Menu

wtorek, 15 marca 2016

Utrata pamięci cz.10 - Od Ulrike, Zorro

Od Ulrike
Z nieba padał blask słońca, upał dawał się we znaki, dlatego wszyscy gromadzili się nad stawem. Ganiałam się z innymi źrebakami we wodzie, chlapiąc się i chłodząc rozgrzane ciało. Byliśmy tam gdzie było na tyle płytko żeby nic nam nie groziło. Z pod wody wystawały kamienie, przeskakiwałam je jak i inni z łatwością. Kiedy niespodziewanie poślizgnęłam się o coś pod wodą i wpadłam na taki kamień, wywinęłam fikołka, lądując głową we wodzie. Słyszałam już tylko jak się ze mnie śmieją.
- Przestańcie! - poderwałam się gwałtownie, znów straciłam równowagę spadając tym razem na zad. A oni śmiali się jeszcze głośniej. Zaatakowałam pierwszego z brzegu źrebaka, uderzyłam go w głowę, podrywając się na tylnych nogach. Zaczęłyśmy się bić, na oczach innych źrebiąt. Raz po raz upadając do wody, traktowałam to jak najbardziej na poważnie. I nawet gdy klaczka chciała uciec, nie pozwoliłam jej się wycofać. W wodzie zaczęła pojawiać się jej krew.

Wreszcie walkę przerwał dorosły, ojciec tej klaczki z którą się szarpałam, była bardziej ranna niż ja. Nic dziwnego, tata i czasami też mama uczyli mnie walczyć i nie pozwalali się mazać. Ojciec poturbowanej przeze mnie klaczki, złapał mnie za grzywę i ciągnąc zaprowadził do rodziców. Nie uroniłam nawet łzy, choć bolało jak tak mnie szarpał. Rodzice uśmiechali się do mnie kiedy opowiadał im co zrobiłam. Podobało im się to. Dlatego byłam z siebie dumna tak samo jak i oni byli ze mnie dumni. Ogier mógł sobie mówić co chciał, ignorowałam go, tego także uczyli mnie rodzice, nie słuchania innych, to ja byłam najważniejsza i nikt nie miał prawa się ze mnie śmiać. Po za tym mówili że tylko najsilniejszy przetrwa, a ci co są słabi do niczego się nie nadają, są tylko po to żeby nimi pomiatać.

Rodzice wychowywali mnie dość twardo, nie okazywali mi miłości, jedyne uczcie, które mogłam od nich dostać to dumę za każdym razem kiedy robiłam to co oni chcieli, kiedy zachowywałam się tak jak oni mnie uczyli. Chwalili, ale nie pocieszali, wręcz karcili kiedy płakałam, zostawiając mnie samą nawet na kilka dni. Nie chciałam ich stracić, nauczyłam się egoizmu, okazywania siły i braku litości. Miałam się niczego nie bać, to dla innych miałam stanowić źródło strachu, pokazywać na każdym kroku że jestem twarda niczym moja mama i przebiegła niczym tata. Nie znałam czegoś takiego jak przyjaźń, nie potrafiłam się właściwie z nikim zaprzyjaźnić ze swoim charakterem. Postanowiłam być fałszywa, doskonale udawałam kogoś kim nie jestem. A w najmniej oczekiwanym momencie zdradzałam przyjaciół, zadając im sporo cierpienia, to była doskonała zabawa, którą nauczyli mnie rodzice. A dzięki niej nauczyłam się osiągać każdy z celów.

Jedyne czego się bałam to zabijać. Jednak i tego się nauczyłam. Rodzice mnie do tego zmusili. Miałam być dla nich wsparciem, chcieli mnie wykorzystać do swoich celów, tak samo moje rodzeństwo. Gdybym nie podsłuchała wtedy ich rozmowy, wszystko potoczyłoby się inaczej...
- Mam nadzieje że to bliźnięta - tata spojrzał na brzuch mamy, z każdym dniem wydawał się coraz większy.
- Ja także, oby poszło nam tak łatwo jak z Ulrike.
- Dokładnie, musisz urodzić jeszcze sporo źrebiąt.
- Nie boisz się czasami że to manipulowanie nimi obróci się przeciwko nam?
- Zawsze możemy zabić każde, które to zrobi.
- Szkoda na to czasu, lepiej nie popełniać błędów, nie znoszę przechodzić kilka ciąży pod rząd. To nie ty musisz rodzić i nosić nowe źrebaki!
- Nie oburzaj się tak, raptem zabiliśmy dwójkę poprzednich źrebiąt - po tych słowach ojca, oddaliłam się pospiesznie, zaczęło docierać do mnie że rodzice mnie wcale nie kochają, nie zależało im na mnie, ale chciałam żeby było inaczej. Za wszelką cenę chciałam udowodnić sobie że nie mam racji. Ale kiedy urodził się mój brat, czułam się tak jakbym przestała istnieć, straciłam rodziców, ignorowali mnie, do tego stopnia że zachowywali się tak jakby mnie nie widzieli i ogłuchli na każde z moich słów. Miałam tylko ich, postanowiłam pozbyć się brata.

Zabiłam, zabiłam go i to z zimną krwią. W tamtym czasie nie było to dla mnie nic dziwnego, traktowałam to zabójstwo jak zwykłą rzecz. A po śmierci brata, znów zaistniałam dla rodziców. Osiągnęłam swój cel. Do czasu aż kolejnego dnia zechcieli się mnie pozbyć. Wtedy też ich znienawidziłam, czułam się oszukana. Uciekłam... Zaczęłam szukać szczęścia gdzieś indziej, a co innego mogło mnie uszczęśliwić jak poczucie władzy, której też pragnęli moi rodzice, ale im się nie udało. Chciałam im udowodnić że nawet od nich jestem lepsza. Wtedy też spotkałam Zorro. Oboje bez skrupułów dążyliśmy do władzy dołączając do jednego ze stad, które sobie upatrzyłam. Na końcu i jego miałam wykończyć, był tylko kimś kto ułatwi mi dotarcie do celu. Wykorzystałam to że mnie kochał. Pomagał mi pozbywać się każdego kto wchodził nam w drogę i utrudniał zadanie. Jednak coś między czasie poszło nie tak, zaczęłam dostrzegać o wiele więcej niż uczyli mnie rodzice. Widziałam szczęśliwą rodzinę, rodzinę przywódców, których mieliśmy zabić i przejąć po nich stado. Widziałam jak okazują swoją miłość źrebiętom. Zaczęłam rozumieć że także tego pragnęłam nie tylko będąc w wieku synów przywódców. Zawsze chciałam żeby i moi rodzice chociaż raz mnie przytulili, powygłupiali się ze mną, wytłumaczyli że czegoś nie powinnam była robić, otarli moje łzy. Zaczęło się. Każdego dnia ich obserwowałam. Zdziwiona i rozdarta, błądząca między tym co wpoili mi rodzice, a tym co widziałam na własne oczy.

- One mają prawdziwych przyjaciół i prawdziwie kochający rodziców... Ja nigdy ich nie miałam, nawet nie wiedziałam że można tak żyć, zupełnie inaczej... Jakby szczęśliwiej... - powiedziałam do Zorro, myśląc że zrozumie i dostrzeże to co ja.
- Szczęśliwi to będziemy jak w końcu zdobędziemy to stado, chodź... - odciągnął mnie od nich i od tych myśli, które krążyły mi po głowie. Nie zrozumiał. Mój świat nagle stał się tak samo fałszywy jak ja. Dalej brnęłam w to co sobie zaplanowałam, wypierając poczucie winy i wspomnienia, które były według mnie zbędne, zupełnie nie potrzebne i nie warto było przewodzić ich na myśl. Pewnego dnia osiągnęłam swój cel, doznałam chwilowego szczęścia, które tak szybko jak się pojawiło tak też zniknęło. Doprowadziłam wszystko do końca, w czym najtrudniejsze było chwilowe zajmowanie się synami, zabitych przeze mnie przywódców. Przypominali mi o zbrodni. Nie mogłam tego znieść, dlatego zabijając te źrebaki ulżyło mi, a jednocześnie doznałam kolejnego cierpienia, obwiniając się o ich śmierć. Czując jak poczucie winny niszczy mnie od środka, znów zaczęłam z tym walczyć, oszukiwać samą siebie. Wmawiając sobie że mi przejdzie, że to tylko chwilowe. W końcu władałam z Zorro całym stadem, zdobyliśmy je, przecież tego pragnęłam ale... Nie chciałam już tak żyć, nie zyskałam szczęścia, lecz jeszcze większe cierpienie, zaczęłam zwracać uwagę jak bardzo mnie wszyscy nienawidzą, jaka jestem okrutna i zakłamana. Chciałam z tym skończyć, ale Zorro powstrzymał mnie od skoku z klifu, później już nie potrafiłam się zabić. I w końcu straciłam pamieć, nawet nie zauważając że działo się to stopniowo, kiedy to pojedyncze wspomnienia znikały bez śladu...

Od Zorro
Stałem przed jaskinią, tylko po to żeby zażyć trochę świeżego powietrza i ukoić skołatane nerwy. Ulrike wystraszyła mnie do tego stopnia że się popłakałem, okryłem się hańbą przed innymi, zwłaszcza przed przywódcą i to przez nią, przez tą głupią miłość do niej. Ale żyła, najważniejsze że żyła, co z tego że musieli jej podać coś na uspokojenie i teraz niemal już prawie cały dzień była nieprzytomna. Obawiałem się najgorszego, że odzyskała pamięć. Jeśli tak to miałem pecha, mój plan był już nie aktualny. A chciałem jej wmówić że mamy córkę, ta mała miała być kluczem do jej serca. Czy to było aż tak wiele żeby mnie pokochała?! Najwidoczniej. Wszedłem znów do jaskini, nadal spała, wykorzystałem okazje. Teraz raczej się nie obudzi, będzie ze mną, nawet nieświadomie, może na prawdę doczekamy się źrebaka? Złapałem ją za grzywę, przysunąłem do siebie kładąc się przy niej. Chciałem zacząć po woli, subtelnie. Zacząłem dotykać jej szyi, potem głowy, wiedziałem że nic i tak nie czuję, ale mi to nie przeszkadzało. Nawet dźwięk wydobywający się z lasu mi nie przeszkodził. A powinien był zwrócić na to uwagę. Pozwalałem sobie na coraz więcej, wreszcie miałem przystąpić do dzieła, kiedy ktoś pojawił się w wejściu. Obejrzałem się za siebie. Jak na złość to byli przywódcy.
- Sprawdzałem czy oddycha - skłamałem, choć odpowiedź była jednoznaczna, bo zastali mnie w takiej pozycji że tylko głupi by uwierzył że tylko sprawdzałem czy oddycha.
- Wyjdź z jaskini! - powiedziała Zima mierząc mnie wzrokiem. Jak podszedłem to Danny złapał mnie za grzywę, wyciągając już siłą z jaskini: - Możesz mi powiedzieć co ty wyprawiasz?!
- Ja... - nie miałem żadnego tłumaczenia, zamierzałem powiedzieć mu prawdę, choć to raczej i tak nie uratuje mi skóry, a mogłem być tak blisko Ulrike, zawaliłem wszystko przez jeden głupi błąd...

Od Ulrike
Ocknęłam się zdezorientowana, otworzyłam po woli oczy, upewniając się gdzie jestem, leżałam w jaskini, nie wiadomo nawet ile czasu. Nie miałam sił żeby się ruszyć, zdobyłam się tylko na to żeby obrócić się na brzuch. Odzyskałam pamięć, teraz nie miałam wątpliwości że byłam morderczynią, bez skrupułów i sumienia. Zamknęłam znów oczy, załkałam gorzko, miałam mętlik w głowie nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, najchętniej skończyłabym ze wszystkim, jak wcześniej planowałam. Ale czy śmierć była rozwiązaniem? Właściwie zasługiwałam na nią, a to jeszcze bardziej mnie przygnębiało.
- Ulrike - moją uwagę odwróciła przywódczyni, spojrzałam na nią zapłakana, jak mogłam jej nie zauważyć? A może dopiero co weszła?
- Co ci jest? - spytała.
- Nic... Wszytko jest w porządku - podniosłam się, powstrzymując momentalnie łzy, wyszłam z jaskini, z obojętnością wymalowaną na pysku. Jak tylko dostałam się na zewnątrz pobiegłam do lasu. Pędząc przez niego niemal na oślep. Znów płakałam, pozwoliłam sobie na to, dobiegłam na urwisko. Cóż za przypadek że akurat teraz trafiłam w to miejsce, o którym nigdy nie miałam nawet pojęcia. Zamknęłam oczy, westchnęłam, łkając jeszcze bardziej, obejrzałam się do tyłu. Nikt za mną nie pobiegł, byłam sama, zerknęłam w dół, mierząc przy okazji wysokość, ten upadek musiał mnie zabić od razu, nie chciałam przy tym cierpieć. Przymierzyłam się do skoku.
- Mamo! - krzyknęła za mną Nevada, tak z początku myślałam, obejrzałam się do tyłu.
- Mamusiu! - widziałam jak obca dla mnie klaczka upada, tak szybko biegła. Zmieszana rozejrzałam się wokół, głównie tam gdzie patrzyła mała. Klaczka nagle pobiegła w moim kierunku, skoczyła w przepaść, złapałam ją szybko za grzywę, nie dając jej spaść. I wtedy dostrzegłam po drugiej stronie urwiska, ogiera popychającego w tym kierunku Shady. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, sądziłam że już od dawna nie żyję. Zapierała się z całych sił, kiedy ogier popychał ją w stronę urwiska. Po tamtej stronie, było mnóstwo skał, wiedziałam że Shady po drodze się o nie poobija.
- Nie! - krzyknęła mała, a jej głos rozniósł się echem. Położyłam ją na ziemi przytrzymując. Skuliłam uszy: - Przykro mi mała... - szepnęłam, przytuliłam ją do siebie, patrząc kontem oka na Shady. Szybko odwróciłam wzrok, widząc że odpuściła, teraz już dzieliły ją sekundy, zanim ogier zrzuci ją w przepaść. Jej córka tak bardzo szlochała że aż się trzęsła i wyrywała się z każdą chwilą coraz bardziej.
- Zostaw ją!!! - pojawiła się też Zima, ogier już trzymał jej siostrę nad urwiskiem, pewnie gdyby nie przybiegła już by ją zrzucił.
- Zrób coś! - wyrwała mi klaczkę, samemu ją przytrzymując, pobiegłam wzdłuż wzgórza. Ogier puszczał po woli grzywę Shady, wiedziałam że nie zdążę. To było nie możliwe, żeby dobiec tam w ciągu kilku sekund.
- Czego chcesz?! - krzyknęła do niego Zima.
- Niczego... - ogier puścił Shady, a mi podwinęła się noga i zesunęłam się niemal w tym samym czasie, w którym ona spadała.


Ciąg dalszy w opowiadaniu "Zmiany"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz