Menu

poniedziałek, 21 marca 2016

Zmiany cz.3 - Od Felizy, Zimy, Zorro, Nevady, Karyme

Od Felizy
Zauważyłam że cała drżę na ciele, a mój oddech jest nierównomierny, Hira puściła moją grzywę, odsuwając się ode mnie. Spojrzałam na nią krzywo, chciałam się na nią rzucić, teraz był idealny moment żeby zepchnąć ją z urwiska, ale nie mogłam, ból dawał coraz bardziej o sobie znać. Zacisnęłam zęby. Poczułam jak Zima po woli odsuwa mnie od przepaści, wpółprzytomna zerknęłam na resztę koni, po czym opadłam bardziej na przywódczyni. Danny aż zbliżył się gwałtownie, pomagając jej mnie dźwigać. Wreszcie położyli mnie na ziemi, tłumiłam w sobie krzyk, ból stawał się nie do zniesienia, tak samo jak poczucie zemsty, byłam już tak bliska żeby załatwić morderczyni mojej córki.
- Zabije cię! - krzyknęłam, rzucając się w amoku: - Zabije... - po chwili mój głos znacznie osłabł.
- Shady, spokojnie... Proszę cię... - Zima już mnie przytrzymała, Hira tylko przyglądała się w milczeniu, czekałam aż mnie zdradzi, choć i tak jej pewnie nie uwierzą.
- To ona... Ona zabiła mi... - wymamrotałam, niemal się wydając, przymknęłam oczy, nie pozwalając sobie więcej na gwałtowne ruchy, przez które jeszcze bardziej traciłam siły i wzrastał ból, który wzbudzał coraz większy gniew i rozpacz przez to głupie uczucie jakim jest bezsilność. Zacisnęłam powieki, czułam jak łzy wydostają mi się z oczu, ruszyłam gwałtownie tylnymi nogami, próbując zupełnie bezsensownie uderzyć nimi w Hirę, oddaloną o kilka kroków ode mnie.
- Daj jej to na uspokojenie - powiedział Danny, nawet nie wiedziałam kiedy i kto przyniósł jakieś zioła. Nie chciałam ich, chciałam być świadoma tego co się dzieje, a one wprowadzały mnie w sen. Kiedy odmówiłam, Danny postanowił mnie zmusić żebym je wzięła. Zaczęłam desperacko wywijać nogami, zaciskać zęby, odsuwając przy tym głowę. Widziałam jak Zima panikuje na ten widok, ale nic nie zrobiła żeby to przerwać. W końcu jeden z koni pomógł przywódcy i mimo że próbowałam nie połykać zioła to i tak musiałam, bo przytrzymali mi pysk i zaczęłam się dusić. Ból zaczął po woli przemijać, a wraz z nim pogrążałam się w śnie, otworzyłam pysk, chcąc coś powiedzieć, ale nie zdążyłam.

Od Zimy
Stanęłam przy siostrze, nie miałam już sił na rozmowę z tą klaczą. Nie spodziewałam się że Shady zrobi coś takiego i to jeszcze w takim stanie. Bałam się o nią, mogliśmy nie dawać jej nic na ból, wtedy by przynajmniej go czuła, a tak pewnie myślała że nic jej nie jest, ale nie chciałam żeby cierpiała.
- Możesz przenocować tę noc u nas - odezwał się Danny do obcej.
- Dziękuję, ale nie skorzystam, jeszcze nie wróciłabym stąd żywa. Mimo tego co mówiłam, chcę żeby Nevada wróciła ze mną.
- Nic jej się nie stanie.
- Dobry żart, wraca ze mną!
- Porozmawiamy na spokojnie jutro, a na razie wrócisz z nami do jaskini. Nie masz wyboru, jesteś tu obca, porwałaś Karyme, groziłaś nam, nie licząc tego że wtargnęłaś na nasze terytorium.
- A wy niby lepsi?!
- Dość, pójdziesz po dobroci czy wolisz...
- Nigdzie nie pójdę! Mam prawo wrócić do domu i to z małą, która należy do mnie! - przerwała Danny'emu.
- Zabierzcie ją i pilnujcie - Danny spojrzał w stronę części naszego stada, druga część została w jaskini.
- Chodźmy kochanie - zawrócił się do mnie.

Od Zorro
Gdy tylko się ocknąłem, korzystając z okazji pobiegłem do jaskini, zaglądając do środka. Nie miałem zbyt dużo szczęścia, bo może z innymi bym sobie poradził, w końcu zostały same klacze ze źrebakami, ale był też wśród nich syn przywódców, a z nim wolałem nie zadzierać. Co ja będę rzucał się na o wiele masywniejszego ogiera od siebie. Musiałem odejść i to bez niczego, bo właściwie i tak wyrzuciliby mnie już ze stada. A przecież dołączyłem tu po to żeby zdobyć Ulrike, byłaby moja, gdyby głupia się nie zmieniła, albo gdyby nie odzyskała pamięci. Tak, ta druga opcja byłaby bardziej prawdopodobna. Wycofałem się do lasu, miałem zamiar tędy wrócić do domu. Może jeszcze zastanę stado, które zdobyliśmy z Ulrike i naśle je na tutejsze? Będą musieli oddać mi Ulrike żeby uratować resztę, mogłem od razu tak zrobić, tyle że to wiązało się ze stratami, a ja wolałem nie ponosić więcej strat, ale Ulrike i tak musi być moja, obojętnie za jaką cenę miałbym ją zdobyć...

Od Nevady
- Shanti, co z małą, coś jej zrobili? - usłyszałam jak jedna z klaczy odzywa się do drugiej i od razu podniosłam głowę patrząc w ich stronę.
- Na szczęście tylko ją wystraszyli, nic po za tym - odezwała się niebieska klacz do pegazicy, która posiadała kły? No cóż, nigdy takiej nie widziałam. Więc to ta niebieska była Shanti. Zbliżyłam się kawałek, niepewnie patrząc z nadzieją że mnie polubi i zostanie moją nową mamą.
- Mogłam tam być z tobą, wtedy nawet by jej nie porwali, zapewne by się przestraszyli - pegazica rozpostarła skrzydła, prostując je przez chwilę, a potem składając niczym ptak.
- Wątpię. Śpisz Karyme? - Shanti zwróciła się do niebieskiej klaczki obok niej, przy której leżała też Rosita.
- Chyba zasnęły - stwierdziła ta z kłami.
- My też powinnyśmy.
- Może zaczekajmy na powrót przywódców i reszty stada?
Zrobiłam jeszcze kilka kroków w ich stronę. Bardzo chciałam spędzić noc u boku nowej mamy czy też nowego taty i obudzić się z myślą że znalazłam rodzinę.
- Nie ma potrzeby, te sprawy raczej nas nie dotyczą.
- Jak to? W końcu jesteśmy w jednym stadzie, no nie? To co zrobią z Zorro dotyczy stada, nie tylko przywódców.
- Jak to będzie coś ważnego to ogłoszą to reszcie. Padam z nóg, szukałam przez pół nocy córki... - Shanti zamknęła na chwilę oczy. Od dłuższego czasu patrzyłam w ich stronę.
- Ty jesteś Nevada, tak? - spytała mnie pegazica, gdy obie spojrzały nagle na mnie, położyłam po sobie uszy, nieśmiało cofając się do tyłu.
- Myhm...
- W porządku mała?
- Yhym... - spoglądałam ze strachem na kły pegazicy, dlaczego akurat ona zaczęła rozmowę? Tak bardzo chciałam żeby to Shanti zwróciła na mnie więcej uwagi.
- Gdzie twoi rodzice?
- Z...zost... Zostawili mnie... - wymajaczyłam, cofając się jeszcze kawałek.
- Jestem Malaika, a to Shanti - przedstawiła się zbliżając się do mnie o jeden krok. Te jej kły wyglądały groźnie. Odeszłam szybko na drugi koniec jaskini. Kryjąc się za którąś ze śpiących klaczy. Po chwili usłyszałam głosy, reszta stada wróciła. Podniosłam się z ziemi, ciekawa co się wydarzyło. Zauważyłam nagle ciocię. Zdziwiona podeszłam ostrożnie w jej stronę. Inne konie nie chciały mnie do niej dopuścić, dopiero jak ciotka położyła się przy wyjściu to mogłam podejść, ale i tak jej pilnowali.
- Ciociu? Co ci się stało? - zauważyłam że jest ranna.
- Nic. Rano wrócisz ze mną do domu.
- Ale...
- Bez dyskusji, tu nie jesteś bezpieczna.
- Tam też nie, chcę zostać...
- Po co? Nikogo tu nie masz.
- Ale... - spojrzałam w stronę Shanti, widząc jak prawie już śpi wtulona w córkę: - Możemy dzisiaj spać razem? Skoro już tu jesteś ciociu.
- Nie.
- Dlaczego?
- Wolę żebyś się nie przyzwyczajała, nie zawsze będziemy razem.
- Proszę, tylko dzisiaj - spojrzałam na nią błagalnie.
- Tylko Remzes mógł ze mną spać, to mój syn, a ty jesteś tylko córką brata mojego zmarłego partnera.
To wystarczyło już znałam odpowiedź. Odeszłam od niej ze spuszczoną głową, położyłam się gdzieś w pobliżu ciotki, z łzami w oczach, a myślałam że jej jednak na mnie zależy.
- Gdyby to był ostatni raz kiedy się widzimy pozwoliłabym ci spać przy mnie, ale nie jest to ostatni raz, bo jutro wracamy do domu - usłyszałam za sobą jej głos. Westchnęłam cicho, nie mogąc powstrzymać spływających po policzku łez. Nikt nie przyszedł mnie pocieszyć, wszyscy kładli się do snu, lub szeptali coś między sobą.
- Ciociu? - obejrzałam się za siebie, tym razem mnie zignorowała, nie mogła przecież tak szybko zasnąć.

Od Zimy
- Kochanie chodź już spać, nic jej nie będzie - podszedł do mnie Danny, jak tylko wróciliśmy do jaskini, leżałam wciąż przy nieprzytomnej siostrze, sprawdzając czy oddycha. Nieuchronnie zbliżał się już ranek i tylko ja i Danny jeszcze nie spaliśmy.
- Nie mogę...
- Chodź, wiesz że czeka nas jeszcze dość trudna rozmowa, lepiej żebyśmy byli wypoczęci.
- Nie zostawię Shady samej.
- Będziemy obok.
- Nie, nie mogę... Wolę przy niej czuwać - upierałam się, chciałam wynagrodzić siostrze, jej wszystkie cierpienia i spędzić z nią jak najwięcej czasu, nie byłam pewna czy przeżyję, jej rany były poważne, a ona na dodatek... Wolałam o tym nie myśleć. Danny położył się przy mnie.
- Prześpij się trochę, ja będę czuwał - obiecał.
- Nie musisz, nie dam rady zmrużyć oka, za bardzo się martwię.
- Znowu, a nie pomyślisz jak ja martwię się o ciebie.
- Wybacz... - przytuliłam się do niego. Nie miałam pojęcia co bym zrobiła gdyby go zabrakło, chyba pękło by mi serce. Danny był dla mnie wszystkim.

Zaczął się nowy dzień, widziałam jak słońce wychyla się ponad horyzont, a potem wędruje po niebie. Zaspana i wpółprzytomna myślami wciąż byłam przy siostrze, nadal żyła i do puki oddychała w miarę normalnie byłam spokojna. Ukochany na szczęście zdołał przysnąć, dlatego leżałam nieruchomo, przez te kilka godzin żeby go nie obudzić. Stado zaczęło po woli, wręcz mozolnie wychodzić na zewnątrz, każdy był dzisiaj zmęczony. I to przez jedną obcą, która wtargnęła wczorajszej nocy do naszej jaskini. Nie zniosłabym tego, gdyby Shady się coś przez nią stało, mogła ją nawet zabić. Nie ufałam jej, ale wiedziałam że to nie ona sprowokowała moją siostrę. Shady była chora i najwidoczniej ta choroba jej wróciła, musiała znów sobie coś ubzdurać, może myślała że obca zabiła Ihilo. Wcześniej obwiniała nieświadomie o to każdego. Miałam nadzieje że chociaż wie że jestem przy niej, ja i jej córka, wierzyłam że zależało jej na Shadow i nie zostawi jej tak jak syna.
- Spałaś? - spytał mnie Danny, właśnie się obudził.
- Trochę... - skłamałam, wolałam żeby się mną nie martwił.
- Odpocznij jeszcze, ja załatwię sprawę z tą obcą - podniósł się z ziemi. Patrzyłam jak wychodził z nieznajomą, czując lekką zazdrość, nie lubiłam kiedy Danny zostawał sam na sam z inną klaczą, choć ufałam mu w pełni. Nie mógłby mnie zdradzić, ani ja jego.
- Kiedy mama się obudzi? - spytała Shadow.
- Wkrótce, może pójdziesz się pobawić?
- Chcę zostać przy mamusi... - Shadow wtuliła się w jej bok, niespodziewanie się popłakała.
- Shadow? - podniosłam się z ziemi.
- Bo ja... Ja... - wyłkała: - Tata zmuszał mnie żebym... Żebym...
- Spokojnie, nie płacz... - przytuliłam ją do siebie.
- Żebym... wkładała kopyta w ranny mamy i... I... - szlochała coraz bardziej.
- Shadow to nie twoja wina.
- Ale... Ja musiałam jeszcze... Musiałam w nich grzebać...
Przeszedł mnie aż dreszcz po grzbiecie na jej słowa, obawiałam się coraz bardziej reakcji mojej siostry wobec córki. Milczałam już nawet nie mogąc małej pocieszyć.
- Jakbym tego nie zrobiła to... To tata by... Zabił... Zabił mamę...
- Tata już nie zrobi ci krzywdy - mówiąc to przypomniałam sobie co mu zrobiłam, zabiłam go, ale o dziwo nie miałam wyrzutów sumienia, nie po tym co zrobił mojej siostrze i do czego zmuszał Shadow.
- Ja... Ja nie chciałam...
- Już dobrze, wiem że nie chciałaś, mama nie ma ci tego za złe... Tylko... Jest trochę... - nie umiałam jej tego powiedzieć, wpatrywała się we mnie zapłakana, cała aż się trzęsła, a łzy wciąż spływały jej z oczu. Kontem oka zobaczyłam jak Shady się poruszyła, było mi teraz znacznie ciężej. Nie wiedziałam co mam zrobić z Shadow, jak Shady na nią zareaguje, nie chciałam żeby małą odtrąciła czy też zraniła. Shadow była taka wrażliwa, zupełnie jak jej matka.

Od Felizy
Zbudziłam się zdezorientowana, nie pamiętałam już nawet czy to co się wydarzyło, wydarzyło się na prawdę czy to tylko jakiś chory sen. Hira nie mogła tu być, już dość przeszłam, jeszcze ta zamiana ciał. Nie chciałam nawet słyszeć o własnej porażce.
- Mamusiu, wybacz mi... - poczułam na sobie łzy i jak coś małego tuli się do mnie. W pierwszej chwili pomyślałam że to Dolly. Otworzywszy oczy wszystko nagle prysnęło, już nawet uśmiechałam się do córki, ale nie mojej, a Shady, choć teraz teoretycznie Shadow była też moją córką, jak dziwnie by to nie zabrzmiało. Spojrzałam na nią krzywo i odsunęłam kopytem. Nie obchodziło mnie już co obiecałam, to była chwilowa słabość. Nie miałam najmniejszej ochoty zajmować się tym płaczącym bachorem, nie zastąpi mi Dolly, ani trochę.
- Mamo... - wymajaczyła, próbując do mnie podejść, odwróciłam od niej głowę, trzymałam ją z daleka, przednią nogą.
- Shadow - Zima w końcu wzięła tą beksę do siebie: - Twoja mama musi odpocząć...
- Gniewa się na mnie... - wypłakała.
- Nie, tylko... - mówiła już łamiącym się głosem.
- Ale... Ale ja nie chciałam... Przepraszam mamusiu, przepraszam... - zdawało mi się że płakała jeszcze bardziej, choć to chyba zbyt wiele na jej możliwości.
- Spokojnie, nie płacz już, proszę...
Obróciłam z powrotem głowę, Shadow tuliła się do cioci, cała się trzęsła i łkała tak bardzo że chwilami się dusiła. Parsknęłam lekko, kiedy poczułam że jest mi jej żal. Nie mogłam tego czuć, nie jestem taka.
- Proszę... Powiedź... Mamie żeby... Żeby mi wybaczyła... - Shadow mimo że ledwo oddychała potrafiła jeszcze z tego całego szlochu wydusić z siebie jeszcze jakieś słowa.
- Shadow... - wymamrotałam, jakoś wczoraj nie zwróciłam uwagi, ale dziś trochę dziwnie było słyszeć nie swój głos. Mała odwróciła się w moją stronę.
- Chodź do mnie... - szepnęłam, klaczka wtuliła się do mnie gwałtownie, nie męczyłam się już żeby podnieść głowę, niczego jej nie odwzajemniłam.
- Wybaczysz mi... Mamusiu?
- Już... Już tak... - nie wiedziałam co też miałam jej wybaczać, a raczej jej matka miała, ale wolałam żeby przestała już płakać.
- Mogę napić się mleka? - spytała uspokajając się po woli, nastawiłam ze zdziwienia uszu. No tak, Shadow była jeszcze za mała by jeść trawę. Przytaknęłam słabo, dziwnie się czułam kiedy zaczęła ssać mleko, jakby to robiła Dolly.
- Shady, poznajesz mnie? - Zima położyła się przy mnie, miałam ochotę przewrócić oczami, ale tego nie zrobiłam, patrzyłam na "siostrę" pustym wzrokiem. Czułam się tak jakbym nagle miała zemdleć. Nagle zabolał mnie brzuch, uderzyłam odruchowo przy tym Shadow. Zima poderwała się z ziemi, mała krztusiła się przez chwilę mlekiem. Popłakała się na nowo.
- Daj mamie chwilę odpocząć, dobrze? - Zima odprowadziła ją do wyjścia i też wyszła razem z klaczką. Rozejrzałam się za jakimś ziołami, ból wracał. Przynajmniej już nie musiałam oglądać "córki".

Zima wróciła po paru minutach, przyniosła zioła, ale też trawę.
- Boli... - wymajaczyłam.
- Najpierw musisz coś zjeść... - podała mi pod nos trawę, parsknęłam zezłoszczona, już niemal zwijałam się z bólu, jak miałam jeść?!
- Shady proszę, tyle ziół może ci zaszkodzić... Proszę zjedź coś... - rozpaczliwy głos Zimy, jakoś na mnie nie działał. Bolało i tylko o tym byłam w stanie myśleć. Próbowałam dosięgnąć tych ziół. Zima odsunęła je ode mnie. Zaczęłam krzyczeć i szaleć, niczym Shady.
- Boli... - wyszeptałam, uspokajając się na chwilę. Zima ledwo powstrzymała się od płaczu, widziałam jak jej łzy stanęły w oczach. Wreszcie uległa i podała mi jedno z ziół. Pamiętałam jak starałam się uzależnić od pewnych ziół Tori, teraz to ja sama byłam uzależniona i będę do puki ten ból nie minie. Chwilę później zrobiłam się senna, Zima zdjęła mi wczorajsze opatrunki, patrzyłam na nią uważnie, znów nie mając na nic sił. Zasnęłam.

Od Nevady
Skończyło się na tym że jednak miałam wrócić z ciocią do domu. Odpowiadała za mnie i była moją jedyną rodziną, dlatego. Szłam cały czas smętnie u jej boku, chyba po raz pierwszy byłyśmy całkiem same, bez towarzystwa innych koni. Bałam się odzywać, ciotka nie była w najlepszym humorze.
- Hira! - zawołał za nami jakiś ogier, przybiegł już do nas.
- Co z twoim bratem?
- Nie żyję, ale niedługo się zemścimy, wiem już dokąd poszedł ten ogier, śledziłem go...
- Zorro - przerwała mu ciotka.
- A więc Zorro, ten drań ma swoje stado, w sumie ciekawe jak mógł być w tamtym?
- Po prostu nie wiedzieli. Przygotujemy się do ataku, dziś w nocy.
Przestraszyłam się nieco, nie chciałam znów zostawać sama, jak ciotka walczyła z jakimś stadem to walczyli wszyscy, a ja jako że byłam jedynym źrebakiem, musiałam się gdzieś ukryć i czekać do powrotu cioci.
- Mogę wrócić... - próbowałam coś jej powiedzieć, ale jak zwykle nawet nie mogłam dojść do głosu.
- Nevada, chyba już znasz moje zdanie na ten temat - powiedziała stanowczo ciotka. Wróciłyśmy dopiero po kilku godzinach i już niemal od razu stado zaczęło szykować się do walki. A ja jak zwykle stałam z boku i tylko wszystkich obserwowałam. Nie miałam się z kim bawić, ani co robić. Na Zatopi na pewno by się chociaż ktoś znalazł do zabawy, a może Shanti by została moją mamą? Rosita miała mnie dziś do niej zaprowadzić. Nie zdążyła.

Od Karyme
- Nie dogonisz mnie - zawołałam, po raz kolejny wygrywając wyścig, Rosita została daleko z tyłu. Mama setki razy mi tłumaczyła że tą szybkość zawdzięczam genom niebieskich koni, szkoda że nie potrafiłam tak jak one widzieć w ciemnościach. Zbiegłam ze wzgórza na plaże, czekając tam na Rosite, koło brzegu był jeszcze jeden źrebak, chyba zabłądził, bo szedł wzdłuż wody, co chwilę zawracając i rozglądając się wokół. Chciałam już sobie pójść żeby przypadkiem mnie nie zobaczył, uznałby mnie za dziwoląga. Zawróciłam tak szybko że zderzyłam się z Rositą. Obie wylądowałyśmy na ziemi.
- Ups, wybacz - szepnęłam, żeby tylko nas nie usłyszał.
- Karyme, czego się przestraszyłaś? - spytała przyjaciółka, wyraźnie krzywiąc się z bólu i przymykając jedno z oczu. Chyba tam ją właśnie trafiłam.
- Go... - wskazałam łbem w stronę ogierka. Rosita zamrugała kilkakrotnie.
- Nic ci nie jest?
- Nie, już prawie nie boli - poderwała się z ziemi: - To ktoś obcy - podeszła nieco bliżej: - Idziesz? - obejrzała się za mną, pokiwałam jej tylko przecząco głową.
- Karyme, chodź... - złapała mnie za grzywę, prawie że zmuszając żebyśmy podeszły do nieznajomego.
- Co tu robisz? - spytała ogierka, dopiero wtedy zwrócił na nas uwagę.
- Chodzę sobie, a co? Nie mogę?
- Jestem Rosita, a to Karyme.
- Szafir. Hej, pobawimy się? - podskoczył do góry, cofnęłam się szybko do tyłu.
- A w co?
- Rosita wracajmy... - szepnęłam.
- Pobawcie się ze mną, znam świetną zabawę... - zaczął biec wzdłuż morza, Rosita za nim ruszyła, tylko ja się wahałam.
- Chcę się tylko pobawić, nie masz się czego bać - szepnęła do mnie przyjaciółka, kiedy dobiegłam do niej.
- Wcale się nie boję... - zaprzeczyłam, co z tego że było inaczej?
- A jak coś nam zrobi? - dodałam po chwili.
- Wczuje to, z resztą jest od nas młodszy, co ci szkodzi? - przyspieszyła, dorównując tempem Szafirowi. Dobiegliśmy do rzeki, Szafir przeskoczył przez nią, zaraz za nim Rosita, tylko ja się wahałam, nurt był bardzo silny.
- Jeszcze kawałek - Szafir ruszył dalej, nie czekając na mnie.
- Karyme zamroź wodę, nie musisz przeskakiwać - zawołała do mnie Rosita,biegnąc dalej za nim.
- Jasne, bo nie potrafię - stwierdziłam ironicznie i tak nie usłyszała. Cofnęłam się do tyłu, rozpędzając i odbijając od ziemi, wylądowałam po drugiej stronie rzeki, szybko ich doganiając. Zatrzymaliśmy się między drzewami, przed płaskim ogromnym kamieniem. Szafir wskoczył na niego i zaczął w niego stukać kopytami. Spojrzałam pytająco na Rosite, a ona na mnie.
- No chodźcie - zawołał do nas.
- Co ty właściwie robisz? - spytałam.
- Rytm... Mama mnie nauczyła.
- To głupie.
- A może spróbujemy? - Rosita wskoczyła na tą skałę, w końcu i ja poszłam w jej ślad, zaczęłyśmy stukać kopytami jak ten ogierek. Nie rozumiałam jaki w tym sens. Szafir zaczął stukać też o korę drzew i potrząsać gałązkami, łapiąc je i puszczając. Nucił coś pod nosem, po chwili przyleciały ptaki. Nowy stanął obok nas i zaczął coś śpiewać, nadal stukając kopytami, ptaki zaczęły mu przyśpiewywać tworząc coś w rodzaju melodii. Rosita przyłączyła się do niego powtarzając za nim słowa, ja nie zamierzałam śpiewać. Chociaż po kilku minutach, widząc jak świetnie się bawią sama się do tego przekonałam. Ruszaliśmy się w rytm, nieco się przepychając i szturchając, wygłupialiśmy się przy tym i śmialiśmy co chwilę, próbując jednocześnie nadal śpiewać. Ptaki zaczęły się zlatywać w coraz większych ilościach. Szafir zaczął je ganiać kiedy tylko siadały na ziemie. Od śpiewania przeszliśmy do szalonych gonitw, już tylko ptaki wyćwierkiwały melodie. Zauważyłam że już dawno oddaliłyśmy się od Zatopi, ale było tak fajnie że nie chciałam psuć przez to zabawy. Biegliśmy w trójkę, a nad nami leciała duża chmura ptaków, gdy skręcały my także, gdy wzbijały się nieco w górę Szafir podskakiwał, wtedy i my go naśladowałyśmy. A jak zatrzymały się, Szafir stanął dęba, ptaki zaczęły krążyć, a on także i to na dwóch tylnych nogach. Też próbowałam wraz z Rositą, łatwe to nie było, szybko traciłam równowagę, spadając z powrotem na cztery kopyta. Szafir śmiał się z naszych prób. Jednak nie długo, bo ptaki znów odleciały i od nowa zaczęłyśmy za nimi biec.
- Spróbuj mnie wyprzedzić - ominęłam go biegnąc przodem, dałam mu chwilę pobiec obok siebie przyspieszając nieznacznie, żeby go zmęczyć. Wyprzedziłam go jak już zupełnie sapał.
- Hej! - zawołał wykończony, Rosita też go wyprzedziła. Tym razem biegła szybciej niż zazwyczaj, czyżby chciała mnie pokonać? Ani mi się śni, jeszcze bardziej przyspieszyłam.
- No ej! Zaczekajcie! - Szafir zatrzymał się już prawie zmęczony.
- A tak się popisywał - powiedziałam, widząc kontem oka jak ptaki unoszą się nieco wyżej, podskoczyłam, najdalej jak umiałam.
- Karyme! - zawołała za mną Rosita, obejrzałam się zawracając też od razu, stała przed jeziorkiem, z którego wystawały kamienie.
- Nie jest głęboko, poskaczemy? - spytała, po chwili dobiegł też Szafir: - Może zróbmy przerwę? - wysapał.
- No dawaj, kto pierwszy ten lepszy - Rosita skoczyła na pierwszy z kamieni, nieco się po nim ślizgając, ale za chwilę była też na drugim. Próbowałam ją wyprzedzić, z tyłu był jeszcze Szafir, skakał z jednego na drugi kamień z ostrożnością. Nieco przedobrzyłam za bardzo się spiesząc, byłam już przy końcu, a poślizgnęłam się wpadając do wody. Rzeczywiście było płytko, poczułam aż dno przy upadku.
- Dawaj Rosita pokonaj go - zawołałam, podnosząc się i otrzepując z wody.
- Karyme... - nim Rosita mnie ostrzegła już była w wodzie, nie pomyślałam że ochlapując ją rozproszę ją przy tym.
- I kto teraz wygra? - odezwał się Szafir, szczerząc zęby. Rosita uderzyła kopytem o wodę ochlapując go przy tym.
- Hej!
Ja byłam lepsza, odbiłam się od dna i wskoczyłam z powrotem do wody, rozpryskując ją jeszcze bardziej, tak że Szafir też znalazł się we wodzie. Zaśmiałyśmy się obie, a on wskoczył na kamień i zeskoczył z niego do wody, ochlapując nas obie, tak że grzywa przysłoniła nam oczy, przynajmniej mi. Teraz było słychać tylko jego śmiech. Nie wiele było trzeba, a zaczęliśmy na wzajem się ochlapywać. Woda było zimna, żeby nie powiedzieć lodowata, ale co tam, ja tak tego nie odczuwałam, a zabawa była przednia, więc ani Rosicie, ani Szafirowi najwyraźniej to nie przeszkadzało.

Ani się obejrzeliśmy, a była noc, ale zamiast wracać do domu, Szafir wymyślił żeby pobawić się w ganianego chowanego. Było tak ciemno że teraz łatwo było się ukryć i wyskakiwać z kryjówek żeby kogoś złapać, żeby to on gonił. Można też było się schować kiedy w uciecze przed berkiem. Tyle że zdradzaliśmy te kryjówki chichotem, kiedy Szafir robił śmieszne miny.
- Teraz to chyba już powinnyśmy wracać - powiedziała Rosita, jak zrobiło się jeszcze ciemniej.
- Jeszcze chwilkę... - nalegał Szafir.
- Nasi rodzice będą się denerwować, pewnie już zauważyli że nas nie ma.
- Boicie się rodziców?
- A twoi nie będą się martwić?
- Moi? Nie...
- Kłamiesz.
- Dlaczego miałbym kłamać?
- Czymś się niepokoisz, dlatego.
Szafir cofnął się do tyłu, patrząc dziwnie na Rositę: - Hej, skąd wiesz?
- Czuję to...
- Ale jak?!
- Nie denerwuj się, nam możesz powiedzieć.
- Co powiedzieć, to że nie mam rodziców?! Nie mam ich i mi z tym dobrze, nie potrzebuje ich! - odbiegł nagle od nas.
- Szafir! - Rosita zawołała za nim, patrząc też na mnie: - Znów skłamał...
- Wracajmy już...
- Chyba masz rację, nie chcę już bardziej denerwować mamy - zawróciła, a ja razem z nią, oglądałyśmy się kilka razy do tyłu, za Szafirem, ale już nie wrócił.

Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz