- Mówiłaś że nie jesteś nerwowa - zauważyłem, parsknęła, mierząc mnie wzrokiem, nie wiedziałem czego mam się po niej spodziewać.
- Zawsze tacy jesteście! Macie nas za gorszych od siebie, tylko dlatego że jesteśmy silniejsi od was! - zaczęła mnie osaczać, przechodząc z jednej strony do drugiej i blokując mi jednocześnie drogę ucieczki: - A może dlatego że żywimy się mięsem, a wy marną zieleniną!
- Ta zielenina jest normalna dla koni...
- Tak?! - zbliżyła do mnie łeb, przyciskając mój do ściany: - Żałosne... Z nami inne drapieżniki nie zadzierają, a na was polują i kto jest lepszy?!
- Nie jestem tu po to... Znaczy ciebie nie powinno tu w ogóle być, nie zamierzałem rozmawiać o tym kto jest lepszy. Mówiłem ci już, idź do Dolly ona cię tu przyprowadziła, nie wiem po co...
- Ale skoro już tu jestem... - odwróciła ode mnie wzrok: - Dołączę do stada, zaprowadzisz mnie do przywódców?
- Skąd mam wiedzieć czy można ci ufać? Chociaż... Raczej na pewno nie można.
- Po co miałabym kogokolwiek atakować w samym centrum stada? Rzuciliby się na mnie - podeszła do wyjścia, już się uspokoiła. Podszedłem od niej z boku.
- Niech będzie, ale żadnych sztuczek.
- Nie ma sprawy - uśmiechnęła się lekko, wydawało się że całkiem złagodniała, ale czy na pewno? Nie mogłem być pewien. Poszliśmy do stada, całą drogę byłem podejrzliwy co do niej. Obserwowała konie, jak już widziała je z daleka. Przystanąłem, nie chciałem ryzykować, jak ją zaprowadzę do stada, a ona kogoś zaatakuje to ja będę miał kłopoty.
- Idź już dalej sama, popytasz o przywódców - chciałem zawrócić, ale nim to zrobiłem poczułem ból w okolicy grzbietu. Ona znów wbiła we mnie szpon.
- Nie tak szybko! Ty zaprowadzisz mnie do przywódców, jasne?! - jeszcze bardziej wbiła szpon, nie mogłem złapać tchu, ani nie dałem rady krzyknąć, tak bardzo bolało. Przytaknąłem żeby tylko przestała, jak wyjęła ten szpon gwałtownie, to krzyknąłem zwracając uwagę koni. Część widząc mroczną klacz uciekła. Inni natomiast nie spuszczali z nas oczu, a zwłaszcza z obcej.
- Dokąd to?! Chyba was nie zjem?! - wrzasnęła, biegnąc w stronę koni.
- Stój! Co robisz?! - ruszyłem za nią.
- Tchórzę! - zaczęła gonić jednego z koni. Była to Katarina. Jeszcze nie widziałem jej takiej wystraszonej. Biegła tak szybko że prawie się wywróciła.
- Stój! Bo za chwilę na prawdę cię zabije! - zagroziła jej obca przyspieszając.
- Przestań! - krzyknąłem za nią, była za szybka. Odbiła się od ziemi, od razu lądując na grzbiecie Katariny, wbiła się w nią szponami, przewracając boleśnie, przygniotła ją do ziemi, kłami przytrzymała już jej szyję.
- Puść ją... - powiedziałem po woli, cały dygotałem, bałem się że za chwilę ja podzielę los Katariny. Ale nie zamierzałem stchórzyć, zwłaszcza że inne konie wszystko widziały i już pewnie biegły w naszą stronę. Mroczna klacz o dziwo ją puściła patrząc na mnie i tylko przytrzymując Katarine ciężarem ciała i szponami. Z jej kłów ociekała krew. Katarina za to darła się na cały głos. Łez też nie szczędziła. Nie słyszałem własnych myśli.
- Cisza! - mroczna poruszyła szponami, które tkwiły w grzbiecie klaczy, rozcinając go nieco. Wzdrygnąłem się, odruchowo chcąc odwrócić wzrok.
- Będziesz krzyczeć to będzie bardziej bolało! - groziła obca. Katarina zdusiła krzyk.
- Chciałaś dołączyć do stada, tak?! - krzyknąłem, jednak nie tak głośno jakbym chciał, strach mi to uniemożliwiał.
- Co ja takiego zrobiłam?! To oni uciekali przede mną!
- Nie masz prawa ich atakować... Nikogo z nas... - obejrzałem się, pędziło już na nas stado.
- No nareszcie... - obca wyjęła szpony z tamtej, Katarina zniknęła od razu, podrywając się do ucieczki tak gwałtownie jak w życiu jeszcze nie widziałem. Mroczna uśmiechnęła się lekko.
- Miło was... - nie dokończyła, a konie zaczęły ją atakować, przewróciły ją i dalej już nic nie widziałem, mroczna klacz zniknęła w tłumie, słyszałem tylko krzyk, pomruki podobne do warkotu i odgłosy walki. Młoda się jakoś wyrwała po kilku minutach i uciekła w stronę gór. A ja później musiałem się z tego wszystkiego tłumaczyć, zaraz po tym jak się przyznałem że to ja ją tu przyprowadziłem.
Minęło kilka dni od tego zdarzenia, Dolly dręczyła teraz inne konie, a mnie zostawiła w spokoju. Myślami byłem przy tej młodej mrocznej klaczy, ciekaw co się właściwie z nią stało. Wybrałem się w góry, nie spodziewając się że tam ją w ogóle znajdę. Ku mojemu zdziwieniu leżała przy jednej ze skał, prowadziły do niej ślady krwi, a więc musiała krwawić.
- Hej... - szturchnąłem ją, chyba spała. Otworzyła po woli oczy, strosząc gwałtownie sierść i raniąc mnie kłami w nogę, przewróciłem się przez ból.
- To ty... Aiden... - dopiero teraz zauważyła.
- Dzięki, przez ciebie mam już piątą ranę... - spojrzałem na nią krzywo.
- Nic mi się nigdy nie udaje... - popłakała się nagle, byłem zdumiony.
- Co ci...
- Ja chciałam dołączyć do was, bo tam gdzie się urodziłam jest mi źle, ale... Nie wyszło...
- Bo zachowujesz się tak brutalnie i agresywnie, więc co się dziwisz?
- Tak mnie uczyli Aiden, od małego tak nas uczą, to normalne zachowanie u mrocznych koni... - wtuliła się we mnie, mocząc przy okazji.
- Spokojnie...
- A mnie tak szybko ponoszą nerwy i ogólnie mnie ponosi... Nie chciałam cię zranić, ale ja inaczej nie potrafię...
- No już... Pomogę ci, jesteś młoda, jeszcze się sporo nauczysz... - sam nie wierzyłem że to mówię, ale miałem taki stosunek do niej jakby była moją córką. Zawsze chciałem mieć córeczkę, z Luną. Co prawda ta obca to była dorosła klacz, no może dopiero co dorosła, ale jednak dorosła.
- Tak myślisz? - momentalnie przestała płakać: - Dzięki - wtuliła się we mnie: - Jesteś świetnym... Przyjacielem jakiego w ogóle miałam, właściwie to jedynym.
- Cieszę się... Chyba...
- To kiedy zaczynamy? - podniosła się z ziemi.
- Możemy już teraz, jeśli chcesz...
- Teraz... Teraz muszę dokądś pójść, wybacz... - odbiegła nagle. Wpatrywałem się w nią jak oddalała się stopniowo, kompletnie zbity z tropu.
Nie widziałem jej kolejne kilka dni, zwątpiłem już że wróci. Myliłem się. Z samego rana jak wstałem i wyszedłem z jaskini, usłyszałem jak ktoś mnie woła i to szeptem. Głos dochodził z lasu, ledwo znalazłem pomiędzy drzewami jego właścicielkę, bo było jeszcze dość ciemno, a jej czarna sierść wtapiała się w cień drzew.
- Gdzie byłaś tak długo?
- Nie mogłam ich zostawić Aiden... Mają tylko mnie... - odsłoniła cztery mroczne źrebaki, myślałem że mi oczy wyskoczą na ich widok.
- Zwariowałaś?!
- O co ci chodzi? To moje rodzeństwo... Przyrodnie...
- Ty chyba poskradałaś rozum, to mroczne konie...
- Ja też nim jestem i co z tego?! - najeżyła sierść i stanęła dęba, tym razem odsunąłem się gwałtownie, a ona lądując na ziemi podniosła już kopyto, chcąc mnie zranić tym swoim szponem, zamachnęła się nawet.
- Żadnych ran, rozumiesz?! Bo ci nie pomogę... I im... - zdążyłem powiedzieć, nim jej szpon trafiłby we mnie.
- Wybacz... - pochyliła łeb.
- Co to za zwyczaj?
- Już ci tłumaczyłam...
- Musisz się tego oduczyć.
- Wiem... - schyliła jeszcze bardziej głowę, niemal sięgając ziemi.
- Zero agresji, one chyba nie są agresywne prawda?
- Jeszcze nie... Chyba nie zdążyły się zbyt wiele nauczyć... A Aiden jest mały problem...
- Ja widzę tu same problemy... - spojrzałem po źrebakach, były dość przestraszone i wydawały się takie bezbronne, gdyby nie te kły i szpony.
- Nasze stado, ono... Nas zabije jak się dowie że odeszliśmy, że ich porwałam...
- Będzie dobrze... Chyba, musi... - dokończyłem już w myślach "to wszystko przez moją siostrzenicę, w co ja się wpakowałem?".
- Dziękuje za wszystko... - przytuliła się do mnie, odepchnąłem ją, patrząc na nią krzywo: - Nie jesteśmy razem... - ostrzegłem.
- Ale...
- Chodź, nie możecie tu być - ruszyłem przez las, musiałem ich zaprowadzić w góry, jakoś tak na około by nikt ich nie widział. Źrebaki były bardzo grzeczne, ciche i wydawało mi się że się bały, zauważyłem na ich ciele rany od szponów, podobnych do tych jakie stosowała ta młoda klacz, gdy chciała coś wymusić.
- Nad nimi też się znęcałaś? - spytałem ob drogę.
- To nie ja... Tylko inne mroczne konie, są sierotami i półsierotami, znaczy on jest sierotą, a cała trójka półsierotami, straciliśmy ojca - mówiąc to wskazywała po kolei na źrebaki, były z nią dwa ogierki i dwie klaczki: - W stadzie są przez to gorzej traktowani, każdy się na nich wyżywa... Na mnie też, nauczyłam się tego od nich, a gdy zaczęłam tak robić zyskałam sobie szacunek, u was tak to nie działa, prawda?
- Zgadłaś... - zacząłem im współczuć, Luna mi nieco opowiadała o mrocznych koniach, są agresywne i u nich liczy się tylko siła. Słabych zawsze traktują gorzej, a nieraz się ich pozbywają.
- Nikt nie może się o was dowiedzieć, mam nadzieje że dopilnujesz całą czwórkę i nie pokażesz się...
- Ale, ja myślałam że dołączymy do stada - przerwała.
- Tak od razu to nie wyjdzie... Muszę się upewnić że będziecie potrafili się zachować i nikogo nie zabijecie, ani nie rzucicie się na nikogo.
- Aiden proszę, chociaż im pozwól dołączyć...
- Nie ja o tym decyduje, tylko przywódcy.
- No to idź z nimi do nich, niech są bezpieczni w stadzie, potrzebują miejsca w którym nikt ich nie zaatakuje bez powodu i...
- Posłuchaj, w stadzie nie wszyscy są tolerancyjni, więc...
- To nic Aiden, ważne że nie będą ich atakować, nie masz pojęcia jak mroczne konie potrafią być brutalne, ja to jeszcze nic... - znów mi przerwała.
- Po woli, po pierwsze ci nie ufam i tym malcom też... Po drugie wolę się upewnić że nikogo nie skrzywdzą, nie chcę mieć nikogo na sumieniu. Wystarczy mi to co się działo z Luną, myślisz że było mi miło jak kogoś zabiła? Nie, chciałem jej pomóc, ale... Nie zdążyłem...
- Ja nic o tym nie wiem - przerwała mi po raz kolejny i to w porę, bo prawie bym się popłakał na wspomnienie o ukochanej, a mi nie wypadało tego robić. Przed obcymi też nie wypadało mi mówić o tym wszystkim.
- Ktoś z was ma problemy z furią?
- Z czym? A... Nie, bo my żywimy się mięsem.
- I co z tego?
- Mamy zaspokojoną potrzebę zabijania, podczas polowania, no i wtedy furia się nie pojawia, dopiero jak odstawi się mięso to większość ma z nią problem, ale nie wszyscy. Mama miała kiedyś taki problem, stąd tyle wiem, ale opanowała to bez żywienia się mięsem tylko tą zieleniną... A potem odeszła i...
Milczałem, zamyśliłem się nie słuchając już na nią, właśnie zrozumiałem że dałoby się pomóc Lunie, ale było za późno, gdybym wiedział to wcześniej, gdybym spotkał wcześniej tą mroczną klacz... Gdyby Luna jeszcze żyła, w końcu byśmy to opanowali.
- Aiden... - szturchnęła mnie.
- Tak?
- Co z tobą? Zamyśliłeś się?
- Trochę... Nie ważne, chwila, a na co polujecie? Chyba nie na...
- Konie? Nie, no co ty? Po co miałabym do was dołączyć i zjadać członków stada w którym jestem? Chciałabym zbudować tu jakieś relacje, może przyjaźnie... Żywimy się innymi zwierzętami.
- Obyś nie okazała się oszustką i nie wpakowała mnie w jakieś kłopoty... - zatrzymałem się, a wraz ze mną cała piątka. Wierzyłem jej po części, ale nie całkowicie. Jedyny powód dla którego nie mogłem jej zaufać nie był jej gatunek, ale to że przyprowadziła ją Dolly.
- Tutaj się ukryjecie - wskazałem na dość obszerną grotę przed sobą, znajdowała się w głębi gór, w mało uczęszczanej części. Obca uśmiechnęła się do mnie, prowadząc źrebaki do środka: - To do zobaczenia później, muszę im coś złapać...
- Czekaj, kiedy zamierzasz się przedstawić? - zatrzymałem ją, jak wyszła z groty, zostawiając w niej rodzeństwo.
- Ups... Jestem Damu, co znaczy krew, mama mnie tak nazwała kiedy odkryła że musi unikać zapachu krwi i w ogóle styczności z nią, aby zapanować nad furią, a tak nie miałam żadnego imienia... Nie kochała mnie, zajmowała się mną bardziej z obowiązku i porzuciła przy najbliższej okazji, chciała być taka jak wy, zwykłe konie... Wyparła się mnie, bo jestem mrocznym koniem, a z nimi nie chciała mieć nic wspólnego, choć sama też jest mroczną klaczą... A oni - wskazała na grotę, z której wyglądały mroczne źrebięta: - Nie mają jeszcze imion, są od innych klaczy, gorszych od mojej matki, w sumie moja mama była raczej z tych jeszcze dobrych matek...
- Damu - przerwałem jej: - Pytałem tylko o imię...
- Tak... Cieszę się że mam kogoś komu mogę wszystko powiedzieć - wtuliła się do mnie: - Bardzo cię lubię Aiden...
- I lepiej żeby na lubieniu się skończyło... - odsunąłem ją: - Jestem zaję... Wierny, swojej zmarłej partnerce.
- Pójdę już, do zobaczenia - odbiegła, chciałem już pójść, ale niespodziewanie wyskoczyła za jakieś skały przede mnie: - Zostaniesz z nimi? - poprosiła, wskazując w kierunku groty.
Ciąg dalszy nastąpi