Wciąż myślałam o Nikicie, zastanawiając się czy na prawdę nie żyję, tak jak twierdzi Jona. Czy ludzie aby na pewno muszą, od razu zabijać napotkanego źrebaka czy dzikiego konia? Może trzymają ją po prostu w stajni, tak jak swoje konie? Może zaczęli ją oswajać i uczyć tych wszystkich dziwnych rzeczy? Mama dużo mi o nich mówiła i o tym co może się ze mną stać jeśli za nad to się zbliżę do człowieka. Tymczasem nigdy nie widziałam ani jednego dwunożnego stwora w swoim życiu, to też nie wiedziałam jaki jest, ani czego się na prawdę spodziewać. Wierzyłam że Nikita żyję i że dałoby się ją odnaleźć, a nawet pomóc kuzynce. Chciałam się do czegoś przydać i to właśnie ja chciałam ją uwolnić od ludzi, ale nie mogłam się stąd ruszyć. Feliza by mi na to nie pozwoliła. Było z nią już lepiej, i już chciała mnie do czegoś wykorzystać. Ciągle drżałam na myśl że to będzie coś drastycznego. Pewnie by mnie wyśmieli że boję się zwykłego źrebaka, ale ona nie jest zwykłym źrebakiem. Powiedziała mi o wszystkim, wiedziała że nie mam możliwości tego wygadać, a jakby jakimś cudem to zrobiłam to by jej demony zabiły mnie od razu. Bardzo chciałam zrzucić to z siebie, nie mogłam spać nocami wiedząc że niedługo coś komuś może się stać i nikt nie będzie wiedział przez kogo i że ja będę też temu winna, bo tak bardzo bałam się sprzeciwić...
Kilka miesięcy później
- Astra... - na ten głos od razu odwróciłam głowę oglądając się do tyłu, jak zwykle ta mała mnie zaskakiwała i przerażała za razem. Czego jeszcze ode mnie chce? Już dość zrobiłam, wrobiłam razem z nią Jima w coś czego nie zrobił, a ona i tak jeszcze bardziej chciała go pogrążyć.
- Chcesz odzyskać głos? - spytała Feliza, spojrzałam na nią zaskoczona, po czym przytaknęłam niepewnie.
- Tak myślałam. Najpierw musisz przysiądź że mnie nie zdradzisz i nigdy nie wyjawisz żadnej tajemnicy - wokół Felizy pojawiły się demony, były widoczne także dla mnie, to mogło znaczyć tylko jedno, ich potęgę i moc. Nagle wszystkie na raz weszły we mnie, upadłam bezwładnie na ziemie, jak zaczęły opuszczać moje ciało zemdlałam na chwilę. Otworzywszy znów oczy, pierwsze co zobaczyłam to Felize stojącą nade mną.
- Co zrobiłaś? - spytałam zapominając przez chwilę o swoim kalectwie, serce zabiło mi mocniej, bo na prawdę się odezwałam, nie mogłam uwierzyć.
- Ja... Ja znów... - podniosłam się z ziemi, nogi mi aż drżały z nadmiaru emocji, uśmiechnęłam się, nie mogłam się wręcz powstrzymać z radości.
- Nie ciesz się na zapas, to chwilowe - odezwała się Feliza.
- Jak to? Nie możesz... - chciałam już zaprotestować, ale mi przerwała.
- Zamknij się i słuchaj - spojrzała na mnie, wręcz wbiła we mnie wzrok: - Zrobiłam to po to żebyś mogła przysiąc to o czym wspomniałam ci wcześniej. Za kilka minut to minie, ale jak chcesz już na zawsze odzyskać głos to musisz zrobić co ci każe.
- Co? Zrobię wszystko, tylko nie odbieraj mi tego... Proszę... - błagałam, ale ona nie wyglądała na wzruszoną.
- Marnujesz czas, streszczaj się, najpierw przysięga.
- Co? Co mam powiedzieć?
Feliza przewróciła oczami, starałam sobie przypomnieć jej wcześniejsze słowa, ale nie mogłam się skupić, wciąż byłam w szoku i w radość jednocześnie że mogę mówić. Nie miałam nawet na to nadziei, a teraz już nie byłam kaleką. To nie mogło potrwać kilka minut, po prostu nie mogło.
- Przysięgnij na swoją rodzinę że mnie nie zdradzisz i nie wyjawisz żadnej z tajemnic, po wypowiedzeniu twoich słów zostanie nałożona na twoich najbliższych klątwa, która ich zabije w torturach jak złamiesz przysięgę - Feliza pochyliła głowę, wcześniej nie zauważyłam naszyjnika z kamieniem na jej szyi, który teraz zesunął się i spadł na ziemie. Klaczka położyła na nim kopyto.
- Mów... - spojrzała mi w oczy. Tak bardzo chciałam odzyskać głos, nie mogłam stracić tej szansy.
- Przysięgam, przysięgam że cię nie zdradzę i nie powiem o niczym nikomu...
- Szybciej - ponagliła, myślałam że wypowiedziałam już wszystko, po chwili jednak się zorientowałam o co jej chodzi...
- Przysięgam na swoją rodzinę, z wyjątkiem ku...
- Na całą rodzinę - podkreśliła Feliza, z kamienia uwolniła się jakaś moc w postaci światła wnikającego w ziemie, które tak jakby wybuchło, bo gwałtownie rozeszło się we wszystkie strony przylegając nadal do podłoża. Oczy Felizy były w całości czerwone i świeciły też tym blaskiem. Kamień uniósł się wnikając we mnie, poczułam chwilowy ból, tak mały jak ukąszenie owada. Powaliło mnie z nóg, miałam przez chwilę zawroty głowy.
- Nie odbieraj mi tego, nie musisz przecież...
- Najpierw zrobisz co ci każę - oczy Felizy znów zaświeciły.
- Nie... Proszę ni... - znów straciłam głos, nie mogłam się pozbierać, wciąż otwierałam pysk próbując wypowiedzieć chociażby jedno słowo. Feliza uśmiechnęła się szyderczo.
- Naiwna, mówiłam że od razu nie odzyskasz tego co utraciłaś. Mówiłam, ale ty nie chciałaś słuchać - powiedziała złośliwie, odchodząc. Ruszyłam za nią, zatrzymując ją. Miałam łzy w oczach, które prawie natychmiast z nich wypłynęły.
- Zejdź mi z oczu, powiem ci kiedy nadejdzie pora co masz zrobić - odeszła, stałam jak wryta. Żałowałam że nie uciekłam, że nie powiedziałam przez ten moment coś co chciałam już od dawna przekazać rodzinie, a teraz znów nie mogłam...
Kilka miesięcy później
- Astra... - na ten głos od razu odwróciłam głowę oglądając się do tyłu, jak zwykle ta mała mnie zaskakiwała i przerażała za razem. Czego jeszcze ode mnie chce? Już dość zrobiłam, wrobiłam razem z nią Jima w coś czego nie zrobił, a ona i tak jeszcze bardziej chciała go pogrążyć.
- Chcesz odzyskać głos? - spytała Feliza, spojrzałam na nią zaskoczona, po czym przytaknęłam niepewnie.
- Tak myślałam. Najpierw musisz przysiądź że mnie nie zdradzisz i nigdy nie wyjawisz żadnej tajemnicy - wokół Felizy pojawiły się demony, były widoczne także dla mnie, to mogło znaczyć tylko jedno, ich potęgę i moc. Nagle wszystkie na raz weszły we mnie, upadłam bezwładnie na ziemie, jak zaczęły opuszczać moje ciało zemdlałam na chwilę. Otworzywszy znów oczy, pierwsze co zobaczyłam to Felize stojącą nade mną.
- Co zrobiłaś? - spytałam zapominając przez chwilę o swoim kalectwie, serce zabiło mi mocniej, bo na prawdę się odezwałam, nie mogłam uwierzyć.
- Ja... Ja znów... - podniosłam się z ziemi, nogi mi aż drżały z nadmiaru emocji, uśmiechnęłam się, nie mogłam się wręcz powstrzymać z radości.
- Nie ciesz się na zapas, to chwilowe - odezwała się Feliza.
- Jak to? Nie możesz... - chciałam już zaprotestować, ale mi przerwała.
- Zamknij się i słuchaj - spojrzała na mnie, wręcz wbiła we mnie wzrok: - Zrobiłam to po to żebyś mogła przysiąc to o czym wspomniałam ci wcześniej. Za kilka minut to minie, ale jak chcesz już na zawsze odzyskać głos to musisz zrobić co ci każe.
- Co? Zrobię wszystko, tylko nie odbieraj mi tego... Proszę... - błagałam, ale ona nie wyglądała na wzruszoną.
- Marnujesz czas, streszczaj się, najpierw przysięga.
- Co? Co mam powiedzieć?
Feliza przewróciła oczami, starałam sobie przypomnieć jej wcześniejsze słowa, ale nie mogłam się skupić, wciąż byłam w szoku i w radość jednocześnie że mogę mówić. Nie miałam nawet na to nadziei, a teraz już nie byłam kaleką. To nie mogło potrwać kilka minut, po prostu nie mogło.
- Przysięgnij na swoją rodzinę że mnie nie zdradzisz i nie wyjawisz żadnej z tajemnic, po wypowiedzeniu twoich słów zostanie nałożona na twoich najbliższych klątwa, która ich zabije w torturach jak złamiesz przysięgę - Feliza pochyliła głowę, wcześniej nie zauważyłam naszyjnika z kamieniem na jej szyi, który teraz zesunął się i spadł na ziemie. Klaczka położyła na nim kopyto.
- Mów... - spojrzała mi w oczy. Tak bardzo chciałam odzyskać głos, nie mogłam stracić tej szansy.
- Przysięgam, przysięgam że cię nie zdradzę i nie powiem o niczym nikomu...
- Szybciej - ponagliła, myślałam że wypowiedziałam już wszystko, po chwili jednak się zorientowałam o co jej chodzi...
- Przysięgam na swoją rodzinę, z wyjątkiem ku...
- Na całą rodzinę - podkreśliła Feliza, z kamienia uwolniła się jakaś moc w postaci światła wnikającego w ziemie, które tak jakby wybuchło, bo gwałtownie rozeszło się we wszystkie strony przylegając nadal do podłoża. Oczy Felizy były w całości czerwone i świeciły też tym blaskiem. Kamień uniósł się wnikając we mnie, poczułam chwilowy ból, tak mały jak ukąszenie owada. Powaliło mnie z nóg, miałam przez chwilę zawroty głowy.
- Nie odbieraj mi tego, nie musisz przecież...
- Najpierw zrobisz co ci każę - oczy Felizy znów zaświeciły.
- Nie... Proszę ni... - znów straciłam głos, nie mogłam się pozbierać, wciąż otwierałam pysk próbując wypowiedzieć chociażby jedno słowo. Feliza uśmiechnęła się szyderczo.
- Naiwna, mówiłam że od razu nie odzyskasz tego co utraciłaś. Mówiłam, ale ty nie chciałaś słuchać - powiedziała złośliwie, odchodząc. Ruszyłam za nią, zatrzymując ją. Miałam łzy w oczach, które prawie natychmiast z nich wypłynęły.
- Zejdź mi z oczu, powiem ci kiedy nadejdzie pora co masz zrobić - odeszła, stałam jak wryta. Żałowałam że nie uciekłam, że nie powiedziałam przez ten moment coś co chciałam już od dawna przekazać rodzinie, a teraz znów nie mogłam...
Od Prakerezy
Ira wciąż utykała na łapę, mimo że minęło tyle czasu. Opadałam już z sił, nie jadłam od kilku dni. Ciężko było znaleźć klacze, które użyczyłyby mi swojego mleka. Przez te kilka miesięcy dawałyśmy radę, Ira dawała, ale teraz znalazłyśmy się na pustkowiu. Położyłam się po kilku krokach zmęczona i śpiąca.
- Chodźmy Łza, nie ma sensu się zatrzymywać. Musimy szybko znaleźć jakąś klacz z mlekiem dla ciebie - Ira przystanęła na chwilę, po czym ruszyła dalej. Zwykle bałam się że zostawi mnie samą i szybko ją doganiałam, ale nie tym razem. Oczy już same mi się zamykały, w końcu uległam i niemal bym zasnęła, gdyby ktoś nie popchnął mnie tak mocno, że spadłam na drugi bok. Od razu otworzyłam oczy zaskoczona.
- Nie poddawaj się, nie pozwolę ci teraz zasnąć i już się nie obudzić - powiedziała Ira pochylając się nade mną.
- Chcę do mamy, do taty... Tęsknie za nimi - położyłam po sobie uszy, wilczyca westchnęła.
- Gdybym tylko mogła ich znaleźć... - zamyśliła się, węsząc w powietrzu, a potem na ziemi: - No nic, idziemy dalej... - odeszła kilka kroków: - Chodź Łza, nie załamuj mnie...
- Nie dam rady... - wymamrotałam, mrugając oczami, żeby tylko znów powieki same mi nie opadły.
- Jesteś silną klaczką, wstawaj... - Ira znów była przy mnie, trącała mnie nosem.
- Za chwilkę... - przymknęłam oczy, wilczyca położyła się przy mnie, jej futro było takie miękkie i ciepłe, wtuliłam w nie głowę, usypiając.
Kilka godzin później
Obudziłam się, strasznie kręciło mi się w głowię, ledwo oddychałam, czułam jak żołądek mi się ściska, byłam głodna i tylko o tym byłam w stanie myśleć.
- Pobiegasz ze mną? Proszę, strasznie mi się nudzi - powiedziała klaczka, którą widziałam w oddali w towarzystwie swojej matki, jej głos odbił się tutaj echem.
- Mamo spójrz! Tam jest źrebak! - ruszyła nagle w moją stronę.
- Keysi stój - jej matka pobiegła za nią, wyprzedziła ją zatrzymując się przed nią, Keysi ledwo wyhamowała.
- Tak długo już się z żadnym nie bawiłam... Mogę?
- Powiedziałam nie!
Klaczka cofnęła się kilka kroków do tyłu kuląc uszy, klacz ruszyła dalej, a jej córka szła posłusznie za nią. Przyglądałam się im, Keysi była trochę ode mnie starsza, ale jej matka nadal miała mleko, czułam jego zapach aż stąd, tak bardzo byłam głodna. Chciałam obudzić Irę, ale nie było jej przy mnie, przestraszyłam się, jak teraz sobie poradzę?
- Pomocy! - krzyknęłam słabo, wypłynęły mi łzy z oczu. Keysi spojrzała w moją stronę, idąc wciąż obok matki. Niespodziewanie przybiegła do mnie.
- Keysi! - jej matka odwróciła głowę, obserwując każdy jej krok.
- Cześć, jestem Keysi, a ty?
- Pewnie jest chora, a ty się do niej zbliżasz - jej matka odsunęła ją ode mnie.
- Mam na imię Prakereza, ale mówią mi Łza - odpowiedziałam, klacz wpatrywała się we mnie, nie miałam pojęcia o co jej chodzi. Wciąż miała tą samą minę, taką poważną i bez emocji. Spoglądałam na jej wymiona, czując jeszcze bardziej intensywny zapach mleka.
- Przepraszam mamo... - przerwała ciszę Keysi, ale to i tak nic nie dało, bo znów nikt się nie odezwał. Klacz zawróciła wraz z córką. Patrzyłam jak odchodzą mając już łzy w oczach.
- Nie zostawiajcie mnie! Nie... - zapłakałam, Keysi skuliła uszy, patrząc na mnie kontem oka.
- Mamo może... - urwała i spuściła głowę. I tak odeszły, nie mogłam powstrzymać łez, zostałam całkiem sama. Strasznie długo płakałam, bałam się, szukałam wzrokiem kogokolwiek kto mógłby się nade mną zlitować. Aż w końcu znów spróbowałam zasnąć.
- Wstawaj - usłyszałam głos klaczy, odwróciłam się zapłakana.
- No wstań, dam ci się napić mleka - kiedy to powiedziała od razu się poderwałam z ziemi, prawie lądując znów na niej, ale jakoś udało mi się zrobić te kilka kroków i znaleźć się pod obcą klaczą. Zaczęłam ssać mleko, piłam bardzo szybko. Keysi też tu była, uśmiechała się do mnie. Biegała co chwilę przeskakując przez co tylko się dało, czy to kamień czy krzak. Jak tylko skończyłam ruszyłam za nią, ganiałyśmy się. Tymczasem jej matka położyła się na ziemi, obserwując nas obie.
- Twoja mama zawsze taka jest? - szepnęłam.
- Czyli jaka?
- No wiesz...
- Bawimy się, co nie? - zaczęła biegać na około mnie: - Złap mnie, złap! - wołała. Wciąż czułam wzrok tej klaczy na sobie.
- Uciekaj! Uciekaj Prakereza! - krzyknęła Ira, nie wiedziałam tylko skąd, oglądałam się za siebie, rozglądałam w koło. Klacz poderwała się z ziemi, za nią pokazały się wilki, trzymały one za kark Irę, wbijając w nią kły.
- Ira... - zaczęłam biec w jej stronę, klacz zatrzymała mnie gwałtownie.
- Uciekajcie - powiedziała, obracając się do tyłu, wilki szykowały się do ataku.
- Nie, nie zaatakują nas... - zaczęłam śpiewać, matka Keysi popchnęła mnie abym wreszcie się ruszyła, wilki zbliżały się do nas, starły się nas otoczyć.
- Biegnij, bo cię tu zostawię - ruszyła wprost na mnie, musiałam zacząć przebierać nogami, a wraz ze mną też Keysi. Wilki znalazły się po obu naszych stronach. Klacz szarżowała na nie, przyspieszając i zmuszając nas do szybszego biegu. Keysi była przerażona, ja wierzyłam że mnie nie skrzywdzą, chciały przecież pomóc... Niespodziewanie kilka z nich złapało za nogi klaczy, zatrzymując ją i przewracając na ziemie.
- Mamo! - Keysi obejrzała się za siebie.
- Nie próbuj się zatrzymywać, rozumiesz?! - klacz poderwała się z ziemi, ale wilki znów ją przewróciły. Keysi aż się popłakała, przyspieszając.
- Zaczekaj, chcesz ją zostawić? - zatrzymałam się. Zaśpiewałam, myśląc że odpuszczą.
- Przestańcie! - krzyknęłam rozpaczliwie, nie mogłam już patrzeć jak klacz próbuje uciec, a one się na nią rzucają. Matka Keysi nie okazywała jednak po sobie żadnych emocji.
- Łza nie! - wykrzyknęła Ira, gdy pobiegłam w stronę klaczy. Jeden z wilków oddzielił się od grupy, podchodząc i warcząc na mnie, co chwilę oblizując pysk.
- Proszę, nie zjadajcie jej... - kiedy to powiedziałam, wilki wybuchły śmiechem. Niespodziewanie usłyszały pisk szczenięcia. Ira trzymała je w pysku.
- Co robisz?! - warknął jeden z wilków.
- Zostawcie je, albo... - powiedziała półgłosem przez łzy, zacisnęła zęby na ciele szczeniaka. Wilki ruszył na nią. Nadal stałam obok klaczy, podnosiła się już z ziemi, była ranna. Pobiegła wprost na mnie, musiałam wystartować zanim by mnie zdeptała. Szybko dogoniłyśmy Keysi, płakała, ukryta za krzakami.
- Idziemy, obie macie się teraz trzymać przy mnie i być cicho - powiedziała, nie próbowała ani jej pocieszyć, ani nie zareagowała kiedy Keysi ją przytuliła. Moja mama była inna, tęskniłam za nią.
- Nie traćmy czasu - klacz wręcz ją odsunęła idąc dalej. Keysi i ja powlekłyśmy się za nią. Wciąż oglądałam się do tyłu, już tęskniłam za Irą i bałam się o nią.
- Zaśpiewasz coś? - poprosiła Keysi.
Śpiewałam tak przez całą drogę, obie poczułyśmy się dzięki temu lepiej. Szłyśmy tak długo aż zapadła noc. Matka Keysi zostawiła nas ukryte w krzakach i kazała nam spać, a sama wędrowała w koło pilnując czy nic nie czai się w pobliżu. Obserwowałam ją przez pół nocy. W końcu odważyłam się do niej podejść.
- Pomożesz mi wrócić do rodziców? Zgubiłam się... - powiedziałam cicho, klacz nawet na mnie nie spojrzała.
- Wracaj do Keysi.
- Tak za nimi tęsknie...
- Domyślam się - odwróciła się do mnie.
- Zaprowadzisz mnie do nich?
- Nie wiem, być może natrafimy na twoich rodziców.
- Na prawdę? - ucieszyłam się.
- Nie wiem, ale idziemy tam skąd przyszłaś, widać to po waszych śladach - wskazała na ścieżkę wydeptaną przeze ciebie i Irę. Posmutniałam, bo na końcu nasze ślady wcale nie prowadziły do mojego domu.
- Tam daleko, jest stado, słyszałam o nim. Chcę żeby moja córka miała dobrą przyszłość, dlatego tam się właśnie wybieramy. Idź już spać.
- A dlaczego nie pocieszyłaś Keysi kiedy płakała?
- To niepotrzebne, idź spać i nie zagaduj.
- Jak to? Moja mama zawsze...
- Wracaj do kryjówki - klacz popchnęła mnie lekko w stronę krzaków, spojrzałam na nią, wciąż miała tą samą minę, przerażała mnie trochę, była taka nie czuła i dziwna.
Od Jony
- Moja mała... Gdzie teraz jesteś? Może już z Nikitą? Tam gdzie żyją zmarłe konie... - spojrzałam w niebo, zacisnęłam oczy, nie mogłam przeboleć tego co zrobiłam kiedyś. Nie mogłam już spać, ani myśleć o czymkolwiek innym. Widziałam w oddali na półprzytomna pędzącego konia z człowiekiem na grzbiecie, padł strzał, tak głośno że kula przeleciała obok moich uszu. Krzyknęłam z przerażenia, przebudzając się nagle, wstałam gwałtownie. Strasznie bolała mnie głowa, byłam w tym samym miejscu, pewnie zemdlałam stąd te omamy. Przeszłam kawałek dalej, prawie już zasypiałam, zmęczona potykałam się wciąż o coś. Nie zastanawiałam się dokąd idę, słyszałam w głowię tętent kopyt, łamane gałęzi, jakiś głos, którego nie rozumiałam. Padł kolejny strzał, stanęłam jak wryta, z lasu wyleciało kilkanaście ptaków. Wzbiły się ponad czubkami drzew, dużą grupą. Znów słyszałam że ktoś biegnie, niespodziewanie wyskoczył za drzew.
- Astra? - spojrzałam na nią zdezorientowana, upadła nagle wraz z hukiem trzeciego już strzału, coś na prawdę w nią trafiło, zobaczyłam krew, spływającą jej z rany.
- Astra... - podbiegłam do niej, chciałam pomóc jej wstać, ale moją uwagę odwrócił ktoś kto wyskoczył za drzew, pędząc na nas. Patrzyłam na klacz i nie wierzyłam własnym oczom, na jej grzbiecie siedział człowiek, z bronią w ręku. Ten sam, który nawiedzał mnie w koszmarach. Trzymał już rękę na spuście, kula wystrzeliła wprost we mnie, dostałam w nogę, upadając z krzykiem na ziemie, obok pół żywej już Astry. Miała trzy rany po strzałach, które teraz dopiero zauważyłam.
- Nikita... - wymamrotałam: - To ja... - spojrzałam w jej oczy, przeszła obok nas, zatrzymując się przy Astrze, człowiek siedzący na jej grzbiecie wycelował w nią broń, prosto w jej głowę.
- Nie, proszę... - błagałam: - Nikita, przypomnij sobie... Jestem twoją matką, nie możesz pozwolić nas zabić...
Parsknęła, nim człowiek strzelił, złapała go za rękę, posuwając ją lekko pyskiem, w ten sposób że lufa znalazła się tuż nade mną. Przerażona spojrzałam w oczy córce.
- Wybacz mi... Wybacz mi za to że cię wtedy porzuciłam, ja... Ja... - nie mogłam złapać oddechu, jednocześnie nie mogąc dokończyć tego co chciałam jej wyznać.
- Najpierw ona, po co ma się męczyć? - człowiek skierował broń na Astrę, poderwałam się, za późno, właśnie strzelił wprost w głowę mojej siostrzenicy.
- Nie!!! - krzyknęłam rozpaczliwie. Astra przestała oddychać, nie mogła tego przeżyć, jej czaszka była roztrzaskana. Spojrzałam na człowieka i córkę jednocześnie. Broń była wycelowana we mnie.
- To była twoja kuzynka... - wymajaczyłam przez łzy. Człowiek trzymał palec na spuście, przycisnął go, jednak nic się z broni nie wydostało. Wyjął wtedy coś z kieszeni wymieniając naboje. Nagle za Nikitą zjawił się Primero, zrzucił człowieka z jej grzbietu, padł strzał, ale trafił w moją drugą nogę, krzyknęłam z bólu. Człowiek obrócił się na plecy, Nikita jednocześnie stanęła dęba blokując dostęp Primerowi, wylądowała na czterech nogach dopiero kiedy osłoniła sobą człowieka. Głowa opadła mi bezwładnie, a wzrok utknął na Astrze.
- Wybacz mi... - zapłakałam.
- Jona! - krzyknął Primero, znów oberwałam, prosto w brzuch, przeszył mnie ogromny ból. Ukochany odepchnął Nikitę, ale ona nie odpuściła, walczyła z nim, broniąc człowieka, który starał się wycelować w Primero. W oddali pędziło już stado, Nikita obejrzała się w ich stronę, tymczasem Primero skutecznie ją odsunął, rzucając się na człowieka, który strzelił w niego prawie natychmiast. Myślałam że pęknie mi serce, kiedy ukochany padł na ziemie przygniatając własnym ciałem tego potwora. Nikita zrzuciła ojca z człowieka. Primero ledwo łapał oddech, obawiałam się że to nie potrwa zbyt długo.
- Wytrzymaj... - błagałam przez łzy. Sama straciłam przytomność, gdy stado już było na miejscu...
Ira wciąż utykała na łapę, mimo że minęło tyle czasu. Opadałam już z sił, nie jadłam od kilku dni. Ciężko było znaleźć klacze, które użyczyłyby mi swojego mleka. Przez te kilka miesięcy dawałyśmy radę, Ira dawała, ale teraz znalazłyśmy się na pustkowiu. Położyłam się po kilku krokach zmęczona i śpiąca.
- Chodźmy Łza, nie ma sensu się zatrzymywać. Musimy szybko znaleźć jakąś klacz z mlekiem dla ciebie - Ira przystanęła na chwilę, po czym ruszyła dalej. Zwykle bałam się że zostawi mnie samą i szybko ją doganiałam, ale nie tym razem. Oczy już same mi się zamykały, w końcu uległam i niemal bym zasnęła, gdyby ktoś nie popchnął mnie tak mocno, że spadłam na drugi bok. Od razu otworzyłam oczy zaskoczona.
- Nie poddawaj się, nie pozwolę ci teraz zasnąć i już się nie obudzić - powiedziała Ira pochylając się nade mną.
- Chcę do mamy, do taty... Tęsknie za nimi - położyłam po sobie uszy, wilczyca westchnęła.
- Gdybym tylko mogła ich znaleźć... - zamyśliła się, węsząc w powietrzu, a potem na ziemi: - No nic, idziemy dalej... - odeszła kilka kroków: - Chodź Łza, nie załamuj mnie...
- Nie dam rady... - wymamrotałam, mrugając oczami, żeby tylko znów powieki same mi nie opadły.
- Jesteś silną klaczką, wstawaj... - Ira znów była przy mnie, trącała mnie nosem.
- Za chwilkę... - przymknęłam oczy, wilczyca położyła się przy mnie, jej futro było takie miękkie i ciepłe, wtuliłam w nie głowę, usypiając.
Kilka godzin później
Obudziłam się, strasznie kręciło mi się w głowię, ledwo oddychałam, czułam jak żołądek mi się ściska, byłam głodna i tylko o tym byłam w stanie myśleć.
- Pobiegasz ze mną? Proszę, strasznie mi się nudzi - powiedziała klaczka, którą widziałam w oddali w towarzystwie swojej matki, jej głos odbił się tutaj echem.
- Mamo spójrz! Tam jest źrebak! - ruszyła nagle w moją stronę.
- Keysi stój - jej matka pobiegła za nią, wyprzedziła ją zatrzymując się przed nią, Keysi ledwo wyhamowała.
- Tak długo już się z żadnym nie bawiłam... Mogę?
- Powiedziałam nie!
Klaczka cofnęła się kilka kroków do tyłu kuląc uszy, klacz ruszyła dalej, a jej córka szła posłusznie za nią. Przyglądałam się im, Keysi była trochę ode mnie starsza, ale jej matka nadal miała mleko, czułam jego zapach aż stąd, tak bardzo byłam głodna. Chciałam obudzić Irę, ale nie było jej przy mnie, przestraszyłam się, jak teraz sobie poradzę?
- Pomocy! - krzyknęłam słabo, wypłynęły mi łzy z oczu. Keysi spojrzała w moją stronę, idąc wciąż obok matki. Niespodziewanie przybiegła do mnie.
- Keysi! - jej matka odwróciła głowę, obserwując każdy jej krok.
- Cześć, jestem Keysi, a ty?
- Pewnie jest chora, a ty się do niej zbliżasz - jej matka odsunęła ją ode mnie.
- Mam na imię Prakereza, ale mówią mi Łza - odpowiedziałam, klacz wpatrywała się we mnie, nie miałam pojęcia o co jej chodzi. Wciąż miała tą samą minę, taką poważną i bez emocji. Spoglądałam na jej wymiona, czując jeszcze bardziej intensywny zapach mleka.
- Przepraszam mamo... - przerwała ciszę Keysi, ale to i tak nic nie dało, bo znów nikt się nie odezwał. Klacz zawróciła wraz z córką. Patrzyłam jak odchodzą mając już łzy w oczach.
- Nie zostawiajcie mnie! Nie... - zapłakałam, Keysi skuliła uszy, patrząc na mnie kontem oka.
- Mamo może... - urwała i spuściła głowę. I tak odeszły, nie mogłam powstrzymać łez, zostałam całkiem sama. Strasznie długo płakałam, bałam się, szukałam wzrokiem kogokolwiek kto mógłby się nade mną zlitować. Aż w końcu znów spróbowałam zasnąć.
- Wstawaj - usłyszałam głos klaczy, odwróciłam się zapłakana.
- No wstań, dam ci się napić mleka - kiedy to powiedziała od razu się poderwałam z ziemi, prawie lądując znów na niej, ale jakoś udało mi się zrobić te kilka kroków i znaleźć się pod obcą klaczą. Zaczęłam ssać mleko, piłam bardzo szybko. Keysi też tu była, uśmiechała się do mnie. Biegała co chwilę przeskakując przez co tylko się dało, czy to kamień czy krzak. Jak tylko skończyłam ruszyłam za nią, ganiałyśmy się. Tymczasem jej matka położyła się na ziemi, obserwując nas obie.
- Twoja mama zawsze taka jest? - szepnęłam.
- Czyli jaka?
- No wiesz...
- Bawimy się, co nie? - zaczęła biegać na około mnie: - Złap mnie, złap! - wołała. Wciąż czułam wzrok tej klaczy na sobie.
- Uciekaj! Uciekaj Prakereza! - krzyknęła Ira, nie wiedziałam tylko skąd, oglądałam się za siebie, rozglądałam w koło. Klacz poderwała się z ziemi, za nią pokazały się wilki, trzymały one za kark Irę, wbijając w nią kły.
- Ira... - zaczęłam biec w jej stronę, klacz zatrzymała mnie gwałtownie.
- Uciekajcie - powiedziała, obracając się do tyłu, wilki szykowały się do ataku.
- Nie, nie zaatakują nas... - zaczęłam śpiewać, matka Keysi popchnęła mnie abym wreszcie się ruszyła, wilki zbliżały się do nas, starły się nas otoczyć.
- Biegnij, bo cię tu zostawię - ruszyła wprost na mnie, musiałam zacząć przebierać nogami, a wraz ze mną też Keysi. Wilki znalazły się po obu naszych stronach. Klacz szarżowała na nie, przyspieszając i zmuszając nas do szybszego biegu. Keysi była przerażona, ja wierzyłam że mnie nie skrzywdzą, chciały przecież pomóc... Niespodziewanie kilka z nich złapało za nogi klaczy, zatrzymując ją i przewracając na ziemie.
- Mamo! - Keysi obejrzała się za siebie.
- Nie próbuj się zatrzymywać, rozumiesz?! - klacz poderwała się z ziemi, ale wilki znów ją przewróciły. Keysi aż się popłakała, przyspieszając.
- Zaczekaj, chcesz ją zostawić? - zatrzymałam się. Zaśpiewałam, myśląc że odpuszczą.
- Przestańcie! - krzyknęłam rozpaczliwie, nie mogłam już patrzeć jak klacz próbuje uciec, a one się na nią rzucają. Matka Keysi nie okazywała jednak po sobie żadnych emocji.
- Łza nie! - wykrzyknęła Ira, gdy pobiegłam w stronę klaczy. Jeden z wilków oddzielił się od grupy, podchodząc i warcząc na mnie, co chwilę oblizując pysk.
- Proszę, nie zjadajcie jej... - kiedy to powiedziałam, wilki wybuchły śmiechem. Niespodziewanie usłyszały pisk szczenięcia. Ira trzymała je w pysku.
- Co robisz?! - warknął jeden z wilków.
- Zostawcie je, albo... - powiedziała półgłosem przez łzy, zacisnęła zęby na ciele szczeniaka. Wilki ruszył na nią. Nadal stałam obok klaczy, podnosiła się już z ziemi, była ranna. Pobiegła wprost na mnie, musiałam wystartować zanim by mnie zdeptała. Szybko dogoniłyśmy Keysi, płakała, ukryta za krzakami.
- Idziemy, obie macie się teraz trzymać przy mnie i być cicho - powiedziała, nie próbowała ani jej pocieszyć, ani nie zareagowała kiedy Keysi ją przytuliła. Moja mama była inna, tęskniłam za nią.
- Nie traćmy czasu - klacz wręcz ją odsunęła idąc dalej. Keysi i ja powlekłyśmy się za nią. Wciąż oglądałam się do tyłu, już tęskniłam za Irą i bałam się o nią.
- Zaśpiewasz coś? - poprosiła Keysi.
Śpiewałam tak przez całą drogę, obie poczułyśmy się dzięki temu lepiej. Szłyśmy tak długo aż zapadła noc. Matka Keysi zostawiła nas ukryte w krzakach i kazała nam spać, a sama wędrowała w koło pilnując czy nic nie czai się w pobliżu. Obserwowałam ją przez pół nocy. W końcu odważyłam się do niej podejść.
- Pomożesz mi wrócić do rodziców? Zgubiłam się... - powiedziałam cicho, klacz nawet na mnie nie spojrzała.
- Wracaj do Keysi.
- Tak za nimi tęsknie...
- Domyślam się - odwróciła się do mnie.
- Zaprowadzisz mnie do nich?
- Nie wiem, być może natrafimy na twoich rodziców.
- Na prawdę? - ucieszyłam się.
- Nie wiem, ale idziemy tam skąd przyszłaś, widać to po waszych śladach - wskazała na ścieżkę wydeptaną przeze ciebie i Irę. Posmutniałam, bo na końcu nasze ślady wcale nie prowadziły do mojego domu.
- Tam daleko, jest stado, słyszałam o nim. Chcę żeby moja córka miała dobrą przyszłość, dlatego tam się właśnie wybieramy. Idź już spać.
- A dlaczego nie pocieszyłaś Keysi kiedy płakała?
- To niepotrzebne, idź spać i nie zagaduj.
- Jak to? Moja mama zawsze...
- Wracaj do kryjówki - klacz popchnęła mnie lekko w stronę krzaków, spojrzałam na nią, wciąż miała tą samą minę, przerażała mnie trochę, była taka nie czuła i dziwna.
Od Jony
- Moja mała... Gdzie teraz jesteś? Może już z Nikitą? Tam gdzie żyją zmarłe konie... - spojrzałam w niebo, zacisnęłam oczy, nie mogłam przeboleć tego co zrobiłam kiedyś. Nie mogłam już spać, ani myśleć o czymkolwiek innym. Widziałam w oddali na półprzytomna pędzącego konia z człowiekiem na grzbiecie, padł strzał, tak głośno że kula przeleciała obok moich uszu. Krzyknęłam z przerażenia, przebudzając się nagle, wstałam gwałtownie. Strasznie bolała mnie głowa, byłam w tym samym miejscu, pewnie zemdlałam stąd te omamy. Przeszłam kawałek dalej, prawie już zasypiałam, zmęczona potykałam się wciąż o coś. Nie zastanawiałam się dokąd idę, słyszałam w głowię tętent kopyt, łamane gałęzi, jakiś głos, którego nie rozumiałam. Padł kolejny strzał, stanęłam jak wryta, z lasu wyleciało kilkanaście ptaków. Wzbiły się ponad czubkami drzew, dużą grupą. Znów słyszałam że ktoś biegnie, niespodziewanie wyskoczył za drzew.
- Astra? - spojrzałam na nią zdezorientowana, upadła nagle wraz z hukiem trzeciego już strzału, coś na prawdę w nią trafiło, zobaczyłam krew, spływającą jej z rany.
- Astra... - podbiegłam do niej, chciałam pomóc jej wstać, ale moją uwagę odwrócił ktoś kto wyskoczył za drzew, pędząc na nas. Patrzyłam na klacz i nie wierzyłam własnym oczom, na jej grzbiecie siedział człowiek, z bronią w ręku. Ten sam, który nawiedzał mnie w koszmarach. Trzymał już rękę na spuście, kula wystrzeliła wprost we mnie, dostałam w nogę, upadając z krzykiem na ziemie, obok pół żywej już Astry. Miała trzy rany po strzałach, które teraz dopiero zauważyłam.
- Nikita... - wymamrotałam: - To ja... - spojrzałam w jej oczy, przeszła obok nas, zatrzymując się przy Astrze, człowiek siedzący na jej grzbiecie wycelował w nią broń, prosto w jej głowę.
- Nie, proszę... - błagałam: - Nikita, przypomnij sobie... Jestem twoją matką, nie możesz pozwolić nas zabić...
Parsknęła, nim człowiek strzelił, złapała go za rękę, posuwając ją lekko pyskiem, w ten sposób że lufa znalazła się tuż nade mną. Przerażona spojrzałam w oczy córce.
- Wybacz mi... Wybacz mi za to że cię wtedy porzuciłam, ja... Ja... - nie mogłam złapać oddechu, jednocześnie nie mogąc dokończyć tego co chciałam jej wyznać.
- Najpierw ona, po co ma się męczyć? - człowiek skierował broń na Astrę, poderwałam się, za późno, właśnie strzelił wprost w głowę mojej siostrzenicy.
- Nie!!! - krzyknęłam rozpaczliwie. Astra przestała oddychać, nie mogła tego przeżyć, jej czaszka była roztrzaskana. Spojrzałam na człowieka i córkę jednocześnie. Broń była wycelowana we mnie.
- To była twoja kuzynka... - wymajaczyłam przez łzy. Człowiek trzymał palec na spuście, przycisnął go, jednak nic się z broni nie wydostało. Wyjął wtedy coś z kieszeni wymieniając naboje. Nagle za Nikitą zjawił się Primero, zrzucił człowieka z jej grzbietu, padł strzał, ale trafił w moją drugą nogę, krzyknęłam z bólu. Człowiek obrócił się na plecy, Nikita jednocześnie stanęła dęba blokując dostęp Primerowi, wylądowała na czterech nogach dopiero kiedy osłoniła sobą człowieka. Głowa opadła mi bezwładnie, a wzrok utknął na Astrze.
- Wybacz mi... - zapłakałam.
- Jona! - krzyknął Primero, znów oberwałam, prosto w brzuch, przeszył mnie ogromny ból. Ukochany odepchnął Nikitę, ale ona nie odpuściła, walczyła z nim, broniąc człowieka, który starał się wycelować w Primero. W oddali pędziło już stado, Nikita obejrzała się w ich stronę, tymczasem Primero skutecznie ją odsunął, rzucając się na człowieka, który strzelił w niego prawie natychmiast. Myślałam że pęknie mi serce, kiedy ukochany padł na ziemie przygniatając własnym ciałem tego potwora. Nikita zrzuciła ojca z człowieka. Primero ledwo łapał oddech, obawiałam się że to nie potrwa zbyt długo.
- Wytrzymaj... - błagałam przez łzy. Sama straciłam przytomność, gdy stado już było na miejscu...
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz