-Zwariowałeś!- krzyknęłam
-Ciszej bo stado usłyszy- podbiegł do mnie Leon
-I niech usłyszy- spojrzałam raz jeszcze na ciało klaczki, zauważyłam że oddycha
-Pomóż mi ją stąd zabrać...proszę
-Ona żyje...- podeszłam do niej
-Że co?
-Jej brzuch się unosi...żyje
-Całe szczęście...- odetchnął
-Ale spójrz w jakim jest stanie!- wrzasnęłam na niego
-No widzę...
-Pomóż mi ją zabrać- pomogłam sobie skrzydłami i wzięłam ją na grzbiet, jednak i tak była dla mnie za cieżka- no nie stój tak- obejrzałam się za Leonem, podszedł w końcu i pomógł mi ją nieść
-Gdzie ją zabierzemy?- spytał
-Do lasu- poszłam przodem
-Dzięki że mi pomagasz
-Nie tobie a jej...
-Ej a dlaczego mnie nie lubisz?- spytał
-Domyśl się, denerwuje mnie ta twoja nachalność, a ja tego nienawidzę
-Ej ale nie jestem wcale taki zły
-Rządzisz się, nie jesteś sam na tej planecie i nikt nie będzie cię słuchał, pamiętaj że są tutaj jeszcze przywódcy i starsi od ciebie- odpowiedziałam oschle
-To wy jesteście dziwni! i głupi że nie chcecie się ze mną bawić!
-Nie denerwuj mnie, dobrze?!
-Bo co?!
-Bo zobaczysz- przyśpieszyłam, weszliśmy do jaskini w lesie, położyliśmy klaczkę na ziemi, w jaskini naglę pojawiła się Feliza
-Ona żyje-powiedział do niej Leon
-Serio?- Feliza zrobiła dziwną jak i zdziwioną minę
-To chyba dobrze, tak?- spojrzałam na nią
-Tak, tak- spojrzała na mnie i na tą klaczkę dziwnie
-Trzeba jej opatrzyć rany- wyszłam z jaskini, ale jednak postanowiłam jej samej nie zostawiać, cofnęłam się spowrotem
-Pójdziecie ze mną?- spytałam Felizy i Leona
-A może niech ktoś z nią zostanie?- zaproponowała Feliza
-Nic jej tutaj nie grozi, chodźcie mi pomóc- oboje westchnęli i spojrzeli po sobie, w końcu wyszli za mną, miałam nadzieję że znajdziemy jakieś zioła i opatrunki, mama mnie uczyła jakie zioła są od czego i jakie, kiedy rosną.
-Marcella a to?- Leo podszedł do mnie z rośliną w pysku
-Ta będzie od bólu, poszukaj takich więcej- kazałam, poszedł zrywać dalej, kiedy już znaleźliśmy opatrunki i zioła, wróciliśmy do jaskini, klaczka już była przytomna, przeraziła się na widok Leona i Felizy, spanikowana chciała wstać ale powstrzymałam ją
-Ej spokojnie, nic ci nie grozi...pozwolisz opatrzyć sobie rany?- spytałam, przytaknęła mi tylko
-Leo pomożesz?- spytałam go, zgodził się bez zawachania, co mnie zdziwiło. Widziałam po tej klaczce że boi się Leona, ale była pewniejsza kiedy ja tutaj byłam, kiedy już opatrzyliśmy jej rany a ja podałam jej zioła, położyłam się na przeciwko niej
-Jesteś tutaj sama?- spytałam
-Nie...to znaczy, gdzieś na wyspie jest moja mama
-Dlaczego cię zaatakowali?- spytałam patrząc kątem oka na Felize i Leona, zauważyłam w oczach klaczki przerażenie i jak patrzy na reszte
-Ja...- zaczęła
-Pierwsza zaczęła, by się tylko broniliśmy- wtrąciła Feliza
-A ciebie pytam?- odwróciłam do niej głowę, spojrzała na mniek krzywo- wyjdźcie stąd
-Co? a to niby dlaczego?- spytał Leon
-Bo ona się was boi, idźcie- poczekałam aż wyjdą
-Chodź Leon- Feliza już wyszła, Leon spojrzał raz jeszcze w moją stronę, poczym wyszedł
-To powiesz dlaczego cię zaatakowali?- szepnełam
-Boję się...
-Nie musisz, zaprowadzę cię do twojej mamy
-No bo...ja...ja widziałam jak oni zostawiają w lesie jakąś małą klaczkę, chyba jego siostrę
-Na prawdę?
-Yhym...
-Dzięki że powiedziałaś...dasz radę wstać?
-Tak- podniosła się
-Chodź, poszukamy twojej mamy- wyszłam razem z nią z jaskini
-Gdzie idziecie?- spytał Leon, nawet nie wiem skąd się tu wziął, pojawił się tak naglę
-Poszukać jej mamy
-Ej a mogę też iść?- spytał
-A nie musisz czasem iść do swojej przyjaciółeczki?
-Poczeka...to jak, mogę?
-No idź- zgodziłam się, ale nie pozwalałam mu podejść bliżej niej
około godziny później
Byliśmy już prawie przy granicy.
-O tam jest moja mama- wskazała łbem klaczka, przy granicy kręciła się kata klacz
-Ej poczekaj- zatrzymałam ją
-Tak?
-Nie przedstawiłaś się
-Aha, Jukona jestem
-A Mercella...a ten tam to Leon
-Aha, dzięki za pomoc- spojrzała na mnie, pobiegła szybko do swojej matki, widziałam jak przytula się do niej i jak jej mama się cieszy, łzy automatycznie same wyleciały mi z oczu
-Ej Marcella...co jest?- spytał Leon
-Nic- otarłam szybko łzy
-Powiesz mi co się stało z twoją mamą?- spytał
-Nie chcę do tego wracać- zawróciłam
-Wiesz, a może lepiej powiedzieć co ci leży na sercu
-Tak, chcesz wiedzieć co sie z nią stało? no to już ci mówię, mój ojciec, który okazał się nie być moim ojcem zmarł kilka dni po moich narodzinach, wychowywała mnie mama, byłam z nią zżyta i to bardzo, niedawno zabił ją mój prawdziwy ojciec, widziałam jak umiera, ty nigdy tego nie zrozumiesz- miałam już mokre poliki od łez, jak tylko to wspominałam to nie mogłam się powstrzymać od płaczu
-Mnie rodzice ignorują...
-Ciesz się z tego że ich masz, i szanuj to, bo niechciałbyś aby ich zabrakło- wytarłam swoje łzy, otrząsnęłam się i ochłonełam "musisz żyć przyszłością i teraźniejszością, nie wracaj do tego co było" powiedziałam sobie w myślach
-A tak w ogóle to dowiedziałam się czegoś ciekawego- zaczęłam po kilku minutach milczenia
-Czego?- spytał niepewnie Leon
-Zostawiłeś swoją siostrę samą w lesie
-Że co? to ta cała Jukona ci to powiedziała
-A tak, i dlatego ją pobiliście, bo wszystko widziała!
-Bzdury gada
-Wiesz, wolę wierzyć jej niż tobie...patrzyłeś na nią tak jak mój ojciec kiedy zabijał mi matkę, więc nie kłam
-Wiesz jak to jest kiedy schodzi się na drugi plan przez jakiegoś bachora?!
-Jesteś arogancki i samolubny, na miejscu twoich rodziców zostawiłabym cię w tym lesie tak jak ty swoją siostrę! ignorant zapatrzony w siebie!- wrzasnęłam na niego
-Nie jestem ignorantem!
-Nie?! obchodzi cię tylko twój zad, nie myślisz nawrt o uczuciach rodziców...jesteś podłym i bezdusznych, samolubnym bachorem!
-Odezwała się wielkoduszna
-Mądrzejsza jak już- parsknęłam
-I ja chciałem się z tobą zaprzyjaźnić- zaśmiał się
-Śmieszne- również się zaśmiałam- zostaw mnie najlepiej samą- ruszyłam, naglę Leon złapał mnie za skrzydło
-Ej no dobra sorry- pociągnął mnie bliżej siebie, wyrwałam mu skrzydło
-Ostrożniej, dobrze?- spojrzałam na niego krzywo
-Weź się nie obrażaj, nie ma powodu
-Nie, no wcale- przewróciłam oczami, naglę zauważyłam w oczach Leona strach
-Maaaa....Marcella- wskazał łbem za mnie, odwróciłam się, aż mi serce szybciej zabiło
-Witaj córeńko- zaśmiał się ojciec
-Uciekaj!- krzyknęłam do Leona, chwyciłam go za grzywę i ruszyłam pędem przez las- no szybciej!- przyśpieszałam coraz bardziej
-Tym razem cię dorwę gówniaro!- ojciec biegł za nami, odwracałam się co chwilę
-Szybciej bo nas zabije- powiedziałam do Leona, skręciłam naglę uciekając w góry, kiedy już na i Leon do nich dobiegliśmy, schowaliśmy się w szczelinie do której mógł zmieścić się tylko źrebak
-Ciii- spojrzałam na niego, zerknęłam przez szczelinę, mój ojciec szedł tutaj
-Córeczko...Marcellinko moja ukochana, chodź do tatusia- na jego pysku malował się złowrogi uśmiech, ale chwila, skąd on znał moje imię, przecież mama mu nie powiedziała, chyba że kogoś się spytać, ale kogo? Kiedy przeszedł obok kryjówki, odetchnęłam z ulgą
-Chyba poszedł- szepnął Leon
-Chyba tak- chciałam wyjrzeć znów, ale on naglę wsadzić pysk w szczeline, chwycił moją grzywę i wytargał mnie z kryjówki, nie zdąrzyłam złożyć do końca skrzydeł i nieźle je poobcierałam. Ojciec rzucił mnie na kamieniste podłoże
-Nawet podobna do mnie- zaczął mi się przyglądać, cała aż drżałam ze strachu, a kiedy mnie dotykał to cała byłam sparaliżowana, w pewnym momencie nie mogłam nawet oddychać ze strachu
-Ładnie to tak tacie uciekać?- powiedział już spokojniej ale nadal z tym dziwnym wyrazem pyska, przytulił mnie do siebie, łapiąc za krzydło i przyciągając do siebie
-Puść- poprosiłam
-Nie chcesz się przytulać do taty?- przytulił mnie jeszcze bardziej, ale tym razem tak że brakowało mi tchu
-Dusisz- powiedziałam ledwie, puścił mnie
-No przecież nie zabiję własnej córki, co ty się boisz- podszedł od przodu
-Mame zabiłeś...- wymamrotałam
-I dobrze, przynajmniej ktoś taki nie będzie mi córki wychowywał...już ja cię nauczę jak przetrwać- spojrzał w szczelinę, podszedł do niej i wyciągnął z niej Leona, rzucił go przedemną
-Wiem że go nie lubisz córeczko...uderz go- powiedział poważnie ale z szyderczym uśmiechem
-Nie jestem taka- spojrzałam na ojca, wystarczyło że na mnie spojrzał a już się wystraszyłam
-Chcesz być pomiataną?! wstań i go uderz!- wrzasnął
-Nie..- spojrzałam na niego
-Już!- wrzasnął podchodząc do mnie, złapał mnie i podniósł, popchnął mnie w stronę Leona, pierwszy raz widziałam aby tak się bał, patrzył raz na mnie a raz na mojego ojca
-Nie potrafię...- wymamrotałam
-Jak matka, ale spokojnie, jeszcze cię wszystkie nauczę- przykrył mnie skrzydłem, złapał Leona i kazał mi za sobą iść.
-Przepraszam...- szepnęłam, pomimo że go nie lubiłam to nie chciałam aby mój ojciec coś mu zrobił....
Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz