Menu

niedziela, 4 października 2015

Samotność cz.12 - Od Leona/Marcelli

- Witaj - mama uśmiechnęła się przyjaźnie do Marcelli, nadal tuląc mnie do siebie.
- Jak tam tata? - spytałem.
- Lepiej, ale jest na ciebie zły i czeka żeby z tobą porozmawiać.
- Później - stanąłem przy Marcelli, chciałem spędzić z nią trochę czasu.
- Może lepiej idź od razu - doradziła.
- No dobra, ale za chwilę wrócę - pobiegłem do jaskini, chciałem załatwić to od razu. Tata już wstał, opierał się o ścianę, ale stał. Miałem nadzieje że teraz już szybko wróci do zdrowia.
- Gdzie byłeś Leon? - spytał, zwykle jak był na mnie zły to używał pełnego imienia, mama z resztą też.
- Przyprowadziłem z powrotem Marcelle, bo nikt inny temu nie podołał - powiedziałem zarazem z dumą, jak i wyrzutem dla tych co szukali Marcelli.
- Nie mogłeś poczekać tych kilku dni?
- Mówiłem że nic mi nie będzie i nie jest - mówiąc to przypomniałem sobie że wcale tak nie musiało być, gdyby nie Marcella, zabrali by mnie do tej przyczepy, a potem już nie wiadomo co by się ze mną stało. Ale tata nie musiał wcale o tym wiedzieć.
- Jak się czuje Marcella?
- Doskonale, cieszy się że wróciła do domu, ja również, bo w końcu nie musi siedzieć u tych potworów. I wiesz co tato? Wreszcie przekonałem ją do siebie, w końcu mnie polubiła... - uśmiechnąłem się na samą myśl.
- Obyś tego nie zniszczył - powiedział nieco ciszej tata, dodając z uśmiechem: - Idź już do niej, pewnie nie możesz się już doczekać.
- Dokładnie, nie miałem jeszcze okazji się nią porządnie nacieszyć - wyszedłem od razu zawracając do Marcelli, byłem ciekaw czy moja mama nadal tam z nią jest. Stanąłem nagle, pomyślałem chwilę, może by tak zerwać kwiaty dla Marcelli? Zwykle robi to na klaczach jakieś wrażenie. Zawróciłem szukając jakiś wartościowych kwiatów, zarówno dużych i pięknych, no i pachnących. Chodziłem tak długo po wyspie aż natknąłem się na dwie rozmawiające klacze, jedna z nich była tą co widziała mnie jak topiłem Prakereze i to ona mi w tym też przeszkodziła. Dopiero teraz sobie pomyślałem że mogła o tym komuś powiedzieć. Nie myliłem się, właśnie rozmawiała o tym z tą drugą klaczą, ukryłem się w gęstej, suchej już trawie. Nie było łatwo ze względu na to że urosłem od ostatniego czasu.
- Wszystko opowiedziałam rodzicom klaczki, ale ona zaprzeczyła i wiesz co. Zepchnęła to na mnie, a to nie wdzięczny bachor!
- Daj spokój, po prostu boi się brata.
- Drugi raz nie zamierzam się wtrącać.
- I dobrze.
Poszły gdzieś dalej, zaśmiałem się, tak po prostu, sam nie wiedziałem z czego, z tego że mi się udało nie ponieść żadnych konsekwencji czy z głupoty mojej siostry. Podniosłem się wychodząc z kryjówki i idąc w stronę gór, tam w oddali zauważyłem jakieś kwiaty. Było tu kolorowo. Nim wybrałem jakiś kwiat godny Marcelli, usłyszałem śmiechy. Podniosłem głowę, poczułem jak ktoś mały uszczypnął mnie w nogę, po czym uciekł śmiejąc się przy tym. Było to źrebie, bo kto by inny, zanurzyło się w tych kwiatach, przez co je nie zauważyłem.
- Uważasz że to śmieszne?! - krzyknąłem, pognałem za tym źrebakiem. Chichotało coraz bardziej, uciekając przede mną, zrobiło sobie z tego zabawę. Wściekły ryłem kopytami w ziemi niszcząc kwiaty i jednocześnie pędząc w stronę głosów źrebaków, teraz były już dwa.
- Tutaj Leo! - krzyknęło jedno z tyłu, zaszarżowałem na nie.
- Teraz tu! - wyskoczyło drugie z kwiatów. Teraz już wiedziałem kim ono jest, to była ta przyjaciółeczka mojej siostry z którą wróciła do stada.
- Jak was dorwę to przestaniecie sobie ze mnie żartować! - wskoczyłem w kwiaty, łudząc się że tam siedziało któreś z źrebiąt. Oba się poukrywały, nie usiedziały jednak cicho, bo jedno z nich zaczęło znów się śmiać.
- Mam cię - uderzyłem w kwiaty, wyrywając je nogą, odsłoniłem sobie Keysi.
- Śmieszy cię to?! - wrzasnąłem na nią, wreszcie ucichła.
- My... My się tylko bawiłyśmy... - wtrąciła się siostra. Myślałem że drży na sam mój widok, a ona tymczasem wkurza mnie z tą swoją przyjaciółeczką.
- Bawić się ze mną chciałaś?! - zbliżyłem się do siostry, upadła aż na zad, kuląc uszy.
- Ja.. Ja... Miałam nadzieje że mnie polubisz... Keysi mówiła że dobra zabawa każdego przekona do siebie... - zaczęła się rozpaczliwie tłumaczyć.
- Więc to był twój pomysł ty mały bachorze! - zamachnąłem się żeby uderzyć Keysi, Prakereza wskoczyła pomiędzy nas i to ona oberwała zamiast niej, aż przekoziołkowała po ziemi spory kawałek.
- Łza... Nic ci nie jest? - Keysi podbiegła do niej.
- Idź już, spotkamy się później, Leo nic mi nie zrobi - nakłamała jej, Keysi odbiegła, przestraszyła się mnie i dobrze, powinna była oberwać, ale odpuściłem żeby poznęcać się na siostrze. Jak łaciata zniknęła z pola widzenia podniosłem Łze za grzywę.
- Co ty sobie myślałaś?! Że cię polubię przez jakieś głupie żarty?! Jeszcze bardziej sobie u mnie wszystko przekreśliłaś!
- Leo przepraszam... Bardzo, bardzo cię przepraszam... Ja... ja nie wiedziałam że cię to zdenerwuje... Chciałam tylko żebyś był weselszy... - łkała, już się popłakała, a to był dopiero początek.
- Co za głupie stworzenie! - rzuciłem nią o ziemie, tak mocno że nie mało że się o nią odbiła, to nie mogła złapać przez chwilę oddechu. Uderzyłem ją bez namysłu prosto w głowę.
- Daje ci do zrozumienia że cię nienawidzę, a ty zamiast trzymać się ode mnie z daleka, próbujesz się ze mną bawić?! - przycisnąłem ją, chciałem żeby wyszły jej flaki na zewnątrz, jednak dusiła się tylko. Oparłem na niej cały swój ciężar, nie była w stanie krzyczeć, choć próbowała. W końcu puściłem, Marcella na mnie czekała, nie miałem czasu znęcać się na tej małej paskudzie. Zerwałem jakiś kwiat żeby nie iść z niczym, wyrzuciłem go po chwili, bo mi się nie spodobał. Przebierałem w kolejnych, szukając tego idealnego, byłem coraz bardziej wściekły nie mogąc go znaleźć.
- Leo... Ja na prawdę chciałam ci poprawić humor, w końcu tęsknisz tak bardzo za Marcellą - powiedziała ledwo Prakereza, jeszcze nie doszła do siebie, nadal leżała tam gdzie ją zostawiłem i to w krwi. Mimo wszystko uznałem że wcale nie przesadziłem, zasłużyła sobie.
- Nagle zrobiło ci się mnie żal?! To twoja wina że Marcelli nie było tyle czasu!
- Ja nic nie zrobiłam...
- Zamknij się w końcu! - uderzyłem ją znów, tylnymi nogami, zapłakała tylko.
- Nie bij... - prosiła półgłosem, gdy przyciągnąłem ją do siebie. Przygniotłem jej głowę kopytem do ziemi.
- Nigdy więcej się do mnie nie odzywaj! I nie pokazuj mi się na oczy! - puściłem, płakała coraz mocniej, cała aż zaczęła się trząść.
- Słyszałaś?! Spadaj stąd! - krzyknąłem, uderzając kopytem w ziemie, aż obsypałem ją piachem prosto w oczy, przetarła je przednią nogą.
- Wynoś się! - kopnąłem ją, poturlała się kawałek dalej. Próbowała wstać, ale upadała.
- Ogłuchłaś?! - podszedłem do niej gwałtownie.
- Nie mogę... Boli... - wymamrotała.
- Zaraz to cię będzie bolało - podniosłem ją za grzywę, postawiłem na nogach, a ona jak na złość znów upadła i to z krzykiem. Nie chciałem mieć kłopotów, ale przez tą niedorajdę będę je miał.
- Zabić cię?! - szarpnąłem ją za grzywę, przewracając na grzbiet. Ledwo oddychała.
- Nie... Nie rób mi krzywdy... Ja...Ja wstanę, na pewno... I... i pójdę sobie...
- Masz pójść w tej chwili! - kopnąłem ją w brzuch, zakasłała, po chwili wymiotując razem z krwią. Odsunąłem się, wzdrygnąłem się aż widząc to wszystko.
- Obrzydlistwo... - odszedłem zniesmaczony, słyszałem jak ona dalej kasłała, miałem nadzieje że udławi się tym co zwymiotowała. Pobiegłem nad wodospad, porządnie się obmyć.
- Leo? Myślałam że wróciłeś do Marcelli, czeka na ciebie - zaskoczyła mnie mama podchodząc od tyłu.
- Chciałem znaleźć dla niej jakiś prezent, ale nic z tego nie wyszło - otrzepałem się z wody.
- A co chciałeś jej dać? Może ci pomogę.
- Kwiat, ale żaden jej się nie spodoba.
- Skąd wiesz? Klacze lubią kwiaty, chodź, nazrywamy kilka..
- Wolę sam to załatwić, pójdę już do niej - pobiegłem od razu, mama mogła ze mną pójść tam gdzie ostatnio byłem po te kwiaty, a tam przecież znalazłaby moją siostrę. Lepiej nie ryzykować...

- Leo, wreszcie. O czym ty tak długo rozmawiałeś ze swoim ojcem? - Marcella podniosła się na mój widok, uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Od ojca już dawno wróciłem, szukałem dla ciebie kwiatu, ale... Żaden nie dorównywał twojej urodzie - zarumieniłem się aż. Zapadło dość długie milczenie.
- Może przejdziemy się gdzieś? - przerwała ciszę Marcella. Pewnie o tym jeszcze nie myślała, ale ja już czułem całym sobą że to jest ta jedyna, że z nią chce spędzić całe swoje życie. Miałem nadzieje że to będzie tak wielka miłość jak rodziców.
Spacerowaliśmy sobie po wyspie, wspominając stare czasy, te nasze pierwsze spotkania, kiedy Marcella mnie nie lubiła. Wtedy to jeszcze przyjaźniłem się z Felizą, a teraz szczerze mnie nie obchodziła. Żadna klacz nie obchodziła mnie po za Marcellą.


Kilka godzin później


Zapatrzyłem się w Marcelle, za to ona oglądała góry i niebo, na którym pojawiały się pierwsze gwiazdy. Pewnie nadal cieszyła się wolnością, a ja cieszyłem się że ona tu jest.
- Powygłupiamy się? - zaproponowałem, trącając ją w bok, zaczęliśmy się ganiać, niczym źrebaki, w końcu niedawno nim byłem, a Marcelli brakowało jeszcze 2 miesięcy do osiągnięcia dorosłości, ale to mi nie przeszkadzało. Kochałbym ją nawet wtedy gdyby była ode mnie 10 lat młodsza czy starsza. Niespodziewanie zatrzymała się gwałtownie, niemal na nią wpadłem, gdyby nie ostre hamowanie kopytami.
- Leo, to, to twoja siostra... - mówiła jakby się przestraszyła, stanąłem obok niej. Kilka kroków od nas leżała Prakereza, dokładnie w tym samym miejscu co ją zostawiłem, była nieprzytomna cała w wymiocinach i krwi, aż niedobrze mi się zrobiło.
- Chodźmy stąd, zanim zwymiotuje - złapałem Marcelle za grzywę.
- Trzeba jej pomóc...
- Kogo ona obchodzi, chodźmy stąd, nie mam zamiaru się pobrudzić - starałem się namówić Marcelle, nie miałem zamiaru przyznawać się że to przeze mnie siostra jest w tym stanie, dlatego że tak mocno ją pobiłem. Byłem wręcz z tego dumny, w końcu tej paskudzie się porządnie oberwało.
- To twoja siostra.
- I co z tego?! Niech sobie leży, ktoś tam ją w końcu znajdzie, a jak nie to trudno.


Marcella (loveklaudia) dokończ







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz