Menu

poniedziałek, 23 maja 2016

Samotność cz.55- Od Marcelli/Leona

-Bierzemy ich- zadecydował wujek
-Ale...
-Ty tutaj nie dowodzisz- wuj zmierzył wzrokiem mojego ukochanego, gdyby nie był moim partnerem to pewnie już dawno dostałby za te słowa...
-Jeszcze wspomnicie moje słowa- powiedział pod nosem Leo
-Leo...pamiętasz co ci mówiłam?
-Tak...
-No więc?
-Ehhh no przepraszam...wrócisz już do Armenka? cały jest zmarznięty
-Pewnie- skierowałam się w stronę synka, zobaczyłam także inne źrebaki, leżące w śniegu...same, bez opieki, te dorosłe konie nawet ich nie zabrały do środka aby je ogrzać.
-Ej..maluchy- zawołałam za nimi, dwójka z piątki spojrzała w moją stronę- chodźcie- położyłam się obok syna i podniosłam skrzydła, syna umieściłam przy sobie. Źrebaki wstały, podeszły do mnie niepewnie.
-No chodźcie- zachęciłam je, położyły się w końcu pod moimi skrzydłami, okryłam je tak, aby nie zawiewał na nie wiatr.
-Mercy?- Leo podszedł do mnie patrząc na mnie pytająco
-Nie mogłam tak na nie patrzeć jak marzną
-Ehh no rozumiem- położył się naprzeciwko mnie
-Niedługo stąd będziemy mogli uciec, jak byłam z wujkiem na patrolu, było czysto, ciężko się tutaj dostać nawet mutantom, a na dole leżą chałdy śniegu, to dla nich za duża przeszkoda.
-Chyba że wczęśniej zerżrą nas te mroczne konie
-Leon bardzo cię proszę, nie przy źrebakach
-Niech są tego świadome
-Są jeszcze maluchami, oszczędź im strachu, i tak go zbyt wiele mają..tak w ogóle to pomyślałam sobie
-Co?
-Może zabierzemy je do stada?
-No co ty? a kto się niby nimi zajmie?
-No na pewno znajdzie się ktoś ze stada kto je zaadoptuje, ja sama bym przygarnęła jakieś maleństwo
-Mercy masz jak narazie syna...
-I co z tego? one swoich rodziców potraciły, niech chociaż jedno z nich będzie szczęśliwe
-Ale to nie będzie nasze i...
-To nic...może nie pokocham je tak samo jak rodzonego syna, ale obdarzę chociaż miłością na którą zasługuje, ty też, prawda?
-Ja?
-No jakbym zaadoptowała to i ty byś został jego rodzicem, no przecież nie ja sama
-I tak uważam że to bez sensu
-A ja uważam że jesteś bez serca- odwróciłam od niego łeb
-Mercy to nie tak, tylko...
-Tylko co?
-Wolę mieć swoje źrebaki i zajmować się swoimi źrebakami, a nie wychowywać cudze
-To bądź chociaż dla niego wujkiem, tutaj chodzi o wychowanie i okazanie trochę miłości i bezpieczeństwa, o nic więcej, na to cię chyba stać, prawda?
-Ehhh no tak
-No właśnie, a jak narazie chodźmy spać



Tydzień później


Dużo czasu spędziliśmy w górach na zbieraniu sił, na ćwiczeniach i robieniu broni, w końcu nadszedł ten dzień kiedy to mieliśmy uciec, wszystko zostało przygotowan, broń i "pancerze" na grzbiety, bo tam najpierw atakują te bestie.
-Źrebaki na środek!- wykrzyknął wuj, otoczyliśmy wszystkie źrebaki, nieco słabsi byli bliżej nich, ci silni, szybcy i z mocami szli od frontu, w tym ja i Leon.
-My pójdziemy przodem- wujek i dwójka z łowców wyszli na przód, dwójka poszła z tyłu a pozostali łowcy szli po naszych obu stronach.
-Marcella...wszystko dobrze?- spytał z troską Leo
-Tak tak..- odparłam, szczerze to tak nie było, denerwowałam się mimo iż wcześniej tego nieodczówałam, wręcz przeciwnie, byłam pewna siebie i chętne do udziału, ale teraz? teraz przeszedł mnie strach.
-A ty? jest ok?
-Pewnie, w końcu stąd zwiejemy
-No tak- uśmiechnęłam się lekko na myśl o stadzie, tak dawno go nie widzieliśmy, ponad 6 miesięcy...pewnie nie raz nas szukali, ciekawe też jak tam rodzina Leo, jak tam Prakereza, zazwyczaj to ja ją ochraniałam oraz jej siostra, stawałyśmy po jej stronie kiedy ktoś się z niej wyśmiewał, a może znalazł się jakiś ogier który ją zaakceptował i się nią zaaopiekował? fajnie by było, bo jest piękną klaczą pomimo szpecących ją głębokich blizn...które...które zadał jej własny rodzony brat, niby wybaczyłam to wszystko Leonowi, ale nadal pamiętam, pamiętam i boli mnie każde wspomnienie, ale znowu wspominanie dzieciństwa z Leonem...coś cudownego, szkoda tylko że mama nie zdążyła tego wszystkiego zobaczyć, zobaczyć moje szczęście, mojego syna, partnera...moją rodzinę, nie raz o niej myślę, jakby to było gdyby żyła, gdyby ojciec jej nie zabił, może i to okropne, ale gdyby żył to sama wymierzyłabym mu sprawiedliwość i go zabiła..
-Marcella idziemy- przez to wszystko się zamyśliłam, i nie zauważyłam kiedy inni zaczęli już iść
-Wybacz- ruszyłam szybko, słyszałam te wszystkie odgłosy poruszających się martwych ciał, ocierających o siebie kości, pomrukiwanie i warczenie, nienaturalne dla koni.
Wydostaliśmy się za zewnątrz, panował mrok i słychać było tylko szelesty i krzyki zabijanych koni i innych zwierząt
-Teraz musimy być cicho- szepnął wuj, wszyscy szliśmy czujni, rozglądając się i szukając wzrokiem mutantów i innych potworów.
-One tu są!- wrzasnęła naglę jakaś klacz, momentalnie rzuciła się do ucieczki
-No pięknie- parsknął wujek, nawet nie wiadomo kiedy, a zleciała się ta "szarańcza"
-Cofajcie się, już! my wychodzimy na przeciw a my uciekajcie- mroczne konie wybiegły im na przeciw atakując, my w tym czasie uciekliśmy wolną drogą, po drodze odpierając ataki potworów.
Naglę jeden z nich przedarł się do środka, wpadł prosto na Armenka, Leo nawet nie zdąrzył zareagować kiedy to rzuciłam się na ratunek synowi, uderzyłam potwora skrzydłem wbijając w niego włócznie którą miałam przy boku, wyjęłam ją z jego łba idąc już obok syna, mając go pod swoim skrzydłem.


                                                                     Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz