Usłyszałam jakieś hałasy na zewnątrz, wstałam i wyjrzałam z jaskini, zobaczyłam tą obcą, dusiła Leona
-Leon! pomocy!- krzyknęłam na całą jaskinię, obudziłam całe stado, nie czekałam na kogoś dorosłego, wybiegłam z jaskini, wskoczyłam między nią a Leona rozkładając skrzydła, uderzyłam ją skrzydłem w pysk, zastępca przywódców dobiegł już, złapał tą obcą i rzucił ją na ziemię, całe stado przybiegło.
-Miałeś jej pilnować!- krzyknął Danny na Jim'a
-To nie moja wina, młody sam ją sprowokował, próbowałem ją powstrzymać ale mnie ogłuszyła- tłumaczył się, przywódca parsknął i podszedł do obcej klaczy, Criss już ją puścił, nawet nie próbowała uciekać, była otoczona ze wszystkich stron.
-Wszystko dobrze?- spojrzałam na Leona, jeszcze cieżko oddychał
-Tak- przytaknął, pomogłam mu wstać bo strasznie kręciło mu się w głowie
-Przywiąrzcie ją do drzewa, tak krótko aby nie mogła opuścić łba, jutro zobaczymy to z nią zrobimy- rozkazał przywódca, kilka ogierów zawlokło klacz pod drzewo i przywiązało ją do drzewa za line przy pysku i dodatkowo swoimi linami za szyję do drzewa, strasznie się szarpała ale to nic nie dawało, na siłę podali jej zioła na uspokojenie, momentalnie jej oczy się zamknęły.
-Chodźmy stąd już- już chciałam iść ale Leon odszedł odemnie, skierował się do tej klaczy
-Leon- pobiegłam za nim, złapał naglę ostrą gałąź
-To za moich rodziców!- ruszył na nią, podleciałam do góry, stanęłam mu na drodze skrzydłem wytrącając mu gałąź
-Co ty robisz?- spojrzał na mnie- bronisz jej? tej morderczyni!
-Chcesz być taki jak ona? miej trochę honoru i nie zniżaj się do jej poziomu...wiem jak cierpisz, przecież wiesz że nie mam rodziców, mama zginęła na moich oczach, zabita przez mojego ojca, mój ojciec tyran też nie żyje, nie mam nikogo...myślisz że nie wiem jak cierpisz?- patrzyłam na niego, w jego oczy, jakoś musiałam do niego przemówić, i udało mi się, zawrócił bez słowa do jaskini, poszłam za nim
-Leon...- stanęłam przy nim kiedy się położył obok swojej rannej mamy
-A co jeśli oni...
-Nie myśl tak, będzie dobrze- położyłam się obok niego, położyłam swoje skrzydło na jego grzbiecie, spojrzał na mnie nieco zdziwiony ale i z iskierkami w oczach
-No co?- spytałam
-Nic, nic, tylko...
-Tylko co?
-Myślałem że mnie nie lubisz...
-Bo nie lubiłam...ale zmieniłam zdanie na twój temat, nie jesteś taki zły jak myślałam- Leon uśmiechnął się, odwzajemniłam to
-Chodźmy już spać- położyłam głowę na ziemi, zamknęłam oczy
-Dobranoc- powiedział Leon, oboje usnęliśmy.
Następnego dnia, rano
Obudziliśmy się dosyć późno, bo koni ze stada nie było w jaskini, tylko my i rodzice Leona.
-Idziemy się przejść?- spytałam
-No...-Leon spojrzał na swoich rodziców
-Nic im się nie stanie w jaskini, chodź...ochłoniesz trochę- wstałam, po chwili namysłu Leon także wstał, wszysliśmy z jaskini, zdziwiliśmy się kiedy nie zobaczyliśmy tej klaczy, poszliśmy do stada, panowało małe zamieszanie.
-Co sie stało?- podszedliśmy do grupki koni, ale nikt nam nie odpowiedział, kazali nam iść się bawić, ale my postanowiliśmy podsłuchać
-Jak mogła uciec, przecież była nieprzytomna- powiedział przywódca
-Sami nie wiemy, może ktoś jej pomógł?- stwierdził Cykado
-Ale kto? inny koń należący do ludzi? jest ich więcej?- zamyślił się Criss
-Musimy iść i prześledzić całe terytorium, jeśli są tu jacyś ludzie, przepędzimy ich wraz z ich końmi, jeśli jakiś koń zaatakuje, nie bądźcie delikatni, choćby nawet to była klacz, te konie mają wyprane mózgi i zrobią wszystko aby obronić ludzi- wszyscy słuchali przywódcy, poczym wraz z nim poszły ogiery i kilka klaczy, dostrzegłam też w śród nich jakiegoś nowego ogiera, przestraszyłam się go, miał na lewej nodze skórzany pas ze schowanym sztyletem.
-Idziemy za nimi?- spytałam
-Pewnie- wraz z Leonem ukratkiem poszliśmy za dorosłymi, nie widzieli nas na szczęście, trzymaliśmy od nich bezpieczny dystans aby nas niezauważyli.
Doszliśmy aż do granic stada, na obcym terenie, w lesie, osiedlili się ludzie, wyglądali trochę jak ludzie lasu, kiedyś już raz widziałam ludzi i wyglądali inaczej, jeździli wozami a nie na koniach, byli też inaczej ubrani i używali innych sprzetów, ci wyglądali inaczej, ale też mieli broń i jeden wóz, i konie, w śród nich była też ta klacz co uciekła.
-Otoczymy ich- powiedział ten nowy ogier, reszta mu przytaknęła i rozeszła się, przywódca poszedł z tym nowym
-Schowajmy się gdzieś- Leon poszedł schować się w zarośla, poszłam uratkiem za nim, ale wiedziałam że to ja pierwsza rzucę się w oczy, w końcu jestem pegazem.
Obserwowaliśmy całą tą akcję, nowy wyciągnął sztylet i wziął go w pysk, spojrzał na wszystkich i przytaknął, wszyscy momentalnie wybiegli na ludzi i na ich konie, rozległy się strzały ale i krzyki ludzi i rżenie ich koni, ludzie postrzelili dwa nasze konie, ale nie ciężko a lekko, nasi przeganiali już ludzi ich konie, ale te konie ruszyły w naszą stronę, w strone kryjówki mojej i Leona
-Leon szybko- złapałam go za grzywę, ale nie zdąrzyliśmy uciec, te konie wbiegły w nas, ale kiedy nas zauważyły, złapały i pociągnęły za sobą, krzyczeliśmy ale szybko zniknęliśmy z pola widzenia koni z naszego stada.
-Puszczajcie!- krzyczałam wraz z Leonem, machałam skrzydłami próbując się wyrwać, ale nie udało mi się, konie zatrzymały się głębiej w lesie, zauważyliśmy ludzi, jechali przez ścieżkę swoim wozem, jeden z nich spojrzał na mnie i powiedział coś, nie zrozumiałam, ale zatrzymali się, wzięli swoje konie, złapali Leona w trójkę, założyli mu coś na łeb i ciągnęli za to, ja zaczęłam się rzucać i machać skrzydałmi, chciałam podlecieć do góry ale zarzucili na mnie liny i przytrzymali przy ziemi
-Spokój- zdziwiło mnie kiedy zrozumiałam ich mowe, przecież to ludzie, nie powinnam ich rozumieć, zaciągnęli mnie do swojego wozu, wrzucili do środka i zamknęli, miałam skrępowane skrzydła, i to tak mocno że sznur mi się wżynał w pióra.
-Leon!- podeszłam do okna, było wysoko i było małe, ale jak stanęłam na tylnych nogach to wszystko widziałam, przywiązali Leona za to coś co miał na łbie, stał pomiędzy dwoma innymi końmi, dosięgał tym dorosłym koniom do łopatek, no nic dziwnego, w końcu miał już rok, za dwa lata pewnie będzie już tak duży jak te ogiery, ja zapewne też, ale nieco mniejsza, bo już teraz jestem od Leona o pół głowy mniejsza.
-Marcella! nic ci nie jest?- odwrócił łeb
-Chyba nie, a tobie?
-Też nic...przepraszam
-Co? ale za co?
-Że dopuściłem do tego że nas złapali, jestem ogierem i jestem starszy od ciebie...nie powinienem dopuścić do tego aby nas złapali...ciebie
-Przestań, to nie twoja wina- usłyszałam otwieranie dzwi, spojrzałam w trochę ludzi, cofnęłam się na sam koniec, w kąt, ale weszli do mnie i zaczęli ciągnąć, nie byli wcale delikatni, jak się przewróciłam, ciągnęli jeszcze bardziej, nie było też zejścia z tego wozu, do ziemi było chyba metr, nie dali mi nawet wstać, wyciągnęli mnie i spadłam prosto na ziemię, krzyknęłam, oni to zapewne usłyszeli jako ryczenie, po chwili zaczęłam kwiczeć jak zaczęli mnie na siłę podnosić, wierzgałam nogami ale za to oberwało mi się kijem po zadzie, najgorsze było to że nie mogłam użyć skrzydeł.
-Leon pomóż...błagam- znów się przewróciłam na ziemię, nie miałam nawet siły wstać, ludzie mnie tak zostawili przywiązując do wozu, lina była przepiona za to coś na moim łbie i za linę za szyji.
Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz