- Karyme chodź już - poganiała mnie mama, wciąż tylko szłyśmy, nie miałam pojęcia dokąd. Męczyła mnie ta wędrówka. Chciałam się trochę pobawić, poznać inne źrebaki, ale mama się nie zgodziła, a w pierwszych dniach mojego życia była co do tego okazja, bo byłyśmy jeszcze w pobliżu jakiegoś stada, do którego ponoć nie chcieli nas przyjąć.
- Jak będziesz się tak ociągać to nigdy tam nie dojdziemy - mama przyspieszyła, a ja ruszyłam za nią z wolna.
- A dokąd idziemy? - spytałam.
- Do... Do twojego taty i... Nowej mamy
- Ty jesteś moją mamą - podbiegłam do niej, wtulając się w jej bok: - Kochasz mnie, prawda?
- Tak skarbie, ale nie urodziłaś się po to żeby być ze mną...
- Jak to? - spytałam zdezorientowana, nic z tego nie rozumiałam. Mama stanęła na przeciwko mnie, pochylając głowę.
- Posłuchaj mnie uważnie... Twój tata z twoją nową mamą marzyli o źrebaku, ale nie mogli go mieć, więc urodziłam ciebie żeby ich uszczęśliwić.
- Mamo... Proszę, ja nie chcę mieć nowej mamy, wolę zostać z tobą - wtuliłam się w nią mocno, ale mnie odepchnęła, nigdy mnie tak nie potraktowała. Miałam już w oczach łzy, ale chyba nie wywarły na niej wrażenia, bo ruszyła dalej.
- Mamo... Mamusiu... - pobiegłam za nią, wyprzedzając ją i stając jej na drodze: - Nie zostawiaj mnie mamusiu... Co ja takiego zrobiłam?... - rozpłakałam się, patrząc w jej oczy, ale odwróciła wzrok, unikając mojego spojrzenia.
- Nic.
- Mogę to naprawić... Daj mi jeszcze jedną szanse... - prosiłam.
- Nic nie zrobiłaś... - westchnęła: - Wybacz, że wcześniej nic ci nie powiedziałam. Tak było ustalone już od początku, miałam cię urodzić dla twojego ojca, a on miał cię zabrać... Z resztą za chwilę dojdziemy na miejsce...
- Nie, nie idźmy tam... Mamo, proszę... - złapałam ją za grzywę, próbując zatrzymać, była długa, więc nie miałam z tym problemów. Na darmo się jednak siłowałam, bo mama ani drgnęła, jedynie odwróciła ode mnie głowę. Chwilę później, ciągnęła mnie po śniegu, gdy ja się zapierałam, nadal starając się ją zatrzymać.
- Będzie ci tam dobrze, rodzice będą o ciebie dbali...
- Nie będzie... - wyłkałam, w końcu puściłam, cofając się do tyłu.
- Karyme? - mama obejrzała się za mną: - Nie wygłupiaj się, chodź - podeszła, gdy ja się położyłam na ziemi, cała już zapłakana.
- Córeczko... - zbliżyła do mnie głowę, miałam wrażenie że mnie przytuli do siebie, ale nie zrobiła tego: - Wszystko będzie dobrze... Poznasz swojego tatę i... Wezmę cię na grzbiet - zrobiła to co mówiła i przez resztę drogi mnie niosła, trzymałam się mocno jej grzywy, żeby tylko mnie nie zostawiła.
Położyła mnie gdzieś na ziemi, nadal nie puściłam jej grzywy, musiała mi ją wyrwać.
- Tam będziesz miała lepiej, pomyśl tylko. Będziesz mieszkała w stadzie, będziesz miała obojga rodziców i nie będziesz musiała się błąkać nie wiadomo gdzie, tak jak ja teraz... Docenisz to, co dla ciebie robię...
Zapłakałam jeszcze bardziej, mama położyła się obok przytulając mnie do siebie. Po jakimś czasie zaczęłyśmy się wygłupiać, łzy momentalnie mi przeszły, a pojawił się śmiech, przestałam już nawet wierzyć że mama chce mnie komuś oddać. Nagle przyszedł jakiś ogier, podchodząc do nas, ukryłam się za mamą.
- Gdzie źrebak? - spytał od razu, spojrzałam na mamę błagalnym wzrokiem, ale to nic nie dało.
- Proszę, jest twoja - mama odsunęła się w bok: - Dbaj o nią.
- O to się nie martw, to przecież moja córeczka - ogier zbliżył się o krok, a mama odeszła już kawałek, ruszyłam za nią, ale ogier stanął mi na drodze.
- Karyme, tak? - uśmiechnął się lekko.
- Mamo! Mamo nie zostawiaj mnie! - uderzyłam o niego, próbując się przedostać do mamy.
- Tak mieliśmy dać ci na imię, mam nadzieje że twoja matka tego dopilnowała, mówiła ci już o wszystkim mała, prawda? - ogier lekko mnie odepchnął, nie dając nadal mi przejść. Przytaknęłam, patrząc na niego ze strachem. Byłam zupełnie oszołomiona, przerażona i zrozpaczona za razem. Cała aż się trzęsłam.
- Moja mała kruszynka - ogier zabrał mnie na grzbiet: - Jestem twoim tatą, a za chwilę poznasz też mamę - zaczął biec, musiałam złapać się kurczowo jego grzywy żeby nie spaść.
- Mamo! - krzyknęłam najgłośniej jak mogłam, ale ona nie wracała, zostawiła mnie...
Następnego dnia obudziłam się już przy ojcu i jakieś obcej klaczy, oboje spoglądali na mnie, po otwarciu oczu i zauważeniu ich tak blisko siebie, musiałam się przesunąć do tyłu. Zaczęli ze sobą dyskutować, mój wzrok wędrował od taty do obcej i z powrotem.
- Podoba ci się?
- Mam rozumieć że... To twoja córka, z inną klaczą?
- Sama się na to zgodziłaś.
- Nie sądziłam że jesteś w stanie to zrobić - klacz spojrzała na mnie krzywo.
- Hej! - krzyknął tata, przestraszyłam się, zakryłam się aż grzywą.
- To nasza córeczka, nasz wymarzony źrebak, pamiętasz jak każde źrebie, które z tobą miałem umierało w połowie ciąży, chyba nie chcesz znów tego przeżywać?
- Masz rację... Jej matka nie protestowała?
- Nie, oddała ją dobrowolnie, tak jak się z nią umawiałem. A tak przy okazji, zostało ci jeszcze trochę mleka?
Przez wspomnienie o mamie, znów się popłakałam, żadne z nich nie zwróciło na to uwagi, po prostu dalej rozmawiali. Chciałam się do kogoś przytulić, szukać u niego wsparcia, ale teraz przecież nikogo nie miałam, po za tatą i tą klaczą, ale im zupełnie nie ufałam i chciałam uciec od nich jak najdalej.
- Tak, mogę ją wykarmić, ale... Spodziewałam się zwykłego źrebaka, a nie niebieskiej klaczki...
- Ale jesteś wybredna. W razie czego mogę ją odnieść z powrotem...
Położyłam po sobie uszy, patrząc na ojca, klacz także zawiesiła na nim wzrok.
- No przecież żartowałem, chodź, przedstawimy ją stadu - tata zaśmiał się przez chwilę, złapał mnie za grzywę, podnosząc i prowadząc tam gdzie zgromadziło się grupa koni. Nie odezwałam się ani słowem, ignorowałam wszystko wokół, nawet źrebaki, które mnie zaczepiały. Jedyne o czym myślałam to o mamie i czy kiedykolwiek ją zobaczę. Każdego kolejnego dnia wypatrywałam jej w oddali, łudząc się że po mnie wróci. Nie wróciła, ale za to bardzo przywiązałam się do taty. Spędzałam z nim mnóstwo czasu, zawsze znajdywał jakieś ciekawe miejsce do zabawy. Uczył mnie też wielu rzeczy. Każdy dzień u jego boku był zupełnie inny od poprzedniego, a przez to też ciekawszy.
- Tato, a skąd ty masz tyle czasu? Zauważyłam że inni rodzice go nie mają dla źrebiąt... - spytałam któregoś dnia, kiedy piliśmy wodę z zamrożonego jeziorka. Piliśmy z otworu, który zrobił tata, uderzając o lód kopytami, aż w końcu go wyłamał. Jak zwykle jego partnerka musiała być z nami, ale zawsze ją ignorowałam i niekiedy umykało mojej uwadze że jest gdzieś w pobliżu.
- No cóż... Inne źrebaki zajmują się same sobą, bawią się wspólnie całymi dniami. A po za tym, nie jestem nikim ważnym, zaledwie zwykłym członkiem stada, nie mam żadnych obowiązków. Nawet nie wiesz jak to dobrze mieć pełną swobodę. Nie to co kiedyś moja starsza siostra Zorza, wzięła sobie na głowę całe stado, bo wybrała sobie za partnera przywódce, o ile pamiętam nazywał się Baridi...
- A... A wiesz coś o mojej mamie? - przerwałam, pytając nie pewnie.
- Oczywiście - tata uśmiechnął się do klaczy, skierowałam uszy do tyłu.
- Chodziło mi o moją prawdziwą mamę...
- Znów zaczynasz? - tata odszedł ode mnie błyskawicznie, śledziłam go wzrokiem, jak oddalał się w stronę stada, było niewielkie, liczyło zaledwie kilkanaście koni, w tym trzy źrebaki, które niezbyt mnie lubiły, bo byłam tą inną.
- Nie smuć się skarbie... Jak chcesz pójdziemy gdzieś razem, może zachcesz w końcu mnie poznać, co? - podeszła do mnie partnerka taty. Zgodziłam się nie chętnie, po prostu nie chciałam zostawać sama. Klacz bardzo mnie zaskoczyła, zaprowadziła mnie w góry i tak chodząc obok nich wraz ze mną, zaczęła opowiadać mi o niebieskich koniach, a właśnie do tej rasy należała moja prawdziwa mama. Od tego momentu zaczęłam ją traktować jak rodzinę, ale nie odważyłam się jeszcze nazywać jej matką.
Miałam już prawie dwa miesiące, zaczęłam próbować nawiązać przyjaźnie z źrebakami, ale każde zawsze traktowało mnie jak dziwoląga, śmiejąc się i szydząc z mojego wyglądu. Zaczęły mi nawet dokuczać, uciekałam wtedy w góry, żeby pobyć tam samemu, kiedy to rodzice byli pewni że bawię się ze źrebakami. Nie chciałam im o niczym mówić, bałam się że jak ich zawiodę to mnie odrzucą i zostawią, tak jak zrobiła moja mama. Nudząc się, zaczęłam wędrować po górach, na razie obok, nie umiałam się wspinać, a nawet nie wolno mi było. Góry były mocno ośnieżone i pokryte też lodem, można było z nich łatwo się ześlizgnąć i spaść. Zauważyłam wtem zbocze, które wydało mi się w miarę bezpieczne, a bardzo chciałam wejść tam na górę i poczuć chłodny wiatr we włosach, a co najciekawsze zobaczyć całą okolice z tak wysoka. Zaryzykowałam, a jak tylko nabrałam pewności zaczęłam biec, poślizgnęłam się tylko dwa razy, ale zawsze jakoś wyhamowałam, wracając na szczyt. Zaczęło się robić ciemno, ale byłam już tak blisko że nie chciałam teraz schodzić. Wreszcie weszłam na samą górę, podeszłam od razu do krawędzi. To co zobaczyłam na dole było niesamowite, na dodatek czułam się tak przyjemnie, kiedy wiatr rozwiewał mi grzywę i ogon, zamknęłam oczy oddając się temu. I zaraz po tym poczułam coś dziwnego, otworzyłam je szybko, zauważyłam że pode mną pojawił się lód. Cofnęłam się, ziemie znów pokrył lód i do tego z nieba zaczęły spadać płatki śniegu, a jeszcze chwilę temu, dosłownie sekundę temu, nie było ani jednej chmury. "To ja tak umiem? Ale to... Fajne..." pomyślałam wracając do krawędzi, zamroziłam całe zbocze góry, tworząc coś w rodzaju zjeżdżalni, wskoczyłam od razu na lód, ześlizgując się z niego coraz szybciej, przy końcu przestawałam łapać równowagę i osunęłam się na brzuch, ale nic mi się nie stało. Wróciłam w nocy, rodzice nie byli zbytnio zadowoleni, ale też nic nie powiedzieli, ani mnie nie ukarali. Poszliśmy od razu spać, ale byłam tak podekscytowana że nie bardzo mogłam zasnąć.
Z samego rana pobiegłam znów w góry, chciałam sprawdzić co jeszcze potrafię. Po kilku godzinach zaczęłam się martwić, przecież rodzice mogą być źli że tak nagle zniknęłam. Dlatego też wróciłam szybko, taty akurat nie było w pobliżu, ale była jego partnerka.
- Mamo, spójrz co umiem... - zawołałam, biegnąc w jej stronę.
- Powiedziałaś do mnie mamo? - spytała, po jej minie było widać że się najwyraźniej ucieszyła.
- Tak, spójrz tylko - użyłam mocy, zamroziłam kawałek ziemi pode mną, dzieląc się z nią pierwszą tym co potrafię. W ten sposób chciałam pokazać że już ją zaakceptowałam jako nową mamę. Ku mojemu zdziwieniu nagle zaczęła krzyczeć, tata aż przybiegł.
- Co się dzieje? - spytał, zatrzymując się gwałtownie przy nas.
- Ona... Ona chciała mnie zabić! - wykrzyknęła mama, cofnęłam się od nich kawałek. Tata spojrzał na mnie dziwnie, potem też zauważył lód.
- Tato ja tylko...
- Jak mogłaś?! - uderzył mnie nagle, nie zdążyłam się nawet wytłumaczyć, przecież nie chciałam nikogo skrzywdzić.
- Ja tylko... Tylko chciałam... - spróbowałam znów, tata ponownie mi przerwał, tym razem mówiąc do swojej partnerki: - Musi się stąd jak najszybciej wynieść! Ma to samo co córka Baridiego!
- Mówisz o jej mocy? - dopytała mama.
- A o czym?! Jeszcze nas wszystkich pozabija, musimy się jej pozbyć... - tata spojrzał na mnie krzywo, cała się trzęsłam.
- Tato, przepraszam... Ja, ja już nie będę... - prawie szepnęłam, zaczęłam się go bać, kiedy to miał taką minę jakby chciał mnie zabić.
- Wracaj do stada, szybko! - krzyknął tata do mamy, złapał mnie za grzywę i odbiegł gwałtownie.
- Tatusiu... - popłakałam się, nie chciałam żeby mnie stąd zabrał, od mojej prawdziwej mamy też mnie zabrał, a teraz od tej drugiej także.
- Tatusiu przepraszam... Proszę nie zabieraj mnie stąd... - wypłakałam. Wszystko na nic, bo tata biegł coraz szybciej, a moje dawne stado znikało w oddali.
Dotarliśmy do zupełnie obcego lasu, po drodze kilka razy nie zapanowałam nad mocą, choć wcześniej nie miałam z tym problemu. Za każdy brak kontroli mi się obrywało, musiałam natychmiast powstrzymywać ten żywioł, który był we mnie, a jak nie to tata mnie bił i to tak mocno że jego nogi i kopyta były od mojej krwi. W środku lasu upadłam mu w śnieg, a może nawet sam mnie puścił.
- Tutaj nikt cię nie znajdzie - powiedział, odchodząc.
- Tatusiu przepraszam... - wymamrotałam.
- Już nie jestem twoim ojcem, rozumiesz?! - krzyknął, był już kilka kroków ode mnie. Zamknęłam oczy, spłynęły mi z nich łzy, a potem znów, nieświadomie użyłam mocy, tym razem pokryłam lodem, całe drzewo, za mną z tyłu. Tata po prostu musiał zawrócić, wiedziałam że mi nie odpuści.
- Będziesz mnie próbowała teraz zabić?! - podbiegł, przygniatając mnie do zamrożonego drzewa, zabolało jak naciskał tak na mój kręgosłup, w końcu jednak puścił, upadłam, łzy spływały mi po policzkach, leżałam nieruchomo żeby nie czuć bólu.
- Ja... Ja nie chciałam... Nie, nie panuje nad tym... - załkałam.
- Już ja cię nauczę nad tym panować! - tata nagle złapał mnie za grzywę i uniósł wysoko, skuliłam mocno uszy, zaciskając też oczy, spodziewałam się kolejnego ciosu, tym razem rzucił mnie wprost na drzewo. Przy uderzeniu nie mogłam przez chwilę oddychać, potem kompletnie zdezorientowana chciałam uciec, ale nie mogłam wstać, mimo prób. Tata niespodziewanie odbiegł. Usłyszałam kroki, byłam przerażona że jest tu jeszcze ktoś. Był to ogier z źrebakiem, błagałam go o litość, kiedy mi się przyglądał, próbowałam się ukryć. Po części udało skryć mi się w krzakach. Później prosiłam nawet źrebaka o pomoc, o to żeby zostawili mnie samą. Prosiłam je, bo postanowiło do mnie zagadać, przez co dowiedziałam się że to ogierek, a ciężko było mi to stwierdzić, skoro tata bił mnie tak mocno że miałam nawet oczy nieco opuchnięte, może dlatego że obrywałam najczęściej po głowie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz