Menu

poniedziałek, 21 września 2015

Nieznany gatunek cz.2 - Od Tin'a, Malaiki

Od Tin'a
Zbliżaliśmy się do celu, już prawie byliśmy w stadzie. Nie mogłem się doczekać ich miny, każdy będzie mi zazdrościł takiej klaczy. Wycofałem się jednak w ostatnim momencie, nim ktokolwiek nas zobaczył. Musiałem odczekać jeszcze kilka dni. Pobyć z nią chwilę, aż dojdzie nieco do siebie.
Przez ten czas miałem wrażenie że się do siebie zbliżyliśmy, bo już całkiem mi ufała, od wczoraj nawet zaczęliśmy spać wtuleni w siebie, a raczej ja w nią, nie odwzajemniała tego, ale tolerowała, a to był już postęp. Nie dostrzegałem w niej radości, w ogóle nie okazywała emocji, była na wszystko obojętna i wciąż zamyślona. Jakakolwiek rozmowa z nią była męcząca, musiałem powtarzać niemal każde słowo po kilka razy, bo nie słuchała co do niej mówię, a jej odpowiedzi ograniczały się do kilku słów. Pocieszałem się że już prawie zdobyłem to co chciałem, a ona nie może być taka przez cały czas, w końcu przejdzie jej ta żałoba.


Jakiś czas później, w nocy


Pomyliłem się, z Shanti było coraz gorzej, wyglądała okropnie, przestała już właściwie o siebie dbać, jak padał deszcz nawet nie otrząsnęła się z wody. Przez błoto też przechodziła, później nawet go nie strzepując, nie omijała gałęzi, w które plątała się jej grzywa. Byliśmy na szczęście blisko wodospadu, tam będzie mogła wskoczyć do wody i nieco się ogarnąć. Od jakiegoś czasu kręciliśmy się w pobliżu stada, czekałem na odpowiedni moment, aby przedstawić ją przywódcą...
- Zostaniesz moją partnerką? - spytałem ob drogę, niecierpliwiłem się już, chciałem w końcu znać odpowiedź na to pytanie. Przytaknęła, tak po prostu kiwnęła łbem, nawet na mnie nie patrząc.
- Jeśli nie chcesz to nie! - krzyknąłem zdenerwowany, spojrzała na mnie dziwnie, zatrzymaliśmy się oboje.
- Powiedziałam że tak... - spuściła wzrok.
- Z resztą... Nie obchodzi mnie to. Rób sobie ze mną co chcesz, wszystko mi jedno... - dodała.
- Co? - zaskoczyła mnie.
- Ja już dawno umarłam, a trupowi wszystko jedno...
Uderzyłem ją w pysk skrzydłem, tak gwałtownie że upadła z hukiem na ziemie. Nie wytrzymałem już tego, była gorsza od mojej partnerki. Oprócz urody, którą też już utraciła, nie widziałem w niej już nic pociągającego. Sądziłem że będzie dla mnie prawdziwym wyzwaniem, klaczą nie do zdobycia i w końcu też nagrodą. Tymczasem to kolejna nic nie warta klacz mimo tej swojej niezwykłości.
- Tak mi się odpłacasz za wszystko co dla ciebie zrobiłem?! - wrzasnąłem, a ona nawet się nie poruszyła, leżała na boku, patrząc w dal.
- Ogłuchłaś?! Powiedź coś wreszcie! - szarpnąłem ją brutalnie za grzywę żeby wstała. A ona będąc już na nogach od razu padła na ziemie. Uderzyłem ją ze złości że tak mnie ignoruje. Nic to nie dało. Kopnąłem ją w brzuch, znów to samo. Zacząłem ją bić. Nie reagowała, choć widziałem że ją boli, chociażby po zaciśniętych z bólu zębach.
- Jesteś gorsza od mojej córki, co z ciebie za klacz... - zostawiłem ją w końcu w spokoju, umazałem się już od jej krwi. Pobita przestała mnie już w ogóle interesować. Po co miałem się opiekować tym chodzącym nieszczęściem?
- Już nie jesteśmy razem, zrywam z tobą - chciałem już odejść, ale usłyszałem jej głos:
- I tak nigdy nie byliśmy razem...
Zatrzymałem się, poczułem nagłą chęć skrzywdzenia jej jeszcze bardziej, co mogło być gorsze od pobicia lub śmierci? W końcu już wiedziałem co zrobić.
- Zabawmy się kochanie... - zbliżyłem się do niej, miałem zamiar starać się z nią o źrebaka, zmusić ją do tego. Tym razem protestowała. Szarpała się, próbując mi się wyrwać, krzyczała. Nie miała jednak szans, tylko męczyła się przez te kilka minut. Jak opadła z sił, puściłem ją na chwilę, sądząc że już się nie sprzeciwi. Wyślizgnęła mi się nagle, uciekła. Wzbiłem się w powietrze, leciałem na prawdę szybko. Shanti tak się rozpędziła że nie mogłem jej dogonić. Ranna nie ucieknie daleko, na dodatek pędziła wprost w stronę gór, byłem pewien że właśnie tam ją złapie. Niespodziewanie zawróciła gwałtownie, niemal upadła przez zbyt ostry zakręt, przez co w powietrzu aż wzbiły się kłęby kurzu. Frunąłem tak wysoko że powstała mgła z pyłu, nie zasłoniła mi widoku. Zamachnąłem się skrzydłami znacznie przyspieszając, ona już opadała z sił. Na nieszczęście w oddali było stado. Shanti doskonale to wykorzystała. Wbiegła pomiędzy konie, powodując zamieszanie. Tam dokąd zmierzała bawiły się akurat źrebaki, to też stado ruszyło za nią. Otoczyło ją ze wszystkich stron, spanikowała rozglądając się na boki, starała się uciec, ale konie zagoniły ją aż pod ścianę jaskini. Wszystko widziałem z góry, szybując sobie spokojnie nad nimi. Nikt nie wiedział że tu jestem. Shanti odwróciła się do wszystkich przodem, cofając się do tyłu, aż dotknęła zadem skalnej ściany. Było już po niej, niektórzy stanęli już dęba, pędząc na nią. W całym tym zamieszaniu zauważyłem Malaike, wleciała pomiędzy atakujących a Shanti. Rozłożyła skrzydła osłaniając ją, reszta zahamowała gwałtownie.
- Co robisz?! - krzyknął ktoś oburzony, zaraz po nim pozostali zaczęli wykrzykiwać różne słowa, było tak głośno i każdy mówił przez siebie na wzajem że nie rozumiałem co mówią.

Od Malaiki
Próbowałam coś powiedzieć, ale wszyscy mi przerywali, miałam wrażenie że za chwilę rzucą się na mnie, bo tylko ja stałam im na drodze. Zerknęłam kontem oka na obcą, przewróciła się na ziemie. Była ranna i wyglądała na przerażoną, na jej niezwykłą maść nie zwracałam aż tak uwagi.
- Co tu się dzieje?! - krzyknął Danny, od razu wszyscy zamilkli. Tym razem przywódca był sam. Pewnie Zima zajmowała się w tym czasie źrebakami, ale były to tylko moje domysły.
- Ona chciała zaatakować źrebaki! - wykrzyknął ktoś, zaraz po nim dołączyło się kilka koni. Znów mówili wszyscy na raz. Zdołałam tylko usłyszeć urywki zdań "pędziła na nie!...", "...a Malaika stanęła w jej obronie...", "...obie to zaplanowały!"
- Cisza! - krzyknął Danny: - Rozejść się.
Wszyscy zawrócili na łąkę, tylko ja i obca zostałam wraz z przywódcą. Nadal ją broniłam.
- Znacie się? - spytał Danny.
- Nie... ale nie chciałam żeby wszyscy się tak na nią rzucili, nie mogłabym na to patrzeć, pewnie by ją pobili na śmierć, bo przecież nie dali jej uciec...
- Przesuń się w bok.
Zrobiłam co kazał, Danny przyjrzał się obcej, która nie spuszczała z niego wzroku. Podszedł do niej bliżej.
- Skąd pochodzisz? - spytał, milczała.
- Mam nadzieje że nie planowałaś zaatakować źrebiąt, ponoć pędziłaś w ich stronę - powiedział po dłuższej chwili.
- Nie wiedziałam że tam są... Biegłam na oślep...
- Po co? Uciekałaś przed kimś? Skąd masz te rany?
- Nie chcę o tym mówić, dacie mi odejść?
- Najpierw muszę wiedzieć co tu robisz, jestem tutaj przywódcą i odpowiadam za stado, a ty bez pytania po prostu sobie w nie wtargnęłaś.
- Nie miałam wyjścia, musiałam uciekać...
- Przed kim?
- Nie musisz tego wiedzieć, bo i po co?
- Jesteś na terytorium stada, wszyscy podejrzewają cię że chciałaś zaatakować źrebaki, nie mogę ci uwierzyć na słowo, bo co jeśli kłamiesz?
- Nie kłamie... On chciał... - przerwała: - Pobił mnie. Musiałam uciekać. Był tuż za mną... nie mogłam się zatrzymać, bo by mnie złapał. Jestem tu od kilku tygodni, nigdy dotąd nie byłam nigdzie po za domem, a teraz jestem tak daleko, to miejsce jest dla mnie czymś obcym, tak samo jak wy, kiedyś to znałam tylko własną rasę... Ale oni... - zamilkła, mimo że jej grzywa zakrywała pysk, w tym i oczy, zauważyłam łzę, która kapnęła na ziemie, zaraz po niej kolejna.
- Spokojnie, odpocznij w jaskini, zostań na kilka dni aż dojdziesz do siebie i będziesz mogła ruszyć w dalszą drogę, albo dołączyć na stałe do stada.
- Odejdę już teraz... - podniosła się z ziemi.
- Zostań - położyłam na jej grzbiecie skrzydło: - Gdzie chcesz pójść?
- Zastanów się, decyzja należy do ciebie, będę w środku wraz z partnerką, możesz zwrócić się też do niej. Oboje przewodzimy wspólnie stadem - Danny wszedł do środka, obca spuściła głowę ruszając na przód.
- Jestem Malaika, a ty? - ruszyłam za nią.
- Shanti... - powiedziała z obojętnością.
- Wybacz że pytam, ale... Co ci się stało? Dlaczego jesteś w takim stanie?
- Dlatego że jestem już martwa, przestałam żyć wraz z śmiercią wszystkich których znałam i na których mi zależało...
- Przecież żyjesz i będziesz żyła. Wiem jak to boli stracić kogoś bliskiego, musisz się z tym pogodzić i zacząć żyć tu i teraz - doradziłam, nic mi na to nie odpowiedziała, dalej już szłyśmy w milczeniu, aż położyła się pod którymś z drzew.
- Shanti, załamywanie się jest najgorsze.
- Straciłam wszystkich, rozumiesz? Wszystko i wszystkich... - powiedziała przez łzy.
- Mój ojciec też był dla mnie wszystkim, oboje mieliśmy tylko siebie, ale po jego śmierci nie poddałam się, obiecałam mu to i sobie także. Twoi bliscy pewnie też woleli by żebyś nie cierpiała - położyłam się przy niej, była w kiepskim stanie.


Kilka dni później 


Shanti wciąż tam leżała, z daleka od wszystkich, patrzyła wciąż w to samo miejsce. Starałam się pomóc, odwiedzałam ją, przynosiłam jej nawet jedzenie, nic nie tknęła. Wyglądała coraz to gorzej, traciłam już nadzieje że uda mi się coś zrobić żeby uchronić ją przed śmiercią. Ciężko było mi ją przekonać do swoich racji. Dziś w drodze do niej usłyszałam czyiś głos.
- Słyszałaś?! Wynoś się stąd! - krzyczała na nią Katarina, ignorowała ją, zachowując się tak jakby jej tu nie było, przy mnie robiła to samo, trudno mi było się czasami z nią porozumieć.
- Zostaw ją - wtrąciłam się, wypuszczając z pyska trawę.
- Widzę że swój znalazł swojego, obie powinnyście już dawno stąd odejść...
- Dlatego że jesteśmy inne? Wiem że mnie nie lubisz, wszyscy wiedzą że nie znosisz tych co różnią się od zwykłych koni.
- Inne? Jesteście dziwadłami!
- Szkoda że nie spojrzysz na siebie, sama masz niebieską grzywę, czyżbyś miała coś wspólnego z niebieskimi końmi?
- Na pewno nie!
- Odziedziczyłaś to po nich, wśród twoich przodków na pewno był jakiś niebieski koń - próbowałam jej wyjaśnić, może dzięki temu będzie bardziej tolerancyjna.
- Zamknij się! Nie mam nic wspólnego z tym dziwadłem! - popchnęła mnie nagle, zdziwiłam się kiedy wylądowałam na ziemi, nie sądziłam że ma tyle siły. Katarina przycisnęła mnie do ziemi.
- Przywódcy jeszcze was stąd wyrzucą - oznajmiła.
- Szybciej zrobią to z tobą, sama zachowujesz się tak jak sobie nas wyobraziłaś - wtrąciła Shanti.
- Nie bądź taka mądra! Nikt cię tam nie chcę w stadzie!
- Nikogo nie potrzebuje...
- Zobaczymy - podeszła do niej, już chciała ją uderzyć podnosząc przednią nogę, podniosłam się szybko.
- Śmiało, możesz mnie nawet zabić, skoro chcesz mieć kogoś na sumieniu... Zrobisz mi wręcz przysługę, bo już dawno czekam na śmierć.
Katarina się wycofała, odchodząc od nas parsknęła ze złości, mówiąc coś niewyraźnie pod nosem. Położyłam się obok Shanti.
- Na prawdę chcesz umrzeć? - spytałam ją wprost.
- To już się stało...
- Nie mów tak, nie poddawaj się, jesteś młoda, tyle jeszcze przed tobą.
Odwróciła ode mnie wzrok. Odpuściłam w końcu, odchodząc. Myślałam całą drogę o niej, może powiedzieć by przywódcą, ale co oni na to poradzą? Było mi jej tak strasznie żal, nawet ją polubiłam i trudno było mi zostawić ją w takim stanie. W końcu przyszedł mi do głowy pewien pomysł, nie chciałam jej oszukiwać, ale skoro już nie było innego wyjścia. Może przejmie się moim losem...


Kilka godzin później


Wszystko już dokładnie obmyśliłam, bałam się że popełnię jakiś błąd, nigdy niczego nie udawałam, nie mówiąc o tym że nigdy nie upozorowałam wypadku. Wzięłam głęboki oddech wzbijając się w górę i lecąc nad lasem. Zanurkowałam gwałtownie w dół, wszystko musiało wyglądać jak spadanie. Po drodze złamałam kilka gałęzi, wlatując w nie po prostu. Po wylądowaniu bokiem na ziemi, krzyknęłam na cały głos. Zabrzmiało trochę sztucznie. Zamknęłam oczy udając że zemdlałam, długo nie słyszałam żadnych kroków. Minęło kilkadziesiąt minut zanim usłyszałam że ktoś nadchodzi.
- Malaika... - to był głos Shanti, podbiegła do mnie, próbując obudzić. Otworzyłam oczy, nie chciałam jej aż tak martwić.
- Przestraszyłaś mnie... - spojrzała w górę, przyglądając się połamanym gałęzią drzew.
- Spadłaś? - spytała, przytaknęłam kiwnięciem głowy.
- Możesz wstać? - zapytała, próbowałam się podnieść, wiedziałam że mogę, ale przy niej musiałam symulować że coś mi się stało.
- Chyba raczej nie... - zacisnęłam zęby, opadając na ziemie, starałam się być wiarygodna.
- Coś cię boli?
- Chyba coś mi się stało z nogą... - poruszyłam nią, zaciskając oczy, zupełnie bez czucia jakiegokolwiek bólu.
- Tin mówił o jakiś ziołach na ból i inne rzeczy... - zamyśliła się.
- Tin? - powtórzyłam, kiedy dotarło do mnie że nie mogła go poznać od momentu w którym dołączyła do stada, musiała znać go już wcześniej.
- Chodźmy... Ty na pewno wiesz co gdzie rośnie i na co jest... - złapała mnie za grzywę próbując podnieść, chciałam jej pomóc, ale nim to zrobiłam wsunęła głowę pod moją, oparłam się o jej grzbiet. Podtrzymałam się skrzydłami podnosząc się z jej pomocą. Była na tyle słaba że ciężko nam to szło, gdyby było zbyt łatwo domyśliłaby się że udaje.
- Znasz Tin'a? To jeden z ogierów ze stada - wspomniałam o nim znowu, Shanti aż się potknęła, jakby się czymś zdenerwowała, albo przejęła. Obiełam skrzydłem jedno z drzew, nim obie się przewróciłyśmy.
- Nie, tego nie... Tego co znam jest pegazem... - powiedziała błądząc wzrokiem po lesie.
- Tin właśnie jest pegazem.
- Ma czarną sierść i szarą grzywę?
- Tak, jest karym pegazem, więc to on, ten którego znasz?
Przytaknęła, przyspieszając nagle, aż ugięły się jej nogi, nie chciałam żeby się tak męczyła, a jednocześnie musiałam ją w końcu jakoś wyciągnąć z tego lasu.

- Zatrzymajmy się na chwilę, ledwo oddychasz... - zaproponowałam jak wyszłyśmy w końcu z lasu. Shanti strasznie sapała, byłam dla niej o wiele za ciężka.
- Nic mi nie będzie... - chciała iść dalej, ale się położyłam.
- Odpocznij, już nie czuję aż tak bólu.
W końcu sama się położyła. Wybrałam miejsce gdzie rosło pełno soczystej i gęstej trawy, wydzielała wspaniałą, apetyczną woń. Miałam nadzieje że Shanti się jej nie oprze, nie jadła już od kilku dni. Najgorsze że mimo wyraźnego zapachu nie zwracała uwagi na jedzenie.
- Przepyszna... - sama zaczęłam jeść, spojrzała na mnie.
- Nic ci nie jest? Prawda? - spytała nagle.
- Przecież spadłam z tak wysoka...
- Ob drogę jak się potknęłam, zmieniłaś nogę na którą utykałaś, a potem jak się zatrzymałyśmy, znów to zrobiłaś - zauważyła, ja nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy.
- Przyznaj - odezwała się gdy milczałam, przeżuwając trawę.
- Chciałam żebyś w końcu przestała leżeć tam całymi dniami, martwiłam się... Dlatego cię oszukałam... Spójrz na to z innej strony, wyszłaś w końcu z tego lasu, teraz już tylko może być lepiej - uśmiechnęłam się lekko, ale po chwili uśmiech zniknął mi z pyska. Shanti zawróciła.
- Czekaj... - zatrzymałam ją od razu.
- Zostaw mnie...
- Próbowałam z tobą rozmawiać, jakoś cię wesprzeć, ale to nic nie dawało, przecież wiesz... Nie wiedziałam już jak ci pomóc, więc...
- Nie mam do ciebie żalu, wiem że chciałaś dobrze, ale zostaw mnie już, nie chcę nikogo znać, nie chcę pomocy... Chcę po prostu umrzeć, w ciszy i w samotności...
- Nie rób tego - prosiłam, ominęła mnie, odchodząc. Nawet się nie obejrzała. Miałam łzy w oczach, nikogo nie było, więc mimo że tego nie lubię, popłakałam się. Shanti schudła strasznie, miała mnóstwo ran, wyglądała do tego okropnie, każda część jej ciała "mówiła" jak bardzo cierpi. A ja nie mogłam nic z tym zrobić, mimo że tyle razy już próbowałam.


Następnego dnia


Kręciłam się po łące, wciąż skubiąc trawę, to tu, to tam. Nie mogłam przestań myśleć o Shanti. Musiał być jakiś sposób żeby przestała cierpieć, oprócz śmierci.
- Smakuje ci ta trawa? - podeszła do mnie Katarina.
- A czemu miałaby nie smakować? - spojrzałam na nią.
- Mięso smaczniejsze co?
- Daj sobie spokój, nie mam ochoty na kłótnie - odeszłam od niej, ciągle mnie zaczepiała, zaczynałam podejrzewać że chce mnie sprowokować.
- Co zrobiłaś z tą niebieską? Nie przesiadujesz u niej? A może ją zabiłaś...
- Nikogo nie zabiłam.
- Jakoś ci nie wierzę, nie bez powodu masz te kły...
- Daj jej spokój - wtrąciła się jej siostra. Katarina ją zignorowała, kontynuując: - Nikt cię tu nie chcę, kiedy to zrozumiesz?
- Ty tak twierdzisz - też starałam się ją zignorować, ale była taka uciążliwa.
- Tylko czekać aż dostaniesz szału i kogoś zabijesz...
- Nikogo nie zabiłam! I nie mam takiego zamiaru! - krzyknęłam, Katarina cofnęła się do tyłu, patrząc na mnie dziwnie.
- Po co to robisz? Aż tak ci przeszkadza że mam kły, urodziłam się z nimi... I wiesz co? Nawet jestem dumna z ich posiadania! - dodałam.
- Spójrzcie na nią, ma oczy jak u mrocznego konia! - krzyknęła Katarina, kilka z koni spojrzało się w naszą stronę.
- Przestań... - Zatoka złapała ją za grzywę, odciągając ode mnie. Katarina wyszarpała się jej.
- Nie widzicie że to maszyna do zabijania?! Co z tego że wygląda jak pegaz?! Spójrzcie tylko na jej kły i oczy! - wykrzykiwała.
- Wygląd nie ma znaczenia - spojrzałam na nią krzywo.
- Nie udawaj takiej spokojnej, gdyby nie stado już byś mnie rozszarpała! - popchnęła mnie niespodziewanie. Poderwałam się gwałtownie wzbijając się od razu do lotu. Nagle usłyszałam krzyk i odgłos jakby ktoś upadł. Spojrzałam w dół, przez przypadek uderzyłam źrebaka skrzydłem. Wylądowałam od razu obok niego.
- Nie zauważyłam cię... Nic ci nie jest? - spytałam, źrebie spojrzało na mnie przerażone, po czym odbiegło. Widziałam je tutaj pierwszy raz.
- Zrobiła to specjalnie!
- To przez ciebie! Popchnęłaś mnie w jego stronę!
- Teraz chcesz zrzucić winę na mnie?!
- Mów co chcesz - odleciałam, każdy prześledził mnie wzrokiem. Wylądowałam dopiero nad wodospadem, przyglądając się swojemu odbiciu. Katarina się myliła, wcale nie miałam takich oczu jak mroczne konie, tęczówki były zmieszane, ciemny błękit z czerwienią. Od zawsze zastanawiałam się jak to możliwe, żadne stworzenie na ziemi które spotkałam nie miało takich oczu.


Później


Nie umiałam zostawić Shanti samej tak jak tego chciała. Szłam już znaną ścieżką, która znajdowała się w środku lasu, kiedy nagle pojawiło się to źrebie które przypadkowo uderzyłam podczas sprzeczki z Katariną.
- To ona... - powiedziało patrząc na mnie. Nie wiedziałam w pierwszym momencie o co chodzi. Poczułam czyiś oddech, a kiedy odwróciłam głowę, oberwałam mocno od sporych rozmiarów ogiera. Ogłuszył mnie na tyle że straciłam przytomność...


Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz