Menu

sobota, 26 września 2015

Samotność cz.8 - Od Leona/Marcelli

Próbowałem się wyrwać, stawałem dęba, szarpałem się. Ile tylko się dało. Nie słyszałem już Marcelli, chyba była nadal za wozem. Nie mogłem jej zobaczyć, pech chciał że wóz stał przodem do mnie zakrywając wszystko co działo się za nim. Wściekły uderzyłem belkę, przy której byłem przywiązany.
- Uspokój się mały, bo nie dostaniesz dziś żarcia - odezwał się do mnie jeden z ogierów, drugi mnie ignorował obserwując klacze, na przeciwko nas, wśród nich była Nikita.
- Pomóż mi się wydostać - poprosiłem ogiera.
- Nie ośmieszaj się mały, lepiej siedź cicho i rób co ci każą, inaczej oberwiesz.
- Muszę pójść do Marcelli, oni coś jej zrobili! - krzyknąłem, oni musieli wiedzieć jak tą linkę przerwać, albo jak zdjąć to coś z głowy.
- Martw się o siebie mały.
- Nie jestem mały! - parsknąłem, nie znosiłem jak ktoś mnie tak nazywał.
- Idą - ogier odwrócił ode mnie łeb. Znów siłowałem się z linką, ciągnąłem i ciągnąłem, najmocniej jak mogłem, ale to nie przynosiło rezultatów. Jeden z ludzi uderzył mnie tylko czymś w zad. Przestraszony aż podskoczyłem, a on się zaśmiał. Chciałem się na niego rzucić, ale linka nie pozwoliła mi go dosięgnąć. 
- Zostawcie Marcelle w spokoju! - krzyknąłem w ich stronę. Jeden z ogierów zaśmiał się, nie wiedziałem o co mu chodzi.
- Przestań! - spojrzałem na niego krzywo.
- Serio? Myślisz że oni cię usłyszą? Nikt ci nie uświadomił że ludzie nas nie rozumieją? - odezwał się drugi. Złapałem linkę w pysk i wtedy zacząłem ciągnąć, gryzłem ją jak opętany, żeby tylko się przerwała. Oberwałem mocno w zad, aż nogi mi się ugięły i upadłem. Dwoje ludzi przytrzymało mnie przy ziemi, a trzeci związał mi pysk, a na dokładkę znów mi się dostało, tym razem po grzbiecie. Ból tak mnie przeszył że aż zacisnąłem zęby. Ogiery naśmiewały się ze mnie, uderzyłem jednego ze złości, oddał mi jednym kopniakiem, wywróciłem się na grzbiet. W tym momencie dostrzegłem coś chorym okiem, widziałem na nie zamazane obrazy, ale widziałem, czyli tata miał rację i dochodzi do siebie. Tylko że teraz nieco przeszkadzało mojemu zdrowemu oku. 

Podniosłem się w końcu, starając się coś wymyślić, obserwowałem ludzi jak uwalniają konie i prowadzą je gdzieś. Starałem się spamiętać, jak to coś odwiązać. Próbowałem już nawet, ale z braku rąk i przez związany pysk nie zrobiłem żadnego postępu, po za dotknięciem linki pyskiem. Oparłem się w końcu przednimi nogami i popróbowałem zrobić to kopytem, nic z tego. Zerwałem się znowu, tym razem tak szarpnąłem że aż się wywróciłem, usłyszałem jakieś pęknięcie, chyba udało mi przerwać nieco linkę. Cofnąłem się szybko, próbując ją zakryć. Akurat szedł tu jeden z ludzi. Podszedł do Nikity, spojrzała na niego kontem oka, człowiek dotknął ją za szyję, przytrzymał za linkę, rozwiązał. Chyba chciał ją dosiąść, bo już kładł nogę na coś co zwisało jej z boków z czegoś co miała na grzbiecie. Stanęła nagle dęba, parsknęła i niemal ugryzła go w rękę, gdyby tylko nie odskoczył do tyłu. Jeszcze trochę, a by się wywrócił.
- Zostaw ją, to bez sensu, tylko Harry miał do niej podejście - powiedział  jeden z ludzi przechodzących obok, obaj się zagadali.
- Wiadomo gdzie teraz jest?
- Te konie go pewnie zabiły. A mówiłem mu żeby dał sobie spokój, ale nie, brakowało mu wrażeń, więc pojechał, sam widzisz jak skończył. Ta klacz była mu wierna po sam koniec, spójrz na nią, widzisz ile ma ran? Widać że zraniły ją konie, broniła go...
- Jak to? To tylko zwierzę...
- Ty tego nie zrozumiesz.
- Ale jego ciała nie znaleziono?
- Ponoć go szukają, ale ja bym się tu dalej nie zapuszczał, to dzicz jakich mało i zwierzęta są tu odważne, aż za nad to odważne.
- A co z klaczą, przyda nam się jeszcze?
- Harry znalazł ją jako źrebie, była dla niego jak rodzina, wiesz przecież że nigdy nie miał żony ani dzieci. Miał tylko tą klacz i psa którego mu zastrzelono. Dlaczego więc pytasz co zrobimy z tą klaczą? Nie chcesz jej tutaj? Jedynej pamiątki po naszym kompanie?
- Dziwie się...
- Czemu?
- Słyszałem że Harry nienawidził koni.
- Fakt, na początku chciał zabić tą klacz, ale nie był w stanie, gapił się na tego źrebaka z bronią w ręku... Wspominałem ci że znalazł ją jako źrebie? Aż w końcu rzucił broń o ziemie, pochylił się nad źrebięciem, przykucnął i zaczął je głaskać...
- Opowiadał ci o tym?
- Byłem tam. Nigdy nie widziałem u niego takiej troski, nawet o psa się tak nie troszczył. Źrebak przywiązał się do niego jak do matki - człowiek spojrzał na klacz: - Zawsze była wobec niego lojalna i oddana, zawsze byli razem. Nikt inny jej jeszcze nie dosiadał prócz niego. Dlatego jestem pewien że Harry nie żyję, bo nie wrócili razem.
- Jak nikt nie dosiądzie tej klaczy i nadal będzie się tak buntować to nikt nie będzie jej tu trzymał. Albo ją zastrzelimy, albo wypuścimy, wybieraj.
- Ja ją wezmę...
- Jasne, nawet cię nie stać na utrzymanie własnego konia, spójrz na niego, sama skóra i kości.
- To taka rasa...
- Jasne, każdy wie że go głodzisz, sam też lepiej nie wyglądasz.
- Przynajmniej mam dość siły żeby utrzymać wodzę!
- Dalej mi to będziesz wypominał?! To była wina konia, bo po co to bydle stawało dęba?!
- A dziwisz się? Całą drogę biłeś go batem.
- Był cały czas z tyłu, chciałem żeby przyspieszył, ale on szedł jeszcze wolniej! 
- Kiedyś tak go forsowałeś że się biedak przepracował.
- Nie mam z niego żadnego pożytku... A z resztą, wezmę sobie tego, wygląda na silnego konia... - spojrzał w moją stronę: - Niech tylko podrośnie - zbliżył się do mnie, cofnąłem się do tyłu przerażony: - Piękny, dziki, zawsze chciałem dzikiego ogiera.
- Tak, dzikiego, a z hodowlanym nie może sobie poradzić - powiedział z ironią tamten. Chciałem w tym momencie uciec, ale bałem się że skoro są tak blisko to mnie złapią. 
- Chodźcie, musicie coś zobaczyć - przyszedł trzeci człowiek, ci dwoje poszli za nim. Miałem w końcu okazje, cofnąłem się pod samą belkę i rzuciłem się do biegu. Ile mogłem zrobić? Dwa kroki? Właśnie tyle, ale linka pękła, a ja poturlałem się kawałek dalej. Niefartem trafiłem pod kopyta mojej starszej siostry. Złapała mnie za to coś na głowie, skoczyłem aż gwałtownie do tyłu, gdy już prawie mnie podniosła. Rzecz ześlizgnęła mi się z pyska. Nikita stanęła dęba, zerwała się od razu z linki, a ja tyle się męczyłem. Rzuciłem się do ucieczki, a ona pognała za mną. Wyminęliśmy kilkoro z ludzi, pobiegli gdzieś, w przeciwną stronę. Po drodze zobaczyłem Marcelle, tak bardzo chciałem do niej biec, a nie mogłem, bo musiałem uciekać. W końcu wbiegłem do jakieś przyczepy, była stara, cała się już rozpadała. Jak Nikita wskoczyła do mnie do środka, zerwały się pod nią deski, oba jej przednie nogi utknęły i nie mogła ich wydostać. Próbowałem ją wyminąć, ale atakowała mnie wciąż próbując ugryźć. Uderzyłem bokiem o ścianę przyczepy, niemal się wywróciła. Powtórzyłem cios kilka razy, w końcu przyczepa przewróciła się na bok, a ja i Nikita wraz z nią. Zauważyłem coś ostrego, zahaczyłem o to pyskiem, celowo żeby go uwolnić, bo nadal był związany. Udało się, trochę się tylko drasnąłem. Wskoczyłem na bok Nikicie, nadal była uwięziona.
- I co teraz zrobisz? - zaśmiałem się, wyskakując na zewnątrz, schowałem się za tym wrakiem słysząc ludzi. Jakoś udało mi się wymknąć, wtedy jak zaczęli wydostawać nogi Nikity ze szczelin w przyczepie.

- Marcella... - dobiegłem do niej, starałem się ją uwolnić.
- Jak się wydostałeś? - spytała, kiedy szarpałem się z linką, na której mieli ją przywiązane do wozu.
- Po prostu się szarpałem - zacząłem gryźć linkę. Ludzie już tu biegli, czas gonił mnie nie ubłagalnie.
- No pękaj! - krzyknąłem, zaciskając z całej siły zęby na lince. Niespodziewanie Nikita wyprzedziła ludzi, ktoś strzelił z broni, kula obtarła jej grzbiet przelatując nad moją głową. Stanąłem jak wryty. Pędziła wprost na mnie i na Marcelle. Jak tylko sobie to uświadomiłem, osłoniłem Marcelle własnym ciałem, mimo tego że cały aż drżałem ze strachu. 


Chwilę później


Ocknąłem się przy wozie, zobaczyłem nad sobą kopyta, którymi obrywałem raz po raz. Nikita mnie biła, ludzie patrzyli na to wszystko, a Marcella próbowała się do mnie dostać. 
- Zastrzel ją - powiedział jeden z ludzi. Drugi wyciągnął broń i po prostu strzelił. Nikita upadła obok mnie, odwrócona do mnie tyłem. Dwoje ludzi zdjęło z niej wszystko. Zostawili mnie tutaj, pobitego i na pół żywego. Marcelle gdzieś zabrali, wraz z resztą koni. Pewnie pod jakiś dach, których było tu mnóstwo, w końcu zapowiadało się na deszcz. Przymknąłem oczy wykończony. Otworzyłem je natychmiast słysząc jak ktoś się podnosi.
- Nie... Tylko nie to... - wymamrotałem na widok Nikity, stanęła nade mną. Człowiek spudłował, trafił poniżej jej łopatki, krwawiła z rany, ale zbyt słabo żeby to ją od razu zabiło. 
- Co ja ci takiego zrobiłem?! To ty mi prawie zabiłaś rodziców! - krzyknąłem, ciężko oddychając. Nikita złapała mnie za grzywę, uniosła mnie do góry, spodziewałem się że mnie gdzie rzuci, ale wzięła mnie na grzbiet. Oddaliliśmy się od siedzimy ludzi, chciałem zawrócić. Marcella tam została, musiałem jej pomóc. Próbowałem jakoś chociażby spaść z jej grzbietu. Po chwili sama mnie zrzuciła, wprost do wody. Topiłem się, nie mając sił się z niej wydostać. Siostra patrzyła na mnie bez emocji. Znienawidziłem ją nawet bardziej niż Łzę. Traciłem już powietrze, leżałem pod wodą myśląc że to już koniec. W ostatniej chwili ona wyłowiła mnie z wody. Krztusiłem się, łapiąc łapczywie powietrze. Nikita krążyła nade mną, wpatrywałem się w nią przerażony. Popchnęła mnie znów do wody, zaparłem się nogami, jednocześnie nadal leżąc. 
- Nie nie nie! - krzyczałem. 
- Leo... - usłyszałem bardzo znajomy głos, był ledwo słyszalny: - Leo, synku... 
Podniosłem wzrok, patrząc w dal, Nikita zwróciła na to samo uwagę co ja. W oddali była mama, szła z trudem, wciąż upadała, widziałem ślady krwi, które po sobie zostawiła. Doszła po kilku minutach, cała zapłakana i zmęczona.
- Wiedziałam, wiedziałam że jesteś gdzieś tutaj... - przytuliła mnie do siebie, upadając, połowę ciała zanurzyła we wodzie, która była obok nas. 
- Mamo, co teraz będzie z Marcellą? - spytałem. Mama spojrzała na Nikite.
- Jesteś ranna... - podniosła się ledwo, byłem w szoku, a jednocześnie w złości. Jak mama mogła się jeszcze o nią martwić, to ona mi to wszystko zrobiła.
- To wszystko moja wina... Musisz mi wybaczyć... - mówiła do niej: - Chodź, przemyję ci ranne.. - mama złapała ją lekko za grzywę. Nikita odepchnęła ją gwałtownie, aż moja mama wpadła do wody.
- Mamo! - krzyknąłem. Zobaczyłem na powierzchni wody mnóstwo krwi. Nie mogłem złapać oddechu z przejęcia.
- Mamusiu... - wymamrotałem przez łzy. Nie obchodziło mnie że zachowuje się w tym momencie jak małe źrebie. Podczołgałem się pod samą wodę, próbując uchwycić grzywę mamy i ją wydostać z wody. 
- Nie umieraj... Proszę... - błagałem, zanurzyłem pysk we wodzie. 
- Nie!!! - nie mogłem dosięgnąć jej grzywy, nie mogłem próbować jej ratować... Spojrzałem przez chwilę na Nikitę, mama niespodziewanie wynurzyła głowę, zaledwie przez kilka sekund, ledwo łapiąc powietrze, po czym głowa znów jej wpadła wprost do wody. Podniosłem się z trudem, sam nie wierzyłem że mimo tych wszystkich ran i siniaków będę w stanie stać o własnych siłach. Wskoczyłem do wody, wciąż opadając z sił, zanurzając się i wynurzając co chwilę, aż dopłynąłem do mamy, wpłynąłem pod jej głowę, przytrzymując ją w końcu ponad wodę, żeby mogła oddychać. 
- Wracaj do stada Leo - wymamrotała, wciąż miała zamknięte oczy.
- Nie zostawię cię, ani ciebie ani Marcelli... - obiecałem. Nikita stanęła na tylnych nogach, wierzgała przednimi w powietrzu, zastanawiałem się co się dzieje, zaczęła krzyczeć, uniosło się nad nią coś czarnego. 
- Co to?! Co to takiego?! - krzyknąłem przerażony. Nikita opadła z powrotem na cztery nogi, jak na mnie spojrzała, miała czerwone tęczówki zamiast szarych, podobne do tych jakie miała Feliza. Zbliżyła się do brzegu.
- Zostawisz ją czy tego chcesz czy nie - powiedziała dwu głośnie, jakby mówiła dwoma głosami na raz. Wskoczyła do wody, odepchnęła mnie łapiąc jednocześnie za grzywę i wynosząc na brzeg. 
- Puszczaj mnie! - krzyknąłem, przytrzymała mnie przy ziemi.
- Bardzo mnie nienawidzisz? - spytała, po chwili się zaśmiała. Przeszły mnie dreszcze. 
- Pomocy! - krzyknąłem z całej siły, przytrzymała mi natychmiast pysk. Zachowywała się inaczej.
- Leo! - poznałem głos Marcelli, była gdzieś z tyłu. Musiała jakoś się wydostać od ludzi. Ugryzłem Nikitę niespodziewanie. Puściła mi tylko pysk.
- Pomóż! Moja mama się topi! - krzyknąłem, za Marcellą biegli ludzie. Nie nadążała uciekać, doganiali ją.
- Synku.... - usłyszałem głos mamy, jakoś dopłynęła do brzegu, trzymała na ziemi głowę, a ciało nadal miała we wodzie.
- Nie możliwe... Miałaś umrzeć! - Nikita podeszła do niej uderzając ją w pysk, mama osunęła się bardziej do wody. Ludzie zatrzymali się przytrzymując Marcelle. Nie podeszli bliżej. Niespodziewanie padł strzał, trafił prosto w Nikitę, przebił aż jej szyję na wylot, rana natychmiast zniknęła, wraz z tą pierwszą. Nikita odwróciła się w ich stronę.
- Myślicie że jesteście w stanie nas zabić?! - krzyknęła tym przerażającym głosem. 
- Przekonacie się że tak nie jest - zbliżyła się do nich. Zaczęli uciekać, siostra demonicznie się zaśmiała, po chwili krzyknęła jakby z bólu, zaczęła tarzać się na ziemi, wręcz się rzucała, przebierając nogami.
- Marcella... - starałem się ją zawołać, bałem się do niej podejść, bo musiałbym przejść obok Nikity. Cały aż się trząsłem, coś zaczęło z niej wychodzić, zniknęło w powietrzu, patrząc w moją stronę. 
- Mamo! - podbiegłem do brzegu, złapałem mamę za grzywę, siłując się żeby tylko jakoś wydostać ją z wody. Marcella podeszła do mnie. Nikita już nam nie zagrażała, bo własnie straciła przytomność. 


Marcella (loveklaudia) dokończ


Samotność cz.7- Od Marcelli/Leona

Usłyszałam jakieś hałasy na zewnątrz, wstałam i wyjrzałam z jaskini, zobaczyłam tą obcą, dusiła Leona
-Leon! pomocy!- krzyknęłam na całą jaskinię, obudziłam całe stado, nie czekałam na kogoś dorosłego, wybiegłam z jaskini, wskoczyłam między nią a Leona rozkładając skrzydła, uderzyłam ją skrzydłem w pysk, zastępca przywódców dobiegł już, złapał tą obcą i rzucił ją na ziemię, całe stado przybiegło.
-Miałeś jej pilnować!- krzyknął Danny na Jim'a
-To nie moja wina, młody sam ją sprowokował, próbowałem ją powstrzymać ale mnie ogłuszyła- tłumaczył się, przywódca parsknął i podszedł do obcej klaczy, Criss już ją puścił, nawet nie próbowała uciekać, była otoczona ze wszystkich stron.
-Wszystko dobrze?- spojrzałam na Leona, jeszcze cieżko oddychał
-Tak- przytaknął, pomogłam mu wstać bo strasznie kręciło mu się w głowie
-Przywiąrzcie ją do drzewa, tak krótko aby nie mogła opuścić łba, jutro zobaczymy to z nią zrobimy- rozkazał przywódca, kilka ogierów zawlokło klacz pod drzewo i przywiązało ją do drzewa za line przy pysku i dodatkowo swoimi linami za szyję do drzewa, strasznie się szarpała ale to nic nie dawało, na siłę podali jej zioła na uspokojenie, momentalnie jej oczy się zamknęły.
-Chodźmy stąd już- już chciałam iść ale Leon odszedł odemnie, skierował się do tej klaczy
-Leon- pobiegłam za nim, złapał naglę ostrą gałąź
-To za moich rodziców!- ruszył na nią, podleciałam do góry, stanęłam mu na drodze skrzydłem wytrącając mu gałąź
-Co ty robisz?- spojrzał na mnie- bronisz jej? tej morderczyni!
-Chcesz być taki jak ona? miej trochę honoru i nie zniżaj się do jej poziomu...wiem jak cierpisz, przecież wiesz że nie mam rodziców, mama zginęła na moich oczach, zabita przez mojego ojca, mój ojciec tyran też nie żyje, nie mam nikogo...myślisz że nie wiem jak cierpisz?- patrzyłam na niego, w jego oczy, jakoś musiałam do niego przemówić, i udało mi się, zawrócił bez słowa do jaskini, poszłam za nim
-Leon...- stanęłam przy nim kiedy się położył obok swojej rannej mamy
-A co jeśli oni...
-Nie myśl tak, będzie dobrze- położyłam się obok niego, położyłam swoje skrzydło na jego grzbiecie, spojrzał na mnie nieco zdziwiony ale i z iskierkami w oczach
-No co?- spytałam
-Nic, nic, tylko...
-Tylko co?
-Myślałem że mnie nie lubisz...
-Bo nie lubiłam...ale zmieniłam zdanie na twój temat, nie jesteś taki zły jak myślałam- Leon uśmiechnął się, odwzajemniłam to
-Chodźmy już spać- położyłam głowę na ziemi, zamknęłam oczy
-Dobranoc- powiedział Leon, oboje usnęliśmy.


Następnego dnia, rano


Obudziliśmy się dosyć późno, bo koni ze stada nie było w jaskini, tylko my i rodzice Leona.
-Idziemy się przejść?- spytałam
-No...-Leon spojrzał na swoich rodziców
-Nic im się nie stanie w jaskini, chodź...ochłoniesz trochę- wstałam, po chwili namysłu Leon także wstał, wszysliśmy z jaskini, zdziwiliśmy się kiedy nie zobaczyliśmy tej klaczy, poszliśmy do stada, panowało małe zamieszanie.
-Co sie stało?- podszedliśmy do grupki koni, ale nikt nam nie odpowiedział, kazali nam iść się bawić, ale my postanowiliśmy podsłuchać
-Jak mogła uciec, przecież była nieprzytomna- powiedział przywódca
-Sami nie wiemy, może ktoś jej pomógł?- stwierdził Cykado
-Ale kto? inny koń należący do ludzi? jest ich więcej?- zamyślił się Criss
-Musimy iść i prześledzić całe terytorium, jeśli są tu jacyś ludzie, przepędzimy ich wraz z ich końmi, jeśli jakiś koń zaatakuje, nie bądźcie delikatni, choćby nawet to była klacz, te konie mają wyprane mózgi i zrobią wszystko aby obronić ludzi- wszyscy słuchali przywódcy, poczym wraz z nim poszły ogiery i kilka klaczy, dostrzegłam też w śród nich jakiegoś nowego ogiera, przestraszyłam się go, miał na lewej nodze skórzany pas ze schowanym sztyletem.
-Idziemy za nimi?- spytałam
-Pewnie- wraz z Leonem ukratkiem poszliśmy za dorosłymi, nie widzieli nas na szczęście, trzymaliśmy od nich bezpieczny dystans aby nas niezauważyli.
Doszliśmy aż do granic stada, na obcym terenie, w lesie, osiedlili się ludzie, wyglądali trochę jak ludzie lasu, kiedyś już raz widziałam ludzi i wyglądali inaczej, jeździli wozami a nie na koniach, byli też inaczej ubrani i używali innych sprzetów, ci wyglądali inaczej, ale też mieli broń i jeden wóz,  i konie, w śród nich była też ta klacz co uciekła.
-Otoczymy ich- powiedział ten nowy ogier, reszta mu przytaknęła i rozeszła się, przywódca poszedł z tym nowym
-Schowajmy się gdzieś- Leon poszedł schować się w zarośla, poszłam uratkiem za nim, ale wiedziałam że to ja pierwsza rzucę się w oczy, w końcu jestem pegazem.
Obserwowaliśmy całą tą akcję, nowy wyciągnął sztylet i wziął go w pysk, spojrzał na wszystkich i przytaknął, wszyscy momentalnie wybiegli na ludzi i na ich konie, rozległy się strzały ale i krzyki ludzi i rżenie ich koni, ludzie postrzelili dwa nasze konie, ale nie ciężko a lekko, nasi przeganiali już ludzi ich konie, ale te konie ruszyły w naszą stronę, w strone kryjówki mojej i Leona
-Leon szybko- złapałam go za grzywę, ale nie zdąrzyliśmy uciec, te konie wbiegły w nas, ale kiedy nas zauważyły, złapały i pociągnęły za sobą, krzyczeliśmy ale szybko zniknęliśmy z pola widzenia koni z naszego stada.
-Puszczajcie!- krzyczałam wraz z Leonem, machałam skrzydłami próbując się wyrwać, ale nie udało mi się, konie zatrzymały się głębiej w lesie, zauważyliśmy ludzi, jechali przez ścieżkę swoim wozem, jeden z nich spojrzał na mnie i powiedział coś, nie zrozumiałam, ale zatrzymali się, wzięli swoje konie, złapali Leona w trójkę, założyli mu coś na łeb i ciągnęli za to, ja zaczęłam się rzucać i machać skrzydałmi, chciałam podlecieć do góry ale zarzucili na mnie liny i przytrzymali przy ziemi
-Spokój- zdziwiło mnie kiedy zrozumiałam ich mowe, przecież to ludzie, nie powinnam ich rozumieć, zaciągnęli mnie do swojego wozu, wrzucili do środka i zamknęli, miałam skrępowane skrzydła, i to tak mocno że sznur mi się wżynał w pióra.
-Leon!- podeszłam do okna, było wysoko i było małe, ale jak stanęłam na tylnych nogach to wszystko widziałam, przywiązali Leona za to coś co miał na łbie, stał pomiędzy dwoma innymi końmi, dosięgał tym dorosłym koniom do łopatek, no nic dziwnego, w końcu miał już rok, za dwa lata pewnie będzie już tak duży jak te ogiery, ja zapewne też, ale nieco mniejsza, bo już teraz jestem od Leona o pół głowy mniejsza.
-Marcella! nic ci nie jest?- odwrócił łeb
-Chyba nie, a tobie?
-Też nic...przepraszam
-Co? ale za co?
-Że dopuściłem do tego że nas złapali, jestem ogierem i jestem starszy od ciebie...nie powinienem dopuścić do tego aby nas złapali...ciebie
-Przestań, to nie twoja wina- usłyszałam otwieranie dzwi, spojrzałam w trochę ludzi, cofnęłam się na sam koniec, w kąt, ale weszli do mnie i zaczęli ciągnąć, nie byli wcale delikatni, jak się przewróciłam, ciągnęli jeszcze bardziej, nie było też zejścia z tego wozu, do ziemi było chyba metr, nie dali mi nawet wstać, wyciągnęli mnie i spadłam prosto na ziemię, krzyknęłam, oni to zapewne usłyszeli jako ryczenie, po chwili zaczęłam kwiczeć jak zaczęli mnie na siłę podnosić, wierzgałam nogami ale za to oberwało mi się kijem po zadzie, najgorsze było to że nie mogłam użyć skrzydeł.
-Leon pomóż...błagam- znów się przewróciłam na ziemię, nie miałam nawet siły wstać, ludzie mnie tak zostawili przywiązując do wozu, lina była przepiona za to coś na moim łbie i za linę za szyji.


                                                Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^

poniedziałek, 21 września 2015

Nieznany gatunek cz.2 - Od Tin'a, Malaiki

Od Tin'a
Zbliżaliśmy się do celu, już prawie byliśmy w stadzie. Nie mogłem się doczekać ich miny, każdy będzie mi zazdrościł takiej klaczy. Wycofałem się jednak w ostatnim momencie, nim ktokolwiek nas zobaczył. Musiałem odczekać jeszcze kilka dni. Pobyć z nią chwilę, aż dojdzie nieco do siebie.
Przez ten czas miałem wrażenie że się do siebie zbliżyliśmy, bo już całkiem mi ufała, od wczoraj nawet zaczęliśmy spać wtuleni w siebie, a raczej ja w nią, nie odwzajemniała tego, ale tolerowała, a to był już postęp. Nie dostrzegałem w niej radości, w ogóle nie okazywała emocji, była na wszystko obojętna i wciąż zamyślona. Jakakolwiek rozmowa z nią była męcząca, musiałem powtarzać niemal każde słowo po kilka razy, bo nie słuchała co do niej mówię, a jej odpowiedzi ograniczały się do kilku słów. Pocieszałem się że już prawie zdobyłem to co chciałem, a ona nie może być taka przez cały czas, w końcu przejdzie jej ta żałoba.


Jakiś czas później, w nocy


Pomyliłem się, z Shanti było coraz gorzej, wyglądała okropnie, przestała już właściwie o siebie dbać, jak padał deszcz nawet nie otrząsnęła się z wody. Przez błoto też przechodziła, później nawet go nie strzepując, nie omijała gałęzi, w które plątała się jej grzywa. Byliśmy na szczęście blisko wodospadu, tam będzie mogła wskoczyć do wody i nieco się ogarnąć. Od jakiegoś czasu kręciliśmy się w pobliżu stada, czekałem na odpowiedni moment, aby przedstawić ją przywódcą...
- Zostaniesz moją partnerką? - spytałem ob drogę, niecierpliwiłem się już, chciałem w końcu znać odpowiedź na to pytanie. Przytaknęła, tak po prostu kiwnęła łbem, nawet na mnie nie patrząc.
- Jeśli nie chcesz to nie! - krzyknąłem zdenerwowany, spojrzała na mnie dziwnie, zatrzymaliśmy się oboje.
- Powiedziałam że tak... - spuściła wzrok.
- Z resztą... Nie obchodzi mnie to. Rób sobie ze mną co chcesz, wszystko mi jedno... - dodała.
- Co? - zaskoczyła mnie.
- Ja już dawno umarłam, a trupowi wszystko jedno...
Uderzyłem ją w pysk skrzydłem, tak gwałtownie że upadła z hukiem na ziemie. Nie wytrzymałem już tego, była gorsza od mojej partnerki. Oprócz urody, którą też już utraciła, nie widziałem w niej już nic pociągającego. Sądziłem że będzie dla mnie prawdziwym wyzwaniem, klaczą nie do zdobycia i w końcu też nagrodą. Tymczasem to kolejna nic nie warta klacz mimo tej swojej niezwykłości.
- Tak mi się odpłacasz za wszystko co dla ciebie zrobiłem?! - wrzasnąłem, a ona nawet się nie poruszyła, leżała na boku, patrząc w dal.
- Ogłuchłaś?! Powiedź coś wreszcie! - szarpnąłem ją brutalnie za grzywę żeby wstała. A ona będąc już na nogach od razu padła na ziemie. Uderzyłem ją ze złości że tak mnie ignoruje. Nic to nie dało. Kopnąłem ją w brzuch, znów to samo. Zacząłem ją bić. Nie reagowała, choć widziałem że ją boli, chociażby po zaciśniętych z bólu zębach.
- Jesteś gorsza od mojej córki, co z ciebie za klacz... - zostawiłem ją w końcu w spokoju, umazałem się już od jej krwi. Pobita przestała mnie już w ogóle interesować. Po co miałem się opiekować tym chodzącym nieszczęściem?
- Już nie jesteśmy razem, zrywam z tobą - chciałem już odejść, ale usłyszałem jej głos:
- I tak nigdy nie byliśmy razem...
Zatrzymałem się, poczułem nagłą chęć skrzywdzenia jej jeszcze bardziej, co mogło być gorsze od pobicia lub śmierci? W końcu już wiedziałem co zrobić.
- Zabawmy się kochanie... - zbliżyłem się do niej, miałem zamiar starać się z nią o źrebaka, zmusić ją do tego. Tym razem protestowała. Szarpała się, próbując mi się wyrwać, krzyczała. Nie miała jednak szans, tylko męczyła się przez te kilka minut. Jak opadła z sił, puściłem ją na chwilę, sądząc że już się nie sprzeciwi. Wyślizgnęła mi się nagle, uciekła. Wzbiłem się w powietrze, leciałem na prawdę szybko. Shanti tak się rozpędziła że nie mogłem jej dogonić. Ranna nie ucieknie daleko, na dodatek pędziła wprost w stronę gór, byłem pewien że właśnie tam ją złapie. Niespodziewanie zawróciła gwałtownie, niemal upadła przez zbyt ostry zakręt, przez co w powietrzu aż wzbiły się kłęby kurzu. Frunąłem tak wysoko że powstała mgła z pyłu, nie zasłoniła mi widoku. Zamachnąłem się skrzydłami znacznie przyspieszając, ona już opadała z sił. Na nieszczęście w oddali było stado. Shanti doskonale to wykorzystała. Wbiegła pomiędzy konie, powodując zamieszanie. Tam dokąd zmierzała bawiły się akurat źrebaki, to też stado ruszyło za nią. Otoczyło ją ze wszystkich stron, spanikowała rozglądając się na boki, starała się uciec, ale konie zagoniły ją aż pod ścianę jaskini. Wszystko widziałem z góry, szybując sobie spokojnie nad nimi. Nikt nie wiedział że tu jestem. Shanti odwróciła się do wszystkich przodem, cofając się do tyłu, aż dotknęła zadem skalnej ściany. Było już po niej, niektórzy stanęli już dęba, pędząc na nią. W całym tym zamieszaniu zauważyłem Malaike, wleciała pomiędzy atakujących a Shanti. Rozłożyła skrzydła osłaniając ją, reszta zahamowała gwałtownie.
- Co robisz?! - krzyknął ktoś oburzony, zaraz po nim pozostali zaczęli wykrzykiwać różne słowa, było tak głośno i każdy mówił przez siebie na wzajem że nie rozumiałem co mówią.

Od Malaiki
Próbowałam coś powiedzieć, ale wszyscy mi przerywali, miałam wrażenie że za chwilę rzucą się na mnie, bo tylko ja stałam im na drodze. Zerknęłam kontem oka na obcą, przewróciła się na ziemie. Była ranna i wyglądała na przerażoną, na jej niezwykłą maść nie zwracałam aż tak uwagi.
- Co tu się dzieje?! - krzyknął Danny, od razu wszyscy zamilkli. Tym razem przywódca był sam. Pewnie Zima zajmowała się w tym czasie źrebakami, ale były to tylko moje domysły.
- Ona chciała zaatakować źrebaki! - wykrzyknął ktoś, zaraz po nim dołączyło się kilka koni. Znów mówili wszyscy na raz. Zdołałam tylko usłyszeć urywki zdań "pędziła na nie!...", "...a Malaika stanęła w jej obronie...", "...obie to zaplanowały!"
- Cisza! - krzyknął Danny: - Rozejść się.
Wszyscy zawrócili na łąkę, tylko ja i obca zostałam wraz z przywódcą. Nadal ją broniłam.
- Znacie się? - spytał Danny.
- Nie... ale nie chciałam żeby wszyscy się tak na nią rzucili, nie mogłabym na to patrzeć, pewnie by ją pobili na śmierć, bo przecież nie dali jej uciec...
- Przesuń się w bok.
Zrobiłam co kazał, Danny przyjrzał się obcej, która nie spuszczała z niego wzroku. Podszedł do niej bliżej.
- Skąd pochodzisz? - spytał, milczała.
- Mam nadzieje że nie planowałaś zaatakować źrebiąt, ponoć pędziłaś w ich stronę - powiedział po dłuższej chwili.
- Nie wiedziałam że tam są... Biegłam na oślep...
- Po co? Uciekałaś przed kimś? Skąd masz te rany?
- Nie chcę o tym mówić, dacie mi odejść?
- Najpierw muszę wiedzieć co tu robisz, jestem tutaj przywódcą i odpowiadam za stado, a ty bez pytania po prostu sobie w nie wtargnęłaś.
- Nie miałam wyjścia, musiałam uciekać...
- Przed kim?
- Nie musisz tego wiedzieć, bo i po co?
- Jesteś na terytorium stada, wszyscy podejrzewają cię że chciałaś zaatakować źrebaki, nie mogę ci uwierzyć na słowo, bo co jeśli kłamiesz?
- Nie kłamie... On chciał... - przerwała: - Pobił mnie. Musiałam uciekać. Był tuż za mną... nie mogłam się zatrzymać, bo by mnie złapał. Jestem tu od kilku tygodni, nigdy dotąd nie byłam nigdzie po za domem, a teraz jestem tak daleko, to miejsce jest dla mnie czymś obcym, tak samo jak wy, kiedyś to znałam tylko własną rasę... Ale oni... - zamilkła, mimo że jej grzywa zakrywała pysk, w tym i oczy, zauważyłam łzę, która kapnęła na ziemie, zaraz po niej kolejna.
- Spokojnie, odpocznij w jaskini, zostań na kilka dni aż dojdziesz do siebie i będziesz mogła ruszyć w dalszą drogę, albo dołączyć na stałe do stada.
- Odejdę już teraz... - podniosła się z ziemi.
- Zostań - położyłam na jej grzbiecie skrzydło: - Gdzie chcesz pójść?
- Zastanów się, decyzja należy do ciebie, będę w środku wraz z partnerką, możesz zwrócić się też do niej. Oboje przewodzimy wspólnie stadem - Danny wszedł do środka, obca spuściła głowę ruszając na przód.
- Jestem Malaika, a ty? - ruszyłam za nią.
- Shanti... - powiedziała z obojętnością.
- Wybacz że pytam, ale... Co ci się stało? Dlaczego jesteś w takim stanie?
- Dlatego że jestem już martwa, przestałam żyć wraz z śmiercią wszystkich których znałam i na których mi zależało...
- Przecież żyjesz i będziesz żyła. Wiem jak to boli stracić kogoś bliskiego, musisz się z tym pogodzić i zacząć żyć tu i teraz - doradziłam, nic mi na to nie odpowiedziała, dalej już szłyśmy w milczeniu, aż położyła się pod którymś z drzew.
- Shanti, załamywanie się jest najgorsze.
- Straciłam wszystkich, rozumiesz? Wszystko i wszystkich... - powiedziała przez łzy.
- Mój ojciec też był dla mnie wszystkim, oboje mieliśmy tylko siebie, ale po jego śmierci nie poddałam się, obiecałam mu to i sobie także. Twoi bliscy pewnie też woleli by żebyś nie cierpiała - położyłam się przy niej, była w kiepskim stanie.


Kilka dni później 


Shanti wciąż tam leżała, z daleka od wszystkich, patrzyła wciąż w to samo miejsce. Starałam się pomóc, odwiedzałam ją, przynosiłam jej nawet jedzenie, nic nie tknęła. Wyglądała coraz to gorzej, traciłam już nadzieje że uda mi się coś zrobić żeby uchronić ją przed śmiercią. Ciężko było mi ją przekonać do swoich racji. Dziś w drodze do niej usłyszałam czyiś głos.
- Słyszałaś?! Wynoś się stąd! - krzyczała na nią Katarina, ignorowała ją, zachowując się tak jakby jej tu nie było, przy mnie robiła to samo, trudno mi było się czasami z nią porozumieć.
- Zostaw ją - wtrąciłam się, wypuszczając z pyska trawę.
- Widzę że swój znalazł swojego, obie powinnyście już dawno stąd odejść...
- Dlatego że jesteśmy inne? Wiem że mnie nie lubisz, wszyscy wiedzą że nie znosisz tych co różnią się od zwykłych koni.
- Inne? Jesteście dziwadłami!
- Szkoda że nie spojrzysz na siebie, sama masz niebieską grzywę, czyżbyś miała coś wspólnego z niebieskimi końmi?
- Na pewno nie!
- Odziedziczyłaś to po nich, wśród twoich przodków na pewno był jakiś niebieski koń - próbowałam jej wyjaśnić, może dzięki temu będzie bardziej tolerancyjna.
- Zamknij się! Nie mam nic wspólnego z tym dziwadłem! - popchnęła mnie nagle, zdziwiłam się kiedy wylądowałam na ziemi, nie sądziłam że ma tyle siły. Katarina przycisnęła mnie do ziemi.
- Przywódcy jeszcze was stąd wyrzucą - oznajmiła.
- Szybciej zrobią to z tobą, sama zachowujesz się tak jak sobie nas wyobraziłaś - wtrąciła Shanti.
- Nie bądź taka mądra! Nikt cię tam nie chcę w stadzie!
- Nikogo nie potrzebuje...
- Zobaczymy - podeszła do niej, już chciała ją uderzyć podnosząc przednią nogę, podniosłam się szybko.
- Śmiało, możesz mnie nawet zabić, skoro chcesz mieć kogoś na sumieniu... Zrobisz mi wręcz przysługę, bo już dawno czekam na śmierć.
Katarina się wycofała, odchodząc od nas parsknęła ze złości, mówiąc coś niewyraźnie pod nosem. Położyłam się obok Shanti.
- Na prawdę chcesz umrzeć? - spytałam ją wprost.
- To już się stało...
- Nie mów tak, nie poddawaj się, jesteś młoda, tyle jeszcze przed tobą.
Odwróciła ode mnie wzrok. Odpuściłam w końcu, odchodząc. Myślałam całą drogę o niej, może powiedzieć by przywódcą, ale co oni na to poradzą? Było mi jej tak strasznie żal, nawet ją polubiłam i trudno było mi zostawić ją w takim stanie. W końcu przyszedł mi do głowy pewien pomysł, nie chciałam jej oszukiwać, ale skoro już nie było innego wyjścia. Może przejmie się moim losem...


Kilka godzin później


Wszystko już dokładnie obmyśliłam, bałam się że popełnię jakiś błąd, nigdy niczego nie udawałam, nie mówiąc o tym że nigdy nie upozorowałam wypadku. Wzięłam głęboki oddech wzbijając się w górę i lecąc nad lasem. Zanurkowałam gwałtownie w dół, wszystko musiało wyglądać jak spadanie. Po drodze złamałam kilka gałęzi, wlatując w nie po prostu. Po wylądowaniu bokiem na ziemi, krzyknęłam na cały głos. Zabrzmiało trochę sztucznie. Zamknęłam oczy udając że zemdlałam, długo nie słyszałam żadnych kroków. Minęło kilkadziesiąt minut zanim usłyszałam że ktoś nadchodzi.
- Malaika... - to był głos Shanti, podbiegła do mnie, próbując obudzić. Otworzyłam oczy, nie chciałam jej aż tak martwić.
- Przestraszyłaś mnie... - spojrzała w górę, przyglądając się połamanym gałęzią drzew.
- Spadłaś? - spytała, przytaknęłam kiwnięciem głowy.
- Możesz wstać? - zapytała, próbowałam się podnieść, wiedziałam że mogę, ale przy niej musiałam symulować że coś mi się stało.
- Chyba raczej nie... - zacisnęłam zęby, opadając na ziemie, starałam się być wiarygodna.
- Coś cię boli?
- Chyba coś mi się stało z nogą... - poruszyłam nią, zaciskając oczy, zupełnie bez czucia jakiegokolwiek bólu.
- Tin mówił o jakiś ziołach na ból i inne rzeczy... - zamyśliła się.
- Tin? - powtórzyłam, kiedy dotarło do mnie że nie mogła go poznać od momentu w którym dołączyła do stada, musiała znać go już wcześniej.
- Chodźmy... Ty na pewno wiesz co gdzie rośnie i na co jest... - złapała mnie za grzywę próbując podnieść, chciałam jej pomóc, ale nim to zrobiłam wsunęła głowę pod moją, oparłam się o jej grzbiet. Podtrzymałam się skrzydłami podnosząc się z jej pomocą. Była na tyle słaba że ciężko nam to szło, gdyby było zbyt łatwo domyśliłaby się że udaje.
- Znasz Tin'a? To jeden z ogierów ze stada - wspomniałam o nim znowu, Shanti aż się potknęła, jakby się czymś zdenerwowała, albo przejęła. Obiełam skrzydłem jedno z drzew, nim obie się przewróciłyśmy.
- Nie, tego nie... Tego co znam jest pegazem... - powiedziała błądząc wzrokiem po lesie.
- Tin właśnie jest pegazem.
- Ma czarną sierść i szarą grzywę?
- Tak, jest karym pegazem, więc to on, ten którego znasz?
Przytaknęła, przyspieszając nagle, aż ugięły się jej nogi, nie chciałam żeby się tak męczyła, a jednocześnie musiałam ją w końcu jakoś wyciągnąć z tego lasu.

- Zatrzymajmy się na chwilę, ledwo oddychasz... - zaproponowałam jak wyszłyśmy w końcu z lasu. Shanti strasznie sapała, byłam dla niej o wiele za ciężka.
- Nic mi nie będzie... - chciała iść dalej, ale się położyłam.
- Odpocznij, już nie czuję aż tak bólu.
W końcu sama się położyła. Wybrałam miejsce gdzie rosło pełno soczystej i gęstej trawy, wydzielała wspaniałą, apetyczną woń. Miałam nadzieje że Shanti się jej nie oprze, nie jadła już od kilku dni. Najgorsze że mimo wyraźnego zapachu nie zwracała uwagi na jedzenie.
- Przepyszna... - sama zaczęłam jeść, spojrzała na mnie.
- Nic ci nie jest? Prawda? - spytała nagle.
- Przecież spadłam z tak wysoka...
- Ob drogę jak się potknęłam, zmieniłaś nogę na którą utykałaś, a potem jak się zatrzymałyśmy, znów to zrobiłaś - zauważyła, ja nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy.
- Przyznaj - odezwała się gdy milczałam, przeżuwając trawę.
- Chciałam żebyś w końcu przestała leżeć tam całymi dniami, martwiłam się... Dlatego cię oszukałam... Spójrz na to z innej strony, wyszłaś w końcu z tego lasu, teraz już tylko może być lepiej - uśmiechnęłam się lekko, ale po chwili uśmiech zniknął mi z pyska. Shanti zawróciła.
- Czekaj... - zatrzymałam ją od razu.
- Zostaw mnie...
- Próbowałam z tobą rozmawiać, jakoś cię wesprzeć, ale to nic nie dawało, przecież wiesz... Nie wiedziałam już jak ci pomóc, więc...
- Nie mam do ciebie żalu, wiem że chciałaś dobrze, ale zostaw mnie już, nie chcę nikogo znać, nie chcę pomocy... Chcę po prostu umrzeć, w ciszy i w samotności...
- Nie rób tego - prosiłam, ominęła mnie, odchodząc. Nawet się nie obejrzała. Miałam łzy w oczach, nikogo nie było, więc mimo że tego nie lubię, popłakałam się. Shanti schudła strasznie, miała mnóstwo ran, wyglądała do tego okropnie, każda część jej ciała "mówiła" jak bardzo cierpi. A ja nie mogłam nic z tym zrobić, mimo że tyle razy już próbowałam.


Następnego dnia


Kręciłam się po łące, wciąż skubiąc trawę, to tu, to tam. Nie mogłam przestań myśleć o Shanti. Musiał być jakiś sposób żeby przestała cierpieć, oprócz śmierci.
- Smakuje ci ta trawa? - podeszła do mnie Katarina.
- A czemu miałaby nie smakować? - spojrzałam na nią.
- Mięso smaczniejsze co?
- Daj sobie spokój, nie mam ochoty na kłótnie - odeszłam od niej, ciągle mnie zaczepiała, zaczynałam podejrzewać że chce mnie sprowokować.
- Co zrobiłaś z tą niebieską? Nie przesiadujesz u niej? A może ją zabiłaś...
- Nikogo nie zabiłam.
- Jakoś ci nie wierzę, nie bez powodu masz te kły...
- Daj jej spokój - wtrąciła się jej siostra. Katarina ją zignorowała, kontynuując: - Nikt cię tu nie chcę, kiedy to zrozumiesz?
- Ty tak twierdzisz - też starałam się ją zignorować, ale była taka uciążliwa.
- Tylko czekać aż dostaniesz szału i kogoś zabijesz...
- Nikogo nie zabiłam! I nie mam takiego zamiaru! - krzyknęłam, Katarina cofnęła się do tyłu, patrząc na mnie dziwnie.
- Po co to robisz? Aż tak ci przeszkadza że mam kły, urodziłam się z nimi... I wiesz co? Nawet jestem dumna z ich posiadania! - dodałam.
- Spójrzcie na nią, ma oczy jak u mrocznego konia! - krzyknęła Katarina, kilka z koni spojrzało się w naszą stronę.
- Przestań... - Zatoka złapała ją za grzywę, odciągając ode mnie. Katarina wyszarpała się jej.
- Nie widzicie że to maszyna do zabijania?! Co z tego że wygląda jak pegaz?! Spójrzcie tylko na jej kły i oczy! - wykrzykiwała.
- Wygląd nie ma znaczenia - spojrzałam na nią krzywo.
- Nie udawaj takiej spokojnej, gdyby nie stado już byś mnie rozszarpała! - popchnęła mnie niespodziewanie. Poderwałam się gwałtownie wzbijając się od razu do lotu. Nagle usłyszałam krzyk i odgłos jakby ktoś upadł. Spojrzałam w dół, przez przypadek uderzyłam źrebaka skrzydłem. Wylądowałam od razu obok niego.
- Nie zauważyłam cię... Nic ci nie jest? - spytałam, źrebie spojrzało na mnie przerażone, po czym odbiegło. Widziałam je tutaj pierwszy raz.
- Zrobiła to specjalnie!
- To przez ciebie! Popchnęłaś mnie w jego stronę!
- Teraz chcesz zrzucić winę na mnie?!
- Mów co chcesz - odleciałam, każdy prześledził mnie wzrokiem. Wylądowałam dopiero nad wodospadem, przyglądając się swojemu odbiciu. Katarina się myliła, wcale nie miałam takich oczu jak mroczne konie, tęczówki były zmieszane, ciemny błękit z czerwienią. Od zawsze zastanawiałam się jak to możliwe, żadne stworzenie na ziemi które spotkałam nie miało takich oczu.


Później


Nie umiałam zostawić Shanti samej tak jak tego chciała. Szłam już znaną ścieżką, która znajdowała się w środku lasu, kiedy nagle pojawiło się to źrebie które przypadkowo uderzyłam podczas sprzeczki z Katariną.
- To ona... - powiedziało patrząc na mnie. Nie wiedziałam w pierwszym momencie o co chodzi. Poczułam czyiś oddech, a kiedy odwróciłam głowę, oberwałam mocno od sporych rozmiarów ogiera. Ogłuszył mnie na tyle że straciłam przytomność...


Ciąg dalszy nastąpi


Spotkanie cz.36 - Od Felizy, Tori, Zimy/Danny'ego, Elliot'a

Od Felizy
Po jakimś czasie zaczęliśmy biec, żeby tylko dorośli nas nie dostrzegli, od razu by nas zawrócili. Śmignęliśmy obok nich tak szybko i bezszelestnie że nikt na szczęście nie zauważył. Podczas biegu skontaktowałam się telepatycznie z demonami, przekazując im żeby chroniły moją matkę i przywódców, bo wolałam żeby Elliot nie miał do mnie pretensji jeśli im coś stanie. Nikt nie miał pojęcia co planowałam.

Od Tori
Jak tylko zobaczyłam Westro i Eris pobiegłam do nich, akurat się w coś bawili, a ja bardzo chciałam dołączyć.
- Tori, mówiliśmy ci żebyś się nie namęczyła - przypomniała mi mama, zwolniłam, ale i tak biegłam.
- Co ci się wtedy stało? - spytał Westro na mój widok.
- Nic takiego... - spojrzałam kontem oka czy rodzice już poszli. Znów wszystko w oddali było zamglone, musiałam odwrócić głowę i dopiero wtedy zobaczyłam, co prawda niewyraźnie jak idą w stronę dalszej części łąki.
- To w co się bawimy?
- Może chodźmy nad wodospad - zaproponowała Eris, poszliśmy więc w trójkę, miałam nadzieje że popływamy, ale nic z tego, Eris i Westro położyli się przy brzegu patrząc na spadającą wodę.
- Popływamy? - spytałam podchodząc do wody, dotknęłam jej kopytem, byłam ciekawa jak to jest się w niej zanurzyć. Nigdy nie pływałam, ale to chyba nie było aż tak trudne.
- Woda jest trochę za zimna - powiedział Westro. Nie odczuwałam zbyt dobrze temperatury, ale wydawała mi się letnia, dotknęłam ją nawet pyskiem.
- Wcale nie... - zaprzeczyłam, wchodząc do niej przednimi nogami.
- Tori - Westro złapał mnie za grzywę: - Pewnie nie umiesz jeszcze pływać, co?
- Nie, ale się nauczę - powiedziałam pewnie: - A może wy mnie nauczycie? - spojrzałam na Westro i Eris.
- Nie wiem czy ona może pływać? - szepnął Westro do Eris.
- Ja też nie, ale lepiej nie ryzykować - ściszyła jeszcze bardziej głos, skuliłam uszy.
- Nic mi nie będzie... - spojrzałam we wodę, było tam moje odbicie, przyjrzałam się sobie. Żaden źrebak nie był taki drobny jak ja i mały za razem. Elliot już dawno mnie przerósł, a przecież byliśmy bliźniakami. Rodzice mówili że zawsze był ode mnie większy, ale wszyscy byli ode mnie więksi.
- A może pobawimy się teraz w chowanego? - zaproponował Westro.
- Popływajmy, jest tak ciepło, obiecuje że już nie zasłabnę.
- Pobawmy się w coś lepiej, Westro miał fajny pomysł - Eris poszła już ze swoim przyjacielem, ruszyłam za nimi. Oglądając się co chwilę i patrząc na wodospad. Ciągle czułam się jak ktoś gorszy, chciałam im pokazać że wcale tak nie jest, wcale nie jestem aż tak słaba. Odbiegłam od nich nagle, zagadali się akurat, znów coś tam do siebie szeptali, jakoś wcześniej tego nie robili, dopiero po moim wypadku. Przyspieszyłam, uwielbiałam biec, sprawiało mi to radość. Odbiłam się od ziemi i wskoczyłam prosto we wodę, jak tylko się w nią zanurzyłam, poczułam kłucie, tak silne że nie mogłam złapać tchu, a co dopiero przebierać nogami. Opadałam na dno, nie mogąc się wynurzyć, wyleciały mi łzy z oczu. Chyba jednak jestem zbyt słaba tak jak mówili rodzice...

Od Zimy
Martwiłam się o Tori, nie chciałam jej zostawiać samej, ale nie mogliśmy wciąż jej pilnować. Nie chciałam żeby czuła się gorsza, chociaż i tak pewnie to przeżywała. Co ona mogła czuć będąc taka słaba? Ciągle coś jej dolegało. Przestawałam jednak o tym myśleć, musiałam się uspokoić. Byłam w ciąży, a cała sprawa z Tori nieco mną wstrząsnęła, nie mogłam się stresować, ani denerwować w tym stanie.
- Może jednak nie zostawiajmy jej samej - jednak musiałam to powiedzieć.
- Będzie dobrze, jest z Eris i Westro, będą uważali na nią, są już starsi na tyle że sobie poradzą, po za tym Tori obiecała na siebie uważać - uspokajał mnie Danny.
- A jeśli coś jej się stanie?
- Nic jej nie będzie, zobaczysz. Spędźmy trochę czasu razem. Widzę że zaakceptowałaś już Elliot'a - Danny uśmiechnął się do mnie, odwzajemniłam to.
- Sama w to nie wierzę, ale tak... To mój syn i mimo wszystko, zależy mi na nim - przyznałam, spojrzałam kontem oka na brzuch, tak bardzo chciałam powiedzieć o wszystkim ukochanemu, ale bałam się zaryzykować. Miałam tylko nadzieje że to źrebie nie urodzi się tak słabe jak Tori.

Od Tori
- Tori! Tori ocknij się! - krzyczała Eris, nie wiedziałam dlaczego, nie mogłam się poruszyć i nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. Jakoś otworzyłam oczy, oślepiło mnie słońce, po czym zakasłałam, czując kłucie w płucach, z trudem złapałam oddech, dopiero teraz spostrzegłam że nie oddycham.
- Dlaczego tam wskoczyłaś? - spojrzał na mnie Westro, chyba nie był zbyt zadowolony.
- Przepraszam... - odezwałam się słabo, miałam dziwny chropowaty i niewyraźny głos, kuło mnie w gardle i płucach z każdym słowem.
- Nie będziesz się już z nami bawiła - powiedziała Eris.
- Jak to... Dlaczego?
- Eris - Westro spojrzał na nią.
- Nie chcę już tego przeżywać, prawie się zabiła... Dlaczego ona to robi? - mówiła Eris.
- To nie jej wina, jest od nas młodsza, później zrozumie.
- I tak boję się z nią bawić, a jak coś zrobię jej nie chcący?
- Wstaniesz Tori? - spytał Westro, miałam już w oczach łzy, ledwo odwróciłam się na brzuch, wszystko wokół wirowało mi w oczach, miałam wrażenie że zaraz spadnę.
- Chodźmy po jej rodziców...
- Dobra, ty idź, a ja z nią zostanę - postanowił Westro.
- Nic mi nie jest... - przyznałam, zakasłałam zaraz po tym, po pysku spłynęło mi coś, to była chyba krew. Wszystko w środku mnie kuło, przechodziły mnie też dreszcze, kasłałam co chwilę.
- Chciałam tylko... - przerwałam nie mogąc złapać porządnie oddechu, zaczęłam się dusić, coraz bardziej kaszląc...

Od Zimy
Przybiegła do nas Eris, jak zaczęła mówić o Tori że wskoczyła do wody i Westro w ostatniej chwili ją uratował, poczułam aż silny skurcz w okolicy brzucha, nogi mi się ugięły i niemal upadłam. Złapałam kilka spokojnych oddechów, ból po części ustał. Na szczęście Danny tego nie widział, pobiegł od razu za Eris. Dołączyłam dopiero po dwóch minutach. Ledwo powstrzymywałam się żeby za nimi nie pędzić. Nie mogłam biec za szybko, miałam nadal bóle, jeszcze bym poroniła. Jak dobiegliśmy Danny starał się obudzić Tori, a Westro stał obok wraz z Eris, która miała w oczach łzy.
- Co z nią? - spytałam cicho.
- Nie oddycha... - przyznał Danny. Zrobiło mi się słabo, już prawie zemdlałam. Tori niespodziewanie zakasłała i zaczęła jakoś oddychać, to był płytki oddech, ale oddychała. Położyłam się obok niej.
- Jak to się stało?! Nie widzieliście że pobiegła w stronę wody?! - krzyknęłam na Westro i Eris.
- Zagadaliśmy się na chwilę, a potem dopiero zauważyliśmy że nie ma obok Tori - powiedział Westro, Eris schowała się za nim.
- To moja wina... Mówiłam Westro żebyśmy już nie bawili się z Tori, bo.... Bo... Ona jest słaba i boję się że coś się jej stanie... Nie chcę żeby przez nas umarła...
- Spokojnie, to nie wasza wina - powiedział Danny.
- Jak to?! A kto był wtedy z naszą córką?! Czemu na nią nie uważaliście?!
- Zima spokojnie...
Przytuliłam do siebie delikatnie Tori, była cała zimna i blada, wypłynęły mi łzy z oczu. Sapałam ciężko, znów naszły mnie skurcze, nie umiałam się uspokoić. Co jeśli ona teraz umrze?
- Zabierzmy ją w cieplejsze miejsce... - Danny zabrał Tori na słońce, było lato, do tego upał. Na dodatek położyliśmy się przy córce, ogrzewając ją własnym ciałem.
- Mamusiu... To moja wina... Nie bądź na nich zła... - wymamrotała córka, nawet nie zdawałam sobie sprawy że była przytomna.
- Nie pozwolę jej się więcej bawić ze źrebakami, wolę żeby się nudziła, ale była bezpieczna... - szepnęłam do Danny'ego, tak żeby tylko on usłyszał. Tori nagle się popłakała, jakby i ona to usłyszała. Miała cały pysk od krwi, która wypływała z niej z każdym kaszlnięciem.

Od Felizy
Na miejsce dotarliśmy w dwie godziny, jak już tylko wyszliśmy na brzeg poczułam tą wspaniałą woń krwi. Mnóstwo koni tu zginęło, oj mnóstwo. Uśmiechnęłam się szyderczo, widząc przerażone duchy, uciekające na nasz widok.
- Nigdzie na Ziemi nie znajdziesz drugiego takiego miejsca - przyznał Elliot. Oboje wiedzieliśmy co tutaj się działo. Było tu mnóstwo wszystkiego, duchy tu cierpiały męki, prawie każdy kto umarł w tym miejscu nie mógł się od niego uwolnić.
- Dokładnie - uśmiechnęłam się szyderczo, spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo. Chcieliśmy nieco się zabawić, akurat nadarzyła się okazja. Jakieś źrebie zgubiło tutaj rodziców. Jak zwykłe konie jeszcze mogą tu przychodzić? Jak głupie musiały być żeby z własnej nie przymuszonej woli się tu znaleźć. Elliot przybrał swoją demoniczną postać, tą w której mi się pokazał. Ja podeszłam do klaczki, jakby niby nigdy nic.
- Zgubiłaś się? - spytałam, pokiwała głową że tak.
- To już się nie odnajdziesz - zaśmiałam się, potem rozbrzmiał śmiech Elliot'a, klaczka stanęła jak wryta, a kiedy on wyskoczył z ukrycia to zerwała się natychmiast do biegu. Zaczęliśmy za nią biec. Nie doceniliśmy jej, była dość szybka. Elliot dawał sobie z nią radę i zaczął już ją doganiać, ale ja pozostałam z tyłu. Nie starałam się przyspieszyć, musiałam skorzystać z okazji i dowiedzieć się jak przebiega mój plan. Niespodziewanie zobaczyłam przed sobą Astrę, była martwa, ukazała mi się jako duch, musiała zginąć przed chwilą. Z resztą mogłam się spodziewać że ta idiotka nie podoła zadaniu. Na szczęście Elliot był już daleko wraz z tą obcą.
- A ja ci uwierzyłam! Obiecałaś że odzyskam głos, a tym czasem... Jestem martwa! - krzyknęła jej zagniewana dusza, zaśmiałam się, rozbawiła mnie wręcz jej głupota.
- Miej pretensje do siebie, miałaś tylko przyprowadzić tu człowieka, nie moja wina że cię zastrzelił... Nie podołałaś zadaniu, przykro mi... - zakpiłam.
- Dlaczego one doprowadziły mnie do Nikity? Dlaczego chciałaś żebym akurat ją tu przyprowadziłam? Miałaś chronić moją rodzinę!
- Uważaj na słowa, mogą zaważyć jak bardzo będziesz teraz cierpiała... - za mną pojawiły się pierwsze demony, czekały już tylko na sygnał: - To była część planu, wiedziałam że zabiją tego człowieka, a Nikita jest do niego przywiązana tak mocno że będzie się mścić.
- Niby jaką masz z tego korzyść?!
- Jak to jaką, więcej duchów do pochłonięcia, więcej energii i mocy. Człowiek zabił ciebie, liczyłam że kogoś jeszcze zabiję, ale być może Primero nie przeżyję i jego duch będzie mój. Gdybyś dobrze wykonała zadanie to zabiłby jeszcze kilka koni, a ty odzyskałabyś co straciłaś. Dałam ci szanse, ale teraz zapłacisz za swój błąd... - odsunęłam od siebie demony, sama chciałam ją pochłonąć. Astra starała się uciec, ale przyciągnęłam ją do siebie, zaczęłam rozrywać, krzyczała wniebogłosy. Utrzymywałam ten stan przez kilka minut, napawając się jej cierpieniem. Pochłonęłam ją nagle gdy wyczułam obecność Elliot'a, demony od razu poznikały. Spojrzałam w jego kierunku.
- I co z tą klaczką? - spytałam jakby niby nic. Zastanawiałam się ile zdołał zobaczyć, czy w ogóle coś zobaczył i usłyszał.


Danny, Elliot (loveklaudia) dokończ




Serce cz.10 - Od Astry, Prakerezy, Jony

Od Astry
Wciąż myślałam o Nikicie, zastanawiając się czy na prawdę nie żyję, tak jak twierdzi Jona. Czy ludzie aby na pewno muszą, od razu zabijać napotkanego źrebaka czy dzikiego konia? Może trzymają ją po prostu w stajni, tak jak swoje konie? Może zaczęli ją oswajać i uczyć tych wszystkich dziwnych rzeczy? Mama dużo mi o nich mówiła i o tym co może się ze mną stać jeśli za nad to się zbliżę do człowieka. Tymczasem nigdy nie widziałam ani jednego dwunożnego stwora w swoim życiu, to też nie wiedziałam jaki jest, ani czego się na prawdę spodziewać. Wierzyłam że Nikita żyję i że dałoby się ją odnaleźć, a nawet pomóc kuzynce. Chciałam się do czegoś przydać i to właśnie ja chciałam ją uwolnić od ludzi, ale nie mogłam się stąd ruszyć. Feliza by mi na to nie pozwoliła. Było z nią już lepiej, i już chciała mnie do czegoś wykorzystać. Ciągle drżałam na myśl że to będzie coś drastycznego. Pewnie by mnie wyśmieli że boję się zwykłego źrebaka, ale ona nie jest zwykłym źrebakiem. Powiedziała mi o wszystkim, wiedziała że nie mam możliwości tego wygadać, a jakby jakimś cudem to zrobiłam to by jej demony zabiły mnie od razu. Bardzo chciałam zrzucić to z siebie, nie mogłam spać nocami wiedząc że niedługo coś komuś może się stać i nikt nie będzie wiedział przez kogo i że ja będę też temu winna, bo tak bardzo bałam się sprzeciwić...


Kilka miesięcy później


- Astra... - na ten głos od razu odwróciłam głowę oglądając się do tyłu, jak zwykle ta mała mnie zaskakiwała i przerażała za razem. Czego jeszcze ode mnie chce? Już dość zrobiłam, wrobiłam razem z nią Jima w coś czego nie zrobił, a ona i tak jeszcze bardziej chciała go pogrążyć.
- Chcesz odzyskać głos? - spytała Feliza, spojrzałam na nią zaskoczona, po czym przytaknęłam niepewnie.
- Tak myślałam. Najpierw musisz przysiądź że mnie nie zdradzisz i nigdy nie wyjawisz żadnej tajemnicy - wokół Felizy pojawiły się demony, były widoczne także dla mnie, to mogło znaczyć tylko jedno, ich potęgę i moc. Nagle wszystkie na raz weszły we mnie, upadłam bezwładnie na ziemie, jak zaczęły opuszczać moje ciało zemdlałam na chwilę. Otworzywszy znów oczy, pierwsze co zobaczyłam to Felize stojącą nade mną.
- Co zrobiłaś? - spytałam zapominając przez chwilę o swoim kalectwie, serce zabiło mi mocniej, bo na prawdę się odezwałam, nie mogłam uwierzyć.
- Ja... Ja znów... - podniosłam się z ziemi, nogi mi aż drżały z nadmiaru emocji, uśmiechnęłam się, nie mogłam się wręcz powstrzymać z radości.
- Nie ciesz się na zapas, to chwilowe - odezwała się Feliza.
- Jak to? Nie możesz... - chciałam już zaprotestować, ale mi przerwała.
- Zamknij się i słuchaj - spojrzała na mnie, wręcz wbiła we mnie wzrok: - Zrobiłam to po to żebyś mogła przysiąc to o czym wspomniałam ci wcześniej. Za kilka minut to minie, ale jak chcesz już na zawsze odzyskać głos to musisz zrobić co ci każe.
- Co? Zrobię wszystko, tylko nie odbieraj mi tego... Proszę... - błagałam, ale ona nie wyglądała na wzruszoną.
- Marnujesz czas, streszczaj się, najpierw przysięga.
- Co? Co mam powiedzieć?
Feliza przewróciła oczami, starałam sobie przypomnieć jej wcześniejsze słowa, ale nie mogłam się skupić, wciąż byłam w szoku i w radość jednocześnie że mogę mówić. Nie miałam nawet na to nadziei, a teraz już nie byłam kaleką. To nie mogło potrwać kilka minut, po prostu nie mogło.
- Przysięgnij na swoją rodzinę że mnie nie zdradzisz i nie wyjawisz żadnej z tajemnic, po wypowiedzeniu twoich słów zostanie nałożona na twoich najbliższych klątwa, która ich zabije w torturach jak złamiesz przysięgę - Feliza pochyliła głowę, wcześniej nie zauważyłam naszyjnika z kamieniem na jej szyi, który teraz zesunął się i spadł na ziemie. Klaczka położyła na nim kopyto.
- Mów... - spojrzała mi w oczy. Tak bardzo chciałam odzyskać głos, nie mogłam stracić tej szansy.
- Przysięgam, przysięgam że cię nie zdradzę i nie powiem o niczym nikomu...
- Szybciej - ponagliła, myślałam że wypowiedziałam już wszystko, po chwili jednak się zorientowałam o co jej chodzi...
- Przysięgam na swoją rodzinę, z wyjątkiem ku...
- Na całą rodzinę - podkreśliła Feliza, z kamienia uwolniła się jakaś moc w postaci światła wnikającego w ziemie, które tak jakby wybuchło, bo gwałtownie rozeszło się we wszystkie strony przylegając nadal do podłoża. Oczy Felizy były w całości czerwone i świeciły też tym blaskiem. Kamień uniósł się wnikając we mnie, poczułam chwilowy ból, tak mały jak ukąszenie owada. Powaliło mnie z nóg, miałam przez chwilę zawroty głowy.
- Nie odbieraj mi tego, nie musisz przecież...
- Najpierw zrobisz co ci każę - oczy Felizy znów zaświeciły.
- Nie... Proszę ni... - znów straciłam głos, nie mogłam się pozbierać, wciąż otwierałam pysk próbując wypowiedzieć chociażby jedno słowo. Feliza uśmiechnęła się szyderczo.
- Naiwna, mówiłam że od razu nie odzyskasz tego co utraciłaś. Mówiłam, ale ty nie chciałaś słuchać - powiedziała złośliwie, odchodząc. Ruszyłam za nią, zatrzymując ją. Miałam łzy w oczach, które prawie natychmiast z nich wypłynęły.
- Zejdź mi z oczu, powiem ci kiedy nadejdzie pora co masz zrobić - odeszła, stałam jak wryta. Żałowałam że nie uciekłam, że nie powiedziałam przez ten moment coś co chciałam już od dawna przekazać rodzinie, a teraz znów nie mogłam...

Od Prakerezy
Ira wciąż utykała na łapę, mimo że minęło tyle czasu. Opadałam już z sił, nie jadłam od kilku dni. Ciężko było znaleźć klacze, które użyczyłyby mi swojego mleka. Przez te kilka miesięcy dawałyśmy radę, Ira dawała, ale teraz znalazłyśmy się na pustkowiu. Położyłam się po kilku krokach zmęczona i śpiąca.
- Chodźmy Łza, nie ma sensu się zatrzymywać. Musimy szybko znaleźć jakąś klacz z mlekiem dla ciebie - Ira przystanęła na chwilę, po czym ruszyła dalej. Zwykle bałam się że zostawi mnie samą i szybko ją doganiałam, ale nie tym razem. Oczy już same mi się zamykały, w końcu uległam i niemal bym zasnęła, gdyby ktoś nie popchnął mnie tak mocno, że spadłam na drugi bok. Od razu otworzyłam oczy zaskoczona.
- Nie poddawaj się, nie pozwolę ci teraz zasnąć i już się nie obudzić - powiedziała Ira pochylając się nade mną.
- Chcę do mamy, do taty... Tęsknie za nimi - położyłam po sobie uszy, wilczyca westchnęła.
- Gdybym tylko mogła ich znaleźć... - zamyśliła się, węsząc w powietrzu, a potem na ziemi: - No nic, idziemy dalej... - odeszła kilka kroków: - Chodź Łza, nie załamuj mnie...
- Nie dam rady... - wymamrotałam, mrugając oczami, żeby tylko znów powieki same mi nie opadły.
- Jesteś silną klaczką, wstawaj... - Ira znów była przy mnie, trącała mnie nosem.
- Za chwilkę... - przymknęłam oczy, wilczyca położyła się przy mnie, jej futro było takie miękkie i ciepłe, wtuliłam w nie głowę, usypiając.


Kilka godzin później


Obudziłam się, strasznie kręciło mi się w głowię, ledwo oddychałam, czułam jak żołądek mi się ściska, byłam głodna i tylko o tym byłam w stanie myśleć.
- Pobiegasz ze mną? Proszę, strasznie mi się nudzi - powiedziała klaczka, którą widziałam w oddali w towarzystwie swojej matki, jej głos odbił się tutaj echem.
- Mamo spójrz! Tam jest źrebak! - ruszyła nagle w moją stronę.
- Keysi stój - jej matka pobiegła za nią, wyprzedziła ją zatrzymując się przed nią, Keysi ledwo wyhamowała.
- Tak długo już się z żadnym nie bawiłam... Mogę?
- Powiedziałam nie!
Klaczka cofnęła się kilka kroków do tyłu kuląc uszy, klacz ruszyła dalej, a jej córka szła posłusznie za nią. Przyglądałam się im, Keysi była trochę ode mnie starsza, ale jej matka nadal miała mleko, czułam jego zapach aż stąd, tak bardzo byłam głodna. Chciałam obudzić Irę, ale nie było jej przy mnie, przestraszyłam się, jak teraz sobie poradzę?
- Pomocy! - krzyknęłam słabo, wypłynęły mi łzy z oczu. Keysi spojrzała w moją stronę, idąc wciąż obok matki. Niespodziewanie przybiegła do mnie.
- Keysi! - jej matka odwróciła głowę, obserwując każdy jej krok.
- Cześć, jestem Keysi, a ty?
- Pewnie jest chora, a ty się do niej zbliżasz - jej matka odsunęła ją ode mnie.
- Mam na imię Prakereza, ale mówią mi Łza - odpowiedziałam, klacz wpatrywała się we mnie, nie miałam pojęcia o co jej chodzi. Wciąż miała tą samą minę, taką poważną i bez emocji. Spoglądałam na jej wymiona, czując jeszcze bardziej intensywny zapach mleka.
- Przepraszam mamo... - przerwała ciszę Keysi, ale to i tak nic nie dało, bo znów nikt się nie odezwał. Klacz zawróciła wraz z córką. Patrzyłam jak odchodzą mając już łzy w oczach.
- Nie zostawiajcie mnie! Nie... - zapłakałam, Keysi skuliła uszy, patrząc na mnie kontem oka.
- Mamo może... - urwała i spuściła głowę. I tak odeszły, nie mogłam powstrzymać łez, zostałam całkiem sama. Strasznie długo płakałam, bałam się, szukałam wzrokiem kogokolwiek kto mógłby się nade mną zlitować. Aż w końcu znów spróbowałam zasnąć.
- Wstawaj - usłyszałam głos klaczy, odwróciłam się zapłakana.
- No wstań, dam ci się napić mleka - kiedy to powiedziała od razu się poderwałam z ziemi, prawie lądując znów na niej, ale jakoś udało mi się zrobić te kilka kroków i znaleźć się pod obcą klaczą. Zaczęłam ssać mleko, piłam bardzo szybko. Keysi też tu była, uśmiechała się do mnie. Biegała co chwilę przeskakując przez co tylko się dało, czy to kamień czy krzak. Jak tylko skończyłam ruszyłam za nią, ganiałyśmy się. Tymczasem jej matka położyła się na ziemi, obserwując nas obie.
- Twoja mama zawsze taka jest? - szepnęłam.
- Czyli jaka?
- No wiesz...
- Bawimy się, co nie? - zaczęła biegać na około mnie: - Złap mnie, złap! - wołała. Wciąż czułam wzrok tej klaczy na sobie.
- Uciekaj! Uciekaj Prakereza! - krzyknęła Ira, nie wiedziałam tylko skąd, oglądałam się za siebie, rozglądałam w koło. Klacz poderwała się z ziemi, za nią pokazały się wilki, trzymały one za kark Irę, wbijając w nią kły.
- Ira... - zaczęłam biec w jej stronę, klacz zatrzymała mnie gwałtownie.
- Uciekajcie - powiedziała, obracając się do tyłu, wilki szykowały się do ataku.
- Nie, nie zaatakują nas... - zaczęłam śpiewać, matka Keysi popchnęła mnie abym wreszcie się ruszyła, wilki zbliżały się do nas, starły się nas otoczyć.
- Biegnij, bo cię tu zostawię - ruszyła wprost na mnie, musiałam zacząć przebierać nogami, a wraz ze mną też Keysi. Wilki znalazły się po obu naszych stronach. Klacz szarżowała na nie, przyspieszając i zmuszając nas do szybszego biegu. Keysi była przerażona, ja wierzyłam że mnie nie skrzywdzą, chciały przecież pomóc... Niespodziewanie kilka z nich złapało za nogi klaczy, zatrzymując ją i przewracając na ziemie.
- Mamo! - Keysi obejrzała się za siebie.
- Nie próbuj się zatrzymywać, rozumiesz?! - klacz poderwała się z ziemi, ale wilki znów ją przewróciły. Keysi aż się popłakała, przyspieszając.
- Zaczekaj, chcesz ją zostawić? - zatrzymałam się. Zaśpiewałam, myśląc że odpuszczą.
- Przestańcie! - krzyknęłam rozpaczliwie, nie mogłam już patrzeć jak klacz próbuje uciec, a one się na nią rzucają. Matka Keysi nie okazywała jednak po sobie żadnych emocji.
- Łza nie! - wykrzyknęła Ira, gdy pobiegłam w stronę klaczy. Jeden z wilków oddzielił się od grupy, podchodząc i warcząc na mnie, co chwilę oblizując pysk.
- Proszę, nie zjadajcie jej... - kiedy to powiedziałam, wilki wybuchły śmiechem. Niespodziewanie usłyszały pisk szczenięcia. Ira trzymała je w pysku.
- Co robisz?! - warknął jeden z wilków.
- Zostawcie je, albo... - powiedziała półgłosem przez łzy, zacisnęła zęby na ciele szczeniaka. Wilki ruszył na nią. Nadal stałam obok klaczy, podnosiła się już z ziemi, była ranna. Pobiegła wprost na mnie, musiałam wystartować zanim by mnie zdeptała. Szybko dogoniłyśmy Keysi, płakała, ukryta za krzakami.
- Idziemy, obie macie się teraz trzymać przy mnie i być cicho - powiedziała, nie próbowała ani jej pocieszyć, ani nie zareagowała kiedy Keysi ją przytuliła. Moja mama była inna, tęskniłam za nią.
- Nie traćmy czasu - klacz wręcz ją odsunęła idąc dalej. Keysi i ja powlekłyśmy się za nią. Wciąż oglądałam się do tyłu, już tęskniłam za Irą i bałam się o nią.
- Zaśpiewasz coś? - poprosiła Keysi.

Śpiewałam tak przez całą drogę, obie poczułyśmy się dzięki temu lepiej. Szłyśmy tak długo aż zapadła noc. Matka Keysi zostawiła nas ukryte w krzakach i kazała nam spać, a sama wędrowała w koło pilnując czy nic nie czai się w pobliżu. Obserwowałam ją przez pół nocy. W końcu odważyłam się do niej podejść.
- Pomożesz mi wrócić do rodziców? Zgubiłam się... - powiedziałam cicho, klacz nawet na mnie nie spojrzała.
- Wracaj do Keysi.
- Tak za nimi tęsknie...
- Domyślam się - odwróciła się do mnie.
- Zaprowadzisz mnie do nich?
- Nie wiem, być może natrafimy na twoich rodziców.
- Na prawdę? - ucieszyłam się.
- Nie wiem, ale idziemy tam skąd przyszłaś, widać to po waszych śladach - wskazała na ścieżkę wydeptaną przeze  ciebie i Irę. Posmutniałam, bo na końcu nasze ślady wcale nie prowadziły do mojego domu.
- Tam daleko, jest stado, słyszałam o nim. Chcę żeby moja córka miała dobrą przyszłość, dlatego tam się właśnie wybieramy. Idź już spać.
- A dlaczego nie pocieszyłaś Keysi kiedy płakała?
- To niepotrzebne, idź spać i nie zagaduj.
- Jak to? Moja mama zawsze...
- Wracaj do kryjówki - klacz popchnęła mnie lekko w stronę krzaków, spojrzałam na nią, wciąż miała tą samą minę, przerażała mnie trochę, była taka nie czuła i dziwna.

Od Jony
- Moja mała... Gdzie teraz jesteś? Może już z Nikitą? Tam gdzie żyją zmarłe konie... - spojrzałam w niebo, zacisnęłam oczy, nie mogłam przeboleć tego co zrobiłam kiedyś. Nie mogłam już spać, ani myśleć o czymkolwiek innym. Widziałam w oddali na półprzytomna pędzącego konia z człowiekiem na grzbiecie, padł strzał, tak głośno że kula przeleciała obok moich uszu. Krzyknęłam  z przerażenia, przebudzając się  nagle, wstałam gwałtownie. Strasznie bolała mnie głowa, byłam w tym samym miejscu, pewnie zemdlałam stąd te omamy. Przeszłam kawałek dalej, prawie już zasypiałam, zmęczona potykałam się wciąż o coś. Nie zastanawiałam się dokąd idę, słyszałam w głowię tętent kopyt, łamane gałęzi, jakiś głos, którego nie rozumiałam. Padł kolejny strzał, stanęłam jak wryta, z lasu wyleciało kilkanaście ptaków. Wzbiły się ponad czubkami drzew, dużą grupą. Znów słyszałam że ktoś biegnie, niespodziewanie wyskoczył za drzew.
- Astra? - spojrzałam na nią zdezorientowana, upadła nagle wraz z hukiem trzeciego już strzału, coś na prawdę w nią trafiło, zobaczyłam krew, spływającą jej z rany.
- Astra... - podbiegłam do niej, chciałam pomóc jej wstać, ale moją uwagę odwrócił ktoś kto wyskoczył za drzew, pędząc na nas. Patrzyłam na klacz i nie wierzyłam własnym oczom, na jej grzbiecie siedział człowiek, z bronią w ręku. Ten sam, który nawiedzał mnie w koszmarach. Trzymał już rękę na spuście, kula wystrzeliła wprost we mnie, dostałam w nogę, upadając z krzykiem na ziemie, obok pół żywej już Astry. Miała trzy rany po strzałach, które teraz dopiero zauważyłam.
- Nikita... - wymamrotałam: - To ja... - spojrzałam w jej oczy, przeszła obok nas, zatrzymując się przy Astrze, człowiek siedzący na jej grzbiecie wycelował w nią broń, prosto w jej głowę.
- Nie, proszę... - błagałam: - Nikita, przypomnij sobie... Jestem twoją matką, nie możesz pozwolić nas zabić...
Parsknęła, nim człowiek strzelił, złapała go za rękę, posuwając ją lekko pyskiem, w ten sposób że lufa znalazła się tuż nade mną. Przerażona spojrzałam w oczy córce.
- Wybacz mi... Wybacz mi za to że cię wtedy porzuciłam, ja... Ja... - nie mogłam złapać oddechu, jednocześnie nie mogąc dokończyć tego co chciałam jej wyznać.
- Najpierw ona, po co ma się męczyć? - człowiek skierował broń na Astrę, poderwałam się, za późno, właśnie strzelił wprost w głowę mojej siostrzenicy.
- Nie!!! - krzyknęłam rozpaczliwie. Astra przestała oddychać, nie mogła tego przeżyć, jej czaszka była roztrzaskana. Spojrzałam na człowieka i córkę jednocześnie. Broń była wycelowana we mnie.
- To była twoja kuzynka... - wymajaczyłam przez łzy. Człowiek trzymał palec na spuście, przycisnął go, jednak nic się z broni nie wydostało. Wyjął wtedy coś z kieszeni wymieniając naboje. Nagle za Nikitą zjawił się Primero, zrzucił człowieka z jej grzbietu, padł strzał, ale trafił w moją drugą nogę, krzyknęłam z bólu. Człowiek obrócił się na plecy, Nikita jednocześnie stanęła dęba blokując dostęp Primerowi, wylądowała na czterech nogach dopiero kiedy osłoniła sobą człowieka. Głowa opadła mi bezwładnie, a wzrok utknął na Astrze.
- Wybacz mi... - zapłakałam.
- Jona! - krzyknął Primero, znów oberwałam, prosto w brzuch, przeszył mnie ogromny ból. Ukochany odepchnął Nikitę, ale ona nie odpuściła, walczyła z nim, broniąc człowieka, który starał się wycelować w Primero. W oddali pędziło już stado, Nikita obejrzała się w ich stronę, tymczasem Primero skutecznie ją odsunął, rzucając się na człowieka, który strzelił w niego prawie natychmiast. Myślałam że pęknie mi serce, kiedy ukochany padł na ziemie przygniatając własnym ciałem tego potwora. Nikita zrzuciła ojca z człowieka. Primero ledwo łapał oddech, obawiałam się że to nie potrwa zbyt długo.
- Wytrzymaj... - błagałam przez łzy. Sama straciłam przytomność, gdy stado już było na miejscu...


Ciąg dalszy nastąpi





Samotność cz.6 - Od Leona/Marcelli

Przytuliłem się do mamy w trakcie snu. Byłem taki szczęśliwy. Znów byłem ulubieńcem rodziców. Z tym porzuceniem siostry w lesie, miałem doskonały pomysł, który podsunęła mi Feliza, ale tak trochę, bo sam to w końcu wymyśliłem. Teraz pewnie moją siostrę coś zjadło, od pożaru przestałem rozmyślać o jej śmierci i obawiać się tego. Jak jest martwa to przynajmniej mam pewność że nie wróci. Poczułem jak tata wstaje, otworzyłem jedno oko, to lewe, bo na prawe w dalszym ciągu nic nie widziałem, ale byłem z tego dumny. Teraz mogłem się wszystkim chwalić jaki to ja jestem dzielny. A na oko też niedługo będę widział, tak przynajmniej mówił tata.
- Nie śpisz już Leo? - spytał tata, prostując nogi.
- Pójdę już może do Marcelli - wstałem budząc przy tym mamę.
- Zaczekaj... Jak tam oko, widzisz coś na nie? - zatrzymał mnie tata.
- Nadal nic - odpowiedziałem chcąc już iść, szukałem już wzrokiem Marcelli, nie było jej w jaskini. Tata zaczął coś mówić do mamy.
- Może przygarnęlibyśmy tą klaczkę? Nie ma nikogo... - powiedział, spojrzałem na niego zaciekawiony.
- Jaką klaczkę? - zapytałem.
- Marcelle, lubisz ją, prawda synku?
- Nawet bardzo. Na prawdę chcecie ją przygarnąć? - ucieszyłem się na samą myśl.
- Co o tym myślisz Jona? - spytał tata, ale mama milczała, westchnęła po chwili.
- Chyba zapomniałeś już o własnej córce... - spuściła głowę, patrząc w ziemie.
- Nie zapomniałem, ale... Musimy zapomnieć, tak jak... O Nikicie - powiedział z trudem tata.
- To co? Marcella będzie częścią naszej rodziny? - spytałem zniecierpliwiony, nie obchodziło mnie kto to jest Nikita, choć pierwszy raz usłyszałem to imię.
- Nie synku, nie mam na to siły... - przyznała mama łamiącym się głosem.
- W porządku kochanie, może później zmienisz zdanie.
- Chcesz wypełnić pustkę po córce inną klaczką? - spytała tatę mama, chciałem już pójść, ale zaciekawiło mnie to.
- Chciałem tylko jej pomóc, widziałem ciało jej ojca, po za tym nie nadawał się na rodzica, tylko by się nad nią znęcał. Żal mi się jej zrobiło, ale może znajdzie jakąś rodzinę.
- Mamo zgódź się - wtrąciłem.
- Leo, ile razy... - zaczął tata, ale mu przerwałem.
- Tak wiem, nie lubicie jak się wtrącam - odpyskowałem odchodząc, wyszedłem na zewnątrz. Jak na złość padał deszcz. Nie miałem jednak zamiaru zawrócić, najpierw zamierzałem znaleźć Marcelle. Niespodziewanie wpadłem na Felize.
- Leo. Wróciłeś. Wreszcie... - odezwała się pierwsza.
- Też się cieszę że jestem już w domu, widziałaś Marcelle?
- Znów ona?
- Tak, to moja przyjaciółka.
- Na pewno. Przecież cię nie lubi - powiedziała ironicznie.
- Nie ważne, najważniejsze że ja ją lubię... - ominąłem ją idąc dalej.
- Leo, widziałam twoją siostrę.
- Siostrę?... - zatrzymałem się przez to.
- Uważaj na nią, jest blisko, nawet bardzo blisko - Feliza podeszła do mnie, mówiąc dziwnym tonem.
- Nie rozumiem...
- Idź do tej swojej Marcelli to na pewno zrozumiesz - odeszła. Nie miałem zamiaru się za nią uganiać, chyba coś jej odbiło, miałbym bać się młodszej siostry? Co ona może mi niby zrobić? Ruszyłem dalej w przeciwną stronę niż Feliza, która biegła do jaskini, wyruszyłem na poszukiwania Marcelli. Martwiłem się o nią, bardzo ją lubiłem, nawet bardziej niż Felize.
Gdy ją odnalazłem, leżała w trawię, cała mokra, z resztą tak jak ja, bo deszcz nadal lał z nieba.
- Marcella... - szturchnąłem ją, obudziła się po kilku takich moich szturchnięciach. Musiała mocno płakać, widziałem to po jej opuchniętych od łez oczu.
- Nie martw się, mój tata chcę cię przygarnąć, tylko jeszcze namówić mamę i będziemy rodziną - po prostu musiałem jej powiedzieć.
- Jak to?
- Nie cieszy się? Bo ja bardzo - uśmiechnąłem się od ucha do ucha patrząc na nią, po chwili posmutniałem, bo ona wciąż cierpiała.
- Mój tata zna się na ziołach, pójdę po niego i razem jakieś ci przyniesiemy - zawróciłem, pędziłem wprost do jaskini. Tata akurat pocieszał mamę, znów rozpaczała po mojej siostrze, a już było tak dobrze. Poprosiłem go żeby pomógł znaleźć mi odpowiednie zioła dla Marcelli. Był ze mnie dumny że się tak o nią troszczę, zamiast dokuczać innym.


Później


Jak wracaliśmy do Marcelli z dość dużą ilością ziół, widziałem akurat Felize z Elliot'em, doskonale się razem bawili. Z chęcią bym dołączył, ale nie chciałem żeby Marcella została teraz sama, z jakiegoś powodu martwiłem się o nią i chciałem być dla niej wsparciem. Nie rozumiałem tego.
- Tato...
- Tak?
- Bardzo lubię Marcelle, mimo że nie mam konkretnego powodu dla jakiego ją tak lubię... I nie wiem jak to wyjaśnić...
- Po prostu się zakochałeś synku, tak jak ja kiedyś w twojej mamie - kiedy tata to powiedział, cały się zarumieniłem, aż chowałem się pod grzywą.
- To nic złego Leo, masz już ponad rok, to normalne że zacząłeś coś czuć do klaczek...
- Ehem... Tylko do Marcelli - szepnąłem, przyspieszając kroku, tata się zaśmiał.
- Wiem wiem. Pójdę już do twojej mamy... - tata przełożył zioła które niósł na grzbiecie na mój, po czym mnie wyprzedził.
- Nie spiesz się synku z wyznaniem tego uczucia, najpierw się poznajcie, zaprzyjaźnijcie, później próbuj zdobyć jej serce, jak będziesz już nieco starszy - doradził mi tata, uśmiechnąłem się lekko. Rumieniec już przechodził. Jak tylko znalazłem się obok Marcelli i podałem jej zioła, rozległ się huk.
- Co to? - Marcella podniosła się z trudem, przestraszony rozejrzałem się dookoła.
- Może... - przerwałem przez kolejny huk: - Może wracajmy do jaskini.
- Szybko, schowajcie się... - przybiegł po nas jakiś koń, zaprowadził nas do jaskini, w której panowało zamieszanie. Zostały tu wszystkie źrebaki, z wyjątkiem Elliot'a i Felizy. Dorośli zaczęli wychodzić na zewnątrz i dyskutować o czymś z przywódcami. Słyszałem kolejne huki, niepokoiłem się, bałem. Coś było nie tak...
- Co to może być? - spytała Marcella, spojrzeliśmy na siebie.
- Nie wiem...
Po jakimś czasie już nie słyszałem huków, było cicho. W końcu z ciekawości wyszedłem na zewnątrz. Stanąłem jak wryty, widząc trzy ciała. Moich rodziców i ciotkę.
- Mamo! Tato! - podbiegłem do nich, ulżyło mi że żyją, ale tata był nie przytomny i leżał w krwi, a mama miała cztery głębokie rany i była tak słaba że zdobyła się na to żeby tylko na mnie spojrzeć. Kręciły się tu konie ze stada. Ciocie Astrę już wzięli, jej głowa była roztrzaskana, to był okropny widok, nie umiałem go ani na chwile zapomnieć. Mimo że starałem się z tego otrząsnąć.
- Co się jej stało? - podbiegłem z łzami w oczach, ale żaden z koni nie chciał mi odpowiedzieć. Słyszałem tylko jak ktoś spytał: "Zabiliście tego człowieka?". Potem już sami przywódcy kazali mi siedzieć na razie w jaskini, odprowadzili mnie tam. Ledwo co powstrzymałem napływające łzy, to była moja ciocia. Ostatnio nawet się nią nie interesowałem, bo wydawała mi się nudna, a teraz już nigdy jej nie zobaczę...

Denerwowałem się nie mogąc wyjść i być teraz z rodzicami, jedne co mnie pocieszało to obecność Marcelli. Leżałem przy niej wciąż milcząc.
- Co tam widziałeś? - spytała w końcu.
- Moja ciocia.... Nie żyję... - mówiłem łamiącym głosem: - A mama i tata... - przerwałem gdy inni dorośli wnieśli ich do jaskini. Od razu byłem przy nich, zwłaszcza przy tacie, jego oddech był tak płytki i ledwo słyszalny. Mama trzymała go za grzywę, tuląc się do niej na tyle mocno na ile miała sił.
- Tata nie umrze, prawda? - spojrzałem na mamę, popłakała się, tuląc mnie do siebie.
- To wszystko moja wina... Ja... Ja ją porzuciłam, a teraz... Oni... Zmienili ją, służy im, broniła tego człowieka, który nas postrzelił i Astrę... Nie słuchała mnie...
- Ale kto?
- Twoja siostra synku...
- Że niby Łza? - nie byłem w stanie w to uwierzyć.
- Nikita... Ona.. Przeżyła, a ja... Ja zrobiłam z niej potwora, służącego ludziom...


W nocy


Nie mogłem spać, myślałem o zemście na tej mojej drugiej siostrze. Marcella też nie spała, choć zioła, które jej dałem nieco jej pomogły, a przynajmniej tak twierdziła. Może mi współczuła? Miałem nadzieje że tak i że wkrótce i ona mnie polubi, zostaniemy przyjaciółmi, a może nawet rodzinom, jak tylko tata... Nie mogłem nawet o nim myśleć, kiedy widziałem go umierającego. Musiałem wyjść na zewnątrz, był tam Jim, pilnował jakieś klaczy przywiązanej na dziwnym czymś do gałęzi drzewa. Miała dziwne ustrojstwo na grzbiecie i owinięte paski na nogach.
- Co to? Po co ci to? - podszedłem do niej. Rzuciła się nagle, stając przy tym dęba, gdyby nie była przywiązana to byłoby już po mnie.
- Nie widziałeś nigdy siodła i uzdy? - odezwał się Jim, obiło mi się o uszy że jest niewolnikiem, bo coś zrobił.
- A po co jej to?
- Co cię to...
- Musisz mi odpowiedzieć - przerwałem, uśmiechając się złośliwie.
- Nosiła dzięki temu człowieka, ale teraz już jest martwy, a ona myśli tylko żeby go pomścić, wariatka. - odpowiedział. Skojarzyłem sobie od razu słowa mamy, to musiała być moja siostra.
- Nienawidzę cię! Przez ciebie umarła ciocia! Mój tata też umiera! Myślisz że tak to zostawię?! - krzyknąłem na nią, położyła po sobie uszy, patrząc na mnie dziwnie.
- Głupi źrebak, co ty jej możesz niby zrobić? Jesteś od niej mniejszy.
Parsknąłem, patrząc krzywo na Jima. Chciałem mu pokazać co mogę zrobić, kopnąłem Nikitę tylnymi nogami, uderzyłem ją z całej siły. Nagle złapała mnie za ogon i rzuciła wprost na drzewo. Gdyby Jim jej nie przytrzymał już by mnie zbiła. Zaczęła się mu szarpać, akurat z tyłu było drzewo. Wierzgała tak mocno że Jim oberwał w nie, ogłuszyła go. Chciałem odbiec, ale nic z tego, przytrzymała mnie przy ziemi. Przyciskając coraz bardziej.
- Pomocy! - ledwo wydusiłem to z siebie, nie mogłem wołać dłużej, bo uciskała mi płuca, dusiłem się. Szamotałem się, ale to nic nie dawało...


Marcella (loveklaudia) dokończ


czwartek, 17 września 2015

Spotkanie cz.35-Od Elliot'a, Danny'ego/Zimy, Tori, Felizy

Elliot
Byłem pod wielkim wrażeniem że mama mnie przytuliła po raz pierwszy w życiu, westchnąłem tylko niezadowolony z jej słów.
-Dobrze...- zgodziłem się nic nie zrobić siostrze, ale to tylko i jedynie ze względu na mamę
-Czyli chciałeś jej wcześniej coś zrobić?
-A będziesz zła?
-Ehhh....nie
-No..no tak- patrzyłem cały czas na mamę, miałem tylko nadzieję że nie wybuchnie gniewem
-Mam nadzieję że to się nie powtórzy- spojrzała na mnie srogo.


Danny
Wracałem do stada, naglę zobaczyłem biegnącą w moją stronę, siostrę, z Tori na grzbiecie
-Danny! Danny, Tori potrzebuje pomocy- Florencja zatrzymała się przedemną
-Co? co jej się stało?- spojrzałem na zapłakaną córkę
-Normalnie się bawiła, naglę upadła, mówiła że nie czuje nóg, do tego nic nie widzi...bo ona niedowidzi, prawda?
-Tak, ma słaby wzrok- wziąłem ostrożnie córkę z grzbietu siostry
-Nie wiedziałam co mam zrobić, szukałam Zimy ale jej nie znalazłam, dlatego jak zobaczyłam ciebie do odrazu przybiegłam
-Dobrze zrobiłaś, możesz już iść, dziękuję za pomoc siostrzyczko
-Proszę...na pewno nie potrzebujesz mojej pomocy?
-Nie, poradzę sobię, już dzisiaj się nazajmowałaś Tori, odsapnij
-No dobrze, ale jakby co to wołaj, na pewno pomogę- siostra odeszła, obejrzała się jeszcze kilka razy
-Tatusiu...ja nic nie widzę, kompletnie nic...- zapłakała
-Spokojnie maleńka, całe oczy już ci zaropiały...pójdziemy je obmyć a później tata zrobi ci okład z rumianka- wziąłem ostrożnie córeczkę na grzbiet, jej łzy zmieszały się z ropą która wypływała z kącików jej oczu.
Nad wodospadem umyłem Tori oczy, poszukałem po drodze rumianków, zerwałem je i roztarłem na kamieniu.
-Nie póbuj tylko teraz otwierać oczu, jak poczujesz ulgę to mi powiesz
-Dobrze- ułożyłem roztarte kwiaty z innymi ziołami, na oczach córki.


Elliot
Mama zaproponowała abyśmy się przeszli, zgodziłem się i to z wielką chęcią, spacerowaliśmy po lesie, skierowaliśmy się nad wodospad.
-Tori?...Tori!- mama naglę wystartowała na widok mojej siostry, przekręciłem oczami podchodząc do nich
-Co jej się stało?- mama podeszła do taty
-Bawiła się i zasłabła, to normalne, już zaczyna czuć nogi i ma już okład na oczach, zaraz jej przejdzie
-Moje maleństwo...- mama przytuliła do siebie Tori, nie ukrywam że strasznie byłem zazdrosny ale starałem się zaakceptować siostrę, dla mamy
-Cześć- naglę z tyłu za mną pojawiła się Feliza
-O...cześć- spojrzałem na nią
-Idziesz się bawić?
-Tak, pewnie- już miałem biec, ale wpierw podszedłem do mamy
-Mamo?- spytałem niepewnie
-Tak?- spojrzała
-Mogę iść się pobawić?
-Pewnie, idź- kiedy się uśmiechnęła, automatycznie ja też, ze szczęścia, tak bardzo się cieszyłem że mama w końcu mnie pokochała. Ruszyłem w stronę Felizy
-Gonisz- dotknąłem jej i zacząłem uciekać, śmialiśmy się i przepychaliśmy, naglę potknąłem się o coś i wyleciałem z kilka metrów do przodu
-Nic ci nie jest?- Feliza podbiegła do mnie, wstałem, miałem całe poszorowane nogi, Feliza podeszła do tego, o co się potknąłem
-To znów ty!- Feliza wyciągnęła z trawy Eris i rzuciła nią o ziemię
-Przepraszam...nie chciałam- spojrzała na mnie z przerażeniem
-Spójrz co narobiłaś!- Feliza wskazała na moje nogi
-Nie potrafisz nam po prostu nie wchodzić w drogę?!- Feliza znów na nia wrzasnęła, podszedłem do niej
-Daj spokój, chodź- złapałem ją za grzywę odciągając
-Że co?- spojrzała na mnie zdziwiona
-Daj jej spokój, ja też nie patrzyłem pod nogi...
-Ty chyba śmieszny jesteś, bronisz jej? tej łamagi? jeszcze niedawno chciałeś ją zabić
-Ale teraz stwierdziłem że nie ruszam nikogo ze stada
-Ktoś ci chyba zrobił pranie mózgu
-Po prostu myślę nie to co ty- oburzyłem się, puściłem jej grzywę i popchnąłem dosyć mocno, prawie się przewróciła
-Odbija ci!- stanęła przedemną parskając
-Coś jeszcze?- spytałem ze złością i ironią, patrzyliśmy tak na siebie przez chwilę, w gniewie
-Nie będę tracić czasu na kogoś takiego- Feliza odeszła, przeszła obok mnie jeszcze "przez przypadek" mnie popychając, kiedy odeszła podszedłem do Eris
-Cała jesteś?
-Tak...- patrzyła na mnie przestraszona, a mówiła tak cicho że ledwie ją słyszałem
-I po co się mnie boisz? dobra sorry za tamto, nie mówię że nie chciałem, no ale stwierdziłem że nie będę dręczył nikogo ze stada, to jak zgoda? ale masz nikomu nie mówić co ci wtedy zrobiłem...
-Nikomu nie powiem...
-No i dobrze, no to jak? zgoda?
-Yhym- wstała
-No i super, wracaj już do swoich przyjaciół...- odwróciłem się odchodząc
-A i jeszcze taka rada, trzymaj się zdala od Felizy, w sumie odemnie też, ona jest niepoczytalna a mi może odbić- odwróciłem się jeszcze zanim odszedłem, kiedy już to powiedziałem, odszedłem, poszedłem do stada poszukać Felizy


Danny
Zdjąłem już córce rumianek z oczu, ropa zniknęła a oczy byly nawilżone
-Otwórz oczka- poprosiłem, Tori otworzyła najpierw jedno z oczu
-I jak kochanie? widzisz coś?- spytała troskliwie Zima
-Tak...tak jak przedtem
-A jak tam nogi?- spytałem
-Chyba już dobrze- wstała, nieco się zachwiała przy pierwszym kroku ale nie szło jej źle
-Pamiętaj córuś, nie możesz się przemęczać- Zima przytuliła lekko Tori
-Wiem mamo...ale czułam się dobrze, to było takie nagłe...
-Możesz czuć się dobrze, ale wiesz że jesteś słaba i nie możesz aż wariować- pouczyłem córkę
-No wiem, wiem...możemy wrócić już do stada? chcę się zobaczyć z Eris i Westro
-Pewnie, chodźmy- Zima ruszyła pierwsza, Tori zaraz za nią a ja za nimi, zauważyłem że Zima jakoś tak źle sie czuje, widziałem jak nieraz zaczyna szybciej oddychać, albo jak zaczyna dyszeć, widziałem też jak spina mięśnie brzucha i zadu, miałem tylko nadzieję że to nie żadna choroba...


Elliot
Na łące nie znalazłem Felizy, postanowiłem więc pójsć do lasu, i się nie myliłem że tutaj ją znajdę szybciej, stała przy małej jaskini i z kimś rozmawiała, domyśliłem się że ze złymi duchami.
-No cześć- wyszedłem zza krzaków, ale zdawała się mnie nie widzieć, a raczej mnie ignorowała.
-Ej! ogłuchłaś?!- krzyknąłem stając przed nią
-Czego chcesz? Eris nie chciała twojego towarzystwa?- spytała z ironią
-Myśl co mówisz, to że jestem demonem, nie oznacza że jestem bezdusznym sadystą
-A na takiego wyglądasz
-No i co z tego? nie mam zamiariu mieć problemów w stadzie
-Twoi rodzice i tak by ci nic nie zrobili...
-Zyskałem miłość mamy, nie chcę tego stracić...w stadzie nikogo nie tknę
-A myślałam że pomożesz mi z Jimem
-On jest niewolnikiem, z nim można teraz robić co się chce- stwierdziłem
-Wiem o tym...a może pochwalisz mi się co potrafisz? bo wtedy chyba nie byłeś w pełni w swojej postaci...
-Nie nie byłem...przejdziemy się?
-A gdzie?
-W góry...śmierci
-No i to mi się podoba-uśmiechnęła się, ruszyliśmy więc w ich stronę...



                                                   Zima, Tori, Feliza [ zima999 ]^^Dokończ^^

wtorek, 15 września 2015

Spotkanie cz.34 - Od Felizy, Zimy, Tori/Danny'ego, Elliota

Od Felizy
- No cóż, lata praktyki - odezwałam się po chwili. Elliot nie miał pojęcia ile to ja już miałam wcieleń, ile już razy kogoś nabierałam, przez co zyskałam doświadczenie. Przestałam popełniać błędy, zaczęłam zwracać uwagę na szczegóły i uważać na każdym kroku.
Nikogo tu nie było, oprócz nas, wiedziałam to nawet bez obecności demonów, które mi służyły, bo potrafiłam porozumiewać się z nimi telepatycznie, więc... Przybrałam kolor oczu na bardziej intensywną czerwień, czerwona tęczówka pokryła je w całości tak że nie było widać białka, przez co teraz wyglądały znacznie bardziej przerażająco. Niestety to ciało uniemożliwiało mi dalszą przemianę.
- Wiedziałem że masz coś wspólnego z demonem.
- Jestem nim. Zupełnie tak jak ty.
- Wiedziałaś? - spytał, pewnie się domyślił po tym że nie byłam zdziwiona na jego widok, po przemianie.
- Pewnie że tak...

Od Zimy
- Skąd ten pomysł? - spytałam zaskoczona.
- Jak to skąd? Tak nagle wybiegłaś z córką, Shady cię widziała, powiedziała mi o wszystkim. Po za tym znam cię od bardzo dawna i...
- Bałam się... - przerwałam ukochanemu: - Bałam się naszego rozstania, bałam się że powiesz mi że to koniec, albo że ja będę musiała to zrobić, nie umiałabym... Za bardzo cię kocham... Nie mogłabym cię widzieć u bok innej... Byłabym w stanie nawet ją zabić, nawet jeśli nie bylibyśmy już razem... - mówiłam patrząc mu prosto w oczy.
- Przez tą ucieczkę właśnie mogliśmy się rozstać. Nigdy bym cię nie zostawił. - powiedział nie odrywając ode mnie wzroku.
- Nie? A co powiesz jeśli Ell... - zamilkłam nim powiedziałam to do końca: - Wybacz, znów mnie poniosło... - przyznałam.
- Na prawdę mnie uratował? - spytałam po chwili, wciąż o tym myślałam i nie mogłam zrozumieć dlaczego ten demon to zrobił i co najważniejsze w jaki sposób.
- Mówiłem ci już, to nasz syn, zależy mu na tobie, kocha cię mimo że go tak nienawidzisz.
- Ale on wciąż... - nie dokończyłam, poczułam się winna że tak, a nie inaczej traktuje syna: - W jaki sposób mnie ocalił? - spojrzałam na Danny'ego, milczał, pewnie nie chciał mi powiedzieć.
- Może lepiej żebyś nie wiedziała, tylko go bardziej znienawidzisz... - odezwał się po chwili.
- Sam mi powie... - wstałam, nieco zachwiałam się przy tym na nogach, nie byłam jeszcze w pełni sił.
- Odpocznij, po co mamy znów się spierać? - Danny stanął mi na drodze.
- Nie wypuścisz mnie do niego? - spytałam nieco nerwowo.
- Nie w tym stanie.
- I tak muszę to wiedzieć... - zawróciłam, kładąc się na ziemi. Danny położył się przy mnie. Po chwili wtuliłam się w jego grzywę: - Zapomnijmy o tym co było... Nawet nie wiesz jak mi ciebie brakowało gdy umierałam...

Od Felizy
Szliśmy w stronę stada, chciałam zobaczyć co spotka Jima, bo przywódcy pewnie się już dowiedzieli co zrobił. Elliot chciał za to sprawdzić coś innego. Mogłam się tylko domyślić że chodzi mu o matkę, którą uratował. Wcześniej nie zrozumiałabym tego, zadawałabym sobie pytanie dlaczego ją ratował, ale teraz gdy kochałam swoją matkę i czułam się jej córką, nie mówiąc o tym że ryzykowałam dla niej życie by ją ocalić, potrafiłam pojąć uczucia Elliota.
- Co planujesz mu zrobić? - przerwał ciszę, wiedziałam że ma na myśli mojego "ojczyma".
- Już nic - uśmiechnęłam się szyderczo: - Niedługo go stąd wyrzucą, większość już wie co zrobił - powiedziałam tajemniczo.
- Co takiego?
- Zabił źrebaka w napadzie szału... A tak na poważnie ja go do tego zmusiłam, żebyś tylko widział jego minę. Jak zobaczył ciało tej klaczki pod swoimi pobrudzonymi od krwi kopytami to myślałam że oczy wypadną mu z orbit  - wygadałam, śmiejąc się przy tym, mogłam mu zaufać, nie wydałby mojej tajemnicy, bo ja równie dobrze mogłam zrobić to samo. Po za tym lubiliśmy się, a teraz byliśmy sobie bliżsi niż kiedykolwiek, w końcu nie często zdarza się że swój spotka swojego, zwłaszcza kiedy jest się demonem.

Od Zimy
Do jaskini wszedł Criss mówiąc że coś się stało, Danny od razu wyszedł, chciałam pójść z nim, ale przekonał mnie bym jeszcze została i odpoczęła. Wciąż było mi słabo, zaczęło mnie nawet mdlić, a to już nie mogły być skutki wypadku, po którym i tak dzięki Elliotowi nie została mi żadna rana ani obrażenie. Podniosłam się, spacerując po jaskini, wyszłam na chwilę, myśląc że świeże powietrze dobrze mi zrobi. W oddali dostrzegłam Melindę, spacerowała w pobliżu lasu ze spuszczoną głową, widać było że coś ją martwi. Podeszłam do niej, nawet mnie nie zauważyła, niespodziewanie poczułam się jeszcze słabiej niż wcześniej, prawie zemdlałam upadając bezwładnie na ziemie. Melinda się przestraszyła, od razu do mnie podbiegła.
- Wszystko dobrze? - spytała pochylając się nade mną, niedawno płakała, co było widać po jej oczach.
- Chyba tak... - podniosłam się chwiejnie, zakręciło mi się w głowie i znów brało na mdłości, spojrzałam na brzuch, kiedy ostatnio byłam w ciąży miałam podobne objawy.
- Jesteś w ciąży? - spytała.
- Tak, chyba tak... Dopiero teraz zauważyłam - uśmiechnęłam się lekko na myśl o źrebaku.
- Ja też niedawno byłam, ale... Straciłam źrebaka przez pewnego demona...
- Mojego syna? Wiesz o nim?
- Twój syn te... Znaczy, nie, dopiero teraz... - odeszła szybko, ale dogoniłam ją zatrzymując.
- Dokończ - kazałam, nie miała wyjścia, musiała mi powiedzieć o co chodzi.
- Elliot nic mi nie zrobił tylko... Ktoś inny, ale to już przeszłość...
- Kto? - nie ustąpiłam, musiałam wiedzieć.
- Nie znam go... Z resztą nie ważne...
- Dla mnie ważne, kto ci to zrobił?
- Nie chcę o tym mówić...
- Ale musisz, bo nie pozwolę ci odejść - stanęłam przed nią gdy znów starała się wymigać.

Od Felizy
Ukryliśmy się w krzakach. Danny akurat rozmawiał z Jimem i to dość ostro. Uśmiechnęłam się szyderczo, wszystko wskazywało na to że go wyrzuci.
- Proszę pozwól mi zostać... - błagał Jim.
- Jak możesz w ogóle o to prosić, zabiłeś to źrebie z zimną krwią! - krzyknął na niego Danny, wtedy gdy zobaczył zwłoki tej klaczki, to musiało nim nieźle wstrząsnąć. Postarałam się żeby Jim odpowiednio ją zmasakrował.
- Nie byłem tego świadomy...
- Wszyscy wiedzą że jesteś agresywny i byłbyś w stanie to zrobić.
- Ale ja dopiero po fakcie zobaczyłem to zabite źrebie... Uwierz mi, nie chcę zostawiać Mel samej, przez tyle lat jej nie widziałem...
- Trzeba było pomyśleć o tym szybciej.
- Jesteś nie sprawiedliwy! Ja nic nie zrobiłem! - wybuchł gniewem, ledwo powstrzymałam się od zwycięskiego śmiechu, Jim teraz jeszcze bardziej się pogrąży.
- Widziały cię dwie klacze, na dodatek twoja córka tam była.
- To nie jest moja córka!
Niespodziewanie demony dały mi znać że coś się dzieje, miałam niezłe kłopoty. Zerwałam się szybko, pędząc do lasu.
- Dokąd biegniesz? - zawołał Elliot podążając za mną.
- Zaczekaj, załatwię to sama... - przyspieszyłam, ale on dotrzymywał mi kroku z łatwością.
- Ale co?
- Nie teraz... - wyskoczyłam za drzew, skręciłam od razu w stronę mamy i przywódczyni.
- Mamo.. Szybko! Tatę wyrzucają ze stada! - krzyknęłam, musiałam jakoś przerwać tą rozmowę.
- Jak to? - mama od razu ruszyła za mną, Zima też pobiegła.

Od Tori
- Tori nie oddalaj się tak - zawołała za mną ciocia Florencja. Chciałam koniecznie zobaczyć co tam jest, mieniło się kolorami i błyszczało w słońcu. Nie posłuchałam, idąc w stronę rzeczy.
- Tori! - ciocia złapała mnie nagle odciągając od tego czegoś.
- Co ty wyprawiasz? To wąż, jeszcze by cię ukąsił - popchnęła mnie lekko abym odeszła kawałek. Nie widziałam go wyraźnie i wydawało mi się że to kamyk, albo jakaś inna rzecz.
- Nawet nie wiesz jak mnie wystraszyłaś...
- Przepraszam ciociu... - potknęłam się nagle, wywinęłam aż koziołka. Zauważyłam punkt, który zbliża się z oddali, zmrużyłam oczy starając się mu przyjrzeć.
- Tori, powiedź mi co to... - ciocia przytknęła mi do nosa coś kolorowego, akurat teraz gdy nie mogłam tego zobaczyć, bo znów pogorszył mi się wzrok. Zmrużyłam jednak oczy, aż w końcu dostrzegłam kwiat.
- To kwiat... - powiedziałam nie pewnie.
- Nie dowidzisz, prawda?
- Nie, wcale nie... - poderwałam się z ziemi, nie chciałam żeby wiedzieli, będą mnie jeszcze bardziej pilnować: - Tylko się zastanawiałam jak to się nazywa...
- Jesteś pewna?
- Tak, mogę pójść się pobawić z innymi?
- A dobrze się czujesz?
- Oczywiście...
- No dobrze, ale będę cię miała na oku. Jak się zmęczysz to odpocznij chwilkę - gdy tylko ciocia to powiedziała, od razu pobiegłam, nie mogłam się doczekać.

Od Zimy
Dotarliśmy już na miejsce, byłam całkiem z tyłu, bo nie chciałam się przesilać, teraz musiałam o siebie dbać. Zarówno Danny jak i Jim byli zaskoczeni na nasz widok.
- Mel, ja nie zabiłem tego źrebaka, przecież mnie znasz... Po co miałbym zabić obce źrebie? - Jim spojrzał na partnerkę.
- Co się stało? - spytałam, nieco zdezorientowana.
- Jim zabił źrebaka, na szczęście obcego, widziały go dwie klacze i Feliza - Danny wskazał na klaczkę kryjącą się pod Melindą.
- Jesteś tak długo w stadzie, jak mogłeś posunąć się do czegoś takiego? - spojrzałam na Jima z niedowierzaniem, nie spodziewałam się tego po nim.
- Dajcie mu drugą szanse... On już nie zrobi nic złego, będę go pilnowała. Kochamy się, potrzebuje go, zwłaszcza po tym poronieniu... - prosiła Melinda.
- Nie możemy w stadzie trzymać mordercy...
- To było nie umyślne, musiałem być tak wściekły że nie wiedziałem co już robię, błagam pozwólcie mi zostać... - dodał Jim. Feliza się nagle popłakała, chowając bardziej pod matkę.
- Co się stało? - pochyliła się nad nią.
- Tata kłamie.. Zabił tą klaczkę, bo się z nią przyjaźniłam... - wymamrotała.
- Ty mała paskudo! - Jim prawie ją uderzył, gdyby tylko na drodze nie stanęła mu Melinda.
- I ty chcesz dostać drugą szanse?! - krzyknęłam, patrząc na niego krzywo.
- Odejdź stąd nim wyrzucimy cię stąd siłą - powiedział Danny mierząc go wzrokiem.
- Skoro tak... Odejdę razem z nim - postanowiła Melidna.
- Nie mamusiu... Ja chcę zostać, mam tu przyjaciół... - prosiła Feliza przez łzy.
- Chodźmy - Melinda poszła przodem, Jim nadal się nie ruszył, tylko jej córka poszła za nią. Spojrzałam na Danny'ego porozumiewawczo. Nie mogliśmy przecież dopuścić do tego żeby Melinda odeszła wraz z córką, nie miałby się gdzie podziać.
- Może zostać, ale już jako niewolnik - postanowił Danny.
- Przynajmniej przez rok - dodałam, to była najgorsza pozycja w stadzie i rzadko kiedy się ją dostawało. W czasach kiedy byłam źrebakiem, nie było u nas ani jednego niewolnika.
- Wyjątkowo pozwolę ci się widywać z rodzinom, ale jeśli coś im zrobisz to zapomnij o tym że ich zobaczysz - Danny spojrzał ostrzegawczo na Jima.
- Jasne - Jim parsknął odchodząc w swoją stronę. Melinda poszła za nim, coś mówili między sobą.
- Nie miałaś przypadkiem odpoczywać? - zapytał mnie Danny.
- Chciałam się przewietrzyć. Nic już mi nie jest... Chodźmy zobaczyć do córki.
- Idź sama, mam jeszcze jedną sprawę...
- Pójdę z tobą...
- Po ostatnich wydarzeniach lepiej odpocznij - Danny chciał już iść, ale go zatrzymałam.
- Wolę zająć się obowiązkami - w końcu poszłam razem z nim, chciałam mu ob drogę powiedzieć o ciąży, ale bałam się po rozmowie z Melindą że Elliot mógłby chcieć zabić to źrebie. Przez Danny'ego na pewno by się dowiedział, musiałam ukryć tą ciąże przed wszystkimi, co nie będzie wcale takie łatwe...

Od Tori
Ucieszyłam się gdy Westro i Eris zaprosili mnie do wspólnej zabawy. Najpierw ganialiśmy się, bawiąc w berka. Nie nadążałam za nimi, ale i tak się nie poddawałam. Wydawało mi się że biegnę coraz szybciej, w końcu dogoniłam Westro.
- Mam cię - dotknęłam go w bok, niespodziewanie upadłam, tak sama od siebie, przez chwilę zrobiło mi się ciemno przed oczami.
- Tori, co ci jest? - spytał Westro, spanikowałam, bo znów zrobiło się ciemno, a po chwili wszystko rozjaśniało. Cała drżałam, ledwo oddychając, nie wiedziałam co się ze mną dzieje, nie czułam nawet nóg przez co nie mogłam wstać.
- Słyszysz nas? - dobiegła do nas Eris. Popłakałam się, strasznie się bałam, nie wiedziałam co mam zrobić.
- Co się stało? Przed chwilą normalni się bawiliście - usłyszałam głos cioci, nawet nie wiedziałam gdzie teraz jest.
- Ciociu... - wymamrotałam, szukając ją pyskiem, dotknęłam kogoś, ale to chyba nie była ona.
- Co się dzieje Tori? - spytała półgłosem Eris.
- Upadła tak nagle, nie wiem dlaczego, bawiliśmy się ostrożnie, uważaliśmy na nią - dodał Westro.
- Wiem... - poczułam jak ciocia Florencja bierze mnie na grzbiet.
- Chcę do mamy... - prosiłam, zamknęłam już oczy, bałam się że stracę wzrok, albo że już nigdy nie wstanę, bo nóg w dalszym ciągu nie czułam. Jak odeszłyśmy kilka kroków, mój płacz zamienił się w szloch.
- Spokojnie maleńka, wszystko będzie dobrze, za chwilę będziesz już przy mamie - próbowała uspokoić mnie ciocia.

Od Felizy
Jak tak szłam z tyłu za rodzicami podbiegł do mnie Elliot.
- Po co to zrobiłaś? Teraz został w stadzie, a przecież chciałaś żeby go nie było - szepnął Elliot.
- To wszystko przez to że moja matka prawie się wygadała przed twoją matką... odpowiedziałam mu szeptem, nieco zwalniając, żeby być jeszcze bardziej z tyłu.
- O czym?
- O tym że jestem demonem. Muszę już iść, spotkamy się później... - podbiegłam do mamy, nim spostrzegłam że zostałam z tyłu z Elliotem.
- Mam dość tej twojej córki! To wszystko jej wina! - krzyknął Jim, patrząc na mnie jak na największego wroga, no i słusznie. Teraz dopiero mu pokaże, będzie musiał robić co mu każe, bo takie są zasady.

Od Zimy
Nie poszłam zbyt daleko z Danny'm, bo znów źle się poczułam, sama postanowiłam zawrócić. Położyłam się na łące, Danny miał niedługo wrócić, bo to nie była aż tak ważna sprawa. Elliot akurat był w pobliżu, wracał skądś, przechodził akurat obok mnie.
- Musimy porozmawiać - powiedziałam, od razu się zatrzymał, patrząc na mnie.
- Uratowałeś mi życie, ale w jaki sposób to zrobiłeś? - spytałam, opowiedział mi o wszystkim, w pierwszej chwili poczułam gniew i już chciałam na niego nakrzyczeć, ale potem przypomniałam sobie słowa rodziców gdy byłam na skraju śmierci. Mówili że jakbym jakimś cudem to przeżyła do końca życia byłabym kaleką.
- Chodź do mnie - przesunęłam się, robiąc mu miejsce obok siebie, położył się patrząc na mnie ze zdziwieniem.
- Nie pochwalam tego że zabiłeś tamtą klacz, ale... Jestem ci wdzięczna synku... - przytuliłam go lekko, nie pewnie czy aby na pewno dobrze robię. Elliot uratował nie tylko mnie, ale też źrebaka, którego nosiłam w sobie i o którym jeszcze nie dawno nie miałam pojęcia. Może to było egoistyczne, ale wolałam aby ono żyło zamiast tej obcej klaczy.
- Chciałabym żebyś nie był zły, żebyś nie próbował zabić swojej siostry...
- Nie próbowałem - zaprzeczył.
- Nie wierzę ci... Obiecaj że nic nie zrobisz Tori, że będziesz się nią opiekował - spojrzałam mu w oczy, nieco mnie przeraziły, ale i tak nie oderwałam od nich wzroku nie dając po sobie tego poznać.

Od Tori
Weszliśmy do jaskini, wiedziałam o tym przez dźwięk stukających kopyt o kamienne podłoże.
- Mamo... - wymamrotałam, chciałam już być przy niej.
- Tu jej nie ma, musi być gdzieś indziej - stwierdziła Florencja. Pobiegła znów na łąkę, zorientowałam się przez rozmowy koni, które zwykle kręciły się po łące.
- Danny! - zawołała ciocia, otworzyłam już oczy, teraz wszystko było zamazane, widziałam plamę do której się zbliżaliśmy, prawdopodobnie tatę.



Danny, Elliot (loveklaudia) dokończ