Menu

wtorek, 17 maja 2016

Czerń, biel i czerwień cz.5 - Od Prakerezy, Maylo, Aiden'a

Od Prakerezy
Leżałam tu dość długo, gdzieś w oddali słysząc jakieś głosy, a tak towarzyszył mi tylko wiatr, który co chwilę rozwiewał mi grzywę. A była ona mokra od łez, wciąż wypływających z moich oczu. Nagle poczułam jakby czyjąś obecność, obejrzałam się gwałtownie do tyłu.
- Widzę że dobrze się bawisz - odezwała się do mnie Dolly, nawet nie wiem kiedy i jak długo stała nade mną.
- Czego ode mnie chcesz? - wymamrotałam.
- Chciałam opowiedzieć ci coś ciekawego, pewną historie z szczęśliwym zakończeniem - uśmiechnęła się dziwnie, chciałam wstać z ziemi, ale mnie powstrzymała, dotykając mój grzbiet przednią nogą: - Leż... Nic ci nie zrobię poczwarko... - położyła się przy mnie, jej bok przylegał do mojego, odsunęłam się szybko. Pokiwała tylko łbem, jakbym zrobiła coś głupiego: - A więc tak, gdzieś tutaj żyła sobie pewna czarna klacz i wyglądała jak potwór, ale to nie był jej największy problem, bo zachowywała się jak potwór, a że zabijała niechcący zapragnęła śmierci by skończyć raz na zawsze ze swoim problemem i wiesz co? - zamilkła na dłuższą chwilę.
- Jakże była szczęśliwa kiedy w końcu spełniło się jej życzenie i mogła spokojnie, trochę nieświadomie się zabić, jeszcze ładnie się pożegnała z ukochanym i zasnęła, a ty? Jakie masz marzenie?
- Nie mam go... - szepnęłam, kiedyś też planowałam się zabić, w chwili jak zobaczyłam siebie taką oszpeconą. Powstrzymała mnie przed tym Nikita, ale po woli znowu traciłam chęć do życia. Z dnia na dzień było coraz gorzej, a przynajmniej takie miałam wrażenie, bo ani siostra, ani rodzice nie zauważali tego...
- Gdy ci smutno, gdy ci źle wskocz w przepaść, a każdy twój problem zniknie w mgnieniu oka - Dolly zaśmiała się podnosząc się z ziemi: - Zaprowadzić?
- Dokąd?
- W twoją ostatnią podróż bieduleńko - Dolly ruszyła przed siebie. Może miała racje, przynajmniej nie będę musiała już się wstydzić, ani być problemem, czy źródłem litości. Wszyscy będą szczęśliwi jak mnie nie będzie. I tak, poszłam za nią. Czym bliżej byłyśmy celu tym bardziej oswajałam się z myślą że to koniec, że już nigdy nie zobaczę tego straszydła w własnym odbiciu, jakim jestem.

Od Maylo
Ciągle wybijałem sobie to z głowy, ale nie mogłem, zakochałem się w Dolly, we własnej kuzynce. A najgorsze że choć tak bardzo mnie zraniła, nie potrafiłem zapomnieć naszych chwil razem, nawet jeśli to wszystko było udawane. Wreszcie doszedłem do wniosku że nie mogę być taki naiwny i głupi, lepiej będzie jak się zemszczę, za to co mi zrobiła. Zawróciła mi w głowie i złamała serce. Więcej żadnej klaczy nie dam się tak nabrać.
Poszedłem ją śledzić i dobrze zrobiłem, bo głupia namówiła tą brzydule do samobójstwa jak dobrze zrozumiałem. To się zdziwi jak jej pokrzyżuje plany. W sumie co mi zależy czy ta pokraka będzie żyć czy nie, mi to było obojętne. Nie naśmiewałem się z niej jak inni, ale takiej klaczy jak ona w rodzinie bym mieć nie chciał. Szedłem za nimi, tak jak najciszej mogłem, chowając się gdzie tylko się da. Dolly chyba nawet nie wiedziała że ją śledzę, była zajęta paplaniną. A tamta zdawała się jej nie słuchać. W końcu dotarły na szczyt, Prakereza ledwo co podeszła do tej krawędzi, zwątpiłem że skoczy.
- No to rozkładamy skrzydła i lecimy... - zaśmiała się Dolly stając obok tej desperatki: - Mogę ci pomóc, z chęcią sprawie że będziesz szczęśliwsza, Prakerezo... - pod koniec zmieniła ton głosu na poważniejszy, na taki bardziej przeszywający, sam się zdziwiłem. Łza zamknęła oczy, przytakując i wtedy się ujawniłem: - Odbiło ci?! - podbiegłem do nich odpychając tą wariatkę od brzyduli.
- Obie poskradałyście zmysły! - krzyknąłem, mój wzrok utkwił przez chwilę na Łzie, była cała zapłakana i na dodatek się trzęsła, wyglądała tak przygnębiająco że zrobiło mi się momentalnie jej żal.
- Chodź... Odprowadzę cię do stada... - powiedziałem do niej spokojnie, odciągając ją od krawędzi góry.
- Ojej, czyżby mój kuzynek chciał związać się z klaczą, której nikt nie chcę? Chcesz pewnie mieć pewność że nikt ci jej nie odbierze, ani że ona cię nie opuści, bo do kogo miałaby pójść? - wtrąciła się Dolly, śmiejąc się na nowo.
- Cieszę się że humor ci dopisuje "kochanie" - parsknąłem, schodząc z Łzą już z tej góry. Nie sądziłem że będzie potrafiła jeszcze bardziej, dobitniej się rozpłakać.
- Ej, spokojnie, nie słuchaj tej wariatki, nie wyglądasz aż tak źle żeby się zabijać - próbowałem ją pocieszyć, sam jej wygląd chwytał mnie za serce, jak nigdy dotąd, bo przecież tyle razy ją widywałem w stadzie.
- Po za tym masz siostrę, rodziców... Rodzinę, która cię kocha - mówiłem dalej, podczas gdy ona milczała, roniąc łzę, za łzą. Odprowadziłem ją pod samo stado i to do jej siostry, by mieć pewność że nie targnie się na swoje życie. Poza tą nagłą litością nic do niej nie czułem, a i Dolly kochałem już mniej, tak jakby zaczęła się we mnie pojawiać cząstka nienawiści do kuzynki.

Od Aiden'a
Byłem zdziwiony, kiedy Mitiganda zaproponowała mi wspólny spacer. Mówiliśmy dużo o naszym synu, jak mogłem się domyślić, chciała koniecznie wiedzieć co się wydarzyło, o czym Maylo chciał żeby nie wiedziała. Później temat jakoś przeszedł na nas, wspominaliśmy wspólne chwilę, a głównie przyjaźń, zaproponowałem byśmy znów się przyjaźnili, lecz Miti jak to Miti mówiła że to bez sensu, że chce ułożyć sobie życie z kimś innym. Chyba nie zrozumiała co znaczy przyjaźń. Nie chciałem wcale z nią być, ale nadałaby się jako przyjaciółka. Rozstaliśmy się od razu jak wróciliśmy do stada. Nie miałem co ze sobą zrobić, więc postanowiłem jakoś wcześniej się położyć. Poszedłem więc do jaskini, a pod nią zastałem siostrzenice, tylko przewróciłem oczami z irytacji i parsknąłem lekko, chcąc jak gdyby nigdy nic wejść już do środka. Ale to było normalne że ona mnie zatrzymała.
- Mam dla ciebie prezent wujaszku - uśmiechnęła się spoglądając w las.
- Nie chcę go, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, jeszcze to do ciebie nie dotarło?! - prawie wszedłem, ale Dolly złapała mnie za grzywę.
- Mam dla ciebie nową Lunę, tylko spójrz na nią... - pociągnęła mnie, w końcu odwróciłem łeb gdzie chciała. Pomiędzy drzewami stała dość młoda, mroczna klacz. Uśmiechała się w moją stronę.
- Teraz to przesadziłaś, nie będziesz wybierała mi partnerki! - wyszarpałem się jej wchodząc gwałtownie do środka, nie mogłem sobie nawet wyobrazić tego, aby zastępował sobie Lunę jakąś inną klaczą.
- Aiden, tak? - usłyszałem obcy głos w wejściu.
- Nie masz prawa tu wchodzić, nie należysz do stada! - ostrzegłem ją, zdenerwowany, niech nawet nie próbuje się do mnie zbliżyć, będę wierny Lunie, nawet jeśli ona nie żyję.
- Chciałam tylko wyjaśnić tą... Sytuacje...
- Ja tam nie chcę niczego wyjaśniać, uciekaj stąd!
- Uważaj jak się do mnie zwracasz! - podeszła nagle do mnie, podniosła mnie z ziemi i przytrzymała przy ścianie jaskini, stając dęba i wbijając mi lekko szpony w bok, zraniła mnie przy tym.
- Ja jestem tutaj drapieżnikiem, a ty nędzną ofiarą, więc raczej powinieneś uważać jak się do mnie zwracasz?! Jasne?! - krzyknęła, pokazując mi przy okazji kły, niby to konie, a czasem zachowują się niczym pumy.
- Typowy mroczny koń - parsknąłem, nie pokazując po sobie grama strachu.
- Nie wiem o co tamtej chodzi, ale ja nie jestem żadna Luna...
- A ja nie jestem głupi żeby tego nie zauważyć.
- Cieszę się, ale szkoda że nie zauważyłeś kogo masz przed sobą - wbiła mi szpony głębiej w bok, zacisnąłem z lekka zęby, zabolało, aż krew spłynęła mi z tych świeżych ran. Wyjęła je błyskawicznie, niemal krzyknąłem.
- Nie byłoby cię tu gdyby nie Dolly, to do niej kieruj tą swoją agresje.
- Kto niby jest nerwowy? - wydała z siedzie dziwny dźwięk, jakby warknięcie, a jej sierść zjeżyła się na grzbiecie.




Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz