Menu

poniedziałek, 12 października 2015

Nieznany gatunek cz.4 - Od Shanti

Było białe i nasiąknięte czyjąś krwią, wyglądało jak część jakieś rośliny, jak duży pąk, który chłonął wszystko jak gąbka. Zaskoczona spojrzałam na Katarine: - To ty mnie zraniłaś...
Zeszła ze mnie biorąc od razu liść w pysk, chwyciła za pomocą niego "pąk" żeby nie mieć z nim styczności. Rzuciła się natychmiast do ucieczki, poderwałam się z ziemi biegnąc za nią. Obie pędziłyśmy przez las. Do puki jej nie wyprzedziłam i stanęłam na drodze.
- Po co ci to?
- Nie twoja sprawa, zejdź mi z drogi dziwolągu! - odepchnęła mnie ruszając dalej, zdążyłam złapać ją za grzywę, niemal od razu zatrzymując.
- Po co ci moja krew?
- Twoja?... - Katarina zerknęła na moją ranne. Nagle wyskoczył ktoś za drzew lądując przed nami. Była to fioletowa klacz, żółtooka, z ciemnożółtymi pasemkami na grzywie i ogonie.
- To miało pomóc Malaice?! Krew tej niebieskiej? To chore! - Katarina rzuciła w nią to coś owinięte liściem.
- Katarina... - odezwała się tamta.
- Chciałaś mnie oszukać?! Wiem że jesteś dziwna i praktykujesz dziwne rzeczy, ale to... To już przesada!
- Mówiłam prawdę - żółtooka pociągnęła gwałtownie do siebie Katarine, szepcząc jej coś na ucho.
- Nie wierzę... - Katarina spojrzała na mnie.
- O co wam chodzi? Kim jesteś? - spytałam zdezorientowana, patrząc na fioletową.
- Jestem Zatoka, siostra Katariny, to ja cię zraniłam, nie ona...
- Nie miałaś takiego prawa, grożą ci za to poważne konsekwencje.
- Chcesz żeby Malaika wyzdrowiała?
- Nawet nie wiesz jak bardzo, zrobiłabym wszystko... Ale... Jak niby ma jej pomóc moja krew?
- Nie mogę ci powiedzieć...
- Ona uzdrawia, prawda? - domyśliłam się.
- Nie jestem głupia - odezwałam się gdy obie milczały.
- Niby czemu to dziwadło miałoby mieć taką zdolność?! Nie wierzę w to! - Katarina wbiła we wzrok.
- Więc to prawda...
- Nie na pewno nie! Ona bredzi, jak zawsze! - zaprzeczyła.
- Zatoka... - spojrzałam na siostrę Katariny, były zupełnie do siebie nie podobne.
- To prawda... - westchnęła: - Nie chciałam ci powiedzieć, bo mogłabyś zachwiać równowagę pomiędzy śmiercią a życiem, gdybyś o tym wiedziała.
- Więc... Mogłam ich uratować... - przyznałam, we wspomnieniach miałam już przed oczami widok moich bliskich, jak ich martwe ciała, leżą jedne na drugich na tym ludzkim wozie. Spłynęła mi łza z oka.
- Dlaczego?! Dlaczego wcześniej nie wiedziałam?! - krzyknęłam, nie próbowałam kryć łez, chciałam znów tam być i im wszystkim pomóc.
- Niektóre rzeczy nigdy nie będziemy w stanie odkryć, a niektórych nawet nie powinniśmy wiedzieć... - Zatoka zbliżyła się do mnie: - Musisz o tym zapomnieć i nie wykorzystywać tego.
- Jak mam zapomnieć? Moja krew uzdrawia, więc czemu miałabym nie pomóc innym...
- Nie możesz, zachwiejesz równowagę...
- Nie obchodzi mnie to. Jak ktoś będzie potrzebował pomocy to mu pomogę..
- Pomożesz tylko Malaice i na tym koniec.
- Nie będziesz mi mówiła co mam robić, wiem jak mam postąpić... - odeszłam od nich, zabrałam po drodze gałąź, którą chciałam uszkodzić powstały strup, żeby z rany na powrót spłynęła krew. Zrobiłam to dopiero stojąc nad Malaiką, akurat spała. Wzdrygnęłam się, zabolało, kilka kropel krwi kapnęło na ciało Malaiki. Położyłam się obok, dotykając jej raną, mimo bólu leżałam tak przez kilka kolejnych godzin.


Kilka godzin później


- Malaika - szturchnęłam ją, już długo się nie budziła, nic się nie zmieniło, wciąż kiepsko wyglądała. Przypatrując się jej dłużej zauważyłam że słabiej oddycha.
- Shanti, tak jej nie pomożesz, nie tak... - w wejściu pojawiła się Zatoka.
- Więc jak?! Ponoć moja krew uzdrawia, jak widać to...
- Ona musi ją wypić, tylko wtedy ją uzdrowi - przerwała mi.
- Przecież nie chce się obudzić, dlaczego przyszłaś dopiero teraz? Czemu mi nie powiedziałaś?
- Dlatego żebyś nie miała wyjścia, jeśli chcesz ją uratować musisz mi przysiądź że nikt się o tym nie dowie, że zapomnisz o swojej umiejętności i nigdy więcej z niej nie skorzystasz.
- Jak możesz? Mam się godzić na czyjąś śmierć nawet jeśli będę przy tym i będę mogła go ocalić?
- Tak, przysięgnij, a ci pomogę... Malaice zostało już mało czasu.
Zamyśliłam się, zastanawiając się jak mam postąpić, trwało to dosłownie chwilę, czas mnie gonił, nie chciałam tracić cennych sekund.
- Nie dam się otumanić, nie zrobię czegoś wbrew sobie. Chcę to wykorzystać, nie chcę już tak cierpieć po stracie bliskich, nie chce żeby inni też cierpieli...
- Nie rozumiesz że gdy równowaga zostanie zachwiana to zmienisz to co ma się wydarzyć. Zmienisz bieg wydarzeń. Niektórym jest przeznaczona śmierć...
- Idź stąd, poradzę sobie sama - podeszłam do Malaiki.
- Pamiętaj że gdy inni się dowiedzą mogą to wykorzystać przeciw tobie. Zrób chociaż to i nikomu o tym nie wspominaj. Już i tak Katarina się dowiedziała, rozgadałaby to, gdyby w to wierzyła i gdyby wiedziała że inni też jej uwierzą.
Ignorowałam ją, zajmując się tym co było w tej chwili ważniejsze, czyli wybudzeniem Malaiki, nie odpuszczałam, choć traciłam już nadzieje. Otworzyła pysk coś mamrocząc, przetarłam nogą o jej kły, robiąc sobie cięcie na nodze.
- Połknij to... - powiedziałam przez zaciśnięte z bólu zęby, gdy moja krew spłynęła jej do pyska. Przez chwilę zwątpiłam czy to prawda. Przecież uwierzyłam w to od razu i to obcej klaczy, która nie miała żadnego dowodu, jedynie słowa. Byłam naiwna czy miałam przeczucie? Musiałam mieć przeczucie... A może to była nadzieja? Przecież widziałam że Malaika umiera, bez względu na to jak bardzo by zaprzeczała.
Stałam nad nią, czekając, wierzyłam że się udało, że za chwilę otworzy oczy i będzie całkiem zdrowa. Po kilkunastu minutach poruszyła nogami, mile się zaskoczyłam, aż uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Udało się - spojrzałam na Zatokę, ona jedyna nie wyglądała na zadowoloną.
- Tylko jej o niczym nie mów - upomniała.
- Nie powiem.
Malaika otworzyła oczy patrząc na mnie, poruszyła się po woli, nogami jak i skrzydłami, otworzyła aż pysk z zaskoczona: - Co? Co się stało?
- Wyzdrowiałaś.. - uśmiechnęłam się lekko, nie wiedziałam jak mam jej to wytłumaczyć, nie wydając jednocześnie tajemnicy. Malaika podniosła się ciężko, otrzepała się i rozpostarła skrzydła.
- To nie możliwe... Jeszcze przed chwilą... Jak to się stało? - zerknęła na Zatokę.
- Nie pytaj, najważniejsze że się udało.
- Ale... Jak? - spojrzała na mnie, zakryłam ranną nogę za tą drugą.
- Najdziwniejsze że czuje posmak krwi...
- Wydaje ci się, wracajmy do stada? - wyszłam za Zatoką, Malaika ruszyła za nami, aczkolwiek wciąż była w szoku.


Kilka tygodni później


Liście spadły z drzew, miały niezwykłe kolory i szeleściły pod kopytami. Pierwszy raz widziałam coś podobnego, wcześniej, jakieś 2 miesiące temu nie znałam samych drzew, a teraz z bujnych zielonych roślin, potężnych z resztą też, pozostały puste pnie z gałęziami. Jedynie te co miały igły zamiast liści mogły się poszczycić pięknym żywym kolorem. Inne rośliny też po woli znikały, przekwitły i obumarły. Na zewnątrz było chłodniej, czułam wyraźną ulgę po upalnym lecie. Zdążyłam poznać całe stado, niektórzy mnie tolerowali inni woleli trzymać się z daleka, a jeszcze inni zachowywali się jak Katarina, żywiąc do mnie nie chęć. Nadal przyjaźniłam się z Malaiką, ona też nie była do końca tolerowana. Spędzałyśmy dni na pogawędkach, przestałam już dawno pytać o otaczający mnie świat, sama wychwytywałam informacje i próbowałam zrozumieć to co było nowe, obce. Czego nie doświadczyłam nigdy w miejscu, którym się urodziłam, ale trudno mi było się przyzwyczaić. Wędrowałam w góry, wciąż wracając myślami do domu i rodzinnych wspomnień, spędzałam tam nieraz całe dnie, zapominając o wszystkim innym. Góry były mi najbliższe. Po jakimś czasie spędziłam tam pierwszą noc.

Nad ranem przebudziłam się, słysząc jakieś wrzaski i krzyki. Podniosłam się z ziemi, zbliżając się ostrożnie w stronę dźwięku. Czułam zapach krwi unoszący się w powietrzu, po kilku krokach widziałam ślady krwi i zmasakrowane ciało. Przechodząc obok niego przeszły mnie ciarki, spostrzegłam że to mroczny koń, choć na pierwszy rzut oka trudno było stwierdzić co to za rasa. Kilkanaście kroków dalej były dwa inne, szarpały się ze sobą, raniły się w dzikim szale, wrzynając w siebie nawzajem szpony i kły. Ten większy przewrócił w końcu mniejszego, drobniejszego, chyba była to klacz. Rzucała się wściekle, kąsała go po nogach, w końcu przytrzymał jej głowę szponem, nie zwracając uwagi na to czy ją zrani czy nie. Stałam jak wryta patrząc na to wszystko z podkulonymi uszami, pierwszy raz nie wiedziałam co zrobić. Klacz zaczęła się uspokajać, oddychała tak szybko że na odległość było słyszeć jej dyszenie. Ogier puścił ją, rozcinając jej nagle brzuch, jej krzyk rozniósł się echem po górach. Ogier wbił w nią nienawistne spojrzenie, po czym odszedł. Miałam dużo szczęścia że mnie nie zauważył, że nie wyczuł mojego zapachu, może dlatego że stałam pod wiatr, który tak nagle się zerwał. Klacz stękała, próbowała wstać, mimo wysiłku nie mogła ani trochę się podnieść. Opadła z sił, już w ogóle się nie ruszając, tylko oddychając ciężko. Podeszłam ostrożnie, wydawało mi się że nic mi nie zrobi, stanęłam obok niej. Patrząc jak szybko spływa po niej krew z głębokiej rany, ten ogier uszkodził jej coś w środku. Niespodziewanie chwyciła moją nogę, zacisnęła tak mocno kły, że nie mogłam jej wyszarpać. Przez szok nie czułam bólu, ale poczułam go wyraźnie gdy w końcu mnie puściła. Cofnęłam się gwałtownie do tyłu. Serce biło mi jak oszalałe. Obca zemdlała, jej rany zaczęły znikać, zauważyłam że ma pysk od mojej krwi. W pewnym momencie zakrztusiła się i wypluła krew, którą musiała szybciej połknąć. Klacz nadal była ranna, ale pozbyła się tych najgorszych ran, które były w stanie ją uśmiercić. Leżała na pół nieprzytomna przez kilka minut, potem otworzyła oczy, już nie świeciły tak czerwienią, jak podczas walki z tamtym ogierem, wyglądały zwyczajnie tylko tęczówka była wyraźnie czerwona. Pierwsze na co zwróciła uwagę to zmasakrowane ciało, kilka metrów dalej. Patrzyła na nie jakby była w szoku, nie potrafiąc oderwać od niego wzroku. Krzyknęła z rozpaczy, stwierdziłam tak, bo nagle się popłakała. Zbliżyłam się do niej, już od pierwszej chwili chciałam pomóc, ale wahałam się przez te wszystkie opowieści o mrocznych koniach, przez to brutalne zachowanie, którego byłam świadkiem.
- Spokojnie... - stanęłam na przeciwko niej, spojrzała na mnie.
- Nie zbliżaj się do mnie! - przesunęła się do tyłu, jeżąc sierść i wysuwając szpony.
- Chcę ci pomóc, mogę? - zrobiłam jeden krok w jej stronę.
- Odejdź...
- Pomogę ci wstać... Pójdziemy nad wodę przemyć rany, a potem je opatrzymy, dobrze?
Pokiwała głową że nie, patrzyła na mnie przerażona, już nie próbowała się bronić.
- Zostaw mnie w spokoju...
- Nic ci nie zrobię, obiecuje.
- Ty nie, ale ja mogę ci coś zrobić... Odejdź ode mnie!
- Nie boję się - przyznałam, podchodząc do niej już całkiem blisko. Obserwowałyśmy się na wzajem w milczeniu, aż w końcu oparła na moim grzbiecie głowę żeby się podciągnąć do góry, złapałam ją za grzywę pomagając jej wstać. Razem doszłyśmy jakoś do wodospadu, nie było łatwo, nie nadawałam się do dźwigania, a ona opierała się na mnie niemal całym ciężarem ciała. Położyła się blisko wody, jak tylko ją zobaczyła, zaczęła pić łapczywie, nie sposób było ją od niej odciągnąć.
- Długo nic nie piłaś, prawda? - spytałam, spojrzała się na mnie nie przerywając sobie.
- Dlaczego... Dlaczego mi pomagasz? - podniosła głowę, po jej pysku spłynęły krople wody.
- Jesteś ranna...
- Ale dlaczego?
- Miałam cię tam zostawić?
- Nie wiem... - spuściła wzrok. Usłyszałyśmy kroki, obejrzałam się do tyłu. Przyszła Malaika, jak zauważyła obcą podbiegła do mnie nagle.
- Co ty zrobiłaś? Nie powinnaś tu przyprowadzać mrocznego konia, co jeśli ktoś go zobaczy? W każdej chwili może ktoś przyjść...
- Ona potrzebuje pomocy...
- Widzę, ale.. Innym tego nie wytłumaczysz, nie może tu być.
- Dlaczego?
- Oni nienawidzą mrocznych koni, ledwo zaakceptowali Westro, opowiadałam ci przecież. Z resztą to niebezpieczne, nie znasz mrocznych koni, większość z nich zabija, nie można im od razu ufać.
- Wiem... - położyłam po sobie uszy, patrząc na nieznajomą.
- Pomóż mi ją ukryć, sama nie dam rady. - poprosiłam po chwili, intuicja podpowiadała mi że ona wcale nie jest zła. Malaika przytaknęła, pomagając mi przenieść ranną. Zatrzymałyśmy się w górskiej grocie. Zostałam przy obcej, a Malaika poleciała po zioła i opatrunki.
- Jestem Shanti - przedstawiłam się. Obca milczała zamyślona, szturchnęłam ją lekko: - A ty?
- Co? Co ja?
- Jak masz na imię?
- Luna.
- A ja Shanti - powtórzyłam, bo pewnie nie usłyszała.


Później


Zerwałyśmy trochę trawy z Malaiką, zanosząc ją Lunie, nie wiedziałam czy zechce ją jeść, ale żadna z nas nie zamierzała polować. To było sprzeczne z naszą naturą, mimo to że Malaika miała coś w sobie z mrocznego konia, bo w końcu była nim w połowie.
- Nie wiem czy zechcesz to jeść, ale nic innego nie mamy - powiedziałam, kładąc trawę przed Luną.
- Nie jadam mięsa - przyznała i od razu zaczęła przeżuwać łapczywie trawę, widać było że jest wychudzona, więc to pewnie z głodu. Było już późno, obie z Malaiką byłyśmy zmęczone. Zaproponowała powrót do stada, nie byłam za bardzo przekonana czy zostawiać tu samą Lunę, ten ogier mógł wrócić, ale i tak bym ją przed nim nie obroniła.
- Zostańmy tutaj na noc, co nam szkodzi? - spytałam.
- W sumie to nie jest taki zły pomysł - Malaika położyła się na ziemi, od razu zamykając oczy, spojrzałam na Lunę, zjadała ostatni kęp trawy. Też się położyłam, popatrzyłam chwilę w stronę wyjścia, na gwiazdy po czym zasnęłam.


Ciąg dalszy nastąpi





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz