Kiedy tam dotarliśmy okazało się że z moim ojcem jest też Maylo.
- Ty się go boisz, dlatego mnie tu zaprowadziłaś - stwierdziłem patrząc na Mitigande, jej podkulone uszy i spuszczona nieco głowa sama nasunęła mi odpowiedź.
- Tato... - podszedłem do Jima.
- Aiden... Synku, tak dawno cię nie widziałem - przytulił mnie mocno, czułem jego kości, tak bardzo był chudy, na dodatek blizny na pysku i grzbiecie sugerowały że sporo przeżył, niektóre były dość dziwne, takie paski przebiegające wokół pyska. Zdaje się że po uździe i to jak się domyślałem o wiele za małej uździe jak dla mojego ojca. To mogli mu zrobić tylko ludzie.
- To mój dziadek? - spytał syn.
- Tak Maylo... - odezwała się półgłosem Mitiganda, odsuwając nieco Maylo skrzydłem, od mojego ojca.
- Nic wam nie zrobię, nie jestem aż taki zły, to wszystko co mnie spotkało to wina Felizy, to przez nią mnie wyrzucili synu i... Wnuku... - tata spojrzał również na Maylo.
- To prawda że Dolly jest twoją i Felizy córką?
- Tak... Niestety, ale gdybym mógł zabiłbym tego źrebaka.
- Tato, nawet tak nie mów...
- Nie ważne, cieszę się że was widzę, ciebie również Mitigando, mam nadzieje że jesteście ze sobą szczęśliwi.
- Tak... - skomentowała Miti, patrząc gdzieś w dal, postanowiłem nic nie wspominać na ten temat, niech tata myśli że jesteśmy razem i tak nie wróci do stada.
- Co u twojej mamy? - zapytał tata.
- Mama... Ona... - nie mogłem tego z siebie wydusić, uszy przycisnąłem aż do szyi, Maylo spuścił łeb, dokańczając za mnie: - Babcia umarła, dawno temu...
- Co takiego?! To nie możliwe! - tata odsunął się gwałtownie: - To wszystko winna Felizy! Jestem pewien!
- Nie prawda tato...
- To niby czyja wina?!
- Nie wiemy, ponoć ktoś ją zabił, ale... Kto? Nie wiem... - przyznałem: - Po za tym moja siostra także od dawna nie żyję...
- I dobrze, należało jej się! Chociaż tyle dobrego że wreszcie umarła! Ale Mel... Mel nie mogła umrzeć... Nie wierzę w to! - krzyknął: - Znajdę tego kto ją zabił! I sam go zabiję!
- Tato tylko się nie mścij to najgorsze co...
- Odsuń się Aiden! - ojciec pobiegł gdzieś i tyle go widziałem, przynajmniej Maylo się znalazł.
- Już mi lepiej, nie mów nic mamie - powiedział szybko do mnie.
- Ale o co chodzi? - dopytała Mitiganda, ale przez całą drogę do stada postanowiłem milczeć, żeby nie wydać syna, po co miałem go kompromitować przed matką? Miti nie musi wszystkiego wiedzieć.
Od Prakerezy
Dolly nie dawała mi spokoju, śpiewając ściągnęła tu inne konie, śmiały się ze mnie jak tak stałam jak słup, a ona mnie okrążała, popychając co chwilę.
- Ej ty, krzywo-szyjcu, miałaś śpiewać razem ze mną, głos ci ukradli? - odezwała się do mnie, słyszałam jak reszta wpadła w większy śmiech, wraz z nią. Starałam się nie płakać, ale na darmo moje starania. Chciałam już stąd uciec, Dolly nie stawała mi już na drodze, ale inne konie tak, a ja tylko cofałam się przed nimi żałośnie.
- Oto przed wami, porażka życiowa... - naśmiewała się dalej Dolly. Popchnęła mnie nagle, tak że upadłam, nie próbując nawet wstać. Zakryłam się grzywą żeby chociaż nie widzieli moich łez. Śmiechy nie ustawały. A ja zaczęłam już nawet się trząść, błagałam w myślach żeby ten koszmar się skończył.
- Trzeba było śpiewać, to już bym cię zostawiła... - pochyliła się nade mną, z szyderczym uśmiechem na pysku. Zauważyłam Nikite, która przepchnęła się gwałtownie przez inne konie, idąc w stronę Dolly. Podeszła ją od tyłu, stanęła dęba i uderzyła tak że Dolly wpadła w ziemie prosto na głowę. Bałam się że coś jej zrobiła, a nie chciałam by siostra miała problemy.
- Zobaczymy czy teraz będziesz się śmiała?! - krzyknęła Nikita, następnie mierząc wzrokiem inne konie. Ku zdziwieniu jej, mnie i innych, Dolly się śmiała, jeszcze jak leżała na ziemi. Podniosła się patrząc na Nikite i śmiejąc jej się prosto w pysk.
- To było dobre, na prawdę... Takich bliskich kontaktów z ziemią już długo nie miałam - powiedziała przez śmiech. Nikita jak zwykle miała obojętną minę, pomogła mi wstać, w sumie to sama podniosła mnie z ziemi. Byłam nikim, nawet obronić się nie umiałam, ani przeciwstawić Dolly.
- Wariatka... - powiedziała ostro Nikita, poszła ze mną w stronę śmiejących się koni, mimo jej krzywego spojrzenia i parsknięć nie przestawali.
- Dokąd to? Miała pokazać co umie, niech zaśpiewa, chyba że się boi... - zatrzymała ją Dolly, wpatrując się na mnie: - No jasne, trzęsie się jak osika - zauważyła.
Nikita zignorowała ją ciągnąc mnie dalej, czułam się jakbym była ciężarem dla siostry, bo to ona zawsze musiała mnie bronić, zawsze chowałam się za nią, albo za rodzicami.
- Widzę że milczenie jest u was rodzinne - Dolly poszła za nami, aż pod samą jaskinie, inne konie się rozeszły. W sumie też wracając z nami, ale inną drogą, było już ciemno i każdy szedł spać.
- Nudne jesteście jak gapienie się w skałę - Dolly w końcu odpuściła, wchodząc jeszcze przed nami do jaskini.
- Możemy przenocować dzisiaj gdzieś indziej? - szepnęłam.
- Po co? Nie jesteś gorsza od reszty żebyś musiała spać osobno - Nikita pociągnęła mnie za sobą, zaparłam się, wcale nie chciałam żeby mnie widzieli, wolałam być sama.
- Łza nie wygłupiaj się - powiedziała siostra, puszczając mnie, cofnęłam się od razu do tyłu, próbując jakoś zakryć grzywą blizny, ona w końcu je cały czas widziała.
- Jestem nikim... - wymamrotałam przez kolejne łzy.
- Nie pozwalam ci tak mówić! To że Leon cię oszpecił to nie znaczy że jesteś nikim! Nie mają prawa się z ciebie naśmiewać! - wykrzyknęła Nikita, przytuliła mnie do siebie: - Albo pożałują...
- Nie chcę dziś wracać do stada, proszę... - szepnęłam, przez płacz, odsuwając się od siostry.
- Później już w ogóle nie będziesz chciała spać w jaskini - spojrzała mi prosto w oczy, nie mogłam na nią nawet popatrzeć, tak strasznie się wstydziłam, całą sobą, wyglądałam jak potwór, a zachowywałam się jak kompletna ofiara.
- Tylko dzisiaj... - powiedziałam, wbijając wzrok w ziemie.
- Będziemy spały blisko wyjścia, co ty na to? - przekonywała mnie Nikita, na domiar złego właśnie zauważyłam że przez cały czas obserwował nas jakiś ogier, chyba nazywał się Domino. Patrzył głównie na mnie, ale wydawało mi się że jego wzrok był nieco inny niż reszty. Kiedy zorientował się że go widziałam, odwrócił głowę w inną stronę.
- To jak? - dopytała Nikita.
- Dobrze... - weszłam za nią do jaskini i rzeczywiście położyłyśmy się przy samym wejściu. Ciężko było mi zasnąć.
Zaspana otworzyłam dopiero oczy jak już prawie wszyscy wyszli z jaskini. Słońce już dawno górowało wysoko na niebie. Poszłam na łąkę, szukać rodziców, mieli dzisiaj wrócić, chciałam się dowiedzieć jak idą im poszukiwania. Wmieszałam się w stado, próbując ignorować spojrzenia innych i to co mówią. A szeptów było coraz więcej, w końcu nie wytrzymałam, ruszyłam biegiem przez stado, roniąc przy tym łzy. Chciałam jak najszybciej się stąd wydostać. Ktoś stanął mi na drodze, nie mogłam określić czy specjalnie czy też nie. Ledwo zahamowałam, był to duży ogier i miał spore mięśnie, i był to ten sam ogier co obserwował nas późnym wieczorem, przed jaskinią, Domino.
- Co się stało? - spytał, nie podniosłam nawet wzroku, żeby na niego spojrzeć, a był w porównaniu do mnie ogromny.
- Nic... - odpowiedziałam cicho, wymijając go szybko i biegnąc dalej.
- Prakereza zaczekaj - zawołał, ale i tak się nie zatrzymałam. Niby chciał pomóc, albo porozmawiać, sama nie wiedziałam czego właściwie chciał, wydawało mi się że on jedyny nie miał złych zamiarów, ale bałam się że jak reszta zacznie się naśmiewać. Jak tylko znalazłam się w lesie, zatrzymałam się kładąc na ziemi i zanosząc się płaczem. Dopiero teraz wszystko skumulowało mi się w głowie, wczorajsze ośmieszenie się przed Dolly i innymi końmi, dzisiejsze plotki i te wszystkie krzywe spojrzenia.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz