Menu

sobota, 28 maja 2016

Zmiany cz.19 - Od Karyme, Zimy, Azury, Ulrike

Od Karyme
Myślałam że to sen, albo że umarłam, ale to była prawda. Rosita przeżyła, widziałam ją, ale co z tego skoro znów miała zginąć. Miałam nadzieje że im uciekła, czekałam zwijając się z bólu aż pojawi się gdzieś na horyzoncie. Próbowałam jakoś wstać, lecz nogi odmawiały mi posłuszeństwa, nie kontrolowałam ich ruchu w pełni. A czas mijał, zapadła już noc. Przestawałam mieć nadzieje, docierało do mnie że tu umrę z myślą że Rosita także nie żyję. Konie wracały, było ich mniej, niż wcześniej, na ich czele szedł ten ogier, syn Zorro. Minęli mnie dość szybko. Więc już było po wszystkim... A największą winę miałam ja, gdybym nie uciekła, to nic by się takiego nie stało. Ta cała walka potoczyłaby się inaczej... Zamknęłam oczy, próbując wstrzymać oddech i wtedy usłyszałam kolejne kroki. Otworzyłam znów oczy, widząc inną grupę koni, było ich mniej niż tamtych, jedna klacz i dwa ogiery, a na ich grzbiecie Rosita. W fatalnym stanie...
Mnie także zabrali, zatrzymaliśmy się w jakieś jaskini, kawałek stąd. Nie czułam już bólu, bo obca klacz podała mi dość silne zioło. Zasnęłam, budząc się kolejnego dnia, lecznicza roślina jeszcze działała, więc w dalszym ciągu nie czułam bólu.
- Musisz wstać... - oznajmiła obca.
- Co z Rositą? Co oni jej zrobili? - spytałam, widziałam ją tylko z daleka, bo później już nie chcieli jej pokazać. Nie martwiłam się już o siebie, byłam przekonana że zasłużyłam sobie na taki los, zabiłam tyle koni. Dlaczego? Dlatego żeby nie czuć tego przeszywającego bólu, jaki zadawał mi Zorro.
- Znacie się? Tak myślałam... Wstawaj... - podniosła mnie praktycznie na siłę, przednie nogi mi zjeżdżały na boki, a tylne bezwładnie się uginały. Klacz szarpnęła mocno, wyciągnęła mi głowę tak szybko i mocno do tyłu, że myślałam że złamie mi kręgosłup, coś jakby pękło. Taki usłyszałam odgłos.
- Połóż się - puściła, właściwie nie zrobiłam nic, a runęłam na ziemie, klacz przycisnęła przednie nogi do mojego grzbietu, tym razem poczułam ból, gdy mocno nacisnęła, krzyknęłam aż.
- Znów musisz wstać - poinformowała, zmusiła mnie nawet do chodzenia, posuwała mnie kawałek po ziemi, nim mogłam zrobić nieudolnie parę kroków. Jak puściła, znów się przewróciłam.
- Będzie dobrze...
- Co z Rositą? - spytałam ponownie.
- Ech... - westchnęła ciężko, kładąc po sobie uszy: - Spóźniłam się, ledwo odratowałam ją od śmierci, choć nie wiadomo czy przeżyję, ale... - wbiła wzrok w ziemie.
- Ale?
- Ale już doszło do najgorszego.
- Czyli?
- Ten ogier, zabawił się jej kosztem... Niestety, chyba nawet coś jej uszkodził, ale nie jestem pewna... Mocno krwawiła... A obiecałam ją chronić, ją i Pedro, ale... Hira miała inne plany, musiałam jej słuchać, więc aby dotrzymać obietnicy, upozorowałam własną śmierć. Jestem Heather.
Byłam w szoku, bałam się o przyjaciółkę, zwłaszcza o jej psychikę, po tym co ten drań jej zrobił... Nie pytałam nawet kto to ten Pedro i co ona robiła u Hiry, nie byłam w stanie więcej o nic pytać.
- Jest na razie nie przytomna, walczy o życie... - mówiła dalej Heather: - Muszę zabrać was dwie do waszego stada, a sama wrócić do swojego. Potrzebują mnie tam. W waszym stadzie jej pomogą, wyruszymy jutro. Odpocznij i zjedź coś... Potem znów pomogę ci wstać na nogi, musisz dużo chodzić... Musisz być silna. Jak masz na imię?
- Karyme... - przedstawiłam się prawie że półgłosem, patrząc w ciemności wydobywającą się z głębi jaskini.

Od Zimy
Przebudziłam się, nieco zdezorientowana, nie wiedziałam jaki to dzień, ani jaka pora, ale to było normalne. Ostatnio całymi dniami próbowałam spać. Podniosłam się z ziemi, długo już nie wychodziłam na zewnątrz, nie mówiąc o tym że nie widywałam rodziny... To była wyłącznie moja wina, ale tak było lepiej, jakoś łatwiej było przetrwać każdy kolejny dzień z kompletną obojętnością na wszystko. Tak przynajmniej sobie ubzdurałam. Kiedy nic się nie wiedziało, co się wokół dzieje było lepiej, bo każda kolejna tragedia doprowadzała mnie do ruiny. Ale czy się zamartwiałam, czy byłam taka jak teraz, krzywdziłam wszystkich wokół i sumienie tak czy inaczej nie dawało mi spokoju, dusiłam je w sobie z całych sił. Ale nieraz puszczały mi nerwy. Załamywałam się tak bardzo że bałam się że coś sobie zrobię, żyłam już właściwie na siłę, nie chcąc zadać ukochanemu tego najgorszego ciosu, własnej śmierci... I tak wszystko było na jego głowie, ale byłam pewna że rodzina już się do tego przyzwyczaiła, trwało to tak długo...
Wyszłam na zewnątrz, pogoda była idealna, pomimo jesieni, słońce grzało przyjemnie w grzbiet, chmur prawie nie było na niebie. Ale ja nie zwracałam na to uwagi, dla mnie wciąż padał deszcz i wiał silny wiatr. Poszłam na łąkę, okrężną drogą, omijając stado. Nie chciałam nikogo widzieć. Zatrzymałam się gdzieś na uboczu, skubiąc trawę, tylko tyle żeby nie bolał mnie żołądek i żebym mogła znów zasnąć, bo ten ból mi na to nie pozwalał. Tak, jadłam z przymusu, nie pamiętałam już chwili kiedy to miałam apetyt, kiedy miałam jakąkolwiek ochotę na jedzenie. W głowie miałam pustkę, jakąkolwiek myśl, odrzucałam od siebie, nie chciałam myśleć o przeszłości, teraźniejszości czy nawet przyszłości, wszystko i tak było bez sensu i bez jakiejkolwiek nadziei.
- Czemu jesteś taka smutna? - usłyszałam obcy, źrebięcy głos przy swoim boku. Spojrzałam w stronę klaczki. Odsunęłam się gwałtownie, ona wyglądała jak moja zmarła siostra. Albo miałam omamy, albo to był kolejny senny koszmar, co myślałam że dzieje się na prawdę.
- Shady... - odezwałam się półgłosem, z łzami w oczach, chciałam o niej zapomnieć, ale nie mogłam, skoro wciąż ją widywałam.
- Ja jestem Safira, mama mówi że Shady to moja babcia i że jesteśmy bardzo podobne - mała podeszła po woli do mnie: - Nie płacz, babcia na pewno jest tam szczęśliwa i czeka tam na nas... - wtuliła się do mojego boku: - Wujek Szafir mi mówił że wszyscy co...
- Odejdź ode mnie! - odepchnęłam ją nogą: - Zostaw mnie w spokoju! - krzyknęłam na cały głos, czułam strach, miałam wrażenie że siostra wciąż mnie nawiedza, że mnie dręczy w różny sposób.
- Nie chciałam nic złego...
- Odejdź stąd! - wrzasnęłam, zamrażając podłoże, wystarczyło kilka sekund, a pokryłabym ją lodem, już nie mogła się ruszyć, bo zamroziłam jej kopyta, tylko kopyta, bo ktoś przeszkodził mi momentalnie.
- Nie! - wyskoczyła nagle z krzaków niebieska klaczka: - To... To moja wina, to był mój pomysł... - zaczęła się tłumaczyć, spuszczając łeb: - Proszę, nie zabijaj jej... Ja chciałam tylko żeby narobiła sobie problemów, namówiłam ją żeby ciebie pocieszyła, ale... Ale nie wiedziałam że zechcesz ją zabić... - cała się przy tym trzęsła. Otrząsnęłam się, cofając lód i zaciskając oczy. Liczyłam że odejdą, zanim znów poniosą mnie nerwy.
- Chodź.. - powiedziała niebieska do tej karej.
- Przepraszam...
- No chodź już! - krzyknęła tamta, słyszałam jak odbiegły, westchnęłam ciężko, starając się uspokoić.

Od Azury
- Jesteś cała? - dopytywałam Safiry, pokiwała mi głową że tak. A było tak zabawnie, przez cały czas powstrzymywałam śmiech, obserwując wszystko w krzakach, ale później mocno się wystraszyłam. Nie chciałam żeby Safira umarła, ale żeby zniknęła, albo żeby jej się oberwało, ale nie chodziło mi o jej śmierć.
- Azura to prawda co mówiłaś? - zapytała mnie nagle, jak już się zatrzymałyśmy, bezpieczne w stadzie.
- Ale co? - udawałam niewiniątko.
- Dlaczego chciałaś żebym miała kłopoty?
- Zapomnij o tym, ok?
- Myślałam że się lubimy... A co ja takiego zrobiłam, że mnie nie lubisz?
- Zabrałaś mi mamę, jak już chcesz wiedzieć... - przewróciłam nerwowo oczami.
- Przepraszam... To może pójdziemy do mamy i... Zobaczysz, chodź - złapała mnie za grzywę, ciągnąc za sobą. Nie zaprotestowałam, byłam ciekawa co chce zrobić. Przebiegłyśmy przez całe stado kilka razy, nie mogąc nigdzie znaleźć mamy, w końcu skierowałyśmy się nad wodospad. I właśnie tam była mama i to z tatą. Jak tylko do niej podbiegłyśmy i Safira już chciała przerwać im rozmowę, pojawiła się Zima. Saf schowała się za mną, a ja uciekłam do taty i ukryłam się pod nim.
- Nie chce widzieć tu tej karej klaczki - powiedziała do mamy przywódczyni: - Podrzuć ją do jakiegoś innego stada, ma stąd odejść.
- Co ty wygadujesz? Nie zostawię jej komuś obcemu, to źrebie, nie jest niczemu winne! - sprzeciwiła się mama, obejrzałam się do tyłu, Safira akurat stała za tatą.
- Ma jej tu nie być...
- Dlaczego?! Bo przypomina ci siostrę?! - mama poderwała się z ziemi, a chora noga ugięła się pod nią i prawie upadła.
- Wynoś się stąd i to razem z nią! - Zima wskazała na Safire, która cofnęła się parę kroków, po czym odeszła szybko, pewnie dlatego że się przy nas popłakała.
- Przepraszam mamo, ja nie chciałam... - Saf podbiegła do mamy.
- To nie twoja wina, maleńka... - mama przytuliła ją do siebie, a we mnie aż się gotowało. Pewnie jakbym się przyznała co narobiłam, to mama już by nie była dla mnie taka miła jak dla "ukochanej" Safiry.
- Skoro przywódczyni tak chce to odejdziemy wszyscy razem, nic tu nas już nie trzyma.
- A wujek Szafir?
- Pójdzie z nami Safi. Snow mógłbyś do niego pójść?
Tata przytaknął idąc w stronę stada.
- Mamo, ale jesteś pewna? - wtrąciłam się: - Dokąd pójdziemy?
- Jeszcze nie wiem... - mama położyła się na ziemi.
- Ale Danny by nas nie wyrzucił, może...
- Azura nie mieszaj się w sprawy dorosłych. Myślę że tak będzie lepiej, może po drodze znajdziemy Karyme.
- Przecież to nasz dom, mamo... - wtrąciłam się znów, nie chciałam odchodzić i to przez głupią Saf.

Od Karyme
Wyruszyliśmy z samego rana, ledwo co świtało. Rosita nadal była nieprzytomna, niósł ją jeden z ogierów, drugi natomiast pomagał iść mnie. Heather szła na przodzie, nie byłam pewna czy chcę wracać, ale nie chciałam zostawiać przyjaciółki samej, zwłaszcza po czymś takim co tamten ogier jej zrobił.
- Nie musimy wracać do Hiry, może zostańmy na Zatopi? - zapytał jeden z ogierów.
- Teraz każdy przyda się u nas, zostało nas bardzo mało i do tego ktoś musi ostrzec Hire i stado przed synem Zorro, nikt nie wie o jego istnieniu. Ale jak chcecie możecie zostać - odpowiedziała mu Heather.
- Z tego co wiem, na Zatopi nie ma żadnych wojen czy konfliktów, prawda? - spojrzał na mnie, przytaknęłam tylko, nie chciałam się wtrącać, nie miałam ochoty rozmawiać. Myślami byłam przy przyjaciółce i przy Shadow, która umarła z mojej winny wraz z źrebakiem.
- Zanudziłabym się tam - zażartowała Heather: - Mówię, jak chcecie możecie zostać, nie zdradzę, was przed Hirą, ale wiecie szybciej czy później może się dowiedzieć że przeżyliście i uciekliście.
- Racja... A szkoda, bo wolałbym już skończyć z takim życiem, ciągle tylko walczyć i walczyć, i czekać aż nadejdzie na ciebie kolej i ktoś cię zabije.
- Nie narzekaj tak, umiesz walczyć i jesteś jednym z najlepszych...
- Heather, a nie martwisz się że Hira domyśli się że to dziwne że trzy konie niezłe w walce nagle zginęły? - odezwał się tym razem drugi ogier. Zapadła cisza, tymczasem ja w oddali zauważyłam już granice Zatopi.
- Jesteśmy już prawie na miejscu - odezwałam się znów.
- Dobrze, trzymajcie się z tyłu, najpierw powinnam uprzedzić przywódców, zanim tak wtargniemy - Heather pobiegła do przodu.

Od Urlike
Nikt nie wiedział co się ze mną stało, uciekłam jak tylko Pedro wybiegł z tej przeklętej jamy, wraz z Rositą. Kiedy to zostawili mnie zupełnie samą, jakoś wydostałam się na zewnątrz, biegnąc, a raczej idąc szybko w przeciwną stronę niż oni. W pewnym momencie otoczyły mnie płomienie. Były zbyt wysokie, a ja zbyt słaba bym mogła je przeskoczyć. Wbiegłam w nie, od razu wskakując do wody po drugiej stronie. I w niej spędziłam kilka następnych dni. To wszystko co przeżyłam uważałam za koszmar, ale prawdziwym koszmarem okazał się Zorro i syn, którego mu urodziłam. Znęcali się nade mną, ale nie chciałam do tego już wracać, to już koniec...
Kilka dni po ucieczce postanowiłam zobaczyć co się stało, życzyłam Zorro śmierci, przez całą drogę do tego przeklętego miejsca. Mijałam ciała zmarłych koni, bez cienia współczucia, mi także nikt nie współczuł, nikt. Nawet syn, którego wychował Zorro na gorszego od siebie. Przyzwyczaiłam się do cierpienia, sprawiło że stałam się silna i znów nie mogłam pozbyć się zła, które wpoili mi rodzice, nie próbowałam. Byłam gotowa zemścić się na każdym kto mnie skrzywdził. Byłam gotowa zabić własnego syna, Zorro... Zorro już nie musiałam, bo w końcu znalazłam go martwego. Jego ciało było zaplątane w gigantyczne liany z kolcami, a jeden z nich przebijał mu głowę na wylot.
- Mam nadzieje że cierpiałeś, choć trochę jak ja... - schyliłam się nad jego ciałem. Nagle usłyszałam głosy, schowałam się bez wahania. Znosiłam ból z najlżejszym trudem, przestałam zwracać na niego uwagę, bo gdy czułam go codziennie mogłam się przyzwyczaić.
- Szukajcie ich, musimy ich załatwić! - wszędzie poznałabym ten głos, to właśnie był mój "kochany synek". Musiałam się wymknąć, ruszyłam w stronę, spalonej ziemi i kolejnych martwych ciał, te tutaj już gniły. Odór był nie do zniesienia.

Uciekłam do lasu, dotarcie na miejsce zajęło mi całe dwie doby, byłam wycieńczona. Położyłam się przy jednym z drzew. I dopiero wtedy kiedy zobaczyłam przywódców, Zime i Danny'ego, zdałam sobie sprawę w jakim lesie byłam. Skryłam się za drzewem, miałam nadzieje że mnie nie zauważą. Szybko się rozeszli. Danny został sam, postanowiłam ujawnić swoją obecność. Wyszłam z kryjówki, a wtedy choć był daleko, dostrzegł  mnie.
- Kim jesteś? - zawołał idąc w moją stronę, położyłam się, po co miałam się nadwyrężać i tak byłam w fatalnym stanie. Liczyłam że przywódca mnie nie skrzywdzi, co do Zimy pewnie nie mogłabym na to liczyć. Cała wina za śmierć jej siostry spadła na mnie, a kto zajmował się cały czas Shady? Kto się poświęcał wszystko swoim obowiązkom? Tego nie doceniła... Nikt nigdy...
- Kto ci to zrobił? - Danny zatrzymał się przede mną, najwyraźniej mnie nie poznał, pewnie zapomniał, albo wyglądałam tak bardzo źle...
- Mój ukochany i syn... - wbiłam wzrok w ziemie, czekałam jak każe mi się wynosić, albo jak się zlituje i przyjmie mnie na powrót do stada.
- Ulrike?
Podniosłam wzrok słysząc własne imię.
- To ja... A przynajmniej to co ze mnie zostało... - oczy mi się zaszkliły, tyle już razy dążyłam do czegoś co zwało się szczęściem, a spotykało mnie samo nieszczęście, albo fałszywe szczęście.
- Zostań tutaj, przyśle kogoś po ciebie - Danny już zawrócił.
- Pozwolisz mi wrócić do stada?
- Tak.
Położyłam łeb na ziemi, przymykając oczy, pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam się bezpieczna i że mogę spokojnie zasnąć, odpocząć. Zemsta zaczeka...


Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz