Menu

sobota, 26 września 2015

Samotność cz.8 - Od Leona/Marcelli

Próbowałem się wyrwać, stawałem dęba, szarpałem się. Ile tylko się dało. Nie słyszałem już Marcelli, chyba była nadal za wozem. Nie mogłem jej zobaczyć, pech chciał że wóz stał przodem do mnie zakrywając wszystko co działo się za nim. Wściekły uderzyłem belkę, przy której byłem przywiązany.
- Uspokój się mały, bo nie dostaniesz dziś żarcia - odezwał się do mnie jeden z ogierów, drugi mnie ignorował obserwując klacze, na przeciwko nas, wśród nich była Nikita.
- Pomóż mi się wydostać - poprosiłem ogiera.
- Nie ośmieszaj się mały, lepiej siedź cicho i rób co ci każą, inaczej oberwiesz.
- Muszę pójść do Marcelli, oni coś jej zrobili! - krzyknąłem, oni musieli wiedzieć jak tą linkę przerwać, albo jak zdjąć to coś z głowy.
- Martw się o siebie mały.
- Nie jestem mały! - parsknąłem, nie znosiłem jak ktoś mnie tak nazywał.
- Idą - ogier odwrócił ode mnie łeb. Znów siłowałem się z linką, ciągnąłem i ciągnąłem, najmocniej jak mogłem, ale to nie przynosiło rezultatów. Jeden z ludzi uderzył mnie tylko czymś w zad. Przestraszony aż podskoczyłem, a on się zaśmiał. Chciałem się na niego rzucić, ale linka nie pozwoliła mi go dosięgnąć. 
- Zostawcie Marcelle w spokoju! - krzyknąłem w ich stronę. Jeden z ogierów zaśmiał się, nie wiedziałem o co mu chodzi.
- Przestań! - spojrzałem na niego krzywo.
- Serio? Myślisz że oni cię usłyszą? Nikt ci nie uświadomił że ludzie nas nie rozumieją? - odezwał się drugi. Złapałem linkę w pysk i wtedy zacząłem ciągnąć, gryzłem ją jak opętany, żeby tylko się przerwała. Oberwałem mocno w zad, aż nogi mi się ugięły i upadłem. Dwoje ludzi przytrzymało mnie przy ziemi, a trzeci związał mi pysk, a na dokładkę znów mi się dostało, tym razem po grzbiecie. Ból tak mnie przeszył że aż zacisnąłem zęby. Ogiery naśmiewały się ze mnie, uderzyłem jednego ze złości, oddał mi jednym kopniakiem, wywróciłem się na grzbiet. W tym momencie dostrzegłem coś chorym okiem, widziałem na nie zamazane obrazy, ale widziałem, czyli tata miał rację i dochodzi do siebie. Tylko że teraz nieco przeszkadzało mojemu zdrowemu oku. 

Podniosłem się w końcu, starając się coś wymyślić, obserwowałem ludzi jak uwalniają konie i prowadzą je gdzieś. Starałem się spamiętać, jak to coś odwiązać. Próbowałem już nawet, ale z braku rąk i przez związany pysk nie zrobiłem żadnego postępu, po za dotknięciem linki pyskiem. Oparłem się w końcu przednimi nogami i popróbowałem zrobić to kopytem, nic z tego. Zerwałem się znowu, tym razem tak szarpnąłem że aż się wywróciłem, usłyszałem jakieś pęknięcie, chyba udało mi przerwać nieco linkę. Cofnąłem się szybko, próbując ją zakryć. Akurat szedł tu jeden z ludzi. Podszedł do Nikity, spojrzała na niego kontem oka, człowiek dotknął ją za szyję, przytrzymał za linkę, rozwiązał. Chyba chciał ją dosiąść, bo już kładł nogę na coś co zwisało jej z boków z czegoś co miała na grzbiecie. Stanęła nagle dęba, parsknęła i niemal ugryzła go w rękę, gdyby tylko nie odskoczył do tyłu. Jeszcze trochę, a by się wywrócił.
- Zostaw ją, to bez sensu, tylko Harry miał do niej podejście - powiedział  jeden z ludzi przechodzących obok, obaj się zagadali.
- Wiadomo gdzie teraz jest?
- Te konie go pewnie zabiły. A mówiłem mu żeby dał sobie spokój, ale nie, brakowało mu wrażeń, więc pojechał, sam widzisz jak skończył. Ta klacz była mu wierna po sam koniec, spójrz na nią, widzisz ile ma ran? Widać że zraniły ją konie, broniła go...
- Jak to? To tylko zwierzę...
- Ty tego nie zrozumiesz.
- Ale jego ciała nie znaleziono?
- Ponoć go szukają, ale ja bym się tu dalej nie zapuszczał, to dzicz jakich mało i zwierzęta są tu odważne, aż za nad to odważne.
- A co z klaczą, przyda nam się jeszcze?
- Harry znalazł ją jako źrebie, była dla niego jak rodzina, wiesz przecież że nigdy nie miał żony ani dzieci. Miał tylko tą klacz i psa którego mu zastrzelono. Dlaczego więc pytasz co zrobimy z tą klaczą? Nie chcesz jej tutaj? Jedynej pamiątki po naszym kompanie?
- Dziwie się...
- Czemu?
- Słyszałem że Harry nienawidził koni.
- Fakt, na początku chciał zabić tą klacz, ale nie był w stanie, gapił się na tego źrebaka z bronią w ręku... Wspominałem ci że znalazł ją jako źrebie? Aż w końcu rzucił broń o ziemie, pochylił się nad źrebięciem, przykucnął i zaczął je głaskać...
- Opowiadał ci o tym?
- Byłem tam. Nigdy nie widziałem u niego takiej troski, nawet o psa się tak nie troszczył. Źrebak przywiązał się do niego jak do matki - człowiek spojrzał na klacz: - Zawsze była wobec niego lojalna i oddana, zawsze byli razem. Nikt inny jej jeszcze nie dosiadał prócz niego. Dlatego jestem pewien że Harry nie żyję, bo nie wrócili razem.
- Jak nikt nie dosiądzie tej klaczy i nadal będzie się tak buntować to nikt nie będzie jej tu trzymał. Albo ją zastrzelimy, albo wypuścimy, wybieraj.
- Ja ją wezmę...
- Jasne, nawet cię nie stać na utrzymanie własnego konia, spójrz na niego, sama skóra i kości.
- To taka rasa...
- Jasne, każdy wie że go głodzisz, sam też lepiej nie wyglądasz.
- Przynajmniej mam dość siły żeby utrzymać wodzę!
- Dalej mi to będziesz wypominał?! To była wina konia, bo po co to bydle stawało dęba?!
- A dziwisz się? Całą drogę biłeś go batem.
- Był cały czas z tyłu, chciałem żeby przyspieszył, ale on szedł jeszcze wolniej! 
- Kiedyś tak go forsowałeś że się biedak przepracował.
- Nie mam z niego żadnego pożytku... A z resztą, wezmę sobie tego, wygląda na silnego konia... - spojrzał w moją stronę: - Niech tylko podrośnie - zbliżył się do mnie, cofnąłem się do tyłu przerażony: - Piękny, dziki, zawsze chciałem dzikiego ogiera.
- Tak, dzikiego, a z hodowlanym nie może sobie poradzić - powiedział z ironią tamten. Chciałem w tym momencie uciec, ale bałem się że skoro są tak blisko to mnie złapią. 
- Chodźcie, musicie coś zobaczyć - przyszedł trzeci człowiek, ci dwoje poszli za nim. Miałem w końcu okazje, cofnąłem się pod samą belkę i rzuciłem się do biegu. Ile mogłem zrobić? Dwa kroki? Właśnie tyle, ale linka pękła, a ja poturlałem się kawałek dalej. Niefartem trafiłem pod kopyta mojej starszej siostry. Złapała mnie za to coś na głowie, skoczyłem aż gwałtownie do tyłu, gdy już prawie mnie podniosła. Rzecz ześlizgnęła mi się z pyska. Nikita stanęła dęba, zerwała się od razu z linki, a ja tyle się męczyłem. Rzuciłem się do ucieczki, a ona pognała za mną. Wyminęliśmy kilkoro z ludzi, pobiegli gdzieś, w przeciwną stronę. Po drodze zobaczyłem Marcelle, tak bardzo chciałem do niej biec, a nie mogłem, bo musiałem uciekać. W końcu wbiegłem do jakieś przyczepy, była stara, cała się już rozpadała. Jak Nikita wskoczyła do mnie do środka, zerwały się pod nią deski, oba jej przednie nogi utknęły i nie mogła ich wydostać. Próbowałem ją wyminąć, ale atakowała mnie wciąż próbując ugryźć. Uderzyłem bokiem o ścianę przyczepy, niemal się wywróciła. Powtórzyłem cios kilka razy, w końcu przyczepa przewróciła się na bok, a ja i Nikita wraz z nią. Zauważyłem coś ostrego, zahaczyłem o to pyskiem, celowo żeby go uwolnić, bo nadal był związany. Udało się, trochę się tylko drasnąłem. Wskoczyłem na bok Nikicie, nadal była uwięziona.
- I co teraz zrobisz? - zaśmiałem się, wyskakując na zewnątrz, schowałem się za tym wrakiem słysząc ludzi. Jakoś udało mi się wymknąć, wtedy jak zaczęli wydostawać nogi Nikity ze szczelin w przyczepie.

- Marcella... - dobiegłem do niej, starałem się ją uwolnić.
- Jak się wydostałeś? - spytała, kiedy szarpałem się z linką, na której mieli ją przywiązane do wozu.
- Po prostu się szarpałem - zacząłem gryźć linkę. Ludzie już tu biegli, czas gonił mnie nie ubłagalnie.
- No pękaj! - krzyknąłem, zaciskając z całej siły zęby na lince. Niespodziewanie Nikita wyprzedziła ludzi, ktoś strzelił z broni, kula obtarła jej grzbiet przelatując nad moją głową. Stanąłem jak wryty. Pędziła wprost na mnie i na Marcelle. Jak tylko sobie to uświadomiłem, osłoniłem Marcelle własnym ciałem, mimo tego że cały aż drżałem ze strachu. 


Chwilę później


Ocknąłem się przy wozie, zobaczyłem nad sobą kopyta, którymi obrywałem raz po raz. Nikita mnie biła, ludzie patrzyli na to wszystko, a Marcella próbowała się do mnie dostać. 
- Zastrzel ją - powiedział jeden z ludzi. Drugi wyciągnął broń i po prostu strzelił. Nikita upadła obok mnie, odwrócona do mnie tyłem. Dwoje ludzi zdjęło z niej wszystko. Zostawili mnie tutaj, pobitego i na pół żywego. Marcelle gdzieś zabrali, wraz z resztą koni. Pewnie pod jakiś dach, których było tu mnóstwo, w końcu zapowiadało się na deszcz. Przymknąłem oczy wykończony. Otworzyłem je natychmiast słysząc jak ktoś się podnosi.
- Nie... Tylko nie to... - wymamrotałem na widok Nikity, stanęła nade mną. Człowiek spudłował, trafił poniżej jej łopatki, krwawiła z rany, ale zbyt słabo żeby to ją od razu zabiło. 
- Co ja ci takiego zrobiłem?! To ty mi prawie zabiłaś rodziców! - krzyknąłem, ciężko oddychając. Nikita złapała mnie za grzywę, uniosła mnie do góry, spodziewałem się że mnie gdzie rzuci, ale wzięła mnie na grzbiet. Oddaliliśmy się od siedzimy ludzi, chciałem zawrócić. Marcella tam została, musiałem jej pomóc. Próbowałem jakoś chociażby spaść z jej grzbietu. Po chwili sama mnie zrzuciła, wprost do wody. Topiłem się, nie mając sił się z niej wydostać. Siostra patrzyła na mnie bez emocji. Znienawidziłem ją nawet bardziej niż Łzę. Traciłem już powietrze, leżałem pod wodą myśląc że to już koniec. W ostatniej chwili ona wyłowiła mnie z wody. Krztusiłem się, łapiąc łapczywie powietrze. Nikita krążyła nade mną, wpatrywałem się w nią przerażony. Popchnęła mnie znów do wody, zaparłem się nogami, jednocześnie nadal leżąc. 
- Nie nie nie! - krzyczałem. 
- Leo... - usłyszałem bardzo znajomy głos, był ledwo słyszalny: - Leo, synku... 
Podniosłem wzrok, patrząc w dal, Nikita zwróciła na to samo uwagę co ja. W oddali była mama, szła z trudem, wciąż upadała, widziałem ślady krwi, które po sobie zostawiła. Doszła po kilku minutach, cała zapłakana i zmęczona.
- Wiedziałam, wiedziałam że jesteś gdzieś tutaj... - przytuliła mnie do siebie, upadając, połowę ciała zanurzyła we wodzie, która była obok nas. 
- Mamo, co teraz będzie z Marcellą? - spytałem. Mama spojrzała na Nikite.
- Jesteś ranna... - podniosła się ledwo, byłem w szoku, a jednocześnie w złości. Jak mama mogła się jeszcze o nią martwić, to ona mi to wszystko zrobiła.
- To wszystko moja wina... Musisz mi wybaczyć... - mówiła do niej: - Chodź, przemyję ci ranne.. - mama złapała ją lekko za grzywę. Nikita odepchnęła ją gwałtownie, aż moja mama wpadła do wody.
- Mamo! - krzyknąłem. Zobaczyłem na powierzchni wody mnóstwo krwi. Nie mogłem złapać oddechu z przejęcia.
- Mamusiu... - wymamrotałem przez łzy. Nie obchodziło mnie że zachowuje się w tym momencie jak małe źrebie. Podczołgałem się pod samą wodę, próbując uchwycić grzywę mamy i ją wydostać z wody. 
- Nie umieraj... Proszę... - błagałem, zanurzyłem pysk we wodzie. 
- Nie!!! - nie mogłem dosięgnąć jej grzywy, nie mogłem próbować jej ratować... Spojrzałem przez chwilę na Nikitę, mama niespodziewanie wynurzyła głowę, zaledwie przez kilka sekund, ledwo łapiąc powietrze, po czym głowa znów jej wpadła wprost do wody. Podniosłem się z trudem, sam nie wierzyłem że mimo tych wszystkich ran i siniaków będę w stanie stać o własnych siłach. Wskoczyłem do wody, wciąż opadając z sił, zanurzając się i wynurzając co chwilę, aż dopłynąłem do mamy, wpłynąłem pod jej głowę, przytrzymując ją w końcu ponad wodę, żeby mogła oddychać. 
- Wracaj do stada Leo - wymamrotała, wciąż miała zamknięte oczy.
- Nie zostawię cię, ani ciebie ani Marcelli... - obiecałem. Nikita stanęła na tylnych nogach, wierzgała przednimi w powietrzu, zastanawiałem się co się dzieje, zaczęła krzyczeć, uniosło się nad nią coś czarnego. 
- Co to?! Co to takiego?! - krzyknąłem przerażony. Nikita opadła z powrotem na cztery nogi, jak na mnie spojrzała, miała czerwone tęczówki zamiast szarych, podobne do tych jakie miała Feliza. Zbliżyła się do brzegu.
- Zostawisz ją czy tego chcesz czy nie - powiedziała dwu głośnie, jakby mówiła dwoma głosami na raz. Wskoczyła do wody, odepchnęła mnie łapiąc jednocześnie za grzywę i wynosząc na brzeg. 
- Puszczaj mnie! - krzyknąłem, przytrzymała mnie przy ziemi.
- Bardzo mnie nienawidzisz? - spytała, po chwili się zaśmiała. Przeszły mnie dreszcze. 
- Pomocy! - krzyknąłem z całej siły, przytrzymała mi natychmiast pysk. Zachowywała się inaczej.
- Leo! - poznałem głos Marcelli, była gdzieś z tyłu. Musiała jakoś się wydostać od ludzi. Ugryzłem Nikitę niespodziewanie. Puściła mi tylko pysk.
- Pomóż! Moja mama się topi! - krzyknąłem, za Marcellą biegli ludzie. Nie nadążała uciekać, doganiali ją.
- Synku.... - usłyszałem głos mamy, jakoś dopłynęła do brzegu, trzymała na ziemi głowę, a ciało nadal miała we wodzie.
- Nie możliwe... Miałaś umrzeć! - Nikita podeszła do niej uderzając ją w pysk, mama osunęła się bardziej do wody. Ludzie zatrzymali się przytrzymując Marcelle. Nie podeszli bliżej. Niespodziewanie padł strzał, trafił prosto w Nikitę, przebił aż jej szyję na wylot, rana natychmiast zniknęła, wraz z tą pierwszą. Nikita odwróciła się w ich stronę.
- Myślicie że jesteście w stanie nas zabić?! - krzyknęła tym przerażającym głosem. 
- Przekonacie się że tak nie jest - zbliżyła się do nich. Zaczęli uciekać, siostra demonicznie się zaśmiała, po chwili krzyknęła jakby z bólu, zaczęła tarzać się na ziemi, wręcz się rzucała, przebierając nogami.
- Marcella... - starałem się ją zawołać, bałem się do niej podejść, bo musiałbym przejść obok Nikity. Cały aż się trząsłem, coś zaczęło z niej wychodzić, zniknęło w powietrzu, patrząc w moją stronę. 
- Mamo! - podbiegłem do brzegu, złapałem mamę za grzywę, siłując się żeby tylko jakoś wydostać ją z wody. Marcella podeszła do mnie. Nikita już nam nie zagrażała, bo własnie straciła przytomność. 


Marcella (loveklaudia) dokończ


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz