Menu

czwartek, 3 marca 2016

Samotność cz.48 - Od Leona/Marcelli

- No dobrze, to ja zorganizuje grupę łowców i niedługo po was przyjdziemy - oznajmił Tytan na powrót zasuwając głaz. Spojrzałem na Marcelle i Armena, bałem się że podczas tej całej wyprawy coś im się stanie, ale co ja tu miałem do powiedzenia? Mercy już zdecydowała, a ja nie chciałem się z nią kłócić, po za tym nie wyobrażałem sobie że nasz syn miał tu spędzić resztę dzieciństwa i to w zamknięciu. I to jeszcze z kimś takim jak ja, jak mogli mnie wciąż kochać i się o mnie martwić, po tym wszystkim co się stało? Ja szczerze się nienawidziłem i byłbym w stanie nawet znosi tortury, byleby cierpieć za wszystko co zrobiłem, bo właśnie na taki los zasługiwałem.
- Może coś zjedźmy zanim wróci mój wujek? - zaproponowała Marcella, 
- Właśnie, chodź Armen - szturchnąłem synka, podnosząc się z ziemi. Razem udaliśmy się w głąb tunelu.
Starałem się zachowywać normalnie, nie okazywać jak bardzo ciąży mi to całe zło na sumieniu. Nie chciałem martwić dłużej ukochanej, ani zadawać jej niepotrzebnego bólu, teraz nawet nie było sensu mówić o odejściu, skoro to dość odległe czasy, a nawet nie wiem czy się na to zdobędę. Dla dobra rodziny powinienem, ale z drugiej strony zranię ich kiedy zniknę, a Mercy mnie znienawidzi kiedy to zrobię... I tak źle i tak niedobrze.

Przełknąłem trawę, pogrążony w myślach, powinienem wziąć się w garść, jestem w końcu ogierem, muszę być silny, nie dla siebie, a dla rodziny. Te żywe trupy jeszcze mnie popamiętają, wszystkich ich pozabijam, nawet jeśli znów mieliby mnie zarazić. To w sumie nawet lepiej, będę silniejszy i szybciej je wytępię, co z tego że później czekałaby mnie śmierć, to już nie było ważne. Sam bym się właściwie zabił, żeby nikogo niewinnego nie skrzywdzić.
- Leo, wszystko w porządku? - spytała Marcella, gdy tak trwała wokół nas przeciągająca się cisza.
- Tak, teraz już tak, obiecuje ci że już nie będę się nad sobą użalał. Będę was chronił, załatwię te wszystkie potwory - wziąłem w pysk większy kęp trawy, napawałem się do walki, wiercąc się przy jedzeniu.
- Tylko obiecaj że będziesz ostrożny.
Ani się obejrzałem, a zjadłem więcej niż zwykle. Byłem nerwowy, nie chciałem już dłużej się mazać, to nie w moim stylu. Ilekroć zbierało mi się na płacz przez durne sumienie, tyle też razy uderzałem kopytem w ziemie, żeby trochę się wyżyć. Być może niepokoiłem tym trochę Marcelle i Armena, ale musiałem coś zrobić z gromadzącym się we mnie gniewem, a rzucać się na ściany nie zamierzałem.
Po kilkunastu minutach dołączyła do nas też Selma, ignorowaliśmy się właściwie na wzajem i to od początku. Do puki nie będzie wchodzić mi w drogę, miałem zamiar być wobec niej obojętny, w końcu to mroczny koń, a z takimi nie miałem zamiaru się spoufalać. Gdyby nie ten jej naszyjnik, przez który wyglądała na zwykłą klacz, nawet nie pozwoliłbym jej się zbliżyć do mojej rodziny. I tak stale miałem ją na oku.

Wreszcie dobiegł nas dźwięk odsuwającego się głazu, od razu wszyscy wróciliśmy pod wyjście. Tytan już tam na nas czekał, z dość sporą grupą koni. Poszliśmy na sam środek, tak że byliśmy osłonięci z każdej strony, natomiast Tytan szedł przodem, prowadząc grupę. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nagle nie zaatakowały nas te mutanty, kilka zeskoczyło z drzew, reszta dobiegło do nas rzucając się na nas gwałtownie. Widziałem jak łowcy z nimi walczą, używając mocy, tylko kilka z nich korzystało z dziwacznych, przypominających ludzkie broni i własnej siły. Bronili nas i źrebiąt, które także były tu z nami. Osłoniłem ukochaną i synka, jak na razie nas jeszcze żaden z tych trupów nie zaatakował. I nawet nie mógł, jedno ugryzienie było w stanie zarazić i zmienić w te same potwory co oni.
- Szybko, tędy... - Tytan wylądował przed nami, wskazując głową drogę, osłoniętą przez walczące konie. Puściłem przodem ukochaną i syna, a sam pobiegłem za nimi. Selmy już nie przepuściłem, wolałem żeby została z tyłu, w razie czego będę miał kogo poświęcić gdyby sytuacja tego wymagała. Międzyczasie słyszeliśmy wysoki głos Tytana, niosący się wszędzie echem, który rozkazywał swoim gdzie i jak mają atakować, sam także walczył, widziałem to kontem oka. Pędząc za rodziną. Niespodziewanie do nas przedarło się źrebie, będące mutantem, uderzyłem w nie, ale nie mogłem zabić. Odepchnąłem je znów, gdy się próbowało dostać do mojego syna. Przytrzymałem przy ziemi, uważając żeby mnie nie ugryzło, starałem się zdobyć na to żeby je zabić, bo nie mogłem, miałem przed oczami tamtego źrebaka, tego którego wcześniej uśmierciłem będąc jednym z nich.
- Co ty wyprawiasz?! - odepchnęła mnie Selma, jednym ciosem zabijając mutanta. Kiedy złapała mnie za grzywę wyrwałem się jej wściekły, patrząc na nią krzywo.
- Chciałeś żeby cię zaraził, albo zaatakował kogoś innego? - spytała chcąc już dogonić resztę. Szarpnąłem ją za grzywę ciągnąc gwałtownie do tyłu.
- Ty najlepiej się znasz na zabijaniu - parsknąłem, wyprzedziłem ją, doganiając ukochaną i syna. Łowcy prowadzili nas do tunelu, jeden z nich wbiegł do niego jako pierwszy, potem my poruszaliśmy się za nim, a reszta została na tyłach. Zablokowali tunel, kilka koni zostało przy wejściu. A my wychodziliśmy już na zewnątrz, do podziemnej jamy, do której z góry wpadało światło, a na ziemi rosła trawa, pośrodku natomiast był duży zbiornik wodny, ni to jezioro ni staw, wszystko wyglądało na dość sztuczne, widziałem metalowe pręty umacniające ściany i sufit. Dalej leżało kilka broni, a wokół było jeszcze kilka korytarzy.
- Tu się zatrzymamy, nauczę was walczyć i się bronić - powiedział do nas Tytan: - Najważniejsze to współpraca i zaufanie - popatrzył po nas wszystkich wzrokiem. Rodzinie ufałem i to w stu procentach, ale Selimie nie zamierzałem ufać.
- Ja też będę mógł walczyć? - spytał Armen.
- Wolałbym nie, jesteś jeszcze mały, nie chcielibyśmy żeby coś ci się stało - powiedziałem.
- W razie czego, Armen powinien nauczyć się chociażby bronić, nie wiadomo co nas może spotkać - dodała Marcella, Tytan jej przytaknął, mówiąc: - Tak, każde źrebie będzie umiało walczyć, ale tylko po to żeby w razie czego móc się obronić. Ta umiejętność przyda się każdemu, wystarczy tylko odwaga i pełne zaangażowanie. Dobra przejdźmy do rzeczy, spróbujecie mnie zaatakować.
- Co takiego? - zdziwiła się Marcella.
- Nic mi nie będzie, chcę zobaczyć jak walczycie, ile musicie poćwiczyć żeby móc z nami pójść dalej. Później nauczę was posługiwać się bronią. Kto chce pierwszy?
Spojrzeliśmy po sobie.
- Może ty Leon? - zaproponował Tytan.
- Wolę nie... Mam dość po ostatniej...
- Chodź, zobaczymy co potrafisz - Tytan ustawił się do walki, rozpościerając skrzydła.
- Musimy ze sobą walczyć? - obejrzałem go całego od kopyt po czubek głowy, był większy, bardziej masywny i na pewno szybko by mnie powaliłby z nóg: - To i tak nie ma sensu i tak przegram, z resztą wiesz jak walczę, już ze mną walczyłeś jak byłem tym...
- Nie byłeś sobą, chodzące trupy nie myślą tak jak my, nie potrafią się oprzeć wiecznemu głodowi, przez co są od nas głupsze. Chyba się mnie nie boisz co?
- Czemu miałbym się bać, po prostu nie mam ochoty na walkę bez potrzeby, po tym wszystkim nie znoszę ani walczyć ani...
- Dobra, ja spróbuje - przerwała mi Selma.
- Jak tam chcesz - stanąłem przy Marcelli: - Wolałbym już wrócić do domu - powiedziałem do ukochanej, nie chciałem jej zawieść, a nie potrafiłem zabić nawet tych słabych zwłok źrebaka. I gdzie ja miałem ich wszystkich wykończyć? Nie byłem już tym samym ogierem co wcześniej.
- Nim się obejrzysz będziemy w domu - odpowiedziała mi Mercy: - A na razie nie możemy się poddawać, jakoś to przetrwamy, razem...
Spojrzałem na Tytana i Selme, była dość zwinna, unikała jego ciosów i próbowała też atakować w najmniej spodziewanym momencie, ale on zawsze się obronił, jakby przewidywał każdy jej ruch. Pewne jej ruchy przywodziły na myśl mrocznego konia, uderzała przednimi nogami, nie kopytami, ale miejscem gdzie te mroczne mają szpony, jakby chciała je wbić lub zranić nimi, choć będąc zwykłą klaczą było to nie możliwe. Zauważyłem że porusza się coraz szybciej. Walka nabierała tępa, ledwo już śledziłem kolejne ruchy. Niespodziewanie zatrzymała się i stojąc jak ten słup, oberwała przez to skrzydłem od Tytana, przeturlała się aż po ziemi.
- W porządku? - spytał, kiedy się nie podniosła, a jedynie dość szybko oddychała.
- Chyba już starczy... - poderwała się z ziemi oddalając się od nas, śledziłem ją wzrokiem, aż położyła się przy jednej ze ścian, zwrócona do nas tyłem, coś z nią było nie tak. Widziałem jak przez parę sekund drżała na ciele, a to nie było normalne.
- Może teraz ty Leo? - spytała Mercy.
- Nie, ja nie będę ćwiczył z twoim wujkiem.
- Marcella, więc teraz ty? - wtrącił się Tytan.
- No dobra - zrobiła krok w jego stronę.
- Czekaj... - zatrzymałem ukochaną: - A jak coś ci się stanie?
- Nic mi nie będzie Leo, musimy nauczyć się walczyć, prawda? - Mercy chciała mnie ominąć, ale stanąłem jej znów na drodze.
- Dobra, teraz ja powalczę z twoim wujkiem - w końcu się na to zgodziłem, bojąc się o Marcelle. Chociażby niechcący Tytan mógłby jej coś zrobić. Stanąłem na przeciwko niego i czekałem na atak z jego strony, on chyba też, więc postanowiłem pierwszy zaatakować. Stanąłem dęba, Tytan odepchnął mnie skrzydłami, wylądowałem na grzbiecie. Poderwałem się z ziemi, uderzyłem z boku, Tytan znów się osłonił i próbował uderzyć mnie kopytem, ale przeskoczyłem przez jego nogę. Zarzuciłem tylnymi nogami, trafiając powietrze. Obróciłem się gwałtownie, schyliłem głowę ku bokowi, gdy przed oczami zobaczyłem skrzydło wuja Marcelli. Zaczęło mnie to irytować że nie mogę trafić, zaszarżowałem na niego, trafiłem w jego bok, ale on to wykorzystał odrzucając mnie od siebie, wylądowałem na ziemi. Wstałem gwałtownie, znów szarżując, Tytan odepchnął mnie skrzydłem, złapałem go za nie, przy ciosie udało mi się wyrwać jedno z piór. Stanęliśmy obaj dęba, Tytan złożył skrzydła i uderzał we mnie głównie w brzuch, ja także kontratakowałem, ale mało co go trafiłem, właściwie to raz go lekko drasnąłem, głównie broniłem się przed jego ciosami. Cała walka była dość szybka, męczyłem się, choć pewnie tak jak Selma nie dałbym rady biec, bo ona głównie biegła na około Tytana, go otaczając wielokrotnie i wyczekując momentu, ja atakowałem bez żadnego czekania, ani namysłu. Siłowałem się z Tytanem, aż w końcu trafiłem pod jego kopyta, wylądowały obok mojego boku. Nie miałem jakiś poważnych ran, to nie była walka na serio i on o tym pamiętał, ale i tak bałem się teraz dać walczyć z nim ukochanej, dlatego poderwałem się wykończony, celując w jego klatkę piersiową, było to niespodziewane, bo walka się przecież skończyła.
- Starczy Leo, musisz też oszczędzać siły - Tytan odepchnął mnie od siebie skrzydłem i nie pozwolił się do siebie zbliżyć, wreszcie odpuściłem.
- Bądź delikatny dla Mercy, inaczej będziesz miał do czynienia ze mną - zagroziłem patrząc mu w oczy, nie było to jednak wrogie spojrzenie, ufałem mu trochę bardziej niż jak po raz pierwszy się spotkaliśmy. Nie miałem powodu uważać go za wroga, odkąd mi pomógł zaakceptowałem go pomimo wyglądu.
- Nic mi nie będzie Leo - zapewniła Marcella.
- To było niezłe tato - podbiegł do mnie Armen.
- Serio? To nie ja wygrałem...
- Ale mi się podobało.
- Może... - uśmiechnąłem się lekko, syn mnie zagadał i ani się obejrzeliśmy to Tytan zaczął już walczyć z Marcellą, kiedy to spostrzegłem nie oderwałem wzroku od ukochanej, ledwo powstrzymując się żeby tego nie przerwać, jakoś nie podobało mi się to że ona także ma walczyć, jakoś nie widziałem w tym klaczy, one są zbyt delikatne by walczyć.


Marcella (loveklaudia) dokończ


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz