Menu

sobota, 9 stycznia 2016

Samotność cz.42 - Od Leona\Marcelli, Armena

Wyruszyliśmy od razu, nawet nikogo nie powiadamiając. To musiała być na prawdę groźna rzecz, skoro Mercy chciała ją odnieść na miejsce tak szybko. Ledwo co za nią nadążyłem. Dobrze że nie postanowiła lecieć.
- Armen nie powinien zostać w stadzie? Tam będzie bezpieczniejszy - powiedziałem, bo tak się złożyło że syn przeszedł już spory kawałek razem z nami.
- Armen musi być przy tym obecny - wyjaśniła Mercy.
- A dlaczego mamo? - spytał synek.
- Dlatego że ten kto zabrał stamtąd lodowe serce musi je odnieść, tylko wtedy prawdopodobnie nic się nie stanie.
- Oby... - spojrzałem na syna, nie spodobało mi się kiedy Marcella mówiła o jakimś fatum, gdyby mój syn miał przez nie cierpieć to wolałbym się z nim zamienić. Przecież Armen był jeszcze mały, tyle życia przed nim, no i nie zrobił nic złego i podłego, czego ja się akurat dopuściłem. Ile to już razy krzywdziłem własną siostrę, a to ostatnie to już była lekka przesada. I mimo że rozumiałem swój błąd to nadal lekko ujmując, nie przepadałem za Prakerezą i chyba nigdy jej nie polubię.

Szliśmy już kilka godzin. Wydawało mi się że nadal jesteśmy bardzo blisko Zatopi, na dodatek otoczyła nas mgła, która miała dziwne właściwości. Drażniła nam chrapy jak jakiś żrący gaz, niczym ten unoszący się z aktywnych wulkanów, choć wyglądała jak zwykła, gęsta mgła. Miałem już po woli dość, piekło i to bardzo, na dokładkę zaczął padać śnieg, tak zimny że każdy płatek, który spadał mi na grzbiet wywoływał ból, z resztą nie tylko ja tak miałem.
- Armen schowaj się pode mną - kazałem synowi, przynajmniej on nie będzie odczuwał bólu.
- Mamo, to wszystko przez to serce? - spytał Armanek, teraz już szedł pode mną, może nam było trochę nie wygodnie, ale tam był bezpieczniejszy.
- Tak... - Marcella rozłożyła skrzydła, osłaniając mnie i syna.
- Kochanie złóż skrzydła, wytrzymam.
- Leo ja jestem bardziej odporna na zimno niż ty, w końcu mam w sobie krew niebieskiego konia.
- Ale...
- Mi nic te płatki śniegu nie robią, nie powodują bólu.
- Na pewno?
- Tak.
Po paru krokach, zaczęliśmy czuć się senni, pierwszy usnął Armen, ja się jeszcze jakoś trzymałem na nogach, żeby tylko nie przygnieść syna, bo on nadal szedł pode mną, chroniąc się przed mrożącym grzbiet, śniegiem.
- Mercy - wymamrotałem na wpół śpiący, kiedy ukochana się zatrzymała.
- Chyba będę musiała polecieć... - ziewnęła.
- Co to za dziwna rzecz?! Zaraz ją zniszczę! - zdenerwowałem się momentalnie, nie chciałem spać, miałem dość bólu przez ten dziwny śnieg i mgłę. Złapałem za ten naszyjnik z sercem i wyrwałem go ukochanej, puściłem go z pyska aby spadł na ziemie, stanąłem dęba i już miałem w nie uderzyć, ale Mercy mnie odepchnęła.
- Leon, zwariowałeś?! Jak go zniszczysz to już na pewno nie unikniemy tego fatum! - nakrzyczała na mnie, był jeden plus, oboje się wybudziliśmy.
- Armen... - Marcella podbiegła nagle do niego, próbując obudzić.
- Co mu jest? - przestraszyłem się nieco, gdy nasz syn nadal pozostawał nieprzytomny.
- To przez lodowe serce, próbuje nas powstrzymać, żebyśmy nie dotarli na miejsce...
- No pięknie - powiedziałem ironicznie, tupiąc od razu kopytem. Mercy położyła się przy Armenie, otulając go skrzydłem. Zrobiłem krok w ich stronę.
- Nie idziemy dalej? - spytałem, kierując uszy do tyłu.
- Przecież tylko Armen wie gdzie było to serce, jak dotarlibyśmy do celu pokazałby mi to miejsce, a tak możemy tylko zgadywać gdzie leżało...
- Obudzimy go jakoś... - rozejrzałem się dokoła. Nic oprócz mgły, choć w oddali wydawała się jakby rzadsza. Odbiegłem kawałek, żeby to sprawdzić. Rzeczywiście, ta mgła jakby wędrowała razem z nami, za tą dziwną rzeczą. Taki rodzaj śniegu jak tamten też tylko padał tam w pobliżu lodowego serca, tutaj już prószył ten normalny.
- Mercy! - zawołałem: - Zostaw tam to serce i chodź tu z Armenem!
Ukochana podniosła głowę, patrząc w moim kierunku, chyba mnie usłyszała, byłem dość daleko, ale w tych stronach niosło się echo. Jak Marcella tylko dobiegła Armenek od razu się wybudził.
- Tato, mamo co się stało? - spytał nieco zdezorientowany.
- Już nic.
- Armen, powiedź mi gdzie znalazłeś to serce? - spytała szybko Marcella.
- Gdzieś w pobliżu jakiegoś lasu, przechodziłem obok niego i zaczęło mi coś mienić się w śniegu, więc to odkopałem, okazało się że to naszyjnik z sercem, spodobał mi się i zabrałem go ze sobą.
- Rzeczywiście jest piękny - przyznałem: - Ale też nieco złośliwy ten przedmiot.
- Tata ma racje, a czemu go nie zniszczymy?
- Wykapany tatuś - zaśmiałem się lekko, przed chwilą sam chciałem zniszczyć naszyjnik, gdyby Mercy mnie nie powstrzymała.
- Twój tata też go chciał zniszczyć, ale nie możemy tego zrobić - wytłumaczyła Marcella.
- Wezmę cię na grzbiet i pójdziemy dalej - zaproponowałem synowi.
- Przecież dam radę sam iść tato - Armenek podniósł się natychmiast z ziemi. Długo już był na nogach, a chciałem żeby trochę odpoczął. Mimo to byłem dumny z syna, był silny, a to mi się podobało. Obejrzeliśmy się za siebie, mgła opadła.
- Polecę po naszyjnik, a wy już wyruszajcie - ukochana zawróciła, wzbijając się w powietrze, nim ja zdążyłem się odezwać.
- Miejmy to już z głowy - ruszyłem wraz z synem.
- Jesteście na mnie źli tato? - zapytał nagle Armen.
- O co? Szukałeś nas, bo się martwiłeś, a naszyjnik... Przecież nie wiedziałeś o jego właściwościach, ja sam nie wiedziałem...

Marcella szybko nas dogoniła, miałem nadzieje że nic nas już nie zaskoczy, ale chyba za bardzo się łudziłem. Dotarliśmy już do lasu szukając miejsca, w którym leżało to lodowe serce. Ktoś nas śledził i obserwował za razem. Widziałem go jakieś dwa razy, jak znikał za drzewami w mgnieniu oka. Nie miałem okazji mu się przyjrzeć. Pilnowałem Marcelli i syna, szykując się do ewentualnej obrony, nie przewidziałem tylko tego że ten ktoś był szybszy ode mnie...


Marcella, Armen (loveklaudia) dokończ


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz