnął mnie gwałtownie za grzywę, prawie wykręcił mi kark, odepchnęłam go od siebie, a wtedy uderzył mnie w bok, tak żebym upadła. Przycisnął do ziemi, starałam się bronić.
- Zapłacisz mi za tą rankę! - obrócił mnie na brzuch, próbowałam go ugryźć, bo kopnąć już nie miałam jak. Wszedł na mój grzbiet, Shady go nagle zrzuciła. Gdyby nie to, pewnie doszłoby do najgorszego. Ogier wylądował na ziemi, zdezorientowany. Rzuciłam się na niego.
- Pożałujesz tego! - zaczęłam go kopać gdzie popadnie, najczęściej celując w głowę. Przewrócił mnie w końcu, podcięłam mu nogi, a gdy upadł na klatkę piersiową przycisnęłam jego głowę do ziemi, wstając i opierając na niej swój ciężar ciała, widziałam jak zacisnął przy tym zęby, żeby nie krzyczeć z bólu. Uniosłam się na tylnych nogach i uderzyłam w jego łeb przednimi, zanim jeszcze zdążył go podnieść ponowiłam atak.
- Ulrike! - krzyknęła Wicha, poznałam jej głos. Dopiero po tym nieco doszłam do siebie i zorientowałam się że chciałam go zabić. Ogier natychmiast rzucił się do ucieczki, jak tylko się od niego odsunęłam.
- Co ty wyprawiasz?! - podbiegła do mnie Wicha.
- Ja? - cofnęłam się jeszcze kawałek do tyłu, nerwowo wymachując ogonem, czułam jak włosy z niego uderzają o moje tylne nogi. Skierowałam uszy do tyłu, unikając jej wzroku.
- Prawie go zabiłaś... - powiedziała już nieco spokojniej. Dla mnie był to równie mocny, a może nawet mocniejszy szok niż dla niej.
- Zasłużył na to - spojrzałam momentalnie w jej oczy, sama bym nie chciałam teraz widzieć swojego wzroku, bo Wicha aż położyła po sobie uszy, patrząc na mnie z przerażeniem w oczach i prawie cofając się do tyłu.
- Znalazłam Shady, on ją porwał - odwróciłam od niej głowę.
- Więc gdzie teraz jest?
- Przecież... Była tu - rozejrzałam się, już myślałam że uciekła, gdybym nie dostrzegłam ją schowaną w grocie: - Shady... - podeszłam do wejścia, chodziła po grocie.
- Wreszcie się znalazła, jedno szczęście że żywa... - Wicha złapała ją za grzywę, ciągnąc w stronę wyjścia.
- Zaczekaj... - stanęłam jej na drodze: - Shady, w porządku? - próbowałam znów nawiązać z nią kontakt.
- Wiesz że i tak... - Wicha przerwała, gdy kara skinęła mi głową, spojrzała raz na mnie raz na nią.
- Udało mi się nawiązać z nią kontakt... Może dlatego że jestem siostrą Ihilo - nakłamałam również jasnosiwej.
- Co takiego? Jak to jesteś jego siostrą? Zupełnie jesteś nie podobna.
- Dlatego nie chciałam ci wcześniej o tym mówić, bo byś nie uwierzyła.
- Chodźmy już... I więcej nie próbuj nikogo zabijać, przez to mogą cię wyrzucić ze stada, nawet jak to ktoś obcy...
- Wiesz co chciał mi zrobić? Nie masz pojęcia!
- Posłuchaj uważnie. Musisz nad sobą panować.
Parsknęłam, kuląc mocno uszy, znów to samo, nie byłam pewna co się ze mną dzieje, może to z nerwów i stresu? Może to podświadome? Przeżyłam coś pewnie, dlatego tak gwałtownie reagowałam... Chociaż i to przypuszczenie nie było pewne. Jak wracałyśmy, szłam całkiem z tyłu, Shady się za mną oglądała. Wicha musiała się mylić, z nią nie było aż tak źle jak mówiła. Wcale nie było tak że nie zdawała sobie sprawy z tego co się dzieje, inaczej nie dostrzegłaby braku mojej obecności, nie odpowiadałaby na pytania, nie dałoby się do niej dotrzeć.


Ciąg dalszy nastąpi


sobota, 9 stycznia 2016

Utrata pamięci cz.1 - Od Ulrike

Widziałam przed oczami ogiera, dopiero później zauważyłam że leże na ziemi, a on stoi nade mną. Nie pamiętałam tylko dlaczego i co się właściwie przed chwilą stało. Przytomności chyba nie straciłam, bo nie miałabym otwartych oczu.
- Ulrike w porządku? - odezwał się, ale ja milczałam, bo nawet nie wiedziałam czy mówi do mnie czy też nie. Słyszałam chyba pierwszy raz to imię, ale po chwili gdy próbowałam sobie przypomnieć własne, zdałam sobie sprawę że nawet nie pamiętam kim jestem. Przeraziłam się, nie byłam w stanie oderwać od niego wzroku, ani się poruszyć, nie wiedziałam co mam teraz zrobić, gdzie jestem, co się stało i kim w ogóle jestem. Miałam w głowie kompletną pustkę.
- Ja nie chciałem, trochę mnie poniosło, znasz mnie przecież... Słyszysz? - szturchnął mnie, wzdrygnęłam się nagle czując ból.
- Słyszysz mnie? - znów mnie szturchnął, przytaknęłam niepewnie.
- Kochanie, nie wygłupiaj się, wstawaj, przemyje ci ranny... - podniósł mnie na siłę, ciągnąc za grzywę. Zachwiałam się na nogach, po czym zaczęły mi się rozsuwać na boki. Najgorsze że nie wiedziałam co mi jest i skąd mam tyle ran, które wyglądały jakby ktoś mnie pobił.
- Chodźmy już - zaczął mnie prowadzić nie wiadomo dokąd, musiałam oprzeć się o jego grzbiet, bo nogi uginały się pode mną, z bólu. Doszliśmy aż nad staw, dopiero wtedy puścił mojej grzywy i popchnął lekko w wodę, stanęłam w niej, a on zaczął mnie ochlapywać, dotykając moich ran, po to żeby pozbyć się z nich brudu.
- Kim... Kim jesteś? - spytałam półgłosem, obserwując każdy jego ruch.
- Jak to kim? Nie poznajesz mnie? - spojrzał mi w oczy.
W odpowiedzi pokiwałam lekko głową że nie.
- Ulrike, co z tobą?
To chyba było moje imię, ale nie wydawało się znajome, z resztą jak spojrzałam we wodę czułam się tak jakbym widziała w niej obcego konia, a tymczasem to było moje własne odbicie.
- Nie pamiętasz mnie? - spytał nagle, znów pokiwałam głową że nie.
- Serio? Chyba sobie ze mnie nie żartujesz?! - zmienił ton na bardziej ostrzejszy, położyłam po sobie uszy. Wpatrywałam się wciąż we własne odbicie, nawet jak skończył, nie wyszłam z wody. Do oczu napłynęły mi łzy, nie poznawałam samej siebie, niczego nie poznawałam.
- Ty straciłaś pamięć... - stwierdził ogier, kiedy kilka łez spadło mi z oczu do wody. Podszedł do mnie, dziwnie się uśmiechając. Zabrał mnie do stada, szedł prosto przez nie ze mną u boku, a wszyscy schodzili nam z drogi. Spoglądałam na każdego, ale żaden nie wydał mi się znajomy.
- Byłam tu już kiedyś? - spytałam cicho.
- A jak ci się wydaje? - zaśmiał się, w końcu mnie zostawiając, pośrodku łąki.
- Odpocznij i lepiej nigdzie się nie oddalaj - powiedział nim zniknął za horyzontem. Obserwowałam stado, wszyscy unikali mojego spojrzenia. Gdy wrócił ogier, było już późno, przedstawił się tylko jako Sten, mówiąc mi że jesteśmy parą i że bardzo go kocham, a on mnie. Nie potrafiłam w to uwierzyć, bo teraz było inaczej, nic do niego nie czułam, a chyba powinnam, mimo że nie znam żadnego z własnych wspomnień.

Sten opiekował się mną przez następne dni, a ja starałam się sobie cokolwiek przypomnieć, ale on mi tego wcale nie ułatwiał. Gdy go prosiłam żeby coś mi opowiedział, co wydarzyło się kiedyś w moim życiu, zawsze się wymigał, zmieniając temat. A wierzyłam że mogłoby mi to bardzo pomóc. Minęło mnóstwo czasu, a Sten zaczął mnie ignorować, spędzając czas z klaczami, które przyprowadził sobie do stada. Mówił że chciał wzbudzić we mnie zazdrość i gdy pokaże mu że go kocham, rzuci dla mnie te wszystkie klacze. Zostałam całkiem sama, czułam się odtrącona, miałam go za przyjaciela, ale najwyraźniej się myliłam. Zdesperowana, zamierzałam poprosić o pomoc stado.
Dziś, jak tylko wszyscy się obudzili podeszłam do nich, kuląc uszy, czułam się nie pewnie, może dlatego że w ogóle nie znałam tutaj swojego miejsca, a Sten o tym oczywiście też mi nic nie chciał powiedzieć.
- Pomóżcie mi... Ja, ja nic nie pamiętam...
- Znacie mnie prawda? - spytałam, kiedy nikt nawet na mnie nie spojrzał. Jeden z koni przeszedł obok mnie popychając mnie przy tym. Po chwili zrobił to samo drugi, odsuwałam się od nich, ale oni ciągle przechodzili obok i ciągle mnie popychali raz w jedną w raz drugą stronę.
- Przestańcie... - powiedziałam cicho, zaśmiali się.
- Biedulka, nic nie pamięta - zbliżył się do mnie jeden z ogierów, cofnęłam się do tyłu, czułam na sobie ich wzrok, każdy wyglądał tak jakby chciał mi coś zrobić.
- Tu raczej nikt ci nie pomoże skarbie... - ogier zbliżył się jeszcze bardziej, a z tyłu za nim stanęły dwie klacze, przez które nie mogłam się dalej cofnąć.
- Co jest? Czyżbyś się bała? - szarpnął mnie za grzywę, posuwając po ziemi, do siebie.
- Zostaw mnie! - odepchnęłam go, uderzył mnie w pysk, upadłam. Za chwilę otoczyła mnie reszta stada, miałam już łzy w oczach.
- Zostawcie mnie! Dajcie mi spokój! - krzyknęłam na nich, podnosząc się z ziemi, tak nagle ogarnęła mnie złość. Odbiegłam, ledwo co się przebijając przez konie, bo nie zamierzały mnie przepuścić. Po drodze któryś mnie nawet ugryzł, a któryś kopnął, niemal przewracając. Znalazłam Sten'a, ale on jak zwykle był zajęty, w towarzystwie swoich klaczy. Nie mogłam liczyć na jakiekolwiek wsparcie z jego strony. Już nawet nie chciałam tu dłużej być. Postanowiłam odejść, nie miałam dokąd, ale i tak to zrobiłam, nie żegnając się z nikim. Poszłam po prostu przed siebie coraz bardziej oddalając się od domu.

Minęło kilka godzin. Szłam coraz wolniej, oglądając się do tyłu. Co ja miałam teraz ze sobą zrobić? Dokąd pójść?... W oddali ni stąd ni zowąd pojawił się Sten. Jak tylko mnie zobaczył zaczął biec w moją stronę.
- Co ty robisz? Oszalałaś?! Dokąd masz zamiar iść?! Co?! - zatrzymał się przy mnie gwałtownie.
- Gdziekolwiek... - odsunęłam się.
- Gdziekolwiek - powtórzył nerwowo: - Wracaj do stada, nigdzie nie pójdziesz! - chciał złapać mnie za grzywę, ale odskoczyłam.
- Ogłuchłaś?! Ruszaj!
- Nigdzie nie idę, nie masz prawa mi rozkazywać! - spojrzałam na niego krzywo, wyglądał na zdziwionego.
- O... Widzę że mojej klaczce wraca pamięć - zaczął chodzić wokół mnie: - Chyba wolę jak jesteś sobą, taka wiecznie bojąca się klaczka, średnio mi się podoba.
- Daj mi odejść... Ja i tak... I tak cię nie kocham...
- Wiedziałem! - zbliżył się momentalnie, odskoczyłam do tyłu, od razu rzucając się do ucieczki.
- Wracaj tu! - pognał za mną. Przyspieszyłam żeby tylko go zgubić.
- Jak natychmiast nie wrócisz, to cię zabije, rozumiesz?! - zawołał. Oddalałam się od niego coraz to bardziej, na szczęście byłam na tyle szybka żeby go zgubić.

Mijały tygodnie, a może nawet miesiące, błądziłam, idąc nie wiadomo dokąd. Byłam ciągle w podróży, jedynie w nocy trochę odsypiałam i miałam chwilę żeby coś zjeść. Bałam się że Sten będzie mnie szukał, mógł zrobić mi praktycznie wszystko, po za tym to stado, to było ostatnie miejsce w jakim miałam zamiar być. Zrobiło się chłodno, liście opadły z drzew, a wkrótce po tym ziemia zamarzła i zaczął padać śnieg. Z dnia na dzień było coraz chłodniej, a ja dalej brnęłam tam gdzie było najzimniej. Chciałam żeby Sten, jeśli mnie znalazł i szedł teraz po moich śladach, zniechęcił się przez tak niesprzyjające warunki. Zaczęło po woli brakować jedzenia, wszystkie rośliny były tak przemarznięte że obumierały, a czym dalej szłam tym w ogóle ich nie było, za to miałam do czynienia z coraz bardziej szalejącą śnieżycą. W końcu byłam już tak bardzo zmęczona, zmarznięta i głodna że upadłam, nie mogąc się podnieść. Nie miałam nawet sił wołać o pomoc. Chciałam już się poddać, czekając aż śnieg całą mnie zasypie. Wypłynęło mi kilka łez z oczu, nie miałam kogo wspominać, bo nikogo nie pamiętałam, czułam się samotna, zupełnie opuszczona przez wszystkich, a może wcale tak nie było. Nie miałam jak się tego dowiedzieć.
Przysnęłam, przebudzając się dopiero jak zapadł zmrok, śnieg już na dobre mnie zasypał. Zacisnęłam zęby. Dość tego, los się musi w końcu odwrócić, może jak pójdę dalej w końcu dopisze mi szczęście? Podniosłam się z trudem, nogi miałam już sztywne od zimna i bolały mnie przy każdym kroku, ciężko mi było nawet oddychać, czując jak zimne powietrze przelatuje mi do płuc i z powrotem. Kasłałam przy tym, przechodziły mnie dreszcze, jednak szłam dalej. Już prawie byłam u kresu wędrówki, widziałam w oddali konie, chciałam poprosić je o pomoc, o choćby czasowe schronienie. Gdy wtem znów upadłam. Nogi tym razem odmówiły mi posłuszeństwa, byłam całkowicie wycieńczona i nawet na czołganie nie miałam sił. Próbowałam wołać o pomoc, lecz mój głos był zbyt mocno osłabiony i w rezultacie nie wydusiłam z siebie ani jednego słowa. Jedyne co mi pozostało to popatrzeć na nich, a potem pogrążyć się w śnie, który przyszedł sam, tak nagle, że nie miałam jak mu się opierać. Oczy same mi się zamknęły, a oddech spowolnił...

Czułam przeszywające zimno, nie byłam w stanie nawet się poruszyć, ani otworzyć oczu. Walczyłam o każdy oddech, choć to też sprawiało ból. Nie miałam już pojęcia ile byłam nieprzytomna, ani gdzie jestem, co jakiś czas słyszałam głosy. Byłam całkowicie bezbronna przez co teraz ogarniało mnie przerażenie, a jednocześnie bardzo już chciałam się obudzić. Wolałam to znacznie bardziej od śmierci, która mi teraz groziła. Po długim czasie udało mi się otworzyć oczy, co prawda były w półprzymknięte. Ale od razu zauważyłam przed sobą trawę, próbując ją dosięgnąć. Pomimo że nie miałam sił, żeby choćby o drobinę przesunąć głowę. 
- Spokojnie - ktoś podsunął mi trawę pod sam nos, zaczęłam jeść. Nieco się namęczyłam nim zdołałam ją porządnie przerzuć, żeby potem znów stracić przytomność, ale ktoś od razu zaczął mnie budzić i nie pozwolił mi na sen. 
- Wytrzymaj, nie możesz zasypiać... - powiedziała jakaś klacz, spojrzałam w górę, wprost na nią. 
- Nie... Nie czuję nóg... - wymamrotałam, byłam tym faktem przerażona, inaczej bym się nie wysilała żeby wydobyć z siebie dość słaby i nie wyraźny głos.
- To nic dziwnego, zmarzłaś na kość, musisz się ogrzać i to porządnie - obejrzała się za siebie: - Pomożecie mi? - spytała kilkoro ogierów za nią.
- Co... Co chcecie zrobić? - otworzyłam szerzej oczy, kiedy do mnie podeszli.
- Spokojnie, nic złego ci nie zrobimy... - westchnęła, ogiery podniosły mnie z ziemi, wolałabym pójść o własnych siłach, ale w tym stanie nie mogłam.
- Pomoglibyście mi może jeszcze poszukać Shady? Powinnam się była teraz nią zajmować, a nie obcą... Ale nie mogłam jej tak zostawić - poszła za ogierami, którzy mnie nieśli, było ich trzech.
- Wybacz, ale na to ja już się nie piszę - powiedział jeden z nich.
- Bez urazy, ale ja też nie - po chwili dodał drugi.
- Nie wysilaj się, wiem że ty też nie pomożesz - odezwała się klacz, jeszcze przed tym trzecim, wyprzedziła ich: - Pokaże wam gdzie macie ją zanieść - zaczęła iść w stronę gór. Przechodziły mnie ciarki i dreszcze, cała drżałam na ciele, odkąd wyszliśmy, no własnie nie wiem skąd. Ledwo co odzyskałam przytomność. Obejrzałam się jakoś do tyłu, okazało się że przed chwilą leżałam w zwykłej jaskini. Byłam zdana tylko na nich i na ich litość, mogliby mnie teraz nawet zabić.

W górach było jeszcze zimniej niż gdziekolwiek tutaj, myślałam że nie wytrzymam, na dodatek oni wrzucili mnie do wody. O dziwo dość ciepłej, nawet bardzo, bo unosiła się z niej para wodna. Zostałam sama z tą klaczą, która mnie złapała, bo prawie cała zesunęłam się do wody. Zakasłałam. Poruszyłam lekko nogami, opierając głowę o skałę, brzeg jeziorka.
- Teraz już na pewno wydobrzejesz... Nie ruszaj się stąd - klacz chciała już wyjść.
- Kim jesteś? - spytałam, zatrzymała się w wyjściu.
- Mam na imię Wicha. Później pogadamy, odpocznij i nie ruszaj się z wody.
Zrobiłam jak kazała, właściwie nie miałam wyboru. Przez ten czas jak zostałam całkiem sama zdążyłam już normalnie zasnąć, tak po prostu ze zmęczenia, a nie od zimna.

Jak tylko się obudziłam czułam się wyjątkowo dobrze, podniosłam się, otrzepując się z wody. Szybko jednak z powrotem się w nią położyłam, gdy przeszły mnie dreszcze, wewnątrz było zimno, może dlatego że zapadła noc, a na zewnątrz nic nie było widać przez padający śnieg.
- Wicha - zawołałam, nadal jej nie było. Nagle jednak wbiegła do środka, otrzepując się z śniegu.
- Cudownie, nie ma jej już od kilku dni, a ja nadal nie mogę jej znaleźć. Jak Zima się dowie że jej siostra gdzieś zaginęła to nie mam pojęcia co ze mną zrobi... - mówiła jakby do siebie.
- Kim jest Zima? - spytałam, przestraszyła się.
- To ty... - spojrzała w moją stronę: - Zapomniałam że tu jesteś - położyła się na ziemi, wręcz upadła: - Chyba już sama świruje, z resztą czemu ja się dziwie, przy Shady można zwariować...
- Tak? A to dlaczego? Kim ona jest?
- Nie mam siły żeby teraz rozmawiać - położyła się grzbietem do mnie.
- Jak długo mam tu zostać?
- Aż wyzdrowiejesz... - wymajaczyła.
- Mam cały czas leżeć w tej wodzie?
- Źle ci? - spojrzała na mnie krzywo, sama też zmierzyłam ją wzrokiem, podniosłam się. Po chwili się otrząsnęłam, czasami dziwiłam się sama sobie, zwłaszcza emocją, które od tak mnie nachodziły i których się obawiałam. Znów położyłam się w tej wodzie.
- Jestem Ulrike - "chyba" dodałam w myślach. Nikomu już nie miałam powiedzieć o swojej przypadłości. Tak postanowiłam, tak było bezpieczniej. Sama muszę odzyskać wspomnienia, przypomnieć sobie o wszystkim co się wydarzyło, sama...


Ciąg dalszy nastąpi


Samotność cz.42 - Od Leona\Marcelli, Armena

Wyruszyliśmy od razu, nawet nikogo nie powiadamiając. To musiała być na prawdę groźna rzecz, skoro Mercy chciała ją odnieść na miejsce tak szybko. Ledwo co za nią nadążyłem. Dobrze że nie postanowiła lecieć.
- Armen nie powinien zostać w stadzie? Tam będzie bezpieczniejszy - powiedziałem, bo tak się złożyło że syn przeszedł już spory kawałek razem z nami.
- Armen musi być przy tym obecny - wyjaśniła Mercy.
- A dlaczego mamo? - spytał synek.
- Dlatego że ten kto zabrał stamtąd lodowe serce musi je odnieść, tylko wtedy prawdopodobnie nic się nie stanie.
- Oby... - spojrzałem na syna, nie spodobało mi się kiedy Marcella mówiła o jakimś fatum, gdyby mój syn miał przez nie cierpieć to wolałbym się z nim zamienić. Przecież Armen był jeszcze mały, tyle życia przed nim, no i nie zrobił nic złego i podłego, czego ja się akurat dopuściłem. Ile to już razy krzywdziłem własną siostrę, a to ostatnie to już była lekka przesada. I mimo że rozumiałem swój błąd to nadal lekko ujmując, nie przepadałem za Prakerezą i chyba nigdy jej nie polubię.

Szliśmy już kilka godzin. Wydawało mi się że nadal jesteśmy bardzo blisko Zatopi, na dodatek otoczyła nas mgła, która miała dziwne właściwości. Drażniła nam chrapy jak jakiś żrący gaz, niczym ten unoszący się z aktywnych wulkanów, choć wyglądała jak zwykła, gęsta mgła. Miałem już po woli dość, piekło i to bardzo, na dokładkę zaczął padać śnieg, tak zimny że każdy płatek, który spadał mi na grzbiet wywoływał ból, z resztą nie tylko ja tak miałem.
- Armen schowaj się pode mną - kazałem synowi, przynajmniej on nie będzie odczuwał bólu.
- Mamo, to wszystko przez to serce? - spytał Armanek, teraz już szedł pode mną, może nam było trochę nie wygodnie, ale tam był bezpieczniejszy.
- Tak... - Marcella rozłożyła skrzydła, osłaniając mnie i syna.
- Kochanie złóż skrzydła, wytrzymam.
- Leo ja jestem bardziej odporna na zimno niż ty, w końcu mam w sobie krew niebieskiego konia.
- Ale...
- Mi nic te płatki śniegu nie robią, nie powodują bólu.
- Na pewno?
- Tak.
Po paru krokach, zaczęliśmy czuć się senni, pierwszy usnął Armen, ja się jeszcze jakoś trzymałem na nogach, żeby tylko nie przygnieść syna, bo on nadal szedł pode mną, chroniąc się przed mrożącym grzbiet, śniegiem.
- Mercy - wymamrotałem na wpół śpiący, kiedy ukochana się zatrzymała.
- Chyba będę musiała polecieć... - ziewnęła.
- Co to za dziwna rzecz?! Zaraz ją zniszczę! - zdenerwowałem się momentalnie, nie chciałem spać, miałem dość bólu przez ten dziwny śnieg i mgłę. Złapałem za ten naszyjnik z sercem i wyrwałem go ukochanej, puściłem go z pyska aby spadł na ziemie, stanąłem dęba i już miałem w nie uderzyć, ale Mercy mnie odepchnęła.
- Leon, zwariowałeś?! Jak go zniszczysz to już na pewno nie unikniemy tego fatum! - nakrzyczała na mnie, był jeden plus, oboje się wybudziliśmy.
- Armen... - Marcella podbiegła nagle do niego, próbując obudzić.
- Co mu jest? - przestraszyłem się nieco, gdy nasz syn nadal pozostawał nieprzytomny.
- To przez lodowe serce, próbuje nas powstrzymać, żebyśmy nie dotarli na miejsce...
- No pięknie - powiedziałem ironicznie, tupiąc od razu kopytem. Mercy położyła się przy Armenie, otulając go skrzydłem. Zrobiłem krok w ich stronę.
- Nie idziemy dalej? - spytałem, kierując uszy do tyłu.
- Przecież tylko Armen wie gdzie było to serce, jak dotarlibyśmy do celu pokazałby mi to miejsce, a tak możemy tylko zgadywać gdzie leżało...
- Obudzimy go jakoś... - rozejrzałem się dokoła. Nic oprócz mgły, choć w oddali wydawała się jakby rzadsza. Odbiegłem kawałek, żeby to sprawdzić. Rzeczywiście, ta mgła jakby wędrowała razem z nami, za tą dziwną rzeczą. Taki rodzaj śniegu jak tamten też tylko padał tam w pobliżu lodowego serca, tutaj już prószył ten normalny.
- Mercy! - zawołałem: - Zostaw tam to serce i chodź tu z Armenem!
Ukochana podniosła głowę, patrząc w moim kierunku, chyba mnie usłyszała, byłem dość daleko, ale w tych stronach niosło się echo. Jak Marcella tylko dobiegła Armenek od razu się wybudził.
- Tato, mamo co się stało? - spytał nieco zdezorientowany.
- Już nic.
- Armen, powiedź mi gdzie znalazłeś to serce? - spytała szybko Marcella.
- Gdzieś w pobliżu jakiegoś lasu, przechodziłem obok niego i zaczęło mi coś mienić się w śniegu, więc to odkopałem, okazało się że to naszyjnik z sercem, spodobał mi się i zabrałem go ze sobą.
- Rzeczywiście jest piękny - przyznałem: - Ale też nieco złośliwy ten przedmiot.
- Tata ma racje, a czemu go nie zniszczymy?
- Wykapany tatuś - zaśmiałem się lekko, przed chwilą sam chciałem zniszczyć naszyjnik, gdyby Mercy mnie nie powstrzymała.
- Twój tata też go chciał zniszczyć, ale nie możemy tego zrobić - wytłumaczyła Marcella.
- Wezmę cię na grzbiet i pójdziemy dalej - zaproponowałem synowi.
- Przecież dam radę sam iść tato - Armenek podniósł się natychmiast z ziemi. Długo już był na nogach, a chciałem żeby trochę odpoczął. Mimo to byłem dumny z syna, był silny, a to mi się podobało. Obejrzeliśmy się za siebie, mgła opadła.
- Polecę po naszyjnik, a wy już wyruszajcie - ukochana zawróciła, wzbijając się w powietrze, nim ja zdążyłem się odezwać.
- Miejmy to już z głowy - ruszyłem wraz z synem.
- Jesteście na mnie źli tato? - zapytał nagle Armen.
- O co? Szukałeś nas, bo się martwiłeś, a naszyjnik... Przecież nie wiedziałeś o jego właściwościach, ja sam nie wiedziałem...

Marcella szybko nas dogoniła, miałem nadzieje że nic nas już nie zaskoczy, ale chyba za bardzo się łudziłem. Dotarliśmy już do lasu szukając miejsca, w którym leżało to lodowe serce. Ktoś nas śledził i obserwował za razem. Widziałem go jakieś dwa razy, jak znikał za drzewami w mgnieniu oka. Nie miałem okazji mu się przyjrzeć. Pilnowałem Marcelli i syna, szykując się do ewentualnej obrony, nie przewidziałem tylko tego że ten ktoś był szybszy ode mnie...


Marcella, Armen (loveklaudia) dokończ


środa, 6 stycznia 2016

Spotkanie cz.70 - Od Karyme, Zimy, Tori, Snow'a, Rosity/Elliot'a, Danny'ego, Maji

Od Karyme
- A co cię to obchodzi?! - tata poderwał się gwałtownie, ale Elliot nie pozwolił mu wstać, przytrzymując go przy ziemi. Skuliłam się, próbując się cała schować za Snow'em. Nie chciałam żeby tata mnie zauważył, bałam się zwłaszcza że przeze mnie Elliot go znalazł i tu uprowadził. Aż strach pomyśleć co tata mi może za to zrobić.
- Chyba wolisz odpowiedzieć po dobroci, prawda? - Elliot jeszcze bardziej go przycisnął do ziemi, tata zaczął się szarpać, ale nic nie wskórał.
- Nie znam twojej matki i nie zamierzam, wystarczy? - parsknął.
- Coś ci nie wierzę - Elliot zmierzył go wzrokiem.
- Mówię prawdę! Jak tylko Zorza, moja siostra urodziła i dowiedziałem się że ta jej córka ma jakieś moce to zerwałem z nią kontakt, z nią i z Baridim, za którym i tak nie przepadałem.
- Dlaczego jesteś taka zimna? - spytał nagle Snow, zwracając na nas uwagę.
- Zimno mi... - odsunął się ode mnie kawałek, już całkiem mnie odsłaniając. Tata wpatrywał się we mnie z nienawiścią. Spłynęły mi łzy z oczu, próbowałam z całych sił pohamować moc, jak tylko bym znów nad nią nie zapanowała to jeszcze bardziej bym go zezłościła.
- To ona ci powiedziała że ją uderzyłem! - tata szarpnął się mocno, prawie się wyrwał Elliot'owi: - Pożałuje tego!
- Spróbuj ją tknąć, a to ty pożałujesz!
- Tak?! Prawie mi zabiła partnerkę i pewnie nie tylko ją by zabiła, to chyba jasne że musiałem się jej pozbyć! Uważaj, bo jeszcze tobie i temu źrebakowi coś zrobi!
Rozpłakałam się na dobre, wcale nie chciałam zabić mamy, nic jej przecież nie zrobiłam, bo ona wciąż żyła, nikogo nie chciałam zabijać, ale bałam się temu zaprzeczyć, w ogóle bałam się odezwać, żeby tylko nie wyprowadzić z równowagi taty. Już zaczął się szamotać.
- Poczekaj tylko jak zostaniesz sama dziwolągu!
- Zamknij się! - Elliot uderzył go tak mocno że tata wypluł aż krew. Przez co na chwilę się uspokoił.

Od Zimy
Na początku jadłam na siłę, z trudem przełykając trawę, ale później poczułam głód i już nie miałam z tym problemu. Zwłaszcza że jakoś silniej czułam zapach trawy, być może to przez to że nic nie widziałam, to też inne zmysły były bardziej wyostrzone.
- Tori, nie oszukałaś mnie, prawda? - spytałam córki dla pewności, mogła przecież wykorzystać to że nic nie widzę.
- Nie mamo, jedź spokojnie, na prawdę lepiej się czuję... Może nawet wstanę.
- Lepiej nie - wtrącił Danny. Zaniepokoiłam się nieco, choć wiedziałam że Tori przez chorobę i tak leżała niemal przez cały czas. Usłyszałam nagle jak ktoś wszedł do środka.
- Danny, nie uwierzysz - poznałam głos Florencji: - Nasi rodzice tu są.
- Na prawdę?
- Tak, widziałam ich w oddali, szli prosto w stronę stada.
- Co teraz? - spytałam, przejmując się tym że oni mogą nie chcieć mnie zaakceptować, zwłaszcza teraz, gdy straciłam wzrok.
- Pójdę po nich, lepiej żebyś został z rodzinom, mogą cię potrzebować - Florencja wyszła, chyba to była ona, bo przecież słyszałam jedynie odgłos kopyt.
- Chyba lepiej żeby o mnie nie wiedzieli - powiedziałam.
- Co ty wygadujesz?
- Nie rozumiesz? Ja jestem kaleką i...
- Nawet nie chce tego słyszeć, moi rodzice nie są jak ci się wydaje. Zrozumieją to.
- A jeśli nie? Lepiej żeby nie wiedzieli że oślepłam...
- Mamo, myślę że się domyślą szybciej czy później, a ty za bardzo się przejmujesz - wtrąciła Majka.
- Oby... - westchnęłam i tak zamierzałam to przed nimi ukryć, wystarczyło już samo to że Tori jest chora, a teraz jeszcze ja ślepa.

Od Tori
Obawiałam się trochę wizyty dziadków, ale w końcu tata był ich synem, więc muszą być w porządku tak jak mówił. Niespodziewanie w wejściu pojawiła się para koni, nieco starszych od naszych rodziców. Zdziwiłam się że tak szybko, ale ciocia Florencja była z nimi, więc to muszą być oni.
- Mamo, tato -  tata podszedł do nich szybko, od razu się rozweselił: - Jak dobrze was znów widzieć.
- Ciebie też synku, tęskniliśmy za wami - powiedział dziadek, patrząc raz na tatę, raz na ciocie.
- A my nie? Gdzie byliście przez tyle czasu?
- Długo by opowiadać. Słyszeliśmy że jesteś tu przywódcą i masz rodzinę - dodała babcia.
- Poznajcie się, to moja partnerka Zima, obok niej nasza córka Tori, tam stoi Maja, nasza druga córka i trzecia, Rosita. Mamy jeszcze syna, Elliot'a, ale akurat go nie ma.
- Sporo tych źrebaków - oznajmił dziadek.
- Fakt - tata lekko się uśmiechnął.

Od Snow'a
Elliot znów ogłuszył ogiera i podszedł do nas. Karyme już tak się trzęsła że już chyba bardziej nie mogła się bać
- Wolę żebyście na to nie patrzyli, dlatego wrócicie do stada - Elliot rozchylił gałązki krzewu przednią nogą, żeby wyciągnąć stamtąd Karyme. Ja tymczasem sam wyszedłem, tylko że moja grzywa zaplątała się w gałązki i wyrwałem sobie parę włosów, szarpiąc się z nimi.
- Nie mógłbym zostać? - spytałem, chciałem pobyć jeszcze trochę z kuzynem, jak wrócę do stada znów będę sam, a tutaj przynajmniej coś się działo.
- Lepiej żebyś widział jak najmniej przemocy, po za tym ktoś musi pomóc Karyme.
- Kto?
- Ty Snow. Odprowadzę was w pobliże jaskini i tam was zostawię. A ty pójdziesz po kogoś z dorosłych i powiesz im o Karyme, żeby jej pomogli, dasz radę? Wszystko zrozumiałeś?
- A wtedy będę mógł wrócić tutaj? - spytałem z nadzieją.
- Nie. Zostaniesz wtedy w stadzie i nikomu nie powiesz że tu jestem, to będzie taka nasza tajemnica.
- Ale...
- Chodź, nie ma czasu - Elliot pobiegł przez las z Karyme na grzbiecie, zostałem daleko w tyle i nim dobiegłem, kuzyn już wracał.

Od Zimy
- Miło was poznać, ja jestem Margaret, a to James - usłyszałam głos klaczy, starałam się kierować w jej stronę głowę, aby sprawiać wrażenie że na nich patrze. Nasłuchiwałam jak tylko mogłam żeby czasami się nie pomylić.
- Mi również jest miło, byłam was ciekawa, Danny tyle o was wspominał, wreszcie możemy się poznać - uśmiechnęłam się lekko, trochę na siłę, ale tylko dlatego że mieliśmy teraz tyle problemów i nie potrafiłam się już z niczego cieszyć.
- Może...
- Pokażemy wam stado - przerwałam Danny'emu wstając, wolałam ich najpierw poznać zanim dowiedzieliby się o chorobie Tori czy o tym że Elliot jest demonem. Zrobiłam kilka kroków na ślepo, nagle poczułam kogoś przy moim boku.
- Kochanie pomogę ci iść, niedawno urodziłaś - powiedział Danny, oparłam na nim głowę. Ulżyło mi że jednak im nie powie o mojej utracie wzroku. Wyszliśmy z jaskini, Danny co chwilę oznajmiał mi szeptem kiedy zauważył jakąś przeszkodę, typu wystający korzeń, których trochę było przy wydeptanych ścieżkach w śniegu, obok lasu. Pamiętałam o tym, przed utartą wzroku wielokrotnie przechadzałam się takim ścieżkami, tak samo jak stado.
- Trochę przesadziłaś, możesz zaufać moim rodzicom, a nie próbować ich oszukiwać - szepnął do mnie ukochany.
- Daj mi trochę czasu... Nawet nie wiesz jak jest mi z tym ciężko... - powiedziałam cicho, dobrze że Florencja była z nami, rozmawiała ze swoimi i Danny'ego rodzicami na przodzie, a my szliśmy za nimi z tyłu, a tak przynajmniej mogłam sugerować po krokach i głosach.

Od Snow'a
Elliot złapał mnie za grzywę podsadzając na swój grzbiet.
- Mogłem was zabrać za jednym zamachem - stwierdził ruszając, jeszcze nigdy w życiu tak nie pędziłem jak teraz na grzbiecie Elliot'a. Nie byłem zbyt szybki, może dlatego zawsze przegrywałem w zabawach o ile chcieli się ze mną bawić.
- A po kogo miałbym pójść? - spytałem kuzyna, jak już zostawił mnie przy Karyme na skraju lasu i chciał odbiec.
- Chociażby po wujka, powinien być w jaskini, poradzisz sobie - wrócił do lasu, znikając szybko za drzewami.

Od Rosity
Przed chwilą jak rodzice wyszli ledwo co udało mi się zasnąć. Poczułam niespodziewanie szturchnięcie, otworzyłam od razu oczy, przede mną stała Maja.
- Co ci jest mała? - spytała, kładąc się obok.
- Nic... Próbuje spać, bo boli mnie brzuch... - ziewnęłam, wiedziałam że to z głodu mnie boli, bo czułam się już na prawdę bardzo głodna.
- Mama już zaczęła jeść, niedługo będzie miała mleko, a na razie napijesz się od innej klaczy, chodź zaprowadzę cię - Majka się podniosła, czułam że się o mnie martwi, ale tak bardzo nie chciałam innego mleka niż to od mamy.
- Ale ja nie chcę... Wytrzymam... - przyznałam.
- Wątpię, rodzice będą się martwili.
- Jeśli woli umrzeć z głodu to jej nie powstrzymuj - wtrąciła się Tori: - W jej wieku to całkiem możliwe, jak nie dostanie odpowiedniej ilości mleka to może nawet zachoruje, a to nawet lepiej - Tori spojrzała na mnie krzywo, nie mówiła tego bo się o mnie martwiła, a wręcz przeciwnie, chciała żeby coś mi się stało.
- Mama już zaczęła jeść, teraz tylko ty musisz... Dzięki temu mama poczuje się lepiej. To co idziemy do tej klaczy? - zachęcała mnie Majka.
- To tylko kilka dni... Może mama już jutro będzie miała trochę mleka... - zamknęłam oczy, chciałam znów zasnąć, wtedy nie czułam bólu.
- Jest tu wujek? - usłyszałam jakiś obcy głos, chyba należał do źrebaka, podniosłam głowę widząc w wejściu białego ogierka.
- Wyszedł. Niech zgadnę coś z twoją mamą znów się stało? - odezwała się do niego Tori.
- Nie... Tylko miałem pójść po wujka...
- Co się stało? - spytała się Maja.
- Chyba nie, ale... Elliot mi kazał iść po wujka czy dorosłego żeby pomógł Karyme.
- Komu?
- No takiej niebieskiej klaczce... Co jest ranna, nawet bardzo...
- Wiesz gdzie jest Elliot? - wtrąciła Tori.
- Miałem nie mówić...

Od Snow'a
- Chodź, może ja będę mogła pomóc, zaprowadzisz mnie do tej klaczki - Maja podeszła do mnie.
- Czekajcie, Snow, gdzie jest Elliot? - spytała Tori.
- Miałem nie mówić - przypomniałem im znowu.
- Musisz nam powiedzieć gdzie jest...
- Ale ja na prawdę miałem nie mówić o tym.
- Snow, a kiedy Elliot był z tobą? - zadała mi pytanie Majka, strasznie nie lubiłem tylu pytań na raz. Nie zawsze wiedziałem jak na nie odpowiedzieć. Zamyśliłem się, czy mogę im na to odpowiedzieć, ale to chyba nie była tajemnica moja i kuzyna.
- Jakieś kilka minut temu.
- A gdzie ostatni raz go widziałeś? - dodała Tori.
- Yyy... Tego chyba nie mogę powiedzieć.

Od Tori
- Snow - udało mi się do niego sięgnąć i złapać za grzywę, a następnie dociągnąć do siebie: - Mów, gdzie jest Elliot, ja muszę wiedzieć!
- Kiedy ja nie miałem...
- Przestań to w kółko powtarzać! Mów gdzie jest mój brat! - zdenerwowałem się nieco.
- Tori zostaw go - upomniała mnie Maja. Nie mogłam już znieść dłużej tej niepewności. Co się działo z moim bratem? Gdzie teraz był i co chciał zrobić? Czy już mu to wszystko przeszło? Musiałam wiedzieć.
- Snow, mów że w końcu! - szarpnęłam go lekko.
- Ale ja miałem tylko pójść po kogoś, kto by pomógł Karyme - ten dalej swoje.
- Ale ty jesteś głupi - odepchnęłam go od siebie.
- Tori teraz już trochę przesadziłaś - powiedziała do mnie Maja.
- Skoro wie, to dlaczego nic nam nie powie, jesteśmy przecież siostrami Elliot'a, mamy prawo wiedzieć!

Od Snow'a
Cofnąłem się pod samo wyjście, nawet Tori mnie już tak nazwała, że jestem głupim, ale co ja zrobiłem znów nie tak? Myślałem że miałem wezwać pomoc, jak mi kazał Elliot i dochować tajemnicy. Nie mówił nic żebym powiedział kuzynką gdzie jest, chyba właśnie miałem o tym nikomu nie mówić.
- Nie smuć się, Tori po prostu się zdenerwowała, powiedziała to w nerwach, więc pewnie tak o tobie nie myśli... - podeszła do mnie jakaś klaczka.
- Jest na mnie zła?
- Nie ważne, masz na imię Snow?
- Yhymm... A ty?
- Rosita, zaprowadzisz mnie do tej klaczki?
- Ale Elliot mówił żebym kogoś dorosłego przyprowadził...
- Może byśmy sami jej pomogli.
- W sumie... To chyba by się liczyło, bo miałem jej pomóc... - zastanowiłem się, wyszliśmy w końcu na zewnątrz, kiedy to Maja była zajęta rozmową z Tori.
- A jak jej pomożemy? - zapytałem Rosity, sam nie wiedziałem jak miałbym pomóc Karyme, tak samemu bez pomocy dorosłych.
- Zobaczymy, z resztą widziałam już jak tata opatrywał Tori, więc to nie musi być takie trudne.
- Ja widziałem jak mojego tatę opatrywali, gdy był chory i złamał sobie nogi... - przypomniałem sobie, znów czułem po nim pustkę, tak bardzo mi go brakowało.
- Pobiegamy? Długo się z nikim nie bawiłem... - miałem nadzieje że się zgodzi, w końcu ani razu mnie jeszcze nie nazwała głupim, ani sierotą, ani niezdarą, ani... Wolałem już sobie nie przypominać.

Od Karyme
Kiedy tylko Snow poszedł, starałam się podnieść, przy każdej próbie okropnie bolał mnie kręgosłup. Tak bardzo bałam się tu zostać, znów ktoś mógł mi coś zrobić, jak tylko się dowie o tym co potrafię. Wstałam jakoś, cała drżałam z bólu, nie mogłam dłużej utrzymać się na nogach, ból przechodził mi z początku do końca kręgosłupa. Chyba to od tego jak tata rzucił mnie o drzewo, wcześniej do niego przygniatając, już wtedy czułam podobny ból. Podniosłam się znów, upadając po zaledwie jednym kroku. Zapłakałam, tak bardzo bolało. W oddali zauważyłam Snow'a, bawił się z jakąś klaczką, wygłupiali się w śniegu. Najgorsze że zbliżali się do mnie.

Od Rosity
Jak tylko dostrzegłam klaczkę, to od razu się zatrzymałam, przestraszona trochę jej widokiem. Była tak bardzo pobita, nigdy jeszcze nie widziałam nikogo w takim stanie, może nie licząc Tori, ale siostra tylko raz oberwała w głowę od matki Dolly, a Karyme dostało się w różne miejsca. Nagle wylądowałam w śniegu, Snow mnie przewrócił i przygniótł przy okazji.
- Wybacz, ja myślałem że przeskoczę przez twój grzbiet... - wytłumaczył się szybko.
- Zejdziesz ze mnie? - starałam się wydostać spod niego, ale był strasznie ciężki. Snow podniósł się, a za chwilę znów wpadł na mnie, poślizgnął się na lodzie z pod śniegu.
- Snow to boli... - zrzuciłam go jakość, przycisnął mi już brzuch tak że bolał znacznie bardziej niż wcześniej.
- Wybacz... - położył po sobie uszy.
- Uważaj trochę - postanowiłam podejść już do klaczki, zostawiając go w tyle. Byłam ciekawa już od momentu gdy Snow wspomniał o niebieskiej klaczce, a ja nigdy nie widziałam takiego źrebaka. Nie powinnam była się tak wymykać, ale Majka pewnie nie pozwoliłabym mi wyjść samej, bez opieki, zwłaszcza że to w pobliżu lasu, gdzie nie wolno mi było się kręcić.
- Cześć... - zaczęłam, klaczka spojrzała na mnie: - Jestem Rosita, a ty Karyme, tak?
Przytaknęła, bardzo się bała, co nawet nie musiałam czuć, bo było to po niej widać, na dodatek zupełnie mi nie ufała.
- Nie musisz się bać, nikt cię tutaj nie skrzywdzi - oznajmiłam, oglądając się do tyłu za Snow'em, chyba nie powinnam była tak sobie pójść, bo teraz go nie było. Skierowałam lekko uszy do tyłu, przecież wiedziałam że nie zrobił tego celowo tylko był trochę niezdarny. Położyłam się przy Karyme, czułam jej przerażenie i jak bardzo cierpiała, a chyba nie powinna być w tym stanie sama. Była cała zimna, co trochę pomagało mi z brzuchem, dzięki zimnu aż tak mocno nie odczuwałam bólu. Nie wiedziałam czy aż tak zmarzła że jest zimna czy po prostu już tak miała, jako że ma niebieską sierść, a takie konie ponoć miały ujemną temperaturę. Próbowałam z nią rozmawiać, żeby zabić trochę nudę i przerwać panującą ciszę, a przy okazji zdobyć jej zaufanie i jakoś jej pomóc, chociaż teraz będzie ciężko, bez Snow'a.

Od Tori
Maja wyszła szukać Rosite i Snow'a pewnie też. Ta mała gówniara oczywiście musiała się wymykać i jak zwykle sprawiać kłopoty. Z resztą Majka i tak pewnie by wyszła, pomóc tej klaczce, o której wspomniał Snow. Wolałabym żeby tu ktoś ze mną jednak był. Szkoda że rodzice poszli z dziadkami do stada, chciałam ich lepiej poznać. Spojrzałam w stronę wyjścia, kiedy niespodziewanie zrobiło mi się ciemno przed oczami, po czym straciłam przytomność. Ocknęłam się prawie że od razu, zupełnie zdezorientowana. Wydawało mi się że wzrok mi się poprawił i przybyło mi więcej sił. Podniosłam się i to bez problemu. To był jakiś cud, albo... Elliot... Udało mu się, musiało mu się udać zakończyć tą klątwę. Wybiegłam na zewnątrz, dogoniłam Maję.
- Tori, co ty... - aż zaniemówiła.
- Elliot'owi się udało! - zawołałam radośnie, po chwili niemal zwaliło mnie z nóg, zabrakło tchu i zaczęło kłuć w sercu. Zasapałam się, pochylając głowę nisko w dół. Maja szybko do mnie podbiegła.
- Chyba... Chyba jednak nie... Albo... - nagle zdałam sobie z czegoś sprawę, tak jakoś samo naszło mnie na tą myśl: - Albo na prawdę urodziłam się chora... A... A nie przez klątwę, ona tylko... Tylko pogłębiała tą chorobę... - wymamrotałam, zebrało mi się na płacz, mimo że było o wiele lepiej niż przed tą dziwną, chwilową utratą przytomności. Zwłaszcza że po chwili mogłam w miarę normalnie oddychać, a wcześniej bym się dusiła.

Od Zimy
Byliśmy już w stadzie, gdy momentalnie upadłam na ziemie, zupełnie tracąc równowagę, zemdlałam. A kiedy się obudziłam doznałam niezłego szoku, a zaraz po tym poczułam radości. Uśmiechnęłam się aż mimowolnie, odzyskałam wzrok. Pierwszego zobaczyłam Danny'ego, jak stał nade mną.


Elliot, Danny, Maja (loveklaudia) dokończ