Przebudziłam się czując coś ciepłego przy sobie i to na pewno nie był Snow, bo ten ktoś był raczej mały. Okazało się że to Safira, która musiała od jakiegoś czasu spać, bądź leżeć przy mnie.
- Cześć mamo - powiedziała na mój widok, uśmiechając się do mnie.
- Jak tu weszłaś? - spytałam przestraszona, przestraszona że ktoś ją widział. Na szczęście chyba nie, bo wszyscy jak na razie spali.
- Poszłam za tobą, ale tu duuużo koni... - podniosła się z ziemi.
- Nie nie... - złapałam ją szybko, przysuwając do siebie, ukryłam ją między sobą, a Snow'em.
- Zrobiłam coś złego?
- Nie... Mów ciszej skarbie, dobrze? - spojrzałam kontem oka na inne konie, upewniając się że jeszcze spali.
- Przepraszam... Nie chciałam nikogo obudzić - szepnęła tym razem.
- Wyjdziemy po cichu z jaskini i pójdziemy do wujka Szafira, dobrze? - podniosłam się ostrożnie, starając się nie pokazywać po sobie bólu, choć noga bolała mnie nie ubłagalnie przy każdym nacisku czy stawaniu na niej.
- Musimy być bardzo cicho - przypomniałam małej. Przytaknęła wstając i idąc krok za mną.
- Mamo... A przedstawiłabyś mi parę koni, proszę...
- Później maleńka... - puściłam ją przodem, aby mieć na nią oko. Rozglądała się po śpiących koniach, musiałam ją z lekka popychać żeby szła szybciej.
- Shanti? - usłyszałam głos Florencji z tyłu, odwróciłam się gwałtownie, zasłaniając jak się da Safire.
- Co ci się stało? Czemu tak utykasz?
- To już dawno... Miałam mały wypadek... - cofnęłam się parę kroków, by Safira jakoś dostała się do wyjścia, został mały kawałek.
- Mamo, kto to? - jak na złość mała się odezwała, kontem oka widziałam jak próbuje się wychylić, zasłaniałam ją wciąż.
- Co to za klaczka? Czemu ją ukrywasz?
- Obiecaj że nikomu nie powiesz...
- Obiecuje.
- Safira to Florencja, Florencja to Safira - pozwoliłam wyjść małej przed siebie. Uśmiechnęła się na widok Florencji. Nie mogłam nic więcej powiedzieć, bo Safira tak na prawdę nie wiedziała kto jest jej matką, a kto ojcem. Bałam się że kiedyś może spytać o tatę, bo za matkę uważała akurat mnie.
- Cze... - przerwałam małej, ciągnąc ją lekko do tyłu.
- Powinnyśmy już pójść... - wzięłam ją szybko na grzbiet, wybiegając niemal z jaskini, ryzykowałam że upadnę, przez chorą nogę, ale musiałam jak najszybciej się oddalić, puki reszta koni się nie zbudziło. Miałam nadzieje że Florencja dotrzyma słowa i nikomu o małej nie powie.
Od Rosity
Wreszcie zostawili mnie samą, podniosłam się gwałtownie z ziemi idąc w znanym sobie kierunku. Prześledziłam wzrokiem konie, które mnie obserwowały, byłam już tu tak długo, że znałam ich kryjówki. A po tej walce z pumą, patrzyłam się na nich wszystkich krzywo, miałam dość tego miejsca i koni, które jak marionetki słuchały Hiry, z małymi wyjątkami. Takimi jak Heather. O wilku mowa, właśnie stanęła mi na drodze.
- Czego chcesz? - spytałam ją niezbyt przyjemnym głosem.
- Musisz tu zostać, odpoczywaj...
- Nie ma mowy, wracam do Pedro - chciałam ją wyminąć, ale stawała mi na drodze.
- Zejdź mi z drogi! - niemal ją odepchnęłam, ale zaparła się wystarczająco mocno kopytami.
- Nic mu nie grozi, tylko trenują, wszyscy trenują, nie przeszkadzaj im - odpowiedziała, dodając uspokajająco: - Już jutro atakujemy, dołączysz w trakcie z innymi końmi, na razie masz odpocząć i zebrać siły, zwłaszcza że jesteś ranna.
- Zostawcie nas w końcu w spokoju! - krzyknęłam z łzami w oczach.
- Posłuchaj. Stado Zorro z każdym dniem się rozrasta i nas jest zbyt mało by móc go pokonać, dlatego wy macie nam pomóc - wyjaśniła, pchając mnie dość mocno, żebym się ruszyła: - Nie sprzeciwiaj się, czym szybciej ich pokonamy tym szybciej wrócisz do domu - Heather odprowadziła mnie niemal siłą na miejsce.
- Albo zginę, tak? - położyłam się na ziemi, nie patrząc dłużej na nią.
- Spokojnie, nie pozwolę ci zginąć... - szepnęła mi na ucho: - Będę cię broniła, ciebie i Pedro jak tylko będę mogła.
- A jego ojciec? - szepnęłam równie cicho, ci co nas obserwowali nastawili bardziej uszu, wszystko co by tylko usłyszeli zaraz donieśliby Hirze.
- Wybacz, ale i tak to będzie dla mnie za dużo bronić was obojga... Jakoś sobie poradzimy... - dalej mówiła już normalnym głosem: - A teraz odpocznij - i odeszła. Nie mogłam spać, nie znosiłam walk, a przecież to było coś gorszego, to była wojna między stadami. Ignis, przypatrywała się mi gdzieś z oddali, zdążyła podrosnąć, przez upływ czasu. Nie mogłam uwierzyć że już tak długo jestem po za domem. O córkę Hira dbała szczególnie, sama uczyła jej walki i zdaje się że czegoś więcej. Ignis była dla niej najważniejsza, ale wciąż biła od niej nienawiść w stosunku do matki. Nie mogłam znaleźć powodu, dlaczego, skoro Hira była dla niej taka dobra. Nie pozwoliła jej nawet uczestniczyć w tej wojnie, w obawie o jej życie, zostawiła ją z kilkunastoma końmi, żeby jej chroniły. Pozwoliła jej nimi rządzić i praktycznie robić to na co miała ochotę.
Nad ranem nieco przysnęłam, szybko wybudzona idącymi końmi. Zauważyłam wśród nich Pedro, podbiegłam do niego, przytulając się mocno, wbrew temu że traktowaliśmy się zaledwie jak bliscy przyjaciele.
- Rosita? - zdziwił się nieco, ale też poczułam że jest szczęśliwy w tym momencie.
- Nie chcę żebyś zginął... - powiedziałam przez łzy, na szczęście żadna nie wypłynęła mi z oka.
- Musisz tu zostać, do puki się nie przygotujesz - wtrąciła się do nas Hira, odpychając mnie od Pedro i mierząc wzrokiem, chciała mnie zastraszyć, zrobiła to specjalnie, by zmusić mnie do uczestniczenia w tej całej zemście.
- Dołączysz potem, myślę że masz teraz wystarczający powód - uśmiechnęła się zwycięsko, spoglądając na Pedro, już go odprowadzili kawałek. Nie spuszczaliśmy z siebie wzroku.
- Przez ciebie połowa koni tu zostaje, a czym nas mniej tym mniejsze szanse na wygrane i na to że on przeżyję - wskazała na Pedro, odchodząc, z tyłu złapało mnie już dwóch ogierów, bym nie mogła za nimi pobiec.
- Nie! Nie możesz tego zrobić! Pomyśl o własnym stadzie! - krzyknęłam, mówiła na serio, zresztą nawet jeśli bym nie wiedziała czy mówi prawdę czy nie, to z tyłu za mną stało mnóstwo koni. Nawet Heather, która do mnie podeszła, zdziwiła się postępowaniem Hiry.
- Za chwilę wyruszamy, jak tylko odejdą... - powiedziała do mnie.
Zastaliśmy walkę w trakcie, czułam zapach krwi, a do uszu dochodziły nieprzyjemne jęki, a wśród nich odgłosy uderzających kopyt i spadających z hukiem na ziemie koni. Wszędzie był kurz, wzmagany z gwałtownymi ruchami koni. Między walczącymi umierały inne ciężko ranne konie, przebiegali po nich, stępowali na nich, spadali. Zatrzymałam się, mimo że reszta pobiegła dalej włączając się do walki. Stałam jak wryta, widząc tam nawet martwe źrebaki, mnóstwo krwi i ciał. Z tyłu nadbiegło jeszcze kilka koni, wepchnęło mnie wręcz w sam środek walki, pomimo protestów. Wszystko działo się tak szybko, byłam w szoku z jaką łatwością przychodziło wszystkim wzajemne zabijanie się. Ledwo unikałam ciosów, wciąż uparcie nie podejmując się walki.
- Rusz się! - Hira podbiegła do mnie, nie wiadomo skąd, zerwała jednym ruchem naszyjnik blokujący moc, szarpnęła przez to mocno, niemal mnie przewróciła. Miała mnóstwo ran na ciele, może nawet więcej niż ja, tyle zdążyłam zobaczyć, a potem zniknęła w tym chaosie. Niespodziewanie wpadł na mnie jakiś koń, przewracając mnie na ziemie, chyba z wrogiego stada, bo zaczął mnie dusić. Oplotłam przeciwnika roślinami, zrzucając go z siebie i przytrzymując za pomocą mocy przy ziemi, rośliny unieruchomiły go doszczętnie. Zaraz pojawił się kolejny, znów użyłam mocy, a już z mojej drugiej strony biegł następny koń, a z tyłu jeszcze dwaj. Tak nagle pojawiło się ich więcej, innych też atakowali w kilkoro. Ledwo nadążałam, podczas gdy jednego oplatałam roślinami, zmuszając by leżeli mocno przyciśnięci do ziemi, drugi się uwalniał rzucając się w moją stronę. Odpychałam ich podmuchami powietrza. Szybko tracąc przy tym energie, nie chciałam ich zabić. I przez to w końcu jeden z nich mnie przewrócił i uderzył tak mocno że przez chwilę nie mogłam się podnieść. Straciłam na chwilę kontakt z rzeczywistością. Inny stanął dęba, gdyby Pedro nie odparłby jego ataku byłoby już po mnie. Przymknęłam oczy, gdy Pedro zabił go szybko i bez żadnych zahamowań.
- Rosita... - chciał do mnie pobiec, ale został zaatakowany. Poderwałam się z ziemi, uderzył mnie ktoś z tyłu, tym razem mu oddałam kopnięciem, wykorzystując też moc. Przywołałam rośliny, które go unieruchomiły i kilku kolejnych, którzy chcieli mnie zaatakować. Jednocześnie dobiegłam do Pedro, ponownie używając mocy. Tym razem sprawiłam że ziemia pod wrogiem się osunęła, tworząc niewielkie dziury. Koń upadł, tracąc równowagę i tym samym zostawiając Pedro w spokoju. Przeturlał się po ziemi, wraz z silnym podmuchem wiatru, który był skutkiem mojej mocy.
- Jesteś cały? - spytałam Pedro, przytaknął, a ja zaczęłam wywoływać wokół nas silną wichurę, przez którą nie mogły się przedrzeć inne konie, ale też traciłam przez to siły. Rozejrzałam się wokół, konie nadal walczyły na śmierć i życie, ciągle ktoś ginął.
- Przestańcie! Nie musicie walczyć! - krzyknęłam, niektórzy spojrzeli w moją stronę, chcieli zrezygnować, ale przeszedł ich strach i nie zrobili tego.
- Zorro zagroził że zabije ich bliskich, jeśli się wycofają, chcą ich uratować... - wyjaśnił Pedro, podnosząc się już z ziemi. Za to mi ugięły się już nogi. Zacisnęłam zęby, prostując się z całych sił. Nigdy jeszcze nie używałam tej części mocy, więc nieco się wahałam, ale stwierdziłam że to najlepszy pomysł by przerwać walkę. Poczułam się jakbym miała zemdleć, starałam się zebrać chmury na niebie, nie łatwo było je kontrolować. Zwłaszcza że to miały być te burzowe. Jednocześnie musiałam utrzymywać silny wiatr, krąg wiatru, który osłaniał mnie i Pedro.
- Co robisz? - spytał, podpierając mnie swoim ciałem, najwyraźniej zauważył że ledwo co stałam. Nie miałam sił mu odpowiedzieć, cała skupiłam się na mocy. Powstrzymałam deszcz, który wyraźnie czułam że miał spaść wraz z błyskawicami. Pojawiły się pierwsze przebłyski, oparłam się bardziej na Pedro, sapiąc zmęczona, wiatr wokół osłabł. Za to z chmury wydobył się wreszcie piorun, który strzelił w wybrane przeze mnie miejsce, wprost na suchą trawę. Momentalnie, tak jak chciałam wybuch pożar. Teraz już nie mogli walczyć. Pomimo że Hira nie chciała odpuścić i część koni, która była po jej stronie, to ci co byli po stronie Zorro rzucili się do ucieczki, wraz z widokiem pierwszych płomieni. Leżałam już na ziemi, wiatru dłużej nie mogłam kontrolować, ale za to deszcz już tak, nadal tkwił zgromadzony w chmurach, zaczęłam je rozpraszać i odganiać w inne miejsce. Pedro osłaniał mnie przed uciekającymi końmi.
- Musimy biec... - złapał mnie za grzywę: - Dasz radę wstać? - spytał. Przytaknęłam, podnosząc się z jego pomocą. Ogień był już coraz bliżej nas, przez suchą trawę i ilość ciał, miał gdzie się rozprzestrzeniać. Biegłam już praktycznie na oślep, Pedro mnie prowadził, do momentu w którym opadłam zupełnie z sił i po prostu wywróciłam się na ziemie. Nogi drżały mi tak mocno że choć próbowałam nie mogłam wstać, Pedro zabrał mnie na swój grzbiet. Wtem usłyszeliśmy krzyki.
- Stój! - próbowałam go zatrzymać, jednak nadal biegł.
- Musimy jej pomóc... - poznałam że to głos klaczy, dość znajomy głos.
- Zapomnij, wynosimy się stąd.
- Zawracamy - zaczęłam się wiercić, to sprawiło że się zatrzymał, bał się że mu spadnę.
- Biegnij prosto w płomienie, zaufaj mi - powiedziałam, był w szoku i trochę mi nie dowierzał.
- Chcesz żebyśmy...
- Zaufaj mi - odparłam, ruszył w ogień, mimo wątpliwości. Użyłam mocy resztkami sił, dzięki której, woda wypływała z ziemi gasząc skuteczne ogień. Pedro w praktyce biegł po mokrej, nieco spalonej ziemi, a wokół nas unosiła się para wodna. Głos klaczy wołającej o pomoc doprowadził nas do skały, dosłownie, skały.
- Co teraz? - Pedro obiegł ją na około: - Cudownie, nie ma przejścia...
- Musi... Jakieś... Być... - wymajaczyłam, bałam się że zemdleje, ledwo już utrzymywałam powieki. Na dodatek ta klacz nadal krzyczała, zagłuszając moje słowa.
- Trzymaj się... - Pedro położył mnie na ziemi, obiegł jeszcze raz skałę na około, ta klacz musiała być w środku. Zaczął uderzać o tę skałę, aż usłyszał w jednym miejscu że jest pusta w środku. Ogień zaczął się już palić stamtąd skąd przyszliśmy, jednocześnie płomienie rozprzestrzeniały się coraz dalej i dalej. Było mi tak duszno, że ledwo co oddychałam. W końcu musiałam zemdleć.
- Otwórz oczy, słyszysz?! - czułam jak ktoś mnie szarpie i to mocno.
- Pedro... - wymajaczyłam, podnosząc z trudem powieki. Widziałam go przed sobą. Zaczęłam się krztusić przez coraz gęstszy dym, dopiero teraz spostrzegłam że jesteśmy w środku jamy w skale, a przy jej wejściu są już płomienie.
- Musisz znów użyć mocy - powiedział podnosząc mnie z ziemi. Nie byłam w stanie tego zrobić.
- Wybacz... - wypłynęły mi łzy z oczu, przewróciłam się na niego.
- Postaraj się...
- Nie... Nie mogę... - wtuliłam się w niego mocno, już chciałam mu powiedzieć, co dla mnie znaczy, ale nagle jama zaczęła się rozpadać, zawaliła się jedna ze ścian. Patrzyliśmy przez kilka sekund w jej stronę.
- Szybko, idziemy - Pedro zwrócił się do kogoś z tyłu, byłam w szoku widząc kontem oka Ulrike, nie wyglądała najlepiej. Próbowała wstać, ale upadała nim podniosła się choć o drobinę. Pedro zostawił ją uciekając ze mną na grzbiecie.
- Wrócę po nią... - uspokoił mnie od razu, omijając płomienie, położył mnie na... Lodzie? Skąd się tu wziął? Pedro już zawrócił po Ulrike, zamiast zastanawiać się dlaczego podłoże jest pokryte lodem, patrzyłam za nim, wyczekująco i pełna obaw że nie wróci stamtąd. Z tyłu za mną słyszałam odgłosy rozmów.
- Strony się odwróciły, teraz ja odniosę zwycięstwo! - poznałam głos Zorro, obejrzałam się za siebie. Pod jego kopytami była Karyme, doznałam szoku widząc ją tutaj, w tym momencie, ranną.
- Byłbyś już martwy! Gdybyś nie ona! Nie masz za grosz honoru! - odkrzyknęła mu Hira. Była zupełnie sama, nie licząc martwych ciał koni, które pokrywał lód i najpewniej on był powodem ich śmierci. Starałam się podnieść.
- No dalej, czemu mnie nie zabijesz?! - Zorro przycisnął Karyme do ziemi, krzyknęła z bólu, zamrażając jednocześnie podłoże.
- Zostaw ją! - poderwałam się z ziemi, nagle odzyskałam siły. Zorro zdziwił się na mój widok.
- Zmuś mnie - zaśmiał się, jeszcze bardziej dociskając ją do ziemi. Nie mogłam znieść jej cierpienia.
- Puść ją! - krzyknęłam jeszcze głośniej, biegnąc już w jego stronę. Hira cofała się przed lodem, który zbliżał się do niej, pokrywając wszystko co miał w zasięgu. Była wściekła. Zorro odepchnął mnie od siebie, jak się na niego rzuciłam. Opierając swój ciężar ciała na Karyme. Nie mogła oddychać.
- Zbliż się jeszcze raz, albo zrób cokolwiek innego, a ją zabije - zagroził.
- Czego chcesz? - spytałam, patrząc na niego wrogo. Karyme przestała używać mocy. A ja chciałam zyskać na czasie, żeby Hira mogła go zaatakować. Tylko tak mogłam teraz uratować przyjaciółkę.
- Niech pomyśle... - zastanowił się.
- Najpierw ją puść.
- Ha, zapomnij, szybciej ją zabije niż puszczę... To dzięki niej zdziesiątkowałem stado Hiry.
Hira właśnie w tym momencie się na niego rzuciła, zaczęli się szarpać, a w rezultacie walczyć. Podeszłam do Karyme, oddychała z trudem. Miała zamknięte oczy.
- Karyme... To ja... - głos mi się załamał. Czułam jak bardzo cierpi, nie mogła złapać oddechu własnie z bólu, który odczuwała. Spojrzałam w stronę Zorro i Hiry. Walka nie była jeszcze rozstrzygnięta. Wskoczyłam między nimi, oboje się zdziwili, oplotłam nogi Zorro już linami, które przywołałam mocą. Do tego celowo miały kolce.
- Pożałujesz tego! Popamiętasz mnie! - krzyknęłam, liany wyrastały coraz grubsze, z coraz większymi kolcami, oplatały ciało Zorro wbijając się w niego. Prawie bym go zabiła, gdybym nie dostrzegła Pedro w oddali, biegł w naszą stronę. I skutecznie mnie rozproszył.
- No dalej, dokończ dzieła - Hira podeszła do mojego boku: - Zemścij się.
- Sama to zrób - zawróciłam do Karyme, Hira rzeczywiście go zabiła, jednym ciosem, uderzając w lianę, wbiła wystający kolec w jego głowę. Widok nie należał do najprzyjemniejszych, sama nie chciałam nawet tego pamiętać.
- Gdzie mój ojciec? - spytał Pedro, był przerażony, widokiem ciał. Ja już leżałam przy Karyme, nie myśląc nawet o tym czy ktoś widzi moje łzy czy też nie.
Od Shanti
Szafira nie było, a sama nie dawałam już rady ustać na nogach, tą chorą miałam całą spuchniętą i na dodatek siną. Niepotrzebnie wyruszyłam go szukać, bo zrobiłam jeszcze parę kroków i wywróciłam się z Safirą na grzbiecie. Przeturlała się, lądując prosto przed mój pysk.
- Mamo? - odwróciła do mnie głowę. Zaciskałam mocno zęby, by nie przestraszyć małej swoimi wrzaskami, ból był nie do zniesienia, przez niego nie mogłam powstrzymać łez.
- Nie płacz mamusiu... - Safira przytuliła się do mnie, nie czułam tej nogi, gdyby nie ból, nie byłabym pewna czy nadal ją mam, cała mi zesztywniała.
- Jesteś głodna, co? - próbowałam zmienić temat, obróciłam się jakoś na bok, by mogła napić się mleka, miałam go już bardzo mało, prawie co nic. Chyba najwyższy czas poprosić o pomoc inną klacz.
- Nie martw się mamo, zagoi się... - mała zauważyła moją dziwnie wyglądającą nogę, zresztą każdy by zauważył, tego już nie dawało się ukrywać.
- Też w to wierze skarbie. Najedź się, dobrze?
- A może pójdę po takie rośliny co wujek Szafir?
- Nie, nic mi nie jest... Aż tak bardzo nie boli - na moje słowa, Safi położyła na chwilę uszy po sobie.
- Na pewno? Bo ja wiem gdzie one są, wujek mi pokazał, przyniosę ci kilka...
- Nie, nie powinnaś być sama, bez opieki. Napij się mleka, zaczekamy tutaj na wujka, on mi pomoże.
- Ja mogę to zrobić szybciej mamo, dam radę, to nic trudnego - zrobiła już kilka kroków na przód, nie zdążyłam jej złapać za grzywę, a teraz nie mogłam dosięgnąć.
- Safira nie pozwalam ci się oddalać, masz tu zostać - powiedziałam nieco ostrzej, nikt nie powinien jej zobaczyć, a już zwłaszcza zupełnie samą.
- Nic się nie martw mamo - ruszyła dalej, próbowałam wstać, a to wiązało się z większym bólem. Nie miałam szans podnieść się nogi.
- Safira! - krzyknęłam: - Wracaj tu natychmiast!
Szafira nie było, a sama nie dawałam już rady ustać na nogach, tą chorą miałam całą spuchniętą i na dodatek siną. Niepotrzebnie wyruszyłam go szukać, bo zrobiłam jeszcze parę kroków i wywróciłam się z Safirą na grzbiecie. Przeturlała się, lądując prosto przed mój pysk.
- Mamo? - odwróciła do mnie głowę. Zaciskałam mocno zęby, by nie przestraszyć małej swoimi wrzaskami, ból był nie do zniesienia, przez niego nie mogłam powstrzymać łez.
- Nie płacz mamusiu... - Safira przytuliła się do mnie, nie czułam tej nogi, gdyby nie ból, nie byłabym pewna czy nadal ją mam, cała mi zesztywniała.
- Jesteś głodna, co? - próbowałam zmienić temat, obróciłam się jakoś na bok, by mogła napić się mleka, miałam go już bardzo mało, prawie co nic. Chyba najwyższy czas poprosić o pomoc inną klacz.
- Nie martw się mamo, zagoi się... - mała zauważyła moją dziwnie wyglądającą nogę, zresztą każdy by zauważył, tego już nie dawało się ukrywać.
- Też w to wierze skarbie. Najedź się, dobrze?
- A może pójdę po takie rośliny co wujek Szafir?
- Nie, nic mi nie jest... Aż tak bardzo nie boli - na moje słowa, Safi położyła na chwilę uszy po sobie.
- Na pewno? Bo ja wiem gdzie one są, wujek mi pokazał, przyniosę ci kilka...
- Nie, nie powinnaś być sama, bez opieki. Napij się mleka, zaczekamy tutaj na wujka, on mi pomoże.
- Ja mogę to zrobić szybciej mamo, dam radę, to nic trudnego - zrobiła już kilka kroków na przód, nie zdążyłam jej złapać za grzywę, a teraz nie mogłam dosięgnąć.
- Safira nie pozwalam ci się oddalać, masz tu zostać - powiedziałam nieco ostrzej, nikt nie powinien jej zobaczyć, a już zwłaszcza zupełnie samą.
- Nic się nie martw mamo - ruszyła dalej, próbowałam wstać, a to wiązało się z większym bólem. Nie miałam szans podnieść się nogi.
- Safira! - krzyknęłam: - Wracaj tu natychmiast!
Od Rosity
- Pedro... - zawołałam po dłuższej chwili, nie zwracał na mnie uwagi, był zrozpaczony. Przechodził pomiędzy ciałami.
- Tato... Tato odezwij się! - krzyczał. Aż do momentu w którym go zobaczył. Leżał martwy, zupełnie jak reszta koni. Hira podeszła do mnie: - Mówiłam ci wielokrotnie abyś walczyła, teraz chyba wiesz dlaczego, gdybyś walczyła jak się należy nikt nie musiałby zginąć, ani Szpon, ani Heather...
- Przestań... To twoja wina!
- Moja? Nie ja ich zabiłam, byłabym wina tylko wtedy, kiedy czekałabym bezczynie aż Zorro zaatakuje! Podziękuj raczej tej niebieskiej, głupia nie powinna się dać mu złapać! Gdyby nie ty sama bym ją zabiła...
- Odczep się od niej! Inaczej gorzko tego pożałujesz! - poderwałam się z ziemi, mierząc ją wzrokiem.
- Teraz chyba wiesz jak to jest tracić bliskich...
- Już od dawna to wiem!
- Akurat... Niczego jeszcze nie przeżyłaś, nawet połowy tego co ja! - odeszła ode mnie kawałek, spuszczając na moment łeb i patrząc na martwe konie.
- Bądź razie jesteś już wolna, tego przecież chciałaś ponad wszystko - powiedziała jeszcze, odchodząc, przeszła między ciałami, patrząc na każdego z żalem. Nie mogłam uwierzyć że jest w niej jakiekolwiek współczucie, ale to czułam, dlatego nie mogłam zaprzeczyć. Pedro podszedł do mnie, przytuliłam się od razu do niego, było mu tak ciężko, choć mi o wiele ciężej, bo czułam to co on, co Karyme i dochodziły do tego też własne emocje.
- Pedro... Nie odchodź, nie zostawiaj mnie samej... - wtuliłam się mocniej, nie chcąc go puścić, poddał się, chciał uciec, to było zaledwie pożegnanie.
- Wybacz... - odsunął się, pochylił głowę, tak że jego naszyjnik, który miał od momentu w którym pierwszy raz go zobaczyłam, zesunął się z jego szyi i spadł na ziemie.
- Zatrzymaj go... - wziął go w pysk i zawiesił go na mojej szyi.
- Nie odchodź... - prosiłam przez łzy, a mimo to odszedł. Zostawił mnie zupełnie samą z ciężko ranną Karyme. Nie mógł znieść śmierci ojca...
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz