Szamotałam się, chciałam aby ojciec mnie puścił, w końcu udało mi się wyrwać podzas lotu, rozpostarłam szybko skrzydła i wleciałam w las
-Marcella!- wrzasnął za mną, obejrzałam się za siebie, gonił mnie, ale nie wleciał w las, leciał nad drzewami, zniżyłam nieco lot
-Wracaj!- naglę wleciał między drzewa, spanikowana przyśpieszyłam, skręciłam w stronę pożaru, sama nie wiedziałam gdzie lecę, chciałam tylko uciec jak najdalej od niego.
-Leon! Leon gdzie jesteś?!- usłyszałam krzyki ojca Leona, szukał go, mi nawet z góry było ciężko go dostrzec, ale zauważyłam go kiedy próbował przeskoczyć przez płomienie
-Tam!- wskazałam jego ojcu, spojrzał w górę na mnie, poczym ruszył w wybranym kierunku, rzucił się w płomienie, widziałam jak łapie swojego syna i wsadza go na grzbiet, z trudem przeskoczył ponad połomieniami, poparzył sobie brzuch i nie tylko. Poleciałam za nimi, naglę mój ojciec wyleciał przedemnie, przestraszyłam się i straciłam panowanie nad skrzydłami, uderzyłam o drzewo z tyłu za mną i spadłam w dół, upadek nie należał do lekkich, obtarłam sobie cały grzbiet.
-Ładnie to tak uciekać?- spytał wychodząc z dymu, stanął przedemną, próbowałam się podnieść ale chyba zrobiłam sobie cos w nogę, coraz więcej łez napływało mi do oczu, ze strachu i bólu.
-Zostaw mnie!- krzyknęłam na niego, zamachałam skrzydłami chcąc się unieść, ale nic z tego
-Nie wrzeszcz na mnie!- zbliżył się- chyba się pomyliłem co do ciebie, tak samo beznadziejna jak matka i ciotka- złapał mnie i zaczął iść w stronę płomieni
-Nie! nie błagam!- prosiłam, wiedziałam że chce mnie w nie rzucić, rzucałam się i wyrywałam ale zadałam sobie tylko i jedynie ból, naglę wrzucić mnie w płomienie, krzyczałam w niebogłosy, ale naglę płomienie zgasły, zauważyłam że wokół mnie wypala sie krąg, ogień zostawił po sobie czarny krąg, ziemia w tym miejscu lekko się paliła.
-Co to ma być?-mój ojciec spojrzał na mnie i na krąg dziwnie, sama nie widziałam o co chodzi, naglę obok mnie pojawiła się czarna postać, wystraszyłam się bo nie miała oczu, spojrzała na mojego ojca uśmiechając się dziwnie, po chwili upadł krzycząc, widziałam jak pęka mu skóra, to był okropny widok, krew była wszędzie, po kilku minutach ciało mojego ojca obróciło się w pył a pożar ustąpił, pozostawił po sobie tylko zniszczenia.
-Chodź mała- postać, a dokładniej klacz, zabrała mnie na swój grzbiet i gdzieś niosła, po drodze straciłam przytomność.
Jakiś czas później
Obudziłam się już w jaskini, tej głównej, należącej do stada, miałam mnustwo opatrunków.
-Zjedz to, pomoże na ból i rany się szybciej zagoją, ja nie mogę tutaj zostać- klacz położyła przedemną dwa kwiaty, jeden biały a drugi czerwony, dopiero teraz dostrzegłam że jest kara, kruczo kara, i faktycznie, nie ma oczu
-Co...co z twoimi oczami?- spytałam, spojrzała na mnie, przeraziła mnie tym bo wyglądała strasznie
-Wiesz że cie widzę? i wszystko wokół też?
-Eeeee- nie wiedziałam co mam o tym myśleć, nie ma oczu a wszystko widzi?
-Długo by opowiadać, wyjaśnię ci w skrócie...jestem demonem zesłanym na ziemię, początkowo miałam być zła i wybić wszystkich, ale nie chciałam tego, postanowiłam zabijać tych złych, ciesz się że byłam w pobliżu
-Dziękuję....
-Nie musisz dziękować, zdrowiej mała, ja muszę znikać bo jak mnie zobaczą to będę miała kłopoty- wybiegła, widziałam jak znika, dosłownie, zamienia się w dym i znika.
-Cześć...- do jaskini wszedł Leon
-Hey- przywitałam się
-Jak twoje rany?- spytał
-Nie wiem, nie widziałam ich- spojrząłam po sobie
-Kto cię tutaj przyniósł?
-Taka jedna klacz- wzięłam kwiaty które mi zostawiła i zjadłam, po kilku minutach ból faktycznie zaczął ustępować
-A...twój ojciec?
-Nie żyje...w końcu, a jak ty się czujesz? przepraszam za niego...
-Nie jest źle
-A gdzie masz Felize?
-Gdzieś poszła, chciałem zobaczyć jak się czujesz...
-Czuję się tak jak widzisz, nie chcę nawet patrzeć pod opatrunki, już widzę po swoich skrzydłach że jest źle...i długo nie polecę- spojrzałam na nie, w oczach stanęły mi łzy, moje skrzydła były w opłakanym stanie, pióra spalone, prawie nic z moich skrzydeł nie zostało, w niektórych miejscach było widać mięso, te miejsca były wysmarowane czymś czarnym, pewnie jakimś lekarstwem.
-Dobrze będzie...- położył się obok mnie, zdziwił mnie tym, odsunęłam się lekko, chyba się zawstydził bo też nieco się odsunął i lekko zarumienił
-Przepraszam- wstał- to ja już pójdę, odpocznij- wyszedł, dziwiło mnie dlaczego tak się przejmuje mną, dlaczego w ogóle stara się o moją przyjaźń, tyle co ja mu złego powiedziałam a ten i tak próbuje się ze mną zaprzyjaźnić.
Następnego dnia
Nie mogłam spać przez pół nocy, czułam straszny ból i tak jakby skóra mi się ściągała, widziałam nawet w niektórych miejscach, jaka jest napięta. Większość koni jeszcze spała, nie chciałam im przeszkadzać moimi jękami z bólu, więc wstałam i wyszłam na zewnątrz, trawa była mokra, w nocy chyba padało. Spacerowałam po łące, położyłam się na trawie czując rwący ból na grzbiecie, jakby mój ojciec żył to sama z chęcią bym go zabiła, zasłużył na śmierć, zabił mi ciocię, tatę i mamę, on nie jest moim ojcem, co z tego że się przyczynił do mojego poczęcia skoro był zły dla mnie i mamy, przez niego nie mam nikogo, nikogo, jestem sama i nie mam się nawet komu wypłakać, bo kogo w stadzie obchodzi ktoś obcy dla niego, każdy interesuje się sobą i swoją rodziną, a nie obcymi dla nich końmi, nie z ich rodziny. Usnęłam na łące z zapłakanymi oczami, wiedziałam że mam całe poliki od łez więc w sumie dobrze kiedy zaczął padć deszcz, przynajmniej nikt nie zobaczy że płakałam...
Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz