- Gdzie Prakereza? - spytał tata, przez moment nie wiedziałem co powiedzieć.
- Zgubiła się... Pobiegła gdzieś, a potem nie mogłem jej nigdzie znaleźć... - skłamałem.
- Prosiłam żebyście byli ostrożni, byłeś za nią odpowiedzialny, jesteś jej starszym bratem - powiedziała z wyrzutem mama.
- Gdzie pobiegła? - zapytał tata.
- Gdybym ja to wiedział, po prostu nagle zniknęła... - stwierdziłem.
- Wracaj do jaskini już późno - tata zawrócił, słyszałem jak wołają moją siostrę. Miałem nadzieje że jej nie znajdą, wszedłem do środka. Nie mogłem zasnąć, czekając na rodziców, nie tylko ja nie spałem, Marcella również, pewnie ciężko było jej odnaleźć się w nowym miejscu.
- A gdzie twoi rodzice? - podszedłem do niej też była sama, a tego pytania jeszcze jej nie zadałem z tej mojej serii pytań.
- Czemu się tak do mnie przyczepiłeś? - podniosła się.
- Nudzi mi się, to gdzie twoi rodzice? Też jesteś sierotą?
- Idź sobie - odepchnęła mnie skrzydłem gdy się do niej zbliżyłem.
- A no tak, pewnie cię znaleźli.. - domyśliłem się. Marcella szybko zniknęła mi z oczu, jak się obejrzałem była już po drugiej stronę jaskini. Poszukałem Felizy, pewnie spała teraz z rodzicami. Nie myliłem się. Wędrowałem jeszcze długo po jaskini, chciałem przetrwać aż do rana, po raz pierwszy w życiu nie zmrużyć oka tak długo, to byłby mój rekord. Rodzice mnie nie pilnowali, więc jak dotrwam, to będę miał się czym chwalić.
Następnego dnia
Obudziłem się przy wyjściu, no nie... Zasnąłem, a do rana było już tak blisko, teraz było południe. Pobiegłem od razu na łąkę, spodziewając się rodziców, chciałem zjeść z nimi trawę i pobiec do Felizy opowiedzieć jej o nowej. Nie było ich tutaj, ale za to dostrzegłem schowaną w trawie Marcelle, spoglądała w niebo.
- Tak za tobą tęsknie mamusiu... - szepnęła, skierowałem uszy do tyłu, mówiła to takim przygnębionym głosem.
- Co się stało z twoją mamą? - spytałem, przestraszyłem ją, odwróciła się do mnie gwałtownie, pewnie nie słyszała że podszedłem.
- No dobra, przepraszam za wczoraj, teraz mi powiesz? A może w coś się pobawimy? - zaproponowałem, jakoś dziwnie się poczułem, tak jakby zrobiło mi się jej żal.
- Nie mam ochoty się z tobą bawić - odwróciła ode mnie głowę. Położyłem się obok.
- Moich rodziców też nie ma.
- Jesteś sam?
- No, strasznie za nimi tęsknie - westchnąłem: - Oni akurat żyją, nie tak jak twoi, ale teraz już nie kochają mnie tak jak kiedyś...
- Dlaczego? - zdziwiła się Marcella.
- To skomplikowane... - zamyśliłem się, nie chciałem wspominać o mojej siostrze i o tym co zrobiłem, wiedziałem że to było złe, ale tak nienawidziłem Łzy że nie obchodziło mnie co się z nią stanie, choć bałem się nieco że zginie, nigdy bym nie chciał widzieć jej martwej.
- Jak nie chcesz to nie musisz mówić... Skąd wiesz że moi rodzice.. nie żyją?
- To proste, gdyby cię zostawili nie tęskniłabyś za mamą... Umarła co?
Marcella pokiwała smutno głową, w jej oczach błysnęły łzy, przytuliłem ją do siebie tak jak przyjaciółkę, chciałem ją tylko pocieszyć, sam nie wiem dlaczego, ale było mi jej żal.
- To co? Może pobiegamy? - zaproponowałem wstając już z ziemi. Marcella się nie odezwała, nadal było jej przykro. Sam nie wiem dlaczego, to przeze mnie?
- Nie płacz już, znajdziesz tutaj jakiś nowych rodziców... - starłem się ją pocieszyć.
- To nie to samo... - otarła łzy skrzydłem podnosząc się z ziemi.
- Pobawmy się, strasznie mi się nudzi - przyznałem, Marcella spojrzała na mnie krzywo, znowu...
- No co? - spytałem.
- Ty jednak nie jesteś inny - posmutniała: - Tylko taki jak wtedy gdy cię poznałam... - odeszła w stronę dorosłych. Położyłem po sobie uszy z jakiegoś powodu nie chciałem stracić jej przyjaźni, no dobra, znajomości. Nie rozumiałem tego. Zastanawiałem się nad tym długo, aż ktoś nagle mnie przewrócił.
- Hej! - krzyknąłem.
- Gonisz - zawołała Feliza uciekając, pobiegłem za nią, nieco zezłoszczony.
- Niby dlaczego ty wybierasz zabawę? - wyprzedziłem ją.
- No dobra... To w co chcesz się pobawić szefie? - zażartowała.
- Będziemy kogoś śledzić.
- Niby kogo? Tą nową? Rozmawiałeś z nią?
- Jasne...
- I co?
- To moja sprawa - poszedłem przodem.
- Mi możesz powiedzieć, przyjaźnimy się, z resztą pomogłam ci wczoraj... - przypomniała.
- Cii... Słuchaj, moja głupia siostra gdzieś zniknęła, a my jej szukaliśmy, tak powiedziałem rodzicom - szepnąłem: - Musimy się trzymać tej wersji
- Wiem...
- O, już jest - zatrzymałem się przykucając na przednich nogach, ukryłem się w trawie z której teraz wystawał tylko mój zad. Marcella skubała trawę, przechodząc obok klaczy, od ogierów trzymała się z daleka.
- Serio? Będziemy tu siedzieć? - odezwała się znudzona Feliza.
- Ciii... Bo cię usłyszy - ostrzegłem.
- Po co ją śledzisz?
- Tak dla zabawy - położyłem się, dzięki temu przestałem być widoczny, z resztą i tak by nie zauważyła.
- To ja może pójdę do reszty...
- Myślałem że trzymasz ze mną.
- Ja też, ale ty wolisz ją - powiedziała z wyrzutem.
- I co z tego? Będziemy się mogli bawić w trójkę...
- Ona cię nie lubi, a jak ktoś cię nie lubi to się nie starasz się zdobyć tego kogoś sympatii, tacy jak ona nie zasługują na twoje towarzystwo.
- Skąd niby wiesz że mnie nie lubi? Zazdrosna jesteś? Mogę mieć tyle przyjaciół ile będę chciał...
- Więc ja też...
- Nie pozwolę ci trzymać z moimi wrogami! - krzyknąłem, po czym obejrzałem się do tyłu, byłem pewny że Marcella mnie usłyszała, jakimś cudem jej jednak nie było.
- Odeszła tam dalej - Feliza wskazała w głąb łąki: - Po co ci jej przyjaźń skoro masz mnie?
- Mówiłem. Zazdrosna jesteś.
- Wcale nie!
- A właśnie że tak!
- No dobra, śledź ją sobie i przyjaźń się z nią do woli, ale musisz wiedzieć że jest pegazem, a każdy pegaz jest lepszy od zwykłego konia, ona umie latać, a my nie...
- To niesamowite, na prawdę lata? Muszę to zobaczyć - teraz jeszcze bardziej chciałem ją śledzić, Feliza parsknęła odchodząc ode mnie zezłoszczona. Zająłem się Marcellą, idąc krok w krok za nią ukryty wśród traw. Rozmarzyłem się, może ja też mógłbym zdobyć skrzydła, muszę się koniecznie dowiedzieć skąd je ma.
Kilka godzin później
- Leo.. Obudź się!
Otworzyłem oczy, zorientowałem się że zasnąłem, patrząc jak Marcella nadal skubie trawę.
- No nareszcie, musisz to zobaczyć - powiedziała Feliza, czyżby jej przeszło?
- Chwila, a gdzie Marcella? - rozejrzałem się po łące.
- Chodź to zobaczysz... - Feliza zaprowadziła mnie do reszty źrebaków, Marcella się z nimi bawiła, a ze mną nie chciała.
- Widzisz, a żebyś wiedział jak przed chwilą o tobie gadali - szepnęła, wściekły chciałem wyjść z kryjówki, ale Westro tu był, a z nim się kłócić to było niebezpieczne. Zawróciłem więc na łąkę zezłoszczony.
- Marcella też o tobie mówiła same złe rzeczy, powtórzyć ci?
- Nie - parsknąłem, wracałem już nawet do jaskini. Szedłem z przodu, Feliza była z tyłu, milczeliśmy tak długo aż znaleźliśmy się w środku.
- Rozchmurz się, teraz będziesz znów ulubieńcem rodziców - kiedy to powiedziała akurat weszli. Mama podbiegła do mnie przytulając mnie do siebie, płakała.
- Dobrze że ci chociaż nic nie jest... Nie przeżyłabym jakby ci też coś się stało... - zapłakała, tata przytulił nas do siebie.
- Co z Łzą? - spytałem, udając zmartwionego.
- Znaleźliśmy tylko ślady krwi, chyba... - tacie załamał się głos. Feliza uśmiechnęła się do mnie ukradkiem, sam też nie wiedzieć czemu się ucieszyłem, znów byłem tylko ja jeden.
- Tato powiedź co się stało? - udałem że się przejąłem.
- Musiała zabrać ją... puma i... - gdy tata mówił tak półgłosem, mama się jeszcze bardziej rozpłakała. Tuliłem się do rodziców, kiedy oni rozmawiali o mnie, o moim bezpieczeństwie, żebym się nie oddalał i zawsze trzymał w stadzie, martwili się, a to mi się coraz bardziej podobało, znów byłem w centrum uwagi. Po siostrze pozostało już tylko to wkurzające wspomnienie, które zaprzątało moją głowę, wypierałem je, ale słyszałem wciąż krzyki Łzy, jak mnie wołała i prosiła o pomoc.
Następnego dnia
Rankiem wyszedłem z rodzicami na łąkę. Próbowałem z nimi rozmawiać, ale nie mieli na to ochoty, wciąż myśleli o tej mojej siostrze. W końcu pobiegłem się bawić, najpierw musiałem obejść stado wzdłuż i wrzesz, bo Feliza znów się gdzieś zapodziała. Nagle wpadłem na kogoś, ku mojemu zdziwieniu była to Marcella.
- Cześć... - powiedziałem od niechcenia.
- Cześć - chciała już odejść, ale złapałem ją za skrzydło i zatrzymałem.
- Fajnie to tak zadawać się z moimi wrogami?
- Ale o co ci chodzi?
- Widziałem jak się z nimi bawiłaś...
- Mam prawo bawić się z innymi źrebakami...
- Ale ze mną nie chciałaś i jeszcze mówiliście o mnie same złe rzeczy, ty też...
- Tylko się bawiłam, nikt nic nie mówił o tobie.
- Akurat, wszystko słyszałem! - naskoczyłem na nią, aż przez przypadek ją przewróciłem, popychając zbyt mocno.
- Leon! - krzyknął ktoś z tyłu, najpierw myślałem że to tata, ale potem zorientowałem się że to ktoś inny, głos taty inaczej by brzmiał.
- Co robisz? Chcesz żebym powiedział o tym twoim rodzicom? - ostrzegł mnie Christopher.
- Ja tylko... - zamilkłem, nie wiedząc co dalej powiedzieć.
- Przeproś ją.
- Ale... - spuściłem głowę kiedy zastępca tak na mnie patrzył: - No dobrze... Przepraszam że cię tak popchnąłem... Wybacz - powiedziałem nie chętnie.
- Na pewno tego nie słyszałeś, przyznaj, bo na prawdę nikt nic o tobie nie wspomniał, tylko się bawiliśmy - Marcella podniosła się z ziemi szybko odchodząc, zostałem sam, bo Criss już wrócił do swoich spraw.
- Widzisz jak się wypiera? - przestraszyła mnie Feliza, nawet nie wiem kiedy przyszła.
- A może mówi prawdę? To ty niby to słyszałaś, a jesteś o mnie zazdrosna - spojrzałem z ukosa na przyjaciółkę.
- Nie jestem - zaprzeczyła.
Później
Byłem sam w pobliżu rodziców, chodziłem i bezmyślnie zrywałem trawę. Myślałem wciąż o Marcelli, strasznie chciałem żeby została moją przyjaciółką. Miałem dużo szczęścia, bo udało mi się ją zobaczyć, wzbiła się w powietrze, to było niesamowite, jak jej kopyta oderwały się od ziemi, a skrzydła poruszyły się stawiając opór powietrzu. Była coraz wyżej i wyżej aż w końcu wtopiła się w tło nieba i chmur. Też bym tak chciał, a gdybym zyskał jej przyjaźń może zdradziłaby mi sekret jak stać się pegazem. Wszyscy na pewno umierali by ze zazdrości że mam skrzydła.
- Leo, pójdziesz gdzieś ze mną? - spytała Feliza, tym razem mnie nie zaskoczyła, przyzwyczaiłem się do jej pojawiania się znienacka.
- Niech ci będzie... - powlokłem się za nią niechętnie. Pokazała mi obcą klaczkę, spojrzałem na nią zdziwiony.
- Yyy... Kto to? - wydusiłem w końcu.
- Wie co zrobiliśmy, wszystkim powie, prawda? - Feliza spojrzała na nią, a mała pokiwała głową, miała chyba z dwa miesiące, nie więcej.
- Ale co niby wie?
- Już nie pamiętasz co zrobiliśmy z twoją siostrą?
- A to... No tak i co z tego?
- Powie wszystkim, Leo pomyśl trochę...
- Nikomu nie powie, patrz jak się trzęsie, boi się mnie...
Feliza spojrzała na nią dziwnie, odwróciła od niej głowę.
- Jak masz na imię? - spytałem zaciekawiony nowej.
- Wszystkim powiem! A wtedy wyrzucą cię ze stada! - krzyknęła nagle, poderwała się z ziemi wbijając we mnie wzrok.
- Tylko spróbuj! - popchnąłem ją, upadła.
- O tym też im powiem!
- Nic nie powiesz! - krzyczałem na nią.
- Leo, czemu jeszcze jej nie uderzyłeś? Zasłużyła...
- Ale to klaczka, rodzice uczyli mnie bym...
- Od kiedy robisz sobie coś z rodziców? Nagle stałeś się im posłuszny?
- Jasne że nie! - uderzyłem małą.
- Nadal im powiesz?! - krzyknąłem, kiwnęła głową że nie.
- Kłamie i tak to zrobi - zaprzeczała Feliza. Znów ją uderzyłem, sprawiło mi to nawet przyjemność. Kopnąłem ją jeszcze dla zabawy.
- Proszę nie bij... Ona kazała mi... - przerwała, gdy nagle Feliza uderzyła ją w pysk. Stanąłem jak wryty patrząc na nią. Klaczka aż poturlała się po ziemi po tym ciosie, na dodatek wypluła krew. Przeraziło mnie to trochę.
- No co?
- Co ty zrobiłaś?
- Pokazałam ci jak to się robi, nie umiesz nawet mocno uderzyć.
- Ja nie umiem?! - oburzyłem się. Podszedłem do klaczki i uderzyłem ją z całej siły, jej krzyk przeszedł przez moje uszy i echem powtarzał się w myślach. Stałem tak patrząc na nią przez dłuższą chwilę.
- W porządku ? - podeszła do mnie Feliza.
- Nie bardzo, ja już tam wolę bójki, przynajmniej obie strony walczą, a ona co? Nawet się nie broni, to wcale nie jest zabawne... Mój tata szanuje klacze...
- Tchórz.
- Co? Przecież już nic nie powie, będzie się bała.
- Akurat, powie że ją biłeś i groziłeś, pewnie jeszcze wszystko wyolbrzymi, znam ją, to straszna skarżypyta...
- Chwila... - zauważyłem że jej nie ma, obejrzałem się do tyłu, klaczka biegła w stronę stada.
- No nie! - ruszyłem za nią. Feliza wyprzedziła mnie łapiąc nieznajomą, dziwne, bo wcześniej to ja wygrywałem w wyścigach. Nie zastanawiałem się długo, uderzyłem klaczkę, bijąc ją ile popadnie. Zaczęła się szarpać wołając o pomoc, chciałem ją uciszyć, jak tata się o tym od niej dowie to będzie wściekły.. Niespodziewanie, jak kopnąłem ją w głowę przestała się ruszać.
- Zabiłeś ją! Zabiłeś! - spanikowała Feliza.
- Nie... - wymamrotałem.
- Leo ona nie oddycha, co teraz będzie? Boje się...
- Ja... Ja nie chciałem... Pomóż mi ją obudzić...
- Niby jak? Rodzice nie mówili ci że jak ktoś umrze to już nigdy nie wstanie? Nie mówili ci? - Feliza aż cała drżała na ciele, rozpłakałem się nie wiedząc co robić.
- Co teraz? Co...co teraz będzie?
- Nie wiem... Boję się, jak cię zobaczą to... To...
- Pomóż mi... Co ja mam robić?
- Ukryć ją?
Próbowałem zabrać klaczkę, ale była taka zimna i sztywna że traciłem resztki odwagi, Feliza w końcu uciekła z płaczem, zostawiając mnie tu samego. Byłem przerażony, nogi mi drżały, a łzy wciąż spływały z oczu. Bałem się reakcji rodziców, co jeśli przestaną mnie kochać? A jak mnie zostawią? Usłyszałem jak z tyłu ktoś za mną ląduje, odwróciłem głowę, to była Marcella, jak zobaczyła ciało klaczki to krzyknęła aż z przerażenia...
Marcella (loveklaudia) dokończ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz