Menu

niedziela, 24 stycznia 2016

Samotność cz.44 - Od Leona/Marcelli, Armena

Moja mina jak i postawa sugerowały tylko o jednym, o dużym zaskoczeniu, wręcz szoku. Wydawało mi się to wręcz nie możliwe że ten ogier jest wujkiem mojej ukochanej. Zupełnie się od nas różnił, może to przez klątwę, o której wspomniał, ale jakoś nie mogłem mu zaufać. Pomimo tego że Mercy jakimś cudem go zapamiętała, że uratował mi życie, że teraz przytuliła się do niego jak do kogoś bliskiego, z rodziny. Chwila, przecież on właśnie podobno był jej rodziną, a jeśli to prawda to ja będę musiał go zaakceptować. Ale to przecież nie będzie takie trudne, gorzej by było gdybym musiał się zmusić do polubienia swoich sióstr, a zwłaszcza Nikity.
- Zapomniałbym, jestem Leon, a to nasz syn, mój i Marcelli, Armen - przedstawiłem małego, Tytan spojrzał na niego i na mnie, a Marcella znów stanęła przy nas.
- My już zdążyliśmy się poznać, prawda mały? - uśmiechnął się do Armena.
- Tak - przytaknął.
- Ruszajmy lepiej dalej w drogę, czym szybciej dojdziemy tym lepiej - Tytan ruszył przodem, a my szliśmy tuż za nim.
- Jesteś pewna że on jest twoim wujkiem? - szepnąłem do Marcelli.
- Masz jakieś wątpliwości?
- Spójrz na niego i... - zamilkłem, widząc minę Marcelli: - Znaczy... Nie mam nic przeciwko niemu, tylko że się od ciebie bardzo różni i w ogóle od pegazów się różni, właściwie nawet nie jest pegazem, tylko unipegiem.
- Przecież słyszałeś co powiedział, że to przez klątwę.
- No tak...
- Marcella nie sądziłem że się ucieszysz na wieść że jestem twoim wujkiem - przerwał nasze szepty Tytan.
- Jak mam się nie cieszyć, skoro już od dawna chciałam odnaleźć jakąś swoją rodzinę - powiedziała Mercy, pamiętałem jeszcze jak byliśmy mali i że wtedy współczułem jej że nie ma nikogo kto mógłby się nią zaopiekować. Współczułem, a za razem chciałem spędzić z nią jak najwięcej czasu. A teraz czas tak szybko minął że sami byliśmy rodzicami. Na szczęście byliśmy razem, mogłem się tylko cieszyć że wybaczyła mi wszystko co złego zrobiłem, bo to mało kto umiałby wybaczyć.
- Leon... - szturchnęła mnie ukochana, nawet nie zorientowałem się że przestałem na nich słuchać, pogrążany we własnych myślach.
- Tak skarbie?
- Musisz tu zostać, bo dalej już się nie da pójść, musimy polecieć.
- Co? Jak to zostać? - oburzyłem się, miałbym zostawić ukochaną samą z ledwo poznanym ogierem, co z tego że był jej wujkiem, nie znałem go.
- To tylko na chwilę, szybko wrócimy, wraz z Armenem - wyjaśniła Marcella.
- Idę z wami - uparłem się.
- Nie dasz rady, jesteś ranny, a po za tym nawet gdybyś wspinał się najlepiej na świecie nie pokonasz tej góry, jest zbyt stromo - Tytan wskazał na ogromną górę przed nami, była niemal jak pionowa skalna ściana, pierwszy raz takową widziałem. Zastanawiałem się tylko jak nasz syn mógłby tam dotrzeć, skoro ja nie mogłem.
- I niby za tą górą Armen zostawił to lodowe serce? - spytałem, podejrzliwie patrząc na Tytana.
- Leo, chyba nie słuchałeś, idziemy skrótem, o wiele bezpieczniejszym niż jakbyśmy szli tą samą drogą co Armen - dodała Marcella. Pewnie o tym rozmawiała z Tytanem, gdy ja szedłem za nimi zamyślony.
- Nie chcę cię zostawić samej.
- Nie martw się o Marcelle, ja będę przy niej i choć uważasz inaczej wcale nie chce jej zrobić krzywdy, to moja bratanica - zapewniał Tytan.
- Tylko... Wracajcie szybko - westchnąłem, przekazując syna ukochanej, mały jednak znalazł się na grzbiecie Tytana, bo Mercy właśnie mu go podała, ostrożnie przy użyciu skrzydła kładąc go na jego grzbiet. Wzbili się błyskawicznie w górę i równie szybko odlecieli.
- Ukryj się w pobliskiej grocie, tam będziesz bezpieczny - zawołał Tytan. Rozejrzałem się wokół, w końcu dostrzegając tą kryjówkę i tam też się udałem. Nieco podenerwowany. Jak Marcelli coś by się stało to nie ręczyłbym za siebie, mimo że Tytan uratował mi życie byłem w stanie mu coś zrobić, jeśli on coś zrobiłby Mercy, albo Armenowi. Obiecałem sobie że jak nie wrócą za godzinę to choćbym nie wiem co pokonam tę górę. Ku mojemu zdziwieniu byli już z powrotem po kilkudziesięciu minutach. Wybiegłem od razu na zewnątrz, usłyszawszy ich głosy.
- Już po kłopocie tato - Armen podbiegł do mnie.
- Cieszę się, teraz tylko wrócić do stada...
- Nie tak szybko, trzeba opatrzyć ci tą ranę - przypomniał Tytan, już nawet o tym zapomniałem. W ogóle to nie odczuwałem bólu, mimo że jeszcze trochę krwawiłem, z ranny, którą zrobił mi ten stwór. W większości jednak krew była już skrzepła, a rana zaczęła się zabliźniać.
- To nic takiego, lepiej już wracajmy.
- Leon, ty nadal krwawisz... - zauważyła Mercy.
- Ale mnie nie boli.
- To nie wróży zbyt dobrze - kiedy Tytan to powiedział, nieco się wystraszyłem, a już po chwili, wraz z krwią spłynęła mi jakaś dziwna zielona maź.
- Co to jest? - spytałem jakby sam siebie.

Marcella, Armen (loveklaudia) dokończ


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz