Ciągle myślałam o nowym znajomym, wyczułam w nim strach kiedy tylko wspomniał o rodzicach i zastanawiałam się przez całą drogę dlaczego, czego się bał? Może byli dla niego źli? Weszłyśmy z Karyme do jaskini, akurat moich rodziców nie było, chociaż myślałam że mama raczej zostanie przy cioci, ale z ciocią został ktoś inny, a mamy ani taty nie było.
- Chyba już zaczęli nas szukać - zwróciłam się do Karyme: - Może są niedaleko - zamierzałam wykorzystać sytuacje, choć nieco się wahałam czy powinnam, mama przecież będzie się martwiła, a ona to potrafi nieźle panikować.
- Nie lepiej zostać w jaskini?
- To ty może zostań, w razie czego jakby wrócili, a ja pobiegnę ich poszukać - nie czekając na odpowiedź przyjaciółki wyszłam na zewnątrz i ruszyłam w stronę lasu. Miałam zamiar znaleźć Szafira i dowiedzieć się co z jego rodzicami nie tak. Nie chciałam żeby go krzywdzili, może mu pomogę i namówię żeby wrócił ze mną do stada?
Trochę mi zajęło, zanim wróciłam gdzie się bawiliśmy. Nie miałam już sił na bieganie, w końcu cały dzień spędziliśmy w ruchu, nie szczędząc sił. Na dodatek chciało mi się spać, co chwilę ziewałam, i miałam ochotę choć przez chwilę się położyć. Ale nie dawałam za wygraną i mimo zmęczenia szukałam Szafira, powinien gdzieś tu być.
- Szafir! - zaczęłam wołać, mogłam na siebie zwabić drapieżniki, ale co tam, najwyżej użyję mocy. Przeszłam kolejny kawałek drogi, aż wreszcie zauważyłam małą sylwetkę w oddali. Tym razem pobiegłam, poznając że to Szafir.
- Tu jesteś... - zatrzymałam się przy nim: - Co ci się stało? - spytałam zauważając że płacze.
- Mi? Nic? - przetarł szybko łzy o przednią nogę, podnosząc się z ziemi, czymś się martwił.
- Rodzice coś ci zrobili?
- Rodzice? Nie... - wyraźnie się zdziwił, zmieszałam się nieco.
- Więc...
- No dobra, powiem ci... Moi rodzice są uwięzieni w stadzie takiego tyrana i kazali mi uciekać, ale ja nie chcę żeby oni tam zostali, a jednocześnie boję się wrócić, bo ten nasz przywódca zabija źrebaki, a po za tym zabije moich rodziców jak mu się sprzeciwią... - Szafir starał się być silny i rzeczywiście na zewnątrz mu się to udawało, ale nie w środku, czułam jak bardzo się boi, teraz już wiedziałam że nie rodziców, ale o rodziców. Chyba mógł ich nawet stracić.
- Pomogę ci, spójrz... - pokazałam mu co może moja moc, przed nami wyrosło parę źdźbeł trawy. Szafir spojrzał na to z niedowierzaniem.
- Uwolnimy twoich rodziców.
- Myślę że twoja moc nie wystarczy.
- Przekonasz się że wystarczy - zapewniałam, chciałam mu pomóc, jakoś damy przecież radę. Zawsze jest jakaś nadzieja.
Szafir zaprowadził mnie pod stado, o dziwo poznałam ich przywódce. Przecież to był Zorro. Wzdrygnęłam się odwróciwszy wzrok, kiedy to zobaczyłam na ziemi kilka ciał źrebaków, klacze je otaczały, czułam ich cierpienie i rozpacz, ale one dusiły w sobie łzy.
- Lepiej się postarajcie, bo wszystkie źrebaki tak skończą! I zero sprzeciwów, chcę mieć Ulrike i to żywą, bez żadnego zadrapania, to ona jest celem! Zabijecie każdego, kto stanie wam na drodze! - krzyknął, potem wbiegł w te klacze, uderzając je przy tym. Rozeszły się w dwie strony. Cofnęłam się do tyłu.
- Dokąd idziesz? - spytał szeptem Szafir, sam był przerażony, ale za wszelką cenę chciał zostać i ratować rodziców. Nie chciałam wyjść na tchórza, zebrałam się w sobie, wracając do Szafira.
- Już dobrze... Musimy się zastanowić co zrobimy - szepnęłam.
- Ja nie wiem...
Zamarłam w bezruchu, jak jedna z klaczy spojrzała w naszą stronę, zauważyła nas, pewnie usłyszała nasze szepty. Spojrzałam na nią błagalnie, przecież straciła źrebaka, może nas nie wyda. Chciałam w to wierzyć, ale już znałam odpowiedź.
- Uciekamy... - szepnęłam do Szafira, tymczasem klacz pobiegła w stronę Zorro.
- Ale...
- Szybko... - pociągnęłam go za grzywę. Nie chciał ruszyć. Konie już biegły w naszą stronę, wtedy dopiero Szafir rzucił się ze mną do ucieczki. Pędziliśmy ile mieliśmy tylko sił w nogach, starałam się powstrzymywać jednocześnie konie swoją mocą, głównie oplatałam im nogi roślinami, po to żeby się wywróciły na ziemie. Na domiar złego ktoś nadciągał z przeciwka, bałam się że to następne konie, którymi przewodził Zorro.
- Przepraszam... - szepnęłam do Szafira, znów wpakowałam kogoś i przy okazji też siebie w kłopoty. Zatrzymaliśmy się nie mając gdzie uciec. W naszą stronę pędziły dwie grupy koni. Uniósł się pył, tamte nowo przybyłe konie omijały nas, atakując te z naprzeciwka. Kurzu unosiło się coraz więcej, czułam zapach krwi, słysząc jednocześnie odgłosy walki. Byłam kompletnie zdezorientowana i przerażona. Rozglądałam się wokół, szukając drogi ucieczki, koni wciąż przybywało, rzucały się na wzajem na siebie walcząc na śmierć i życie. Otoczyły nas z każdej strony, walcząc przy nas.
- Rosita... - Szafir odciągnął mnie w bok, kiedy prawie na mnie spadł jakiś koń.
- Co z moimi rodzicami? Nie chcę żeby zginęli - wymamrotał. Nie wiedziałam co robić. Szafir z resztą też, ale on bał się mniej ode mnie, nie przerażał go widok martwych ciał. Wokół panował coraz większy chaos, odgłosy kopyt i krzyki, zaczęły wszystko zagłuszać, płoszyć ptaki i inne drobne zwierzęta, nawet drapieżniki uciekały. Próbowałam się bronić, wciąż ktoś na nas wpadał i popychał w różne strony, przewracał, nieraz też nam się oberwało. Wreszcie trafiłam pod kopyta jakieś klaczy.
- Co tu robisz? - spytała, spojrzałam na nią ze strachem, to była Hira, wyczułam jej wściekłość i nie byłam pewna co do jej zamiarów.
- Ja...
- Głupie źrebaki, czemu nie zostałaś w domu?! - popchnęła mnie zdenerwowana nogą, znalazłam się pod nią.
- Szafir też ze mną jest... - zrozumiałam że będzie chciała mnie bronić. Hira zaczęła rozglądać się za Szafirem, broniły ją ogiery. Cofała się po woli osłaniając przy tym mnie i zmuszając do ruchu w tą samą stronę.
- Schowaj się.. - kazała wskazując mi w stronę krzaków. Pobiegłam tam od razu. Hira zniknęła gdzieś w tym całym chaosie. Niespodziewanie, trafiłam wprost pod kopyta jednego z koni, przeturlałam się kawałek po ziemi. Nie zwrócił na to uwagi, nim wstałam Hira była już z powrotem z Szafirem na grzbiecie.
- Co mu się stało? - spytałam przestraszona.
- To będzie dla ciebie nauczka żeby nie uciekać drugi raz z domu - Hira położyła go przede mną na ziemi. Zerknęła na walczące konie. Szafir był ciężko ranny i nieprzytomny. Sama też miałam na ciele rany, ale to było nic w porównaniu z Szafirem.
- Poszukaj czegoś do opatrywania ran.
- Ale...
- Ruszaj, chyba chcesz żeby przeżył?!
- Ale ja... - nie chciałam już jej niczego mówić, pokazałam co umiem, opatrzyłam ranny Szafirowi roślinami, które wywołałam i kazałam im opleść się na nim, w miejscach z których krwawił. Spojrzałyśmy na siebie na wzajem, Hira ze zdziwieniem. Niemal od razu odbiegła od nas. Jednak z tłumu walczących już tak szybko nie wróciła.
- Szafir? - starałam się go obudzić, nie przynosiło to żadnych skutków, więc położyłam się u jego boku z łzami w oczach. Co jeśli przeze mnie umrze?
Walka skończyła się dopiero w południe. Cały czas leżałam przy Szafirze, czekając aż ktoś mu pomoże, sama więcej nie potrafiłam zrobić. Żałowałam że nie zostałam w domu, gdybym nie ja nic by mu się nie stało.
- Zorro - usłyszałam głos Hiry, patrząc w jej stronę, nie wyglądała najlepiej. Zorro wyrywał się dwóm ogierom, którzy go trzymali. Nie miał żadnych ran, jakby w ogóle nie walczył.
- Marny z ciebie przywódca, nawet nie miałeś odwagi walczyć z własnym stadem!
- Zdobędę kolejne! - krzyknął, po woli dochodziło do mnie że stado Zorro poległo w całości, wszędzie leżały martwe ciała i tylko garstka stada Hiry przeżyła, więc... Prawdopodobnie rodzice Szafira także.
- Nie będziesz miał okazji!
- Nie powiedziałbym - Zorro stanął nagle dęba, wyrywając się ogierom, i uderzając ich jednocześnie przednimi nogami w głowy. Rzucił się na Hirę, a zaraz za nim inne konie, w obronie klaczy.
- Zabijcie go! Ale tak żeby cierpiał! - kazała im Hira wypuszczając z chrap powietrze. Podbiegłam do niej.
- Pomożesz mu? Proszę... - powiedziałam szturchając ją przy tym, zmierzyła mnie wzrokiem, który po chwili złagodniał, jakby zdała sobie sprawę że ma do czynienia z źrebakiem, a nie wrogiem: - Muszę go stąd zabrać - spojrzała na konie: - Załatwcie go - popchnęła mnie lekko: - Pójdziesz ze mną.
- Chcę zostać przy Szafirze... - prosiłam z łzami w oczach, nie chciałam żeby odprowadziła mnie po drodze do stada, co jeśli nie miałabym już zobaczyć znajomego?
Hira wzięła go na grzbiet, kulała i była ranna, ale mimo to pobiegłyśmy. O dziwo nie mogłam jej nawet dorównać tempem, wciąż zostawałam z tyłu. Czułam u niej coś dziwnego, jakby rozpacz, może Hira znała tego ogierka?
Nie przewidziałam że się przewróci po pokonaniu mniej więcej połowy drogi, przynajmniej tej do Zatopi. Zatrzymałam się szybko.
- Hira... - podeszłam do jej głowy, żeby sprawdzić czy jest przytomna. Spojrzała na mnie oddychając ciężko.
- Hira, proszę, wstawaj, musimy pomóc Szafirowi... - próbowałam jej nawet w tym pomóc, mimo że sama byłam wykończona. Siłowanie się żeby choć o drobinę ją podnieść poszło na darmo, była za ciężka.
- Odsuń się... - parsknęła, zacisnęła zęby, próbowała podnieść się na przednich nogach. Byłam w szoku kiedy jej się to udało. Nieco zatoczyła się w bok. Potrząsnęła łbem, biorąc Szafira znów na grzbiet. Spadł jej w trakcie upadku. Przeszła chwiejnie kawałek, przyspieszając coraz bardziej, aż zaczęła biec. Oddychała coraz ciężej, biegnąc coraz to wolniej, ale nadal biegnąc. Miała już przymknięte oczy, bałam się że znów upadnie. Zaczęła iść po paru metrach. Parsknęła, znów zaczynając biec.
- Ruszaj po pomoc - powiedziała do mnie.
- A co z tobą?
- Nic mi nie jest! Szybciej!
Wyprzedziłam ją nie pewnie, oglądając się jeszcze do tyłu, wciąż biegła.
- Mamo! - krzyknęłam na cały głos, miałam nadzieje że są gdzieś w pobliżu, bo już samej ze zmęczenia plątały mi się nogi. Zawołałam jeszcze kilka razy, zbliżając się do granicy. Nie miałam już sił przeskakiwać rzeki.
- Rosita! - zawołała z daleka Karyme: - Twoi rodzice wszędzie cię szukają... - zamilkła, chyba na mój widok.
- Wiesz... Wiesz gdzie są? - wysapałam. Patrzyłam na ziemie, już niemal na nią padając. Karyme przeskoczyła przez rzekę, stając obok mnie: - Co ci się stało?
- Proszę sprowadź ich jakoś... Szafir jest w bardzo złym stanie i Hira... - nie zdążyłam powiedzieć bo zemdlałam.
Od Karyme
Przestraszona próbowałam ją obudzić. Zauważyłam krew, było jej nie wiele, ale Rosita i tak była ranna. Przeskoczyłam przez rzekę pędząc po jej rodziców. Chodziło mi głownie żeby pomogli jej, dlatego nie wspomniałam nic o Szafirze. Dopiero jak chcieli już wracać z Rositą do stada ich zaczepiłam i powiedziałam co chciała przyjaciółka. Musiałam też tłumaczyć kim jest Szafir, starałam się to streścić. Niestety przyznając się też do wczorajszego złamania zasad i oddalenia się od stada. Zima wróciła z nieprzytomną Rositą, a Danny ruszył za mną, miałam go zaprowadzić, tylko że ja nie wiedziałam dokąd. Biegłam po prostu w stronę z której przybiegła Rosita.
Od Rosity
Jak się ocknęłam byłam już na grzbiecie mamy, wracałyśmy do stada.
- Co... Co z Szafirem? - szepnęłam, podnosząc lekko głowę.
- Nie wiem skarbie... - odezwała się mama, znów się o mnie martwiła i to bardzo chyba nawet myślała że jestem w bardzo złym stanie, bo była wobec mnie taka łagodna i delikatna jakbym miała umrzeć na jej grzbiecie.
- Zawróćmy do niego - prosiłam, na to jednak mama się nie zgodziła, szła ze mną prosto nad wodospad, pewnie żeby przemyć mi rany, ale ja byłam bardziej wycieńczona niż ranna.
Od Karyme
Zauważyłam w oddali klacz, jak się domyśliłam to Hirę, o której mówiła Rosita. Okazało się że to była ta sama klacz, która mnie porwała żeby dostać się do stada i rozmawiać z przywódcami. Więc chyba biegłam w dobrym kierunku. Nim dobiegliśmy, widziałam jak Hira zwalnia, podążając w naszą stronę z coraz większą trudnością. Przechyliła się na bok, gwałtownie lądując na ziemi. Z jej grzbietu sturlał się Szafir. Uniósł się też pył. Danny wyprzedził mnie, najpierw biegnąc do źrebaka. Zatrzymałam się kilka metrów od nich.
- Karyme - zawołał za mną Danny, podeszłam niepewnie, kiedy wziął Szafira na grzbiet ulżyło mi, gdyby był martwy, chyba po prostu by go zostawił.
- Pobiegniesz po pomoc.
- Dobrze... - podeszłam z Danny'm do Hiry, była nieprzytomna, zastanawiałam się czy w ogóle żyję. Potem już zawróciłam.
Od Nevady
Zaczynał mi doskwierać głód i pragnienie, ale nie chciałam wychodzić z kryjówki, w obawie że ciocia może wrócić w każdej chwili i mnie ukarać. Jej krzyk czy samo wrogie spojrzenie już było karą, bałam się jej. Zbliżał się wieczór, ściskało mnie już w żołądku.
- No... Wracajcie... - szepnęłam i nagle moje marzenie się spełniło, wracali! Słyszałam odgłosy kopyt, czekałam już tylko aż ciocia da mi znak żeby wyjść z kryjówki.
- Nev możesz wyjść - odezwała się któraś z klaczy. Wyskoczyłam od razu, a potem stanęłam jak słup.
- Co? - zamilkłam patrząc po koniach, były ranne i było ich tak mało: - Gdzie reszta? Gdzie... Moja ciocia? - łzy pojawiły mi się w oczach.
- Walczyliśmy...
- To nie jej sprawa - wtrącił się ogier.
- Niech wie. Posłuchaj Nev, walczyliśmy z dwa razy większym stadem, ale mimo doświadczenia, było ich za dużo żeby większość z nas mogła przeżyć, ale wygraliśmy. Znów powróciliśmy zwycięsko.
- A... A ciocia?
- Jeśli nie wróci, ktoś będzie musiał ją zastąpić, a ty...
- Podrzucimy ją do tamtego stada na Zatopi - powiedziała druga z moich opiekunek, nie znałam ich imienia, miałam nie przywiązywać się do stada, bo tak chciała ciocia, więc zabroniła wszystkim wyjawiać swoje imiona przede mną. To nie było przyjemne, czułam się jakbym wcale nie była częścią stada, tylko kimś kim z obowiązku i litości się zajmują.
- Mogę już tam wrócić? - spytałam, mając nadzieje że mi pozwolą, chciałam zamieszkać na stałe na Zatopi.
- O tym zdecyduje Hira, na razie trzymaj się nas i nie oddalaj nigdzie.
Jak zwykle moje zdanie się nie liczyło, ciotka o wszystkim decydowała. Wróciłam momentalnie do kryjówki, położyłam się do nich tyłem, popłakałam się. Ale żadna z klaczy, ani ogierów do mnie nie przyszła.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz