Wybudziłam się ze snu, wstając od razu też z ziemi. Dopiero co świtało.
- Ciekawe kto teraz nazwie kogo śpiochem? - obejrzałam się do Edwina, nie słysząc żeby wstał. Zdziwiona wpatrywałam się przez chwilę w ziemie, nie było go.
- Edwin! - zawołałam: - Przestań się ukrywać - rozejrzałam się wokół. Zostawił mnie? Tak po prostu?
- Edwi... - przerwałam, odpuszczając. Podeszłam do wody, patrząc w swoje odbicie. Westchnęłam cicho.
- Przepraszam... Niewdzięcznica ze mnie, wy mnie przygarnęliście, daliście mi dom i rodzinę, a ja tak was potraktowałam... - położyłam się ze smutkiem wpatrując się w wodę, szkoda że nie było tutaj moich przybranych rodziców, teraz chciałam żeby usłyszeli moje słowa, wyjaśnilibyśmy sobie wszystko.
- Co ja zrobiłam? Muszę wrócić... - poderwałam się z ziemi, przecież chcieli dobrze. W sumie lepiej by było gdybym o niczym nie wiedziała, tata miał rację, powinni mi byli nie mówić. Żałowałam że podsłuchałam ich rozmowę. Oni byli sto razy lepsi niż moi prawdziwi rodzice, ci mnie porzucili, zostawili samą na pastwę losu, tylko dlatego że byłam chora? Uważali mnie za gorszą, ale ja niczym się nie różniłam od innych koni, potrafiłam przezwyciężyć chorobę. Poczułam nagle złość, chciałam im teraz pokazać że ich córka żyję, że jest silna, a nie tak jak oni z góry założyli że jestem za słaba żeby móc żyć, że do niczego się nie nadaje...
Zobaczyłam w oddali kilka koni, szły w moją stronę, wypatrywałam wśród nich Edwina. Obcy podeszli do brzegu wodospadu i od tak napili się wody. Zero reakcji, a ja przecież tu stałam. Byłam obca, nie powinni bronić terytorium? Albo chociażby spytać kim jestem? Patrzyłam na nich ze zdziwieniem wymalowanym na pysku. Odeszłam stąd, zamierzałam poszukać Edwina, chociaż się z nim pożegnać, zanim wrócę do domu, albo zaproponować żeby wrócił tam ze mną. Dotarłam do tutejszego stada, z początku nie mogłam uwierzyć, ale również oni nic sobie z tego nie robili, że jakaś obca klacz, którą dla nich byłam, chodzi sobie po ich łące. Mogłam nawet przechodzić między końmi, traktowali mnie jakbym należała do nich.
- Edwin! - zawołałam, łudząc się że go znajdę, spróbowałam jeszcze kilka razy, aż w końcu zwróciłam na siebie uwagę.
- Kogo wołasz? Jaki Edwin? - zbliżył się do mnie ogier, z kłami wyrastającymi z pyska, i szponami przy nogach. Cofnęłam się momentalnie do tyłu, czułam jak moje serce przyspieszyło bicie. Obcy na dokładkę był ogromny w porównaniu do mnie i spowity czernią z czerwonymi oczami. Pierwszy raz widziałam takiego konia, potwora, nie wiedziałam czego mam się po nim spodziewać. Nie powinnam była już uciekać? Tylko dlaczego inne konie nic sobie z jego obecności nie robiły?
- Możesz mi powiedzieć, przecież nic ci nie zrobię, wiedziałem że pewnego dnia znajdziesz sobie normalnego ogiera... - mówił jakoś tak... Jakby mnie znał i miał do mnie żal że zadaje się z innym ogierem.
- To... To mój przyjaciel, tylko tyle... - przez chwilę zaczęłam mu się tłumaczyć. Nie rzucił się na mnie, to też strach nieco mi przeszedł: - A po za tym nie muszę ci się tłumaczyć - powiedziałam zbliżając się do niego i stawiając pewnie uszy, które wcześniej były nieco niżej niż zwykle.
- Mogłabyś się przynajmniej przyznać, zamiast mnie oszukiwać.
- Oszukiwać? - zdziwiłam się, o czym on w ogóle mówił?
- Jak mam cię oszukiwać? Przecież nawet się nie znamy...
- Co ty wygadujesz? Znamy się od źrebaka... Nie pamiętasz?
- Nie? - znów się cofnęłam, on chyba oszalał: - Nie znam cię i nigdy nie znałam...
- Jak możesz? Robisz to dla tego ogiera? Dla tego Edwina? - zbliżył się i to dość szybko, znów się przestraszyłam, mógł mnie dotkliwie zranić tymi szponami czy kłami.
- Nie... Ja go słabo znam... Praktycznie jeden dzień... - wymamrotałam.
- Jeden dzień? Mnie znasz tak długo, a go tylko jeden dzień i już...
- Muszę już iść... - odbiegłam, znikając mu między końmi.
- Eris! - zawołał, jedno szczęście że nie za mną, choć miałam inne wrażenie. Wbiegłam do lasu, i od razu rzuciła mi się w oczy jaskinia, myślałam że to będzie dobra kryjówka. Ukryje się, obcy pobiegnie dalej, a wtedy niepostrzeżenie ruszę w przeciwną stronę. Wskoczyłam do środka. Przez chwilę sapałam ciężko. Rozejrzałam się uważnie, spało tu kilka koni. Mój wzrok nagle trafił na klacz, która... Wyglądała jak ja, dosłownie, jakbym stała przed własnym odbiciem i to żywym, mającym własne ciało. Wpatrywałyśmy się w siebie. Ona i ja równie zdziwione. Serce waliło mi tak szybko. Z szoku nie mogłam wydobyć słowa, dopiero po paru minutach zaczęło do mnie docierać że to może być moja siostra i to bliźniaczka, przecież nie znałam swojej prawdziwej rodziny. Poczułam gwałtowne ukłucie, zacisnęłam zęby, podnosząc przednią nogę i przyciskając do boku, tam gdzie było moje serce. Miałam wrażenie jakby zwolniło. Wzięłam z trudem kolejny oddech, musiałam otworzyć pysk.
- Ty... - starłam się do niej odezwać gdy wtem upadłam nieprzytomnie na ziemie. Tracąc świadomość tego co się wokół dzieje, czułam jak serce zaprzestało bicia, w oku zatrzymała mi się łza. Pytałam samej siebie czy to koniec? Czy nie mogę nawet poznać własnej rodziny? Własnej siostry?
Od Eris
Upadła, wydawało mi się że już martwa. Bałam się nawet drgnąć, nie do końca wiedziałam co się stało, to było tak nagle i na dodatek to było nie możliwe żeby ta klacz wyglądała jak ja. Może miałam jakąś wizję śmierci czy jakiś sen?
- Westro... - wyszeptałam na jego widok, kiedy wbiegł nagle do środka. Ogarnęło mnie przerażenie. Westro spojrzał na mnie i na tą klacz, zrobił to kilkakrotnie, potem spróbował ją obudzić.
- Westro, co się dzieje?
- Też chciałbym wiedzieć. Nie mówiłaś że miałaś siostrę bliźniaczkę.
- Bo... Bo nie miałam... Kim ona jest? Dlaczego wygląda jak ja? - spytałam panicznie.
- Chyba... - Westro zawiesił na mnie wzrok, przytrzymując jednocześnie ucho przy mojej kopi.
- Co z nią? - podeszłam bliżej. Nadal miałam wrażenie że widzę siebie i to jeszcze w takim stanie.
- Nie słyszę bicia serca, chyba umarła...
- Nie mów tak... - czułam się winna, przecież to się stało jak mnie zobaczyła, to tak jakbym ją zabiła.
- Zaczekaj - Westro uniósł się na tylnych nogach, uderzając przednimi nogami w klacz, położyłam po sobie uszy, zrobił to ponownie. Za którymś razem obca zakasłała. Zaczęła oddychać, wysilając się przy każdej garści zaczerpniętego powietrza.
- Musiałem ją wcześniej spotkać, zamiast ciebie.
- Byłam przez cały czas tutaj, ledwo co wstałam... I... - spojrzałam na klacz: - Ona przeżyję, prawda? Nie chce jej mieć na sumieniu...
- To nie twoja wina...
- Spróbuj ją obudzić... Nie chcę jej mieć na sumieniu... - błagałam, mając już w oczach łzy.
- Mówiłem ci już, to nie twoja wina.
- Więc czyja? No... Czyja? - łza spłynęła mi z oczu spadając wprost na tą klacz. Zakasłała i to dość mocno. Otworzyła w połowie oczy.
- Już ci lepiej, prawda? - spytałam przerażona. Jęknęła z bólu, przyciskając głowę do klatki piersiowej.
- Chyba będzie lepiej jak wyjdziesz.
Przytaknęłam Westrowi, wychodząc szybko, zatrzymałam się przy wyjściu. Sama musiałam nieco ochłonąć.
Od Ery
Nie chciałam żeby wyszła, nie mogłam nic powiedzieć, bo wciąż się dusiłam. Ogier też wyszedł.
- Idź po zioła, a ja tu w razie czego zostanę - powiedział do mojej siostry, bo kim byłaby klacz wyglądająca identycznie jak ja?
- Podam ci coś na uspokojenie - wrócił do mnie, nie zbliżając się za bardzo. Pewnie nie chciał żebym się go wystraszyła, za to ja nie chciałam żeby widzieli we mnie kalekę. Dlatego spróbowałam wstać, ogier od razu mnie przytrzymał.
- To zły pomysł, lepiej oddychaj głęboko.
- Westro... - usłyszałam głos tamtej klaczy, przynajmniej tym się różniłyśmy. Tak bardzo bym teraz chciała żeby mój tata był przy mnie, potrzebowałam go. Westro wychylił łeb na zewnątrz, biorąc coś od mojej siostry, zaraz też podał mi zioła. Po kilku minutach usnęłam.
Od Eris
Jak Westro tylko wyszedł, wtuliłam się w niego zapłakana, miałam od początku tak na prawdę tylko jego. Tylko on został mi po śmierci rodziców.
- Dlaczego mi nie powiedzieli? - wyłkałam, teraz będąc już pewną że to moja siostra, innego możliwego wyjaśnienia nie było.
- Na pewno mieli jakiś powód, ale teraz wszystko będzie dobrze, zobaczysz...
- Nic już nie będzie takie samo... Boję się... A jak ona jest zła? Albo... Jak mnie nie zaakceptuje? Albo...
- Nie jest zła...
- Skąd wiesz? Wygląda jak ja, co jeśli spróbuje to wykorzystać?
- Eris... - Westro westchnął lekko: - Zostawię was same, jak się obudzi to, porozmawiaj z nią, myślę że się dogadacie - odszedł ode mnie, obejrzałam się za nim. Odprowadzając go wzrokiem.
- Będę na łące - dodał nim zniknął mi z oczu. Wolałam żeby tu był, ale to wszystko moja wina że tak się oddalaliśmy od siebie, kochałam go, ale jednocześnie bałam się powiedzieć mu to na głos, wręcz ukrywałam to głęboko w sobie. Czasami mówiąc rzeczy którymi go raniłam, a wszystko po to żeby nawet nie zasugerować że czuję to samo co on, bo przypuszczałam że też mnie kocha.
Weszłam do środka, stając obok siostry, konie które tu spały teraz zaczęły się budzić. Wbiłam wzrok w ziemie, żeby nie widzieć ich spojrzeń, coś długo wychodzili. Pewnie gapili się na mnie i moją siostrę.
Od Ery
Po paru godzinach, w końcu odzyskałam przytomność. Uniosłam po woli powieki, mając złudzenie jakby ktoś mnie obserwował. I tak właśnie było. Stała nade mną siostra, znów na siebie patrzyłyśmy, nie wiedziałam, w pierwszej chwili, jak mam się zachować.
- Jestem Era, a ty? - odezwałam się w końcu pierwsza.
- Eris... Jak się czujesz?
- Już lepiej... - podniosłam głowę, obejrzałam ją dokładnie, na prawdę niczym się nie różniłyśmy, może tylko głosem.
- To dobrze - odsunęła się, jakby chciała już pójść.
- Cię też rodzice zostawili? - zagadałam, byłam niemal pewna że tak, skoro porzucili mnie, to też i moją siostrę.
- Nie, myślałam że jestem ich jedyną córką i... - przerwała, kładąc po sobie uszy.
- Powiedź mi czym się różnimy? Dlaczego mnie zostawili na pastwę losu? W czym byłam gorsza? A... Już wiem, uznali że jestem słaba - poderwałam się gwałtownie, Eris niemal odskoczyła do tyłu, miała w oczach łzy, a ja czułam się zraniona. Przez krótką chwilę ogarnęła mnie zazdrość, o to że ona została z naszymi prawdziwymi rodzicami, jakby była lepsza ode mnie,a na pewno zdrowa.
- Co ci jest? - opamiętałam się w porę, zwracając uwagę na siostrę. To wina naszych rodziców, nie jej, ona nie miała na to wpływu.
- Oni... Nie... Nie żyją...
- Nie żyją? - powtórzyłam za nią, nie zabolała mnie ich strata, nie znałam ich i może nawet dobrze że nie poznam, to tylko kosztowałoby mnie nerwów.
- Zginęli gdy byłam mała - spuściła głowę, widziałam jak jej łzy spadły na ziemie. Zbliżyłam się do niej ostrożnie, niepewnie, chciałam ją przytulić, jak siostrę, którą przecież była. Ale odsunęła się gwałtownie.
- Eris... Ja tylko... Jesteśmy rodziną, prawda? - dziwnie się poczułam, odtrąciła mnie, a ja czułam i to coraz wyraźniej, jakąś więź, która nas łączyła. I jeszcze to współczucie, jakbym wiedziała że utrata rodziców jest dla niej wyjątkowo bolesna. Moimi były konie, które nie są ze mną spokrewnione, tych prawdziwych rodziców, nie mogłam już nazwać rodzicami. Skoro nawet ich nie widziałam.
- Powinnyśmy się wspierać... - dodałam po chwili.
- Ledwo się znamy, nie potrafię tak od razu ci zaufać.
- Nie czujesz tej więzi? Ja poczułam, wyglądamy identycznie, jesteśmy bliźniaczkami, nie powinnyśmy się na wzajem rozumieć?
- Przecież cię nie znam... - cofnęła się jeszcze kawałek do tyłu: - Ja wcale nie prosiłam o siostrę... - stała już praktycznie w wyjściu.
- Rozumiem, jestem tu zbędna, bo moja własna siostra nie chcę mnie znać! - uniosłam głos, to zabolało, czemu mnie odtrącała? Co ja jej takie zrobiłam? Widziałam już jak po woli zbiera się do wyjścia. Skrzywiłam się nieco, czując kolejną silną dawkę bólu. Nie zauważyła, bo akurat odwróciła się tyłem do mnie, czekałam już tylko jak wyjdzie. Z zewnątrz doszedł mnie jej płacz. Wyszłam za nią. Kiedy ją zobaczyłam, myślałam już tylko że to ja jestem powodem jej rozpaczy. Byłam jak intruz, który nagle pojawia się znikąd i wtrąca się brutalnie w cudze życie.
- Eris... - spróbowałam do niej podejść, dać nam jeszcze jedną szanse, rodzeństwo powinno trzymać się razem, dziwne, ale zawsze o nim marzyłam, może nie koniecznie o siostrze bliźniaczce.
- Proszę, odejdź... - wymamrotała, zalewając się łzami, odsunęłam się od niej, powstrzymując pojawiające się we mnie emocje, serce i tak znów mnie zakuło.
- Niech będzie - mój ton nie był zbyt miły dla uszu, odeszłam szybko, idąc wcześniejszą drogą. Wracałam do domu, ob drogę też pojedyncze roniąc łzy.
- Co tam Era? - usłyszałam za sobą głos.
- Edwin? - spojrzałam na niego zdziwiona: - Gdzieś ty był?
- Gdzieś tam, gdzieś tutaj, nie ważne. Idziemy?
- Tak, ja wracam do domu... - poszłam przodem, dziwiłam się nie zauważył moich łez, albo je po prostu zignorował.
- Zdaje się że twoi rodzice cię szukali, wiem gdzie są, czekają na ciebie - Edwin stanął mi na drodze. Był jakiś dziwny.
- Nie znasz ich.
- Tak sądzisz? A może jednak?
- Niech będzie, chodźmy - poszłam za nim, przestając już myśleć o siostrze, pewnie planował jakiś żart, skąd miałby znać moich rodziców? Wiedziałabym o tym.
Schowałam się Edwinowi za drzewem. Czekając aż zauważy że mu zniknęłam.
- Era? - obejrzał się za siebie: - Gdzie jesteś?
- Era... - zawrócił, zaśmiałam się cicho, musiałam się zrewanżować za to jego nagłe zniknięcie. Jak tylko zbliżył się do drzewa, przy którym stałam, wychyliłam nieco głowę, dotykając go pyskiem w bok. Obrócił się gwałtownie. Zaśmiałam się widząc jego minę.
- Wiesz co...
- Chciałeś mnie nabrać, a tym czasem to ja z ciebie zażartowałam - powiedziałam, kiedy nieco się uspokoiłam.
- Tak tak... Mówiłem poważnie, serio wiem gdzie twoi rodzice. Lepiej żebyś ze mną poszła - zmienił ton na ostrzejszy.
- Edwin? To ty? Czy też masz brata bliźniaka?
- Nie mam, chodź, bo inaczej coś im się stanie.
- Zaraz... Nie zdziwiłeś się? Wiedziałeś że mam siostrę?
- Chcesz żeby zginęli czy co?! Wleczesz się, a im tymczasem może się coś stać! - wydarł się na mnie.
- To żart?
- Nie! Spójrz... - pociągnął mnie za grzywę, mimo że protestowałam wyciągnął mnie aż pod jakiś krzew, rozsunął jego gałęzie, zobaczyłam pod nimi ucho, całe zakrwawione, oderwane, przestraszyłam się momentalnie, ale poznałam też że to mojej mamy. Przez chwilę nie potrafiłam złapać oddechu.
- Era? Co ci jest?
- Ty zdrajco! Zaufa... - upadłam, zaciskając zęby.
- Wybacz mi, ktoś mnie zmusił... Musimy iść, twoi rodzice - złapał mnie za grzywę podnosząc. Uspokoiłam się na tyle żeby móc znieść ból, musiałam im pomóc i to od razu. Pobiegliśmy, pędząc już prawie na oślep.
- Wybacz mi - powtórzył Edwin: - Ja na prawdę nie chcę tego...
Wreszcie dobiegliśmy na miejsce, moi rodzice leżeli na ziemi, związani, podeszłam do nich, znienacka wyskoczył przede mnie jakiś ogier. Znów przeszył mnie ból, przestraszył mnie, pojawiając się jakby znikąd.
- Jak ich skrzywdzisz to... - zacisnęłam zęby. Patrząc na rodziców z tyłu ogiera, mama krwawiła z rany, która została po odgryzionym uchu, wróciłam wzrokiem do ogiera, patrząc na niego wrogo.
- Nic im nie będzie, ale w zamian musisz dla mnie coś zrobić...
Ciąg dalszy nastąpi w opowiadaniu "Zmiany"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz