Menu

poniedziałek, 21 marca 2016

Zmiany cz.2 - Od Nevady, Ulrike, Karyme, Rosity, Zorro, Felizy

Od Nevady
Tęskniłam za domem, za kuzynem i po części też za ciocią, ale nie tak bardzo jak za rodzicami, nawet nie pamiętałam jak wyglądali. Zostawili mnie u Hiry, ale przynajmniej miałam tam przyjaciela, a tu nikogo. Remzes, mój kuzyn był taki odważny i dzielny, nie to co ja. Nic dziwnego że wolał jakąś Dolly. Byłam o nią zazdrosna, a potem ją znienawidziłam, kiedy Hira powiedziała że to przez nią i jej matkę Remzes zginął. Przyniosła nawet do domu jego ciało, bardzo to przeżyłam, nie chciałam już z nikim rozmawiać. Nadal za nim płakałam, bardzo go lubiłam, był moim kuzynem, ale traktowałam go jak brata i najlepszego przyjaciela. Nie mogłam się pogodzić z jego śmiercią, chciałam uciec ze stada mojej ciotki i poszukać rodziców, ale kiedy ona wędrowała z większością stada zostawiała mnie pod opieką dwóch klaczy i jednego ogiera. Niespodziewanie dla mnie i dla innych porwał mnie jakiś obcy ogier, upozorował moją śmierć, zostawiając krwawy ślad. Zranił mnie mocno w bok, żeby to zrobić, a potem kazał kłamać że klacz do której mnie zaprowadzi jest moją mamą, a on moim tatą. Musiałam się zgodzić.
Teraz znów byłam pilnowana, tyle że w innym stadzie, przez tylko jedną klacz, ale wciąż dla mnie obcą, zupełnie jak u ciotki. Nie interesowała się mną zbytnio, chociaż kiedy Remzes żył to od czasu do czasu chociaż sprawdziła co ze mną. Czułam się zupełnie niepotrzebna, nikt mnie nie chciał. Gdzie teraz był ten mój niby ojciec? Zostawił mnie.
Wreszcie wstałam oddalając się niepostrzeżenie od klaczy, która miała mnie pilnować i która też opatrzyła mój zraniony bok. Chciałam zobaczyć co u mojej "mamy". Może jak ten ogier nie chciał się mną zająć to ona to zrobi?

Od Ulrike
Zostałam z Shadow i Rositą, ta pierwsza wciąż płakała, a druga była nieprzytomna. Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać skąd nagle w przepaści wzięła się woda. Jakoś nie mogłam uwierzyć że od tak wypłynęła z podziemnego źródła i to tak szybko, wręcz wystrzeliła z ziemi. To musiało się dziać za sprawą jakieś mocy. Może przywódczyni? Chociaż chyba raczej nie... Spojrzałam na jej córkę, dużo razy już ją obserwowałam i śledziłam, z polecenia jej matki. To ta mała musiała wywołać tą wodę, już nie raz widziałam jak używała mocy. A więc zawdzięczałam jej życie, szkoda że Shady nie miała tyle szczęścia...
Wreszcie spróbowałam obudzić Rositę, liczyłam że uspokoi nieco Shadow, bo nie mogłam już znieść płaczu tej małej. Przypominała mi o ogierkach, którym zabiłam rodziców, a na końcu też ich samych. Rosita w końcu, po paru minutach, ocknęła się, wykasłała od razu wodę i otworzyła po woli oczy.
- Gdzie mama? I... ciocia? - podniosła się z ziemi.
- Mama kazała cię tu zabrać, twój tata jest przy niej, więc nie ma co się martwić - to była pierwsza okazja kiedy poznałam córkę przywódczyni bezpośrednio, szkoda że w takich, a nie innych okolicznościach.
- Mama... Mama nie żyję... - wypłakała Shadow, tuląc się do kuzynki.
- Jak to? - spytała półgłosem, patrząc na mnie: - Ty jesteś?
- Ulrike, jestem doradczynią twojej mamy, miałam odprowadzić was do stada - tak się składało że byłyśmy na uboczu, zostało jeszcze kilka kroków i już będziemy w stadzie.
- Chcę do mamy... - mamrotała Shadow, szlochając za razem. W oddali zobaczyłam tą małą, Nev. Wpatrywała się we mnie i dreptała niespokojnie. Zerknęłam na klaczki, zbliżając się do niej.
- Nev, ja nie jestem twoją mamą... - powiedziałam spokojnie, cofnęła się do tyłu.
- Wiem... Ale zajmiesz się mną? Prawda? - spytała cicho, ledwo co słyszałam jej głos.
- Nie mogę, na pewno znajdziesz kogoś kto się tobą zaopiekuje... Gdzie twoi rodzice?
- Mam... Mam tylko ciocię...
- Jak ma na imię?
- Hira...
- Hira? - zastanowiłam się chwilę, już gdzieś słyszałam to imię. Po chwili przypomniałam sobie od kogo, od Felizy. Teraz dopiero do mnie dotarło że zostawiłam ją samą na cały ten dzień, przecież był już wieczór.
- Nev wracaj do stada - zawróciłam szybko w stronę lasu, zatrzymałam się tylko przez chwilę, patrząc w stronę Rosity i Shadow, zajęły się rozmową. Po drodze zerwałam parę kępów trawy, na razie tylko tyle. Miałam zaraz wrócić do klaczek.

Wchodząc do środka małej jaskini wypuściłam z pyska trawę. Przeżyłam szok, bo zostałam Felize martwą. Podeszłam jeszcze do niej gwałtownie. Spróbowałam obudzić, ale już przy samym dotknięciu poczułam jaka jest sztywna i zimna. Obejrzałam się do tyłu słysząc stuknięcie. Jeszcze tylko tego brakowało.
- Rosita... Co tu robisz? - zdziwiłam się na jej widok, starałam się zakryć ciało Felizy.
- Czułam jak się zestresowałaś, tak nagle i... To... Feliza?
- Tak... Chyba nie zostawiłaś Shadow samej?
- Pobiegła do mamy... Bardzo cierpi i nie chciałam jej zatrzymywać...
- No nie... - wybiegłam z jaskini, nie chciałam zawalić zadania jakie poleciła mi Zima. Ostatnio to przywiązywałam do tego zbyt dużą wagę, te obowiązki i zadania stały się częścią mojego życia. Kiedy się czymś zajmowałam, nie myślałam o tym jak bardzo jestem zepsuta w środku, zwłaszcza teraz kiedy byłam świadoma i pamiętałam swoją przeszłość. Wolałam już czuć to podświadomie niż wiedzieć, nie mogłam zaakceptować tego, ani też sobie wybaczyć, ale musiałam jakoś dalej żyć.
Dogoniłam Shadow, ale tym razem za późno, bo przywódcy już wracali. Z Shady, którą Danny niósł na grzbiecie, o dziwo ona żyła, tylko spała, albo była nieprzytomna.
- Mamusiu... - Shadow wyrwała mi się, byłam zbyt zaskoczona żeby móc ją lepiej przytrzymać. Zaraz przypomniałam sobie też o Rosicie, popełniłam kolejny błąd zostawiając ją tam samą z ciałem Felizy. Zima i Danny z resztą też nie będą z tego zachwyceni.

Od Nevady
Stałam dość długą chwilę ze spuszczoną głową. Miałam nadzieje że chociaż ta klacz będzie moją nową mamą, bardzo chciałam znaleźć sobie rodzinę. Zawiodłam się.
Poszłam śladami klaczek. Szybko zgubiłam je w lesie, a potem próbując znaleźć, zobaczyłam tą karą klacz, która gdzieś odbiegła. Dotarłam jej śladami do jakieś jaskini, zakrytej z każdej strony drzewami.
- Cz... Cześć... - odezwałam się nieśmiało, stając w wejściu. W środku była jedna z klaczek i zwłoki. Wiele razy już widziałam martwe konie, więc widok nieżyjącej klaczy kawałek dalej nie przeszkadzał mi jakoś szczególnie, ani nie poruszał. Wszystko było w porządku, do puki nie żył ktoś obcy, cierpiałam tylko wtedy kiedy był to ktoś bliski. Papugowałam w tym ciotkę, bo ona też tak postępowała. Nie mogłam ukryć że raz ją podziwiałam, a raz strasznie jej się bałam, choć nigdy nie zrobiła mi krzywdy i nigdy też do końca nie wiedziałam dlaczego odczuwam przed nią strach.
- Cześć. Kim jesteś? - klaczka zbliżyła się do mnie.
- Mówią mi Nev, od Nevady, to moje pełne imię.
- Rosita... - jak odwróciła ode mnie wzrok to już nie odrywała go od zwłok klaczy, zamyślona: - To pewnie Hira jej to zrobiła... - szepnęła, nastawiłam uszu.
- Hira to moja ciocia! - wykrzyknęłam urażona: - I nic nikomu nie zrobiła bez powodu... - podeszłam do ciała, patrząc na klacz, a potem wpatrując się w Rositę: - Jasne?! - zbliżyłam się do niej, nie cofnęła się, a mnie od razu obleciał strach, a chciałam być tak nieustraszona jak Remzes czy ciocia.
- Nie obraź się, ale jej nie lubię, wiesz co zrobiła?
- Nie... - właściwie to nawet nie chciałam wiedzieć, ciocia bywała okrutna, zaraz, to może dlatego się jej bałam?
- A czemu jesteś tutaj, a nie z ciocią?
- Jej nie zależy na mnie, nikomu na mnie nie zależy... - posmutniałam: - Kiedy się urodziłam rodzice zostawili mnie cioci, a ona kazała kilku koniom mnie pilnować, a tak to nikt się o mnie nie martwił, oprócz kuzyna... A teraz on... - zamilkłam, spuszczając wzrok: - Nie żyję... - poczułam jak moje oczy robią się mokre.
- Przykro mi... - westchnęła ciężko, zakrywając się grzywką, trochę za późno, bo już wcześniej widziałam w jej oczach łzy. Ciekawe kim była dla niej ta klacz?
- A ty masz jakąś rodzinę?
- Pewnie...
- To może, oni by się mną zajęli? - podniosłam głowę.
- Wątpię, mam sporę rodzeństwo, rodzice i tak są zbyt zajęci, ale... Może ktoś inny zastąpi ci rodzinę?
- A nie chciałabyś młodszej siostry? Hm? - miałam nadzieje że się zgodzi. Ja bardzo chciałam mieć rodzeństwo i ogółem rodzinę.
- No nie wiem, ale może Shanti się tobą zaopiekuje, to mama mojej przyjaciółki.
- Pójdziemy do niej? - poderwałam się z ziemi, spodobało mi się imię, mojej, miałam nadzieje nowej mamy. Na zewnątrz jak i w środku jaskini panował półmrok, było już bardzo późno i gdyby nie księżyc w pełni wcale nie byłoby aż tak jasno.
- No dobrze... - Rosita obejrzała się za siebie, patrząc przez chwilę na zwłoki.
- Chodźmy już... - pociągnęłam ją za grzywę, co niby było interesującego w trupie? Lepiej go nie oglądać. Jak tylko wyszłyśmy na zewnątrz, już w oddali zobaczyłam troje dorosłych, a nie, raczej czworo, bo jedna z klaczy była na grzbiecie ogiera, którego już znałam z widzenia. Szła z nimi też ta druga klaczka.
- Mamo, tato... - Rosita podbiegła się z nimi przywitać, pewnie to byli jej rodzice, wtuliła się najpierw w matkę, później w ojca. Zazdrościłam jej, bo ja czułam się jak sierota, nikomu nie potrzebna sierota. Nikt się o mnie nie martwił, a jak już to z litości albo z obowiązku.
- Do tej jaskini zajrzymy jutro - powiedziała jasnosiwa klacz do tej karej.
- Chodź mała, wracamy do stada - odezwał się do mnie izabelowaty ogier, podbiegłam do nich idąc całkiem blisko nich. Choć nieco się peszyłam, bo zupełnie ich nie znałam.
- To pójdziemy do Shanti? - szepnęłam do Rosity.
- Jutro, teraz pewnie już poszli wszyscy spać - odpowiedziała mi również szeptem.

Od Karyme
Kiedy w końcu wyszłam z kryjówki, okazało się że ani Shadow, ani Rosity nie ma nigdzie w pobliżu. Poszłam ich więc szukać i ani się obejrzałam, zapadła noc. Byłam w samym centrum gór. Często tam wędrowałyśmy, a po ostatnich wydarzeniach, długo nie odwiedzałyśmy tego miejsca, więc pomyślałam że tu poszły. Tylko dlaczego zapomniały o mnie?
- Rosita! Shadow! - zawołałam, odskakując aż w bok, kiedy mój głos odbił się tak nagle echem. Niespodziewanie coś trzasnęło. Cofnęłam się parę kroków do tyłu, wycofując się po woli, gdyby tu były to pewnie już dawno bym je znalazła. Rzuciłam się nagle do ucieczki, słysząc w oddali czyjeś kroki.
- Macie ją znaleźć! I nie chcę słyszeć że ktoś ją zabił! Na prawdę jesteście tacy głupi?! - krzyknęła jakaś klacz, nie widziałam jej, ale i tak skryłam się za jedną ze skał, byli zbyt blisko żebym mogła uciec niezauważona. Ten głos był mi zupełnie obcy, więc musiały to być obce konie.
- Nie widzę tu żadnych śladów... A granic chyba nie powinniśmy przekraczać, nie w tak małej grupie.
- Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?! To ja zdecyduje co będziemy robić! Ruszajcie się, idziemy w głąb wyspy.
- Hira to nie jest dobry pomysł, tu jest stado...
- I dobrze, może będzie coś wiedziało.
- A jak mają wobec nas złe zamiary?
- Nawet jeśli to jak sądzisz? Spodziewają się teraz gości? Wątpię - obok mojej skały przeszło dwóch ogierów, a zaraz za nimi klacz, która na moje nieszczęście obejrzała się za siebie, przesunęłam się gwałtownie w bok. Obca zaskoczyła mnie pojawiając się po drugiej stronie skały.
- Co tu robisz mała? - spytała, uśmiechając się do mnie lekko: - No co jest? Boisz się mnie? Nie potrzebnie... - przysunęła mnie do siebie, następnie unosząc głowę i patrząc przez chwilę w stronę ogierów: - Zgubiłaś się?
- Nie, tylko... Tylko kogoś szukałam... - cofnęłam się do tyłu.
- Kogo?
- Przyjaciółek... - wymamrotałam, bojąc się nieznajomej.
- Jesteś ze stada, które mieszka na tej wyspie?
Przytaknęłam, klacz uśmiechnęła się lekko, wzięła mnie nagle na grzbiet: - Wygodnie? - spytała, znów przytaknęłam, kierując uszy ku tyłowi.
- Idziemy w tą samą stronę maleńka, jakie jest to stado?
- Mogę... Mogę pójść sama?
Klacz mnie zignorowała, ruszając po prostu, ogiery ją otoczyły i szły teraz blisko nas.
- Więc jakie ono jest? - spytała ponownie.
- Ja... Nie wiem... - wymamrotałam, chciałam już zejść na ziemie.
- Jak masz na imię?
- K.. Karyme...
- A więc Karyme, nie chcę ci nic złego zrobić, nie musisz się bać... - położyła się na ziemi, zeszłam od razu z jej grzbietu: - Pomyślałam że jesteś zmarznięta i zmęczona. Gdzie twoi rodzice?
- Ja... Mama... Znaczy... Gdzieś jest...
- Nie boisz się pum? Z resztą, nie będę cię dłużej męczyć, chcesz to możemy cię odprowadzić bezpiecznie do stada, a jeśli nie to trudno... - odeszli ode mnie kilka kroków. Obejrzałam się za siebie, z mroku wyłoniły się oczy pumy, a przynajmniej tak mi się wydawało, przełknęłam ślinę. Pobiegłam za Hirą. Kazała ogierom odsunąć się od niej gestem głowy, robiąc dla mnie miejsce. Szłam obok niej, wciąż oglądając się do tyłu.
- Karyme! - usłyszałam głos Shanti, od razu wystartowałam w jej stronę, szybko niemal kończąc na ziemi, bo ktoś złapał mnie za grzywę, zatrzymując momentalnie. Był to jeden z ogierów. Moje oczy powędrowały w stronę Hiry.
- Nie tak szybko - powiedziała łagodnym głosem.
- To moja mama - szarpnęłam się. Shanti przyspieszyła, natomiast Hira wraz z ogierami, zaczekała na nią.
- Karyme, nic ci nie jest? - mama już chciała do mnie podbiec, ale na jej drodze stanął jeden z ogierów.
- Mamo! - krzyknęłam panicznie.
- Kim wy jesteście? Co tu robicie?
- Mamy swoje powody, zaprowadzisz nas do swojego stada i lepiej żeby nie potraktowali nas jak wrogów - Hira wyszła na przeciw mojej mamie, miałam w oczach łzy, widząc jak te ogiery na mnie patrzą, jakby chcieli mi coś zrobić.
- Nasze stado nie jest groźne, nic wam nie zrobimy. Zostawcie w spokoju moją córkę.
- Już ja wiem na co was stać!
- Nie rozumiem...
- Jedna z was zabiła mi syna! A ja mam ci tak po prostu zaufać?

Od Rosity
Leżałam w pobliżu rodziców, próbując zasnąć. Najbliżej nich była Tori, właściwie to obok, blisko mamy, wolałam trzymać od niej dystans. Po drugiej stronie obok taty był Elliot z Majką, przez chwilę patrzyłam na nich, po czym podniosłam się z ziemi idąc położyć się obok rodzeństwa, chociaż raz nie spali przy Tori. Myślałam że teraz szybciej zasnę, ale nie mogłam zapomnieć widoku martwej Felizy. Obróciłam się na drugi bok, tak że mój wzrok był zwrócony w stronę wyjścia. Do środka weszła Shanti, tak szybko że obudziła jednego z koni śpiącego blisko wyjścia. Podeszła do moich rodziców zaczynając ich błyskawicznie budzić. Coś się stało, znowu. Podniosłam się z ziemi, szturchając przy tym Maję, która też otworzyła oczy.
- Co się stało? - spytał tata, Shanti.
- Jacyś obcy coś od was chcą, złapali Karyme i nie chcieli mi jej oddać, zmusili mnie żebym tu ich zaprowadziła... Myślą że coś im zrobicie...
- Ilu ich jest? - spytała mama.
- Trójka, jedna klacz i dwa ogiery, na dodatek ona twierdzi że jedna z klaczy ze stada zabiła jej syna... Boję się że zrobią coś mojej córce...
- Spokojnie, załatwimy to sami, a ty zostań... - tata nie zdążył powiedzieć, a obca klacz z dwoma ogierami i Karyme sama weszła do środka. Od razu poznałam że to Hira, rozejrzała się po całym naszym stadzie.
- Kim jesteście?  - podszedł do nich tata, zaraz potem mama, obserwując mnie kontem oka.
- Widzę że dużo się nie pomyliłam, przyszłam po Nevadę, którą jeden z waszych ogierów postanowił sobie porwać i zranić! - odezwała się niezbyt przyjemnym głosem.
- Jesteś jej matką? - spytała mama.
- Ciocią, czy to ważne?
- Zostawcie już Karyme, możemy porozmawiać i bez takich zagrywek - powiedział tata do ogierów, ani nie myśleli żeby go posłuchać.
- Najpierw chcę odzyskać Nevadę, po nią tu przyszłam, nie zmuszajcie mnie do użycia siły! - odpowiedziała za nich, budząc swoim krzykiem większość stada.
- Wypuść Karyme, inaczej nie będziemy rozmawiać - zagroziła jej mama.
- Spokojnie kochanie, nie ma potrzeby żeby psuć sobie na takich jak ona nerwów... Nev chodź do nas - tata spojrzał w stronę klaczki, podeszła wystraszona.
- To twoja ciocia? - spytał
- No... Tak... Ale... - spojrzała ze strachem na Hirę, ta odwróciła od niej wzrok, głupio się czując.
- Wolałabym zostać tutaj... - przyznała cicho.
- Kto cię porwał? Zorro?
- Powiedź jak było - nakazała jej Hira, patrząc na nią ostrzegawczo.
- T... Tak... - Nev skuliła uszy, spoglądając w stronę Zorro, który parsknął zezłoszczony, rodzice od razu na niego spojrzeli, przez co się natychmiast uspokoił, chociaż i tak tylko na zewnątrz.
- Możesz tu zostać, skoro jest ci tu lepiej, niż przy mnie - Hira szturchnęła tylnym kopytem jednego z ogierów, tego który trzymał Karyme. Natychmiast ją puścił. Podbiegła do Shanti chowając się za nią.
- Na pewno? - spytała z niedowierzaniem Nev.
- Jeśli nic ci się nie stanie, a oni cię nie skrzywdzą to tak... - Hira znów wzrokiem prześledziła nasze stado.
- Dzięki ciociu - Nev przytuliła się momentalnie do Hiry, która po chwili zdziwienia, uśmiechnęła się do niej lekko, samemu tuląc ją do siebie: - Mam nadzieje że nie masz mi za złe że tak rzadko się widywałyśmy - szepnęła do niej, patrząc na moich rodziców: - Wybaczcie za to zamieszanie, widzę że jesteście w porządku...
- Słyszeliśmy że któraś z klaczy zabiła ci syna, to prawda? - dopytała mama.
- To już przeszłość - Hira zawróciła wraz z ogierami, wolała ukryć co się wydarzyło. Przed wyjściem schyliła jeszcze na chwilę głowę mówiąc do Nevady: - Trzymaj się.
Gdy Hira zniknęła w mroku od razu przyjrzałam się przyjaciółce, oglądając ją całą, bałam się że coś jej zrobili.

Od Nevady
Wyjrzałam jeszcze szybko z jaskini, chcąc pożegnać się jeszcze raz z ciocią, ale już odeszła kawałek, za to słyszałam co mówili.
- Co z tym ogierem?
- Zabijcie go...
Zaniepokoiłam się na te słowa, wróciłam szybko do środka, przywódcy już rozmawiali z ogierem, który mnie porwał, czyli z Zorro. Wyszedł nagle gwałtownie, popychając mnie po drodze, wpadłam prosto na ścianę, na szczęście nic mi się nie stało, mimo zderzenia się ze skałą.

Od Zorro
Nie miała pojęcia z kim zadarła. Szybko ją dogoniłem i tych bezmyślnych ogierów, rzuciłem się w jej stronę, jak mogłem się spodziewać osłonili ją. Walczyłem zażarcie, miałem doświadczenie w zabijaniu, dzięki Ulrike. Złamałem jednemu z nich kark, z obrotu uderzając tylnymi kopytami w odpowiednie miejsce. Klacz postanowiła zacząć uciekać. Ogłuszyłem drugiego z ogierów ruszając za nią, jak na złość w oddali już było słychać tętent kopyt. Kilka koni ze stada za mną biegło, a na ich czele przywódcy. Przyspieszyłem, zmuszając ciotkę Nev żeby skręciła w stronę lasu. Zgubiłem ich w lesie, za to tej klaczy nie spuszczałem z oka. Niby taka sprytna, ciekawe jak teraz się wywinie. Poruszałem się wciąż blisko niej, tylko czekając na odpowiedni moment. Nagle przewróciła się na ziemie, a ja przez to że byłem za blisko niej potknąłem się o nią. Wywróciłem się. Przeturlałem kawałek po ziemi, głową uderzając o drzewo. Ogłuszyło mnie na tyle że nie mogłem wstać. Klacz poderwała się z ziemi uciekając mi z przed nosa, kulała nieco. Zauważyłem że potknęła się o dość gruby korzeń. Powinna sobie była złamać tą nogę, daleko by mi wtedy nie uciekła.

Od Felizy
Wyszłam chwilę po przywódcach. Zezłoszczona do reszty, że też akurat musiałam się obudzić kiedy to odwiedziła ich Hira i musieć na nią patrzeć. Nie mogłam nawet wstać, bo samo podniesienie się z ziemi zdradziłoby moją wściekłość, a przecież nie mogłam pozwolić żeby ktokolwiek miał jakieś podejrzenia. Zwłaszcza Elliot mógłby je mieć, na pewno znał coś takiego jak przechodzenie z ciała do ciała, odradzanie się na nowo. Co do reszty nie byłam pewna. Poszłam śladami, które pozostawiły za sobą biegnące konie, chcieli przepędzić Zorro, a może nawet powstrzymać od zrobienia czegoś Hirze. Nie łudziłam się że mu się to uda, jasne że nie. Nagle ku mojemu zdziwieniu zauważyłam dwa ogiery leżące na ziemi, które były przy Hirze, jeden był nieprzytomny, a drugi martwy. No, no Zorro mnie zaskoczył, a miałam go za słabeusza. Dalsze ślady prowadziły do lasu. Ruszyłam ich tropem, ostrożnie, czujnie nasłuchując i obserwując otoczenie. Nie mogłam pozwolić żeby "siostra" mnie zobaczyła, teraz gdy "byłam" Shady, martwiłaby się o mnie. I tym samym by mi przeszkodziła. Po paru krokach, zaczęłam odczuwać już ból, te marne zioła przestały działać. Zacisnęłam jednak zęby, idąc dalej, aż doszłam do Zorro, leżał obok drzewa, nieprzytomny. Widocznie znów pomyliłam się co do niego, to nieudacznik. Mimo wszystko, dzięki niemu, wreszcie wyczekałam tego momentu, odpowiedniego na zemstę. Hira została sama. Ruszyłam przez las, jakbym czuła dokąd pobiegła, z resztą nie musiałam czuć, zostawiła po sobie ślad. Szybko zauważyłam jak szła pomiędzy drzewami.
- Hira! - krzyknęłam, a jej wzrok powędrował na mnie.
- Kim jesteś? - spytała przyglądając się mi uważnie, okrążyłam ją już wokół wpatrując się w nią z nienawiścią. Wzdrygałam się co jakiś czas z bólu, ledwo przebierając nogami, mimo wszystko nawet on nie przeszkadzał mi w chęci zemsty.
- Pamiętasz klacz, która przez ciebie straciła córkę, której kazałaś wypalić oczy i dotkliwie pobić? To ja! - zaakcentowałam ostatnie słowa, wbijając w nią wzrok. Jej mogłam to zdradzić, bo za chwilę i tak ją zabiję.
- Nie możliwe...
- Jak to? Nie wiedziałaś że potrafię przejmować ciała, mogę narodzić się na nowo ile tylko zechce - poderwałam się na tylnych nogach, zrobiła to samo, uderzyłyśmy w siebie równocześnie.
- Więc to ty! - rzuciła się na mnie, jak tylko upadłam, odrzuciłam ją od siebie tylnymi nogami. Przeturlała się po ziemi, zbliżyłam się gwałtownie uderzając ją w brzuch, po kilka razy czekając aż zacznie wypluwać krew, wtedy dopiero przestałam. Chwyciłam ją za grzywę, podnosząc jej głowę. Miała cały pysk od krwi. Znów ode mnie oberwała, prosto w pysk. Puściłam ją, odeszłam kawałek, tylko po to żeby złapać za gałąź i równocześnie złamać ją tak żeby jej koniec był ostro zakończony. Obejrzałam się szybko za siebie, w razie gdyby spróbowała ataku z zaskoczenia teraz bym ją zauważyła. Okazało się że leżała tam gdzie wcześniej, nic niespodziewanego. Podeszłam do niej, chcąc wbić w nią tą gałąź, ale ni stąd ni zowąd, bo wyglądała na wyczerpaną, podcięła mi nogi. Upadłam wprost na klatkę piersiową. Hira zaczęła uciekać. Pobiegłam za nią, próbowała zgubić mnie w lesie. Po woli ją doganiałam, nie miałam zamiaru odpuścić, nigdy, choć zaczęło mi już nawet szumieć we łbie.
- Stój! - zatrzymała się gwałtownie, obracając się tyłem do krawędzi. Dobiegłyśmy do urwiska, dobrze znanego przeze mnie, tutaj przejęłam ciało Shady. Zaśmiałam się szyderczo, zbliżając się do niej. Odepchnęła mnie momentalnie. Przy jej gwałtownym ruchu trochę piasku spadło ze stromego zbocza.
- To już twój koniec - uśmiechnęłam się złośliwie, zupełnie tak samo jakby to ona zrobiła.
- Nie sądzę... - znienacka ugryzła mnie w ucho, szarpnęła tak mocno że chciałam ją instynktownie odepchnąć podpierając się na niej całym ciężarem ciała, odskoczyła w bok, jednym z kopyt ześlizgując się ze stromego zbocza. Ale ona w przeciwieństwie do mnie szybko złapała równowagę. Byłam pewna że spadnę, ale ktoś złapał mnie w ostatniej chwili za grzywę. Po woli spojrzałam do tyłu, nie spodziewałam się tego, a jednak, to była Hira. Wpatrywała się we mnie krzywo, kiedy moje spojrzenie było bardziej pytające niż wrogie. Wystarczył moment, a poznałam odpowiedź, w naszą stronę biegło kilka koni ze stada.

Ciąg dalszy nastąpi



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz