I znów dałem się zwieść klaczy. Feliza miała mi pomóc, a okazała się być słabą i bezużyteczną, nie potrzebnie zdradzałem jej to wszystko o Ulrike. Już nigdy nie zaufam żadnej klaczy. Od teraz zamierzałem działać sam. Wyruszyłem poza Zatopie, po drodze obserwując kilka stad, w żadnym nie mogłem znaleźć tego czego szukałem. Mijały tygodnie. Ulrike mogła się tylko z tego cieszyć że na razie byłem tak daleko. Ale nie długo wszystko miało się zmienić, o ile wcześniej nie odzyska pamięci...
Od Ulrike
Mimo wszystko nie odeszłam, zmagając się w dzień w dzień z myślami, które narzucały mi urywki wspomnień, nie chciałam tego i wszystko starałam się stłumić. Czasami mając też chwilowe zaniki pamięci. Na szczęście pomagały mi w tym obowiązki, a zwłaszcza zadania, które powierzała mi przywódczyni. Sama czasami do niej przychodziłam, żeby tylko czymś się zająć. Zorro przestał mnie niepokoić, zniknął albo odszedł, albo gdzieś zaginął, Feliza także i ta mała, Dolly. Jako że byłam doradczynią i zauważyłam ich zniknięcie musiałam się niestety dowiedzieć co się stało. Nie znalazłam nic, ani śladów klaczki, ani jej matki i jedyne co wiedziałam to to że widział ją któryś z koni jak szła z córką w góry. Zaczęłam myśleć że tak będzie lepiej, Feliza przynajmniej mi już nie zagrozi. Po kilku dniach poszukiwań, kiedy już miałam nadzieje ich nie znaleźć, zobaczyłam na plaży ciało. Podeszłam bliżej, dziwiąc się samej sobie że ten widok nie robi na mnie wrażenia. Chyba była to Feliza, ale nie byłam tego taka pewna, w końcu czy miałaby tyle ran na ciele? I ślady oparzeń na pysku i pod powiekami? Przecież by sobie poradziła z każdym wrogiem. W końcu ponoć była taka potężna.
Już chciałam zawrócić, przyprowadzić tu przywódców, ale zauważyłam unoszący się brzuch. A więc jeszcze żyła i sądząc po jej sylwetce leżała tu bez jedzenia przez kilka dni, bo zdążyła już schudnąć. Zamierzałam ją zostawić, była w takim stanie że mogła lada moment umrzeć. Odeszłam kawałek, zaraz w głowie pojawiły mi się głosy źrebiąt, cofnęłam się gwałtownie do tyłu, znów słyszałam ich krzyk.
- Nie... Proszę... - z całych sił usiłowałam to przerwać, rozbolała mnie przez chwilę głowa. Spojrzałam w kierunku Felizy, albo podobnej, wręcz identycznej do niej klaczy. Zastanowiłam się chwilę, przecież jak ją zostawię to celowo skaże na śmierć, a ja przecież chciałam z tym skończyć, cokolwiek kiedyś zrobiłam... Podeszłam do niej, westchnęłam lekko, pochyliłam głowę, szturchając ją, jęknęła z bólu, okazało się że wcale nie spała. Moje chrapy drażnił nieprzyjemny zapach spalenizny.
- Feliza... - odezwałam się do niej, poruszyła się niespokojnie, wzdrygając się przy tym. Na jej sierści było pełno drobnych ziarenek soli, przyczepiały się do ran, ilekroć obmywało jej ciało morze. Nie chciałam jej zbytnio ruszać, żeby nie zadawać niepotrzebnego bólu. Wróciłam na łąkę, po trawę, potem poszłam po zioła i jakieś opatrunki. Jeden z nich nasączyłam wodą, żeby mogła się jakoś napić, nie znalazłam niczego w czym normalnie mogłabym tą wodę przynieść. Z resztą to wszystko nie mieściło mi się na raz w pysku, musiałam spróbować ponieść to na grzbiecie, o ile z opatrunkami było łatwo, to z trawą i ziołami nie koniecznie.
- Spróbuj coś zjeść... - na miejscu od razu podsunęłam jej trawę pod pysk, czułam się dość dziwnie. Niedawno byłyśmy wrogami, chciała żebym przeszła na jej stronę i była zła jak ona. A teraz ratowałam jej życie? Czy to nie ironia losu?
Złapała kęp trawy po omacku, bo nawet nie otworzyła oczu, niemal go połknęła, podałam jej też zioła na ból, ale to po tym gdy w miarę się najadła.
- Musisz otworzyć oczy, to powinno pomóc... - trzymałam już w pysku liść, jednego z ziół na oparzenia. Wcześniej musiałam go oderwać od łodygi. Feliza zamiast otworzyć oczy, zacisnęła mocno powieki.
- Co robisz? Chyba chcę ci pomóc, prawda? - próbowałam wsunąć leczniczy liść pod jej powiekę, ale nic z tego.
- Feliza?
- Zostaw mnie... - wymamrotała ledwo.
- A wiesz, z chęcią bym to zrobiła - powiedziałam ironicznie: - Ale mam obowiązki... - oczywiście to była wymówka, przecież mogłam ją tu zostawić, kto by się dowiedział? Najwyżej znalazł by ją ktoś inny, ale już pewnie martwą.
- Chcę ci coś dać na poparzenie, samo się nie zagoi - odsunęłam od niej łeb, kiedy do chrap dostał mi się zapach spalenizny, ten sam co czułam niedawno.
- Taka odważna, a boi się teraz otworzyć oczy - przegadałam jej, parsknęła ledwo zauważalnie. Wreszcie zrobiła to o co ją prosiłam. Uniosła powieki do góry, ten widok wywołał we mnie tak silny szok, że odskoczyłam do tyłu, nie chcąc się zbliżać przez niemal minute.
- Kto ci to zrobił? - prawie szepnęłam.
- H... Hira... Zabiła mi córkę... - zamknęła znów oczy, choć nie wiem czy powinnam to tak nazywać, bo oczu już nie miała, oba były wypalone, a tkanka wokół nich mocno się zwęgliła i była cała zaropiała.
- Hira? - pierwszy raz słyszałam to imię: - Dolly... nie żyję?
Zastanawiałam się jak to możliwe że Feliza jeszcze żyję, już dawno powinna była umrzeć, wystarczyło drobne zakażenie, a przy strawionych przez ogień oczach było to więcej niż możliwe.
- Muszę ci obłożyć te oparzenia liśćmi, otwórz jeszcze raz... Oczy...
Zrobiła co mówiłam, cała drżała na ciele. Podczas gdy się męczyłam, obkładając otwory po oczach liśćmi, zauważyłam ślad jakieś innej rośliny, ktoś musiał chyba zapobiec ewentualnemu zakażeniu, niektóre rany też były pobrudzone od zielonego barwnika, wypłukanego już prawie przez wodę.
- Dasz radę podnieść głowę? Wolę ci czymś owinąć te oczy - złapałam za jeden z materiałów, Feliza nie miała sił zrobić to o co ją poprosiłam tym razem, choć starała się to głowa wciąż jej opadała.
- Musi mi ktoś pomóc - obróciłam się chcąc zawrócić.
- Nie...
- Sama sobie nie poradzę, przy okazji wrócisz do stada.
- Nie, proszę...
- Co? - myślałam że się przesłyszałam.
- Proszę... Nie chcę żeby wiedzieli co mi się stało... Nie teraz...
- A jak mam ci pomóc?
- Podniosę głowę... - zacisnęła zęby, unosząc łeb lekko nad ziemią, nie dała rady podnieść go wyżej, ale to musiało mi wystarczyć, owinęłam jej oczy, a raczej to co po nich zostało materiałem.
- Już, jak się czujesz?
- Źle? Co to za pytanie? - parsknęła, przesuwając głowę po ziemi.
- Czego szukasz?
- Daj mi coś jeszcze na ból...
- Nie mogę, jeśli za dużo ci tego dam to...
- Nie słyszysz... - chyba próbowała krzyknąć, ale słaby głos jej na to nie pozwolił.
- Te zioła za chwilę zaczną działać i nie będziesz potrzebować dodatkowych, nie ma chyba sensu opatrywać dalszych ran, skoro leżysz tu już, kilka dni?
- Skąd mam wiedzieć ile? Przecież... - zamilkła, domyślałam że chodzi jej o brak wzroku. Bez niego nie mogła zobaczyć ani wschodu, ani zachodu słońca, więc określić też czasu.
- Chce ci się pić? Będziesz musiała jakoś wycisnąć z tego wodę - podałam jej pod pysk materiał nasiąknięty wodą, chwyciła go od razu w zęby, ściskając.
Czas minął mi aż do wieczora na przynoszeniu jeszcze większej ilości trawy z wodą i ziołami, a kiedy zioła które jej podałam zaczęły działać, przeniosłam Felize do jaskini w lesie. Tak żeby była blisko i jednocześnie żeby nikt o niej nie wiedział. Właściwie to sama musiała tam dojść, z moją pomocą, dość sporą pomocą, bo praktycznie ją dźwigałam przesuwając po ziemi, a ona jedynie poruszała nogami. Co chwilę przewracałyśmy się obie i to tak przez całą drogę. A gdy doszłyśmy do środka małej jaskini, Feliza od razu usnęła, tak bardzo była osłabiona. Zostawiłam jej tylko trawę, wodę i zioła. Wróciłam do stada, wszyscy już się zbierali do środka. Nim sama weszłam do jaskini, zastanawiałam się czy by nie potowarzyszyć Felizie, dziwnym trafem było mi jej żal. Ale to chyba dobrze...
Kilka tygodni upłynęło mi na zajmowaniu się Felizą i innymi obowiązkami, z czym to drugie bardzo zaniedbywałam, ale przywódczyni o wszystkim wiedziała, oboje przywódców wiedziało i puki co zgodzili się na to żeby Felizy na razie nie przyprowadzać do stada. Miała do końca wydobrzeć. Leżała całymi dniami, nie mówiąc zbyt wiele, od czasu do czasu poruszając nogami, kiedy to leżała na boku. Przyjmowała ode mnie dosłownie wszystko czy to zioła czy trawę, mogłabym ją nawet otruć, bo zapewne i truciznę wzięłaby do pyska.
- Może już powinnaś zacząć chodzić? - spytałam, wchodząc do środka, był wczesny ranek, a właściwie było jeszcze nad ranem.
- Feliza... - szturchnęłam ją, dopiero teraz zorientowałam się że spała, a po tym już nie chciałam jej budzić. Chodziłam po jaskini, czekając aż sama się obudzi. Słyszałam jak mamrocze przez sen, powtarzała imię córki. Często jej się to zdarzało. Wreszcie podniosła głowę.
- Kto tu jest? - spytała, kierując uszy w moją stronę.
- To ja... Skąd wiedziałaś że tu stoję?
- Słyszałam twój oddech... - położyła znów głowę na ziemi.
- Może powinnaś już zacząć chodzić? - spytałam po raz drugi, tym razem mając pewność że mnie usłyszy.
- Wszystko mnie jeszcze boli - obróciła się na drugi bok, tyłem do mnie.
- Boli cię od leżenia, pochodziłabyś trochę, pomogę ci...
- Mam ci być teraz posłuszna? Bo jestem kaleką, zapomnij... Sama zdecyduje, kiedy wstanę...
- Pogarszasz tylko swój stan, koń nie powinien tyle leżeć - podeszłam do niej, widziałam jak wdycha powietrze do chrap, sprawdzając jego zapach: - Nic mi nie przyniosłaś?
- Dopiero co wstałam, chciałam żebyś dzisiaj sama poszłaś na łąkę.
- Już mówiłam że to ja zdecyduje kiedy! - uniosła głos, próbując chwycić mnie za grzywę, zupełnie nie trafiała. Parsknęła, rzucając się, poruszyła tak gwałtownie ciałem, że obiło się o ziemie.
- Spo...
- Wynoś się! Zostaw mnie samą!
- Ale...
- Idź stąd! - poruszyła gwałtownie tylnymi nogami, próbując w coś uderzyć. Najpewniej we mnie. Zbliżyłam się w stronę wyjścia, poirytowana, w końcu ona przez tyle czasu nie okazała mi jakiejkolwiek wdzięczności. Traktowała mnie jak służącą.
- Zaczekaj... Przynieś mi coś na ból! - zawołała za mną, odeszłam już kawałek. Byłam śpiąca, specjalnie dla niej wstałam tak wcześnie, żeby nie widziało jej stado, ale ona tego nie doceniła. Chciałam już wejść do środka głównej jaskini, kiedy usłyszałam kroki dochodzące z lasu. Obejrzałam się za siebie, zamarłam przez chwilę w bezruchu, to był Zorro, niósł na grzbiecie jakieś źrebie.
- Co mu zrobiłeś?! - podbiegłam do niego, jego grzbiet był od krwi tak samo jak i źrebie.
- Nic i to jest ona, nie ja ją zaatakowałem, a wręcz przeciwnie uratowałem jej życie - Zorro zrzucił z siebie małą, upadła na ziemie i od razu otworzyła wcześniej zamknięte oczy, patrząc nimi na mnie.
- Nev to twoja mama - powiedział do niej uśmiechając się lekko.
- Co? - spojrzałam na niego zmieszana.
- Nie poznajesz naszej córeczki? - Zorro wtulił do niej głowę. Najpierw zrzuca ją z grzbietu, a teraz tuli? Oczy klaczki wciąż wpatrywały się we mnie, pojawiły się w nich nawet łzy. Nie ruszyłam się z miejsca, nie poznawałam małej, usiłowałam sobie cokolwiek przypomnieć, ale nic z tego.
- Nie to nie możliwe, nie mogłabym mieć z tobą źrebiąt, nigdy bym na ciebie nawet nie spojrzała!
- Zmusiłem cię do tego! A Nevada jest właśnie owocem mojej miłości do ciebie! - wrzasnął, cofnęłam się do tyłu, mała zapłakała.
- Ty jesteś chory...
- Nie to ty jesteś, ty straciłaś pamięć! I porzuciłaś córkę! - zbliżył się do mnie.
- Nie! - tym razem i ja wykonałam krok w jego stronę.
- Nevada, powiedź swojej głupiej matce że cię porzuciła! Przecież byłaś przy tym! - krzyknął na małą, podniosła się chwiejnie z ziemi, miała cały bok od krwi, nogi jej drżały, a z pod sierści i skóry, widziałam wystające żebra.
- Chodź tu - złapał ją za grzywę i pociągnął gwałtownie pod moje nogi: - Widzisz jak schudła?! To twoja wina!
- Nie... - cofnęłam się do tyłu: - Nic jej nie zrobiłam! - znów się zbliżyłam, parskając przy tym: - To nie jest moja córka, masz mnie za idiotkę?! - odepchnęłam małą od siebie, tak że upadła. Nie byłam do końca świadoma co robię. Przestraszyłam się, zamilkłam, przed oczami miałam różne obrazy, zwłaszcza te kiedy Zorro się do mnie zalecał, a ja go odtrącałam, jak się ze sobą użeraliśmy. Od początku byłam wobec niego fałszywa. Chciałam to natychmiast przerwać, ale czym bardziej tłumiłam wspomnienia tym coraz bardziej bolała mnie głowa. Nie mogłam ich zatrzymać, napływały do mnie wszystkie na raz. Upadłam na ziemie, skuliłam się z bólu, wcisnęłam łeb między przednie nogi, ścisnęłam go, zaczęłam krzyczeć. Ból był nie do zniesienia, zagłuszałam Zorro, jak i klaczkę. W końcu obudziłam też stado, konie wyszły z jaskini, widziałam je tylko kontem oka. Oddychałam coraz ciężej, z każdym kolejnym wspomnieniem było mi coraz trudniej. Z poczucia winny zaczynałam mieć zwidy, tak jakby przeszłość rozgrywała się na moich oczach. Popłakałam się, jednocześnie wszystkich od siebie odpychając.
Od Zorro
- Ulrike co ci jest?! Ulrike! - krzyczałem na nią, ale mnie nie słyszała. Nigdy nie widziałem żeby tak się zachowywała, rzucała się i nie pozwalała się do siebie zbliżyć, płakała, krzyczała wniebogłosy. Chyba oszalała.
- Odsuńcie się! - usłyszałem przywódce, stado nieco się od nas oddaliło. Danny kazał wszystkim się rozejść, przywódczyni poszła z nimi prowadząc ich na łąkę.
- Zorro zabierz stąd małą i dołącz do stada - powiedział do mnie Danny, zostały z nim tylko dwa ogiery ze stada.
- Zostaje przy Ulrike - sprzeciwiłem się. W końcu przestała krzyczeć, leżała już na pół nieprzytomnie, z pyska leciała jej krew, a z oczu wciąż ciekły łzy. Wpatrywała się we mnie. Pierwszy raz czułem się podle, nigdy nie myślałem że mogę czegoś żałować.
- Ja nie chciałem... Ulrike... Wybacz mi... Wybacz... - sam się popłakałem, zadałem ból jedynej osobie, którą darzyłem uczuciem, na której mi zależało. Kiedy zamknęła oczy, złapałem ją za grzywę, szarpiąc, bałem się że umarła. Nie wiedziałem co się stało i co wywołało u niej taki wstrząs i to było najbardziej przerażające.
- Zabierz stąd klaczkę - Danny zwrócił się do jednego z ogierów: - Niech zostanie w stadzie pod opieką któreś z klaczy - dodał, gdy ogier wziął na swój grzbiet małą.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz