Pamiętam jak biegłem między walczącymi końmi, z wyrzutami sumienia że zostawiłem Rosite samą, a jednocześnie z nadzieją że znajdę rodziców. Przedzierałem się między martwymi ciałami, obrywałem nieraz, musiałem się przepchać przez walczące konie, przebiegać pod nimi. Aż w końcu jeden z nich spadł na mnie, czułem nacisk jego ciała, chwilami znacznie mocniej, wraz z każdym uderzeniem innego konia, który z nim walczył. Dusiłem się i próbowałem desperacko się wydostać, zmiażdżył mi parę żeber. Jak jakimś cudem ktoś go ze mnie zrzucił, nie mogłem już dalej biec. Ani się poruszyć, bo wszystko, sprawiało mi ból nawet zwykły oddech. Potem już nie byłem w stanie sobie przypomnieć co się działo.
Teraz leżałem w trawię, usiłując otworzyć oczy, czułem jak łaskocze mnie w brzuch, kołysząc się na wietrze. Do moich uszu dochodziły jakieś głosy, poruszyłem jednym z nich, z trudem unosząc też powieki. Obraz był zamglony, a słońce strasznie raziło mnie w oczy, musiałem je przymknąć.
- Spokojnie mały, nie ruszaj się - powiedział do mnie zupełnie obcy ogier: - Może trochę zaboleć... - schylił głowę. Już po chwili krzyczałem, próbując go jakoś odsunąć od siebie. Nie widziałem co mi zrobił, ale bardzo bolało.
- Za chwilę będzie po wszystkim Szafir... - uniósł mnie lekko za grzywę, odwracając na brzuch, ale nadal trzymając, także wisiałem brzuchem do dołu w małej odległości od ziemi, którą nogi bezwładnie dotykały. Ogier położył mnie ostrożnie na boku. Czułem ulgę, ale tylko w oddychaniu, jakby złamane żebra się przesunęły w prawidłowe miejsce. Chwila, skąd on znał moje imię? I co ja miałem na sobie? Chyba jakieś opatrunki czy coś w tym stylu.
- Leż spokojnie i nie ruszaj się zbytnio - odszedł ode mnie, widziałam jak jego niewyraźna sylwetka znika za innymi niewyraźnymi sylwetkami.
- Szafir... Wszystko dobrze? - podbiegło do mnie niebieskie źrebie, nie widząc szczegółów ciężko było stwierdzić kto to, ale po tym kolorze i głosie poznałem że to Karyme, kiwnąłem jej przecząco głową, mrugając po tym oczami. Obraz trochę się poprawił.
- Mam złamane żebra... - wymajaczyłem, starałem się nie płakać, chociaż łzy z bólu wlatywały mi do oczu.
- Jesteś pewien?
- Tak czuję... Boli jak nie wiem...
- Nie martw się, Danny da ci coś na ból, mówił że to nic poważnego, kilka tygodni i wydobrzejesz... Tylko gorzej będzie z ranami, ponoć długo będą się goić i...
- Kilka tygodni? Ja mam tyle leżeć? - marudziłem, nie uśmiechało mi się to, nigdy tyle nie leżałem, wolałem się bawić. W ogóle to mało spałem, ale ważne że się wysypiałem, choć rodzice twierdzili inaczej... Ciekawe czy jeszcze żyją? Pewnie... Już nie, ale ja będę silny, nie mogę płakać przy Karyme, będę się starał dla taty. "Ogiery nie płaczą, nie użalają się nad sobą jak klacze, muszą być silne, żeby móc je chronić i wspierać w trudnych chwilach", tak właśnie mówił, a ja zapamiętałem te słowa.
- Ja też musiałam jakiś czas leżeć, to nic strasznego...
- Przecież to nudne, ja wolę się bawić niż leżeć...
- Wtedy nie wydobrzejesz
- A będę mógł tu zostać? W stadzie? - nie chciałem być całkiem sam, co ja bym zrobił sam? Bez rodziców i tak sobie wcześniej nie za dobrze radziłem, a teraz byłem ranny.
- Pewnie i nie martw się wymyślimy jakąś zabawę żebyś nie musiał się ruszać.
- Cześć... Karyme... - podeszła do nas klaczka, wydawała się przestraszona, nie znałem jej, ale już byłem jej ciekaw, uwielbiałem poznawać nowych towarzyszy zabaw.
- Cześć, jestem Szafir - odpowiedziałem nim zrobiła to koleżanka. Tamta klaczka zamiast podejść, poszła sobie. Zdziwiłem się nieco, co ja jej takiego zrobiłem?
- Czemu mnie nie lubi?
- Bo... Bo to Szadow, ona już tak ma, to tchórz, bawi się tylko ze mną i Rositą.
- A mógłbym poznać twoich znajomych? - byłem pewien że to pozwoli mi nieco zapomnieć o bólu i o rodzicach.
- Moich znajomych? Yyy... - Karyme położyła po sobie uszy.
- Nie ma tu więcej źrebaków?
- Są, ale... Spójrz na mnie, jestem dziwolągiem... - spojrzała w ziemie.
- Czemu?
- Nie widzisz?
- Nie rozumiem co z tobą nie tak, przecież wszystko w porządku.
- A ten kolor sierści?
- Wszystko mi jedno jaki kto ma kolor, grunt że lubi się bawić i jest fajny - stwierdziłem, uśmiechając się przyjaźnie.
- Uważasz że jestem fajna?
- Jasne, a ty?
- Ty też... - Karyme też się uśmiechnęła, podniosła jedno z kopyt, ale zaraz je postawiła na ziemi: - Zapomniałam... Nie możesz się teraz bawić...
- Oj no weź, chciałaś zagrać w berka? - zmarszczyłem pysk, podnosząc lekko wargi: - Pobawiłbym się, już nie chcę mi się leżeć.
- A gdzie byliście wczoraj z Rositą? Bo byłeś z nią, prawda? - zmieniła temat.
- No... - westchnąłem: - Chciała mi pomóc odzyskać rodziców, ale potem znaleźliśmy się w samym środku walki i oni... Chyba tam zginęli, więc zostałem sam...
- To masz rodziców? - dopytała.
- Miałem... Gniewasz się że wam skłamałem? - przechyliłem lekko głowę, robiąc swoją minkę w geście przeprosin, gdy tak kiedyś robiłem, rodzice mówili że jestem uroczy, potrafiłem ich tym udobruchać i rozśmieszyć. Karyme też się roześmiała, za chwilę ja razem z nią.
- Więc zgoda?
- Tak, właściwie to nie byłam o to zła...
Od Rosity
- Już lepiej prawda? - mama przytuliła mnie do siebie. Prawie się rozpłakałam, łzy cisnęły mi się do oczu. Szafir mógł umrzeć i to przeze mnie. Wciąż o nim rozmyślałam.
- Czemu zawsze musi się coś stać? Chciałam mu tylko pomóc...
- Jesteś zbyt pewna siebie skarbie, są rzeczy, którym nie da się sprostać, a na pewno nie samemu, a po za tym. Prosiłam tyle razy żebyś się nie oddalała...
- Wiem mamo...
- Wiesz jak mnie wystraszyłaś? Dlaczego wciąż się buntujesz i nas nie słuchasz? Chcemy żebyś była bezpieczna - mama była o dziwo bardzo spokojna, może z tego całego strachu że mogło mi się coś gorszego stać, bo przecież mogłam nawet zginąć.
- No tak, ale wtedy nie spotkałabym Szafira i nie widziałabym tylu miejsc, i... Nie lubię ograniczeń, przecież uważam przy każdej wycieczce i mam moc... Mogę się bronić. Nie wiem dlaczego mam wciąż pecha, jestem ostrożna, może za mało się staram? - próbowałam ją przekonać, to chyba dobrze że byłam pewna siebie, nie chciałam być jak mama i wciąż rozpaczać i się martwić, wolałam podejść do życia bardziej optymistycznie, bardziej weselej i z pełną ciekawością, lubiłam się oddalać i móc zobaczyć coś nowego, wtedy czułam pełnie wolności.
- Rosita... - mama westchnęła spoglądając na tatę, był tutaj z nami, przed chwilą poinformował nas że z Szafirem nie jest aż tak źle, jak myślałam. Jego rany wyglądają groźnie, ale tata był pewien że Szafir wydobrzeje. Wiedziałam że mówił prawdę, a nie tylko po to żeby mnie uspokoić, ale bałam się że tak nie będzie, przecież Szafir był tyle czasu nieprzytomny i sama widziałam w jakim jest stanie, chociaż Hira, wyglądała w sumie gorzej...
- Wyrośnie z tego, to kwestia czasu kochanie - powiedział tata do mamy.
- Oby... - mama spojrzała na chwilę na tatę, wracając do mnie wzrokiem: - Nie możesz więcej znikać, mogłaś tam zginąć Rosita, właściwie wcześniej też mogło ci się coś stać, dlaczego nam to robisz? Wiesz co by się działo jakbyś umarła?
Spuściłam głowę, nie mogłam obiecać że nie będę, bo ciągnęło mnie do nieznanego, wtedy czułam się wolna, do tego lubiłam przygody, może nie takie jak ta, ale... Były też te dobre, gdzie nikomu nic się nie stało...
- Od dzisiaj będziesz nam mówiła dokąd idziecie - powiedziała po długim czasie mama.
- Czyli że... Że mogę? - zdziwiłam się, podnosząc lekko głowę.
- Lepiej żebyś nam mówiła gdzie jesteś, tak będzie bezpieczniej, dobrze Rosita?
- Czyli mogę? - dopytywałam, patrząc też na tatę.
- Tak - odpowiedział za mamę, wymieniając z nią porozumiewawcze spojrzenia.
- Idź zobaczyć co u Szafira jest na łące już się ocknął - jak tata to powiedział od razu wyruszyłam w stronę pasącego się stada, nie minęła chwila, a widziałam się już z Szafirem, towarzyszyła mu Karyme, ja tylko włączyłam się do ich rozmowy, szkoda że nie mogliśmy się na razie bawić. Szafir musiał najpierw wydobrzeć, a więc tata miał rację, już nie musiałam się martwić że przeze mnie umrze, teraz tylko pozostało go przeprosić, bo to moja wina że wpadliśmy w tarapaty.
Od Zimy
Sama nie wierzyłam że pozwoliłam jej na coś takiego, ale nie miałam już na nią siły. Stwierdziłam że to lepsze niż zabranianie jej się oddalać, bo i tak nie posłucha, po za tym kary też nie pomagały, wręcz pogarszały sytuacje. Byłam już zmęczona, Rosita była trudnym źrebakiem. Czasami zastanawiałam się czy by nie skorzystać z pomocy Elliot'a, ale nie chciałam obarczać syna pilnowaniem młodszej siostry. To męczące.
- Przynajmniej nie będziemy zachodzić w głowę gdzie się podziała, jak coś się stanie to od razu ją znajdziemy - odezwał się Danny, to była nasza wspólna decyzja. Westchnęłam tylko.
- W porządku? Jesteś od rana jakaś markotna... - zauważył ukochany.
- Mam już po woli wszystkiego dość... - podniosłam się z ziemi: - Może pójdziemy zobaczyć co u pozostałej trójki naszych źrebiąt? Dawno ich nie widziałam. Ciągle byłam z siostrą, potem szukaliśmy Rosity... Nie chcę ich zaniedbywać, do tego jeszcze Shadow...
- Nie myśl o tym kochanie, wszystko się ułoży.
- O stadzie już nie wspomnę, wszystko na twojej głowie, a ja nie zrobiłam nic...
- Jakoś sobie radzę...
- Danny, Zima.. - zaczepił nas nagle Westro.
- O co chodzi? - spytał ukochany.
- Mam do was sprawę, chodzi o Eris, a właściwie o jej siostrę...
- Co ty mówisz? Jaką siostrę?
Od Nevady
Minęło kilka długich dni, a po cioci ani śladu, ja też nie dawałam znaku życia, leżałam wciąż w kryjówce, już chyba czekając na śmierć, bo jak nikogo nie było tak też i nie ma.
- Ona musi stamtąd wyjść, bo inaczej Hira nas zabije - usłyszałam jak ktoś się zbliża, ale szybko sobie o mnie przypomnieli, przynajmniej teraz byłam pewna że nikogo nie obchodzę.
- Trudno, nie będę jej niańczył.
- Chcesz żeby padła z głodu?! Hira nam tego nie daruje...
- Spójrzmy w prawdzie w oczy, ona już nie wróci. Źrebaka podrzucimy do stada na wyspie.
- Zaczekajmy jeszcze, jakby się dowiedziała co zrobiliśmy to... Nie ważne, wolę sobie tego oszczędzić, wyciągnij Nev i zmuś do jedzenia, tak w razie czego jakby Hira wróciła.
- Ech... Jakbym nie miał ze sobą kłopotu - ogier zbliżył się do mnie i gwałtownie pociągnął za ogon. Tak że przesunął mnie po ziemi, która trafiła mi po drodze do pyska. Wyplułam ją szybko, krztusząc się przy tym.
- Wybacz Nev. A teraz coś zjesz - ogier zerwał trawę, która była praktycznie tuż przy mnie i niemal wepchnął mi ją w pysk, gdybym nie zacisnęła zębów. Odpuścił i odszedł w swoją stronę.
- Próbowałem, twoja kolej - zwrócił się do klaczy. Przypatrywałam się jej i reszcie stada zapłakana, miałam aż opuchnięte oczy od łez. Nic mi nie pomogła, próbowała się wyręczyć innym koniem, ale po za tym nic nie zrobiła. Leżałam tak kilka godzin, aż zapadła noc. Przysypiałam, drżąc z zimna, jednak nagle poczułam coś ciepłego, ktoś mnie szturchnął w bok, otworzyłam oczy, widząc przed sobą klacz ze stada: - Schowaj się mała, my idziemy.
- Dokąd idziecie? - przestraszyłam się, teraz nawet mnie nie ochronią przed niebezpieczeństwami?
- Każdy w swoją stronę, gdyby Hira żyła już dawno by wróciła, bez niej nie stanowimy już stada, a nikt nie jest w stanie jej zastąpić... No nic, powodzenia mała.
- Nie zostawiaj mnie... - poszłam za klaczą, potykając się o własne nogi, osłabłam już z braku jedzenia: - Czemu nie zostawicie mnie na Zatopi jak mówiliście? - popłakałam się, próbując ją zatrzymać, ale co złapałam za jej grzywę, ona się wyrywała. Przyspieszyła, żebym nie mogła jej dogonić, po za nią już nikogo nie było w pobliżu. Przewróciłam się przez byle kamień, szlochając przy tym. Ciocia nie żyję? Czy to by było możliwe? No, ale nie wróciła... Zostawiła mnie, tak jak rodzice...
Podniosłam się ledwo, nogi mi drżały, a z obu boków ciała zaczęły wystawać żebra. Odpuściłam, zrywając z ziemi trawę, ale już nie umiałam jej przełknąć, utkwiła mi w gardle, zwymiotowałam. Chciałam coś zjeść, ale przy każdej próbie efekt był ten sam. Popłakałam się jeszcze bardziej, nie wiedziałam że zachoruje. Liczyłam że ktoś zauważy jak cierpię i okaże mi trochę troski. Położyłam się, drżąc na ciele i roniąc łzy. Co teraz będzie?
Od Shanti
Chodziłam wzdłuż łąki zrywając trawę, od czasu do czasu wracałam wzrokiem do Karyme, obserwowałam córkę, puki miałam okazje, bo obie, ona i Rosita zostały z nowym członkiem stada, rannym ogierkiem, który leżał na łące. Widać że go znały, bo spędzały z nim czas już z kilka dni. Ucieszyłam się że Karyme odważyła się poznać kogoś nowego, może jeszcze trochę, a zacznie się bawić też z innymi źrebakami, niż tylko z Rositą, czy Shadow. Uśmiechnęłam się lekko, zamyślona, a może moja córka w przyszłości będzie z Szafirem? Na moje oko pasowali do siebie. O ile jest dobry, a ona będzie z nim szczęśliwa to ja także bym była. Do tego jeszcze wnuki, z chęcią bym się zajęła kolejnym maleństwem, tylko wtedy byłabym już babcią, to nie byłoby trochę za wcześnie? No, ale to odległa przeszłość, Karyme jest jeszcze mała, choć do dorosłości nie wiele jej już brakowało, czas szybko mijał. Miałam tylko nadzieje że jak dorośnie to nadal będzie mnie uważała za matkę.
Spojrzałam na chwilę w inną stronę, żeby klaczki i ogierek nie czuli się wciąż przeze mnie obserwowani, moją uwagę przykuł albinos. Leżał na uboczu, już dość długo, jakby coś mu się stało. Kiedy tylko odwracałam wzrok w tamtą stronę to on nadal tam był. Cały ranek, południe, po południe, a zbliżał się już wieczór.
- Snow... - podeszłam do niego, ściemniło się, a mi nie dawało to już spokoju. Odwrócił w moją stronę głowę.
- Czemu tak tu leżysz? - spytałam, nie wiedząc jak zacząć z nim rozmowę, w stadzie krążyło dużo plotek na jego temat że... Mówiąc łagodnie nie jest zbyt mądry.
- Moja matka wróciła... - powiedział, odwracając łeb, jakby spodziewał się że odejdę.
- I nie pójdziesz do niej?
- Ona mnie nie chcę... Nie wiem właściwie czy mam do niej pójść, jak myślisz? - wrócił do mnie wzrokiem: - Skoro mnie nie chcę...
Mówił trochę tak jakby był źrebakiem, ale nie miałam wątpliwości że już nim nie jest. Było mi go jakoś tak żal, patrząc na to że był tu cały dzień sam. Zresztą właściwie prawie w ogóle nie widziałam go u boku kogokolwiek. Jedynie Wicha od czasu do czasu z nim przebywała, ale też jakoś nie wiele. Zwykle chodził wzdłuż stada w samotności, czy spacerował gdzieś na uboczu. Dopiero teraz zauważyłam że to nie umknęło mojej uwadze, mimo że to nie było nic niezwykłego czy ciekawego to nawet zostało mi w pamięci.
- Odpowiesz mi? Bo ja sam nie wiem, myślałem nad tym cały dzień i nie wiem... - odezwał się gdy się zamyśliłam.
- Myślę że warto, w końcu to twoja matka.
- Ale ona mnie nie lubi... Nie cierpi
- Skąd wiesz?
- A zajęła się mną jak byłem mały? A jak wróciła, to szukała mnie? Chyba nie...
- Wiesz... Jest ranna i leży cały czas w jaskini.
- Na prawdę? To może pytała chociaż o mnie? - podniósł się gwałtownie, ucieszony, skierowałam nieco uszy do tyłu.
- Nie wiem, ale chyba nie, skoro nic o tym nie słyszałeś.
- Myślisz że jakby się o mnie martwiła to chciałaby mnie zobaczyć? A może wystarczyłoby żeby pytała o mnie? Powiedzieli by jej że jest wszystko w porządku i... - przerwał, zawieszając wzrok na ziemi: - Nie chcę mnie, prawda?
Westchnęłam, wszystko wskazywało na to że Snow ma rację, zresztą to nie była moja sprawa, niepotrzebnie go zaczepiałam. Powinien to sam załatwić, porozmawiać z matką, chociaż nie byłam pewna czy z nią idzie się dogadać, ponoć była nienormalna, nieświadoma swoich myśli i czynów.
- Dlaczego mama mnie nie lubi? - zastanowił się: - Może dlatego że jestem głupi?
- Nie prawda...
- Ale wszyscy tak mówią, więc chyba prawda, jak myślisz?
- Myślę że na swój sposób jesteś inteligentny - powiedziałam, rozmowa zaczynała się robić coraz trudniejsza, Snow pytał mnie o wszystko tak jakbym to ja miała decydować za niego.
- Nikt tak jeszcze nie mówił Shady...
- Jestem Shanti, Shady to twoja matka.
- Shanti... - spojrzał w ziemie, po czym pochylił głowę, jak tylko poderwał ją ku górze zauważyłam w jego pysku kwiat, zbliżył go do mnie, ale potem odsunął łeb i już go chciał wypuścić, kładąc po sobie uszy.
- Snow, przyjmę prezent... - odezwałam się uśmiechając się lekko. Włożył mi go w grzywę, ale to jeszcze nic, spojrzał mi głęboko w oczy. Poczułam się nieswojo. Byłam od niego starsza, nie powinien interesować się młodszymi klaczami?
- Snow... - szturchnęłam go, gdy cisza się przedłużała, a on jak stał wpatrzony we mnie tak stał.
- Wybacz Shanti, Shanti ja... - cofnął się o krok: - Ja, no ten... Czuję to co mój tata do mojej mamy, tyle że do ciebie... No wiesz...
- Zakochałeś się?
- Właśnie... Miałem nadzieje że tu przyjdziesz... Spoglądałem na ciebie cały dzień, jak tylko odwracałaś ode mnie głowę...
- Co? - spytałam zmieszana, czy on wyznał mi miłość? Tak nagle, teraz, po jednej krótkiej rozmowie? Słabo się znaliśmy, pamiętałam go jeszcze jako źrebaka.
- No, obserwowałem cię i ty mnie obserwowałaś, tylko że pilnowałem żebyś nie widziała że ja cię obserwuje i żebyś ty nie wiedziała że ja wiem że ty mnie...
- Nie o to chodzi Snow.
- A o co? Czemu spytałaś "co"? Myślałem że nie rozumiesz...
- Jestem od ciebie starsza... Właściwie to mogłabym być twoją matką...
- Wolałbym żeby była nią moja prawdziwa mama - wtrącił.
- Nie rozumiesz, po prostu nie wypada żebym była z tobą razem...
- Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Nie o to chodzi, razem w sensie, żebyśmy byli parą - tłumaczyłam mu cierpliwie, choć już trochę zaczęło mnie to męczyć, zwłaszcza, po kolejnych jego słowach:
- Ale przecież się zgodziłaś, dałem ci kwiat, więc... Kochasz, tak? Mnie kochasz, tak?
- Snow to nie oznacza że się zgodziłam tylko... - przerwałam gdy nagle przede mną ukląkł na przednich nogach.
- Kocham cię Shanti, to może teraz się zgodzisz na bycie ze mną parą? Jak moja mama i tata... Zgodzisz się? Zgodzisz się mnie pokochać? Obiecuje że będę się starał i nigdy nie będę chciał innej klaczy, one mnie nie interesują po za tobą - powiedział, patrząc na mnie z nadzieją, to było widać po jego oczach, jak ja miałam mu odmówić? No ale nie miałam wyjścia, niby jak mielibyśmy być razem?
- Ja... - język utkwił mi w gardle, kiedy uśmiechał się do mnie.
- Mówiłam ci już że to nie... - przerwałam, gdy podniósł się szybko, odwracając głowę: - Szkoda... Nawet bardzo... - wymamrotał, zauważyłam że coś kapnęło z jego pyska na ziemie.
- Snow... - chciałam go zobaczyć, chyba właśnie... Płakał.
- Snow przykro mi, na pewno sobie kogoś znajdziesz.
- Kiedy ja już znalazłem ciebie i ty mnie nie chcesz... Nie chcesz obdarzyć mnie miłością tak jak ja ciebie... - odszedł kilka kroków dalej. Nie chciałam go zranić, czułam coś dziwnego.
- Idę do taty - powiedział nagle odchodząc pospiesznie. Po chwili zorientowałam się że jego ojciec przecież nie żyję, więc najpewniej miał na myśli samobójstwo, ale nim to się stało zdążył się oddalić w stronę gór.
- Snow! Snow stój! - krzyknęłam za nim, pędząc w jego stronę, był już tak daleko, nie mógł usłyszeć mojego głosu, a po chwili zaczął już nawet biec.
- Zaczekaj! - zawołałam przyspieszając.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz