Menu

wtorek, 3 maja 2016

Drugie ja cz.10 - Od Malaiki/Cimeries'a

Wtuliłam się w niego, skoro już mnie przytulał, to i ja mogłam sobie na to pozwolić. Dobrze że wcześniej się wypłakałam, choć na prawdę tego nie lubiłam, ale przy kimś byłoby jeszcze gorzej niż w samotności. Poczułam się też senna, długo tu czekałam na Cimeries'a, cały ten bieg, a potem rozpacz i szukanie jakiegoś opatrunku, na piechotę, którym okazał się liść, mnie wymęczył. Nie byłam przyzwyczajona, na długie dystanse wciąż tylko latałam, a chodziłam nader rzadko. Teraz miało być inaczej. Nie mogłam tego zaakceptować... Usnęłam blisko Cimeries'a, że nawet nie wiedziałam kiedy.

Jak się przebudziłam było już późno, bok piekł mnie niemiłosiernie, ale nie okazywałam bólu. Cimeries dość mocno mnie wtedy zranił, co prawda nieświadomie. Dochodził też ból skrzydła, a raczej miejsca w którym powinno być. Czułam je o dziwo, tak jakby było całe połamane i poskręcane.
- Aj.. - mruknęłam zaciskając zęby, gdy Cimeries lekko się do mnie przysunął podczas snu, dotykając ranny z pod opatrunku. Nic dziwnego, była praktycznie noc, pewnie nie chciał mnie wcześniej budzić dlatego tu zostaliśmy. Podniosłam się w miarę lekko, napiłam się wody, korzystając z bliskości jeziorka. Byłabym zbyt zmęczona żeby szukać innego źródła wody. Musiałam popracować nad kondycją, przecież... Nie polecę... Spojrzenie powędrowało mi na chwilę na wodę, przez blask księżyca widziałam w niej swoje odbicie. Podniosłam głowę, z zwykłego przyzwyczajenia przyglądając się sobie. Odsunęłam się gwałtownie, kiedy moje oczy dostrzegły to co wciąż mnie dręczyło - brak skrzydła. A chciałam nie wracać w przeszłość, w sumie nie wracałam, to była teraźniejszość. Tu i teraz nie miałam skrzydła i nie będę go miała. Nikt mi go nie zwróci, nigdy... Poczułam łzy w oczach, westchnęłam ciężko, znów miałam płakać? Nie, żadnych łez... Zacisnęłam powieki, zamknęłam je bardzo mocno, starałam się pomyśleć o czymś innym. Spojrzałam na Cimeries'a, nadal spał. Przyglądałam się jemu dość długo, zamyślona. Aż otworzył oczy.
- W porządku? - spytał: - Jak długo już nie śpisz?
- Kilka minut... Zaschło mi w gardle - położyłam się obok: - I zabolało nieco - dodałam zamyślona.
- Ranny cię bolą? - Cimeries wstał.
- Tylko trochę...
- To może poszukam czegoś na ból.
- Nie fatyguj się, późno już... Nie takie rzeczy znosiłam - uśmiechnęłam się na siłę, na znak że wszystko jest w porządku.
- Najlepiej będzie wrócić już do stada...
- Nie spieszmy się, tu zdaje się nic nam nie grozi - położyłam łeb na ziemi, zamykając oczy. Nie chciałam żeby mnie dźwigał, latał ze mną... Wolałam już zostać na ziemi i nie przypominać sobie jak wspaniale jest tam wysoko, pośród chmur i ptaków... Tak bardzo uwielbiałam latać... Nie zdawałam sobie nawet z tego sprawy, do puki nie utraciłam tego co kocham.
- Polecę po zioła na ból, łatwiej ci będzie zasnąć jak nie będziesz go czuła - powiedział, słyszałam jak wzbił się w powietrze, nie otwierając już oczu. Westchnęłam przy tym.
- Ech... - usłyszałam jakiś obcy głos. Teraz już otworzyłam oczy i to momentalnie. Po drugiej stronie jeziorka była jakaś obca klacz. Podniosłam się z ziemi, chciałam się ukryć, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, to nie w moim stylu. Nie przejmowałam się tym co mówili o mnie przez moje kły, po co miałabym się martwić że nazwom mnie... Kaleką... No właśnie... To bardziej bolało... W tym samym momencie wrócił też Cimeries.
- Tam ktoś jest... - szepnęłam do niego, rozpościerając skrzydło, które mi pozostało. Obca zbliżyła się do nas, mrużąc oczy, jakby się chciała przyjrzeć.
- Madri? Co tu... - przerwała stając jak wryta, znalazła się dosłownie kilka kroków od nas: - Pomyliłam cię z kimś... - cofnęła się z przerażeniem w oczach, to było normalne, tylko że tym razem zastanawiałam się co ją przeraziło kły czy... Brak skrzydła?
- Kim jesteś? - spytał Cimeries.
- Ja tylko przechodziłam, nie róbcie mi krzywdy... - zaczęła błagać.
- Kim jest Madri? - spytałam, podchodząc do nieznajomej bliżej, cała się trzęsła jakby zobaczyła potwory, a nie nas.
- To moja... Znajoma... Podobna do ciebie... Tyle że bez kłów, z nieco jaśniejszą barwą sierści... Innymi oczami i... I... Z oba... - tu zamilkła, patrząc w miejsce gdzie miałam skrzydła: - Wybacz... Dasz mi odejść? Obronisz mnie, przed... Twoim znajomym?
Zdziwiłam się i to mocno, to oznaczało że obca nie bała się mnie, nie dygotała tak cała przede mną, tylko Cimeries'em, spojrzałam na niego pytająco.
- Coś ci zrobiłem że się tak mnie boisz? - spytał, zbliżając się do nas.
- N... Nie... Tylko... Spotkałam tego... tego ogiera... Któremu... wy... - i zemdlała. Spojrzałam ponownie na Cimeries'a. Po mojej głowie krążyło mnóstwo myśli, klacz podobna do mnie? Tata mówił że wyglądem przypominałam matkę, więc... Zresztą nie chciałam wiedzieć. Już Cimeries miał burzliwe spotkanie ze swoją matką, po co jeszcze ja miałabym odnajdywać swoją? Jak ani ona mnie, ani ja ją kompletnie nie znam. A ona pewnie nawet nie chce mnie znać.
- Co zrobiłeś tamtemu ogierowi? - spytałam, po długiej chwili milczenia.
- No lepiej żebyś nie wiedziała. Zresztą pewnie już się wykrwawił i nie żyję, zasłużył sobie przez to co ci zrobił...
- Nie jestem tego taka pewna... Nie lubię nikogo krzywdzić.
- A to że skrzywdził cię, było w porządku?
Milczałam, odzywając się po dłuższej chwili: - Nie... Może, może masz rację...

Następnego dnia wróciliśmy już do stada. Było mi już nieco lepiej, po woli zaczynałam się oswajać z tym że nie mam skrzydła, musiałam, bo inaczej bym chyba oszalała. Cieszyłam się obecnością Cimeries'a, znalazłam w nim oparcie. A tak nie dawno sama chciałam mu pomóc, ale pomogę, jak obiecałam.
Z samego rana poszliśmy nad wodospad, żeby nie słuchać szepczących pomiędzy sobą koni, których sprowokował mój widok. Rozmawialiśmy wyjątkowo o mało ważnych rzeczach. Choć ja wolałabym latać, ale... Już nie mogłam. Byłoby dość przyjemnie, gdyby nie zjawiła się tu Katarina.
- Ty to masz jednak pecha, nie mało że potwór to jeszcze kaleka - odezwała się do Cimeries'a.
- Lepiej uważaj, bo zaraz sama będziesz... - przerwał na widok kilku koni za nią.
- No, mów... - spojrzała na niego krzywo.
- Myślisz że dam ci się sprowokować? Nie jestem głupi. Odczep się od nas.
- Wodospad jest dla każdego...
- Może lepiej stąd chodźmy - wtrąciłam się.
- Nie musimy...
- Powspinajmy się trochę - nalegałam, nie chciałam żeby Katarina doprowadziła mnie do łez tak przy wszystkich, a w tym stanie było to możliwe. Nie byłam jeszcze gotowa by się z nią zmierzyć, albo żeby ignorować jej docinki. Nie na temat mojego kalectwa. Poszłam, zanim Cimeries się zdecydował. Nim doszłam na miejsce, zdążył mnie dogonić, lądując przy mnie.
- To idziemy? - odezwałam się szybko, żeby tylko nie pytał, czemu tak sobie poszłam.
- No dobrze.
Przez resztę drogi nie wspomniał o niczym. Na miejscu zaczęliśmy się wspinać, szło mi nie najlepiej, wymachiwałam jednym ze skrzydeł, ale nie mogłam sobie nim zbytnio pomóc, to przypominało mi tylko o braku tego drugiego. Cimeries był wciąż obok, już z kilka razy mnie złapał jak straciłam równowagę. Jak dotarliśmy na szczyt już nie chciałam z niego schodzić, podziwiałam widoki, które były na dole. Położyłam się nawet blisko krawędzi.
- Mieliśmy nieco popracować żebyś zapanował nad tym instynktem - przypomniałam.
- Później, odpręż się trochę - położył się przy mnie, obejmując mnie skrzydłem.
- Ciężko mi to wychodzi, zazwyczaj... - przerwałam, znów bym wspomniała o locie, tylko on mi wciąż tkwił w głowie.

Minęły może z dwie godziny, a usłyszeliśmy jak ktoś tu idzie. Spojrzeliśmy na zbocze góry.
- Nie wierzę... - skomentowałam na widok Katariny. Nawet tu miała zamiar nas nękać? Podniosłam się z ziemi: - Chyba jej się dzisiaj nieźle nudzi - wzbiłam się odruchowo w powietrze.
- Malaika! - Cimeries zanurkował za mną. Spadałam i to całkiem szybko. Jak mogłam zapomnieć że nie mam skrzydła? Wymachiwałam desperacko tym jednym, do momentu, aż Cimeries już mnie trzymał. Tym razem chcąc nie chcąc wypłynęła mi pojedyncza łza z oka. Wylądowaliśmy na dole po drugiej stronie góry. Tu Katarina raczej nas nie dostrzeże.
- Jesteś cała?
- Tak - złożyłam skrzydło, mocno przyciskając je do boku, aby się opanować, bo kolejna łza wyleciała mi z oka.
- Wybacz, zapomniałam się... - dodałam, patrząc czy przypadkiem Katarina tu do nas nie idzie. Słyszałam kroki, Cimeries już mnie osłonił, wychodząc Katarinie na przeciw. O dziwo to nie była ona, ale ta klacz, którą wczoraj spotkaliśmy. Był z nią ktoś jeszcze. Pegazica.
- Więc to ty jesteś Cimeries? - odezwała się obca: - Nieźle go wczoraj załatwiłeś, tak się składa że miałam z nim zatargi, z twoją matką zresztą też... - była uderzająco do mnie podobna, gdyby nie jaśniejszy odcień sierści, brązowe oczy i śnieżnobiałe skrzydła byłyśmy identyczne, no i jeszcze wiek, bo była ode mnie starsza.
- Rozumiem że jesteś... -
- Madri. Przystojniaku... Lubię takich jak ty, niebezpiecznych i nieprzewidywalnych... Tylko wtedy czuje się żyłkę emocji... - uśmiechnęła się do niego zalotnie, klacz która jej towarzyszyła już dawno się wymknęła.
- Mamo... - wtrąciłam się, z wyraźną zazdrością w głosie. Nie chciałam nawet żeby tak na niego patrzyła, Cimeries był ze mną.
- Mamo? Chyba mnie pomyliłaś z kimś? - spojrzała na mnie dziwnie: - Ja miałabym być z mrocznym koniem? Chciałaś mnie obrazić kaleko? - odezwała się ostro: - A nawet jeśli, porzucone źrebie nie jest już moim źrebakiem. Od początku byłaś niechciana, o ile ty to ty...


Cimeries (loveklaudia) dokończ


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz