Menu

wtorek, 5 stycznia 2016

Samotność cz.41- Od Marcelli, Armena/Leona

Marcella
-No jeszcze się pytasz, wiesz jak długo na to czekałam?
-To znaczy tak?
-Pewnie głuptasie- przytuliłam go szczęśliwa
-Na prawdę? nawet nie wiesz jak się cieszę- powiedział pomagając mi założyć ozdobę
-Ale tym samym musisz mi coś obiecać
-Co takiego?
-Ale masz pszysiądz
-Pewnie...co takiego?
-Już nigdy nikogo nie skrzywdzisz, zrozumiano? pamiętaj że kłamstwo ma krótkie nogi a ja i tak o wszystkim się dowiem, prędzej czy później...i nie wykorzystuj mojego dobrego serca i słabości do ciebie.
-Dobrze kochanie, obiecuję ci że nigdy nic takiego nie będzie miało miejsca...chyba że w twojej obronie
-W obronie zawsze, ale nie bez powodu i z błachego powodu...dobrze wiesz że nienawidzę przemocy, nadal mam przed oczami jak mój ojciec zabija mi matkę.
-Wiem kochanie...
-Twoi rodzice się ucieszą- zmieniłam niezbyt dla mnie miły temat
-Zapewne, możemy do nich pójść
-Ale..- zatrzymałem go- może spędzimy ten dzień razem, hmyy?
-Mi tam pasuje- uśmiechnął się
-To jak?- przeszłam koło niego- idziemy?- uśmiechnęłam się tajemniczo
-Pewnie- poszliśmy razem w góry, w miejscu, gdzie są ciepłe źródła.


                                                                                ***

Wróciliśmy dopiero następnego dnia, i to tak trochę, nie fajnie..
-Mam nadzieję że Armen nie postanowił nas szukać sam
-Na pewno nie, to rozsądny źrebak- uspokoił mnie Leon
-Ale też ciekawski i biorący wszystko na własną klatę, niczym ty
-No wiem, nie no...spokojnie, pewnie poszedł do moich rodziców
-Mam taką nadzieję- weszliśmy na łąkę, pierwsze co, to poszliśmy szukać rodziców Leo. Znaleźli się po drugiej stronie łąki.
-Cześć mamo, cześć tato- podszedliśmy do nich
-No witajcie, a gdzie to was poniosło, hmyyy?- spytał tata Leona
-A tu i uwdzie byliśmy- spojrzeliśmy na siebie w uśmiechem
-A Armen był z wami?- spytałam
-Nie...nie poszedł z wami?
-No nie...myśleliśmy że pójdzie do was- zdziwił się Leon
-Widzieliśmy go wczoraj jak bawił sie ze źrebakami, ale jak znikneliście wy i on, to myśleliśmy że gdzieś we trójkę poszliście
-No super...- zaczęłam się martwić- Leon musimy go szukać, jeśli coś mu sie stało to...- w oczach stanęły mi łzy, pomyślałam już o najgorszym
-Spokojnie, może po prostu się zgubił ale nic mu nie jest
-Oby...
-Rozdzielimy się może? My pójdziemy w stronę gór a Leo na plażę...
-A ja polecę, jakby co będę was informować- wzbiłam się w powietrze

Armen
Zacząłem się już bać, chciałem tylko poszukać rodziców a w rezultacie sie zgubiłem, i to nie wiem czy nadal jestem na Zatopi, rodzice mnie oprowadzali po wyspie, ale tego miejsca nie pamiętam. Zaszedłem na miejsce, o skalistym i oblodzonym podłożu, dziwne, bo śniegu tu od groma, po bokach są zaspy wyższe odemnie, a skalista droga jedynie pokryta lodem i lekko przypruszona śniegiem, to chyba...nie ludzie? rodzice mi o nich mówili, jacy są. Usłyszałem naglę jakiś brzdęk, nie wiem skąd dochodzi i co je wywołało.
-Mamo? tato?- spytałem z nadzieją że to oni, że mnie szukają, zamiast ich głosu usłyszałem warkot, dziwny warkot, momentalnie zrobiło się ciemno, spojrzałem w górę, i ujrzałem karego pegaza, takiego jak mama tylko dużo większego i ogiera, wylądował przedemną, jego wygląd mnie przeraził. Wygląda jak te mroczne konie w naszym stadzie, tylko że on jest pegazem i dodatkowo ma róg.
-A ty co tutaj robisz mały?- złożył skrzydła, strach sprawił że nie mogę wydusić z siebie głosu, cofnąłem się za to.
-Niemowa jesteś, czy co?- zbliżył się o krok
-Ja..zgubiłem się- powiedziałem szybko
-Biedak...- uśmiechnął się ukazując więcej swoich kłów. To nawet do mrocznego konia nie podobne w takim bądź razie, zęby ma jak u jakiegoś drapieżnika, i język...jak u gada, do tego dopiero teraz zauważyłem że ma inny łeb niż normalne konie, dużo większy o wydłużonym pysku, oczy zielone o zwężonych źrenicach.
-Boisz się mnie czy co?- przytaknąłem mu tylko
-Nie no, źrebaków nie zjadam, ogólnie koni to ja nie jem- zaśmiał się, tylko że ten jego śmiech przyprawił mnie o ciarki na grzbiecie
-Powiedz skąd jesteś to może pomogę ci się tam dostać
-Z Zatopi...
-A to znam, chodź- jednym gwałtownym ruchem wrzuciłem mnie na swój grzbiet, prawie mi serce stanęło jak to zrobił.
-Trzymaj się- wzbił się w powietrze, i to tak gwałtownie i z taką siłą, że prawie mnie wcisnęło w jego grzbiet, chwyciłem się jego grzywy, mimo że chce mi pomóc to mu nie ufam, a jeśli zechce mnie zrzucić?

Marcella
Zobaczyłam w oddali lecącego pegaza, karego i ogromnego, zbliżyłam się nieco i...i zobaczyłam Armena
-Armen!- poleciałam na niego bez namysły
-Mama!- aż wstał, i przez to zachwiał się i prawie spadł
-Ej mały, bez takich- opowiedział mu ogier, przekręcając łeb w jego stron,e i to w tak nienaturalny sposób, jego wygląd mnie przeraził, chociaż...chwila widziałam już kogoś takiego, jak on, widziałam.
-Armen chodź co mnie- podleciałam tak, aby syn mógł przeskoczyć na mój grzbiet. Trochę się wachał ale w końcu przeskoczył.
-Radzę lepiej małego pilnować, tam gdzie się zapuścił, mógł łatwo zginąć, są gorsi niż ja mały, uwierz- powiedział poczym odleciał, i to tak szybko że nawet nie zdążyłam podziękować.
-Jesteś cały?- spytałam syna
-Tak
-Nie rób nam tego więcej, proszę- poleciałam szukać reszty.


                                                                                  ***

Rodzice Leona poszli na łąkę, a ja, Leo i syn zostaliśmy sami. Postanowiliśmy pójść na spacer do lasu.
-A tak w ogóle to...- zaczął Armen
-Co synu?- spytał Leo
-Bo jak tam byłem, to znalazłem coś takiego- dopiero teraz zauważyłam na szyi syna, lodowe serce
-Zdejmij to, szybko- pociągnęłam za naszyjnik zdejmując go
-Ale czemu?- spytał zaskoczony syn
-To tylko ozdoba Mercy
-Nie...to nie tylko ozdoba, musimy go odnieść tam gdzie jego miejsce
-Ale dlaczego?- dopytywał syn
-Bo to serce może znieść na ciebie fatum
-Co?
-Wszystko co złe


                                                                      Leon [zima999]^^Dokończ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz