Menu

piątek, 6 maja 2016

Zmiany cz.14 - Od Rosity, Shanti, Zimy, Karyme

Od Rosity
- Wracaj do domu - zwrócił się do niej Pedro, tupiąc nogą, zamierzał ją przegonić. Ignis nawet nie drgnęła, nie bała się go i tylko spoglądała na nas niezbyt przyjemnym wzrokiem.
- Nie możemy jej zostawić - podeszłam do niego.
- Jak weźmiemy ją ze sobą, będzie jeszcze gorzej. Po za tym tamci się ockną i się nią zajmą.
- A jeśli nie? W okolicy mogą być pumy...
- Będziemy musieli tu wrócić, przecież nie odbierzemy jej matce - próbował mnie przekonać.
- I wrócimy, po twojego ojca także... Moi rodzice mają stado, wątpię żeby Hira chciała z nim walczyć - uspokoiłam go nieco.
- Dobra, ufam ci na słowo... - Pedro wziął małą na grzbiet, zrobił to szybko, ale też delikatnie. Ruszyliśmy dalej biegiem.
- Tylko żebym tego nie żałował... Miałem pomóc tacie, a zamiast tego ratuje ciebie...
- Nie mogłeś mnie zostawić, co? - uśmiechnęłam się lekko, wiedziałam co czuł i już nawet rozumiałam co to za uczucie. Zakochaliśmy się w sobie. Nie chciałam mu jednak o tym mówić, wolałam nacieszyć się wolnością, niż z kimś się wiązać, to było dla mnie za szybko. Pedro najwyraźniej też się nie spieszył, krył się z tym jak tylko mógł. Widziałam wielokrotnie jak spoglądał na mnie, jak uśmiechał się ukradkiem. A ja? Zachowywałam się podobnie.

Wszystko wskazywało na to że spokojnie dobiegniemy do Zatopi. Oddaliliśmy się na tyle że już nawet nie musieliśmy biec, szliśmy spokojnie.
- Może teraz ja ją wezmę... - spojrzałam na śpiącą Ignis. Pedro dźwigał ją przez całą drogę.
- Nie nie, jesteś ranna. Po za tym klacze nie powinny dźwigać, to zadanie dla nas.
- Na prawdę? Uważasz że jestem zbyt delikatna by nosić źrebaka?
- Nie powiedziałem tego...
- Pedro ja nie jestem jak inne klacze, umiem o siebie zadbać, nie chcę żebyś mnie ratował na każdym kroku czy mnie w czymś wyręczał. Wezmę ją... - chciałam wziąć Ignis, ale się odsunął, wiedziałam że to zrobi. Zbliżałam się, a on odchodził wciąż w bok. W końcu zaczęliśmy się z tego śmiać.
- Pedro...
- Nie nie Rosita, jesteś ranna, ja ją poniosę - uparł się.
- Późno już... - spojrzałam w niebo, było usiane zewsząd gwiazdami: - Może gdzieś... - przerwałam gdy spojrzał na mnie dziwnie.
- Przenocujemy - dokończyłam, a mu ulżyło, przewróciłam oczami, jak mógł sobie pomyśleć że mam na myśli coś innego.
- Może tam? - wskazał na jaskinie za nami.
- No to chodźmy - ruszyłam przodem, nagle, z lekka utykając na jedną nogę.
- Co jest? - zmartwił się od razu.
- To ze zmęczenia... Jeszcze nie wydobrzałam od tego wypadku...
- No właśnie, czy powinniśmy tyle chodzić? Powinnaś odpoczywać.
Weszliśmy już do jaskini, kładąc się przy wejściu, Pedro położył ostrożnie Ignis na ziemi. Przebudziła się, ale potem szybko obróciła się na drugi bok, znów zasypiając. Spojrzeliśmy na siebie na wzajem, Pedro odsunął się nieco, zauważając że jest dość blisko mnie, wręcz obok. Uśmiechnęłam się skrycie, kładąc głowę na ziemi, przed zaśnięciem spoglądałam jeszcze na niego. Nie przyszło nam do głowy żeby ktoś z nas czuwał tej nocy.

Rano były tego skutki. Jak tylko się obudziłam, zobaczyłam tuż przy wyjściu kilkanaście koni. Patrzyli na nas z niezbyt przyjemnym wyrazem pyska. Ignis już tu nie było, a Pedro nadal spał nieświadomy. Podniosłam się z ziemi, badając wzrokiem konie, przy okazji czując ich niechęć wobec nas. Nagle rozeszli się na boki. Robiąc miejsce dla Hiry, która podeszła do mnie. Była zadowolona, co było dla mnie zagadką, przecież uciekłam i to z jej córką.
- Brawo, a jednak się przemogłaś - odezwała się pierwsza, patrząc mi prosto w oczy.
- Nie wiem o czym mówisz.
- Niemal zabiłaś tamtego ogiera, nie zwróciłaś nawet uwagi ile siły włożyłaś w tamten cios.
- Ja chciałam go tylko ogłuszyć...
- Nie, chciałaś obronić jego - wskazała na Pedro, niestety miała rację. Skierowałam uszy do tyłu.
- Jeśli chcesz potrafisz działać - pochwaliła: - Dobrze że nie musiałam cię zabić, bo gdyby zostawiłabyś tam moją córkę, nie uszłoby to tobie płazem - ostrzegła: - Chodź ze mną - poszła przodem. Zerknęłam na Pedro, nie ruszając się z miejsca.
- Nie, nie będziesz mi mówiła co mam robić.
- Chodź, chyba że wolisz żeby cię zabrali siłą tam gdzie ja chcę - odezwała się zupełnie spokojnie. Szturchnęłam Pedro kopytem, żeby już się obudził.
- Złapali nas... - szepnęłam, idąc niechętnie w ślad za Hirą. Pedro ruszył za mną, ale nie pozwolili mu dalej iść. Obejrzałam się za nim, upewniając się że nic mu nie robią.
- Nic mu nie zrobisz - dogoniłam Hirę.
- Nie, po co mi ranny koń? Wolę żeby był cały i zdrowy, taki lepiej się nadaje do walki.
- Ja jestem ranna...
- To nic, wydobrzejesz. I zapamiętaj jedno, to ostatni raz kiedy próbujesz ucieczki, w swoim czasie wrócisz do domu, o ile przeżyjesz walkę... A jestem pewna że dasz sobie radę.
- Nie będę walczyła, nie rozumiesz? - zastanawiałam się kiedy to do niej dotrze.
- To ty nie rozumiesz, że nie masz wyboru. Jesteś zdana na moją łaskę.
- Nigdy nie walczyłam...
- Ale masz moc... I nie mów że nigdy nie walczyłaś, na pewno był moment w którym musiałaś walczyć. Za dużo się szwendałaś...
- Nie twoja sprawa, nie masz prawa mnie tu więzić i zmuszać do walki, nie należę do twojego stada i nie chcę do niego należeć - zmierzyłam ją wzrokiem, miałam dość, chciałam już być wolna, chciałam wrócić do domu, zobaczyć rodzinę i przyjaciół. Chciałam żeby wiedzieli że nadal żyję...
Zapadła cisza, nadal szłyśmy w jakieś miejsce, do którego ona sama mnie prowadziła. Zatrzymałyśmy się w środku lasu, był dość mały jak na las.
- Wierność, jest najważniejsza. Tutaj wszyscy są gotowi za każdego oddać życie.
- Chyba raczej tylko za ciebie...
- Tak, ja jestem najważniejsza, a wiesz dlaczego? Bo beze mnie nie ma stada, nie masz pojęcia ile przeszliśmy wojen, ile trzeba mieć siły by przetrwać wszystkie trudności, wszystkie przeciwności losu. Jesteś za młoda by to zrozumieć - odwróciła ode mnie głowę, zrobiło jej się ciężko na sercu, lecz doskonale ukryła ten moment.
- Coś się wydarzyło że...
- Nie ważne, nie mogę ci zaufać, bo akurat moje zaufanie straciłaś w chwili ucieczki - przerwała mi, dodając: - Przewidziałam to na szczęście i kazałam cię śledzić, oprócz tych dwóch ogierów, było jeszcze kilka koni, ukrytych przed waszym wzrokiem, poszli za wami aż tu, a jeden z nich poinformował mnie o wszystkim. I dobrze się stało, dzięki tobie złapaliśmy tego drugiego ogiera... Chyba już wiesz że nie masz jak uciec, znam każdy twój krok - odeszła ode mnie, po prostu mnie zostawiając. Zdawało się że samą, ale jak tylko wspomniała o śledzeniu przez inne konie, rozejrzałam się uważnie i rzeczywiście między drzewami zauważyłam kilka, niemal idealnie ukrytych koni. Wróciłam do Pedro, rozmawiał z ojcem, którego opatrzyli. Podeszłam do nich, a wtedy momentalnie ojciec Pedro się na mnie wydarł: - To wszystko twoja wina! Gdybym cię nie ratował nie opóźniłabyś wędrówki i by nas nie złapali! Głupia klacz! Samobójstwa jej się zachciało!
- Samobójstwa?! Nie wskoczyłam do rzeki żeby się zabić...
- Przecież widać gołym okiem że tylko tak można w niej skończyć! - ogier poderwał się z ziemi.
- Tato przestań! - Pedro osłonił mnie przed nim: - To nie jej wina... - na szczęście jego słowa momentalnie go uspokoiły.
- Ech... Wybacz... Jak ci tam było na imię?
- Rosita.
- Ah tak... Ja jestem Szpon, a wy, słyszałem że już się poznaliście.
- Tak - uśmiechnęłam się lekko do Pedro, po chwili też się zawstydziłam. Pedro zmieszał się nieco, wędrując w przestrzeń wzrokiem.
- Jak się skończy ten koszmar to wyruszymy w dalszą drogę.
- A nie wolelibyście dołączyć do stada? - zaproponowałam, Szpon pokiwał w rozbawieniu głową.
- My i stado? Proszę cię... Od pokoleń jesteśmy samotnikami, ja, mój ojciec, dziadek, pradziadek i prapradziadek i jeszcze wielu wstecz, wędrowało od zawsze wraz z rodziną po świecie. Żyjemy sobie samotnie, ale dzięki temu możemy zaznać pełni wolności.
- Wolności... Ale można ją zaznać nawet w stadzie, tam jest nawet lepiej niż samemu...
- Nie ważne, nie zmienię zdania, a Pedro pójdzie ze mną, jako mój syn, chyba że chciałbyś już zakładać rodzinę.
- Yhym... Tato - wtrącił Pedro, nieco zakłopotany, znów się do niego uśmiechnęłam, tym razem skrycie, by nikt nie zauważył.
- Wtedy możesz sobie odejść i żyć na własne kopyto - dokończył Szpon.

Od Shanti
Snow pomógł mi zmienić opatrunek, rana wyglądała już na tyle lepiej że spróbowałam wstać. Opierając się o jego bok. Wydawało się że wszystko jest w porządku, ale po paru krokach oprócz bólu, strasznie utykałam na tę nogę. Chwilami myślałam że za chwilę się przewrócę, na szczęście Snow był obok, w razie czego złapałby mnie lub poleciałabym na niego, a że był silny, nawet by nie poczuł jak na niego spadłam. Położyłam się na ziemi.
- I jak? - spytał Snow: - Lepiej?
- Tak... - uśmiechnęłam się na siłę, nie chciałam go martwić. Zresztą nie wiadomo czy umiałabym mu to tak wyjaśnić żeby nie spanikował, a zrozumiał. Nie powinnam już była tak utykać, a zwłaszcza tak mocno. Martwiłam się że Zima mi coś uszkodziła w tej nodze. W końcu lód przebił się niemal na wylot. I straciłam mnóstwo krwi w ciągu kilku dni.
- Widziałeś Karyme? - spytałam, a Snow ciągle przyglądał się mojej nodze.
- To widziałeś ją? - szturchnęłam go.
- A to utykanie to normalne czy...
- Tak tak, odpowiesz mi? - uśmiechnęłam się znów, on także wtulając się we mnie.
- Poszła nad rzekę.
- Znowu?
- Tym razem po to by zaprowadzić tam wujka... Yyy... Elliot'a i chyba też tą drugą... A... Tori. Karyme powiedziała im o wszystkim, bo ciocia oczywiście milczała.
- A już się martwiłam że znów będzie tam siedzieć, musi zapomnieć.
- Tak jak ja o rodzicach?
- A twoja siostra, gdzie ona się podziewa? Zwykle nie odstępuje nas na krok.
- Gdzieś się szwenda, mówiła że poszła kogoś szukać.
- Karyme jej mówiła o Rosicie?
- Nie przypominam sobie.
- Pewnie myśli że się gdzieś podziała, albo... - chciałam odruchowo wstać, ale się powstrzymałam, spojrzałam na Snow'a porozumiewawczo. Nie zrozumiał, bo nadal stał tak jak stał.
- Azura... - przypomniałam sobie, w momencie jak chciałam mu powiedzieć by zabrał mnie na grzbiet.
- Co z nią?
- Wiesz gdzie jest?
- Yyy... Nie?
- Zostawiliśmy ją z innymi źrebakami, więc teoretycznie nie powinno jej się nic stać... Teoretycznie...
- A dlaczego tak mówisz? Teoretycznie? - Snow pochylił lekko głowę w bok, jakby się zastanawiał.
- Przecież wiesz jaka jest nasza córka, chodźmy, weźmiesz mnie na grzbiet?
- Jasne... - zrobił to błyskawicznie, aż przestraszyłam się że mnie upuści, choć nigdy mu się to nie zdarzyło. Na łąkę ruszył ze mną biegiem, Azura na szczęście bawiła się z innymi. Ulżyło mi, wiedziałam że muszę mieć oko na córkę, nauczyłam się wychowując Karyme, która lubiła gdzieś znikać i pakować się w kłopoty wraz z Rositą.

Od Zimy
Zakasłałam mocno i wtedy też się przez to obudziłam. Problem w tym że nie pamiętłam abym spała, albo chociaż wchodziła do jaskini.
- Shady? Jesteś tu? - zawołałam ją, przecież teraz była przy mnie. Spuściłam na chwilę wzrok na ziemie, głowa mi właściwie z lekka opadła, zobaczyłam krew na skalnym podłożu, musiałam ją wykasłać.
- Shady?! - krzyknęłam, oglądając się po sobie, wyglądałam okropnie, a przecież ona mnie uzdrowiła.
- Gdzie jesteś? Miałaś być we mnie... - poderwałam się z ziemi, natychmiast opadając na ścianę, obiłam się o nią. A gdy chciałam stanąć na nogi, zadrżały mi mocno. Nie miałam sił. Oparłam się więc o te ścianę.
- Mamo co ty wygadujesz? - w wejściu zauważyłam Tori, nie umiałam ocenić od kiedy tam stoi.
- Idź stąd... - odwróciłam od niej wzrok.
- Czemu nic nam nie powiedziałaś?
- Niby o czym?
- Jak to o czym?! - Tori uniosła na mnie głos, co jeszcze ani razu jej się nie zdarzyło: - O Rosicie... Wiem że wiedziałaś, Karyme powiedziała ci pierwszej...
- Tak? Nie wydaje mi się... - odwróciłam się do niej tyłem, opadając przy tym na ziemie, zacisnęłam mocno powieki. Tori do mnie podeszła, a ja akurat się popłakałam.
- Mamo... Zjedź coś, proszę... - powiedziała bardzo cicho, podała mi nawet trawę, którą prawdopodobnie przyniósł Danny.
- Zostaw mnie...
- Byłaś nieprzytomna przez kilka dni, jak mam cię zostawić? Nie chcę żebyś umarła... - wtuliła się we mnie na siłę, poczułam jej łzy na sobie. Zamroziłam ziemie pod nami, Tori podniosła się momentalnie.
- Nie chcę nikogo widzieć - wymamrotałam, kładąc głowę na ziemi. Tori w końcu sobie poszła.
- Mama się obudziła... - powiedziała do kogoś na zewnątrz i tyle ją słyszałam. Nie mogłam tego wszystkiego pojąć, to był sen? To poświęcenie Shady, poronienie, to sen? Dlaczego myślałam że działo się to na prawdę? Chyba już nie umiałam odróżnić rzeczywistości od snu. Powędrowałam wzrokiem na leżącą obok trawę, teraz to już nawet miałam bóle i głównie przez nie wzięłam ją do pyska. Gdy jadłam, roniłam przy tym łzy, zakrywając się grzywą. W wejściu wciąż kogoś widziałam, przechodziły tędy konie ze stada i jakoś dziwnie się na mnie patrzyły. Po kilku minutach przyszedł też Danny. Westchnął jak tylko wszedł do jaskini, już dawno skończyłam jeść.
- Nie wiem już co mam robić, może ty mi powiesz - powiedział.
- Chodzi ci o...
- I nie tylko o to - domyślił się: - Chcesz umrzeć? Zadać mi kolejny cios, za mało się dzieje?
- Danny ja... Ja nie mogę tego znieść... - rozpłakałam się niczym źrebie. Danny położył się przy mnie: - Zemdlałaś na kilka dni, bałem się że się nie obudzisz, jeszcze wcześniej...
- Nie przypominaj mi... Wybacz - wtuliłam się w jego bok, już dawno nie byłam taka wylewna jak w tym momencie: - Wciąż kogoś tracę... Zaczęło się od siostry... Nie... Od rodziców... Od taty... - wyłkałam, kasłając przy tym.
- Ja także, a muszę być silny...
- Próbowałam być silna... A wyszło gorzej niż... Niż.. - przez większy szloch nie mogłam złapać oddechu.

Od Karyme
Szłam tak wolno, że Danny i Elliot wrócili już dawno do stada, Tori natomiast nie chciała iść z nami, choć dziś czuła się dobrze. Przeszłam już obok wulkanów, minęłam się z nimi. Westchnęłam ciężko, jakoś zbierając się w sobie żeby nie płakać. Z Rositą znałyśmy się od źrebaka, bawiłyśmy się razem, a ile to razy wymykałyśmy się ze stada? Ciężko by zliczyć.
- Karyme, hej, zaczekaj na mnie! - zawołał ktoś z tyłu. Szafir, poznałam go po głosie.
- W końcu cię znalazłem, mam dla ciebie niespodziankę.
- Jaką? - spytałam z niezmienionym wyrazem pyska, byłam przygnębiona, wręcz dobita tym wszystkim.
- Chodź to się przekonasz.
- Nie mam ochoty...
- Oj no chodź, ja też za nią tęsknie, ale jakoś się nie przejmuje, chyba nie chcesz być jak Zima?
- Co? - poderwałam łeb urażona: - Nigdy nie będę jak ona, wiesz co zrobiła?!
- Głośno o tym w stadzie - przerwał, by dodać już przyciszonym głosem: - ...oczywiście jak nikogo nie ma z rodziny przywódców, przy nich nie mówią nic, a tak tylko plotkują ile wlezie.
- Chodźmy, miałeś dla mnie niespodziankę - zmieniłam szybko temat.
- Ah... Zapomniałem...
- Szafir, jak mogłeś zapomnieć?
- Zdarza się, ale za chwilę sobie przypomnę. A najpierw... Co powiesz na wyścigi?
- Chyba wiadomo kto wygra...
- Nie, jeśli pobiegnę przez las i cię zgubie - wystartował w stronę lasu, który mieliśmy już przed naszymi nosami.
- Ej - ruszyłam z kopyta, a za mną pozostał tylko kurz. Potrzebowałam tej chwili, chwili odetchnienia od tego co się wydarzyło, chociaż krótkiego momentu, w którym nie będę o tym myślała...

Od Zimy
- Musisz wydobrzeć, wszystko jakoś się ułoży, być może one żyją... Może znajdziemy w końcu Majkę, albo...
Odsunąłem się od niego, kuląc mocno uszy, nie chciałam o tym słyszeć, strata córek bolała tak mocno że wolałam nawet o nich nie myśleć, a co dopiero słyszeć, na dodatek mogłam stracić każdego. Panicznie się tego bałam...
- Mógłbyś zostawić mnie samą? - spytałam ukochanego przerywając mu w środku zdania.
- Najpierw coś zjedź i najlepiej jakbyś w końcu stąd wyszła.
- Zjadłam już - wskazałam na trawę. Danny tylko westchnął: - Te kilka listków? Nie wiem co mam już robić? Zmuszać cię do jedzenia?
- Zjem później... - chciałam już zasnąć, choć bałam się że znów pogubię się między snem a rzeczywistością i znów nie będę mogła niczego odróżnić. Po kilkunastu minutach Danny w końcu wyszedł. A ja na nowo pogrążyłam się w samotności.

Od Rosity
Oddaliłam się na chwilę od Szpona i Pedro, byłam ciekawa gdzie podziała się Hira. Skoro ona śledzi mnie, nie będę jej dłużna. Rozejrzałam się przy okazji zwiedzając część terenu. Przypadkiem zobaczyłam jednego z ogierów z Ignis. Ukryłam się za drzewami. Wygłupiał się z małą, właściwie już kończyli wspólną zabawę, widziałam jak klaczka położyła się obok niego zmęczona.
- Podobało ci się? - spytał.
- Pewnie tato - odezwała się jakby podekscytowana, ale nie była, czułam że jest znudzona. I tylko tłumiła to w sobie. Właściwie myślałam przez jakiś czas że Ignis nie mówi, bo dopiero w tym momencie usłyszałam jej głos. Po chwili przyszła też Hira, Ignis zdenerwowała się w środku, uśmiechając się na zewnątrz i udając że się cieszy na widok mamy, nawet podbiegła do niej, tuląc się mocno.
- Gdzie byłeś tyle czasu? - Hira zmierzyła wzrokiem ogiera.
- Zwiedzałem...
- Chyba nie spotkałeś się znów z tą klaczą?
- Już od dawna jej nie widziałem, jestem tylko twój - przy ostatnich słowach skłamał.
- Jasne. Bądź razie zabije każdą, z którą mnie zdradziłeś... - przygarnęła Ignis nogą, tuląc ją do siebie: - Już dawno byś był martw, ale chcę żeby Ignis miała ojca, nie tak jak Remzes. Chcę żeby była szczęśliwa... - spojrzała na córkę uśmiechając się lekko, ona także na nią spojrzała, zdumiona.
- Zostaniesz z nią jak wyruszymy walczyć z Zorro - dodała kilka sekund później.
- To także moja zemsta! Pójdę z wami! - poderwał się z ziemi, zdenerwowany.
- Chcesz by coś jej się stało?
- Nic jej nie będzie, tak jak Nevadzie nic...
- Zostaniesz z nią i będziesz ją chronił jak na ojca przystało! - przerwała mu Hira.
- Chyba raczej matkę, to ogiery powinny walczyć i ja będę walczył...
- Nie będziesz!
- Jako twój partner powinienem też przewodzić stadem, a tego się nie domagam, więc...
- Ignis, idź się pobawić - zwróciła się do małej, która natychmiast odbiegła zadowolona. Hira tymczasem zbliżyła się do tego ogiera. Tak blisko że ich pyski niemal stykały się ze sobą.
- Jak nasza córka by zginęła to automatycznie ty także jesteś martwy - zagroziła.
- Pewnie, decyduj sobie o wszystkim, niech by cię tak szlag trafił! - po tym jak krzyknął, uderzyła go w pysk, po czym on rzucił się na nią...


Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz