Menu

niedziela, 6 marca 2016

Samotność cz.49- Od Marcelli/Leona

Wyminęłam wuja kiedy na mnie zaszarżował, próbowałam uderzyć go od tyłu ale za każdym razem zasłaniał się skrzydłami i odpychał od siebie, w pewnym momencie straciłam równowagę i potknęłam się o swój ogon, przewróciłam się lądując pod kopytami wuja która stanął dęba, podświadominie bałam się że mnie uderzy, jednak wiedziałam że to udawana walka, ale kiedy zaczął opadać instyktownie użyłam skrzydeł, uderzyłam nimi w głowę wujka kiedy był już bliżej mnie, wykożystałam ten moment i szybko uciekłam spod niego.
-No nawet nieźle- uśmiechnął się- pamiętaj, jesteś prawie na równi z mutantami, wykożystaj to że masz skrzydła i to, że jesteś zwinna, tutaj jest to najważniejsze, bo jeśli walka nie pomaga, to zostaje ucieczka, a jak jesteś wolny to giniesz, to pierwsza zasada, zapiętajcie ją wszyscy- wujek prześledził wzrokiem wszystkie konie znajdujące się tutaj.
-Walcz dalej, tym razem z tym- wujek rzucił mi pod nogi coś na wzór włóczni, tylko że po obu jej stronach miała narzędzia do walki, z jednej to był kolce a z drugiej chak. Popatrzyłam na to poczym znów na wujka.
-A ty?
-One nie będą miały broni- wuj ruszył na mnie, pochwyciłam broń i uciekłam obiegając go dookoła, kiedy się odwróciłam, wujek stał już przedemną, bałam się urzyć tej broni na wujku, a jeśli zrobię mu coś poważnego?
-Walcz, nic mi nie będzie, rany szybko mi się goją- popchnął mnie tak że upadłam, kontem oka widziałam zdenerwowanie Leona, prawie tu podbiegł kiedy upadłam. Wróciłam szybko do walki, skupiłam się na tym i próbowałam mniej więcej przewidywać ruchy wujka. Oboje staneliśmy dęba, pech chciał że akurat za mną była skalna ściana, i zostałam przygwożdzona do niej, spanikowałam i uderzyłam końcem z kolcami w pysk wujka, najmocniej jak potrafiłam, poczym odepchnęłam go skrzydłami. Odsunął się odemnie, zobaczyłam jego rozcięcie, od chrap aż po policzek.
-Przepraszam, nie chciałam, wujku- podbiegłam do niego odrzucając broń
-Brawo maleńka- wyprostował się
-Nie chciałam cię tak zranić...
-To nic, zaraz tego nie będę miał, dobrze walczysz, jednak coś odziedziczyłaś po rodzinie...po swoim ojcu- powiedział ciszej i z gniewem w głosie- dobra, wracaj do rodziny, teraz kolejny!
Wróciłam do Leona i syna.
-Dobrze ci poszło kochanie- przytulił mnie Leo
-Dziękuję- uśmiechnęłam się
-Masz więcej siły niż myślałem
-Sama się sobie dziwię- obejrzałam się na wujka, już walczy z kimś innym.
-Dobrze że nic ci nie jest, myślałem że zwariuję kiedy widziałem jak upadasz z hukiem o ziemię
-Nic mi nie jest, nie martw się, dam sobie radę, wiem że jestem klaczą, mała i drobna, ale mam przewagę bo jestem szybka, jak to wuj powiedział....

Sprawdzanie umiejętności innych koni przez wuja, dość szybko minęło. W tym momencie weszli inni łowcy.
-I jak?-spytał Tytan
-Zabezpieczyliśmy wszystko, ale trzeba przeczekać ze dwa dni, tego cholestwa się naroiło, narazie są uśpione, więc prośba do wszystkich, nie róbcie chałasu, puki jest w miarę cicho, one się nie rozjuszą.
-A co z mutantami?- zapytał ktoś z grupy
-One nie przechodzą w tryb uśpienia, ale wychodzą tylko nocą, więc niech nikomu nie przychodzi do głowy uciekanie na własne kopyto. A no i, Tytan, znaleźliśmy coś, co ci się nie spodoba...
-Co takiego?
-Ich gniazdo, te mutanty zaczęły się rozmnażać, zabiliśmy kilka młodych, ale tego tam jest od cholery dużo.
-Spalimy to, Lelita, Urania i Oliwer, wy zostańcie z nimi, a wy idziecie ze mną, spalimy te ścierwa- Tytan z resztą łowców udał się w stronę wyjścia, a wyznaczeni przez niego łowcy, zostali z nami.
-Jakbyście coś potrzebowali, to się zgłaszajcie, wszyscy którzy są ranni lub chorzy, źle się czują, zapraszamy tam.


                                                                                  ***

Minęło kilka dni, wujek i inni łowcy nie wrócili, zaczęłam się martwić, chociaż nie wiem o co, na pewno nic im nie jest, są doświadczeni.
-Czymś się martwisz kochanie?- spytał Leo
-Nie- uśmiechnęłam się- Armen idź pobawić się może z innymi źrebakami, nie musisz z nami leżeć
-Dobrze mamuś- synek wstał i pobiegł do innych źrebaków które bawiły się przy tym małym jeziorku.
-Mam nadzieję że szybko stąd uciekniemy
-Ja też Leoś...ehhhh w stadzie pewnie się o nas martwią, oby nas tylko nie szukali, lepiej aby tutaj nie trafili, bo jeśli zaraza przejdzie dalej to...wolę nie myśleć co będzie
-Wtedy uciekniemy w góry
-To będzie już ostateczność, ale znowu tak uciekać? trzeba walczyć o siebie, co nie?
-Racja kochanie, ale czasami trzeba zadbać tylko o siebie
-Może i masz racje...- nastawiłam uszy, ktoś wchodził, odwróciłam głowę i moim oczom ukazał się wujek z łowcami.
-I jak?- podeszła do nich trójka pilnujących nas łowców
-Mieliśmy mały problem, utknęliśmy przez kilka dni w jaskini, trochę się zezłościły że spaliliśmy ich bachory- zaśmiał się mój wuj- a tutaj wszystko dobrze?
-Zmarła nam jedna klacz, miała starą ranę do której wdarło się zakażenie i zmarła.
-Była sama czy miała kogoś?
-Sama, na szczęście nie posiadała źrebaka
-Chociaż tyle dobrego, a co z resztą?
-Dobrze, nikt się narazie na nic nie skarżył
-No dobra, przynieśliśmy przy okazji kilka ziół, zabrałem też po drodze ze swojej kryjówki antidotum, jakby kogoś pogryzły.
-To dobrze, dobra to idźcie odpocząć
-Taki mamy zamiar- wuj spojrzał na jedną z łowczyń- To co? idziemy odpocząć?
-Pewnie- oboje gdzieś poszli, czyżby wuj miał swoją wybrankę, ale po chwili dołączyła do nich druga klacz, chyba jednak wiem co tak na prawdę się kroi.
-Tak się odstresowujemy- powiedział jeden z łowców, nawet nie wiem kiedy do nas podszedł- a twój wuj ma powodzenie wśród łowczyń...- rozejrzał się po wszystkich- i nie tylko- uśmiechnął się dziwnie i odszedł.

                                                                                    ***

Z rana obudzili nas łowcy. Podniosłam zaspana głowę, szturchnęłam Leo aby także sie obudził.
-Co sie dzieje?
-Wstajemy- podniosłam się otrzepując z pyłu, udałam się nad jeziorko aby się orzeźwić i napić wody, moje ślady podąrzył także ukochany z synem.

-Dobra, słuchajcie wszyscy!- wuj stanął na dużym głazie, wszyscy spojrzeliśmy w jego stronę- idziemy dalej, musimy co chwilę zmieniać miejsce, aby one nas nie wytropiły, przejdziemy dalej tunelem do miejsca, gdzie kiedyś mieszkali ludzie, będzie tam zapewnione wszystko, prawie jak tutaj, ale przedewszystkim, bezpieczniej.
Wyruszyliśmy w dalszą drogę, zajęło nam to pół dnia. Doszliśmy do miejsca podobnego do tamtego, tylko że tym razem z góry nie wpadało żadne światło, wyglądało to tak jak kopuła, no i to miejsce jest dużo większe iż tamto, jedynie jeziorko mniejsze ale więcej trawy, jednakże widać że to miejsce należało do ludzi, zostały tu nawet pradawne malowidła na ścianach, to należało na pewno do ludzi pierwotnych, ale reszta narzędzi? chyba do współczesnych, zniszczona dziwna maszyna, jakieś metalowe małe wozy na małych kołach, ostre narzędzia wyglądające na cieżkie, dużo żelaza które walało się po kątach. Dwóch łowców podeszło po jakiejś puszki zamontowanej na ścianie, otworzyli ją i pociągnęli na jakąż wajchę, w podziemiu zapaliło się momentalnie światło,
-Jutro z rana będziemy przeprowadzać ćwiczenia i szkolenia, wyśpijcie się.

                                                                          Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz