Minęło kilka dni, podczas których spędziłem wreszcie z synem trochę czasu, a i z Mitigandą również. Nie chciała odstępować Maylo na krok. Bywałem też zupełnie sam. Dziś zamierzałem pójść do Luny, coś trzeba było zrobić z jej ciałem. Jak tylko zobaczyłem znów ją martwą nie byłem w stanie powstrzymać napływających łez. Złapałem za jej ogon, ciągnąc po ziemi, dobrze że nikogo tu nie było. Przez całą drogę płakałem, wspominając nasze wspólne, szczęśliwe chwilę razem i ten ostatni moment...
- Bardzo bym chciał móc cię zobaczyć, szkoda że nie potrafię tego co mama... Widziałbym duchy to i ciebie... - powiedziałem do niej, zasuwając już głaz, zostawiłem ją w tym miejscu, w którym ją więziłem. Teraz tylko musiałem się zdobyć na to by poinformować przywódców o całym zdarzeniu. Nim odszedłem otarłem jeszcze łbem skałę, tak jakby to była Luna. Ją samą nie mogłem dotknąć, bo jej martwe ciało zaczęło się już rozkładać.
- Zakochałeś się w skale wujku? - usłyszałem głos Dolly, jakby miała się już nawet śmiać.
- To znowu ty... - odwróciłem się do niej, a już myślałem że będę miał spokój, w końcu przez kilka dni nie widywałem siostrzenicy. Miałem spojrzeć na nią krzywo, ale zdziwienie mi na to nie pozwoliło.
- Co ty... - zauważyłem te wszystkie ozdoby, w jej grzywie, ogonie i naszyjnik na szyi: - Skąd to masz?
- Zrobiłam małą wycieczkę i znalazłam parę kwiatów i pióra, ale najlepszym znaleziskiem okazał się bursztyn, spójrz tylko, czy nie jest przepiękny? - przechyliła go lekko nogą, unosząc ją z ziemi.
- Spójrz tylko na tą ważkę w środku... - podeszła bliżej mnie: - Zastygła w tym bursztynie tak jakby się zatrzymała w czasie, zupełnie jak ja, pamiętam tylko śmierć i jak się obudziłam, a co było wcześniej... Hmm, coś mi tam świta, ale to niewyraźne wujku... Powiesz mi co tam widziałeś w moich oczach, no wiesz, wtedy, hm?
- Nic ci nie powiem, do puki nie ożywisz Luny, jest w środku...
- Czyżbyś miał zaniki pamięci? To nie dobrze wujku. Mówiłam ci już że ja...
- A zostaw mnie - odszedłem od niej pospiesznie, zaśmiała się.
- Ależ jesteś naburmuszony, ty biedaku - stanęła mi na drodze: - Przecież masz jeszcze Miti, ona przynajmniej cię nie pożre... - śmiała się: - Ale może przywalić ci skrzydłem, albo odlecieć...
- Przestań...
- Trochę odmiany ci nie zaszkodzi wujku, a jak tak bardzo chcesz Lunę, to znajdę ci inną Lunę, chodźmy do lasu tam jest mnóstwo Lun, nawet nie będziesz widział różnicy...
- U nas w lesie nie ma mrocznych koni.
- U nas nie ma? A to niespodzianka, nie wiedziałam - zaśmiała się głupio: - Każdy o tym wie, a czy mało jest lasów? Znajdziemy las, znajdziemy Lune 2.
- Mogłabyś dać mi spokój, jak cię nie było czułem się jakoś lepiej - odszedłem od niej.
- Oj, mama byłaby zła, gdyby widziała jak mnie spławiłeś wujku - powiedziała, na szczęście stojąc tam gdzie stała. Obejrzałem się jeszcze dla pewności, Dolly ruszyła w inną stronę niż ja.
I znów przez kilka dni jej nie widziałem, najgorsze że syna także, szukałem go wszędzie. Myślałem już że jego matka nie pozwoliła mu zbliżać się do mnie, lecz ona także go szukała. A gdy Maylo pojawił się w końcu na łące...
- Maylo... - podszedłem do niego i zamilkłem od razu. Był zajęty. Nawet mnie nie zauważył. Dolly z nim była.
- Podobam ci się? - spojrzała na niego zalotnie.
- Trochę...
- Tylko trochę? - zbliżyła do niego głowę, cały się zarumienił.
- Bardzo... - poprawił się. Zmierzyłem siostrzenice wzrokiem, ona widziała że jestem za Maylo, ale ten był przecież oczarowany jej widokiem. To już chyba wiadomo gdzie się podziewał te kilka dni.
- Możemy zostać parą nawet dzisiaj - uśmiechnęła się do niego, on także się uśmiechnął.
- Po moim trupie - wtrąciłem się do rozmowy.
- Tato? Ja... Ja mam prawo decydować za siebie - odpowiedział mi Maylo kompletnie zamyślony, nie spuszczając wzroku z Dolly, podrygiwała łbem przebierając nogami z lekkim, ale zalotnym uśmiechem na pysku i z oczami wpatrującymi się w oczy Maylo.
- Chciałbyś żebyśmy byli razem?
- O, tak...
- A więc... - przerwała: - Jestem twoją kuzynką - powiedziała całkiem poważnie, Maylo położył uszy po sobie, a Dolly wpadła w śmiech.
- Ale...
- Mogłabyś zostawić mojego syna?! - uniosłem się zezłoszczony.
- Nie? - odpowiedziała, przerywając sobie na chwilę, po czym śmiała się znowu, szarpnąłem ją mocno by przestała, nie zareagowała.
- Jak mogłeś dać się tak nabrać, synu?
- My... No my... Kilka dni się spotykaliśmy i ja myślałem że... - odpowiedział mi Maylo.
Dolly wpadła w jeszcze większy śmiech, oparła się na mnie, jakby nie mogła już ustać, była dość ciężka.
- Nie możesz być moją kuzynką - odezwał się do niej mój syn.
- Ależ jestem Maylo, ty głuptasku... Ojejku, chyba złamałam ci serduszko.. - udała przejęcie i znów się roześmiała, odepchnąłem ją od siebie.
- Ale to nic Mayluś... Nie masz kochaneczki, ale masz wspaniałą kuzyneczkę - wtuliła się w jego bok, odsunął się od niej.
- Nie lubisz już mnie? Pardom... Nie kochasz już mnie? Nie wystarczy że jestem twoją kuzynką? Oj, to nie moja wina, ślepo-oki... - dodała, syn odwrócił od niej łeb, akurat pokazując jej to uszkodzone dawno temu oko, choć pewnie nieświadomie, tak jak sądziłem. Niemal otworzyłem pysk z szoku, bo mój syn się popłakał.
- Maylo... - szturchnąłem go lekko.
- Zostaw mnie tato! - odepchnął mnie gwałtownie uciekając w stronę lasu.
- Maylo! - ruszyłem za nim, ale Dolly stanęła mi tak nagle na drodze, że wpadłem na nią przewróciwszy się wraz z nią, spadła na grzbiet. Znalazła się pode mną.
- Dokąd wujku? Mayluś chce być teraz sam, nieprawdaż? - odezwała się do mnie, byłem już tak mocno zezłoszczony.
- Ty... Jak mogłaś zrobić co takiego?! Po co ci to było?!
- Dla zabawy... - odepchnęła mnie nieco tylnymi nogami: - Nic mu nie będzie, wujaszku...
Zeszedłem z niej, mierząc ją wzrokiem, uśmiechnęła się do mnie, kompletnie się nie przejmując, obróciła się na brzuch, wpatrując się z tym samym złośliwym już uśmiechem na pysku.
- Jeszcze raz... Jeszcze raz zbliżysz się do mojego syna, a pożałujesz! - zagroziłem, teraz miałem tylko Maylo, tylko on był dla mnie ważny, bo tak na prawdę tylko on mi został. Reszta rodziny odeszła, czy to zginęła, czy została wygnana jak mój tata. A Dolly, nie zasługiwała na to by być członkiem mojej rodziny.
- I nie nazywaj mnie wujkiem, bo już nim jestem, nie chcę cię znać, rozumiesz? - mówiłem dalej, a wyraz jej pyska nadal się nie zmieniał.
- Oj, wujku, ależ jesteś na mnie zły... - powiedziała smutnym głosem podnosząc się z ziemi: - A przecież to był taki niewinny żarcik, prawda? - trąciła mnie w bok. Odepchnąłem ją od razu i poszedłem w kierunku, w którym uciekł Maylo.
- Sztywny jesteś, nie masz za grosz poczucia humoru - usłyszałem jeszcze za sobą głos siostrzenicy.
Od Prakerezy
Od ostatnich wydarzeń minęło mnóstwo czasu, rany już dawno mi się zabliźniły, pozostawiając bardzo dobrze widoczne blizny na ciele, ale nie o to najbardziej się martwiłam. A o brata, nie było go już tak długo, ani jego, ani Marcelli, ani ich synka. Bałam się że coś im się stało i już nie wrócą, a przecież musieli. Najgorsze że nie miałam z kim o tym porozmawiać, rodzice wciąż byli zajęci, właśnie poszukiwaniem Leona, mama już nawet mu wybaczyła, a Nikita nie chciała o naszym bracie słyszeć ani słowa. Inne konie unikałam jak ognia, bałam się że będą mnie wyśmiewać za mój wygląd, wręcz wstydziłam się siebie. Wyglądałam jak jakiś potwór. Co rano wstawałam najczęściej pierwsza, by nikt mnie nie zauważył i wymykałam się z jaskini, tam dokąd nie zapuszczało się zbyt wiele koni. Nie raz nie mogłam być sama i mimo że od czasu do czasu byłam wśród stada, czułam się w nim okropnie skrępowana. Nawet przy siostrze zaczęłam odczuwać że jestem gorsza, choć ona nigdy nie dawała mi powodu żebym tak myślała. Rodzice także, a mimo to czułam to samo.
Dziś niemal cały dzień przesiedziałam w samotności nad wodospadem, płacząc żałośnie ilekroć spojrzałam we własne odbicie. Ściemniało się już, chyba jak nigdy, nikt tutaj nie przyszedł przez tyle czasu ile tu byłam. Zamiast się cieszyć, zaczęłam myśleć że to przeze mnie, że nie chcieli mieć nic do czynienia z taką maszkarą jak ja. I ponownie wyleciały mi łzy z oczu, podniosłam się ziemi, jednocześnie słysząc czyjeś kroki. Przestraszona obejrzałam się za siebie, ten ktoś był już dość blisko.
- Chyba już wiem czemu nazywają cię Łzą... - klacz podeszła do tafli wody, była ode mnie młodsza i kogoś kogo kiedyś widziałam, bardzo przypominała. Miała coś na szyi co mieniło się w zachodzących promienia słońca i chyba był to bursztyn, na dodatek miała też kilka innych ozdób wplecionych w grzywę i ogon.
- Bo wciąż tylko ryczysz - odwróciła do mnie wzrok, następnie pijąc wodę. Chciałam już pójść, odeszłam ledwo kilka kroków, a ona mnie zaczepiła, zatrzymując mnie natychmiast, z jej pyska kapała woda.
- Dokąd tak uciekasz? Hm? Straszna jestem, czy jak? No chyba nie wyglądam gorzej od ciebie? - zaśmiała się. Skuliłam uszy, próbując ją wyminąć, w oczach poczułam świeże łzy.
- Tobie by nawet ozdoby nie pomogły, ale wymiana szyi już tak - wybuchła na nowo śmiechem, chciałam ją wyminąć, ale ilekroć próbowałam to i ona stawała mi na drodze: - Ale spójrz na to z innej strony, żaden ogier cię nigdy nie skrzywdzi, a wiesz dlaczego?
Kiwnęłam jej ze strachem głową że nie.
- Bo żaden nie będzie miał ochoty na tak paskudną klacz, jesteś genialnym odstraszaczem na ogiery - szturchnęła mnie, śmiejąc się nadal.
- Mroczny koń zdaje się że by cię nawet nie tknął, widzisz jak dobrze być brzydkim? - zażartowała ponownie, podczas gdy ona rechotała, ja płakałam tylko cicho, czekając aż da mi spokój, nie umiałam się bronić, bałam się bronić, bo wierzyłam że każdy jest ode mnie silniejszy, a może właśnie tak było? W końcu co ja mogłam zrobić?
- Nie płacz, do wesela się zagoi... Ups... Już się zagoiło, szkoda... - dodała chwilę później: - Oprócz połowy szyi straciłaś też głos? No dalej, odezwij się, powiedź coś... - szarpnęła mnie lekko.
- Jesteś tam? - pochyliła łeb, patrząc mi w oczy, miałam już dawno spuszczoną głowę, zasłoniętą grzywą, błagałam w myślach żeby ktoś tu przyszedł i to przerwał, najlepiej Nikita.
- Hej! Nie ładnie tak płakać i ignorować kogoś - podniosła mi łeb swoim łbem.
- No dobra... - złapała mnie za grzywę, ciągnąc w stronę wody, zaparłam się nogami, nic mi to jednak nie dało. Zatrzymała się dopiero jak dociągnęła mnie do brzegu.
- Idź sobie, jeśli chcesz... - odwróciła się ode mnie, ruszyłam biegiem, jednak szybko wylądowałam we wodzie, bo ona na mnie naskoczyła, popychając mnie do jeziorka do którego wpadał wodospad. Byłam przez chwilę pod wodą i już pod wodą słyszałam jej śmiech, wynurzyłam się patrząc na nią zapłakana.
- No co? Pomyślałam że jest upalnie i przyda ci się ochłoda potworku - zbliżyła się do samej wody. Nie wychodziłam z niej, płacząc żałośnie.
- Jesteś gorszą ofiarą, niż Miti kiedyś, weź się w garść, bo to nudne znęcać się na kimś, kto nawet się nie broni, ani nie odezwie się słowem... - zaczęła chodzić wokół brzegu: - Hm... - spojrzała na mnie: - Ty umiesz śpiewać co? - weszła przednimi nogami do wody, tam gdzie było płytko: - Mama mi o tym coś tam wspominała. Mogłabyś mnie czegoś nauczyć - wskoczyła do wody, podpływając do mnie: - Co ty na to? Pośpiewamy, a ja w zamian cię obronie przed tymi co się będą wyśmiewać z twojej urody - zaproponowała.
- Tak jak... Ty? - odezwałam się zupełnie cicho.
- Oj, nie znasz się na żartach Łza... Chodźmy, pokaż co umiesz, chyba mi nie odmówisz co? - spytała, milczałam nadal.
- Ty milczku jeden - uderzyła mnie z lekka nogą, tak bardziej żeby mnie szturchnąć niż zadać ból: - Więc ja pokaże tobie co umiem... - złapała mnie za grzywę, nie próbowałam się sprzeciwiać, pomogła wyjść mi na brzeg. Otrzepałyśmy się obie z wody.
Od Aiden'a
Nie mogłem znaleźć nigdzie syna, ledwo co się trzymałem po śmierci Luny, nie zniósłbym tego, gdybym stracił także Maylo.
- Maylo! - mój głos rozniósł się na cały las, pędziłem między drzewami, jak najszybciej mogłem. Tego dnia nie znalazłem go w lesie, więc przekroczyłem granice. Nadal go wołałem, szukając wszędzie, aż ktoś niespodziewanie wylądował obok mnie.
Odskoczyłem aż w bok, gdy ją dostrzegłem i od razu nie poznałem: - Miti... Przestraszyłaś mnie.
- Nie widziałam nigdzie Maylo, ale widziałam twojego ojca...
- Na prawdę? Co tu robisz?
- To samo co ty, szukam naszego syna...
- Skąd wiedziałaś że uciekł?
- Stąd że nie miałbyś po co błądzić po lesie i tutaj gdybyś go nie szukał, został ci tylko on tak samo ja mam tylko syna i nikogo więcej... Po za tym słyszałam jak go wołałeś... - wzbiła się znów w powietrze.
- Czekaj, gdzie widziałaś mojego ojca? - ruszyłem za nią.
- Właśnie zamierzałam cię zaprowadzić, może nam pomoże...
- A ufasz mu w ogóle? Nie bez powodu go wyrzucili... Chyba... - odpowiedziałem niepewnie.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz