- Nie śpisz już Leo? - spytał tata, prostując nogi.
- Pójdę już może do Marcelli - wstałem budząc przy tym mamę.
- Zaczekaj... Jak tam oko, widzisz coś na nie? - zatrzymał mnie tata.
- Nadal nic - odpowiedziałem chcąc już iść, szukałem już wzrokiem Marcelli, nie było jej w jaskini. Tata zaczął coś mówić do mamy.
- Może przygarnęlibyśmy tą klaczkę? Nie ma nikogo... - powiedział, spojrzałem na niego zaciekawiony.
- Jaką klaczkę? - zapytałem.
- Marcelle, lubisz ją, prawda synku?
- Nawet bardzo. Na prawdę chcecie ją przygarnąć? - ucieszyłem się na samą myśl.
- Co o tym myślisz Jona? - spytał tata, ale mama milczała, westchnęła po chwili.
- Chyba zapomniałeś już o własnej córce... - spuściła głowę, patrząc w ziemie.
- Nie zapomniałem, ale... Musimy zapomnieć, tak jak... O Nikicie - powiedział z trudem tata.
- To co? Marcella będzie częścią naszej rodziny? - spytałem zniecierpliwiony, nie obchodziło mnie kto to jest Nikita, choć pierwszy raz usłyszałem to imię.
- Nie synku, nie mam na to siły... - przyznała mama łamiącym się głosem.
- W porządku kochanie, może później zmienisz zdanie.
- Chcesz wypełnić pustkę po córce inną klaczką? - spytała tatę mama, chciałem już pójść, ale zaciekawiło mnie to.
- Chciałem tylko jej pomóc, widziałem ciało jej ojca, po za tym nie nadawał się na rodzica, tylko by się nad nią znęcał. Żal mi się jej zrobiło, ale może znajdzie jakąś rodzinę.
- Mamo zgódź się - wtrąciłem.
- Leo, ile razy... - zaczął tata, ale mu przerwałem.
- Tak wiem, nie lubicie jak się wtrącam - odpyskowałem odchodząc, wyszedłem na zewnątrz. Jak na złość padał deszcz. Nie miałem jednak zamiaru zawrócić, najpierw zamierzałem znaleźć Marcelle. Niespodziewanie wpadłem na Felize.
- Leo. Wróciłeś. Wreszcie... - odezwała się pierwsza.
- Też się cieszę że jestem już w domu, widziałaś Marcelle?
- Znów ona?
- Tak, to moja przyjaciółka.
- Na pewno. Przecież cię nie lubi - powiedziała ironicznie.
- Nie ważne, najważniejsze że ja ją lubię... - ominąłem ją idąc dalej.
- Leo, widziałam twoją siostrę.
- Siostrę?... - zatrzymałem się przez to.
- Uważaj na nią, jest blisko, nawet bardzo blisko - Feliza podeszła do mnie, mówiąc dziwnym tonem.
- Nie rozumiem...
- Idź do tej swojej Marcelli to na pewno zrozumiesz - odeszła. Nie miałem zamiaru się za nią uganiać, chyba coś jej odbiło, miałbym bać się młodszej siostry? Co ona może mi niby zrobić? Ruszyłem dalej w przeciwną stronę niż Feliza, która biegła do jaskini, wyruszyłem na poszukiwania Marcelli. Martwiłem się o nią, bardzo ją lubiłem, nawet bardziej niż Felize.
Gdy ją odnalazłem, leżała w trawię, cała mokra, z resztą tak jak ja, bo deszcz nadal lał z nieba.
- Marcella... - szturchnąłem ją, obudziła się po kilku takich moich szturchnięciach. Musiała mocno płakać, widziałem to po jej opuchniętych od łez oczu.
- Nie martw się, mój tata chcę cię przygarnąć, tylko jeszcze namówić mamę i będziemy rodziną - po prostu musiałem jej powiedzieć.
- Jak to?
- Nie cieszy się? Bo ja bardzo - uśmiechnąłem się od ucha do ucha patrząc na nią, po chwili posmutniałem, bo ona wciąż cierpiała.
- Mój tata zna się na ziołach, pójdę po niego i razem jakieś ci przyniesiemy - zawróciłem, pędziłem wprost do jaskini. Tata akurat pocieszał mamę, znów rozpaczała po mojej siostrze, a już było tak dobrze. Poprosiłem go żeby pomógł znaleźć mi odpowiednie zioła dla Marcelli. Był ze mnie dumny że się tak o nią troszczę, zamiast dokuczać innym.
Później
Jak wracaliśmy do Marcelli z dość dużą ilością ziół, widziałem akurat Felize z Elliot'em, doskonale się razem bawili. Z chęcią bym dołączył, ale nie chciałem żeby Marcella została teraz sama, z jakiegoś powodu martwiłem się o nią i chciałem być dla niej wsparciem. Nie rozumiałem tego.
- Tato...
- Tak?
- Bardzo lubię Marcelle, mimo że nie mam konkretnego powodu dla jakiego ją tak lubię... I nie wiem jak to wyjaśnić...
- Po prostu się zakochałeś synku, tak jak ja kiedyś w twojej mamie - kiedy tata to powiedział, cały się zarumieniłem, aż chowałem się pod grzywą.
- To nic złego Leo, masz już ponad rok, to normalne że zacząłeś coś czuć do klaczek...
- Ehem... Tylko do Marcelli - szepnąłem, przyspieszając kroku, tata się zaśmiał.
- Wiem wiem. Pójdę już do twojej mamy... - tata przełożył zioła które niósł na grzbiecie na mój, po czym mnie wyprzedził.
- Nie spiesz się synku z wyznaniem tego uczucia, najpierw się poznajcie, zaprzyjaźnijcie, później próbuj zdobyć jej serce, jak będziesz już nieco starszy - doradził mi tata, uśmiechnąłem się lekko. Rumieniec już przechodził. Jak tylko znalazłem się obok Marcelli i podałem jej zioła, rozległ się huk.
- Co to? - Marcella podniosła się z trudem, przestraszony rozejrzałem się dookoła.
- Może... - przerwałem przez kolejny huk: - Może wracajmy do jaskini.
- Szybko, schowajcie się... - przybiegł po nas jakiś koń, zaprowadził nas do jaskini, w której panowało zamieszanie. Zostały tu wszystkie źrebaki, z wyjątkiem Elliot'a i Felizy. Dorośli zaczęli wychodzić na zewnątrz i dyskutować o czymś z przywódcami. Słyszałem kolejne huki, niepokoiłem się, bałem. Coś było nie tak...
- Co to może być? - spytała Marcella, spojrzeliśmy na siebie.
- Nie wiem...
Po jakimś czasie już nie słyszałem huków, było cicho. W końcu z ciekawości wyszedłem na zewnątrz. Stanąłem jak wryty, widząc trzy ciała. Moich rodziców i ciotkę.
- Mamo! Tato! - podbiegłem do nich, ulżyło mi że żyją, ale tata był nie przytomny i leżał w krwi, a mama miała cztery głębokie rany i była tak słaba że zdobyła się na to żeby tylko na mnie spojrzeć. Kręciły się tu konie ze stada. Ciocie Astrę już wzięli, jej głowa była roztrzaskana, to był okropny widok, nie umiałem go ani na chwile zapomnieć. Mimo że starałem się z tego otrząsnąć.
- Co się jej stało? - podbiegłem z łzami w oczach, ale żaden z koni nie chciał mi odpowiedzieć. Słyszałem tylko jak ktoś spytał: "Zabiliście tego człowieka?". Potem już sami przywódcy kazali mi siedzieć na razie w jaskini, odprowadzili mnie tam. Ledwo co powstrzymałem napływające łzy, to była moja ciocia. Ostatnio nawet się nią nie interesowałem, bo wydawała mi się nudna, a teraz już nigdy jej nie zobaczę...
Denerwowałem się nie mogąc wyjść i być teraz z rodzicami, jedne co mnie pocieszało to obecność Marcelli. Leżałem przy niej wciąż milcząc.
- Co tam widziałeś? - spytała w końcu.
- Moja ciocia.... Nie żyję... - mówiłem łamiącym głosem: - A mama i tata... - przerwałem gdy inni dorośli wnieśli ich do jaskini. Od razu byłem przy nich, zwłaszcza przy tacie, jego oddech był tak płytki i ledwo słyszalny. Mama trzymała go za grzywę, tuląc się do niej na tyle mocno na ile miała sił.
- Tata nie umrze, prawda? - spojrzałem na mamę, popłakała się, tuląc mnie do siebie.
- To wszystko moja wina... Ja... Ja ją porzuciłam, a teraz... Oni... Zmienili ją, służy im, broniła tego człowieka, który nas postrzelił i Astrę... Nie słuchała mnie...
- Ale kto?
- Twoja siostra synku...
- Że niby Łza? - nie byłem w stanie w to uwierzyć.
- Nikita... Ona.. Przeżyła, a ja... Ja zrobiłam z niej potwora, służącego ludziom...
W nocy
Nie mogłem spać, myślałem o zemście na tej mojej drugiej siostrze. Marcella też nie spała, choć zioła, które jej dałem nieco jej pomogły, a przynajmniej tak twierdziła. Może mi współczuła? Miałem nadzieje że tak i że wkrótce i ona mnie polubi, zostaniemy przyjaciółmi, a może nawet rodzinom, jak tylko tata... Nie mogłem nawet o nim myśleć, kiedy widziałem go umierającego. Musiałem wyjść na zewnątrz, był tam Jim, pilnował jakieś klaczy przywiązanej na dziwnym czymś do gałęzi drzewa. Miała dziwne ustrojstwo na grzbiecie i owinięte paski na nogach.
- Co to? Po co ci to? - podszedłem do niej. Rzuciła się nagle, stając przy tym dęba, gdyby nie była przywiązana to byłoby już po mnie.
- Nie widziałeś nigdy siodła i uzdy? - odezwał się Jim, obiło mi się o uszy że jest niewolnikiem, bo coś zrobił.
- A po co jej to?
- Co cię to...
- Musisz mi odpowiedzieć - przerwałem, uśmiechając się złośliwie.
- Nosiła dzięki temu człowieka, ale teraz już jest martwy, a ona myśli tylko żeby go pomścić, wariatka. - odpowiedział. Skojarzyłem sobie od razu słowa mamy, to musiała być moja siostra.
- Nienawidzę cię! Przez ciebie umarła ciocia! Mój tata też umiera! Myślisz że tak to zostawię?! - krzyknąłem na nią, położyła po sobie uszy, patrząc na mnie dziwnie.
- Głupi źrebak, co ty jej możesz niby zrobić? Jesteś od niej mniejszy.
Parsknąłem, patrząc krzywo na Jima. Chciałem mu pokazać co mogę zrobić, kopnąłem Nikitę tylnymi nogami, uderzyłem ją z całej siły. Nagle złapała mnie za ogon i rzuciła wprost na drzewo. Gdyby Jim jej nie przytrzymał już by mnie zbiła. Zaczęła się mu szarpać, akurat z tyłu było drzewo. Wierzgała tak mocno że Jim oberwał w nie, ogłuszyła go. Chciałem odbiec, ale nic z tego, przytrzymała mnie przy ziemi. Przyciskając coraz bardziej.
- Pomocy! - ledwo wydusiłem to z siebie, nie mogłem wołać dłużej, bo uciskała mi płuca, dusiłem się. Szamotałem się, ale to nic nie dawało...
Marcella (loveklaudia) dokończ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz