Menu

środa, 28 października 2015

Spotkanie cz.42 - Od Felizy, Tori, Zimy/Danny'ego, Elliot'a, Maji

Od Felizy
Parsknęłam, mierząc go wzrokiem, nawet nie zauważył, całkowicie mnie ignorując. Odszedł już spory kawałek, ledwo go widziałam za horyzontem. Zdałam sobie sprawę że straciłam przyjaźń Elliot'a i to chyba już na zawsze. Zmienił się, a może ja nie potrafiłam podtrzymać zwykłej przyjaźni? Nie ważne, nie był już taki jak kiedyś, nie odnajdywałam już w nim bratniej duszy. Staliśmy się wrogami, musiałam uważać, bo on miał przewagę, był synem przywódców. Musiałabym zbliżyć się nieco do nich, byłam już dorosła i mogłabym zostać zastępczynią, ale czy jego rodzice by mnie wybrali? To graniczyło z cudem. Mimo młodego wieku, który też był przeszkodą, Elliot nie pozwoliłby mi zbliżyć się do przywódców i zdobywać po woli ich zaufanie. Ale przynajmniej miałam coś innego na Elliot'a, biedak nawet nie zdawał sobie sprawy że Tori zrobi co ze chcę. Uzależniła się już od tych ziół, które jej podaje, będzie w stanie zrobić wszystko żeby je zdobyć...


Po południu


Od Zimy
Dzień minął nam na obowiązkach i zaglądaniu do najmłodszej córki, chciałam ją mieć stale na oku, pamiętałam jak to było z Tori. Majka na szczęście była okazem zdrowia, wciąż była w ruchu, zmęczyła nawet starsze od niej źrebaki. Jak przyszliśmy, Elliot akurat bawił się z młodszą siostrą, uśmiechnęłam się na ich widok. Jeszcze do niedawna bałam się że ją skrzywdzi, ale mile mnie zaskoczył.
- Aż szkoda im przerywać - powiedziałam, czekając jeszcze z wołaniem Maji, była już pora karmienia.
- Tak się cieszę że ta klątwa nie miała na nią wpływu - przyznał Danny.
- Chyba już nie będzie miała wpływu na żadne z naszych przyszłych źrebiąt.
- Zamierzasz mieć ich więcej? - zdziwił się Danny.
- Czemu by nie... - zażartowałam.
- Zobacz kto przyszedł - Elliot oderwał uwagę Majki od zabawy, podchodząc do nas wraz z siostrą.
- Cześć mamo, cześć tato - przywitała się radośnie Maja. Przywitaliśmy ją z uśmiechem.
- Kochanie, napij się mleka - powiedziałam. Maja od razu weszła pode mnie i zaczęła ssać.
- Pobawicie się jeszcze trochę, ale o zmroku wracajcie do jaskini - Danny spojrzał na Elliot'a.
- Gdzie Tori? - spytałam zauważając że nigdzie jej nie ma.
- Była tu jeszcze przed chwilą, bawiła się trochę z Mają i z innymi - oznajmił Elliot: - Pewnie za chwilę wróci.
- Tori poszła gdzieś tam - wtrąciła Majka, wskazując w stronę wodospadu. Domyśliłam się że poszła się po prostu napić wody i za raz wróci.

Od Tori
Chodziłam wzdłuż brzegu jeziorka, do którego wpadał wodospad, coraz bardziej byłam podenerwowana, strasznie brakowało mi tych ziół. Myślałam że oszaleje jak za chwilę ich nie wezmę, bałam się że znów poczuje się tak słaba jak przedtem. Nie chciałam nawet myśleć o tej chorobie, dzięki ziołom mogłam się swobodnie bawić, bez pilnowania się czy się nie przemęczę, czułam się w miarę normalna, choć nadal wolniejsza od innych. W końcu położyłam się na ziemi, zabrakło mi tchu. Zaczęło ściskać mnie okropnie w gardle, dusiłam się, przebierałam nerwowo nogami, czując nieprzyjemny ból w klatce piersiowej. Przed oczami miałam czarne punkciki, starałam się ich pozbyć, wciąż mrugając intensywnie, ledwo zobaczyłam cień na ziemi nie należący do mnie, ktoś nade mną stał.
- Feliza... - przestraszona spojrzałam na nią, jakim cudem jej nie usłyszałam?
- Chce żebyś pokłóciła się z Elliot'em, żeby znów zaczął cię nienawidzić - zaczęła.
- Daj... Daj mi je... - błagałam, tylko na tym w tym momencie mi zależało.
- Najpierw powiem ci co masz zrobić. Powiesz rodzicom i siostrze że Elliot powiedział że do niczego się nie nadajesz, że jesteś nikim i takie tam... I choć on będzie zaprzeczał, ty nadal będziesz upierała się przy swoim. W końcu komu szybciej uwierzą? Tobie... A do Elliot'a nie będziesz się odzywać, to łatwe, za każdym razem jak będzie do ciebie mówił odwrócisz się tyłem obrażona.
- Ale...
- Chcesz te zioła czy nie? - Feliza uśmiechnęła się do mnie jakoś tak dziwnie, zauważyłam z tyłu za nią świeżą kępę ziół.
- Proszę...
- Zrobisz co ci każe? - przerwała.
- Ja... To mój brat... Nie... Nie mogę...
- Możesz...
Zaczęłam kasłać, Feliza podsunęła mi zioła pod sam nos, chciałam je wziąć do pyska, ale mi je odsunęła, miałam już nawet łzy w oczach, długo nie czułam się taka opadnięta z sił, zupełnie bezsilna, na dodatek ten ból nie dawał mi spokoju.
- Zostaw... - powiedziałam rozpaczliwie.
- Wystarczy że zrobisz co ci kazałam.
- Dobrze... Błagam daj... Daj mi je...
W końcu doczekałam się tego czego chciałam. Zjadłam je od razu, prawie połknęłam. Feliza nie spuszczała ze mnie wzroku.
- Pamiętaj że się zgodziłaś, a jak nie dotrzymasz obietnicy to nigdy już ich nie zobaczysz - odeszła ode mnie, po woli dochodziłam do siebie. Ulżyło mi, poczułam się o sto razy lepiej. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, na co tak na prawdę się zgodziłam. Nie mogłam tego zrobić, nie własnemu bratu...

Od Felizy
Wróciłam do stada, zobaczyć co u Aiden'a, trochę już go nie widziałam. Zastałam akurat mamę z Jimem, płakała. Uśmiechnęłam się szyderczo patrząc mu prosto w oczy, pewnie już go ukarali, a może nawet wyrzucili. Pognał nagle w moją stronę, zaszarżował aż na mamę, która odskoczyła w ostatniej chwili w obok. Wokół było stado, a gdzieś dalej wędrowali przywódcy, a on rzucił się na mnie bezmyślnie i bił gdzie popadnie. Powstrzymałabym go już dawno, ale chciałam żeby mnie pobił, w ten sposób wpakuje się w jeszcze gorsze kłopoty i o ile tego nie zrobili teraz na pewno go wyrzucą.
- Jim nie! - mama złapała go za grzywę, inni też próbowali go odciągnąć, krzyczałam z bólu, czułam go na prawdę. Jim zaczął się szamotać, już go złapali i szarpali się z nim. Niespodziewanie w tym całym zamieszaniu uderzył mamę, która była najbliżej niego, przewróciła się aż na ziemie. Właśnie wtedy Jim przestał, patrząc na nią jakby ze strachem.
- Ja... ja nie chciałem... - powiedział półgłosem, cofając się do tyłu. Próbowałam wstać, poczułam taki ból że nie obyło się bez krzyku. Mama od razu zerwała się z ziemi i podbiegła do mnie. Osłoniła mnie, jakby Jim znów miał mnie uderzyć. To było niemożliwe, bo przytrzymywali go Costa i Achilles, i raczej nie miał szans im się wyrwać. Po kilku minutach przybiegli przywódcy, mama tymczasem pomogła mi wstać. Utykałam na przednią nogę, ból rozchodził się od kopyta aż na sam kręgosłup, po za tym miałam mnóstwo głębokich, krwawych ran i siniaków. Mimo wszystko miałam ochotę się śmiać, bo Jim nie miał już szans się wykaraskać.
- Co to ma znaczyć?! - Danny zmierzył Jima wzrokiem.
- Ja...
- Dawaliśmy ci tyle szans, a ty co?! Nie mało że pobiłeś naszą córkę, to teraz jeszcze swoją?! - Zima chyba już przestała panować nad sobą, skoro mówiła tak otwarcie. Z Tori to była pestka, nie zrobiłam jej aż takich ran, jak mi teraz Jim. 
- Ona nie jest moją córką! - wrzasnął Jim, pogrążał się jeszcze bardziej, nawet nie wiedział jak bardzo mnie to cieszyło. 
- A my ci tylko przedłużyliśmy niewolnictwo, ale ta kara najwidoczniej ci nie wystarczyła! Ale na tym koniec, wynoś się stąd! - krzyknęła Zima. 
- Poza tym że ją pobiłem, to nic złego nie zrobiłem! Oskarżyliście mnie za nic!
- Nie słyszałeś?! Już nie należysz do stada! - dodał Danny: - I spróbuj tu się w ogóle pokazywać!
- Mel... - Jim spojrzał na partnerkę, nie odezwała się ani słowem. Przestała go w końcu bronić.
- Zabierzcie go stąd - kazał Danny ogierom.
- Wybacz mi, wiesz że nie chciałem... - zawołał Jim patrząc na Melindę, odciągnęli go już spory kawałek. Mama odwróciła głowę, widziałam w jej oczach łzy. Sama musiałam je na sobie wymusić, tak samo jak przerażenie, a to było trudne czując w tym momencie taką satysfakcje.

Od Zimy
Zdałam sobie sprawę że Majka widziała całą tą awanturę, z resztą nie tylko ona, były tu wszystkie źrebaki, oprócz Tori.
- Wracajcie już do rodziców - kazał malcom Danny, rozeszły się posłusznie w stronę dorosłych koni. Większość wracała już do jaskini. Została tylko nasza najmłodsza córka i syn.
- Danny, martwię się o Tori, co jeśli on jej coś zrobił, długo jej już nie ma - zwróciłam się do ukochanego.
- Mogę po nią pójść - zaproponował Elliot.
- Może lepiej będzie jak odprowadzisz siostrę do jaskini i tam na nas zaczekacie, a my poszukamy Tori i szybko do was dołączymy - ruszyłam w stronę wodospadu, nie czekając już nawet na Danny'ego. Bałam się o Tori, właściwie od jej narodzin ciągle się o nią martwię, zawsze coś z nią się działo.

Od Tori
Nie spodziewałam się że mogłabym przysnąć, ale stało się, obudził mnie dopiero stukot kopyt, jakby ktoś tu biegł. To była mama, wraz z tatą, ale ona pierwsza do mnie dobiegła.
- Tori, co się stało? - spytała od razu, spojrzałam na nią zaspana.
- Nic...
- Jak to nic? Co tu robisz?
- Tylko odpoczywałam... Lubię słuchać szum wody... - skłamałam podnosząc się z ziemi.
- Dlaczego całkiem sama? Powinnaś trzymać się blisko stada, przecież wiesz...
- Że jestem chora? - dokończyłam za mamę, kuląc uszy.
- Przykro mi skarbie, ale musisz na siebie uważać.
- Elliot też... - przerwałam, było mi ciężko tak o nim nakłamać, ale myśli o tym że jutro nie zobaczę już ziół strasznie mnie przytłaczały, nie dawały mi odetchnąć, czułam że umrę jak już więcej nie będę mogła wziąć tych roślin, które tak mi pomagają.
- Co Elliot? - zapytał tata.
- Nic tylko... - miałam już łzy w oczach, nie chciałam tego mówić, nie chciałam oszukiwać, ale musiałam.
- Coś ci zrobił? - dopytywała mama.
- Powiedział... 
- Tylko co? 
- Że... że... - błagałam w myślach żeby tylko tego nie musieć robić, żeby coś się zdarzyło przez co nie powiem tych kłamstw o bracie.
- Co ci powiedział?
- Że... - ciągnęłam dalej.
- Może nie męczmy już Tori - powiedział tata.
- Muszę wiedzieć, Elliot obiecał że nic jej nie zrobi, a jednak coś jej zrobił, aż boi się powiedzieć co - mama przytuliła mnie do siebie, przeszły mi ciarki po grzbiecie, zdałam sobie sprawę że właśnie Elliot stracił w oczach mamy, a tak trudno było jej go zaakceptować, przecież tyle razy widziałam jak na początku go odrzucała i nie pozwoliła mi się z nim bawić, ani nawet do niego zbliżyć.
- Powiedział że ja... - zaczęłam znów: - Że ja... Jestem... - przełknęłam ślinę: - Że jestem do niczego, że jestem chodzącym nieszczęściem i... I... - przerwałam, wypłynęły mi łzy z oczu, choć tak bardzo je powstrzymywałam, płakałam, bo nie chciałam obwiniać brata za to czego nie zrobił, nie byłam w stanie powiedzieć niczego więcej. 
- Nie możliwe - powiedział tata.
- A czego się po nim spodziewałeś?! - mama od razu wybuchła złością.
- Przestań, to nasz syn. Pewnie pokłóciliście się, dlatego tak powiedział - tata spojrzał na mnie, zaprzeczyłam kiwnięciem głowy.
- Widzisz?!
- Wystarczy że z nim jutro porozmawiamy.
- Nie ma o czym!
- Elliot zrobił jeden jedyny błąd, a ty już go skreślasz?! Każdy ma prawdo do błędu! 
- Chodźmy już skarbie - mama zwróciła się do mnie, schylając lekko głowę.
- Zima...
- Dobrze, już dobrze! Jutro z nim porozmawiamy, ale to i tak nic nie da! - mama ruszyła przodem, poszłam za nią, tata trzymał się z tyłu. Czułam się winna, to przeze mnie rodzice się pokłócili.


Później


Weszliśmy do jaskini, Elliot już spał, razem z Majką, tak jak reszta stada, tata położył się obok nich, a mama poszła ze mną w zupełnie inne miejsce.
- Zostań... - kazała podnosząc się jeszcze i podchodząc do mojego rodzeństwa i taty.
- Widzę że to że go zaakceptowałaś na nic się zdało, skoro teraz go odrzucasz - powiedział jej tata.
- Przyszłam po Majkę, lepiej żeby nie była w jego towarzystwie.
- Maja będzie spała tutaj.
- Ze mną będzie bezpieczniejsza - mama podniosła nieco głos.
- Musimy się kłócić w środku nocy?
- Nie zostawię córki samej - mama położyła się obok Elliot'a, trzymając jednocześnie od niego dystans, siostra była akurat po stronie taty, więc nie mogła położyć się przy niej.
- Tori - zawołała, podeszłam od razu, ułożyłam się przy boku mamy. Mama odwróciła się jeszcze tyłem do taty, po czym zamknęła oczy, patrzyłam na nią przygnębiona. Westchnęłam cicho, tak żebym tylko ja usłyszała, po czym spróbowałam zasnąć.


Rano


Obudziłam się najpóźniej ze stada, na zewnątrz słyszałam rozmowę Elliot'a z rodzicami. Ulżyło mi kiedy mama mówiła do niego spokojnie, chyba nie było aż tak źle. Może przestanie się gniewać. 
- Pamiętasz jak mi obiecałeś że jej nie skrzywdzisz?
- I nie skrzywdziłem - zaprzeczał Elliot.
- A to co jej powiedziałeś?
- Zawsze ją wspierałem, musiało jej się coś pomylić.
- Elliot przyznaj się - nalegał tata.
- Może jest zazdrosna o Majke?
- Nie wierzę w to...
- Czy ja wiem? Elliot nie spędza z Tori tyle czasu co z Majką - bronił go tata.
- Czemu Tori miałaby być zazdrosna?
- Zawsze jesteś po jej stronie...
- A ty zawsze po stronie syna!
- Daj spokój, Tori może być zazdrosna o brata, przecież wiesz jak jej na nim zależy. Z resztą to normalne że starsze rodzeństwo jest zazdrosne o to młodsze.
- Nie wierze żeby skłamała.
- Ale po co Elliot miałby jej teraz coś takiego powiedzieć? Czemu nie szybciej tylko teraz?
- Dlatego żeby bardziej ją zranić!

Od Felizy
Musiałam znosić ten ból, bo wszyscy dowiedzieli by się co potrafię, z resztą mama wciąż była przy mnie, nie chciałam ryzykować że zobaczy demony. Kombinowałam żeby choć na chwilę dała mi spokój, ale w tym stanie, którym była to było nie możliwe. Nie chciała zostać choć na chwilę sama, mimo że wykręcałam się jak tylko mogłam, gdzie chciałam pójść to ona razem ze mną. Rozstanie z Jimem wcale jej nie służyło, zwłaszcza że przez cały czas o nim wspominała i opowiadała mi jaki był kiedyś.



Danny, Elliot, Maja (loveklaudia) dokończ


Nieznany gatunek cz.6 - Od Shanti, Aiden'a

Od Shanti
Malaika odsunęła głaz, blokujący wejście do niewielkiej groty. Od razu przywitał nas odór rozkładających się zwłok, aż cofnęłam się do tyłu. W środku leżało ciało Anippe. Spuściłam głowę, zamykając na chwilę oczy.
- Gdyby wtedy zdążyłam... - westchnęłam.
- Musimy się pospieszyć, wrzucimy ją do morza, tam już nikt jej nie znajdzie - Malaika weszła do środka.
- Może lepiej powiedzieć o wszystkim przywódcą.
- Sama nad tym myślałam, ale... Co z Luną?
- Nie lubię nikogo kryć, czuję się współwina...
- Ja też, ale szybko o tym zapomnimy.
- Zobaczysz że nie, nigdy nie zapomnę tego co widziałam - dołączyłam w końcu do niej i wyniosłyśmy ciało Anippe aż na brzeg Zatopi, tam sturlałyśmy je do wody. Po tym od razu udałyśmy się nad wodospad, musiałyśmy się pozbyć tego zapachu. Każda inna klacz pewnie by zwymiotowała, mnie tylko trochę mdliło.
- Malaika, czy my aby dobrze robimy? To się kiedyś wyda... Wszystko kiedyś wychodzi na jaw - powiedziałam gdy już wyszłyśmy otrzepać się z wody.
- Wracajmy, chyba już wystarczająco za długo zostawiłyśmy samą Lunę - Malaika wzbiła się w powietrze, pobiegłam za nią. Dorównywałam jej prędkością, więc nie było z tym problemu żeby za nią nadążyć. Nie mogłam przestać myśleć o tej klaczy.

Od Aiden'a
- Nic się nie bój, wszystko będzie dobrze, w stadzie jest już jeden mroczny koń, a jak przyjęli już kogoś takiego, to ciebie też przyjmą - uspokajałem Lunę, było po niej widać jak bardzo się stresuje. Sam byłem nie do końca pewny tego co robię, ale nie pokazywałem tego po sobie. Stado zaczęło się po woli pojawiać na horyzoncie. Wypatrywałem przywódców, chciałem od razu iść do nich z Luną.
- Ona jest ze mną - powiedziałem widząc nieprzyjazne spojrzenia u koni na nasz widok. Luna spuściła głowę, nie patrząc na nikogo, szeptała coś do siebie, co przykuło moją uwagę.
- Aiden? - usłyszałem głos przywódczyni, od razu spojrzałem w jej kierunku, była razem z Danny'm.
- To Luna, moja znajoma, pomyślałem że mogłaby dołączyć do stada, bo... - zacząłem mówić, zanim oni coś powiedzieli: - Bo... - zastanowiłem się przez chwilę.
- Nie mam się gdzie podziać - powiedziała Luna.
- Skąd pewność że mamy ci ufać?
- Będę jej pilnować... - przyrzekłem.
- To zbyt niebezpieczne - powiedział przywódca: - Ale... - spojrzał na Zime porozumiewawczo.
- Przyjmiemy cię na czas próbny, jeśli nikogo nie skrzywdzisz i zdobędziesz nasze zaufanie będzie mogła zostać na stałe.
- Dziękuje... - Luna uśmiechnęła się lekko.
- Jestem Danny, a to Zima, myślę że resztę wyjaśni ci Aiden - w tym momencie Danny spojrzał na mnie: - Na razie nie chcę żeby ktokolwiek zostawał na sam z Luną, wszelkie kontakty mają być pod okiem stada, żeby czasami nic się nie stało, a jak koniecznie chcecie z nią gdzieś iść to w towarzystwie przynajmniej trzech koni - przywódcy odeszli od nas, mówiąc o wszystkim reszcie stada.
- Mówiłem że się uda, a teraz chodźmy pokaże ci wyspę.
- Nie mogę... Przecież...
- A no tak, nie możemy zostawać sam na sam - przypomniałem sobie słowa przywódców: - W takim razie co powiesz żebym przedstawił ci moją rodzinę?
- Aiden ja... - ściszyła głos, odeszliśmy jednocześnie o kilka kroków od koni.
- Co? - spytałem szeptem.
- Nie powiedziałam ci o... - przerwała.
- O czym?
- Jednak... Nie mogę...
- Daj spokój, to pewnie nic takiego.

Od Shanti
Zanim dotarłyśmy do Luny, ona pojawiła się już w stadzie. Pomógł jej dołączyć Aiden. I to z nim teraz była.
- Oby się nic nie wydało... - szepnęła Malaika.
- Nie mówmy już o tym - odeszłam od niej, chciałam pobyć sama. Odetchnąć trochę po ostatnich wydarzeniach. Położyłam się gdzieś na uboczu. Malaika po krótkim czasie przyszła do mnie. Gdy się do niej nie odezwałam, odeszła, a ja spędziłam resztę dnia tutaj...

Od Aiden'a
- Aiden, co ty zrobiłeś?! - mama odsunęła ode mnie Lunę, słyszałem że ktoś tu biegł, ale nie spodziewałem się że to mama i że wtargnie tak nagle między nas.
- Dlaczego przyprowadziłeś tu tą morderczyni?! - wrzasnęła na mnie.
- Co ty wygadujesz? Luna nikogo nie zabiła - powiedziałem pewnie.
- Skąd ta pewność?
- Znam ją...
- Od kiedy? Od wczoraj? Aiden, jak możesz być tak nieodpowiedzialny, wiesz że ostatnio Tin został zaatakowany przez mrocznego konia, a i zaginęła jedna z klaczy...
- I co ma wspólnego z tym Luna?
- To ona ją zabiła.
- Co?! Jak możesz tak mówić?! Nie wiesz tego! - oburzyłem się.
- Anippe mi powiedziała...
- Skoro nie żyję to niby jak?
- Widzę je... - przyznała cicho mama.
- Co?
- I tak chciałam ci powiedzieć... Powinieneś wiedzieć że widzę duchy, twój ojciec już wie, Feliza też, ona chyba też je widzi...
- Za to ja nie, dlaczego tego nie odziedziczyłem?
- Wierzysz mi?
- Skoro już widziałem konie z mocami, to czemu ty nie miałabyś widzieć duchów? - byłem bardziej zafascynowany, niż zdziwiony, chciałem poznać to co niewidoczne dla oka, a co znała już moja matka: - Też bym chciał je widywać.
- Zadziwiasz mnie Aiden. Skoro mi wierzysz to myślisz że Anippe by mnie okłamała w sprawie swojej śmierci?
- To łatwo wyjaśnić, po prostu pomyliła Lunę z innym mrocznym koniem... - zauważyłem że Luna wyglądała na załamaną. Mimo to nie wierzyłem że cokolwiek zrobiła, po prostu gnębiły ją pewnie słowa mojej matki i ta cała nietolerancja wszystkich wokół.
- Problem w tym że trudno ją pomylić, większość mrocznych koni nie ma tak gęstej sierści przy kopytach.
- Twoja matka ma rację... To ja ją zabiłam... - przyznała Luna, spojrzałem na nią niedowierzanie, byłem w takim szoku że nie mogłem wydobyć z siebie żadnego słowa.
- I mówisz to tak spokojnie?! - mama wbiła w nią wzrok. Zauważyłem niepostrzeżenie łzę, która spłynęła z oka Luny.
- Nie krzycz na nią! - sam nie wierzyłem że to robię, ale stanąłem w obronie Luny: - Każdy przecież popełnia błędy...
- Ona kogoś zabiła, a to już nie jest błąd, to...
- Nie chciała tego - przerwałem.
- Skąd wiesz? Aiden, to mroczny koń...
- No właśnie, dlatego od razu ją skreślasz, mam dość tego waszego poglądu że to co inne jest od razu złe.
- Aiden przestań, twoja matka ma rację, nie powinno mnie tu być... - wtrąciła Luna.
- Nawet jeśli to zrobiłaś, to co z tego? Przecież możesz się zmienić, chce żebyś została... Nikogo przecież już nie skrzywdzisz... - spojrzałem jej w oczy uśmiechając się lekko, nie chciałem absolutnie żeby odchodziła, czułem się tak dobrze w jej towarzystwie jak nigdy przedtem.
- Ale Aiden, ja... Ja...
- Będę cię wspierał.
- To nic nie da... Bo ja, ja nad sobą nie panuję...
- Dość tego - mama nagle pociągnęła mnie za grzywę i to dość mocno, odciągnęła mnie od Luny siłą, poczułem się w tym momencie jak źrebak.
- Puść! - wyszarpałem się: - Co ty wyprawiasz?
- Aiden, synku... Nie możesz być dla niej taki dobry, ona to wykorzysta, nie chcę żebyś cierpiał... Proszę cię, trzymaj się od niej z daleka.
- Luna nie jest groźna, spodobała mi się gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, jak żadna inna klacz i wiem że nie może być zła, spójrz na nią...
- A Miti? Co z nią?
- Nic, to tylko taka niewinna przyjaźń, nawet się nie dowie o Lunie - odszedłem szybko.
- Aiden czekaj...
Nie słuchałem już mamy, odszedłem z Luną na ubocze, byliśmy nadal w pobliżu stada, żeby przypadkiem nie narazić się przywódcom. Obawiałem się trochę że ktoś mógł usłyszeć co zrobiła Luna, ale byłem gotowy zaprzeczyć wszystkiemu, dla niej. Może byłoby inaczej gdyby zabiła kogoś kogo znam i na kim mi zależy, a tej całej Anippe to ja nie znałem i nawet z nią nie rozmawiałem.
- Nie smuć się - trąciłem ją pyskiem, gdy leżała smutna.
- Czemu to robisz?
- Lubię cię, nawet bardzo...
- Ale ja... Jestem potworem, gdy się zdenerwuje to przestaje nad sobą panować i... I każdego mogę wtedy zabić... Nawet ciebie...
- Więc to że zabiłaś Anippe nie było celowe, nie chciałaś tego.
- Nie... Innych też wolałabym nie mieć na sumieniu... - wbiła wzrok w ziemie: - Ale nie potrafię nad tym zapanować... - spłynęły jej kolejne łzy z oczu, choć starała się je powstrzymać.
- Teraz będzie inaczej, bo ja będę przy tobie jako twój przyjaciel, a kto wie z czasem może ktoś więcej...
- Słyszałam że nie jesteś sam.
- Chodzi ci o Miti? Tak na prawdę jej nigdy nie kochałem... - westchnąłem ciężko: - Czasami mnie irytuje. Jestem z nią, bo chciałem... Nie miałem wtedy jeszcze nikogo, a chciałem mieć rodzinę i żeby ona też kogoś miała, bo była, a raczej nadal jest tak samo jak ja byłem, samotna.
Zwierzaliśmy się jeszcze długo ze swoich problemów, aż zapadła noc, a na niebie pojawił się księżyc, Luna już spała, a ja ostrożnie wtuliłem się w nią żeby nie była świadoma że to robię. I choć było już zimno, zostaliśmy tej nocy na zewnątrz.


Ciąg dalszy w opowiadaniu "Niesprawiedliwość losu"


sobota, 24 października 2015

Samotność cz.19- Od Marcelli/Leona

-Co się dzieje?- spytał Leo
-Może pójdziemy nad rzekę?- spytałam szybko
-Dlaczego nie chcesz iść do lasu?
-Boję się pum, nie chcę tam iść...sam widzisz co one mi zrobiły
-Obronię cię
-Jak będzie ich więcej to i tobie cos zrobią, pozatym nie narażajmy twojej siostry- zawróciłam
-Ej a wy gdzie?!- podbiegła do nas Prakereza
-Wracaj do stada- powiedział do niej Leon, nieco oschle
-Nie przeszkadza mi, niech pójdzie z nami- spojrzałam na małą
-Dlaczego nie idziemy do lasu?- spytała
-A musisz tyle zadawać pytań?- Leon odwrócił w jej stronę głowę, tak że ja nie widziałam jego pyska, ale widziałam na pysku Łzy strach
-To może jednak wrócę do rodziców- stwierdziła- pa Mercy- uśmiechnęła się i odbiegła, spojrzałam dziwnie na Leona
-No co?- spytał
-Nic- skierowałam się w stronę rzeki, nie miałam zamiaru wchodzić do tego lasu...nie teraz, to za szybko, po tym co się tam wydażyło...chcę to zapomnieć
-Mercy- na drodze stanął mi Leon, spuściłam nieco głowę
-Muszę odpocząć- położyłam się
-Co się dzieje?
-Nic- odwróciłam głowę w drugą stronę, w stronę łąki, w przeciwną stronę
-No przecież widzę
-Żle się poczułam i tyle
-No...no dobrze
-Zaprowadź mnie do stada..proszę
-Jak coś się dzieje to mów, przyniosę zioła i...
-Po prostu mnie zaprowadź do stada
-No...ok- podniosłam się, Leo pomyślał że mi słabo i złapał mnie za grzywę, podtrzymując tym samym, oparłam głowę na jego szyji.
W stadzie położyłam się na uboczu, nie chcę zwracać na siebie uwagę innych, a i ciszej jest niż tam pomiędzy wszystkimi, a inni zaraz by się pytali co mi się stało, nie chcę tego i wolę tego uniknąć.
-Przyniosłem zioła- przybiegł Leo, położył przedemną kilka ziół
-Gdzie je znalazłeś?
-Rosły jeszcze w górach, cieżko było jakieś znaleść, były tylko te ostatnie- podsunął je bliżej mnie
-Nie trzeba było
-Nie chcę abyś cierpiała, weź je...ból minie
-No dobrze- zjadłam je tak jak prosił mnie Leo, i tak mi nie pomogą bo przecież nic mnie nie boli, tak tylko powiedziałam bo nie chciało mi się nigdzie iść
-Pójdę jeszcze po wodę- pobiegł, westchnęłam długo i ciężko, przymknęłam na chwilę oczy, otworzyłam je i omal nie stanęło mi serce, to on, chodzi w pobliżu stada...spojrzał w moją stronę, odwróciłam szybko głowę, błagam aby Leo przyszedł, błagam...kątem oka spojrzałam w jego stronę, idzie tu...nie no błagam
-Kogo ja tu widzę- uśmiechnął się głupio
-Zawołam stado- zagroziłam
-Powiem że chcę dołączyć
-Powiem im że mnie napadłeś
-Nie uwieżą ci
-Mi?...raczej tobie..tutaj się obcym nie ufa- mówiąc to próbowałam wyglądać na wściekłą, cofnęłam uszy do tyłu i parsknęłam, spojrzałam na chwilę na bok, zauważyłam Leona
-Leon!- krzyknęłam szybko, ugryzłam Emila w nogę i to bardzo mocno, chciałam go osłabić, aby nie mógł szybko uciec, dać czas Leonowi na dotarcie tutaj...


                                                          Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^

piątek, 23 października 2015

Spotkanie cz.41- Od Danny'ego, Elliota/Zimy, Tori, Felizy

Danny
-No skoro tak to...może Maja?- zaproponowałem widząć że nowo narodzone źrebię to klacza
-Ślicznie- uśmiechnęła się słabo Zima
-Witaj na świecie skarbie- schyliłem się patrząc na córeczkę, wyręczyłem Zimę i umyłem małą, kiedy już to zrobiłem, Maja odrazu podniosła się na nogi, ale zaraz potym upadła, poplątały jej się te długie nogi, z maści przypominała mi trochę mają mamę, co mnie bardzo zaskoczyło w córeczce? pierwszy raz widziałem tak błękitne oczy, były bardzo jasno, pod słońce wręcz białe, wydawać by się mogło że to oczy upiora, ale nie, po prostu miała takie oczy, co sprawiało że jest wyjątkowa.
Minęła godzina, Zima akurat się budziła, bo usnęła, przywitała ją chodząca już Maja
-Cześć mamuś- uśmiechnęła się stając przed Zimą
-Witaj kochanie- Maja podeszła do Zimy, ta ją przytuliła do siebie- chodź zjeść- Zima wstała, otrzepała się z kurzu i skinienem głowy dała znak córce aby podeszła, mała zaczęła ssać, widać było że jest głodna ale i pełna energi, nogami poruszała w miejscu, kiedy już skończyła zrobiła dwa kółka, wokół Zimy i wokół mnie.
-Jak się czujesz?- spytałem ukochanej
-Dobrze, musiałam tylko odpocząć...ten poród mnie trochę zmęczył, ale już jest dobrze
-Cieszę się...chodźmy do jaskini, nie zostaniemy przecież na łącę na noc...małej będzie zimno, pozatym niech pozna rodzeństwo- uśmiechnąłem się
-Danny poczekaj- Zima mnie zatrzymała łapiąc za grzywę- myślisz że to dobry pomysł przedstawiać ją Elliotowi?- szepnęła mi na ucho
-A dlaczego by nie?
-A jeśli będzie chciał coś jej zrobić?
-Nie przesadzaj, chodź- ruszyłem przodem- to jak Majeczka? biegniemy?
-Pewnie!- wystartowała, jaskinia była widoczna na choryzoncie więc wiedziała też gdzie ma biec. Pobiegłem za córką, zwalniałem tępa jak byłem blisko niej, aby dać jej tą satysfakcje i aby wygrała, wbiegła radośnie do jaskini, niektórzy już spali
-Wygrałam! wygrałam!- krzyknęła radośnie
-Ciszej kochanie bo niektórzy śpią...to twoje stado- wskazałem łbec w stronę koni, niektóre się obudziły, i bardzo zainteresowały się Mają, widać było jak wyciągają szyję ku górze aby lepiej się przyjrzeć małej.
-Chodźmy spać, gdzieś tutaj powinna być twoja siostra i brat- w tym samym momencie do jaskini weszła Zima
-Elliot i Tori już idą do jaskini, gdzieś byli razem ale nie chcieli mi nic powiedzieć
-Jak z Tori? jak wyglądają jej rany?
-Nie jest źle...ale...ale Jim pożałuje
-Dobrze, ale jutro...teraz idziemy spać- położyłem się, do jaskini weszły bliźniaki, pierwszy do nas podszedł Elliot
-To twoja siostrzyczka Maja...Maja to twój stardzy brat Elliot i siostra Tori- uśmiechnąłem się
-Witaj w rodzinie siostra- Elliot uśmiechnął się przyjaźnie, Tori także podeszła
-Pobawimy się?- spytała Maja
-O nie kochanie, noc jest od spania a nie od wariowania, teraz idziemy spać- Zima również ułożyła się obok mnie, Maja, bo najmniejsza, wcisnęła się pomiędzy mnie a Zimę, Elliot'owi i Tori takze zrobiliśmy miejsce, no więc ja i Zima nie leżeliśmy obok siebie, pomiędzy nami leżały źrebaki i raczej żadno z nas nie chciało ich wyganiać z tego miejsca, wiedzieliśmy że lubią spać pomiędzy nami, bo w końcu wtedy i mnie i Zimę mają obok siebie.


Następnego dnia, rano


Kiedy otworzyłem oczy, oślepiło mnie słońce wpadające do jaskini, przymóżyłem nieco oczy, odruchowo spojrzałem także na źrebaki, ale ich nie było, nie ukrywam że się zaniepokoiłem ale nie chciałem też budzić Zimy i jej tego mówić, ona mogłaby zacząć się niepotrzebnie zamartwiać, wstałem więc i wyszedłem na zewnątrz, usłyszałem śmiechy i krzyki, dochodziły z łąki, poszedłem tam, i co się okazało? wszystkie źrebaki ze stada, w tym moje i Zimy, wygłupiały się na łące, ścigały się i popychały, przeskakiwały niewidzalne przeszkody i rzucały się w liście które przywiał wiatr.
-No no...a ładnie to tak bez pytania wychodzić?- podszedłem do Elliota
-Nie chcieliśmy was budzić a Majka chciała się pobawić, no więc zebraliśmy resztę źrebaków i poszliśmy się pobawić
-A gdzie Maja?
-Bawi się z Tori- wskazał łbem, córki biegały za sobą i śmiały się radośnie.


Elliot
Szczerze polubiłem swoją nową siostrę, nawet bardziej niż Tori bo jej na początku nienawidziłem, ale Majka ma w sobie to coś, może dlatego że można się z nią normalnie pobawić, nie jest słaba a wręcz przeciwnie, pełna energi i entuzjazmu, wszędzie jej pełno i nie pyta się o głupie rzeczy.
Postanowiłem zostawić znajomych i poszedłem samotnie nad wodospad, trochę ciszy i spokoju jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Położyłem się przy wodospadzie, może i nie jest zbyt ciepło, a wręcz przeciwnie, niedługo zima i czuć to, ale mimo to słońce fajnie grzało mnie w grzbiet, zamknąłem oczy i wsłuchałem się w szum spadającej wody, kiedy naglę ktoś mi ten spokój zakłócił, otworzyłem oczy i moim oczom ukazała się Feliza, oj dawno z nią nie rozmawiałem, po ostatniej kłótni z nią, postanowiłem że na pewno jej nie przeproszę, musiałbym upaść na głowę, aż tak się nie poniżę, przed jakąś inną klaczką może i tak ale nie przed nią. Wstałem i już miałem odchodzić, kiedy naglę podeszła do mnie
-Jak tam u siostrzyczki?- spytała z tym swoim dziwnym uśmieszkiem
-A co cię to obchodzi- rzuciłem jej wrogie spojrzenie i przeszedłem obok niej
-A jak tam nowa siostrzyczka, hmyyy?
-Jeszcze jedno słowo na temat mojej rodziny a pożałujesz- odwróciłem się, już dawno stwierdziłem że nic nas wspólnego nie łączy, i nie mam ochoty ani zamiaru jej słuchać, a jeśli ma ciągle mi docinać, to dziękuję bardzo.
-Ee panie obrażalski- poszła za mną
-Głucha jesteś?
-Będziesz wiecznie taki nafuszony na mnie?- zostawiłem to bez odpowiedzi
-Daj mi spokój- ruszyłem dalej, ale zatrzymałe się jeszcze na chwilę i się odwróciłem- i zbliż się tylko do mojej rodziny, ingeruj w nią a gorzko tego pożałujesz...zobaczysz- zagroziłem, chyba już zrozumiała że to nie żarty i powoli stajemy się swoimi wrogami numer 1.


                                           Zima, Tori, Feliza [ zima999 ] ^^Dokończ^^

niedziela, 18 października 2015

Nieznany gatunek cz.5 - Od Shanti, Aiden'a

Od Shanti
Przebudzałam się co chwilę. Nie do końca ufałam Lunie i nieco obawiałam się jej obecnością przy nas, dlatego nie mogłam spokojnie zmrużyć oka. Nie do końca byłam pewna czy słusznie czy nie, ale Luna jeszcze nie spała, może czekała na okazje? Malaika za to odpoczywała w najlepsze. Dopiero nad ranem przysnęłam nieco głębiej.
- Shanti - zaczęła szturchać mnie Malaika, otworzyłam zaspana oczy, patrząc na nią nieprzytomnie.
- Nie spałaś? - domyśliła się.
- Co się stało?
- Nie ma jej.
- Nie ma Luny? - spojrzałam w miejsce, w którym leżała. Obie wyszłyśmy na zewnątrz, nie miałyśmy pojęcia gdzie mogłaby pójść. Ruszyłyśmy na poszukiwania, Malaika wzbiła się w powietrze lecąc nad górami i rozglądając się w koło. Przypomniałam sobie wczorajsze zdarzenie. Dotarłam tam myśląc że ją tam znajdę. Nie myliłam się, leżała przy zmasakrowanym ciele, cała we łzach i krwi od tych zwłok.
- Luna - podeszłam do niej: - Od kiedy tu jesteś?
- Zostaw mnie...
- Daj spokój, chodź - kiedy to powiedziałam, po drugiej stronie Luny wylądowała Malaika.
- Co tu się stało? - spytała zaskoczona.
- Później ci opowiem.
- To ja, ja ją zabiłam.. Zabiłam własną matkę... - wymamrotała Luna, podniosła się z ziemi. Cofnęłam się od niej o kilka kroków. Obserwowałam ją, nie mogąc nie tyle co uwierzyć jak tego zaakceptować.
- Jak... - zamilkłam, po prostu zabrakło mi słów.
- Nie zapanowałaś nad sobą? Poczułaś żądze krwi? Nieopanowane pragnienie zabijania? - spytała Malaika, spojrzałam na nią dziwnie, wydawała się spokojna, jakby ją to zupełnie nie ruszyło. Luna spuściła tylko głowę, nie odzywając się w ogóle.
- Jeśli tak to był atak furii, mój ojciec często mi o nim wspominał, na szczęście nie odziedziczyłam tej cechy po waszym gatunku... Niektóre mroczne konie nawet tego nie mają... - ciągnęła dalej Malaika: - Nie zrobiłaś tego świadomie?
- Nie wiem... Rzucili się na mnie... A ja... - Luna upadła na ziemie, spłynęły jej łzy z oczu: - Starałam się bronić...
- To na pewno było to o czym mówię, nie wyglądasz na taką co by zabiła własną matkę i to w taki drastyczny sposób.
- Ale... Zrobiłam to...
- Malaika - kiwnęłam łbem dając jej znać żebyśmy poszły na chwilę na bok. Oddaliłyśmy się tak od Luny żeby nas nie słyszała i żebyśmy obie widziały ją z daleka.
- Co teraz? - spytałam.
- Nie chcesz jej już pomagać?
- Nie wiedziałam że ona to zrobiła, myślałam że ten ogier, który ją zaatakował...
- Jeśli moja teoria jest dobra, to nie jej wina. To nie jest łatwo opanować... Mroczne konie mają silnie rozwinięty instynkt zabijania, a kiedy nie zaspokajają tej potrzeby, albo nie zaspokajają jej wystarczająco pojawiają się takie ataki furii. Nie są w stanie się wtedy opanować, rzucają się na wszystko i rozszarpują tak długo aż ofiara zginie. Widziałam to na własne oczy, mój ojciec raz miał taki atak, zabiłby nawet mnie, gdybym mu nie uciekła.
- A co jeśli to nie był żaden atak furii? Albo jak znów ją coś napadnie?
- Nie wiem... Ale czy powinnyśmy ją teraz zostawić bez pomocy? Kiedy jej najbardziej potrzebuje...
Milczałam, skąd miałam wiedzieć jak postąpić, byłam tu od niedawna, a ten gatunek był mi obcy, jedyne co o nim wiedziałam to to co usłyszałam od innych koni.
- Jeśli będzie spokojna nic się nie stanie, musiałaby się zdenerwować żeby zacząć atakować bez opamiętania - dopowiedziała Malaika: - Ja jej pomogę, a ty zrób jak chcesz - wróciła do Luny.


Kilka godzin później


To była dość trudna decyzja, ale odeszłam. Teraz chodziłam wzdłuż stada, zajadając się trawą, całkowicie skupiłam się na tym zajęciu, żeby nie myśleć. I tak zaczęłam porównywać poszczególne rodzaje traw, które są lepsze, a które gorsze i czym się różnią. W poszukiwaniu tej idealnej, gdy już praktycznie głowę miałam prawie przez cały czas przy ziemi, stuknęłam się z kimś łbem.
- Wybacz, zamyśliłam się... - powiedziałam szybko, podnosząc głowę, kiedy zobaczyłam przed sobą Tin'a, zamarłam w bezruchu. Najgorsze że nikogo nie było w pobliżu.
- O czymś myślałaś? O mnie? - objął mnie skrzydłem głupio się uśmiechając i przysuwając do siebie: - Pamiętasz jak nam razem było dobrze?
- Puść mnie! - wyszarpałam się spanikowana, nie chciałam się bać, ale po tym co chciał mi wtedy zrobić nie potrafiłam opanować strachu.
- Teraz znów jesteś piękna i pełna życia, nie sądziłem że kiedykolwiek dojdziesz do siebie... - zbliżył się do mnie, nie mogłam się ruszyć, powinnam była już uciec, ale nie mogłam, strach mnie sparaliżował. Starałam się uspokoić, zacząć działać nim było za późno.
- Znów będziesz moja, tylko moja... - złapał mnie za grzywę, pociągnął do siebie i zaczął obściskiwać, kiedy w końcu zaczęłam się szarpać było za późno, zbyt mocno mnie trzymał.
- Spokojnie kochanie, na razie jeszcze nic ci nie zrobiłem... - powiedział śmiejąc się. Rozłożył skrzydła przy ziemi, kontem oka zauważyłam że jedno ze skrzydeł ma wręcz obok moich nóg. Przykleszczyłam je nagle tylną nogą. Puścił z bólu, cofnęłam się gwałtownie. Już miałam uciec, ale oberwałam skrzydłem, upadłam na ziemie, a potem znów dostałam. Usłyszałam jak ktoś mnie wołał, Tin gwałtownie złapał mój pysk skrzydłem żebym nie mogła krzyczeć i ukrył się ze mną w gęstej, wysokiej, pożółkniętej trawie. Szeleściła przez wiatr. Nie mogłam oddychać, razem z pyskiem trzymał mi też nozdrza, choć nie miał o tym pojęcia, szarpałam się. Tin nie zwracał na to uwagi, wypatrywał właściciela głosu, który mnie wołał. Ugryzłam go w końcu, to była ostatnia deska ratunku. Upadłam na ziemie gdy tylko puścił, łapiąc natychmiast oddech.
- Ty... - zacisnął ze złości zęby, przycisnął mi głowę do ziemi, wbijając w nią. Myślałam że za chwilę pęknie mi czaszka, nie mogłam krzyczeć, bo znów trzymał mi pysk. Nagle to on krzyknął, stanął dęba, zauważyłam mrocznego konia, który wbił w jego grzbiet szpony i trzymał kłami jego szyi, próbował go zrzucić, wymachiwał przy tym skrzydłami. Poznałam że ten mroczny koń to przecież Luna. Poderwała tylne nogi od ziemi, dosięgając nimi jego zadu i raniąc go szponami. Przecięła mu skórę i to z łatwością, krzyknął jeszcze bardziej. Obawiałam się że za chwilę zjawi się tu całe stado.
- Zostaw go... - poderwałam się z ziemi, Tin osunął się na tylne nogi, Luna stanęła dęba wyjmując z jego ciała szpony i wbijając je ponownie.
- Powiedziałam żebyś go zostawiła! - złapałam ją za grzywę ciągnąc w swoją stronę, gdyby szarpała się ze mną to ona byłaby górą. Tin natychmiast wzbił się w powietrze uciekając jak spłoszony źrebak.
- Chciał cię zabić, bronisz go?! - odepchnęła mnie od siebie.
- Spokojnie, Malaika mówiła żebyś... - zamilkłam widząc jak oczy jej błysnęły, przestraszyłam się. Luna odbiegła ode mnie. W oddali zauważyłam jak gwałtownie przyspieszyła, pędząc jak oszalała. Poszłam za nią, tylko dlatego że tam dokąd pobiegła był wodospad, miejsce w które uczęszczały inne konie. Już w oddali zobaczyłam jak rzuciła się na nieszczęsną klacz. Potem słyszałam przeraźliwe krzyki i jęki.
- Luna nie! - krzyknęłam pędząc w jej stronę. Wrzynała w grzbiet klaczy szpony, cięła jej dosłownie skórę i to do żywego mięsa, kły wbiła jej w szyję i wyginała nią z taką siłą, że słyszałam pękające kości. Zatrzymałam się gwałtownie, tej klaczy już nie dało się pomóc, była już dawno martwa. Zawróciłam, a wtedy Luna ruszyła za mną, skręciłam w stronę gór żeby tylko nie pobiegła za mną do stada. Prosiłam w duchu żeby tamta zabita była obcą, ale widziałam ją już w stadzie i to nie raz. Chyba nawet pamiętałam jej imię. Wszystko działo się tak szybko, wbiegłam na górski szczyt, podwinęła mi się noga, stoczyłam się w dół, wprost na Lunę, uderzyłam o coś jeszcze, przez co się rozdzieliłyśmy, a ja straciłam przytomność.


Jakiś czas później


- Nie! - obudziłam się z krzykiem. Rozejrzałam się dookoła, byłam w jaskini, całkiem sama, ale jednak w jaskini, nie w górach.
- To był sen... To musiał być sen... - zamknęłam na chwilę oczy mówiąc do siebie, nie chciałam pamiętać, ale wciąż widziałam tą klacz rozszarpywaną przez Lunę.
- Shanti wszystko w porządku? - spytała Malaika wchodząc do środka, spojrzałam na nią, była ranna, na boku miała sporę rozcięcie, szybko zakryła je skrzydłem.
- Chyba... Tak...
- Miałaś dużo szczęścia że nic ci się nie stało, no może poza siniakami.
- Nie rozumiem...
- Spadłaś, nie pamiętasz?
- Ta klacz - poderwałam się z ziemi. Malaika stanęła mi na drodze.
- Nikt nie wie o niej, tylko my - uświadomiła mi: - Ukryłam jej ciało w górach, na razie, później... - zaczęła szeptać, automatycznie też ściszyłam głos.
- Nie poznaje cię, chcesz wszystkich oszukać?
- Luna chciała ci pomóc, uratowała cię przed Tin'em, ale potem...
- Wiem co potem, dostała ataku furii i zabiła tamtą klacz, nie możemy tego zataić przed wszystkimi, to się wyda...
- Właśnie tego się boję, mogą chcieć ją zabić, przepędzić stąd...
- Dlaczego jej pomagasz? Po co tak się narażać? Nic z tym nie zrobisz...
- Tobie też pomogłam, nie pamiętasz?
- Ale...
- Ona nad tym nie panuje, musi być jakiś sposób żeby jej pomóc. Z resztą, chodź ze mną... - Malaika wyszła na zewnątrz, ruszyłam za nią nie pewnie. Udałyśmy się w głąb lasu. Byłam zaskoczona widząc Lunę w tej małej jaskini, tutaj, w lesie, o wiele za blisko stada. Weszłyśmy do środka. Malaika podeszła do niej wraz ze mną. Luna akurat spała, była zapłakana, a na jej ciele widniały nowe rany, które sama musiała sobie zrobić, szybko zrozumiałam o co chodzi.
- Chciała się zabić? - spojrzałam na Malaike, przytaknęła.
- Jeśli ukryłaś tamtą zabitą klacz i nikt tego nie widział to i tak nic nie da. Tin wszystkim powie co Luna mu zrobiła... - powiedziałam.
- Skąd będzie wiedział że to akurat ona? Powie tylko że zaatakował go mroczny koń. Po za tym zrobiła to w twojej obronie.
- Ale czy ona może tu być? Obcym nie wolno tu przebywać, ani nigdzie indziej na terytorium stada...
- Dlatego musimy ją ukryć przed wszystkimi.
Westchnęłam, mówiąc po chwili: - Chyba pierwszy raz w życiu tak się boję... Ona może zabić kogoś więcej, obojętnie co będziemy robić, jak dostanie szału to i tak popadnie w furie i wtedy jest nie do opanowania.


Kilka dni później


Od Aiden'a
Po stadzie rozniosły się różne plotki, wszystko przez zagniecie jednej z klaczy - Anippe. Niektórzy mówili że odeszła, inni że ktoś ją zabił, jeszcze inni że sama zrobiła coś złego i uciekła, były też takie teorie że przywódcy ją po kryjomu wygnali, ale w to nikt nie wierzył. Sam nie wiedziałem co jest prawdą, ciekawiło mnie to zwłaszcza że ostatnio Tin'a ponoć zaatakował mroczny koń. Niektórzy podobno widzieli że gdzieś tu się kręcił w pobliżu. Myślałem o tym, ciekawiły mnie te mroczne konie i te niebieskie z resztą też. Były niezwykłe, z chęcią zgłębiłbym o nich wszystkie tajemnice.
- Aiden - usłyszałem ciche nawoływania, któż inny mógłby to być jak nie Miti. Podniosłem się z ziemi, tak miło mi się wylegiwało na słońcu, w trawie, mimo że nie było już tak ciepło, a wręcz coraz to zimniej.
- Aiden, tu jesteś... - kiedy mnie zauważyła, podbiegła przytulając się do mnie mocno.
- Myślałam że coś ci się stało... - wymamrotała przez łzy, nie rozumiałem dlaczego z tak błahych powodów musi od razu płakać.
- Dlaczego by mi się miało coś stać? Wyszedłem sobie po prostu na spacer, spałaś, więc nie chciałem cię budzić.
- Nie widziałam cię przez kilka godzin... - żaliła się, nie chciałem być z nią przez całą dobę, chciałem pobyć trochę sam, może w towarzystwie siostry lub mamy, ale nie przez cały czas z Mitigandą. Nie kochałem jej, choć zawsze chciałem ją pokochać, chciałem żeby kogoś miała. Tylko ja sam wiedziałem że ten związek z nią to z litości.
- Może zostańmy przez chwilę sami, odpoczniemy od siebie.
- Ale...
- Chcę pobyć trochę sam - spojrzałem jej w oczy.
- To może... Jeszcze trochę pośpię, odprowadzisz mnie do jaskini?
- Niech będzie... - poszedłem z nią nie chętnie, znałem ją na tyle że wiedziałem że nie lubi być całkiem sama, boi się że ktoś ją skrzywdzi. Przechodząc obok lasu miałem wrażenie że ktoś nas obserwuje, odwróciłem głowę w stronę drzew. Pierwsze co zobaczyłem to czerwone oczy przebijające się przez półmrok lasu. Piękne, błyszczące czerwone oczy, takie żywe i jednocześnie pełne cierpienia, bo gdzieniegdzie zostały ślady po łzach. Zbliżyłem się jak zahipnotyzowany. Oboje patrzyliśmy na siebie, ja i ona. Tak ona, to była klacz, mroczna klacz jak zauważyłem po kilku sekundach.
- Aiden? - przez ciszę ledwo przebił się głos Mitigandy. Stałem na przeciwko czerwonookiej, serce mocno uderzało w moją pierś, nigdy nie widziałem mrocznej klaczy, jedynie młodego ogiera, jeszcze źrebaka, tego co był w stadzie. Ona zrobiła na mnie wrażenie, ale to chyba nie była zwykła fascynacja to było jakieś uczucie, którego nigdy nie doznałem. Sama wpatrywała mi się w oczy.
- Masz na imię Aiden? - spytała, przytaknąłem, uśmiechając się lekko.
- A ty? - zapytałem, już miałem poznać odpowiedź, ale Miti zaczęła się drzeć. Klacz odbiegła gwałtownie.
- Zaczekaj! - zawołałem, biegnąc za nią. Omijałem ledwo drzewa, nie chciałem stracić jej z oczu. Miałem dużo szczęścia, bo postanowiła wbiec do małej jaskini ukrytej w lesie. Wskoczyłem do środka, klacz cofnęła się gwałtownie do ściany.
- Nie zbliżaj się! - ostrzegła.
- Przecież nic ci nie zrobię - i tak podszedłem.
- Odejdź! - prawie mnie drasnęła, wyciągając nogę do natychmiastowego ataku. Szpon aż świsnął w powietrzu, a ja cofnąłem się o krok.
- Spokojnie...
- Zostaw mnie! - położyła po sobie uszy: - Wynoś się stąd! - odepchnęła mnie od siebie, cofając się znów do ściany.
- Co się dzieje? - zauważyłem że cała się trzęsła, czy mroczny koń by się tak zachowywał?
- Nie widzisz? Jestem potworem...
- Zaraz potworem, jesteś piękna, nigdy nie widziałem tak przepięknej klaczy.
- Masz dziwny gust.
- No wiem, ale na prawdę... Jesteś przepiękna, a ja czuje się przy tobie tak dobrze, jak przy nikim innym...
- Nie znasz mnie... Chcesz mnie nabrać!
- Wiesz że nie, też to czujesz, prawda?
- Ja nic nie czuję... - spuściła głowę, wiedziałem że kłamała, była wtedy równie mocno wpatrzona we mnie jak ja w nią.
- Jak masz na imię?
- Luna...
- Księżyc...
- Co?
- Twoje imię oznacza księżyc. Widziałem go w snach, wiele razy, zawsze chciałem dotknąć, zbliżał się do mnie, ale nigdy go nie dosięgnąłem, był zawsze w pełni, a ja nie potrafiłem oderwać od niego wzroku... Wierzysz w przeznaczenie?
- Nie wiem w co mam wierzyć...
- Dziś akurat ma być pełnia, czy to nie przypadek?



Ciąg dalszy nastąpi


Samotność cz.18 - Od Leona/Marcelli

Siostry to ja nie chciałem widzieć, ale doskonale zdawałem sobie sprawę że teraz musiałem być dla niej milutki. Na szczęście ta mała paskuda bawiła się ze źrebakami i nawet nie zauważyła że przechodzimy obok nich.
- Zawołajmy ją, na pewno za tobą tęskniła, w końcu nie widzieliście się przez tyle dni... - Marcella zatrzymała się nagle, chciałem pójść dalej. Chwila, moment i nas ten bachor mógł zauważyć.
- Po co? Niech się bawi, nie chcę jej przeszkadzać - powiedziałem szybko, idąc dalej.
- Ucieszy się na twój widok, a do zabawy będzie miała jeszcze wiele okazji.
- Chodźmy najpierw do moich rodziców - zatrzymałem się chcąc nie chcąc. Nie mogłem sobie pójść i zostawić tu Marcelli, która do tej pory stała w miejscu. Czekałem aż przejdzie jej ten pomysł z moją siostrą.
- Może masz rację, wrócimy tu po drodze - Marcella w końcu ruszyła. Powlokłem się za nią. "Wróćmy tu po drodze? Super, jak ja się cieszę..." pomyślałem, przyspieszając, nie chciałem żeby ukochana dostrzegła moją niechęć. Szedłem wciąż obok niej, przeszliśmy przez sporą część łąki. Już myślałem że nie znajdziemy moich rodziców, ale udało mi się ich wypatrzeć na uboczu, wręcz na skraju łąki. Jak przyszliśmy do nich byli akurat w trakcie rozmowy.
- Muszę ci coś powiedzieć... - zaczęła mama patrząc w oczy taty, jakby to było coś poważnego.
- Leo, Marcella... - tata pierwszy nas zauważył: - Miło was... - przerwał patrząc na Marcelle, zwłaszcza na jej opatrunki: - Co się stało?
- A nic takiego... - powiedziała szybko Marcella, zanim ja zdołałem się odezwać.
- Bądź razie to długa historia - dodałem.
- Na pewno to nic poważnego? W razie czego zawsze możemy wam pomóc, cokolwiek by to nie było...
Poczułem się nieco dziwnie, zwłaszcza że tata patrzył tylko na mnie, tak jak kiedyś kiedy zrobiłem coś złego. Miałem wrażenie że myślał że to ja skrzywdziłem Marcelle.
- Jakiś gnojek zaatakował Marcelle, a najgorsze że ja nie wiem kim on jest i jak wygląda, ale jak go dopadnę...
- Jest ze stada? - przerwał mi tata.
- Na właśnie nie wiem! - aż poniosły mnie emocje na samą myśl co ten drań zrobił Marcelli i o czym nie mogłem teraz powiedzieć, nikt nie mógł wiedzieć. To byłoby dla niej zbyt poniżające, tak samo dla mnie, bo powinienem był ją chronić przed takim typami jak ten ogier, który tak podle ją skrzywdził.
- Marcella? To ktoś ze stada? - spojrzałem na ukochaną, wyczekując odpowiedzi.
- Nie, ale nie mieliśmy już o tym mówić...
- Wiem wiem, ale... Nie mogę przestać o tym myśleć, a najgorsze że nie mogę zabić tego drania!
- Nie powinieneś nikogo zabijać... - wtrącił tata.
- Pewnie, mam mu pogratulować za to co zrobił - powiedziałem ironicznie, dodając: - Co ty byś zrobił jakby ktoś zaatakował mamę i ją pobił? No, co?!
- Marcella ma rację, lepiej o tym teraz nie myśleć, co było nie wróci...
- Postąpiłbyś tak samo!
- Leon...
- Mam rację, prawda?!
- Przestańcie oboje! - krzyknęła mama, obaj spojrzeliśmy na nią, była zapłakana.
- Mamo, wszystko w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku...
- Chodzi o Marcelle? - spytałem zdezorientowany.
- Nie...
- Wiec o co?
- Muszę wam coś powiedzieć... Na początku wolałam powiedzieć o tym tylko twojemu ojcu, ale.. Po przemyśleniu chciałabym żebyście wszyscy o tym wiedzieli... - westchnęła ciężko: - Możecie mnie przez to znienawidzić...
Ja i Marcella spojrzeliśmy po sobie zdziwieni, o co mogło chodzić mojej mamie?
- Kochanie, przesadzasz - powiedział tata.
- Wcale nie... To przeze mnie Nikita jest taka bezduszna, to przeze mnie jest teraz nie wiadomo gdzie zamiast z nami...
- Co ty wygadujesz? - przerwał tata.
- Zostawiłam ją tam, gdy uciekaliśmy przed ludźmi i ich psami... Kazałam jej się ukryć i czekać aż wrócę, a tymczasem pobiegłam po ciebie, okłamałam cię że nasza córka nie żyję, żebyś nie próbował jej ratować... - mamie zaczął załamywać się głos: - Porzuciłam ją... Nie potrafiłam jej pokochać, bo... Bo tak bardzo przypominała mi...
- Nie wierzę, nie mogłabyś tego zrobić, pewnie mówisz tak z poczucia winy - tata przytulił do siebie mamę, zupełnie jej nie uwierzył? Ja byłem w niemałym szoku. Marcella chyba też.
- Przestań! Okłamywałam cię przez tyle czasu... Nie mogłam pogodzić się ze śmiercią matki, a Nikita była taka do niej podobna... Każdego dnia przypominała mi o tym... Dlatego, dlatego ją porzuciłam! - mówiła zapłakana, odsunęła się gwałtownie od taty. Obejrzałem się do tyłu słysząc że ktoś biegnie w naszą stronę. Była to moja przebrzydła siostra, że też akurat teraz musiała przybiec. Rodzice od razu się przed nią otrząsnęli, choć mama nadal nie mogła powstrzymać łez, ukrywała je za grzywką jak tylko mogła.
- Cześć Leo, gdzie byłeś tyle czasu? - zawołała już z oddali Prakereza.
- A co... Znaczy, byłem z Marcellą - uśmiechnąłem się sztucznie.
- Porobimy coś razem?
- Może nie teraz...
- Jak chcesz to możesz pójść z nami na spacer - zaproponowała Marcella.
- To my może już pójdziemy, a wy sobie pospacerujcie... - wtrącił tata, odchodząc wraz z mamą. Jeszcze trochę, a Łza zauważyłaby że nasza matka jest cała zapłakana, gdyby tylko ja nie był w jej centrum zainteresowania.
- To gdzie pójdziemy? - dopytywała siostra.
- Dokąd chcesz - stwierdziłem, chciałem już mieć ją z głowy.
- Może do lasu?
- Czemu nie... - poszedłem przodem, siostra szybko mnie wyprzedziła, wygłupiała się po drodze jak to źrebie, bardzo irytujące źrebie, za to Marcella szła cały czas z tyłu, a czym bliżej byliśmy lasu, tym bardziej zwalniała.
- Mercy? - podszedłem do niej, martwiłem się...


Marcella (loveklaudia) dokończ



piątek, 16 października 2015

Samotność cz.17- Od Marcelli/Leona

-Marcella...- szturchnął mnie Leo, cały czas kurczowo trzymałam przy sobie skrzydła, otuliłam nimi całe swoje ciało do tego jeszcze się lekko skuliłam aby zmieścić się cała
-Jestem zmęczona- położyłam głowę
-Nie bój się...- przytulił mnie- ja cię obronię- mówił już dużo łagodniej, co mnie też nieco uspokoiło, patrzyłam na wodę płynącą w rzece, patrzyłam się w nią tak bez celu, nawet nie zauważyłam kiedy się ściemniło a Leo zasnął wtulony w moje pióra, westchnęłam cicho patrząc ku górze, na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy, pojawiła się także mgła, i to tak gęsta że ledwie co było widać, podniosłam skrzydło i zasłoniłam nim Leona, wiedziałam że będziemy wtedy niewidoczni dzięki mojemu kolorowi, a teraz wyjątkowo bardzo byłam wrażliwa na bezpieństwo.
Już przysypiałam kiedy poczułam że ktoś mnie łapie za grzywę, podniosłam przerażona głowę, to był on, Emil
-Krzyknij a cię wypatroszę- szepnął, przełknęłam ślinę, chciałam krzyczeć, obudzić Leona, ale bałam się, strach mnie paraliżował
-Wstawaj...
-Leo się ubudzi...
-Nie obudzi jak zrobisz to szybciej...ruszaj ten swój zad- pociągnął mnie, wstałam ostrożnie, chociaż w głębi duszy miałam nadzieję że Leon za chwilę się obudzi, co się nie stało, poszłam za tym całym Emilem, zaprowadził mnie w las, kiedy doszliśmy do małej jaskini, rzucił mną o ziemię
-Szkoda było cię tak odpuścić, zbyt słodziutka jesteś- uśmiechnął się dziwnie i podszedł do mnie
-Odsuń się!- krzyknęłam, aż sama się zdziwiłam, wstałam gwałtownie
-Leż!- popchnął mnie, mimo to utrzymałam się na nogach, wystartowałam naglę lecąc w górę, zapomniałam że nie jestem już źrebakiem i nie przelecę przez gałęzie, zachaczyłam o nie, szamotałam się próbując uwolnić skrępowane skrzydła, zaczynało coraz bardziej boleć, moje ciało chciało opaść w dół a skrzydła były zakleszczone w gałęziach, nie miałam nawet jak się podepszeć
-Ojojoj jakie biedactwo- zaśmiał się, spojrzałam kątem oka w dół, przynajmniej byłam zdala od niego. Usłyszałam naglę jakieś pomruki i szelesty, na drzewie pojawiły się naglę pumy, zaczęły mnie drapać i podgryzać, krzyczałam ale przestałam kiedy dostałam pozurami kilka razy po chrapach, jedna z pum skoczyła mi naglę na grzbiet i wbiła w niego pazury, ciągła mnie w dół co sprawiało mi jeszcze większy ból w skrzydłach, zaczęłam wrzeszczeć z bólu, w końcu spadłam i do tego tak niefortunnie że złamałam skrzydło, jęczałam z bólu, ktoś podszedł, to był Emil
-Taka nie jest mi już potrzebna- położył kopyto mi na gardle
-Błagam- wyszlochałam
-A wstaniesz?
-Nie wiem...
-Jak nie wstaniesz to cię uduszę- zagroził, przełknęłam ślinę i zaczęłam się podnosić, nieźle się poturbowałam spadając z tak wysoka, miałam całe obdarte nogi, złamane skrzydł, nie wspominam już o tym że połowa piór się z nich wytarła lub wyrwała kiedy były zakleszczona w gałęziach, cały podrapany nos z którego niemiłosiernie ciekła krew, zakrwawiony grzbiet rozerwany od karku aż po zad, nawet nie chciałam wiedzieć jak strasznie wyglądam.
-Leo...- zaczęłam płakać, błagałam już o to aby się naglę pojawił i mi pomógł
-No podnoś się!
-Nie mogę- upadłam
-Wiedziałem- uderzył mnie, i to w pysk, spróbowałam się znów podnieść ale nagły ból mnie sparaliżował
-A co ja będę brudził się twoją krwią...niech one sie tobą zajmą- spojrzał w uśmiechem na pumy które siedziały zza drzewami, odszedł i zostawił mnie na pastwę losu, z tymi pumami, zaczęły podchodzić, oblizywały się, jedna z nich skoczyła na mnie, i to na to złamane skrzydło, krzyknęłam podrywając się na równe nogi, próbowałam uciekać ale otoczyły mnie, nie zostało mi nic innego jak wbiec prosto na nie, i tak też zrobiłam, zamknęłam oczy i ruszyłam prosto na jedną z pum, poczułam tylko zadrapanie i jak po czymś przebiegam, poczym usłyszałam ryk, otworzyłam oczy i spojrzałam za siebie, stratowałam ją...stratowałam pumę, ich wzrok itkwił na mnie, ruszyły naglę w moją stronę, musiałam uciekać, najgorzej było ze złamanym skrzydłem, nie mogłam go dobrze schować, zrobiłam to na siłe, pomimo bólu. Wybiegłam na łąkę, była noc i wszyscy spali, ale wiedziałam że tutaj już nie przybiegną.
-Leon!- krzyknęłam, upadłam na ziemię wyczerpana, w końcu ktoś przyszedł, podniosłam wzrok, to był Leon
-Mercy...to on...tak?- przytaknęłam
-I...i pumy
-Zabiję gnojka!- krzyknął, już chciał biec w stronę lasu ale przypomniał sobie o mnie
-Co ci jest?- spytał łagodnie
-Mam złamane skrzydło...no i jak widzisz cała jestem w ranach po pumach...
-Pożałuje ten gnojek, pożałuje...- wziął mnie na grzbiet i zaniósł nad wodospad, obmył moje rany i opatrzył ranne skrzydło, znalazł kilka starych materiałów i z moją małą pomocą podwiązał mi skrzydło, gorzej było z grzbietem i pyskiem, no...najgorzej z pyskiem bo ciąglę leciała mi krew, w końcu miałam rozerwane chrapy, i do tego oszpecona, bałam się że przez blizny które mi zostaną przestanę się podobać Leonowi.


Następnego dnia


Leżałam na łące i obserwowałam stado, może to były moje urojenia, ale wydawało mi się że te młode klacze patrzą na Leona.
-I jak kochanie?- spytał podchodząc do mnie
-Chyba lepiej
-A co ty taka smutna?
-Nie jestem smutna...wydaje ci się
-Na pewno?
-Tak...
-Widzę że coś cię trapi
-Dziwisz się?
-No...nie, nie martw się, dorwę tego gnojka i tak go załatwię że przyjdzie cię błagać o przebaczenie na połamanych nogach
-Możemy już nie ciągnąć tego tematu?
-Tak, pewnie...
-Dziękuje...jakby co, to nie musisz się mną cały czas zajmować, może iść sobie pochodzić, pójsć do rodziców, do siostry, do innych
-Wolę jednak być przy tobie
-Nie chcę być ciężarem
-Mercy no co ty, nigdy nie będziesz moim ciężarem
-To nie jest męczące się mną ciąglę zajmować?
-No co ty, to przyjemność- uśmiechnęłam się lekko na jego słowa, i mimo iż nie czułam się jeszcze znakomicie, wstałam
-Może jeszcze poleż, nie przemęczaj się
-Nic mi nie będzie, to tylko rany które się zrosną...i zostaną blizny...
-Nie przejmuj się bliznami
-Łatwo ci mówić Leo, ogierowi to może nie przeszkadza że ma blizny, ale klaczy przeszkadza
-I tak jesteś piękna
-Chodźmy już- poszłam przodem- może odwiedzimy twoich rodziców i twoją siostrę? hmyy?
-No dobrze- zgodził się, ale wyczułam taką lekką niechęć z jego głosie...


                                                          Leo [ zima999 ] ^^Dokończ^^

poniedziałek, 12 października 2015

Nieznany gatunek cz.4 - Od Shanti

Było białe i nasiąknięte czyjąś krwią, wyglądało jak część jakieś rośliny, jak duży pąk, który chłonął wszystko jak gąbka. Zaskoczona spojrzałam na Katarine: - To ty mnie zraniłaś...
Zeszła ze mnie biorąc od razu liść w pysk, chwyciła za pomocą niego "pąk" żeby nie mieć z nim styczności. Rzuciła się natychmiast do ucieczki, poderwałam się z ziemi biegnąc za nią. Obie pędziłyśmy przez las. Do puki jej nie wyprzedziłam i stanęłam na drodze.
- Po co ci to?
- Nie twoja sprawa, zejdź mi z drogi dziwolągu! - odepchnęła mnie ruszając dalej, zdążyłam złapać ją za grzywę, niemal od razu zatrzymując.
- Po co ci moja krew?
- Twoja?... - Katarina zerknęła na moją ranne. Nagle wyskoczył ktoś za drzew lądując przed nami. Była to fioletowa klacz, żółtooka, z ciemnożółtymi pasemkami na grzywie i ogonie.
- To miało pomóc Malaice?! Krew tej niebieskiej? To chore! - Katarina rzuciła w nią to coś owinięte liściem.
- Katarina... - odezwała się tamta.
- Chciałaś mnie oszukać?! Wiem że jesteś dziwna i praktykujesz dziwne rzeczy, ale to... To już przesada!
- Mówiłam prawdę - żółtooka pociągnęła gwałtownie do siebie Katarine, szepcząc jej coś na ucho.
- Nie wierzę... - Katarina spojrzała na mnie.
- O co wam chodzi? Kim jesteś? - spytałam zdezorientowana, patrząc na fioletową.
- Jestem Zatoka, siostra Katariny, to ja cię zraniłam, nie ona...
- Nie miałaś takiego prawa, grożą ci za to poważne konsekwencje.
- Chcesz żeby Malaika wyzdrowiała?
- Nawet nie wiesz jak bardzo, zrobiłabym wszystko... Ale... Jak niby ma jej pomóc moja krew?
- Nie mogę ci powiedzieć...
- Ona uzdrawia, prawda? - domyśliłam się.
- Nie jestem głupia - odezwałam się gdy obie milczały.
- Niby czemu to dziwadło miałoby mieć taką zdolność?! Nie wierzę w to! - Katarina wbiła we wzrok.
- Więc to prawda...
- Nie na pewno nie! Ona bredzi, jak zawsze! - zaprzeczyła.
- Zatoka... - spojrzałam na siostrę Katariny, były zupełnie do siebie nie podobne.
- To prawda... - westchnęła: - Nie chciałam ci powiedzieć, bo mogłabyś zachwiać równowagę pomiędzy śmiercią a życiem, gdybyś o tym wiedziała.
- Więc... Mogłam ich uratować... - przyznałam, we wspomnieniach miałam już przed oczami widok moich bliskich, jak ich martwe ciała, leżą jedne na drugich na tym ludzkim wozie. Spłynęła mi łza z oka.
- Dlaczego?! Dlaczego wcześniej nie wiedziałam?! - krzyknęłam, nie próbowałam kryć łez, chciałam znów tam być i im wszystkim pomóc.
- Niektóre rzeczy nigdy nie będziemy w stanie odkryć, a niektórych nawet nie powinniśmy wiedzieć... - Zatoka zbliżyła się do mnie: - Musisz o tym zapomnieć i nie wykorzystywać tego.
- Jak mam zapomnieć? Moja krew uzdrawia, więc czemu miałabym nie pomóc innym...
- Nie możesz, zachwiejesz równowagę...
- Nie obchodzi mnie to. Jak ktoś będzie potrzebował pomocy to mu pomogę..
- Pomożesz tylko Malaice i na tym koniec.
- Nie będziesz mi mówiła co mam robić, wiem jak mam postąpić... - odeszłam od nich, zabrałam po drodze gałąź, którą chciałam uszkodzić powstały strup, żeby z rany na powrót spłynęła krew. Zrobiłam to dopiero stojąc nad Malaiką, akurat spała. Wzdrygnęłam się, zabolało, kilka kropel krwi kapnęło na ciało Malaiki. Położyłam się obok, dotykając jej raną, mimo bólu leżałam tak przez kilka kolejnych godzin.


Kilka godzin później


- Malaika - szturchnęłam ją, już długo się nie budziła, nic się nie zmieniło, wciąż kiepsko wyglądała. Przypatrując się jej dłużej zauważyłam że słabiej oddycha.
- Shanti, tak jej nie pomożesz, nie tak... - w wejściu pojawiła się Zatoka.
- Więc jak?! Ponoć moja krew uzdrawia, jak widać to...
- Ona musi ją wypić, tylko wtedy ją uzdrowi - przerwała mi.
- Przecież nie chce się obudzić, dlaczego przyszłaś dopiero teraz? Czemu mi nie powiedziałaś?
- Dlatego żebyś nie miała wyjścia, jeśli chcesz ją uratować musisz mi przysiądź że nikt się o tym nie dowie, że zapomnisz o swojej umiejętności i nigdy więcej z niej nie skorzystasz.
- Jak możesz? Mam się godzić na czyjąś śmierć nawet jeśli będę przy tym i będę mogła go ocalić?
- Tak, przysięgnij, a ci pomogę... Malaice zostało już mało czasu.
Zamyśliłam się, zastanawiając się jak mam postąpić, trwało to dosłownie chwilę, czas mnie gonił, nie chciałam tracić cennych sekund.
- Nie dam się otumanić, nie zrobię czegoś wbrew sobie. Chcę to wykorzystać, nie chcę już tak cierpieć po stracie bliskich, nie chce żeby inni też cierpieli...
- Nie rozumiesz że gdy równowaga zostanie zachwiana to zmienisz to co ma się wydarzyć. Zmienisz bieg wydarzeń. Niektórym jest przeznaczona śmierć...
- Idź stąd, poradzę sobie sama - podeszłam do Malaiki.
- Pamiętaj że gdy inni się dowiedzą mogą to wykorzystać przeciw tobie. Zrób chociaż to i nikomu o tym nie wspominaj. Już i tak Katarina się dowiedziała, rozgadałaby to, gdyby w to wierzyła i gdyby wiedziała że inni też jej uwierzą.
Ignorowałam ją, zajmując się tym co było w tej chwili ważniejsze, czyli wybudzeniem Malaiki, nie odpuszczałam, choć traciłam już nadzieje. Otworzyła pysk coś mamrocząc, przetarłam nogą o jej kły, robiąc sobie cięcie na nodze.
- Połknij to... - powiedziałam przez zaciśnięte z bólu zęby, gdy moja krew spłynęła jej do pyska. Przez chwilę zwątpiłam czy to prawda. Przecież uwierzyłam w to od razu i to obcej klaczy, która nie miała żadnego dowodu, jedynie słowa. Byłam naiwna czy miałam przeczucie? Musiałam mieć przeczucie... A może to była nadzieja? Przecież widziałam że Malaika umiera, bez względu na to jak bardzo by zaprzeczała.
Stałam nad nią, czekając, wierzyłam że się udało, że za chwilę otworzy oczy i będzie całkiem zdrowa. Po kilkunastu minutach poruszyła nogami, mile się zaskoczyłam, aż uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Udało się - spojrzałam na Zatokę, ona jedyna nie wyglądała na zadowoloną.
- Tylko jej o niczym nie mów - upomniała.
- Nie powiem.
Malaika otworzyła oczy patrząc na mnie, poruszyła się po woli, nogami jak i skrzydłami, otworzyła aż pysk z zaskoczona: - Co? Co się stało?
- Wyzdrowiałaś.. - uśmiechnęłam się lekko, nie wiedziałam jak mam jej to wytłumaczyć, nie wydając jednocześnie tajemnicy. Malaika podniosła się ciężko, otrzepała się i rozpostarła skrzydła.
- To nie możliwe... Jeszcze przed chwilą... Jak to się stało? - zerknęła na Zatokę.
- Nie pytaj, najważniejsze że się udało.
- Ale... Jak? - spojrzała na mnie, zakryłam ranną nogę za tą drugą.
- Najdziwniejsze że czuje posmak krwi...
- Wydaje ci się, wracajmy do stada? - wyszłam za Zatoką, Malaika ruszyła za nami, aczkolwiek wciąż była w szoku.


Kilka tygodni później


Liście spadły z drzew, miały niezwykłe kolory i szeleściły pod kopytami. Pierwszy raz widziałam coś podobnego, wcześniej, jakieś 2 miesiące temu nie znałam samych drzew, a teraz z bujnych zielonych roślin, potężnych z resztą też, pozostały puste pnie z gałęziami. Jedynie te co miały igły zamiast liści mogły się poszczycić pięknym żywym kolorem. Inne rośliny też po woli znikały, przekwitły i obumarły. Na zewnątrz było chłodniej, czułam wyraźną ulgę po upalnym lecie. Zdążyłam poznać całe stado, niektórzy mnie tolerowali inni woleli trzymać się z daleka, a jeszcze inni zachowywali się jak Katarina, żywiąc do mnie nie chęć. Nadal przyjaźniłam się z Malaiką, ona też nie była do końca tolerowana. Spędzałyśmy dni na pogawędkach, przestałam już dawno pytać o otaczający mnie świat, sama wychwytywałam informacje i próbowałam zrozumieć to co było nowe, obce. Czego nie doświadczyłam nigdy w miejscu, którym się urodziłam, ale trudno mi było się przyzwyczaić. Wędrowałam w góry, wciąż wracając myślami do domu i rodzinnych wspomnień, spędzałam tam nieraz całe dnie, zapominając o wszystkim innym. Góry były mi najbliższe. Po jakimś czasie spędziłam tam pierwszą noc.

Nad ranem przebudziłam się, słysząc jakieś wrzaski i krzyki. Podniosłam się z ziemi, zbliżając się ostrożnie w stronę dźwięku. Czułam zapach krwi unoszący się w powietrzu, po kilku krokach widziałam ślady krwi i zmasakrowane ciało. Przechodząc obok niego przeszły mnie ciarki, spostrzegłam że to mroczny koń, choć na pierwszy rzut oka trudno było stwierdzić co to za rasa. Kilkanaście kroków dalej były dwa inne, szarpały się ze sobą, raniły się w dzikim szale, wrzynając w siebie nawzajem szpony i kły. Ten większy przewrócił w końcu mniejszego, drobniejszego, chyba była to klacz. Rzucała się wściekle, kąsała go po nogach, w końcu przytrzymał jej głowę szponem, nie zwracając uwagi na to czy ją zrani czy nie. Stałam jak wryta patrząc na to wszystko z podkulonymi uszami, pierwszy raz nie wiedziałam co zrobić. Klacz zaczęła się uspokajać, oddychała tak szybko że na odległość było słyszeć jej dyszenie. Ogier puścił ją, rozcinając jej nagle brzuch, jej krzyk rozniósł się echem po górach. Ogier wbił w nią nienawistne spojrzenie, po czym odszedł. Miałam dużo szczęścia że mnie nie zauważył, że nie wyczuł mojego zapachu, może dlatego że stałam pod wiatr, który tak nagle się zerwał. Klacz stękała, próbowała wstać, mimo wysiłku nie mogła ani trochę się podnieść. Opadła z sił, już w ogóle się nie ruszając, tylko oddychając ciężko. Podeszłam ostrożnie, wydawało mi się że nic mi nie zrobi, stanęłam obok niej. Patrząc jak szybko spływa po niej krew z głębokiej rany, ten ogier uszkodził jej coś w środku. Niespodziewanie chwyciła moją nogę, zacisnęła tak mocno kły, że nie mogłam jej wyszarpać. Przez szok nie czułam bólu, ale poczułam go wyraźnie gdy w końcu mnie puściła. Cofnęłam się gwałtownie do tyłu. Serce biło mi jak oszalałe. Obca zemdlała, jej rany zaczęły znikać, zauważyłam że ma pysk od mojej krwi. W pewnym momencie zakrztusiła się i wypluła krew, którą musiała szybciej połknąć. Klacz nadal była ranna, ale pozbyła się tych najgorszych ran, które były w stanie ją uśmiercić. Leżała na pół nieprzytomna przez kilka minut, potem otworzyła oczy, już nie świeciły tak czerwienią, jak podczas walki z tamtym ogierem, wyglądały zwyczajnie tylko tęczówka była wyraźnie czerwona. Pierwsze na co zwróciła uwagę to zmasakrowane ciało, kilka metrów dalej. Patrzyła na nie jakby była w szoku, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Krzyknęła z rozpaczy, stwierdziłam tak, bo nagle się popłakała. Zbliżyłam się do niej, już od pierwszej chwili chciałam pomóc, ale wahałam się przez te wszystkie opowieści o mrocznych koniach, przez to brutalne zachowanie, którego byłam świadkiem.
- Spokojnie... - stanęłam na przeciwko niej, spojrzała na mnie.
- Nie zbliżaj się do mnie! - przesunęła się do tyłu, jeżąc sierść i wysuwając szpony.
- Chcę ci pomóc, mogę? - zrobiłam jeden krok w jej stronę.
- Odejdź...
- Pomogę ci wstać... Pójdziemy nad wodę przemyć rany, a potem je opatrzymy, dobrze?
Pokiwała głową że nie, patrzyła na mnie przerażona, już nie próbowała się bronić.
- Zostaw mnie w spokoju...
- Nic ci nie zrobię, obiecuje.
- Ty nie, ale ja mogę ci coś zrobić... Odejdź ode mnie!
- Nie boję się - przyznałam, podchodząc do niej już całkiem blisko. Obserwowałyśmy się na wzajem w milczeniu, aż w końcu oparła na moim grzbiecie głowę żeby się podciągnąć do góry, złapałam ją za grzywę pomagając jej wstać. Razem doszłyśmy jakoś do wodospadu, nie było łatwo, nie nadawałam się do dźwigania, a ona opierała się na mnie niemal całym ciężarem ciała. Położyła się blisko wody, jak tylko ją zobaczyła, zaczęła pić łapczywie, nie sposób było ją od niej odciągnąć.
- Długo nic nie piłaś, prawda? - spytałam, spojrzała się na mnie nie przerywając sobie.
- Dlaczego... Dlaczego mi pomagasz? - podniosła głowę, po jej pysku spłynęły krople wody.
- Jesteś ranna...
- Ale dlaczego?
- Miałam cię tam zostawić?
- Nie wiem... - spuściła wzrok. Usłyszałyśmy kroki, obejrzałam się do tyłu. Przyszła Malaika, jak zauważyła obcą podbiegła do mnie nagle.
- Co ty zrobiłaś? Nie powinnaś tu przyprowadzać mrocznego konia, co jeśli ktoś go zobaczy? W każdej chwili może ktoś przyjść...
- Ona potrzebuje pomocy...
- Widzę, ale.. Innym tego nie wytłumaczysz, nie może tu być.
- Dlaczego?
- Oni nienawidzą mrocznych koni, ledwo zaakceptowali Westro, opowiadałam ci przecież. Z resztą to niebezpieczne, nie znasz mrocznych koni, większość z nich zabija, nie można im od razu ufać.
- Wiem... - położyłam po sobie uszy, patrząc na nieznajomą.
- Pomóż mi ją ukryć, sama nie dam rady. - poprosiłam po chwili, intuicja podpowiadała mi że ona wcale nie jest zła. Malaika przytaknęła, pomagając mi przenieść ranną. Zatrzymałyśmy się w górskiej grocie. Zostałam przy obcej, a Malaika poleciała po zioła i opatrunki.
- Jestem Shanti - przedstawiłam się. Obca milczała zamyślona, szturchnęłam ją lekko: - A ty?
- Co? Co ja?
- Jak masz na imię?
- Luna.
- A ja Shanti - powtórzyłam, bo pewnie nie usłyszała.


Później


Zerwałyśmy trochę trawy z Malaiką, zanosząc ją Lunie, nie wiedziałam czy zechce ją jeść, ale żadna z nas nie zamierzała polować. To było sprzeczne z naszą naturą, mimo to że Malaika miała coś w sobie z mrocznego konia, bo w końcu była nim w połowie.
- Nie wiem czy zechcesz to jeść, ale nic innego nie mamy - powiedziałam, kładąc trawę przed Luną.
- Nie jadam mięsa - przyznała i od razu zaczęła przeżuwać łapczywie trawę, widać było że jest wychudzona, więc to pewnie z głodu. Było już późno, obie z Malaiką byłyśmy zmęczone. Zaproponowała powrót do stada, nie byłam za bardzo przekonana czy zostawiać tu samą Lunę, ten ogier mógł wrócić, ale i tak bym ją przed nim nie obroniła.
- Zostańmy tutaj na noc, co nam szkodzi? - spytałam.
- W sumie to nie jest taki zły pomysł - Malaika położyła się na ziemi, od razu zamykając oczy, spojrzałam na Lunę, zjadała ostatni kęp trawy. Też się położyłam, popatrzyłam chwilę w stronę wyjścia, na gwiazdy po czym zasnęłam.


Ciąg dalszy nastąpi





Samotność cz.16 - Od Leona/Marcelli

- Gdzie on jest?! - wrzasnąłem, nie mogłem opanować gniewu nawet przy Marcelli, a nigdy nie miałem z tym trudności. Myślałem już tylko o zemście, wykończę tego drania!
- Nie.. Nie wiem... - powiedziała cicho Marcella.
- Już nie będziesz płakała! Oj nie, ten kto ci to zrobił będzie ryczał jak mały źrebak! - odbiegłem gwałtownie, pędziłem jak oszalały, przebiegłem przez łąkę, przez las, dotarłem aż pod wulkany. Straciłem już kompletnie poczucie czasu, nic się nie liczyło, tylko znaleźć tego ogiera. Był mały problem, nie widziałem go nigdy na oczy. Musiałem zawrócić. A gdy tak przechodziłem obok stada... W każdym ogierze widziałem potwora, który skrzywdził moją ukochaną. W końcu nie wytrzymałem i rzuciłem się na nich wszystkich. Atakowałem każdego po kolei, bronili się, mieli nade mną przewagę. Całe zamieszanie przerwał izabelowaty ogier, na jego polecenie nikt już mnie nie atakował, jedynie  dwóch mnie przytrzymało. Ale ja się wyrwałem, rzuciłem się na izabelowatego, w napadzie szału nie zorientowałem się że to przecież nasz przywódca. Odepchnął mnie od siebie gwałtownie, upadłem. Nie zdążyłem mu nawet nic zrobić i jedno szczęście.
- Który to był?! No który! - wrzeszczałem na cały głos.
- Uspokój się, nie masz prawa nikogo atakować! - Danny musiał na mnie krzyknąć, żeby do mnie dotarło.
- Może i nie mam prawa, ale ten co skrzywdził Marcelle też nie miał do tego prawa! Zabije go! Nie daruje mu tego! Rozszarpie go! Zabije drania! - zmierzyłem każdego wzrokiem: - Który to?! Który?!
- Powiedziałem żebyś się uspokoił, bo za chwilę wyciągnę z tego konsekwencje - Danny spojrzał na mnie ostrzegawczo, podniosłem się z ziemi. Przywódca kazał się innym rozejść, w tym klaczą, które wszystko widziały. Dobrze że nie było tu moich rodziców, ale siostra już niestety była, pewnie wszystko im wypapla.
- Co się stało Marcelli? - spytał Danny.
- Ktoś ją skrzywdził, a ja nie mam pojęcia kto! - z nerwów nie umiałem zniżyć tonu, coś czułem że wpakuje się w jeszcze gorsze kłopoty.
- To już wiem, ale co jej zrobił?
Spojrzałem na niego dziwnie, może był przywódcą i zawsze miałem do niego jak i do jego partnerki szacunek i respekt, który wpoili mi rodzice, ale tego nie powiedziałbym nikomu. Nikomu.
- Pobił ją - skłamałem, choć nie do końca, bo rzeczywiście ten drań ją uderzył.
- Zaprowadź mnie do niej...
- Sam sobie z tym poradzę, dam nauczkę... - przerwałem, czując na sobie wzrok przywódcy, w końcu ruszyłem się w stronę rzeki, tam gdzie była Marcella.
- Mimo wszystko, nie możesz od tak rzucać się na członków stada.
- Poniosły mnie emocje... To się więcej nie powtórzy, przyrzekam.
- Oby.

Na miejscu Danny chciał zostać sam z Marcellą. Nie chciałem odejść, więc oddaliłem się od nich ukrywając się za krzakami. Marcella była jeszcze przerażona i zapłakana, Danny niczego się od niej nie dowiedział. W końcu zostawił ją samą, wołając mnie do siebie. Wyszedłem z kryjówki, bo co miałem zrobić? Przywódca nic na to mi nie powiedział.
- Zostań z nią, to chyba coś poważniejszego niż zwykłe pobicie, porozmawiam z nią jak nieco się uspokoi - szepnął, idąc przed siebie, w oddali zauważyłem Zime, czekała na niego z źrebakiem u boku. Ten moment dał mi do myślenia. Co jeśli Marcella nigdy nie zechce mieć ze mną źrebiąt przez to co ją spotkało? Przez tego drania miałbym stracić szanse zostania ojcem?! Z resztą czy to takie ważne? Najważniejsze że jesteśmy razem. Spojrzałem na Marcelle, aż ciężko mi się robiło na sercu widząc jej cierpienie, nie potrafiłem sobie tego wyobrazić co przeszła. Podszedłem, kładąc się przy niej.
- Wszystko będzie dobrze kochanie, już nikt cię nie skrzywdzi... - przytuliłem ją do siebie delikatnie. Cała się trzęsła.
- Spokojnie... - powiedziałem łagodnie.
- Nie... Nie gniewasz się na mnie?
- Za co? To on jest wszystkiemu winien!
Milczeliśmy przez chwilę, wtuleni w siebie, ale nie tak mocno jak kiedyś, tylko lekko, jakby Marcella chciała zachować ode mnie dystans. Nie podobało mi się to za bardzo, ale bez względu na wszystko nie zamierzałem jej zostawić, nigdy w życiu. Zwłaszcza teraz gdy mnie potrzebowała. Ja też jej potrzebowałem, bez niej moje życie nie miałoby sensu.
- Kto ci to zrobił? Jak wyglądał? - zacząłem pytać.
- Nie wiem... - wymamrotała Marcella.
- Na pewno wiesz. Nic się nie bój, on nic ci nie zrobi, bo go zabije. Będzie zdychał po woli w mękach - kiedy to mówiłem przepełniała mnie złość. Marcella nie chciała mi nic powiedzieć, pewnie ze strachu przed nim. Ale ja go dorwę, w końcu się dowiem kto to...


Marcella (loveklaudia) dokończ



sobota, 10 października 2015

Samotność cz.15- Od Marcelli/Leona

-Przysięgasz?- spytałam- zrobisz to dla mnie, i nie skrzywdzisz już żadnej klaczy i źrebaka?
-Tak, przysięgam...wybaczysz mi?
-Tak, wybaczę...wiesz że cię kocham i boli mnie to kiedy widzę jak traktujesz innych, nie mogę na to patrzeć, i nie myśl że ja się niedomyślę, prędzej czy później i tak prawda będzie wychodzić na jaw
-Wiem, wiem...przepraszam...też cię kocham- przytulił mnie, odwzajemniłam to ale chwilę sie wachałam, czy Leon na prawdę się zmieni? pożyjemy zobaczymy, jak będę musiała to zmienię go sama.
-To miłe że zaakceptowałeś swoją siostrę- uśmiechnęłam się
-Jednak nie jest taka zła jak myślałem
-No widzisz, jak dorośnie to nawet jej nie będziesz zauważał bo ona zajmie się sobą
-Oby...- powiedział cicho, jednak to usłyszałam
-Leon- spojrzałam na niego ostrzegawczo
-Przepraszam...dopiero zaczynam się zmieniać...
-Jednak pomyśl dwa razy zanim coś powiesz, bo niektóre twoje słowa mogą ranić
-Wiem...chodźmy może na spacer?
-No dobrze...- zgodziłam się, poszliśmy w stronę wodospadu
-Wiesz co...- zaczęłam w połowie drogi
-Co?
-Wiesz co jutro jest?
-Nie...
-No pomyśl- Leo zastanowił się
-Nie wiem...co jest?
-Będę już oficjalnie dorosła, no prawie, ale już dorosła- uśmiechnęłam się
-No tak- uśmiechnął się- w końcu
-Ale oficjalnie parą zostaniemy dopiero wtedy kiedy będę miała 2 lata i 6 miesięcy
-No niestety...- spuścił na chwilę wzrok
-Ale to szybko minie, nawet nie zdążysz się obejrzeć a już będziemy oficjalnie parą
-Nie mogę się tego dnia doczekać...aż tak długo będę musiał na to czekać
-Narazie zobaczymy czy damy radę ze sobą wytrzymać, bo wiesz, w końcu mam z tobą być do końca życia
-Nie zawiedziesz się na mnie...na pewno
-Oby- objęłam go skrzydłem, położyliśmy się przy jeziorku, niebo, księżyć i gwiazdy cudownie się w niej odbijały, sprawiało to taki magiczny klimat.
Był środek nocy, a my nadal nie spaliśmy, zobaczyłam że Leon lekko drży
-Zimno ci?- spytałam
-Nie- zaprzeczył
-Przecież widzę- położyłam na nim swoje skrzydło, mimo iż był większy odemnie to moje skrzydła były większe od niego, otuliłam go i przytuliłam się do niego
-A tobie nie jest zimno?- spytał z troską
-Płynie we mnie krew niebieskiego konia, jestem odporna na mrozy
-A tego nie wiedziałem
-No widzisz...jeszcze wiele rzeczy o mnie nie wiesz- uśmiechnęłam się tajemniczo, poczym zamknęłam oczy i usnęłam wtulona w Leona.


Nad ranem


Kiedy się obudziłam, Leona nie było obok mnie, rozejrzałam się dookoła
-Leo?- podniosłam się, naglę ktoś dotknął mojego boku, przestraszyłam się i aż podskoczyłam
-Witaj piękna- Leon położył przy moich kopytach piękny bukiet kwiatów, nie wiem gdzie on je znalazł ale były przecudownie, do tego ten zapach
-Nie musiałeś- uśmiechnęłam się
-Nie są tak piękne jak ty, ale pasują do twojej przcudnej urody...wszystkiego najlepszego w kroczenie w dorosłość- przytulił mnie
-Dziękuję, jesteś uroczy
-Mam dla ciebie jeszcze to- zdjął ze swojej szyji naszyjnik z pięknym, szlachetnym kamieniem który mienił się kolorami w promieniach słonecznych, Leo nałożył mi go na szyję
-Wyglądasz jak księżniczka- uśmiechnął się, patrzyłam na prezent
-Skąd go masz?
-Znalazłem w górach, nie mogłem go tam zostawić, odrazu pomyślałem o tobie
-Cudowny prezent- wtuliłam się w niego
-Chodźmy na łąkę, pewnie jesteś głodna
-I to jak- wzięłam bukiet i wraz z Leonem poszłam na łąkę, zaciekawione konie, a szczególnie klacze, spojrzały na mnie i na Leona, ich uwagę pewnie przykuł ten bukiet który niosłam w pysku.
-Spójrz jak patrzą- szturchnęłam Leona kiedy już staneliśmy
-Zazdroszczą ci, nic dziwnego...mi też zazdroszczą ogiery, tak pięknej urody klaczy
-Już mi tak nie schlebiaj- zarumieniłam się, zasłoniłam się tym samym grzywką
-Uroczo wyglądasz z tymi rumieńcami- Leo odkrył moją grzywkę.
Posiedzieliśmy trochę na łące, po jakimś czasie przyszła mama Leona
-Leo pójdziesz na chwilę ze mną?- spytała
-A to coś ważnego?
-Tak
-To mów, nie mam tajemnic przed Mercy
-Ale wolę z tobą porozmawiać na osobności
-Ale...
-Leo idź- uśmiechnęłam się
-Na pewno?- spytał
-Tak idź, ja pójdę się przejść, będę nad rzeką
-Tylko uważaj na siebie
-Dobrze- Leo poszedł ze swoją mamą, ja także odeszłam, poszłam do lasu, szłam spokojnie po ścieżce leśnej, naglę wbiegł we mnie jakiś ogier, oboje się przewróciliśmy
-Przepraszam, nic ci nie jest?- spytał
-Nie..- wstałam, trochę mnie bolał bok, ale to tylko dlatego że lekko go obszorowałam
-Nie zauważyłem cię, na pewno nic ci nie jest?
-Nie- otrzepałam się
-Jestem Emil- przedstawił się
-Marcella
-Co taka piękna młoda klacz robi sama w lesie?
-Poszłam na spacer, raczej mi nic nie grozi
-No nie wiem, tyle tu niebezpiecznych rzeczy
-To teren stada, jest tu bezpiecznie a szczególnie w dzień
-To tu jest stado?
-Tak, a chciałbyś dołączyć?
-Nie, jestem tu chwilowo...ale w sumie dobrze że się tu znalazłem
-A to dlaczego?
-Bo spotkałem ciebie- uśmiechnął się
-Ja muszę już iść- ominęłam go
-Może potowarzyszę- poszedł za mną
-Nie dziękuję- zignorowałam go
-No dobrze, dobrze...nie będę się narzucać- uśmiechnął się zalotnie, odwróciłam szybko wzrok i pokłusowałam nad rzekę.


godzinę później


Leżałam czekając na Leona, usłyszałam kroki za sobą, odwróciłam się bo myślałam że to Leon, ale to był tej ogier, Emil, wstałam odrazu
-Co za przypadek- uśmiechnął się dziwnie
-Możesz mnie zostawić w spokoju?- rozłożyłam skrzydła
-Coś ty taka niedostępna- podszedł bliżej
-Jestem zajęta- odwróciłam się od niego
-Taka młodziutka i już zajęta?
-A co cię to interesuje?
-Intersuje, chcę cie lepiej poznać
-Daruj sobie- już chciałam odlecieć ale kiedy wzbiłam się w górę, złapał mnie za ogon i zciągnął w dół
-Co ty robisz!- uderzyłam go skrzydłem
-Uspokój się- przytrzymał mnie za grzywę, machałam desperacko skrzydłami, przypomniało mi się zachowanie mojego ojca, zaczęłam w końcu skrzyczeć
-Leon!- krzyknęłam
-Przymknij się- przycisnął mnie do ziemi, starałam się go odepchnąć skrzydłami ale przycisnął mnie swoim ciężarem ciała, udało mi się go ugryźć ale uderzył mnie
-Grzeczniej
-Zostaw mnie- wyjąkałam, zszedł ze mnie i podniósł za grzywę
-Młoda, przynajmniej problemu nie będzie bo w ciąże nie zajdzie- zaśmiał się, był niewiele odemnie starszy, miał może ze 2 lata, ale i tak dużo odemnie silniejszy. Próbowałam się wyrwa i krzyczeć ale za każdym razem kiedy krzyknęłam zostałam uderzona albo ugryziona, nie chciałam tego ale on to zrobił siłą, zmusił mnie, walczyłam, próbowałam się od niego uwolnić, ale to nic nie dało, miałam nadzieję że Leo za chwilę się pojawi, długo nie przychodził, a w nim była moja nadzieja, w końcu mnie puścił, upadłam na ziemię zapłakana, po tym na pewno długo trudno będzie mi się zbliżyć bardziej do Leona, po tym co zrobił mi ten Emil, jak bardzo to bolało.
-Powiedz komuś to cię znajdę i utnę ci te skrzydełka- zaśmiał się, zanim odszedł to uderzył mnie dwa razy w brzuch, i raz z pysk, odszedł, a ja leżałam w tym samym miejscu i płakałam, bałam się co pomyśli Leon, a jeśli wieźmie to za zdradę? i mnie odrzuci? załamałabym się i nie wytrzymałabym psychicznie.
-Marcella?- usłyszałam głos Leona, wystraszyłam się na myśl że on tutaj jest, odwróciłam się i spojrzałam na niego przerażona
-Kto ci to zrobił? co cię boli? Mercy?- podbiegł, zadawał tyle pytań a ja nie mogłam wyksztusić z siebie słowa, tylko płakałam
-Mercy...kochanie...co za drań ci to zrobił? zabiję go!- wrzasnął rozglądając się dookoła
-Leon ja...ja przepraszam- wyjąkałam
-Za co?
-Nie chciałam..ale..ale on..- wyszlochałam
-Spokojnie...o co chodzi?
-Bo on mnie zmusił...zmusił do...- zapłakałam patrząc na swój tył, Leon tupnął wściekle o ziemię, wbił w nią aż kopyto, wystraszyłam się i zaczęłam ze strachu drżyć...


                                                 Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Samotność cz.14 - Od Leona/Marcelli

Pobiegłem za Marcellą, ale zbyt późno żeby ją dogonić, odleciała, prawdopodobnie w stronę rzeki. Zatrzymałem się, ze złości tupiąc w ziemie, parsknąłem odwracając się gwałtownie i idąc w swoją stronę. Wróciłem do stada. Będąc na miejscu poszedłem jeszcze dalej, wściekły że to źrebie mnie wydało. Tutaj nie było, ani tej paskudnej klaczki, ani jej mamusi.
Znalazłem się w lesie, byłem tu po to żeby się wyżyć, już chciałem uderzyć o drzewo, ale usłyszałem kroki. Pierwsze co przyszło mi do głowy to to że to Marcella, od razu spojrzałem za siebie.
- To ty... - odezwałem się zażenowany na widok Felizy.
- Marcella cię rzuciła? Przykro mi... - powiedziała ironicznie.
- Zaraz mi będzie przykro! - rzuciłem się na nią, ale mi odskoczyła, odbiłem się od drzewa i ponownie na nią naskoczyłem, tym razem przewróciłem ją z hukiem na ziemie.
- Uważaj co robisz! - odpychała mnie tylnymi nogami, naciskając nimi na mój brzuch.
- Nie masz co robić?! Musisz się wtrącać w moje życie?! - przycisnąłem ją bardziej do ziemi.
- Puszczaj mnie! - odrzuciła mnie nagle od siebie, zdziwiłem się skąd miała tyle siły, była ode mnie mniejsza i młodsza.
- Tak się odwdzięczasz za moją przyjaźń?!
- Jaką przyjaźń? My się przyjaźniliśmy? - udałem głupiego.
- Gdybyś miał trochę oleju w głowie to byś zabił każdego świadka, który widział co wyprawiasz z siostrą, ale ty wolałeś ich zaatakować i zastraszyć, jakby to coś dało.
- Nie chce mi się ciebie słuchać... - poszedłem w głąb lasu, myślałem nad słowami Marcelli, bolało mnie że widziała we mnie potwora. Nie chciałem być w jej oczach kimś złym. Przez przypadek natknąłem się na tamtą klacz wraz z córką. Kiedy mnie zauważyła, przestraszona osłoniła źrebaka.
- Miło was znów widzieć - powiedziałem ironicznie, podchodząc bliżej, klacz cofała się wraz z źrebakiem do tyłu.
- Spokojnie, tym razem nic wam nie zrobię... - obiecałem: - Chcę was przeprosić, ale na oczach Marcelli. Idziemy - poszedłem przodem.
- Nigdzie z tobą nie pójdziemy - zaprzeczyła klacz.
- Musicie, albo was zabije zwłaszcza tego twojego bachora, który mnie wydał! - wbiłem wzrok w klaczkę, schowała się za nogą mamy.
- Żałosne... - złapałem klacz za grzywę, szarpiąc się z nią, aż w końcu zaciągnąłem ją na kraniec lasu.
- Idziesz ze mną czy nie?! - wrzasnąłem, pokiwała tylko głową że tak.
- Idealnie, tylko pamiętajcie, macie mi wybaczyć - spojrzałem raz na klacz, raz na jej źrebaka. Szukaliśmy w trójkę Marcelli, chciałem to zrobić wyłącznie na pokaz, nie czułem się winny to też przepraszać nie mógłbym szczerze. To była ich wina że się wtrącały, inaczej by nie oberwały wtedy. Znalazłem Marcelle przy rzece, stanąłem kilka kroków przed nią, z klaczą i jej córką.
- Ehem... - chrząknąłem, żeby zwrócić uwagę Marcelli, obserwowała coś we wodzie. W końcu spojrzała w moją stronę, odwróciłem szybko głowę, żeby myślała że jestem tu przypadkiem, że jej nie zauważyłem.
- Przepraszam za tamto - powiedziałem: - Mam nadzieje że mi wybaczycie, nerwy mnie wtedy poniosły.
- Obiecasz że już więcej nie uderzysz ani mnie, ani mojej córki? - zapytała, nie mogłem zaprzeczyć, przez co mnie wydała.
- Nigdy więcej, to jak wybaczycie mi?
- Tak, teraz już tak - klacz spojrzała na źrebaka: - Chodźmy już - ruszyła wraz z córką, obserwowałem jak odchodzą, myślami byłem przy Marcelli. Czy słyszała co powiedziałem? Na pewno, odwróciłem się do niej, ale jej nie było. Pobiegłem przed siebie, szukając jej wzrokiem. Zauważyłem ją przy tej klaczy z źrebakiem, rozmawiały. Jak tamta powiedziała że jej groziłem i zmusiłem żeby tu przyszła odegrać tą scenkę, wściekłem się tak że ledwo powstrzymałem się żeby się na tą głupią nie rzucić. Odbiegłem, teraz Marcella była na mnie pewnie jeszcze bardziej zła. Obawiałem się że nie zachce mnie już znać. Nie mogłem jej stracić, cały świat by mi się zawali.


Kilka godzin później


Leżałem przybity na łące, nic mnie już nie obchodziło, nawet te wkurzające źrebaki, które w tej swojej gonitwie nieraz przeskoczyły przez mój grzbiet, przebiegły obok. Ganiały się po całej łące, pomiędzy końmi ze stada. Podniosłem wzrok, na chwilę na stado, słysząc śmiechy. Westchnąłem widząc rodziców, z moją przebrzydłą siostrą. Obróciłem się na drugi bok żeby na nich nie patrzeć.
- Leo co ci jest? - po jakimś czasie podszedł do mnie tata.
- Nic...
- Nie jesteś z Marcellą?
- Nie ważne... - westchnąłem, kładąc głowę na ziemi.
- Nie martw się - powiedziała do mnie siostra, stając obok mnie, spojrzałem na nią krzywo. Czego rodzice nie zauważyli. Położyła po sobie uszy, wracając od razu do mamy.
- Chcesz porozmawiać? Wiesz że zawsze ci doradzę, mama też - zaproponował tata.
- Chcę zostać sam - wstałem, odchodząc. Poszedłem nad wodospad, położyłem się tam przy jego brzegu. Zbliżał się po woli wieczór. Zauważyłem we wodzie odbicie Marcelli, przelatywała akurat nad wodospadem, już chciałem spojrzeć w górę, ale poczułem szturchnięcie.
- Nie smuć się Leo, Marcella na pewno długo nie będzie się gniewać - pocieszyła mnie siostra, na jej widok zdenerwowałem się tylko. Akurat gdy chciałem być sam, ona musiała zawracać mi głowy.
- Idź stąd! - krzyknąłem, dopiero po chwili zdając sobie sprawę że wszystko widzi Marcella. Prakereza już chciała odejść, ale stanąłem jej gwałtownie na drodze.
- Poczekaj... - kiedy się do niej odezwałem, cofnęła się szybko do tyłu.
- Na prawdę się o mnie martwisz? - spytałem, Łza przytaknęła.
- Chodź no tutaj - pociągnąłem ją do siebie, przytulając. To nie było zbyt przyjemne, ale miałem okazje wykorzystać siostrę do pogodzenia się z Marcellą.
- Już nie będziesz mnie bił? - spytała cicho Prakereza, ta menda mnie wydała. Marcella stała za nami z tyłu, widziałem ją kątem oka, na pewno wszystko słyszała z takiej odległości.
- Nie będę... - kiedy to powiedziałem siostra sama się do mnie wtuliła, poczułem nawet jej łzy na sobie.
- No co ty? Nie płacz... - chciałem ją odsunąć, ale znosiłem to ze spokojem.
- Tak bardzo chciałam żebyś mnie polubił...
- Przepraszam za tamto, byłem głupi, w końcu jesteśmy rodzeństwem - powiedziałem, nie mogłem się doczekać kiedy Marcella do nas podejdzie, spojrzałem ukradkiem czy jeszcze tam jest. Nie było już jej.
- Chcesz się trochę powygłupiać z bratem? - zaproponowałem siostrze.
- Pewnie - wstała szybko, ja też. Nie cieszyłem się z tego, irytowała mnie wręcz, ale musiałem się z nią bawić. Chciałem utrzymać z nią dobre stosunki, być takim super bratem, wbrew własnej woli. Pocieszałem się że kiedyś jeszcze pozbędę się tej małej paskudy, chociażby w dniu kiedy dorośnie, a teraz pomoże mi odzyskać Marcelle.


Jakiś czas później


- Zmęczona? - spytałem siostry, przytaknęła kładąc się na ziemi. W końcu ją zmęczyłem tymi zabawami.
- Co teraz będziemy robić? - spytała Prakereza, przewróciłem nerwowo oczami, tak żeby nie zauważyła. Nie miałem ochoty nawet na nią patrzeć.
- Keysi pewnie już za tobą tęskni, idź do niej. Ja chce trochę odpocząć.
- Dobrze Leo... - wstała, ale jeszcze nie odeszła.
- Co? - spojrzałem na nią zdziwiony.
- Mogę cię przytulić na pożegnanie? - zapytała. Myślałem że wyjdę z siebie, przytaknąłem, zastanawiając się po co. Wtuliła się we mnie.
- Pa braciszku - po czym odeszła zadowolona.
- Pa... - powiedziałem od niechcenia. Poszedłem szukać Marcelli, był już prawie wieczór, stęskniłem się za nią. Znalazłem ją w pobliżu stada.
- Możemy porozmawiać? - spytałem.
- O czym? - nawet na mnie nie spojrzała.
- Tą klacz to ja chciałem przeprosić przy tobie, żebyś mi uwierzyła że to zrobiłem - skłamałem.
- To nie były szczere przeprosiny...
- Och, wiem... Ale starałem się, starałem się wszystko naprawić, już nie będę taki - obiecałem.
- Na pewno?
- Pogodziłem się nawet z siostrą, ale w to mi nie uwierzysz.
- Dlaczego? Widziałam was... - uśmiechnęła się do mnie.
- Na prawdę? - starałem się być zaskoczony, ale nie byłem, bo o tym już od dawna wiedziałem.
- Cieszę się że w końcu zrozumiałeś swój błąd, ale...
- Ale co?
- Nie przyznałeś się że biłeś swoją siostrę, dowiedziałam się dopiero kiedy was podsłuchałam...
Położyłem uszy po sobie, nie chciałem żeby o tym wiedziała: - Ale to już przeszłość... Więcej jej nie uderzę, ani jakiejkolwiek klaczy czy źrebaka, wybaczysz mi Mercy? - spytałem z nadzieją.


Marcella (loveklaudia) dokończ