Menu

niedziela, 18 października 2015

Nieznany gatunek cz.5 - Od Shanti, Aiden'a

Od Shanti
Przebudzałam się co chwilę. Nie do końca ufałam Lunie i nieco obawiałam się jej obecnością przy nas, dlatego nie mogłam spokojnie zmrużyć oka. Nie do końca byłam pewna czy słusznie czy nie, ale Luna jeszcze nie spała, może czekała na okazje? Malaika za to odpoczywała w najlepsze. Dopiero nad ranem przysnęłam nieco głębiej.
- Shanti - zaczęła szturchać mnie Malaika, otworzyłam zaspana oczy, patrząc na nią nieprzytomnie.
- Nie spałaś? - domyśliła się.
- Co się stało?
- Nie ma jej.
- Nie ma Luny? - spojrzałam w miejsce, w którym leżała. Obie wyszłyśmy na zewnątrz, nie miałyśmy pojęcia gdzie mogłaby pójść. Ruszyłyśmy na poszukiwania, Malaika wzbiła się w powietrze lecąc nad górami i rozglądając się w koło. Przypomniałam sobie wczorajsze zdarzenie. Dotarłam tam myśląc że ją tam znajdę. Nie myliłam się, leżała przy zmasakrowanym ciele, cała we łzach i krwi od tych zwłok.
- Luna - podeszłam do niej: - Od kiedy tu jesteś?
- Zostaw mnie...
- Daj spokój, chodź - kiedy to powiedziałam, po drugiej stronie Luny wylądowała Malaika.
- Co tu się stało? - spytała zaskoczona.
- Później ci opowiem.
- To ja, ja ją zabiłam.. Zabiłam własną matkę... - wymamrotała Luna, podniosła się z ziemi. Cofnęłam się od niej o kilka kroków. Obserwowałam ją, nie mogąc nie tyle co uwierzyć jak tego zaakceptować.
- Jak... - zamilkłam, po prostu zabrakło mi słów.
- Nie zapanowałaś nad sobą? Poczułaś żądze krwi? Nieopanowane pragnienie zabijania? - spytała Malaika, spojrzałam na nią dziwnie, wydawała się spokojna, jakby ją to zupełnie nie ruszyło. Luna spuściła tylko głowę, nie odzywając się w ogóle.
- Jeśli tak to był atak furii, mój ojciec często mi o nim wspominał, na szczęście nie odziedziczyłam tej cechy po waszym gatunku... Niektóre mroczne konie nawet tego nie mają... - ciągnęła dalej Malaika: - Nie zrobiłaś tego świadomie?
- Nie wiem... Rzucili się na mnie... A ja... - Luna upadła na ziemie, spłynęły jej łzy z oczu: - Starałam się bronić...
- To na pewno było to o czym mówię, nie wyglądasz na taką co by zabiła własną matkę i to w taki drastyczny sposób.
- Ale... Zrobiłam to...
- Malaika - kiwnęłam łbem dając jej znać żebyśmy poszły na chwilę na bok. Oddaliłyśmy się tak od Luny żeby nas nie słyszała i żebyśmy obie widziały ją z daleka.
- Co teraz? - spytałam.
- Nie chcesz jej już pomagać?
- Nie wiedziałam że ona to zrobiła, myślałam że ten ogier, który ją zaatakował...
- Jeśli moja teoria jest dobra, to nie jej wina. To nie jest łatwo opanować... Mroczne konie mają silnie rozwinięty instynkt zabijania, a kiedy nie zaspokajają tej potrzeby, albo nie zaspokajają jej wystarczająco pojawiają się takie ataki furii. Nie są w stanie się wtedy opanować, rzucają się na wszystko i rozszarpują tak długo aż ofiara zginie. Widziałam to na własne oczy, mój ojciec raz miał taki atak, zabiłby nawet mnie, gdybym mu nie uciekła.
- A co jeśli to nie był żaden atak furii? Albo jak znów ją coś napadnie?
- Nie wiem... Ale czy powinnyśmy ją teraz zostawić bez pomocy? Kiedy jej najbardziej potrzebuje...
Milczałam, skąd miałam wiedzieć jak postąpić, byłam tu od niedawna, a ten gatunek był mi obcy, jedyne co o nim wiedziałam to to co usłyszałam od innych koni.
- Jeśli będzie spokojna nic się nie stanie, musiałaby się zdenerwować żeby zacząć atakować bez opamiętania - dopowiedziała Malaika: - Ja jej pomogę, a ty zrób jak chcesz - wróciła do Luny.


Kilka godzin później


To była dość trudna decyzja, ale odeszłam. Teraz chodziłam wzdłuż stada, zajadając się trawą, całkowicie skupiłam się na tym zajęciu, żeby nie myśleć. I tak zaczęłam porównywać poszczególne rodzaje traw, które są lepsze, a które gorsze i czym się różnią. W poszukiwaniu tej idealnej, gdy już praktycznie głowę miałam prawie przez cały czas przy ziemi, stuknęłam się z kimś łbem.
- Wybacz, zamyśliłam się... - powiedziałam szybko, podnosząc głowę, kiedy zobaczyłam przed sobą Tin'a, zamarłam w bezruchu. Najgorsze że nikogo nie było w pobliżu.
- O czymś myślałaś? O mnie? - objął mnie skrzydłem głupio się uśmiechając i przysuwając do siebie: - Pamiętasz jak nam razem było dobrze?
- Puść mnie! - wyszarpałam się spanikowana, nie chciałam się bać, ale po tym co chciał mi wtedy zrobić nie potrafiłam opanować strachu.
- Teraz znów jesteś piękna i pełna życia, nie sądziłem że kiedykolwiek dojdziesz do siebie... - zbliżył się do mnie, nie mogłam się ruszyć, powinnam była już uciec, ale nie mogłam, strach mnie sparaliżował. Starałam się uspokoić, zacząć działać nim było za późno.
- Znów będziesz moja, tylko moja... - złapał mnie za grzywę, pociągnął do siebie i zaczął obściskiwać, kiedy w końcu zaczęłam się szarpać było za późno, zbyt mocno mnie trzymał.
- Spokojnie kochanie, na razie jeszcze nic ci nie zrobiłem... - powiedział śmiejąc się. Rozłożył skrzydła przy ziemi, kontem oka zauważyłam że jedno ze skrzydeł ma wręcz obok moich nóg. Przykleszczyłam je nagle tylną nogą. Puścił z bólu, cofnęłam się gwałtownie. Już miałam uciec, ale oberwałam skrzydłem, upadłam na ziemie, a potem znów dostałam. Usłyszałam jak ktoś mnie wołał, Tin gwałtownie złapał mój pysk skrzydłem żebym nie mogła krzyczeć i ukrył się ze mną w gęstej, wysokiej, pożółkniętej trawie. Szeleściła przez wiatr. Nie mogłam oddychać, razem z pyskiem trzymał mi też nozdrza, choć nie miał o tym pojęcia, szarpałam się. Tin nie zwracał na to uwagi, wypatrywał właściciela głosu, który mnie wołał. Ugryzłam go w końcu, to była ostatnia deska ratunku. Upadłam na ziemie gdy tylko puścił, łapiąc natychmiast oddech.
- Ty... - zacisnął ze złości zęby, przycisnął mi głowę do ziemi, wbijając w nią. Myślałam że za chwilę pęknie mi czaszka, nie mogłam krzyczeć, bo znów trzymał mi pysk. Nagle to on krzyknął, stanął dęba, zauważyłam mrocznego konia, który wbił w jego grzbiet szpony i trzymał kłami jego szyi, próbował go zrzucić, wymachiwał przy tym skrzydłami. Poznałam że ten mroczny koń to przecież Luna. Poderwała tylne nogi od ziemi, dosięgając nimi jego zadu i raniąc go szponami. Przecięła mu skórę i to z łatwością, krzyknął jeszcze bardziej. Obawiałam się że za chwilę zjawi się tu całe stado.
- Zostaw go... - poderwałam się z ziemi, Tin osunął się na tylne nogi, Luna stanęła dęba wyjmując z jego ciała szpony i wbijając je ponownie.
- Powiedziałam żebyś go zostawiła! - złapałam ją za grzywę ciągnąc w swoją stronę, gdyby szarpała się ze mną to ona byłaby górą. Tin natychmiast wzbił się w powietrze uciekając jak spłoszony źrebak.
- Chciał cię zabić, bronisz go?! - odepchnęła mnie od siebie.
- Spokojnie, Malaika mówiła żebyś... - zamilkłam widząc jak oczy jej błysnęły, przestraszyłam się. Luna odbiegła ode mnie. W oddali zauważyłam jak gwałtownie przyspieszyła, pędząc jak oszalała. Poszłam za nią, tylko dlatego że tam dokąd pobiegła był wodospad, miejsce w które uczęszczały inne konie. Już w oddali zobaczyłam jak rzuciła się na nieszczęsną klacz. Potem słyszałam przeraźliwe krzyki i jęki.
- Luna nie! - krzyknęłam pędząc w jej stronę. Wrzynała w grzbiet klaczy szpony, cięła jej dosłownie skórę i to do żywego mięsa, kły wbiła jej w szyję i wyginała nią z taką siłą, że słyszałam pękające kości. Zatrzymałam się gwałtownie, tej klaczy już nie dało się pomóc, była już dawno martwa. Zawróciłam, a wtedy Luna ruszyła za mną, skręciłam w stronę gór żeby tylko nie pobiegła za mną do stada. Prosiłam w duchu żeby tamta zabita była obcą, ale widziałam ją już w stadzie i to nie raz. Chyba nawet pamiętałam jej imię. Wszystko działo się tak szybko, wbiegłam na górski szczyt, podwinęła mi się noga, stoczyłam się w dół, wprost na Lunę, uderzyłam o coś jeszcze, przez co się rozdzieliłyśmy, a ja straciłam przytomność.


Jakiś czas później


- Nie! - obudziłam się z krzykiem. Rozejrzałam się dookoła, byłam w jaskini, całkiem sama, ale jednak w jaskini, nie w górach.
- To był sen... To musiał być sen... - zamknęłam na chwilę oczy mówiąc do siebie, nie chciałam pamiętać, ale wciąż widziałam tą klacz rozszarpywaną przez Lunę.
- Shanti wszystko w porządku? - spytała Malaika wchodząc do środka, spojrzałam na nią, była ranna, na boku miała sporę rozcięcie, szybko zakryła je skrzydłem.
- Chyba... Tak...
- Miałaś dużo szczęścia że nic ci się nie stało, no może poza siniakami.
- Nie rozumiem...
- Spadłaś, nie pamiętasz?
- Ta klacz - poderwałam się z ziemi. Malaika stanęła mi na drodze.
- Nikt nie wie o niej, tylko my - uświadomiła mi: - Ukryłam jej ciało w górach, na razie, później... - zaczęła szeptać, automatycznie też ściszyłam głos.
- Nie poznaje cię, chcesz wszystkich oszukać?
- Luna chciała ci pomóc, uratowała cię przed Tin'em, ale potem...
- Wiem co potem, dostała ataku furii i zabiła tamtą klacz, nie możemy tego zataić przed wszystkimi, to się wyda...
- Właśnie tego się boję, mogą chcieć ją zabić, przepędzić stąd...
- Dlaczego jej pomagasz? Po co tak się narażać? Nic z tym nie zrobisz...
- Tobie też pomogłam, nie pamiętasz?
- Ale...
- Ona nad tym nie panuje, musi być jakiś sposób żeby jej pomóc. Z resztą, chodź ze mną... - Malaika wyszła na zewnątrz, ruszyłam za nią nie pewnie. Udałyśmy się w głąb lasu. Byłam zaskoczona widząc Lunę w tej małej jaskini, tutaj, w lesie, o wiele za blisko stada. Weszłyśmy do środka. Malaika podeszła do niej wraz ze mną. Luna akurat spała, była zapłakana, a na jej ciele widniały nowe rany, które sama musiała sobie zrobić, szybko zrozumiałam o co chodzi.
- Chciała się zabić? - spojrzałam na Malaike, przytaknęła.
- Jeśli ukryłaś tamtą zabitą klacz i nikt tego nie widział to i tak nic nie da. Tin wszystkim powie co Luna mu zrobiła... - powiedziałam.
- Skąd będzie wiedział że to akurat ona? Powie tylko że zaatakował go mroczny koń. Po za tym zrobiła to w twojej obronie.
- Ale czy ona może tu być? Obcym nie wolno tu przebywać, ani nigdzie indziej na terytorium stada...
- Dlatego musimy ją ukryć przed wszystkimi.
Westchnęłam, mówiąc po chwili: - Chyba pierwszy raz w życiu tak się boję... Ona może zabić kogoś więcej, obojętnie co będziemy robić, jak dostanie szału to i tak popadnie w furie i wtedy jest nie do opanowania.


Kilka dni później


Od Aiden'a
Po stadzie rozniosły się różne plotki, wszystko przez zagniecie jednej z klaczy - Anippe. Niektórzy mówili że odeszła, inni że ktoś ją zabił, jeszcze inni że sama zrobiła coś złego i uciekła, były też takie teorie że przywódcy ją po kryjomu wygnali, ale w to nikt nie wierzył. Sam nie wiedziałem co jest prawdą, ciekawiło mnie to zwłaszcza że ostatnio Tin'a ponoć zaatakował mroczny koń. Niektórzy podobno widzieli że gdzieś tu się kręcił w pobliżu. Myślałem o tym, ciekawiły mnie te mroczne konie i te niebieskie z resztą też. Były niezwykłe, z chęcią zgłębiłbym o nich wszystkie tajemnice.
- Aiden - usłyszałem ciche nawoływania, któż inny mógłby to być jak nie Miti. Podniosłem się z ziemi, tak miło mi się wylegiwało na słońcu, w trawie, mimo że nie było już tak ciepło, a wręcz coraz to zimniej.
- Aiden, tu jesteś... - kiedy mnie zauważyła, podbiegła przytulając się do mnie mocno.
- Myślałam że coś ci się stało... - wymamrotała przez łzy, nie rozumiałem dlaczego z tak błahych powodów musi od razu płakać.
- Dlaczego by mi się miało coś stać? Wyszedłem sobie po prostu na spacer, spałaś, więc nie chciałem cię budzić.
- Nie widziałam cię przez kilka godzin... - żaliła się, nie chciałem być z nią przez całą dobę, chciałem pobyć trochę sam, może w towarzystwie siostry lub mamy, ale nie przez cały czas z Mitigandą. Nie kochałem jej, choć zawsze chciałem ją pokochać, chciałem żeby kogoś miała. Tylko ja sam wiedziałem że ten związek z nią to z litości.
- Może zostańmy przez chwilę sami, odpoczniemy od siebie.
- Ale...
- Chcę pobyć trochę sam - spojrzałem jej w oczy.
- To może... Jeszcze trochę pośpię, odprowadzisz mnie do jaskini?
- Niech będzie... - poszedłem z nią nie chętnie, znałem ją na tyle że wiedziałem że nie lubi być całkiem sama, boi się że ktoś ją skrzywdzi. Przechodząc obok lasu miałem wrażenie że ktoś nas obserwuje, odwróciłem głowę w stronę drzew. Pierwsze co zobaczyłem to czerwone oczy przebijające się przez półmrok lasu. Piękne, błyszczące czerwone oczy, takie żywe i jednocześnie pełne cierpienia, bo gdzieniegdzie zostały ślady po łzach. Zbliżyłem się jak zahipnotyzowany. Oboje patrzyliśmy na siebie, ja i ona. Tak ona, to była klacz, mroczna klacz jak zauważyłem po kilku sekundach.
- Aiden? - przez ciszę ledwo przebił się głos Mitigandy. Stałem na przeciwko czerwonookiej, serce mocno uderzało w moją pierś, nigdy nie widziałem mrocznej klaczy, jedynie młodego ogiera, jeszcze źrebaka, tego co był w stadzie. Ona zrobiła na mnie wrażenie, ale to chyba nie była zwykła fascynacja to było jakieś uczucie, którego nigdy nie doznałem. Sama wpatrywała mi się w oczy.
- Masz na imię Aiden? - spytała, przytaknąłem, uśmiechając się lekko.
- A ty? - zapytałem, już miałem poznać odpowiedź, ale Miti zaczęła się drzeć. Klacz odbiegła gwałtownie.
- Zaczekaj! - zawołałem, biegnąc za nią. Omijałem ledwo drzewa, nie chciałem stracić jej z oczu. Miałem dużo szczęścia, bo postanowiła wbiec do małej jaskini ukrytej w lesie. Wskoczyłem do środka, klacz cofnęła się gwałtownie do ściany.
- Nie zbliżaj się! - ostrzegła.
- Przecież nic ci nie zrobię - i tak podszedłem.
- Odejdź! - prawie mnie drasnęła, wyciągając nogę do natychmiastowego ataku. Szpon aż świsnął w powietrzu, a ja cofnąłem się o krok.
- Spokojnie...
- Zostaw mnie! - położyła po sobie uszy: - Wynoś się stąd! - odepchnęła mnie od siebie, cofając się znów do ściany.
- Co się dzieje? - zauważyłem że cała się trzęsła, czy mroczny koń by się tak zachowywał?
- Nie widzisz? Jestem potworem...
- Zaraz potworem, jesteś piękna, nigdy nie widziałem tak przepięknej klaczy.
- Masz dziwny gust.
- No wiem, ale na prawdę... Jesteś przepiękna, a ja czuje się przy tobie tak dobrze, jak przy nikim innym...
- Nie znasz mnie... Chcesz mnie nabrać!
- Wiesz że nie, też to czujesz, prawda?
- Ja nic nie czuję... - spuściła głowę, wiedziałem że kłamała, była wtedy równie mocno wpatrzona we mnie jak ja w nią.
- Jak masz na imię?
- Luna...
- Księżyc...
- Co?
- Twoje imię oznacza księżyc. Widziałem go w snach, wiele razy, zawsze chciałem dotknąć, zbliżał się do mnie, ale nigdy go nie dosięgnąłem, był zawsze w pełni, a ja nie potrafiłem oderwać od niego wzroku... Wierzysz w przeznaczenie?
- Nie wiem w co mam wierzyć...
- Dziś akurat ma być pełnia, czy to nie przypadek?



Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz