Menu

środa, 30 marca 2016

Zmiany cz.5 - Od Szafira, Rosity, Zimy, Nevady, Shanti

Od Szafira
Pamiętam jak biegłem między walczącymi końmi, z wyrzutami sumienia że zostawiłem Rosite samą, a jednocześnie z nadzieją że znajdę rodziców. Przedzierałem się między martwymi ciałami, obrywałem nieraz, musiałem się przepchać przez walczące konie, przebiegać pod nimi. Aż w końcu jeden z nich spadł na mnie, czułem nacisk jego ciała, chwilami znacznie mocniej, wraz z każdym uderzeniem innego konia, który z nim walczył. Dusiłem się i próbowałem desperacko się wydostać, zmiażdżył mi parę żeber. Jak jakimś cudem ktoś go ze mnie zrzucił, nie mogłem już dalej biec. Ani się poruszyć, bo wszystko, sprawiało mi ból nawet zwykły oddech. Potem już nie byłem w stanie sobie przypomnieć co się działo.
Teraz leżałem w trawię, usiłując otworzyć oczy, czułem jak łaskocze mnie w brzuch, kołysząc się na wietrze. Do moich uszu dochodziły jakieś głosy, poruszyłem jednym z nich, z trudem unosząc też powieki. Obraz był zamglony, a słońce strasznie raziło mnie w oczy, musiałem je przymknąć.
- Spokojnie mały, nie ruszaj się - powiedział do mnie zupełnie obcy ogier: - Może trochę zaboleć... - schylił głowę. Już po chwili krzyczałem, próbując go jakoś odsunąć od siebie. Nie widziałem co mi zrobił, ale bardzo bolało.
- Za chwilę będzie po wszystkim Szafir... - uniósł mnie lekko za grzywę, odwracając na brzuch, ale nadal trzymając, także wisiałem brzuchem do dołu w małej odległości od ziemi, którą nogi bezwładnie dotykały. Ogier położył mnie ostrożnie na boku. Czułem ulgę, ale tylko w oddychaniu, jakby złamane żebra się przesunęły w prawidłowe miejsce. Chwila, skąd on znał moje imię? I co ja miałem na sobie? Chyba jakieś opatrunki czy coś w tym stylu.
- Leż spokojnie i nie ruszaj się zbytnio - odszedł ode mnie, widziałam jak jego niewyraźna sylwetka znika za innymi niewyraźnymi sylwetkami.
- Szafir... Wszystko dobrze? - podbiegło do mnie niebieskie źrebie, nie widząc szczegółów ciężko było stwierdzić kto to, ale po tym kolorze i głosie poznałem że to Karyme, kiwnąłem jej przecząco głową, mrugając po tym oczami. Obraz trochę się poprawił.
- Mam złamane żebra... - wymajaczyłem, starałem się nie płakać, chociaż łzy z bólu wlatywały mi do oczu.
- Jesteś pewien?
- Tak czuję... Boli jak nie wiem...
- Nie martw się, Danny da ci coś na ból, mówił że to nic poważnego, kilka tygodni i wydobrzejesz... Tylko gorzej będzie z ranami, ponoć długo będą się goić i...
- Kilka tygodni? Ja mam tyle leżeć? - marudziłem, nie uśmiechało mi się to, nigdy tyle nie leżałem, wolałem się bawić. W ogóle to mało spałem, ale ważne że się wysypiałem, choć rodzice twierdzili inaczej... Ciekawe czy jeszcze żyją? Pewnie... Już nie, ale ja będę silny, nie mogę płakać przy Karyme, będę się starał dla taty. "Ogiery nie płaczą, nie użalają się nad sobą jak klacze, muszą być silne, żeby móc je chronić i wspierać w trudnych chwilach", tak właśnie mówił, a ja zapamiętałem te słowa.
- Ja też musiałam jakiś czas leżeć, to nic strasznego...
- Przecież to nudne, ja wolę się bawić niż leżeć...
- Wtedy nie wydobrzejesz
- A będę mógł tu zostać? W stadzie? - nie chciałem być całkiem sam, co ja bym zrobił sam? Bez rodziców i tak sobie wcześniej nie za dobrze radziłem, a teraz byłem ranny.
- Pewnie i nie martw się wymyślimy jakąś zabawę żebyś nie musiał się ruszać.
- Cześć... Karyme... - podeszła do nas klaczka, wydawała się przestraszona, nie znałem jej, ale już byłem jej ciekaw, uwielbiałem poznawać nowych towarzyszy zabaw.
- Cześć, jestem Szafir - odpowiedziałem nim zrobiła to koleżanka. Tamta klaczka zamiast podejść, poszła sobie. Zdziwiłem się nieco, co ja jej takiego zrobiłem?
- Czemu mnie nie lubi?
- Bo... Bo to Szadow, ona już tak ma, to tchórz, bawi się tylko ze mną i Rositą.
- A mógłbym poznać twoich znajomych? - byłem pewien że to pozwoli mi nieco zapomnieć o bólu i o rodzicach.
- Moich znajomych? Yyy... - Karyme położyła po sobie uszy.
- Nie ma tu więcej źrebaków?
- Są, ale... Spójrz na mnie, jestem dziwolągiem... - spojrzała w ziemie.
- Czemu?
- Nie widzisz?
- Nie rozumiem co z tobą nie tak, przecież wszystko w porządku.
- A ten kolor sierści?
- Wszystko mi jedno jaki kto ma kolor, grunt że lubi się bawić i jest fajny - stwierdziłem, uśmiechając się przyjaźnie.
- Uważasz że jestem fajna?
- Jasne, a ty?
- Ty też... - Karyme też się uśmiechnęła, podniosła jedno z kopyt, ale zaraz je postawiła na ziemi: - Zapomniałam... Nie możesz się teraz bawić...
- Oj no weź, chciałaś zagrać w berka? - zmarszczyłem pysk, podnosząc lekko wargi: - Pobawiłbym się, już nie chcę mi się leżeć.
- A gdzie byliście wczoraj z Rositą? Bo byłeś z nią, prawda? - zmieniła temat.
- No... - westchnąłem: - Chciała mi pomóc odzyskać rodziców, ale potem znaleźliśmy się w samym środku walki i oni... Chyba tam zginęli, więc zostałem sam...
- To masz rodziców? - dopytała.
- Miałem... Gniewasz się że wam skłamałem? - przechyliłem lekko głowę, robiąc swoją minkę w geście przeprosin, gdy tak kiedyś robiłem, rodzice mówili że jestem uroczy, potrafiłem ich tym udobruchać i rozśmieszyć. Karyme też się roześmiała, za chwilę ja razem z nią.
- Więc zgoda?
- Tak, właściwie to nie byłam o to zła...

Od Rosity
- Już lepiej prawda? - mama przytuliła mnie do siebie. Prawie się rozpłakałam, łzy cisnęły mi się do oczu. Szafir mógł umrzeć i to przeze mnie. Wciąż o nim rozmyślałam.
- Czemu zawsze musi się coś stać? Chciałam mu tylko pomóc...
- Jesteś zbyt pewna siebie skarbie, są rzeczy, którym nie da się sprostać, a na pewno nie samemu, a po za tym. Prosiłam tyle razy żebyś się nie oddalała...
- Wiem mamo...
- Wiesz jak mnie wystraszyłaś? Dlaczego wciąż się buntujesz i nas nie słuchasz? Chcemy żebyś była bezpieczna - mama była o dziwo bardzo spokojna, może z tego całego strachu że mogło mi się coś gorszego stać, bo przecież mogłam nawet zginąć.
- No tak, ale wtedy nie spotkałabym Szafira i nie widziałabym tylu miejsc, i... Nie lubię ograniczeń, przecież uważam przy każdej wycieczce i mam moc... Mogę się bronić. Nie wiem dlaczego mam wciąż pecha, jestem ostrożna, może za mało się staram? - próbowałam ją przekonać, to chyba dobrze że byłam pewna siebie, nie chciałam być jak mama i wciąż rozpaczać i się martwić, wolałam podejść do życia bardziej optymistycznie, bardziej weselej i z pełną ciekawością, lubiłam się oddalać i móc zobaczyć coś nowego, wtedy czułam pełnie wolności.
- Rosita... - mama westchnęła spoglądając na tatę, był tutaj z nami, przed chwilą poinformował nas że z Szafirem nie jest aż tak źle, jak myślałam. Jego rany wyglądają groźnie, ale tata był pewien że Szafir wydobrzeje. Wiedziałam że mówił prawdę, a nie tylko po to żeby mnie uspokoić, ale bałam się że tak nie będzie, przecież Szafir był tyle czasu nieprzytomny i sama widziałam w jakim jest stanie, chociaż Hira, wyglądała w sumie gorzej...
- Wyrośnie z tego, to kwestia czasu kochanie - powiedział tata do mamy.
- Oby... - mama spojrzała na chwilę na tatę, wracając do mnie wzrokiem: - Nie możesz więcej znikać, mogłaś tam zginąć Rosita, właściwie wcześniej też mogło ci się coś stać, dlaczego nam to robisz? Wiesz co by się działo jakbyś umarła?
Spuściłam głowę, nie mogłam obiecać że nie będę, bo ciągnęło mnie do nieznanego, wtedy czułam się wolna, do tego lubiłam przygody, może nie takie jak ta, ale... Były też te dobre, gdzie nikomu nic się nie stało...
- Od dzisiaj będziesz nam mówiła dokąd idziecie - powiedziała po długim czasie mama.
- Czyli że... Że mogę? - zdziwiłam się, podnosząc lekko głowę.
- Lepiej żebyś nam mówiła gdzie jesteś, tak będzie bezpieczniej, dobrze Rosita?
- Czyli mogę? - dopytywałam, patrząc też na tatę.
- Tak - odpowiedział za mamę, wymieniając z nią porozumiewawcze spojrzenia.
- Idź zobaczyć co u Szafira jest na łące już się ocknął - jak tata to powiedział od razu wyruszyłam w stronę pasącego się stada, nie minęła chwila, a widziałam się już z Szafirem, towarzyszyła mu Karyme, ja tylko włączyłam się do ich rozmowy, szkoda że nie mogliśmy się na razie bawić. Szafir musiał najpierw wydobrzeć, a więc tata miał rację, już nie musiałam się martwić że przeze mnie umrze, teraz tylko pozostało go przeprosić, bo to moja wina że wpadliśmy w tarapaty.

Od Zimy
Sama nie wierzyłam że pozwoliłam jej na coś takiego, ale nie miałam już na nią siły. Stwierdziłam że to lepsze niż zabranianie jej się oddalać, bo i tak nie posłucha, po za tym kary też nie pomagały, wręcz pogarszały sytuacje. Byłam już zmęczona, Rosita była trudnym źrebakiem. Czasami zastanawiałam się czy by nie skorzystać z pomocy Elliot'a, ale nie chciałam obarczać syna pilnowaniem młodszej siostry. To męczące.
- Przynajmniej nie będziemy zachodzić w głowę gdzie się podziała, jak coś się stanie to od razu ją znajdziemy - odezwał się Danny, to była nasza wspólna decyzja. Westchnęłam tylko.
- W porządku? Jesteś od rana jakaś markotna... - zauważył ukochany.
- Mam już po woli wszystkiego dość... - podniosłam się z ziemi: - Może pójdziemy zobaczyć co u pozostałej trójki naszych źrebiąt? Dawno ich nie widziałam. Ciągle byłam z siostrą, potem szukaliśmy Rosity... Nie chcę ich zaniedbywać, do tego jeszcze Shadow...
- Nie myśl o tym kochanie, wszystko się ułoży.
- O stadzie już nie wspomnę, wszystko na twojej głowie, a ja nie zrobiłam nic...
- Jakoś sobie radzę...
- Danny, Zima.. - zaczepił nas nagle Westro.
- O co chodzi? - spytał ukochany.
- Mam do was sprawę, chodzi o Eris, a właściwie o jej siostrę...
- Co ty mówisz? Jaką siostrę?

Od Nevady
Minęło kilka długich dni, a po cioci ani śladu, ja też nie dawałam znaku życia, leżałam wciąż w kryjówce, już chyba czekając na śmierć, bo jak nikogo nie było tak też i nie ma.
- Ona musi stamtąd wyjść, bo inaczej Hira nas zabije - usłyszałam jak ktoś się zbliża, ale szybko sobie o mnie przypomnieli, przynajmniej teraz byłam pewna że nikogo nie obchodzę.
- Trudno, nie będę jej niańczył.
- Chcesz żeby padła z głodu?! Hira nam tego nie daruje...
- Spójrzmy w prawdzie w oczy, ona już nie wróci. Źrebaka podrzucimy do stada na wyspie.
- Zaczekajmy jeszcze, jakby się dowiedziała co zrobiliśmy to... Nie ważne, wolę sobie tego oszczędzić, wyciągnij Nev i zmuś do jedzenia, tak w razie czego jakby Hira wróciła.
- Ech... Jakbym nie miał ze sobą kłopotu - ogier zbliżył się do mnie i gwałtownie pociągnął za ogon. Tak że przesunął mnie po ziemi, która trafiła mi po drodze do pyska. Wyplułam ją szybko, krztusząc się przy tym.
- Wybacz Nev. A teraz coś zjesz - ogier zerwał trawę, która była praktycznie tuż przy mnie i niemal wepchnął mi ją w pysk, gdybym nie zacisnęła zębów. Odpuścił i odszedł w swoją stronę.
- Próbowałem, twoja kolej - zwrócił się do klaczy. Przypatrywałam się jej i reszcie stada zapłakana, miałam aż opuchnięte oczy od łez. Nic mi nie pomogła, próbowała się wyręczyć innym koniem, ale po za tym nic nie zrobiła. Leżałam tak kilka godzin, aż zapadła noc. Przysypiałam, drżąc z zimna, jednak nagle poczułam coś ciepłego, ktoś mnie szturchnął w bok, otworzyłam oczy, widząc przed sobą klacz ze stada: - Schowaj się mała, my idziemy.
- Dokąd idziecie? - przestraszyłam się, teraz nawet mnie nie ochronią przed niebezpieczeństwami?
- Każdy w swoją stronę, gdyby Hira żyła już dawno by wróciła, bez niej nie stanowimy już stada, a nikt nie jest w stanie jej zastąpić... No nic, powodzenia mała.
- Nie zostawiaj mnie... - poszłam za klaczą, potykając się o własne nogi, osłabłam już z braku jedzenia: - Czemu nie zostawicie mnie na Zatopi jak mówiliście? - popłakałam się, próbując ją zatrzymać, ale co złapałam za jej grzywę, ona się wyrywała. Przyspieszyła, żebym nie mogła jej dogonić, po za nią już nikogo nie było w pobliżu. Przewróciłam się przez byle kamień, szlochając przy tym. Ciocia nie żyję? Czy to by było możliwe? No, ale nie wróciła... Zostawiła mnie, tak jak rodzice...
Podniosłam się ledwo, nogi mi drżały, a z obu boków ciała zaczęły wystawać żebra. Odpuściłam, zrywając z ziemi trawę, ale już nie umiałam jej przełknąć, utkwiła mi w gardle, zwymiotowałam. Chciałam coś zjeść, ale przy każdej próbie efekt był ten sam. Popłakałam się jeszcze bardziej, nie wiedziałam że zachoruje. Liczyłam że ktoś zauważy jak cierpię i okaże mi trochę troski. Położyłam się, drżąc na ciele i roniąc łzy. Co teraz będzie?

Od Shanti
Chodziłam wzdłuż łąki zrywając trawę, od czasu do czasu wracałam wzrokiem do Karyme, obserwowałam córkę, puki miałam okazje, bo obie, ona i Rosita zostały z nowym członkiem stada, rannym ogierkiem, który leżał na łące. Widać że go znały, bo spędzały z nim czas już z kilka dni. Ucieszyłam się że Karyme odważyła się poznać kogoś nowego, może jeszcze trochę, a zacznie się bawić też z innymi źrebakami, niż tylko z Rositą, czy Shadow. Uśmiechnęłam się lekko, zamyślona, a może moja córka w przyszłości będzie z Szafirem? Na moje oko pasowali do siebie. O ile jest dobry, a ona będzie z nim szczęśliwa to ja także bym była. Do tego jeszcze wnuki, z chęcią bym się zajęła kolejnym maleństwem, tylko wtedy byłabym już babcią, to nie byłoby trochę za wcześnie? No, ale to odległa przeszłość, Karyme jest jeszcze mała, choć do dorosłości nie wiele jej już brakowało, czas szybko mijał. Miałam tylko nadzieje że jak dorośnie to nadal będzie mnie uważała za matkę.
Spojrzałam na chwilę w inną stronę, żeby klaczki i ogierek nie czuli się wciąż przeze mnie obserwowani, moją uwagę przykuł albinos. Leżał na uboczu, już dość długo, jakby coś mu się stało. Kiedy tylko odwracałam wzrok w tamtą stronę to on nadal tam był. Cały ranek, południe, po południe, a zbliżał się już wieczór.

- Snow... - podeszłam do niego, ściemniło się, a mi nie dawało to już spokoju. Odwrócił w moją stronę głowę.
- Czemu tak tu leżysz? - spytałam, nie wiedząc jak zacząć z nim rozmowę, w stadzie krążyło dużo plotek na jego temat że... Mówiąc łagodnie nie jest zbyt mądry.
- Moja matka wróciła... - powiedział, odwracając łeb, jakby spodziewał się że odejdę.
- I nie pójdziesz do niej?
- Ona mnie nie chcę... Nie wiem właściwie czy mam do niej pójść, jak myślisz? - wrócił do mnie wzrokiem: - Skoro mnie nie chcę...
Mówił trochę tak jakby był źrebakiem, ale nie miałam wątpliwości że już nim nie jest. Było mi go jakoś tak żal, patrząc na to że był tu cały dzień sam. Zresztą właściwie prawie w ogóle nie widziałam go u boku kogokolwiek. Jedynie Wicha od czasu do czasu z nim przebywała, ale też jakoś nie wiele. Zwykle chodził wzdłuż stada w samotności, czy spacerował gdzieś na uboczu. Dopiero teraz zauważyłam że to nie umknęło mojej uwadze, mimo że to nie było nic niezwykłego czy ciekawego to nawet zostało mi w pamięci.
- Odpowiesz mi? Bo ja sam nie wiem, myślałem nad tym cały dzień i nie wiem... - odezwał się gdy się zamyśliłam.
- Myślę że warto, w końcu to twoja matka.
- Ale ona mnie nie lubi... Nie cierpi
- Skąd wiesz?
- A zajęła się mną jak byłem mały? A jak wróciła, to szukała mnie? Chyba nie...
- Wiesz... Jest ranna i leży cały czas w jaskini.
- Na prawdę? To może pytała chociaż o mnie? - podniósł się gwałtownie, ucieszony, skierowałam nieco uszy do tyłu.
- Nie wiem, ale chyba nie, skoro nic o tym nie słyszałeś.
- Myślisz że jakby się o mnie martwiła to chciałaby mnie zobaczyć? A może wystarczyłoby żeby pytała o mnie? Powiedzieli by jej że jest wszystko w porządku i... - przerwał, zawieszając wzrok na ziemi: - Nie chcę mnie, prawda?
Westchnęłam, wszystko wskazywało na to że Snow ma rację, zresztą to nie była moja sprawa, niepotrzebnie go zaczepiałam. Powinien to sam załatwić, porozmawiać z matką, chociaż nie byłam pewna czy z nią idzie się dogadać, ponoć była nienormalna, nieświadoma swoich myśli i czynów.
- Dlaczego mama mnie nie lubi? - zastanowił się: - Może dlatego że jestem głupi?
- Nie prawda...
- Ale wszyscy tak mówią, więc chyba prawda, jak myślisz?
- Myślę że na swój sposób jesteś inteligentny - powiedziałam, rozmowa zaczynała się robić coraz trudniejsza, Snow pytał mnie o wszystko tak jakbym to ja miała decydować za niego.
- Nikt tak jeszcze nie mówił Shady...
- Jestem Shanti, Shady to twoja matka.
- Shanti... - spojrzał w ziemie, po czym pochylił głowę, jak tylko poderwał ją ku górze zauważyłam w jego pysku kwiat, zbliżył go do mnie, ale potem odsunął łeb i już go chciał wypuścić, kładąc po sobie uszy.
- Snow, przyjmę prezent... - odezwałam się uśmiechając się lekko. Włożył mi go w grzywę, ale to jeszcze nic, spojrzał mi głęboko w oczy. Poczułam się nieswojo. Byłam od niego starsza, nie powinien interesować się młodszymi klaczami?
- Snow... - szturchnęłam go, gdy cisza się przedłużała, a on jak stał wpatrzony we mnie tak stał.
- Wybacz Shanti, Shanti ja... - cofnął się o krok: - Ja, no ten... Czuję to co mój tata do mojej mamy, tyle że do ciebie... No wiesz...
- Zakochałeś się?
- Właśnie... Miałem nadzieje że tu przyjdziesz... Spoglądałem na ciebie cały dzień, jak tylko odwracałaś ode mnie głowę...
- Co? - spytałam zmieszana, czy on wyznał mi miłość? Tak nagle, teraz, po jednej krótkiej rozmowie? Słabo się znaliśmy, pamiętałam go jeszcze jako źrebaka.
- No, obserwowałem cię i ty mnie obserwowałaś, tylko że pilnowałem żebyś nie widziała że ja cię obserwuje i żebyś ty nie wiedziała że ja wiem że ty mnie...
- Nie o to chodzi Snow.
- A o co? Czemu spytałaś "co"? Myślałem że nie rozumiesz...
- Jestem od ciebie starsza... Właściwie to mogłabym być twoją matką...
- Wolałbym żeby była nią moja prawdziwa mama - wtrącił.
- Nie rozumiesz, po prostu nie wypada żebym była z tobą razem...
- Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie o to chodzi, razem w sensie, żebyśmy byli parą - tłumaczyłam mu cierpliwie, choć już trochę zaczęło mnie to męczyć, zwłaszcza, po kolejnych jego słowach:
- Ale przecież się zgodziłaś, dałem ci kwiat, więc... Kochasz, tak? Mnie kochasz, tak?
- Snow to nie oznacza że się zgodziłam tylko... - przerwałam gdy nagle przede mną ukląkł na przednich nogach.
- Kocham cię Shanti, to może teraz się zgodzisz na bycie ze mną parą? Jak moja mama i tata... Zgodzisz się? Zgodzisz się mnie pokochać? Obiecuje że będę się starał i nigdy nie będę chciał innej klaczy, one mnie nie interesują po za tobą - powiedział, patrząc na mnie z nadzieją, to było widać po jego oczach, jak ja miałam mu odmówić? No ale nie miałam wyjścia, niby jak mielibyśmy być razem?
- Ja... - język utkwił mi w gardle, kiedy uśmiechał się do mnie.
- Mówiłam ci już że to nie... - przerwałam, gdy podniósł się szybko, odwracając głowę: - Szkoda... Nawet bardzo... - wymamrotał, zauważyłam że coś kapnęło z jego pyska na ziemie.
- Snow... - chciałam go zobaczyć, chyba właśnie... Płakał.
- Snow przykro mi, na pewno sobie kogoś znajdziesz.
- Kiedy ja już znalazłem ciebie i ty mnie nie chcesz... Nie chcesz obdarzyć mnie miłością tak jak ja ciebie... - odszedł kilka kroków dalej. Nie chciałam go zranić, czułam coś dziwnego.
- Idę do taty - powiedział nagle odchodząc pospiesznie. Po chwili zorientowałam się że jego ojciec przecież nie żyję, więc najpewniej miał na myśli samobójstwo, ale nim to się stało zdążył się oddalić w stronę gór.
- Snow! Snow stój! - krzyknęłam za nim, pędząc w jego stronę, był już tak daleko, nie mógł usłyszeć mojego głosu, a po chwili zaczął już nawet biec.
- Zaczekaj! - zawołałam przyspieszając.

Ciąg dalszy nastąpi


wtorek, 29 marca 2016

Taka sama jak ja cz.2 - Od Ery, Eris

Od Ery
Wybudziłam się ze snu, wstając od razu też z ziemi. Dopiero co świtało.
- Ciekawe kto teraz nazwie kogo śpiochem? - obejrzałam się do Edwina, nie słysząc żeby wstał. Zdziwiona wpatrywałam się przez chwilę w ziemie, nie było go.
- Edwin! - zawołałam: - Przestań się ukrywać - rozejrzałam się wokół. Zostawił mnie? Tak po prostu?
- Edwi... - przerwałam, odpuszczając. Podeszłam do wody, patrząc w swoje odbicie. Westchnęłam cicho.
- Przepraszam... Niewdzięcznica ze mnie, wy mnie przygarnęliście, daliście mi dom i rodzinę, a ja tak was potraktowałam... - położyłam się ze smutkiem wpatrując się w wodę, szkoda że nie było tutaj moich przybranych rodziców, teraz chciałam żeby usłyszeli moje słowa, wyjaśnilibyśmy sobie wszystko.
- Co ja zrobiłam? Muszę wrócić... - poderwałam się z ziemi, przecież chcieli dobrze. W sumie lepiej by było gdybym o niczym nie wiedziała, tata miał rację, powinni mi byli nie mówić. Żałowałam że podsłuchałam ich rozmowę. Oni byli sto razy lepsi niż moi prawdziwi rodzice, ci mnie porzucili, zostawili samą na pastwę losu, tylko dlatego że byłam chora? Uważali mnie za gorszą, ale ja niczym się nie różniłam od innych koni, potrafiłam przezwyciężyć chorobę. Poczułam nagle złość, chciałam im teraz pokazać że ich córka żyję, że jest silna, a nie tak jak oni z góry założyli że jestem za słaba żeby móc żyć, że do niczego się nie nadaje...
Zobaczyłam w oddali kilka koni, szły w moją stronę, wypatrywałam wśród nich Edwina. Obcy podeszli do brzegu wodospadu i od tak napili się wody. Zero reakcji, a ja przecież tu stałam. Byłam obca, nie powinni bronić terytorium? Albo chociażby spytać kim jestem? Patrzyłam na nich ze zdziwieniem wymalowanym na pysku. Odeszłam stąd, zamierzałam poszukać Edwina, chociaż się z nim pożegnać, zanim wrócę do domu, albo zaproponować żeby wrócił tam ze mną. Dotarłam do tutejszego stada, z początku nie mogłam uwierzyć, ale również oni nic sobie z tego nie robili, że jakaś obca klacz, którą dla nich byłam, chodzi sobie po ich łące. Mogłam nawet przechodzić między końmi, traktowali mnie jakbym należała do nich.
- Edwin! - zawołałam, łudząc się że go znajdę, spróbowałam jeszcze kilka razy, aż w końcu zwróciłam na siebie uwagę.
- Kogo wołasz? Jaki Edwin? - zbliżył się do mnie ogier, z kłami wyrastającymi z pyska, i szponami przy nogach. Cofnęłam się momentalnie do tyłu, czułam jak moje serce przyspieszyło bicie. Obcy na dokładkę był ogromny w porównaniu do mnie i spowity czernią z czerwonymi oczami. Pierwszy raz widziałam takiego konia, potwora, nie wiedziałam czego mam się po nim spodziewać. Nie powinnam była już uciekać? Tylko dlaczego inne konie nic sobie z jego obecności nie robiły?
- Możesz mi powiedzieć, przecież nic ci nie zrobię, wiedziałem że pewnego dnia znajdziesz sobie normalnego ogiera... - mówił jakoś tak... Jakby mnie znał i miał do mnie żal że zadaje się z innym ogierem.
- To... To mój przyjaciel, tylko tyle... - przez chwilę zaczęłam mu się tłumaczyć. Nie rzucił się na mnie, to też strach nieco mi przeszedł: - A po za tym nie muszę ci się tłumaczyć - powiedziałam zbliżając się do niego i stawiając pewnie uszy, które wcześniej były nieco niżej niż zwykle.
- Mogłabyś się przynajmniej przyznać, zamiast mnie oszukiwać.
- Oszukiwać? - zdziwiłam się, o czym on w ogóle mówił?
- Jak mam cię oszukiwać? Przecież nawet się nie znamy...
- Co ty wygadujesz? Znamy się od źrebaka... Nie pamiętasz?
- Nie? - znów się cofnęłam, on chyba oszalał: - Nie znam cię i nigdy nie znałam...
- Jak możesz? Robisz to dla tego ogiera? Dla tego Edwina? - zbliżył się i to dość szybko, znów się przestraszyłam, mógł mnie dotkliwie zranić tymi szponami czy kłami.
- Nie... Ja go słabo znam... Praktycznie jeden dzień... - wymamrotałam.
- Jeden dzień? Mnie znasz tak długo, a go tylko jeden dzień i już...
- Muszę już iść... - odbiegłam, znikając mu między końmi.
- Eris! - zawołał, jedno szczęście że nie za mną, choć miałam inne wrażenie. Wbiegłam do lasu, i od razu rzuciła mi się w oczy jaskinia, myślałam że to będzie dobra kryjówka. Ukryje się, obcy pobiegnie dalej, a wtedy niepostrzeżenie ruszę w przeciwną stronę. Wskoczyłam do środka. Przez chwilę sapałam ciężko. Rozejrzałam się uważnie, spało tu kilka koni. Mój wzrok nagle trafił na klacz, która... Wyglądała jak ja, dosłownie, jakbym stała przed własnym odbiciem i to żywym, mającym własne ciało. Wpatrywałyśmy się w siebie. Ona i ja równie zdziwione. Serce waliło mi tak szybko. Z szoku nie mogłam wydobyć słowa, dopiero po paru minutach zaczęło do mnie docierać że to może być moja siostra i to bliźniaczka, przecież nie znałam swojej prawdziwej rodziny. Poczułam gwałtowne ukłucie, zacisnęłam zęby, podnosząc przednią nogę i przyciskając do boku, tam gdzie było moje serce. Miałam wrażenie jakby zwolniło. Wzięłam z trudem kolejny oddech, musiałam otworzyć pysk.
- Ty... - starłam się do niej odezwać gdy wtem upadłam nieprzytomnie na ziemie. Tracąc świadomość tego co się wokół dzieje, czułam jak serce zaprzestało bicia, w oku zatrzymała mi się łza. Pytałam samej siebie czy to koniec? Czy nie mogę nawet poznać własnej rodziny? Własnej siostry?

Od Eris
Upadła, wydawało mi się że już martwa. Bałam się nawet drgnąć, nie do końca wiedziałam co się stało, to było tak nagle i na dodatek to było nie możliwe żeby ta klacz wyglądała jak ja. Może miałam jakąś wizję śmierci czy jakiś sen?
- Westro... - wyszeptałam na jego widok, kiedy wbiegł nagle do środka. Ogarnęło mnie przerażenie. Westro spojrzał na mnie i na tą klacz, zrobił to kilkakrotnie, potem spróbował ją obudzić.
- Westro, co się dzieje?
- Też chciałbym wiedzieć. Nie mówiłaś że miałaś siostrę bliźniaczkę.
- Bo... Bo nie miałam... Kim ona jest? Dlaczego wygląda jak ja? - spytałam panicznie.
- Chyba... - Westro zawiesił na mnie wzrok, przytrzymując jednocześnie ucho przy mojej kopi.
- Co z nią? - podeszłam bliżej. Nadal miałam wrażenie że widzę siebie i to jeszcze w takim stanie.
- Nie słyszę bicia serca, chyba umarła...
- Nie mów tak... - czułam się winna, przecież to się stało jak mnie zobaczyła, to tak jakbym ją zabiła.
- Zaczekaj - Westro uniósł się na tylnych nogach, uderzając przednimi nogami w klacz, położyłam po sobie uszy, zrobił to ponownie. Za którymś razem obca zakasłała. Zaczęła oddychać, wysilając się przy każdej garści zaczerpniętego powietrza.
- Musiałem ją wcześniej spotkać, zamiast ciebie.
- Byłam przez cały czas tutaj, ledwo co wstałam... I... - spojrzałam na klacz: - Ona przeżyję, prawda? Nie chce jej mieć na sumieniu...
- To nie twoja wina...
- Spróbuj ją obudzić... Nie chcę jej mieć na sumieniu... - błagałam, mając już w oczach łzy.
- Mówiłem ci już, to nie twoja wina.
- Więc czyja? No... Czyja? - łza spłynęła mi z oczu spadając wprost na tą klacz. Zakasłała i to dość mocno. Otworzyła w połowie oczy.
- Już ci lepiej, prawda? - spytałam przerażona. Jęknęła z bólu, przyciskając głowę do klatki piersiowej.
- Chyba będzie lepiej jak wyjdziesz.
Przytaknęłam Westrowi, wychodząc szybko, zatrzymałam się przy wyjściu. Sama musiałam nieco ochłonąć.

Od Ery
Nie chciałam żeby wyszła, nie mogłam nic powiedzieć, bo wciąż się dusiłam. Ogier też wyszedł.
- Idź po zioła, a ja tu w razie czego zostanę - powiedział do mojej siostry, bo kim byłaby klacz wyglądająca identycznie jak ja?
- Podam ci coś na uspokojenie - wrócił do mnie, nie zbliżając się za bardzo. Pewnie nie chciał żebym się go wystraszyła, za to ja nie chciałam żeby widzieli we mnie kalekę. Dlatego spróbowałam wstać, ogier od razu mnie przytrzymał.
- To zły pomysł, lepiej oddychaj głęboko.
- Westro... - usłyszałam głos tamtej klaczy, przynajmniej tym się różniłyśmy. Tak bardzo bym teraz chciała żeby mój tata był przy mnie, potrzebowałam go. Westro wychylił łeb na zewnątrz, biorąc coś od mojej siostry, zaraz też podał mi zioła. Po kilku minutach usnęłam.

Od Eris
Jak Westro tylko wyszedł, wtuliłam się w niego zapłakana, miałam od początku tak na prawdę tylko jego. Tylko on został mi po śmierci rodziców.
- Dlaczego mi nie powiedzieli? - wyłkałam, teraz będąc już pewną że to moja siostra, innego możliwego wyjaśnienia nie było.
- Na pewno mieli jakiś powód, ale teraz wszystko będzie dobrze, zobaczysz...
- Nic już nie będzie takie samo... Boję się... A jak ona jest zła? Albo... Jak mnie nie zaakceptuje? Albo...
- Nie jest zła...
- Skąd wiesz? Wygląda jak ja, co jeśli spróbuje to wykorzystać?
- Eris... - Westro westchnął lekko: - Zostawię was same, jak się obudzi to, porozmawiaj z nią, myślę że się dogadacie - odszedł ode mnie, obejrzałam się za nim. Odprowadzając go wzrokiem.
- Będę na łące - dodał nim zniknął mi z oczu. Wolałam żeby tu był, ale to wszystko moja wina że tak się oddalaliśmy od siebie, kochałam go, ale jednocześnie bałam się powiedzieć mu to na głos, wręcz ukrywałam to głęboko w sobie. Czasami mówiąc rzeczy którymi go raniłam, a wszystko po to żeby nawet nie zasugerować że czuję to samo co on, bo przypuszczałam że też mnie kocha.
Weszłam do środka, stając obok siostry, konie które tu spały teraz zaczęły się budzić. Wbiłam wzrok w ziemie, żeby nie widzieć ich spojrzeń, coś długo wychodzili. Pewnie gapili się na mnie i moją siostrę.

Od Ery
Po paru godzinach, w końcu odzyskałam przytomność. Uniosłam po woli powieki, mając złudzenie jakby ktoś mnie obserwował. I tak właśnie było. Stała nade mną siostra, znów na siebie patrzyłyśmy, nie wiedziałam, w pierwszej chwili, jak mam się zachować.
- Jestem Era, a ty? - odezwałam się w końcu pierwsza.
- Eris... Jak się czujesz?
- Już lepiej... - podniosłam głowę, obejrzałam ją dokładnie, na prawdę niczym się nie różniłyśmy, może tylko głosem.
- To dobrze - odsunęła się, jakby chciała już pójść.
- Cię też rodzice zostawili? - zagadałam, byłam niemal pewna że tak, skoro porzucili mnie, to też i moją siostrę.
- Nie, myślałam że jestem ich jedyną córką i... - przerwała, kładąc po sobie uszy.
- Powiedź mi czym się różnimy? Dlaczego mnie zostawili na pastwę losu? W czym byłam gorsza? A... Już wiem, uznali że jestem słaba - poderwałam się gwałtownie, Eris niemal odskoczyła do tyłu, miała w oczach łzy, a ja czułam się zraniona. Przez krótką chwilę ogarnęła mnie zazdrość, o to że ona została z naszymi prawdziwymi rodzicami, jakby była lepsza ode mnie,a na pewno zdrowa.
- Co ci jest? - opamiętałam się w porę, zwracając uwagę na siostrę. To wina naszych rodziców, nie jej, ona nie miała na to wpływu.
- Oni... Nie... Nie żyją...
- Nie żyją? - powtórzyłam za nią, nie zabolała mnie ich strata, nie znałam ich i może nawet dobrze że nie poznam, to tylko kosztowałoby mnie nerwów.
- Zginęli gdy byłam mała - spuściła głowę, widziałam jak jej łzy spadły na ziemie. Zbliżyłam się do niej ostrożnie, niepewnie, chciałam ją przytulić, jak siostrę, którą przecież była. Ale odsunęła się gwałtownie.
- Eris... Ja tylko... Jesteśmy rodziną, prawda? - dziwnie się poczułam, odtrąciła mnie, a ja czułam i to coraz wyraźniej, jakąś więź, która nas łączyła. I jeszcze to współczucie, jakbym wiedziała że utrata rodziców jest dla niej wyjątkowo bolesna. Moimi były konie, które nie są ze mną spokrewnione, tych prawdziwych rodziców, nie mogłam już nazwać rodzicami. Skoro nawet ich nie widziałam.
- Powinnyśmy się wspierać... - dodałam po chwili.
- Ledwo się znamy, nie potrafię tak od razu ci zaufać.
- Nie czujesz tej więzi? Ja poczułam, wyglądamy identycznie, jesteśmy bliźniaczkami, nie powinnyśmy się na wzajem rozumieć?
- Przecież cię nie znam... - cofnęła się jeszcze kawałek do tyłu: - Ja wcale nie prosiłam o siostrę... - stała już praktycznie w wyjściu.
- Rozumiem, jestem tu zbędna, bo moja własna siostra nie chcę mnie znać! - uniosłam głos, to zabolało, czemu mnie odtrącała? Co ja jej takie zrobiłam? Widziałam już jak po woli zbiera się do wyjścia. Skrzywiłam się nieco, czując kolejną silną dawkę bólu. Nie zauważyła, bo akurat odwróciła się tyłem do mnie, czekałam już tylko jak wyjdzie. Z zewnątrz doszedł mnie jej płacz. Wyszłam za nią. Kiedy ją zobaczyłam, myślałam już tylko że to ja jestem powodem jej rozpaczy. Byłam jak intruz, który nagle pojawia się znikąd i wtrąca się brutalnie w cudze życie.
- Eris... - spróbowałam do niej podejść, dać nam jeszcze jedną szanse, rodzeństwo powinno trzymać się razem, dziwne, ale zawsze o nim marzyłam, może nie koniecznie o siostrze bliźniaczce.
- Proszę, odejdź... - wymamrotała, zalewając się łzami, odsunęłam się od niej, powstrzymując pojawiające się we mnie emocje, serce i tak znów mnie zakuło.
- Niech będzie - mój ton nie był zbyt miły dla uszu, odeszłam szybko, idąc wcześniejszą drogą. Wracałam do domu, ob drogę też pojedyncze roniąc łzy.
- Co tam Era? - usłyszałam za sobą głos.
- Edwin? - spojrzałam na niego zdziwiona: - Gdzieś ty był?
- Gdzieś tam, gdzieś tutaj, nie ważne. Idziemy?
- Tak, ja wracam do domu... - poszłam przodem, dziwiłam się nie zauważył moich łez, albo je po prostu zignorował.
- Zdaje się że twoi rodzice cię szukali, wiem gdzie są, czekają na ciebie - Edwin stanął mi na drodze. Był jakiś dziwny.
- Nie znasz ich.
- Tak sądzisz? A może jednak?
- Niech będzie, chodźmy - poszłam za nim, przestając już myśleć o siostrze, pewnie planował jakiś żart, skąd miałby znać moich rodziców? Wiedziałabym o tym.

Schowałam się Edwinowi za drzewem. Czekając aż zauważy że mu zniknęłam.
- Era? - obejrzał się za siebie: - Gdzie jesteś?
- Era... - zawrócił, zaśmiałam się cicho, musiałam się zrewanżować za to jego nagłe zniknięcie. Jak tylko zbliżył się do drzewa, przy którym stałam, wychyliłam nieco głowę, dotykając go pyskiem w bok. Obrócił się gwałtownie. Zaśmiałam się widząc jego minę.
- Wiesz co...
- Chciałeś mnie nabrać, a tym czasem to ja z ciebie zażartowałam - powiedziałam, kiedy nieco się uspokoiłam.
- Tak tak... Mówiłem poważnie, serio wiem gdzie twoi rodzice. Lepiej żebyś ze mną poszła - zmienił ton na ostrzejszy.
- Edwin? To ty? Czy też masz brata bliźniaka?
- Nie mam, chodź, bo inaczej coś im się stanie.
- Zaraz... Nie zdziwiłeś się? Wiedziałeś że mam siostrę?
- Chcesz żeby zginęli czy co?! Wleczesz się, a im tymczasem może się coś stać! - wydarł się na mnie.
- To żart?
- Nie! Spójrz... - pociągnął mnie za grzywę, mimo że protestowałam wyciągnął mnie aż pod jakiś krzew, rozsunął jego gałęzie, zobaczyłam pod nimi ucho, całe zakrwawione, oderwane, przestraszyłam się momentalnie, ale poznałam też że to mojej mamy. Przez chwilę nie potrafiłam złapać oddechu.
- Era? Co ci jest?
- Ty zdrajco! Zaufa... - upadłam, zaciskając zęby.
- Wybacz mi, ktoś mnie zmusił... Musimy iść, twoi rodzice - złapał mnie za grzywę podnosząc. Uspokoiłam się na tyle żeby móc znieść ból, musiałam im pomóc i to od razu. Pobiegliśmy, pędząc już prawie na oślep.
- Wybacz mi - powtórzył Edwin: - Ja na prawdę nie chcę tego...
Wreszcie dobiegliśmy na miejsce, moi rodzice leżeli na ziemi, związani, podeszłam do nich, znienacka wyskoczył przede mnie jakiś ogier. Znów przeszył mnie ból, przestraszył mnie, pojawiając się jakby znikąd.
- Jak ich skrzywdzisz to... - zacisnęłam zęby. Patrząc na rodziców z tyłu ogiera, mama krwawiła z rany, która została po odgryzionym uchu, wróciłam wzrokiem do ogiera, patrząc na niego wrogo.
- Nic im nie będzie, ale w zamian musisz dla mnie coś zrobić...


Ciąg dalszy nastąpi w opowiadaniu "Zmiany"


Taka sama jak ja cz.1 - Od Ery

Kontynuacja komiksu "Taka sama jak ja"

Urodziłam się słabsza od siostry, rodzice uznali że nie żyję, tak więc już w chwili przyjścia na świat zdążyli mnie porzucić i to w kilkanaście minut przed narodzinami tej drugiej. Nigdy, ani ich, ani też siostry nie poznałam. Ba, ja nie miałam pojęcia o jej istnieniu. Przygarnęły mnie obce konie, małe stado, wśród którego znalazła się pewna para, która zechciała traktować mnie jak córkę. Dotychczas myślałam że są moimi rodzicami. Byłam tego pewna i choć dostrzegałam pewne różnice między nami, nie miałam wątpliwości, łudząc się że to moja prawdziwa rodzina.

Tata był dumnym ogierem, zbyt dumnym żeby pozwalać mi na jakąkolwiek słabość, zawsze surowy, ale też dobry. Zdarzało się, bardzo rzadko zresztą, ale potrafił okazać mi trochę miłości i wsparcia. Za to mama miała jej aż w nadmiarze. Mimo to pozwalała ojcu głównie mnie wychowywać, był nieco władczy i nie lubił kiedy się wtrącała. Dzięki tacie byłam silna, mimo choroby. Miałam słabe serce, kiedy zaczynało bić w zbyt szybkim tempie, następowały trudności z oddychaniem i przeszywający ból. Zwykle działo się to przy zbyt silnym wysiłku. Z początku szybko się męczyłam, bolało, więc wolałam leżeć, albo chodzić. Nie biegać, ale tata mnie zmusił i gdyby nie on, nie pokonałabym strachu i bólu. Każdego dnia zmuszał mnie do biegania, zabawy, zawsze przekraczającej moje możliwości, nieraz mdlałam przez zbyt duży wysiłek. Ale z czasem znosiłam to lepiej, stałam się wytrzymała i silna, zapominając o własnej słabości. Dorosłam i coraz bardziej zaczęłam odczuwać że tu nie pasuję. Że jestem inna, ale do końca nawet nie wiedziałam jaka. Nie wiedziałam też skąd te dziwne uczucia. Do czasu...

- Możemy porozmawiać? - podeszła do nas mama, akurat rozmawiałam z tatą.
- O co chodzi? - spytałam zaciekawiona, mama uśmiechnęła się lekko.
- Spróbuje namówić tego uparciucha żebyśmy postarali się o rodzeństwo dla ciebie - szturchnęła tatę w nogę, przewrócił oczami.
- Ta znów swoje, Era możesz zostawić nas na chwilę samych? 
- Jasne - odeszłam kawałek, obejrzałam się przez chwilę, rozmowa nagle nabrała gwałtownego tępa, a rodzice ściszyli mocno głos, na dodatek czekali aż zniknę z pola widzenia. Zaniepokoiłam się na tyle że odeszłam, zaraz wracając po kryjomu. Nie chciałam ich podsłuchiwać, ale to dziwne zachowanie nie dało mi spokoju. Skryłam się jak najlepiej umiałam w krzakach, to nawet nie było potrzebne, bo rodzice i tak nie zwracali na nic uwagi.
- Czego się boisz? Że będziesz je bardziej kochać od Ery? 
- A żebyś wiedziała! - zdenerwował się tata, zwykle był opanowany, więc to musiał być jeden z tych grząskich tematów.
- Daj spokój, to że ono będzie nasze, a ona nie jest naszą prawdziwą córką, to nic nie znaczy, ja nadal będę ją kochać tak samo mocno jak własne źrebie.
Zrobiło mi się ciepło, nie mogłam uwierzyć własnym uszom, zaczęłam temu przeczyć, nie dowierzać że mówią o mnie.
- Zrozum że to źrebie będzie nasze, to normalne że bardziej je pokochamy, a ja nie chcę jej ranić. Era nam w zupełności wystarczy.
- Jak to? Nie miałam nic do powiedzenia jak ją przyprowadziłeś, miała zostać naszą córką i koniec.
- O co ci chodzi?! Przecież ją zaakceptowałaś, pokochałaś jak własne źrebie, a teraz co?!
- Nie denerwuj się tak, chodziło mi o to że ty mogłeś zdecydować za mnie, zawsze jest tak jak ty chcesz... Moje potrzeby się nie liczą! 
Z każdym kolejnym słowem stałam jak wryta w ziemie, w zupełnym szoku, czułam do tego ostre kłucie, ale je ignorowałam, czekając aż ten sen, ten koszmar się skończy, ale to działo się na prawdę. I jakbym nie próbowała tego negować to nie mogłam zmienić. Nie byłam nawet w stanie wyjść z ukrycia, żeby przerwać im tą rozmowę, ani odejść czy uciec.
- Daj sp...
- Zawsze tak było! W ogóle, kiedy zamierzasz jej powiedzieć? Chcesz ją całe życie oszukiwać?
- Wolę żeby nie wiedziała, ty z resztą też, pamiętaj że jest chora.
- Ale silna, ty sam sprawiłeś że taka jest.
- Znam ją lepiej od ciebie i wiem że tego nie wytrzyma, to zbyt bolesne.
- Chcesz ją oszukiwać do końca życia? A jak się domyśli?
- Nie daje jej powodów żeby się domyśliła.
- Boję się że będzie inaczej... Każde kłamstwo kiedyś się wyda, lepiej zrobić to stopniowo i lepiej teraz niż póź... - mama przerwała. Ja byłam powodem, zaczęłam się dusić, pochylając łeb i uginając nieco nogi z bólu. Słychać mnie aż na końcu łąki. Zacisnęłam zęby, a wraz z nimi zacisnęło się też gardło, myślałam że nie złapie już oddechu. 
- Era... - tata pierwszy do mnie podbiegł. Nie mogłam oddychać, a co dopiero wydobyć z siebie słowa, nogi mi drętwiały, dreszcze przechodziły po całym ciele. Matka chciała stanąć przy mnie, ale ojciec ją odsunął.
- Daj jej oddychać, potrzebuje przestrzeni... - sam też się cofnął. Wpatrywałam się z nimi z łzami w oczach, jednak mój wzrok mówił co innego, byłam na nich zła, że mnie tak oszukiwali.
- Spokojnie córeczko... - powiedział, matka panikowała, widziałam po jej gwałtownych ruchach, choć próbowała stać nieruchomo jak ojciec. Otworzyłam pysk, z trudem łapiąc powietrze, łzy spłynęły mi z oczu.
- Nie mów tak... Tak do mnie! - niemal upadłam, ale nic z tego, nie jestem słaba: - Przecież nie jestem twoją córką!
- Musisz się uspokoić - ojciec zrobił krok w moją stronę.
- Zostaw mnie! - cofnęłam się do tyłu: - Nie chcę was znać! Obojga!
- Era proszę... - matka spojrzała na mnie już teraz zapłakana. Ruszyłam z nagła w nieznanym sobie kierunku, uciekłam.

Całe moje życie się zawaliło, czułam się oszukana, skrzywdzona, straciłam do nich zaufanie i nie potrafiłam im tego wybaczyć. Jak mogli ukrywać przede mną kim na prawdę jestem. Oddalałam się od domu coraz bardziej i bardziej, aż spotkałam na swojej drodze ogiera. A dokładniej wpadłam na niego cała zapłakana. Nie zauważyłam go, przez ból i zmęczenie, po za tym grzywę rozwiewał mi we wszystkie strony wiatr, więc nie widziałam do końca dokąd biegnę. Żeby tego było mało, przy zderzeniu, przewróciłam go na ziemie, tak że praktycznie leżałam na nim.
- Nawet miłe to powitanie - zażartował.
- Wybacz... - zeszłam z niego błyskawicznie, uśmiechając się nerwowo, grzywa przysłoniła mi oczy, dzięki temu nie widział w jakim jestem stanie. Z resztą i tak przestałam już płakać.
- Jestem Edwin, a ty? -  nie zamierzał wstać, leżał sobie na grzbiecie jakby niczym się nie martwiąc
- Era. Pomóc ci? Chyba nic ci nie zrobiłam co?
- Nie, skąd, nic sobie nie naciągnąłem czy obiłem jakby co. Choć muszę przyznać że nie spodziewałem się że któraś klacz tak na mnie poleci - podniósł się po woli z ziemi, znów żartując, śmialiśmy się oboje. Od razu zapomniałam o łzach i bólu, który zadali mi rodzice, znaczy nie rodzice, a klacz i ogier, którzy mnie przygarnęli. Westchnęłam, patrząc na Edwina, wydawał się sympatyczny.
- Co tu robisz? - zapytałam.
- A tak wędruje, szukam swojego miejsca na ziemi, a ty?
- Ja? - zastanowiłam się chwilę, do domu nie zamierzałam wracać, więc: - Ja też, może razem go poszukamy, co?
- No mi nie przeszkadza towarzystwo tak śmiałej klaczy jak ty... - trącił mnie w bok.
- Przestań, to był wypadek.
- Przecież wiem. Może najpierw się prześpimy, zanim poszukamy tego naszego miejsca w świecie co?
- Zdecydowanie - uśmiechnęłam się idąc za nim, skryliśmy się między drzewami, zamierzając tam spać na stojąco, otaczała nas z każdej strony woń drapieżników, kładzenie się na ziemi nie byłoby zbyt rozsądne.
- Dobranoc - otworzyłam na chwilę jedno z oczu, patrząc na Edwina.
- To chyba moja pierwsza nie osamotniona noc, dobranoc. - powiedział, ale już przez zamknięte oczy. Pochyliłam głowę, żeby było mi nieco wygodniej.

Osunęłam się lekko na ziemie, nie mając już sił dłużej spać na stojąco. Nie byłam do tego przyzwyczajona, bo zwykle w naszym małym stadzie kładliśmy się na ziemie i zawsze dwa czy jeden koń czuwał, później zmieniając się w połowie nocy.
- Obudź się śpiąca królewno - usłyszałam głos Edwina.
- Halo... - Edwin szturchnął mnie w bok.
- Jeszcze chwilkę... - wymajaczyłam przez sen. Otworzyłam pysk żeby ziewnąć i nagle wprost do niego spadło mi coś mokrego, na głowę także. Trzepnęłam łbem, otwierając szybko oczy, okazało się że to tylko śnieg, a już się przestraszyłam. Edwin wpadł w niepohamowany niczym śmiech.
- Bardzo śmieszne - przewróciłam oczami, otrzepując się jeszcze raz, śnieg dostał mi się nie tylko do pyska, ale też chrap i uszu.
- Jesteś już rześka i wypoczęta, do dalszej drogi? - spytał Edwin.
- Tak, bardzo... - pochyliłam uszy z niezadowoleniem.
- Era wyluzuj, musiałem cię jakoś obudzić - szturchnął mnie w bok.
- Ciekawe kto następnym razem wstanie jako pierwszy?
- Grozisz mi?
- Tak - znów żartowaliśmy. I tak przez całą drogę, zaczęliśmy się nawet wygłupiać. Ścigając się do dymiącego szczytu w oddali. Kiedy spostrzegłam że to wulkan, zatrzymałam się gwałtownie, a Edwin na mnie wpadł. Wywróciliśmy się, tym razem on znalazł się na moim grzbiecie.
- Chyba teraz ja na ciebie poleciałem - zażartował.
- Spójrz, czy to wulkan? - wygramoliłam się z pod niego.
- Najwidoczniej, podejdziemy bliżej?
- Chyba lepiej oglądać go z daleka, skoro tak dymi, co?
- Więc zawracamy?
- Nie, chodźmy na około... - zauważyłam w oddali też drzewa, a skoro był las, to te erupcje wulkanu, a raczej powinnam powiedzieć wulkanów nie były takie straszne. Zanim doszliśmy na miejsce, zapadł wieczór. I to dość mroźny wieczór. Edwin zamierzał pójść dalej, bo znaleźliśmy po drodze ślady koni, ja miałam zostać żeby odpocząć i nie narażać się bez potrzeby. Miał mnie za tchórza? A może za kogoś kto sobie nie poradzi? Nic z tych rzeczy, poradziłabym sobie i bez niego. Dlatego poszłam z nim. Nawet nie wiedział że muszę się zmagać z chorobą, nie zamierzałam mu mówić, niech myśli że jestem zdrowa. Nie chciałam litości ani ulgowego traktowania.

Już w oddali zauważyliśmy grupkę koni, wracających do lasu. Chyba było tu stado, to by tłumaczyło tyle śladów kopyt na łące.
- No tak, nie zdążyliśmy - stanęłam pośrodku łąki.
- Czy to wodospad? - odwrócił moją uwagę Edwin, zaraz tam pobiegł. Spojrzałam na niego zdumiona, że też po takiej wędrówce starczyło mu sił. Westchnęłam ciężko.
- Edwin, zaczekaj! - ruszyłam za nim, jednak mimo że bym sobie dała radę sama, nie chciałam być sama. Wolałam być z nim, bo przy nim nie wracałam myślami do moich przybranych rodziców, a nie mogłam się przecież zbytnio denerwować.
Dobiegliśmy do końca spadającej wody i od razu zanurzyliśmy w niej pyski pijąc łapczywie. Jakoś wcześniej nie przyszło nam na myśl żeby zjeść pozostałości stopniałego już śniegu, więc pragnienie było ogromne.
- Jak dobrze - Edwin położył się na grzbiecie.
- Przenocujemy tutaj? - dopytałam.
- O, właśnie.
- Jesteś pewien, a co na to tutejsze stado?
- Lepiej żeby byli gościnni, inaczej nieźle nam się oberwie - zażartował już zamykając oczy, on to chyba nie miał żadnych problemów.


Ciąg dalszy nastąpi


poniedziałek, 28 marca 2016

Zmiany cz.4 - Od Rosity, Karyme, Nevady

Od Rosity
Ciągle myślałam o nowym znajomym, wyczułam w nim strach kiedy tylko wspomniał o rodzicach i zastanawiałam się przez całą drogę dlaczego, czego się bał? Może byli dla niego źli? Weszłyśmy z Karyme do jaskini, akurat moich rodziców nie było, chociaż myślałam że mama raczej zostanie przy cioci, ale z ciocią został ktoś inny, a mamy ani taty nie było.
- Chyba już zaczęli nas szukać - zwróciłam się do Karyme: - Może są niedaleko - zamierzałam wykorzystać sytuacje, choć nieco się wahałam czy powinnam, mama przecież będzie się martwiła, a ona to potrafi nieźle panikować.
- Nie lepiej zostać w jaskini?
- To ty może zostań, w razie czego jakby wrócili, a ja pobiegnę ich poszukać - nie czekając na odpowiedź przyjaciółki wyszłam na zewnątrz i ruszyłam w stronę lasu. Miałam zamiar znaleźć Szafira i dowiedzieć się co z jego rodzicami nie tak. Nie chciałam żeby go krzywdzili, może mu pomogę i namówię żeby wrócił ze mną do stada?

Trochę mi zajęło, zanim wróciłam gdzie się bawiliśmy. Nie miałam już sił na bieganie, w końcu cały dzień spędziliśmy w ruchu, nie szczędząc sił. Na dodatek chciało mi się spać, co chwilę ziewałam, i miałam ochotę choć przez chwilę się położyć. Ale nie dawałam za wygraną i mimo zmęczenia szukałam Szafira, powinien gdzieś tu być.
- Szafir! - zaczęłam wołać, mogłam na siebie zwabić drapieżniki, ale co tam, najwyżej użyję mocy. Przeszłam kolejny kawałek drogi, aż wreszcie zauważyłam małą sylwetkę w oddali. Tym razem pobiegłam, poznając że to Szafir.
- Tu jesteś... - zatrzymałam się przy nim: - Co ci się stało? - spytałam zauważając że płacze.
- Mi? Nic? - przetarł szybko łzy o przednią nogę, podnosząc się z ziemi, czymś się martwił.
- Rodzice coś ci zrobili?
- Rodzice? Nie... - wyraźnie się zdziwił, zmieszałam się nieco.
- Więc...
- No dobra, powiem ci... Moi rodzice są uwięzieni w stadzie takiego tyrana i kazali mi uciekać, ale ja nie chcę żeby oni tam zostali, a jednocześnie boję się wrócić, bo ten nasz przywódca zabija źrebaki, a po za tym zabije moich rodziców jak mu się sprzeciwią... - Szafir starał się być silny i rzeczywiście na zewnątrz mu się to udawało, ale nie w środku, czułam jak bardzo się boi, teraz już wiedziałam że nie rodziców, ale o rodziców. Chyba mógł ich nawet stracić.
- Pomogę ci, spójrz... - pokazałam mu co może moja moc, przed nami wyrosło parę źdźbeł trawy. Szafir spojrzał na to z niedowierzaniem.
- Uwolnimy twoich rodziców.
- Myślę że twoja moc nie wystarczy.
- Przekonasz się że wystarczy - zapewniałam, chciałam mu pomóc, jakoś damy przecież radę. Zawsze jest jakaś nadzieja.

Szafir zaprowadził mnie pod stado, o dziwo poznałam ich przywódce. Przecież to był Zorro. Wzdrygnęłam się odwróciwszy wzrok, kiedy to zobaczyłam na ziemi kilka ciał źrebaków, klacze je otaczały, czułam ich cierpienie i rozpacz, ale one dusiły w sobie łzy.
- Lepiej się postarajcie, bo wszystkie źrebaki tak skończą! I zero sprzeciwów, chcę mieć Ulrike i to żywą, bez żadnego zadrapania, to ona jest celem! Zabijecie każdego, kto stanie wam na drodze! - krzyknął, potem wbiegł w te klacze, uderzając je przy tym. Rozeszły się w dwie strony. Cofnęłam się do tyłu.
- Dokąd idziesz? - spytał szeptem Szafir, sam był przerażony, ale za wszelką cenę chciał zostać i ratować rodziców. Nie chciałam wyjść na tchórza, zebrałam się w sobie, wracając do Szafira.
- Już dobrze... Musimy się zastanowić co zrobimy - szepnęłam.
- Ja nie wiem...
Zamarłam w bezruchu, jak jedna z klaczy spojrzała w naszą stronę, zauważyła nas, pewnie usłyszała nasze szepty. Spojrzałam na nią błagalnie, przecież straciła źrebaka, może nas nie wyda. Chciałam w to wierzyć, ale już znałam odpowiedź.
- Uciekamy... - szepnęłam do Szafira, tymczasem klacz pobiegła w stronę Zorro.
- Ale...
- Szybko... - pociągnęłam go za grzywę. Nie chciał ruszyć. Konie już biegły w naszą stronę, wtedy dopiero Szafir rzucił się ze mną do ucieczki. Pędziliśmy ile mieliśmy tylko sił w nogach, starałam się powstrzymywać jednocześnie konie swoją mocą, głównie oplatałam im nogi roślinami, po to żeby się wywróciły na ziemie. Na domiar złego ktoś nadciągał z przeciwka, bałam się że to następne konie, którymi przewodził Zorro.
- Przepraszam... - szepnęłam do Szafira, znów wpakowałam kogoś i przy okazji też siebie w kłopoty. Zatrzymaliśmy się nie mając gdzie uciec. W naszą stronę pędziły dwie grupy koni. Uniósł się pył, tamte nowo przybyłe konie omijały nas, atakując te z naprzeciwka. Kurzu unosiło się coraz więcej, czułam zapach krwi, słysząc jednocześnie odgłosy walki. Byłam kompletnie zdezorientowana i przerażona. Rozglądałam się wokół, szukając drogi ucieczki, koni wciąż przybywało, rzucały się na wzajem na siebie walcząc na śmierć i życie. Otoczyły nas z każdej strony, walcząc przy nas.
- Rosita... - Szafir odciągnął mnie w bok, kiedy prawie na mnie spadł jakiś koń.
- Co z moimi rodzicami? Nie chcę żeby zginęli - wymamrotał. Nie wiedziałam co robić. Szafir z resztą też, ale on bał się mniej ode mnie, nie przerażał go widok martwych ciał. Wokół panował coraz większy chaos, odgłosy kopyt i krzyki, zaczęły wszystko zagłuszać, płoszyć ptaki i inne drobne zwierzęta, nawet drapieżniki uciekały. Próbowałam się bronić, wciąż ktoś na nas wpadał i popychał w różne strony, przewracał, nieraz też nam się oberwało. Wreszcie trafiłam pod kopyta jakieś klaczy.
- Co tu robisz? - spytała, spojrzałam na nią ze strachem, to była Hira, wyczułam jej wściekłość i nie byłam pewna co do jej zamiarów.
- Ja...
- Głupie źrebaki, czemu nie zostałaś w domu?! - popchnęła mnie zdenerwowana nogą, znalazłam się pod nią.
- Szafir też ze mną jest... - zrozumiałam że będzie chciała mnie bronić. Hira zaczęła rozglądać się za Szafirem, broniły ją ogiery. Cofała się po woli osłaniając przy tym mnie i zmuszając do ruchu w tą samą stronę.
- Schowaj się.. - kazała wskazując mi w stronę krzaków. Pobiegłam tam od razu. Hira zniknęła gdzieś w tym całym chaosie. Niespodziewanie, trafiłam wprost pod kopyta jednego z koni, przeturlałam się kawałek po ziemi. Nie zwrócił na to uwagi, nim wstałam Hira była już z powrotem z Szafirem na grzbiecie.
- Co mu się stało? - spytałam przestraszona.
- To będzie dla ciebie nauczka żeby nie uciekać drugi raz z domu - Hira położyła go przede mną na ziemi. Zerknęła na walczące konie. Szafir był ciężko ranny i nieprzytomny. Sama też miałam na ciele rany, ale to było nic w porównaniu z Szafirem.
- Poszukaj czegoś do opatrywania ran.
- Ale...
- Ruszaj, chyba chcesz żeby przeżył?!
- Ale ja... - nie chciałam już jej niczego mówić, pokazałam co umiem, opatrzyłam ranny Szafirowi roślinami, które wywołałam i kazałam im opleść się na nim, w miejscach z których krwawił. Spojrzałyśmy na siebie na wzajem, Hira ze zdziwieniem. Niemal od razu odbiegła od nas. Jednak z tłumu walczących już tak szybko nie wróciła.
- Szafir? - starałam się go obudzić, nie przynosiło to żadnych skutków, więc położyłam się u jego boku z łzami w oczach. Co jeśli przeze mnie umrze?

Walka skończyła się dopiero w południe. Cały czas leżałam przy Szafirze, czekając aż ktoś mu pomoże, sama więcej nie potrafiłam zrobić. Żałowałam że nie zostałam w domu, gdybym nie ja nic by mu się nie stało.
- Zorro - usłyszałam głos Hiry, patrząc w jej stronę, nie wyglądała najlepiej. Zorro wyrywał się dwóm ogierom, którzy go trzymali. Nie miał żadnych ran, jakby w ogóle nie walczył.
- Marny z ciebie przywódca, nawet nie miałeś odwagi walczyć z własnym stadem!
- Zdobędę kolejne! - krzyknął, po woli dochodziło do mnie że stado Zorro poległo w całości, wszędzie leżały martwe ciała i tylko garstka stada Hiry przeżyła, więc... Prawdopodobnie rodzice Szafira także.
- Nie będziesz miał okazji!
- Nie powiedziałbym - Zorro stanął nagle dęba, wyrywając się ogierom, i uderzając ich jednocześnie przednimi nogami w głowy. Rzucił się na Hirę, a zaraz za nim inne konie, w obronie klaczy.
- Zabijcie go! Ale tak żeby cierpiał! - kazała im Hira wypuszczając z chrap powietrze. Podbiegłam do niej.
- Pomożesz mu? Proszę... - powiedziałam szturchając ją przy tym, zmierzyła mnie wzrokiem, który po chwili złagodniał, jakby zdała sobie sprawę że ma do czynienia z źrebakiem, a nie wrogiem: - Muszę go stąd zabrać - spojrzała na konie: - Załatwcie go - popchnęła mnie lekko: - Pójdziesz ze mną.
- Chcę zostać przy Szafirze... - prosiłam z łzami w oczach, nie chciałam żeby odprowadziła mnie po drodze do stada, co jeśli nie miałabym już zobaczyć znajomego?
Hira wzięła go na grzbiet, kulała i była ranna, ale mimo to pobiegłyśmy. O dziwo nie mogłam jej nawet dorównać tempem, wciąż zostawałam z tyłu. Czułam u niej coś dziwnego, jakby rozpacz, może Hira znała tego ogierka?
Nie przewidziałam że się przewróci po pokonaniu mniej więcej połowy drogi, przynajmniej tej do Zatopi. Zatrzymałam się szybko.
- Hira... - podeszłam do jej głowy, żeby sprawdzić czy jest przytomna. Spojrzała na mnie oddychając ciężko.
- Hira, proszę, wstawaj, musimy pomóc Szafirowi... - próbowałam jej nawet w tym pomóc, mimo że sama byłam wykończona. Siłowanie się żeby choć o drobinę ją podnieść poszło na darmo, była za ciężka.
- Odsuń się... - parsknęła, zacisnęła zęby, próbowała podnieść się na przednich nogach. Byłam w szoku kiedy jej się to udało. Nieco zatoczyła się w bok. Potrząsnęła łbem, biorąc Szafira znów na grzbiet. Spadł jej w trakcie upadku. Przeszła chwiejnie kawałek, przyspieszając coraz bardziej, aż zaczęła biec. Oddychała coraz ciężej, biegnąc coraz to wolniej, ale nadal biegnąc. Miała już przymknięte oczy, bałam się że znów upadnie. Zaczęła iść po paru metrach. Parsknęła, znów zaczynając biec.
- Ruszaj po pomoc - powiedziała do mnie.
- A co z tobą?
- Nic mi nie jest! Szybciej!
Wyprzedziłam ją nie pewnie, oglądając się jeszcze do tyłu, wciąż biegła.
- Mamo! - krzyknęłam na cały głos, miałam nadzieje że są gdzieś w pobliżu, bo już samej ze zmęczenia plątały mi się nogi. Zawołałam jeszcze kilka razy, zbliżając się do granicy. Nie miałam już sił przeskakiwać rzeki.
- Rosita! - zawołała z daleka Karyme: - Twoi rodzice wszędzie cię szukają... - zamilkła, chyba na mój widok.
- Wiesz... Wiesz gdzie są? - wysapałam. Patrzyłam na ziemie, już niemal na nią padając. Karyme przeskoczyła przez rzekę, stając obok mnie: - Co ci się stało?
- Proszę sprowadź ich jakoś... Szafir jest w bardzo złym stanie i Hira... - nie zdążyłam powiedzieć bo zemdlałam.

Od Karyme
Przestraszona próbowałam ją obudzić. Zauważyłam krew, było jej nie wiele, ale Rosita i tak była ranna. Przeskoczyłam przez rzekę pędząc po jej rodziców. Chodziło mi głownie żeby pomogli jej, dlatego nie wspomniałam nic o Szafirze. Dopiero jak chcieli już wracać z Rositą do stada ich zaczepiłam i powiedziałam co chciała przyjaciółka. Musiałam też tłumaczyć kim jest Szafir, starałam się to streścić. Niestety przyznając się też do wczorajszego złamania zasad i oddalenia się od stada. Zima wróciła z nieprzytomną Rositą, a Danny ruszył za mną, miałam go zaprowadzić, tylko że ja nie wiedziałam dokąd. Biegłam po prostu w stronę z której przybiegła Rosita.

Od Rosity
Jak się ocknęłam byłam już na grzbiecie mamy, wracałyśmy do stada.
- Co... Co z Szafirem? - szepnęłam, podnosząc lekko głowę.
- Nie wiem skarbie... - odezwała się mama, znów się o mnie martwiła i to bardzo chyba nawet myślała że jestem w bardzo złym stanie, bo była wobec mnie taka łagodna i delikatna jakbym miała umrzeć na jej grzbiecie.
- Zawróćmy do niego - prosiłam, na to jednak mama się nie zgodziła, szła ze mną prosto nad wodospad, pewnie żeby przemyć mi rany, ale ja byłam bardziej wycieńczona niż ranna.

Od Karyme
Zauważyłam w oddali klacz, jak się domyśliłam to Hirę, o której mówiła Rosita. Okazało się że to była ta sama klacz, która mnie porwała żeby dostać się do stada i rozmawiać z przywódcami. Więc chyba biegłam w dobrym kierunku. Nim dobiegliśmy, widziałam jak Hira zwalnia, podążając w naszą stronę z coraz większą trudnością. Przechyliła się na bok, gwałtownie lądując na ziemi. Z jej grzbietu sturlał się Szafir. Uniósł się też pył. Danny wyprzedził mnie, najpierw biegnąc do źrebaka. Zatrzymałam się kilka metrów od nich.
- Karyme - zawołał za mną Danny, podeszłam niepewnie, kiedy wziął Szafira na grzbiet ulżyło mi, gdyby był martwy, chyba po prostu by go zostawił.
- Pobiegniesz po pomoc.
- Dobrze... - podeszłam z Danny'm do Hiry, była nieprzytomna, zastanawiałam się czy w ogóle żyję. Potem już zawróciłam.

Od Nevady
Zaczynał mi doskwierać głód i pragnienie, ale nie chciałam wychodzić z kryjówki, w obawie że ciocia może wrócić w każdej chwili i mnie ukarać. Jej krzyk czy samo wrogie spojrzenie już było karą, bałam się jej. Zbliżał się wieczór, ściskało mnie już w żołądku.
- No... Wracajcie... - szepnęłam i nagle moje marzenie się spełniło, wracali! Słyszałam odgłosy kopyt, czekałam już tylko aż ciocia da mi znak żeby wyjść z kryjówki.
- Nev możesz wyjść - odezwała się któraś z klaczy. Wyskoczyłam od razu, a potem stanęłam jak słup.
- Co? - zamilkłam patrząc po koniach, były ranne i było ich tak mało: - Gdzie reszta? Gdzie... Moja ciocia? - łzy pojawiły mi się w oczach.
- Walczyliśmy...
- To nie jej sprawa - wtrącił się ogier.
- Niech wie. Posłuchaj Nev, walczyliśmy z dwa razy większym stadem, ale mimo doświadczenia, było ich za dużo żeby większość z nas mogła przeżyć, ale wygraliśmy. Znów powróciliśmy zwycięsko.
- A... A ciocia?
- Jeśli nie wróci, ktoś będzie musiał ją zastąpić, a ty...
- Podrzucimy ją do tamtego stada na Zatopi - powiedziała druga z moich opiekunek, nie znałam ich imienia, miałam nie przywiązywać się do stada, bo tak chciała ciocia, więc zabroniła wszystkim wyjawiać swoje imiona przede mną. To nie było przyjemne, czułam się jakbym wcale nie była częścią stada, tylko kimś kim z obowiązku i litości się zajmują.
- Mogę już tam wrócić? - spytałam, mając nadzieje że mi pozwolą, chciałam zamieszkać na stałe na Zatopi.
- O tym zdecyduje Hira, na razie trzymaj się nas i nie oddalaj nigdzie.
Jak zwykle moje zdanie się nie liczyło, ciotka o wszystkim decydowała. Wróciłam momentalnie do kryjówki, położyłam się do nich tyłem, popłakałam się. Ale żadna z klaczy, ani ogierów do mnie nie przyszła.


Ciąg dalszy nastąpi

niedziela, 27 marca 2016

Ta pierwsza cz.14 - Od Atheny/Achillesa

Całą drogę próbowałam się uwolnić, zapierając się kopytami, ale oni wciąż mnie ciągnęli, zmuszając do każdego kroku. Były wśród nich same ogiery, ale też klacze. W mniejszości. Nikogo nie znałam, nie miałam nawet pojęcia dlaczego mnie porwali.
- Puśćcie mnie! - szarpnęłam się z całych sił, jednak ani trochę się im nie wyrwałam. Oberwałam przy tym po nogach, uderzyli mnie czymś w rodzaju bicza, aż zadrżałam, a nogi zgięły mi się z bólu, ale oni nie pozwolili mi upaść. Trzymali mnie i ciągnęli na tyle mocno że musiałam dalej iść. Mimo że miałam krwawe ślady, z których zaczęła po woli wypływać świeża krew. Pocieszałam się tym że zostawię jakiś ślad dla Achillesa. Choć nie byłam pewna czy to coś da, byłam już tak daleko...
Spojrzałam na nich z łzami w oczach, które szybko przepełniły się strachem. Wyraz pyska każdego był nie wzruszony, wręcz złowrogi, jakby chcieli mnie zabić. Wiedziałam już że przy każdej kolejnej próbie ucieczki znowu mnie czymś uderzą, zadając przeszywający ból.
- Czego ode mnie chcecie? Dokąd mnie prowadzicie? - spytałam półgłosem, już się nawet nie sprzeciwiając. Obcy milczeli. Całą drogę panowała przenikliwa cisza, przerywały ją tylko odgłosy kopyt, które tłumił śnieg. Czym dalej mnie zabierali, tym było go coraz więcej. Drżałam z zimna, kompletnie nie przygotowana do takich temperatur, nawet na Zatopi było cieplej. Ba, tam niedługo miała zacząć się wiosna, podczas gdy po za naszym terytorium nadal trwała zima. Surowa zima, gdybym nadal była własnością ludzi, nie wypuszczaliby nas ze stajni w taki mróz.
Martwiłam się o źrebaka i to bardziej niż o siebie, nie chciałam żeby coś mu się stało. Jak tylko wyobrażałam sobie że oni skrzywdzą tą niewinną istotkę, albo że jest jej tam zimno to aż łzy stawały mi się w oczach. Starałam się jak tylko mogłam okryć brzuch grzywą. Starałam się być delikatna przy każdym kroku, mimo że obcy mnie poganiali. Ledwo co nadążałam, a kopyta wciąż ślizgały mi się po lodzie, który znajdował się pod śniegiem. Starałam się być silna, żeby móc w razie czego bronić tego maleństwa i nie dać im go zabić. Mój los był już przesądzony, nie bałam się o siebie, bo wiedziałam że przeznaczona jest mi śmierć, przecież nie pozwolę umrzeć naszemu synkowi czy córce. Dziwne, ale czułam że to będzie ogierek, może tylko mi się wydawało, albo miałam jakieś przeczucia.

Wreszcie zatrzymaliśmy się. Konie odsunęły się ode mnie. Jakby wiedziały że ledwo już stoję. Wylądowałam od razu na ziemi, śnieg nieco zamortyzował upadek. Rozejrzałam się nieprzytomnie, znów mnie mdliło, a nie chciałam przed nimi wymiotować.
- Athena...
Podniosłam głowę słysząc swoje imię, przede mną stał ogier, jednorożec.
- Czemu mnie tu zabraliście? - spytałam cicho, szliśmy bez przerwy, całą dobę, byłam wykończona. Na szczęście źrebakowi nic nie było, a przynajmniej tak przypuszczałam nie czując bólu w okolicy brzucha.
- Tylko po to żeby go ocalić - jednorożec pochylił głowę, dotykając rogiem mojego brzucha. Odruchowo chciałam go osłonić, ale nie zdążyłam. Poczułam dziwną energie przepływającą przez moje ciało.
- Zostaw go! - prawie go ugryzłam, ale udało mu się w czas odsunąć głowę.
- Nic mu nie zrobiłem, tylko przyspieszyłem ciąże, musi się urodzić zanim oni przybędą cię ratować...
- O kim ty mówisz?
- Nie domyślasz się?
- Achilles...
- I czarny gryf. On zabije ci synka.
- Nie... Achilles na to nie pozwoli!
- Jesteś pewna? Czy nie będzie chciał cię uratować? To ciebie kocha, a źrebaka puki co nie zna, z kim łatwiej będzie mu się rozstać?
Zamilkłam, spłynęła mi łza z oka, spojrzałam na brzuch, stał się tak jakby większy. Dotknęłam go pyskiem. Potem rzuciłam okiem na jednorożca.
- Chcesz go ocalić czy wolisz żeby został zabity?
- Znasz odpowiedź. Zrobię wszystko żeby nasz synek żył... - przerwałam gdy jednorożec znów dotknął rogiem mojego brzucha.
- Jak... Jak urodzę to... To oddaj małego Achillesowi, chcę żeby był z tatą... Proszę...
- O nic się nie martw. Wybacz za ich brutalność, ale musieliśmy zrobić wszystko żebyś dotarła tu w porę - z rogu jednorożca przepływała  nieustanie moc. Słabłam z każdą chwilą, widząc jak mój brzuch rośnie i czując już ruchy źrebaka. Wywoływało to u mnie wielkie poruszenie, zwłaszcza że nie liczyłam na to że będę mogła go zobaczyć, choćby przez chwilę. Musiałam się nacieszyć tym że go czuję, czuję jak się rusza i kopie. Dawał coraz bardziej o sobie znać. Nagle coś dużego wylądowało z hukiem na ziemi, jednym ciosem przewróciło jednorożca, przytrzymując go łapą z wysuniętymi pazurami. Kontem oka dostrzegłam że to ten czarny gryf, nie mając sił podnieść głowę, ani choćby jej przechylić.
- Przyszli go zabić... - wymamrotał jednorożec, nim gryf przeciął mu dziobem szyję. Nie chciałam żeby obcy zginął, żeby zginął ktokolwiek, nie życzyłam śmierci nawet największemu wrogowi, nie potrafiłam. Z tyłu słyszałam już odgłosy walki.
- Achilles... - wymamrotałam na widok ukochanego, chciałam żeby był przy mnie, żeby ochronił naszego synka. Tymczasem walczył z całą grupą koni. Gryf usiadł przede mną, jego oczy zaświeciły.
- Nie! Nie zabijesz go! - poruszyłam się gwałtownie, domyślając się co chce zrobić.
- Nic nie poczujesz. On jest potworem, to nie źrebak, tylko demon, zabije cię i będzie mordował też innych...
- Nie zrobisz mu krzywdy! - obróciłam się na brzuch, ostrożnie, tylko po to żeby osłonić źrebaka. Jednocześnie poczułam silny skurcz, niemal natychmiast pojawiły się kolejne. To chyba już, chyba właśnie miałam rodzić.
- Nie może przeżyć - gryf obrócił mnie siłą na bok, próbowałam go kopnąć, wierzgałam nogami. Przytrzymał mnie, nacisnął na brzuch. Krzyknęłam, rzucając się nadal.
- Achilles! Achilles nie pozwól go zabić! Chcę żeby żył! - krzyknęłam rozpaczliwie, wszystko na nic. Nikt mi nie pomógł, z całych sił walczyłam o życie naszego synka, ale gryf go nam odebrał. Czułam to, czułam jak rozszarpuje dusze małego. Przez chwilę nawet go widziałam, wyglądał jak wcielenie zła, ale nie, nie mógł być zły, to tylko niewinne źrebie.

Urodziłam, ale już martwe ciało synka. Nie miałam sił go nawet do siebie przytulić, oddychałam z trudem.
- Athena... - Achilles znalazł się przy mnie, nie wiadomo kiedy: - Miała przeżyć! - spojrzał z wyrzutem na gryfa.
- Przeżyję, daje ci słowo... - zniknął nagle. Wokół nas stały te konie, które mnie porwały, została ich tylko garstka i na dodatek z tej garstki każdy miał jakąś ranne, najczęściej to głębokie obrażenia. Po chwili rozeszli się w swoją stronę. Ukochany, przytulił mnie do siebie lekko.
- Pozwoliłeś go zabić... - wymamrotałam, zamykając oczy, straciłam przytomność.

Obudziłam się z myślą że to był tylko koszmar. Leżałam już w jaskini, przy Achillesie, otworzywszy oczy od razu go zobaczyłam uśmiechając się lekko, potem wtuliłam się w jego grzywę.
- Jak się czujesz? - spytał od razu.
- Już dobrze... - zerknęłam na brzuch i nagle dotarło do mnie że to wszystko wydarzyło się na prawdę.
- Nasz synek... - poruszyłam się niespokojnie, odsuwając się przy tym gwałtownie: - On go zabił! - w oczach momentalnie pojawiły mi się łzy.
- Nie było innego wyjścia, wszystko ci wyjaśnię... Musisz zrozumieć że...
- Nie... - poderwałam się gwałtownie: - Jak mogłeś na to pozwolić?!
- Athena... - Achilles ruszył za mną, wybiegłam już z jaskini, nie mogłam powstrzymać łez. Pędziłam tak szybko jak się dało, chcąc zgubić Achillesa i uciec stąd jak najdalej. Łkałam dość mocno, miałam przed oczami martwe ciało syna, nieraz czułam go znów w swoim brzuchu. Wiedziałam że to tylko omamy. Myślałam że oszaleje. A czym dłużej byłam sama i wciąż o tym wszystkim rozmyślałam tym było coraz gorzej. Na mojej drodze pojawił się gryf. Nie byłam w stanie stwierdzić czy jest tylko złudzeniem, czy też nie. Zatrzymałam się gwałtownie i cofnęłam się parę kroków do tyłu. Zaczął mówić wszystko to co powiedział Achillesowi. Wcale mi to nie pomogło, wysłuchawszy wszystkich słów rzuciłam się na niego gwałtownie.
- Ty potworze! - krzyknęłam, zniknął, a ja wciąż go atakowałam, nie będąc tego świadoma, do puki się nie otrząsnęłam. Przestraszona, postanowiłam wrócić do domu. Wolałam nie zostawać teraz sama, nie w tym stanie. Chciałam zasnąć, przespać jakiś czas, kilka dni, czy nawet tygodni. Przyspieszyłam kroku, żeby tylko wrócić do domu jak najszybciej.
Po jakimś czasie zobaczyłam w oddali Achillesa, zatrzymałam się, niby czekając na niego, z drugiej strony jednak znów chcąc uciec. Nie chciałam go o to wszystko obwiniać, bo wciąż go kocham, ale nie mogłam pozbyć się tego uczucia, uczucia że mnie zdradził, godząc się na śmierć naszego synka...

Achilles (loveklaudia) dokończ


piątek, 25 marca 2016

Ta pierwsza cz.13- Od Achillesa/Atheny

-Athena- szturchnąłem ją
-Ja umrę...- wyszeptała jakby co siebie
-Nikt nie umrze, słyszysz
-Czemu ja się nie posłuchałam
-Athena spójrz na mnie- złapałem ją za grzywę, uniosła wzrok mając nadal spuszczony łeb
-Nikt nie umrze, ani ty, ani nasze źrebie, przepowiednie nie zawsze się spełniają, a nawet jeśli, nie pozwolę jej się spełnić
-Boję się Achilles...
-Nie musisz- przytuliłem ją do siebie- wszystko będzie dobrze, zobaczysz
-A jak nie?
-Nie myśl tak nawet, chodź, napijesz się wody- wyprowadziłem ją na zewnątrz i zaprowadziłem pod wodospad. Zacząłem się zastanawiać jak mam jej pomóc, powiedziałem że do tego nie dopuszczę...ale cholera jak mam to zrobić? chyba po raz pierwszy czuję się bezsilny a staram się aby był inaczej. Czy się boję? owszem, bo chcę mieć przy sobie Athene oraz noszone przez nią źrebię.
-Achilles, słuchasz ty mnie w ogóle?- z myśli wyrwała mnie naglę Athena, szturchając w bok
-Wybacz, co mówiłaś?
-Że chyba ktoś nas obserwuje- moja czujność naglę się podwoiła, rozejrzałem się dokładnie i nastawiłem uszy.
-Wracajmy- prześledziłem wzrokiem cały teren a Athene przybliżyłem do siebie, od strony mojego sztyletu.
Poczułem naglę ból w tylnej części swojego ciała, odwróciłem łeb i z impetem wyrwałem ostry przedmiot, zaraz po tym zakręciło mi się w głowie.
-Achilles...Achilles co ci- Athene złapała mojej grzywy kiedy osunąłem się na ziemię, to musiało być zatrute albo mieć substacje usypiającą.
-Zabierzcie ją! już!- krzyknął ktos, wszystko miałem już prawie za mgłą
-Nie! Achilles pomóż!- krzyk Atheny zaczął dudnić w uszach, postrząsnąłem głową zamykając oczy, zobaczyłem jak ją zabierają, kilka ogierów. Poderwałem się na równe nogi pomimo że ledwie utrzymywałem równowage, spiąłem wszystkie mięśnie i ruszyłem na nich ze sztyletem, skaleczyłem kilku, ale wszystko to było na oślep bo obraz znów zaszedł mi mgłą, momentalnie upadłem i nie wiem kiedy, a usnąłem.
Obudziłem się nad ranem, promienie słońca oślepiły mnie, a śnieg który padał w nocy, przysypał do połowy. Podniosłem się ociężale i rozejrzałem się dookoła, szukałem wzrokiem Atheny, czyli to nie był sen...zabrali mi ją.
-Zabije was!- wrzasnąłem uderzając z całej siły w ziemię, parsknąłem wściekle, jeszcze ten durny śnieg...musiał akurat teraz napadać?! zakrył mi wszystkie ślady, może będę miał szczęście i natrafię na jakieś ślady...
Wyruszyłem na poszukiwanie, wcześniej idąc po pas w drugim, większym sztyletem, teraz byłem w stanie staranować wszystko i każdego.
-Czyszbyś kogoś szukał?- okrył mnie czyjś cień, odwróciłem się i przed sobą zobaczyłem tego gryfa
-To twoja wina! prawda?!
-Dobrze jej radziłem aby nie zachodziła w ciąże, nawet nie wiesz i ona też, co tak na prawdę nosi na swoim łonie
-O co ci chodzi?
-Nie przeżyje porodu bo ten źrebak ją zabije, nie będzie zwykły, a wiesz komu to zawdzięcza?
-Pewnie tobie- parsknąłem
-Nie, tobie
-Że co?!
-Tu chodzi o twoich przodków, nie bez powodu jesteś obdażony taką siłą, szybkością i zręcznością, oraz odpornością na choroby i skaleczenia, twoja rodzina pochodzi od pradawnej rasy, to wasza rasa była wykożystywana do ludzkich wojen, bo byliście silni, wytrzymali, rasa dzika dodatkowo walczyć, a to co siedzi w jej brzuchu...jest dodatkowo dziełem ducha, to potwór nie źrebak, a ci co ją porwali, je chcą, przyśpieszą ciąże i rozwój źrebaka, zależy im na tym, potrzebne im jest teraz, chcesz walczyć ze soim potomkiem? czy pozwolisz mi je zabić?
-To moje źrebie, nikomu nie pozwolę go skrzywdzić- odwróciłem się od gryfa idąc w swoją stronę
-Zaczekaj- zatrzymał mnie łapą- przemyśl to, ono i ciebie zabije
-Coś jeszcze masz do powiedzenia?
-Tak, że jesteś naiwny jeśli myślisz że je zmienisz, ono nie będzie kierowało się uczuciami, duch który w nie wstąpił specjalnie wydobył wszystkie atuty twojej rasy, ulepszył je tworząc maszynę do zabijania.
-Wiesz gdzie oni ją zaprowadzili
-Powiedzmy
-Wiesz czy nie?!
-Dobra już, nie unoś się, zaprowadzę cię, ale obiecaj mi coś
-Co?
-Ale przysięgnij
-Dobra przysięgam!
-Pozwolisz mi je zabić
-Co? nie...
-Zrobicie sobie drugie, co za problem?
-A jak drugie będzie takie same to też przyjdziesz nam je odebrać?!
-Drugie takie nie będzie, zabijają to źrebię zabije także ducha, wasz źrebak będzie zapewne tylko lepiej rozwinięty niż inne, ale nie będzie opętany
-Nie mogę decydować za Athene
-Wyżądzisz jej tym przysługę, ona przeżyje, to chyba najważniejsze, prawda?
-Jak się dowie że się zgodziłem...
-Zrozumie to, a teraz chodź, zaprowadzę cię do niej, tylko nie unoś się za bardzo jak ich zobaczysz
-Nic nie obiecuję
-No tak...bo u was wszystko załatwia się walką
-Nic o mnie nie wiesz więc stul pysk- poszedłem przodem



                                                          Athena [ zima999 ] ^^Dokończ^^

poniedziałek, 21 marca 2016

Zmiany cz.3 - Od Felizy, Zimy, Zorro, Nevady, Karyme

Od Felizy
Zauważyłam że cała drżę na ciele, a mój oddech jest nierównomierny, Hira puściła moją grzywę, odsuwając się ode mnie. Spojrzałam na nią krzywo, chciałam się na nią rzucić, teraz był idealny moment żeby zepchnąć ją z urwiska, ale nie mogłam, ból dawał coraz bardziej o sobie znać. Zacisnęłam zęby. Poczułam jak Zima po woli odsuwa mnie od przepaści, wpółprzytomna zerknęłam na resztę koni, po czym opadłam bardziej na przywódczyni. Danny aż zbliżył się gwałtownie, pomagając jej mnie dźwigać. Wreszcie położyli mnie na ziemi, tłumiłam w sobie krzyk, ból stawał się nie do zniesienia, tak samo jak poczucie zemsty, byłam już tak bliska żeby załatwić morderczyni mojej córki.
- Zabije cię! - krzyknęłam, rzucając się w amoku: - Zabije... - po chwili mój głos znacznie osłabł.
- Shady, spokojnie... Proszę cię... - Zima już mnie przytrzymała, Hira tylko przyglądała się w milczeniu, czekałam aż mnie zdradzi, choć i tak jej pewnie nie uwierzą.
- To ona... Ona zabiła mi... - wymamrotałam, niemal się wydając, przymknęłam oczy, nie pozwalając sobie więcej na gwałtowne ruchy, przez które jeszcze bardziej traciłam siły i wzrastał ból, który wzbudzał coraz większy gniew i rozpacz przez to głupie uczucie jakim jest bezsilność. Zacisnęłam powieki, czułam jak łzy wydostają mi się z oczu, ruszyłam gwałtownie tylnymi nogami, próbując zupełnie bezsensownie uderzyć nimi w Hirę, oddaloną o kilka kroków ode mnie.
- Daj jej to na uspokojenie - powiedział Danny, nawet nie wiedziałam kiedy i kto przyniósł jakieś zioła. Nie chciałam ich, chciałam być świadoma tego co się dzieje, a one wprowadzały mnie w sen. Kiedy odmówiłam, Danny postanowił mnie zmusić żebym je wzięła. Zaczęłam desperacko wywijać nogami, zaciskać zęby, odsuwając przy tym głowę. Widziałam jak Zima panikuje na ten widok, ale nic nie zrobiła żeby to przerwać. W końcu jeden z koni pomógł przywódcy i mimo że próbowałam nie połykać zioła to i tak musiałam, bo przytrzymali mi pysk i zaczęłam się dusić. Ból zaczął po woli przemijać, a wraz z nim pogrążałam się w śnie, otworzyłam pysk, chcąc coś powiedzieć, ale nie zdążyłam.

Od Zimy
Stanęłam przy siostrze, nie miałam już sił na rozmowę z tą klaczą. Nie spodziewałam się że Shady zrobi coś takiego i to jeszcze w takim stanie. Bałam się o nią, mogliśmy nie dawać jej nic na ból, wtedy by przynajmniej go czuła, a tak pewnie myślała że nic jej nie jest, ale nie chciałam żeby cierpiała.
- Możesz przenocować tę noc u nas - odezwał się Danny do obcej.
- Dziękuję, ale nie skorzystam, jeszcze nie wróciłabym stąd żywa. Mimo tego co mówiłam, chcę żeby Nevada wróciła ze mną.
- Nic jej się nie stanie.
- Dobry żart, wraca ze mną!
- Porozmawiamy na spokojnie jutro, a na razie wrócisz z nami do jaskini. Nie masz wyboru, jesteś tu obca, porwałaś Karyme, groziłaś nam, nie licząc tego że wtargnęłaś na nasze terytorium.
- A wy niby lepsi?!
- Dość, pójdziesz po dobroci czy wolisz...
- Nigdzie nie pójdę! Mam prawo wrócić do domu i to z małą, która należy do mnie! - przerwała Danny'emu.
- Zabierzcie ją i pilnujcie - Danny spojrzał w stronę części naszego stada, druga część została w jaskini.
- Chodźmy kochanie - zawrócił się do mnie.

Od Zorro
Gdy tylko się ocknąłem, korzystając z okazji pobiegłem do jaskini, zaglądając do środka. Nie miałem zbyt dużo szczęścia, bo może z innymi bym sobie poradził, w końcu zostały same klacze ze źrebakami, ale był też wśród nich syn przywódców, a z nim wolałem nie zadzierać. Co ja będę rzucał się na o wiele masywniejszego ogiera od siebie. Musiałem odejść i to bez niczego, bo właściwie i tak wyrzuciliby mnie już ze stada. A przecież dołączyłem tu po to żeby zdobyć Ulrike, byłaby moja, gdyby głupia się nie zmieniła, albo gdyby nie odzyskała pamięci. Tak, ta druga opcja byłaby bardziej prawdopodobna. Wycofałem się do lasu, miałem zamiar tędy wrócić do domu. Może jeszcze zastanę stado, które zdobyliśmy z Ulrike i naśle je na tutejsze? Będą musieli oddać mi Ulrike żeby uratować resztę, mogłem od razu tak zrobić, tyle że to wiązało się ze stratami, a ja wolałem nie ponosić więcej strat, ale Ulrike i tak musi być moja, obojętnie za jaką cenę miałbym ją zdobyć...

Od Nevady
- Shanti, co z małą, coś jej zrobili? - usłyszałam jak jedna z klaczy odzywa się do drugiej i od razu podniosłam głowę patrząc w ich stronę.
- Na szczęście tylko ją wystraszyli, nic po za tym - odezwała się niebieska klacz do pegazicy, która posiadała kły? No cóż, nigdy takiej nie widziałam. Więc to ta niebieska była Shanti. Zbliżyłam się kawałek, niepewnie patrząc z nadzieją że mnie polubi i zostanie moją nową mamą.
- Mogłam tam być z tobą, wtedy nawet by jej nie porwali, zapewne by się przestraszyli - pegazica rozpostarła skrzydła, prostując je przez chwilę, a potem składając niczym ptak.
- Wątpię. Śpisz Karyme? - Shanti zwróciła się do niebieskiej klaczki obok niej, przy której leżała też Rosita.
- Chyba zasnęły - stwierdziła ta z kłami.
- My też powinnyśmy.
- Może zaczekajmy na powrót przywódców i reszty stada?
Zrobiłam jeszcze kilka kroków w ich stronę. Bardzo chciałam spędzić noc u boku nowej mamy czy też nowego taty i obudzić się z myślą że znalazłam rodzinę.
- Nie ma potrzeby, te sprawy raczej nas nie dotyczą.
- Jak to? W końcu jesteśmy w jednym stadzie, no nie? To co zrobią z Zorro dotyczy stada, nie tylko przywódców.
- Jak to będzie coś ważnego to ogłoszą to reszcie. Padam z nóg, szukałam przez pół nocy córki... - Shanti zamknęła na chwilę oczy. Od dłuższego czasu patrzyłam w ich stronę.
- Ty jesteś Nevada, tak? - spytała mnie pegazica, gdy obie spojrzały nagle na mnie, położyłam po sobie uszy, nieśmiało cofając się do tyłu.
- Myhm...
- W porządku mała?
- Yhym... - spoglądałam ze strachem na kły pegazicy, dlaczego akurat ona zaczęła rozmowę? Tak bardzo chciałam żeby to Shanti zwróciła na mnie więcej uwagi.
- Gdzie twoi rodzice?
- Z...zost... Zostawili mnie... - wymajaczyłam, cofając się jeszcze kawałek.
- Jestem Malaika, a to Shanti - przedstawiła się zbliżając się do mnie o jeden krok. Te jej kły wyglądały groźnie. Odeszłam szybko na drugi koniec jaskini. Kryjąc się za którąś ze śpiących klaczy. Po chwili usłyszałam głosy, reszta stada wróciła. Podniosłam się z ziemi, ciekawa co się wydarzyło. Zauważyłam nagle ciocię. Zdziwiona podeszłam ostrożnie w jej stronę. Inne konie nie chciały mnie do niej dopuścić, dopiero jak ciotka położyła się przy wyjściu to mogłam podejść, ale i tak jej pilnowali.
- Ciociu? Co ci się stało? - zauważyłam że jest ranna.
- Nic. Rano wrócisz ze mną do domu.
- Ale...
- Bez dyskusji, tu nie jesteś bezpieczna.
- Tam też nie, chcę zostać...
- Po co? Nikogo tu nie masz.
- Ale... - spojrzałam w stronę Shanti, widząc jak prawie już śpi wtulona w córkę: - Możemy dzisiaj spać razem? Skoro już tu jesteś ciociu.
- Nie.
- Dlaczego?
- Wolę żebyś się nie przyzwyczajała, nie zawsze będziemy razem.
- Proszę, tylko dzisiaj - spojrzałam na nią błagalnie.
- Tylko Remzes mógł ze mną spać, to mój syn, a ty jesteś tylko córką brata mojego zmarłego partnera.
To wystarczyło już znałam odpowiedź. Odeszłam od niej ze spuszczoną głową, położyłam się gdzieś w pobliżu ciotki, z łzami w oczach, a myślałam że jej jednak na mnie zależy.
- Gdyby to był ostatni raz kiedy się widzimy pozwoliłabym ci spać przy mnie, ale nie jest to ostatni raz, bo jutro wracamy do domu - usłyszałam za sobą jej głos. Westchnęłam cicho, nie mogąc powstrzymać spływających po policzku łez. Nikt nie przyszedł mnie pocieszyć, wszyscy kładli się do snu, lub szeptali coś między sobą.
- Ciociu? - obejrzałam się za siebie, tym razem mnie zignorowała, nie mogła przecież tak szybko zasnąć.

Od Zimy
- Kochanie chodź już spać, nic jej nie będzie - podszedł do mnie Danny, jak tylko wróciliśmy do jaskini, leżałam wciąż przy nieprzytomnej siostrze, sprawdzając czy oddycha. Nieuchronnie zbliżał się już ranek i tylko ja i Danny jeszcze nie spaliśmy.
- Nie mogę...
- Chodź, wiesz że czeka nas jeszcze dość trudna rozmowa, lepiej żebyśmy byli wypoczęci.
- Nie zostawię Shady samej.
- Będziemy obok.
- Nie, nie mogę... Wolę przy niej czuwać - upierałam się, chciałam wynagrodzić siostrze, jej wszystkie cierpienia i spędzić z nią jak najwięcej czasu, nie byłam pewna czy przeżyję, jej rany były poważne, a ona na dodatek... Wolałam o tym nie myśleć. Danny położył się przy mnie.
- Prześpij się trochę, ja będę czuwał - obiecał.
- Nie musisz, nie dam rady zmrużyć oka, za bardzo się martwię.
- Znowu, a nie pomyślisz jak ja martwię się o ciebie.
- Wybacz... - przytuliłam się do niego. Nie miałam pojęcia co bym zrobiła gdyby go zabrakło, chyba pękło by mi serce. Danny był dla mnie wszystkim.

Zaczął się nowy dzień, widziałam jak słońce wychyla się ponad horyzont, a potem wędruje po niebie. Zaspana i wpółprzytomna myślami wciąż byłam przy siostrze, nadal żyła i do puki oddychała w miarę normalnie byłam spokojna. Ukochany na szczęście zdołał przysnąć, dlatego leżałam nieruchomo, przez te kilka godzin żeby go nie obudzić. Stado zaczęło po woli, wręcz mozolnie wychodzić na zewnątrz, każdy był dzisiaj zmęczony. I to przez jedną obcą, która wtargnęła wczorajszej nocy do naszej jaskini. Nie zniosłabym tego, gdyby Shady się coś przez nią stało, mogła ją nawet zabić. Nie ufałam jej, ale wiedziałam że to nie ona sprowokowała moją siostrę. Shady była chora i najwidoczniej ta choroba jej wróciła, musiała znów sobie coś ubzdurać, może myślała że obca zabiła Ihilo. Wcześniej obwiniała nieświadomie o to każdego. Miałam nadzieje że chociaż wie że jestem przy niej, ja i jej córka, wierzyłam że zależało jej na Shadow i nie zostawi jej tak jak syna.
- Spałaś? - spytał mnie Danny, właśnie się obudził.
- Trochę... - skłamałam, wolałam żeby się mną nie martwił.
- Odpocznij jeszcze, ja załatwię sprawę z tą obcą - podniósł się z ziemi. Patrzyłam jak wychodził z nieznajomą, czując lekką zazdrość, nie lubiłam kiedy Danny zostawał sam na sam z inną klaczą, choć ufałam mu w pełni. Nie mógłby mnie zdradzić, ani ja jego.
- Kiedy mama się obudzi? - spytała Shadow.
- Wkrótce, może pójdziesz się pobawić?
- Chcę zostać przy mamusi... - Shadow wtuliła się w jej bok, niespodziewanie się popłakała.
- Shadow? - podniosłam się z ziemi.
- Bo ja... Ja... - wyłkała: - Tata zmuszał mnie żebym... Żebym...
- Spokojnie, nie płacz... - przytuliłam ją do siebie.
- Żebym... wkładała kopyta w ranny mamy i... I... - szlochała coraz bardziej.
- Shadow to nie twoja wina.
- Ale... Ja musiałam jeszcze... Musiałam w nich grzebać...
Przeszedł mnie aż dreszcz po grzbiecie na jej słowa, obawiałam się coraz bardziej reakcji mojej siostry wobec córki. Milczałam już nawet nie mogąc małej pocieszyć.
- Jakbym tego nie zrobiła to... To tata by... Zabił... Zabił mamę...
- Tata już nie zrobi ci krzywdy - mówiąc to przypomniałam sobie co mu zrobiłam, zabiłam go, ale o dziwo nie miałam wyrzutów sumienia, nie po tym co zrobił mojej siostrze i do czego zmuszał Shadow.
- Ja... Ja nie chciałam...
- Już dobrze, wiem że nie chciałaś, mama nie ma ci tego za złe... Tylko... Jest trochę... - nie umiałam jej tego powiedzieć, wpatrywała się we mnie zapłakana, cała aż się trzęsła, a łzy wciąż spływały jej z oczu. Kontem oka zobaczyłam jak Shady się poruszyła, było mi teraz znacznie ciężej. Nie wiedziałam co mam zrobić z Shadow, jak Shady na nią zareaguje, nie chciałam żeby małą odtrąciła czy też zraniła. Shadow była taka wrażliwa, zupełnie jak jej matka.

Od Felizy
Zbudziłam się zdezorientowana, nie pamiętałam już nawet czy to co się wydarzyło, wydarzyło się na prawdę czy to tylko jakiś chory sen. Hira nie mogła tu być, już dość przeszłam, jeszcze ta zamiana ciał. Nie chciałam nawet słyszeć o własnej porażce.
- Mamusiu, wybacz mi... - poczułam na sobie łzy i jak coś małego tuli się do mnie. W pierwszej chwili pomyślałam że to Dolly. Otworzywszy oczy wszystko nagle prysnęło, już nawet uśmiechałam się do córki, ale nie mojej, a Shady, choć teraz teoretycznie Shadow była też moją córką, jak dziwnie by to nie zabrzmiało. Spojrzałam na nią krzywo i odsunęłam kopytem. Nie obchodziło mnie już co obiecałam, to była chwilowa słabość. Nie miałam najmniejszej ochoty zajmować się tym płaczącym bachorem, nie zastąpi mi Dolly, ani trochę.
- Mamo... - wymajaczyła, próbując do mnie podejść, odwróciłam od niej głowę, trzymałam ją z daleka, przednią nogą.
- Shadow - Zima w końcu wzięła tą beksę do siebie: - Twoja mama musi odpocząć...
- Gniewa się na mnie... - wypłakała.
- Nie, tylko... - mówiła już łamiącym się głosem.
- Ale... Ale ja nie chciałam... Przepraszam mamusiu, przepraszam... - zdawało mi się że płakała jeszcze bardziej, choć to chyba zbyt wiele na jej możliwości.
- Spokojnie, nie płacz już, proszę...
Obróciłam z powrotem głowę, Shadow tuliła się do cioci, cała się trzęsła i łkała tak bardzo że chwilami się dusiła. Parsknęłam lekko, kiedy poczułam że jest mi jej żal. Nie mogłam tego czuć, nie jestem taka.
- Proszę... Powiedź... Mamie żeby... Żeby mi wybaczyła... - Shadow mimo że ledwo oddychała potrafiła jeszcze z tego całego szlochu wydusić z siebie jeszcze jakieś słowa.
- Shadow... - wymamrotałam, jakoś wczoraj nie zwróciłam uwagi, ale dziś trochę dziwnie było słyszeć nie swój głos. Mała odwróciła się w moją stronę.
- Chodź do mnie... - szepnęłam, klaczka wtuliła się do mnie gwałtownie, nie męczyłam się już żeby podnieść głowę, niczego jej nie odwzajemniłam.
- Wybaczysz mi... Mamusiu?
- Już... Już tak... - nie wiedziałam co też miałam jej wybaczać, a raczej jej matka miała, ale wolałam żeby przestała już płakać.
- Mogę napić się mleka? - spytała uspokajając się po woli, nastawiłam ze zdziwienia uszu. No tak, Shadow była jeszcze za mała by jeść trawę. Przytaknęłam słabo, dziwnie się czułam kiedy zaczęła ssać mleko, jakby to robiła Dolly.
- Shady, poznajesz mnie? - Zima położyła się przy mnie, miałam ochotę przewrócić oczami, ale tego nie zrobiłam, patrzyłam na "siostrę" pustym wzrokiem. Czułam się tak jakbym nagle miała zemdleć. Nagle zabolał mnie brzuch, uderzyłam odruchowo przy tym Shadow. Zima poderwała się z ziemi, mała krztusiła się przez chwilę mlekiem. Popłakała się na nowo.
- Daj mamie chwilę odpocząć, dobrze? - Zima odprowadziła ją do wyjścia i też wyszła razem z klaczką. Rozejrzałam się za jakimś ziołami, ból wracał. Przynajmniej już nie musiałam oglądać "córki".

Zima wróciła po paru minutach, przyniosła zioła, ale też trawę.
- Boli... - wymajaczyłam.
- Najpierw musisz coś zjeść... - podała mi pod nos trawę, parsknęłam zezłoszczona, już niemal zwijałam się z bólu, jak miałam jeść?!
- Shady proszę, tyle ziół może ci zaszkodzić... Proszę zjedź coś... - rozpaczliwy głos Zimy, jakoś na mnie nie działał. Bolało i tylko o tym byłam w stanie myśleć. Próbowałam dosięgnąć tych ziół. Zima odsunęła je ode mnie. Zaczęłam krzyczeć i szaleć, niczym Shady.
- Boli... - wyszeptałam, uspokajając się na chwilę. Zima ledwo powstrzymała się od płaczu, widziałam jak jej łzy stanęły w oczach. Wreszcie uległa i podała mi jedno z ziół. Pamiętałam jak starałam się uzależnić od pewnych ziół Tori, teraz to ja sama byłam uzależniona i będę do puki ten ból nie minie. Chwilę później zrobiłam się senna, Zima zdjęła mi wczorajsze opatrunki, patrzyłam na nią uważnie, znów nie mając na nic sił. Zasnęłam.

Od Nevady
Skończyło się na tym że jednak miałam wrócić z ciocią do domu. Odpowiadała za mnie i była moją jedyną rodziną, dlatego. Szłam cały czas smętnie u jej boku, chyba po raz pierwszy byłyśmy całkiem same, bez towarzystwa innych koni. Bałam się odzywać, ciotka nie była w najlepszym humorze.
- Hira! - zawołał za nami jakiś ogier, przybiegł już do nas.
- Co z twoim bratem?
- Nie żyję, ale niedługo się zemścimy, wiem już dokąd poszedł ten ogier, śledziłem go...
- Zorro - przerwała mu ciotka.
- A więc Zorro, ten drań ma swoje stado, w sumie ciekawe jak mógł być w tamtym?
- Po prostu nie wiedzieli. Przygotujemy się do ataku, dziś w nocy.
Przestraszyłam się nieco, nie chciałam znów zostawać sama, jak ciotka walczyła z jakimś stadem to walczyli wszyscy, a ja jako że byłam jedynym źrebakiem, musiałam się gdzieś ukryć i czekać do powrotu cioci.
- Mogę wrócić... - próbowałam coś jej powiedzieć, ale jak zwykle nawet nie mogłam dojść do głosu.
- Nevada, chyba już znasz moje zdanie na ten temat - powiedziała stanowczo ciotka. Wróciłyśmy dopiero po kilku godzinach i już niemal od razu stado zaczęło szykować się do walki. A ja jak zwykle stałam z boku i tylko wszystkich obserwowałam. Nie miałam się z kim bawić, ani co robić. Na Zatopi na pewno by się chociaż ktoś znalazł do zabawy, a może Shanti by została moją mamą? Rosita miała mnie dziś do niej zaprowadzić. Nie zdążyła.

Od Karyme
- Nie dogonisz mnie - zawołałam, po raz kolejny wygrywając wyścig, Rosita została daleko z tyłu. Mama setki razy mi tłumaczyła że tą szybkość zawdzięczam genom niebieskich koni, szkoda że nie potrafiłam tak jak one widzieć w ciemnościach. Zbiegłam ze wzgórza na plaże, czekając tam na Rosite, koło brzegu był jeszcze jeden źrebak, chyba zabłądził, bo szedł wzdłuż wody, co chwilę zawracając i rozglądając się wokół. Chciałam już sobie pójść żeby przypadkiem mnie nie zobaczył, uznałby mnie za dziwoląga. Zawróciłam tak szybko że zderzyłam się z Rositą. Obie wylądowałyśmy na ziemi.
- Ups, wybacz - szepnęłam, żeby tylko nas nie usłyszał.
- Karyme, czego się przestraszyłaś? - spytała przyjaciółka, wyraźnie krzywiąc się z bólu i przymykając jedno z oczu. Chyba tam ją właśnie trafiłam.
- Go... - wskazałam łbem w stronę ogierka. Rosita zamrugała kilkakrotnie.
- Nic ci nie jest?
- Nie, już prawie nie boli - poderwała się z ziemi: - To ktoś obcy - podeszła nieco bliżej: - Idziesz? - obejrzała się za mną, pokiwałam jej tylko przecząco głową.
- Karyme, chodź... - złapała mnie za grzywę, prawie że zmuszając żebyśmy podeszły do nieznajomego.
- Co tu robisz? - spytała ogierka, dopiero wtedy zwrócił na nas uwagę.
- Chodzę sobie, a co? Nie mogę?
- Jestem Rosita, a to Karyme.
- Szafir. Hej, pobawimy się? - podskoczył do góry, cofnęłam się szybko do tyłu.
- A w co?
- Rosita wracajmy... - szepnęłam.
- Pobawcie się ze mną, znam świetną zabawę... - zaczął biec wzdłuż morza, Rosita za nim ruszyła, tylko ja się wahałam.
- Chcę się tylko pobawić, nie masz się czego bać - szepnęła do mnie przyjaciółka, kiedy dobiegłam do niej.
- Wcale się nie boję... - zaprzeczyłam, co z tego że było inaczej?
- A jak coś nam zrobi? - dodałam po chwili.
- Wczuje to, z resztą jest od nas młodszy, co ci szkodzi? - przyspieszyła, dorównując tempem Szafirowi. Dobiegliśmy do rzeki, Szafir przeskoczył przez nią, zaraz za nim Rosita, tylko ja się wahałam, nurt był bardzo silny.
- Jeszcze kawałek - Szafir ruszył dalej, nie czekając na mnie.
- Karyme zamroź wodę, nie musisz przeskakiwać - zawołała do mnie Rosita,biegnąc dalej za nim.
- Jasne, bo nie potrafię - stwierdziłam ironicznie i tak nie usłyszała. Cofnęłam się do tyłu, rozpędzając i odbijając od ziemi, wylądowałam po drugiej stronie rzeki, szybko ich doganiając. Zatrzymaliśmy się między drzewami, przed płaskim ogromnym kamieniem. Szafir wskoczył na niego i zaczął w niego stukać kopytami. Spojrzałam pytająco na Rosite, a ona na mnie.
- No chodźcie - zawołał do nas.
- Co ty właściwie robisz? - spytałam.
- Rytm... Mama mnie nauczyła.
- To głupie.
- A może spróbujemy? - Rosita wskoczyła na tą skałę, w końcu i ja poszłam w jej ślad, zaczęłyśmy stukać kopytami jak ten ogierek. Nie rozumiałam jaki w tym sens. Szafir zaczął stukać też o korę drzew i potrząsać gałązkami, łapiąc je i puszczając. Nucił coś pod nosem, po chwili przyleciały ptaki. Nowy stanął obok nas i zaczął coś śpiewać, nadal stukając kopytami, ptaki zaczęły mu przyśpiewywać tworząc coś w rodzaju melodii. Rosita przyłączyła się do niego powtarzając za nim słowa, ja nie zamierzałam śpiewać. Chociaż po kilku minutach, widząc jak świetnie się bawią sama się do tego przekonałam. Ruszaliśmy się w rytm, nieco się przepychając i szturchając, wygłupialiśmy się przy tym i śmialiśmy co chwilę, próbując jednocześnie nadal śpiewać. Ptaki zaczęły się zlatywać w coraz większych ilościach. Szafir zaczął je ganiać kiedy tylko siadały na ziemie. Od śpiewania przeszliśmy do szalonych gonitw, już tylko ptaki wyćwierkiwały melodie. Zauważyłam że już dawno oddaliłyśmy się od Zatopi, ale było tak fajnie że nie chciałam psuć przez to zabawy. Biegliśmy w trójkę, a nad nami leciała duża chmura ptaków, gdy skręcały my także, gdy wzbijały się nieco w górę Szafir podskakiwał, wtedy i my go naśladowałyśmy. A jak zatrzymały się, Szafir stanął dęba, ptaki zaczęły krążyć, a on także i to na dwóch tylnych nogach. Też próbowałam wraz z Rositą, łatwe to nie było, szybko traciłam równowagę, spadając z powrotem na cztery kopyta. Szafir śmiał się z naszych prób. Jednak nie długo, bo ptaki znów odleciały i od nowa zaczęłyśmy za nimi biec.
- Spróbuj mnie wyprzedzić - ominęłam go biegnąc przodem, dałam mu chwilę pobiec obok siebie przyspieszając nieznacznie, żeby go zmęczyć. Wyprzedziłam go jak już zupełnie sapał.
- Hej! - zawołał wykończony, Rosita też go wyprzedziła. Tym razem biegła szybciej niż zazwyczaj, czyżby chciała mnie pokonać? Ani mi się śni, jeszcze bardziej przyspieszyłam.
- No ej! Zaczekajcie! - Szafir zatrzymał się już prawie zmęczony.
- A tak się popisywał - powiedziałam, widząc kontem oka jak ptaki unoszą się nieco wyżej, podskoczyłam, najdalej jak umiałam.
- Karyme! - zawołała za mną Rosita, obejrzałam się zawracając też od razu, stała przed jeziorkiem, z którego wystawały kamienie.
- Nie jest głęboko, poskaczemy? - spytała, po chwili dobiegł też Szafir: - Może zróbmy przerwę? - wysapał.
- No dawaj, kto pierwszy ten lepszy - Rosita skoczyła na pierwszy z kamieni, nieco się po nim ślizgając, ale za chwilę była też na drugim. Próbowałam ją wyprzedzić, z tyłu był jeszcze Szafir, skakał z jednego na drugi kamień z ostrożnością. Nieco przedobrzyłam za bardzo się spiesząc, byłam już przy końcu, a poślizgnęłam się wpadając do wody. Rzeczywiście było płytko, poczułam aż dno przy upadku.
- Dawaj Rosita pokonaj go - zawołałam, podnosząc się i otrzepując z wody.
- Karyme... - nim Rosita mnie ostrzegła już była w wodzie, nie pomyślałam że ochlapując ją rozproszę ją przy tym.
- I kto teraz wygra? - odezwał się Szafir, szczerząc zęby. Rosita uderzyła kopytem o wodę ochlapując go przy tym.
- Hej!
Ja byłam lepsza, odbiłam się od dna i wskoczyłam z powrotem do wody, rozpryskując ją jeszcze bardziej, tak że Szafir też znalazł się we wodzie. Zaśmiałyśmy się obie, a on wskoczył na kamień i zeskoczył z niego do wody, ochlapując nas obie, tak że grzywa przysłoniła nam oczy, przynajmniej mi. Teraz było słychać tylko jego śmiech. Nie wiele było trzeba, a zaczęliśmy na wzajem się ochlapywać. Woda było zimna, żeby nie powiedzieć lodowata, ale co tam, ja tak tego nie odczuwałam, a zabawa była przednia, więc ani Rosicie, ani Szafirowi najwyraźniej to nie przeszkadzało.

Ani się obejrzeliśmy, a była noc, ale zamiast wracać do domu, Szafir wymyślił żeby pobawić się w ganianego chowanego. Było tak ciemno że teraz łatwo było się ukryć i wyskakiwać z kryjówek żeby kogoś złapać, żeby to on gonił. Można też było się schować kiedy w uciecze przed berkiem. Tyle że zdradzaliśmy te kryjówki chichotem, kiedy Szafir robił śmieszne miny.
- Teraz to chyba już powinnyśmy wracać - powiedziała Rosita, jak zrobiło się jeszcze ciemniej.
- Jeszcze chwilkę... - nalegał Szafir.
- Nasi rodzice będą się denerwować, pewnie już zauważyli że nas nie ma.
- Boicie się rodziców?
- A twoi nie będą się martwić?
- Moi? Nie...
- Kłamiesz.
- Dlaczego miałbym kłamać?
- Czymś się niepokoisz, dlatego.
Szafir cofnął się do tyłu, patrząc dziwnie na Rositę: - Hej, skąd wiesz?
- Czuję to...
- Ale jak?!
- Nie denerwuj się, nam możesz powiedzieć.
- Co powiedzieć, to że nie mam rodziców?! Nie mam ich i mi z tym dobrze, nie potrzebuje ich! - odbiegł nagle od nas.
- Szafir! - Rosita zawołała za nim, patrząc też na mnie: - Znów skłamał...
- Wracajmy już...
- Chyba masz rację, nie chcę już bardziej denerwować mamy - zawróciła, a ja razem z nią, oglądałyśmy się kilka razy do tyłu, za Szafirem, ale już nie wrócił.

Ciąg dalszy nastąpi