Znalazłem się w lesie, byłem tu po to żeby się wyżyć, już chciałem uderzyć o drzewo, ale usłyszałem kroki. Pierwsze co przyszło mi do głowy to to że to Marcella, od razu spojrzałem za siebie.
- To ty... - odezwałem się zażenowany na widok Felizy.
- Marcella cię rzuciła? Przykro mi... - powiedziała ironicznie.
- Zaraz mi będzie przykro! - rzuciłem się na nią, ale mi odskoczyła, odbiłem się od drzewa i ponownie na nią naskoczyłem, tym razem przewróciłem ją z hukiem na ziemie.
- Uważaj co robisz! - odpychała mnie tylnymi nogami, naciskając nimi na mój brzuch.
- Nie masz co robić?! Musisz się wtrącać w moje życie?! - przycisnąłem ją bardziej do ziemi.
- Puszczaj mnie! - odrzuciła mnie nagle od siebie, zdziwiłem się skąd miała tyle siły, była ode mnie mniejsza i młodsza.
- Tak się odwdzięczasz za moją przyjaźń?!
- Jaką przyjaźń? My się przyjaźniliśmy? - udałem głupiego.
- Gdybyś miał trochę oleju w głowie to byś zabił każdego świadka, który widział co wyprawiasz z siostrą, ale ty wolałeś ich zaatakować i zastraszyć, jakby to coś dało.
- Nie chce mi się ciebie słuchać... - poszedłem w głąb lasu, myślałem nad słowami Marcelli, bolało mnie że widziała we mnie potwora. Nie chciałem być w jej oczach kimś złym. Przez przypadek natknąłem się na tamtą klacz wraz z córką. Kiedy mnie zauważyła, przestraszona osłoniła źrebaka.
- Miło was znów widzieć - powiedziałem ironicznie, podchodząc bliżej, klacz cofała się wraz z źrebakiem do tyłu.
- Spokojnie, tym razem nic wam nie zrobię... - obiecałem: - Chcę was przeprosić, ale na oczach Marcelli. Idziemy - poszedłem przodem.
- Nigdzie z tobą nie pójdziemy - zaprzeczyła klacz.
- Musicie, albo was zabije zwłaszcza tego twojego bachora, który mnie wydał! - wbiłem wzrok w klaczkę, schowała się za nogą mamy.
- Żałosne... - złapałem klacz za grzywę, szarpiąc się z nią, aż w końcu zaciągnąłem ją na kraniec lasu.
- Idziesz ze mną czy nie?! - wrzasnąłem, pokiwała tylko głową że tak.
- Idealnie, tylko pamiętajcie, macie mi wybaczyć - spojrzałem raz na klacz, raz na jej źrebaka. Szukaliśmy w trójkę Marcelli, chciałem to zrobić wyłącznie na pokaz, nie czułem się winny to też przepraszać nie mógłbym szczerze. To była ich wina że się wtrącały, inaczej by nie oberwały wtedy. Znalazłem Marcelle przy rzece, stanąłem kilka kroków przed nią, z klaczą i jej córką.
- Ehem... - chrząknąłem, żeby zwrócić uwagę Marcelli, obserwowała coś we wodzie. W końcu spojrzała w moją stronę, odwróciłem szybko głowę, żeby myślała że jestem tu przypadkiem, że jej nie zauważyłem.
- Przepraszam za tamto - powiedziałem: - Mam nadzieje że mi wybaczycie, nerwy mnie wtedy poniosły.
- Obiecasz że już więcej nie uderzysz ani mnie, ani mojej córki? - zapytała, nie mogłem zaprzeczyć, przez co mnie wydała.
- Nigdy więcej, to jak wybaczycie mi?
- Tak, teraz już tak - klacz spojrzała na źrebaka: - Chodźmy już - ruszyła wraz z córką, obserwowałem jak odchodzą, myślami byłem przy Marcelli. Czy słyszała co powiedziałem? Na pewno, odwróciłem się do niej, ale jej nie było. Pobiegłem przed siebie, szukając jej wzrokiem. Zauważyłem ją przy tej klaczy z źrebakiem, rozmawiały. Jak tamta powiedziała że jej groziłem i zmusiłem żeby tu przyszła odegrać tą scenkę, wściekłem się tak że ledwo powstrzymałem się żeby się na tą głupią nie rzucić. Odbiegłem, teraz Marcella była na mnie pewnie jeszcze bardziej zła. Obawiałem się że nie zachce mnie już znać. Nie mogłem jej stracić, cały świat by mi się zawali.
Kilka godzin później
Leżałem przybity na łące, nic mnie już nie obchodziło, nawet te wkurzające źrebaki, które w tej swojej gonitwie nieraz przeskoczyły przez mój grzbiet, przebiegły obok. Ganiały się po całej łące, pomiędzy końmi ze stada. Podniosłem wzrok, na chwilę na stado, słysząc śmiechy. Westchnąłem widząc rodziców, z moją przebrzydłą siostrą. Obróciłem się na drugi bok żeby na nich nie patrzeć.
- Leo co ci jest? - po jakimś czasie podszedł do mnie tata.
- Nic...
- Nie jesteś z Marcellą?
- Nie ważne... - westchnąłem, kładąc głowę na ziemi.
- Nie martw się - powiedziała do mnie siostra, stając obok mnie, spojrzałem na nią krzywo. Czego rodzice nie zauważyli. Położyła po sobie uszy, wracając od razu do mamy.
- Chcesz porozmawiać? Wiesz że zawsze ci doradzę, mama też - zaproponował tata.
- Chcę zostać sam - wstałem, odchodząc. Poszedłem nad wodospad, położyłem się tam przy jego brzegu. Zbliżał się po woli wieczór. Zauważyłem we wodzie odbicie Marcelli, przelatywała akurat nad wodospadem, już chciałem spojrzeć w górę, ale poczułem szturchnięcie.
- Nie smuć się Leo, Marcella na pewno długo nie będzie się gniewać - pocieszyła mnie siostra, na jej widok zdenerwowałem się tylko. Akurat gdy chciałem być sam, ona musiała zawracać mi głowy.
- Idź stąd! - krzyknąłem, dopiero po chwili zdając sobie sprawę że wszystko widzi Marcella. Prakereza już chciała odejść, ale stanąłem jej gwałtownie na drodze.
- Poczekaj... - kiedy się do niej odezwałem, cofnęła się szybko do tyłu.
- Na prawdę się o mnie martwisz? - spytałem, Łza przytaknęła.
- Chodź no tutaj - pociągnąłem ją do siebie, przytulając. To nie było zbyt przyjemne, ale miałem okazje wykorzystać siostrę do pogodzenia się z Marcellą.
- Już nie będziesz mnie bił? - spytała cicho Prakereza, ta menda mnie wydała. Marcella stała za nami z tyłu, widziałem ją kątem oka, na pewno wszystko słyszała z takiej odległości.
- Nie będę... - kiedy to powiedziałem siostra sama się do mnie wtuliła, poczułem nawet jej łzy na sobie.
- No co ty? Nie płacz... - chciałem ją odsunąć, ale znosiłem to ze spokojem.
- Tak bardzo chciałam żebyś mnie polubił...
- Przepraszam za tamto, byłem głupi, w końcu jesteśmy rodzeństwem - powiedziałem, nie mogłem się doczekać kiedy Marcella do nas podejdzie, spojrzałem ukradkiem czy jeszcze tam jest. Nie było już jej.
- Chcesz się trochę powygłupiać z bratem? - zaproponowałem siostrze.
- Pewnie - wstała szybko, ja też. Nie cieszyłem się z tego, irytowała mnie wręcz, ale musiałem się z nią bawić. Chciałem utrzymać z nią dobre stosunki, być takim super bratem, wbrew własnej woli. Pocieszałem się że kiedyś jeszcze pozbędę się tej małej paskudy, chociażby w dniu kiedy dorośnie, a teraz pomoże mi odzyskać Marcelle.
Jakiś czas później
- Zmęczona? - spytałem siostry, przytaknęła kładąc się na ziemi. W końcu ją zmęczyłem tymi zabawami.
- Co teraz będziemy robić? - spytała Prakereza, przewróciłem nerwowo oczami, tak żeby nie zauważyła. Nie miałem ochoty nawet na nią patrzeć.
- Keysi pewnie już za tobą tęskni, idź do niej. Ja chce trochę odpocząć.
- Dobrze Leo... - wstała, ale jeszcze nie odeszła.
- Co? - spojrzałem na nią zdziwiony.
- Mogę cię przytulić na pożegnanie? - zapytała. Myślałem że wyjdę z siebie, przytaknąłem, zastanawiając się po co. Wtuliła się we mnie.
- Pa braciszku - po czym odeszła zadowolona.
- Pa... - powiedziałem od niechcenia. Poszedłem szukać Marcelli, był już prawie wieczór, stęskniłem się za nią. Znalazłem ją w pobliżu stada.
- Możemy porozmawiać? - spytałem.
- O czym? - nawet na mnie nie spojrzała.
- Tą klacz to ja chciałem przeprosić przy tobie, żebyś mi uwierzyła że to zrobiłem - skłamałem.
- To nie były szczere przeprosiny...
- Och, wiem... Ale starałem się, starałem się wszystko naprawić, już nie będę taki - obiecałem.
- Na pewno?
- Pogodziłem się nawet z siostrą, ale w to mi nie uwierzysz.
- Dlaczego? Widziałam was... - uśmiechnęła się do mnie.
- Na prawdę? - starałem się być zaskoczony, ale nie byłem, bo o tym już od dawna wiedziałem.
- Cieszę się że w końcu zrozumiałeś swój błąd, ale...
- Ale co?
- Nie przyznałeś się że biłeś swoją siostrę, dowiedziałam się dopiero kiedy was podsłuchałam...
Położyłem uszy po sobie, nie chciałem żeby o tym wiedziała: - Ale to już przeszłość... Więcej jej nie uderzę, ani jakiejkolwiek klaczy czy źrebaka, wybaczysz mi Mercy? - spytałem z nadzieją.
Marcella (loveklaudia) dokończ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz