Keysi nazrywała nieco kwiatów ob drogę, strasznie się nudziła. Zaczęła ganiać z nimi rozrzucając je wszędzie. Ja tylko szłam za jej matką, nie miałam na nic ochoty. Tęskniłam coraz bardziej za rodzicami, za Irą. Bałam się że ją skrzywdzili.
- Keysi mówiłam żebyś się nie oddalała - przerwała ciszę matka mojej nowej znajomej.
- Wiem mamo - zawołała Keysi, nawet nie spostrzegłam że pobiegła zobaczyć jakieś małe stworzonko.
- Co to? - zaciekawiłam się.
- Chodźcie do przodu, obie - kazała matka Keysi.
- Ale...
- Chodźcie, jeszcze coś was zaatakuje - przyspieszyła gwałtownie.
- Mamo! - Keysi pobiegła od razu za nią, ja też musiałam, bo jej matka zaczęła biec.
- Mamo zwolnij! - Keysi przestała nadążać, wraz ze mną.
- Idziecie przodem - jej matka się zatrzymała, czekając aż ją wyprzedzimy. Keysi spuściła głowę idąc w jej stronę.
- Nudzi mi się - powiedziała patrząc na matkę, która jak zwykle była obojętna. Poszłam w ślady klaczki. Dalej już po prostu szłyśmy. Tak długo i żmudnie że nie widziałam końca drogi. Po woli się ściemniało. Zrobiłyśmy kilka postojów na posiłek, zmieniałam się co chwilę z Keysi przy ssaniu mleka.
- Mamo, Łza, spójrzcie! To tutaj! - odezwała się niespodziewanie Keysi, podniosłam głowę, już prawie zasypiałam idąc wciąż na przód. Keysi wyprzedziła mnie i pognała w stronę źrebaków, osłoniło je kilka z dorosłych koni. Przypatrzyłam się im. Klacz też mnie wyprzedziła, poszłam za nią, nie do końca pewna gdzie jestem.
- Mamo to tutaj, prawda? - spytała Keysi.
- Zostań tu - jej matka odeszła od nas, widziałam jak rozmawia jednym z koni, który gdzieś ją prowadzi. Rozejrzałam się wokół, nie pamiętałam już za bardzo jak wyglądał mój dom, ale miałam nadzieje że to tu, szukałam już wzrokiem rodziców. Keysi schowała się nagle za mną.
- O co chodzi? - spytałam.
- Ten ogier, idzie tu.. - szepnęła. Spojrzałam przed siebie, ogier rzeczywiście tu szedł i był sporych rozmiarów.
- Idziemy - usłyszałam głos z tyłu, należący do matki Keysi. Poszłyśmy za nią wprost do jakieś jaskini. Jak tylko weszłam zobaczyłam kilka kroków dalej tatę, leżał do mnie tyłem. Nie mogłam uwierzyć, to na prawdę był on, pewnie mama też tu była. Podbiegłam do niego, zaczęłam budzić. Klacz odsunęła mnie nagle.
- Co robisz? - spytała.
- To mój tata - chciałam się do niego dostać, ale przytrzymywała mnie nogą.
- Prakereza... wróciłaś... - wymamrotał tata otwierając oczy.
- Tato - przytuliłam się do niego mocno.
- Puść go - klacz mnie odsunęła i znów przytrzymała.
- Dlaczego? - szarpałam się jej, chciałam koniecznie dostać się do taty, tak długo go nie widziałam.
- Jestem troszeczkę ranny skarbie, mogłabyś mi zrobić krzywdę - stwierdził tata półgłosem: - Ty... Ty uratowałaś moją córkę? - spojrzał na klacz.
- Nie ja, Keysi, chciała koniecznie zawrócić - klacz puściła mnie, idąc w swoją stronę.
- Tatusiu... - nie mogłam się powstrzymać przed wtuleniem się w niego, starałam się być delikatna.
- Bałem się że już cię nie zobaczę... - szepnął tata.
- Ja też... Gdzie mama?
- Nie wiem... Ale nie martw się... Wróci... - tata przymknął oczy, chyba nawet zasypiał, bo miał coraz bardziej spowolniony oddech.
- A co ci się stało? - spytałam przypatrując się czemuś co obwiązywało cały brzuch taty, było nasiąknięte czerwoną cieczą o zapachu, który skądś już znałam.
- Nic kochanie... - wymamrotał tata, jego głos był coraz słabszy, chyba na prawdę zasypiał.
Od Primero
Starałem się walczyć z całych sił, z każdym kolejnym oddechem było coraz trudniej. Wcześniej przeszywał mnie ból, wiedziałem że jeszcze się trochę pomęczę, że pożyję, ale teraz nie czułem nic. To był zły znak.
- A gdzie Leo? - spytała córka, bardzo chciałem jej odpowiedzieć, ale nie tym razem. Chwilę temu było lepiej, tak nagle poczułem się lepiej, a teraz pogrążałem się w śnie z którego nie mogłem się wybudzić.
- Tato... - mała trąciła mnie lekko, ledwo poczułem jej dotyk. Przez tyle czasu myślałem że nie żyję, ale było inaczej, wróciła. Jak miałbym teraz ją zostawić? Najgorsze że nie zależało to ode mnie. Oczy zamknęły mi się same, oddech jeszcze bardziej spowolnił, przestawałem oddychać na kilka chwil, po czym znów łapałem powietrze z trudem. "Jeszcze nie teraz" prosiłem w myślach, wręcz błagałem "Nie teraz".
- Tato, co ci jest? - mówiła już łamiącym się głosem, chyba zorientowała się że umieram.
- Tatusiu... - szturchnęła mnie. Usłyszałem kroki, jakiś koń zbliżał się w naszą stronę.
Od Melindy
Wchodząc do środka zobaczyłam klaczkę przy Primero, próbowała go obudzić, domyśliłam się że to jego zaginiona córka, o której krążyły plotki po stadzie.
- Nie płacz, wszystko będzie dobrze - przysunęłam małą do siebie, przytuliłam ją, czułam jej łzy na sobie.
- Co z moim tatą? Co mu jest? - szepnęła, patrząc mi w oczy.
- On... - przerwałam, nie wiedziałam co jej powiedzieć. Primero umierał, nie mogłam oszukać w tym momencie klaczki, a jednocześnie ciężko mi było jej o tym powiedzieć. I tak się dowie i będzie musiała pogodzić się z losem.
- Proszę... Pomóż mojemu tacie...
- Lepiej żeby został sam, chodźmy stąd... - złapałam małą za grzywę, prowadząc w stronę wyjścia, wyszarpała się mi. Położyła się przy Primero, wtuliła głowę w jego bok. Położyłam po sobie uszy, cofając się do tyłu, zobaczyłam jego ducha, łączyła go jeszcze jakaś więź z ciałem. Ulżyło mi, to była chwilowa śmierć, duch Primero po kilku minutach wrócił do ciała. Pierwszy raz widziałam coś takiego. Najdziwniejsze że on zdawał się mnie nie widzieć. Obejrzałam się do tyłu czując czyjąś obecność.
- Kim jesteś? - spytałam ducha klaczy.
- Matką Jony, nie pozwolę ani jej ani jej ukochanemu umrzeć. Niech twoja córka wie że ma wrogów, nie jestem sama... - zniknęła, należała do tych potężnych duchów. Miałam jeszcze na tyle małe doświadczenie że nie wiedziałam skąd czerpią swoją siłę. Wyszłam na zewnątrz, musiałam znaleźć Felize, chyba to była jej sprawka. Pobiegłam od razu przez łąkę, zatrzymałam się widząc przy zastępcy jakąś pegazice i ogiera. Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Po chwili podszedł do mnie Jim.
- Chyba lepiej byłoby stąd odejść, nie dają mi tu żyć - powiedział, nie słuchałam na niego, podeszłam nieco bliżej. Młody ogier spojrzał na mnie, po czym poszedł wraz z pegazicą za zastępcą.
- Mel, wszystko w porządku? - zapytał mnie Jim.
- Jest bardzo podobny... - zamyśliłam się.
- Do kogo?
- Do Aiden'a.
- Aiden'a? Mówisz o naszym synu?
- Tak... To musi być on, pamiętam go, jak jeszcze był mały, a teraz...
- Zaczekaj, dowiem się czy to on.
- Lepiej nie, jeszcze narazisz się jeszcze bardziej przywódcą.
- Gdyby nie ten bachor...
- Jim proszę... - spojrzałam w oczy ukochanego, poszedł w swoją stronę, spuściłam na chwilę wzrok, czasami nie miałam już siły na jego humory. Nasze wzajemne zaufanie też gdzieś przepadło...
Później
Poszłam nad wodospad, długo tam się wybierałam, wiedziałam że to tutaj udał się Aiden z tą pegazicą. Obawiałam się że mi nie wybaczy tego co zrobiłam, pomyśli że go porzuciłam, a chciałam go ochronić. Oboje leżeli przy wodospadzie, wtuleni w siebie.
- Witajcie... - odezwałam się pierwsza, postanowiłam ukryć przed nim że jestem jego matką. Miałam tylko nadzieje że mnie nie pamięta.
- Że też akurat w takim momencie - Aiden podniósł się z ziemi i spojrzał w moją stronę.
- Przeszkodziłam wam, wybaczcie...
- Nic nie szkodzi, wcześniej czy później i tak by tu ktoś przyszedł... Chwila, to ty, klacz, która nas widziała...
- Tak - uśmiechnęłam się słabo, byłam spięta i nie wiedziałam jak mam się zachować. Stał przede mną mój syn, nie widziałam go od lat, bałam się przyznać że jestem jego matką, bałam się jego odrzucenia i nienawiści, którą może mnie darzyć.
- Mam na imię Aiden.... - spojrzał w kierunku pegazicy, dał jej gest głową żeby podeszła. Zbliżyła się do nas niepewnie.
- To moja partnerka, Mitiganda - przedstawił ją Aiden.
- Miło mi, jestem Melinda, ale możesz mi mówić Mel - przyglądałam się Mitigandzie, aż trudno mi było uwierzyć że Aiden znalazł już swoją drugą połowę. Wyglądali na szczęśliwych, ona uśmiechała się do niego, a on co chwilę na nią patrzył.
- Macie źrebaki? - musiałam spytać, chciałam wiedzieć czy doczekałam się wnuków.
- Skąd to pytanie?
- Z ciekawości - zrobiło mi się trochę głupio.
- Miti nie nadaje się na matkę, jeszcze nie... No, po prostu nie jest gotowa - powiedział jakoś dziwnie: - Skoro już nas o to pytasz, z reguły nie jestem wścibski, ale... A ty, masz źrebaki?
- Mam córkę, partnera również...
- Chętnie bym ich poznał, w końcu i tak powinienem tu wszystkich poznać, skoro już dołączyliśmy - zerknął na Miti: - To może w trójkę wrócimy do stada?
- Chętnie - poszłam z nimi, całą drogę o czymś rozmawialiśmy, tylko Miti nie odezwała się ani słowem. Została na uboczu gdy Aiden podszedł poznać inne konie. Tak się złożyło że zostałam tu razem z nią. Widać było że nie czuję się zbyt komfortowo w mojej obecności.
- Podoba wam się tu? - zagadałam, przytaknęła.
- Znacie już wszystkie tereny? - spytałam znów.
- Nie... - powiedziała cicho.
- Głupie pytanie, ledwo co tu przybyliście - zapadła niezręczna cisza. Stałyśmy tak kilka minut, Aiden rozmawiał z nowo poznanymi ogierami, zagadywał też do klaczy.
- Kto to? - przyszedł Jim, Miti odsunęła się od niego nieco.
- Mitiganda.
- A więc to jest mój syn? - Jim spojrzał w stronę Aiden'a.
- Syn? - powtórzyła Mitiganda.
- Jim, chodźmy już...
- Gdzie niby? Nie powiedziałaś mu?!
- Nie teraz... - szepnęłam, Miti skierowała w naszą stronę uszy, na pewno usłyszała.
- Kiedy zamierzasz mu powiedzieć?! No, kiedy?!
- Spokojnie, wszystko...
- Jak mam być spokojny?! Tyle już lat czekam żeby poznać własnego syna! - krzyknął, nie obchodziło go że inni słyszą, w tym Aiden, skuliłam uszy. Syn podszedł do nas trojga. Miałam już łzy w oczach, to było za wcześnie żeby się wszystko wydało...
Kilka godzin później
Nie mogłam się powstrzymać od łez, gdybym wtedy nie uciekłam, nie wytrzymałabym chyba. Jim wszystko wyznał Aiden'owi, od razu, bez namysłu. Krzyczał na mnie przy wszystkich, obwinił mnie o to że go nie widział, mnie i Felize. Nie mogłam uwierzyć że zrobił mi coś takiego, tyle razy mówiłam mu że musiałam uratować syna, nie mógł zostać tam gdzie mnie więzili.
- Mamo... - usłyszałam głos Aiden'a, obejrzałam się do tyłu.
- Wybacz mi, ja musiałam...
- Wiem mamo, Nicol nam wyjaśniła. Nie płacz już... - położył się przy mnie, przytuliłam go do siebie.
- Tak za tobą tęskniłam, bałam się że mnie znienawidzisz...
- Też się tego obawiałem... Miałem ci za złe że mnie zostawiłaś, ale teraz wydoroślałem i zrozumiałem że zrobiłaś to dla mojego dobra. Jak od nich uciekłaś?
- To długa historia... - westchnęłam, nie chciałam o tym pamiętać, ani do tego wracać.
Ciąg dalszy nastąpi w innych opowiadaniach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz