Menu

niedziela, 17 stycznia 2016

Samotność cz.43- Od Marcelli, Armena/Leona

Marcella
Czuję że ktoś nas śledzi, ale nie obejrzałam i nie obejrzę sie za siebie, wolę nie wiedzieć kto to lub co to, przyśpieszyłam za to.
-Chodźmy szybciej- zwróciłam się do Armena i Leona
-Mamo...
-Chodź
-Nogi mnie bolą...
-Wezmę go- zaoferował się Leon. Wziął syna na swój grzbiet.
Usłyszeliśmy naglę jakiś krzyk, ryk, coś takiego, odwróciliśmy się, przed nami przemknęła jakaś postać, dziwna postać, poruszyła się na czterech nogach, miała grzbiet w lekkim łuku, długi pysk i ogon. Ruszyliśmy szybko przed siebie, przeszliśmy do kłusu. Naglę to coś wyskoczyło przed nas.
-Weź Armena- Leon postawił syna, a sam stanął na przeciw karykaturze.
-Leon...
-Zabierz go
-Nie walcz z tym, nie dasz rady...
-Muszę was bronić, zabierz go i leć
-Nie mogę...
-Mercy proszę...poradzę sobie
-Kiedy to jest dwa razy większe od ciebie
-Leć...proszę-zaczęłam się wachać, zabrałam w końcu syna na grzbiet i wzbiłam się w powietrze, wpadłam na kogoś, przez co prawie spadłam, ten ktoś zdąrzył mnie złapać, spojrzałam do góry, to ten ogier, który wtedy przyleciał z Leonem. Złapałam równowagę i zawisłam w powietrzu wraz z synem.
-Kogo ja znów spotkałem- spojrzał na mnie i na syna.
-Pomóż nam- poprosiłam błagalnie, spojrzał w dół kiedy rozniósł się krzyk Leona, momentalnie zanurkował w dół, z impetem uderzył o potwora, zabił go, i to tak szybko...
Zleciałam w dół, do Leona, przytuliłam go brudząc się jego krwią.
-Jesteś ranny- spojrzałam na jego klatkę piersiową
-To nic takiego
-Będzie trzeba to opatrzyć...
-Ale to nie teraz a....a on to kto?- Leon spojrzał na pegaza
-Tytan, miło mi- przedstawił się- i widzę że macie coś, co do was nie należy- spojrzał na naszyjnik
-Pomożesz nam?- spytałam
-Dajcie to- wziął od nas lodowe serce- i chodźcie za mną...

Armen
Tata wziął mnie na grzbiet. Nasza trójka poszła za tym ogierem, wprowadził nas do lasu, do ciemnego, mrocznego i przerażającego lasu, co chwilę do moich uszu dochodziły krzyki, ryki i odgłosy skrzypiącego, zmrożonego śniegu.
-Czemu nam pomagasz?- spytał tata, Tytan odwrócił łeb w naszą stronę, jego wzrok powędrował na mamę.
-Powiedzmy że znam Marcelle
-Skąd wiesz jak mam na imię?
-Wyjaśnię to kiedy indziej, znam cię, ale ostatni raz jak cię widziałem, miałaś zaledwie trzy dni...
-Nie rozumiem...znałeś moją mamę? co miałeś z nia wspólnego?
-Twój ojciec to mój brat...- zapadła niezręczna cisza
-Ja urodziłem się jako ten zły, przez klątwę matki, wychowywałem się sam, w tym lesie...porzucili mnie, utrzymywałem jedynie kontakty z twoim ojcem, wiedziałem jaki był, ja pomimo że urodziłem się jako ten zły, mam, miałem lepsze serce niż on...wiedziałem jak traktował twoją matkę, ale nie chciałem się wtrącać, widziałem cię raz, chciałem poznać bratanicę...twoja matka była wspaniała...żałuję że nie śledziłem brata, nie zabiłby jej...

Marcella
Zamarłam, nie wiem co mam myśleć, co powiedzieć...to wszystko jest dziwne...to mój wujek? to dlatego mi się wydawało, że już go kiedyś widziałam...zapamiętałam go.
-To znaczy że...że mam jeszcze jakąś rodzinę...- mimowolnie, podbiegłam do niego i przytuliłam, tak bardzo się ucieszyłam że mam wujka, może gdzieś tam, jest jeszcze jakaś moja rodzina, może żyją...ale najważniejsze że odnazałam chociaż jednego członka mojej rodziny.


                                                               Leon [zima999]^^Dokończ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz