Menu

sobota, 3 października 2015

Nieznany gatunek cz.3 - Od Malaiki, Shanti, Katariny

Od Malaiki
Ocknęłam się w tym samym miejscu. Coś było nie tak, bo nie mogłam się ruszyć. Podniosłam tylko głowę, która natychmiast mi opadła. Nagle pojawił się ból, przeszył całe moje ciało, kontem oka spostrzegłam że mam złamane skrzydła i do tego nogi, jedno ze złamań było otwarte i strasznie krwawiłam. Po jakimś czasie nie miałam sił już krzyczeć, byłam na półprzytomna i ledwo zobaczyłam zbliżającą się postać. Gdy stanęła nade mną dostrzegłam że to Katarina, spojrzałam na nią nieprzytomnie, zamykając oczy.
- Co on ci zrobił?! - krzyknęła z przerażeniem: - Nie tak miało być... - mówiła, chyba myślała że jestem nieprzytomna. Po chwili rzeczywiście zemdlałam.

Ponownie obudziłam się już w jaskini, tej ukrytej w lesie. Miałam liczne opatrunki na ciele, a tuż obok mnie leżały zioła, po chwili też ktoś położył tam trawę. Podniosłam wzrok, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. To była Katarina.
- Ty? - wymamrotałam. Nie odezwała się ani słowem, tylko skuliła uszy.
- To na ból, a to na szybsze zrośnięcie się kości... - wskazała łbem na zioła o których mówiła: - A to...
- Co z... Shanti? Ją też zaatakował? - przerwałam.
- Mówisz o tej niebieskiej?
- Yhym... - sięgnęłam po jedno z ziół, ból był coraz silniejszy i czułam że za chwilę nie będę mogła go znieść.
- Pewnie jest tam gdzie była, nie obchodzi mnie to... Ty też mnie nie obchodzisz, ale, ale nie chcę mieć kogokolwiek na sumieniu...
- To ty to wszystko zaplanowałaś?
- Tak... Byłam wściekła że nie mogę się ciebie stąd pozbyć, więc chciałam żebyś trochę pocierpiała. Umówiłam się z tym źrebakiem i jego ojcem żeby cię pobił, ale nie wiedziałam że on posunie się aż do czegoś takiego, gdybym nie poszła zobaczyć to... To zginęłabyś z mojej winny... Całe życie by mnie to dręczyło... - odeszła w stronę wyjścia.
- Katarina - zawołałam dość słabo, nie byłam jeszcze w pełni sił.
- Czego chcesz?
- Sprawdź co z Shanti... Chciałabym się z nią zobaczyć, ale teraz... To nie możliwe... - stwierdziłam, wiedziałam że czekają mnie długie miesiące nim znów będę mogła się poruszać.

Przysnęłam jak ona poszła. Obudziły mnie czyjeś kroki, potem poczułam coś zimnego.
- Shanti - otworzyłam oczy, była cała zapłakana.
- Widzisz, teraz ty też odejdziesz... Wiedziałam że tak będzie...
- To tylko złamania, kości się zrosną i znów będę mogła chodzić i latać... - pocieszałam ją, choć tak na prawdę nie wiedziałam czy nie było mi nic więcej oprócz tego, ten stan i tak był niebezpieczny. Shanti dalej już milczała, leżała przy mnie patrząc w ścianę.
- Zjedź coś, proszę cię...
- Nie mogę niczego przełknąć...
- Na pewno poczuje się lepiej jak będę wiedziała że będziesz żyła, że zjadłaś choć o drobinę trawy... - złapałam kęp trawy, którą przyniosła dla mnie Katarina i poddałam go Shanti: - Proszę...
- To było dla ciebie - stwierdziła Shanti.
- Zjedź, choć trochę... - nalegałam, niespodziewanie puściłam trawę, zaciskając zęby i oczy jednocześnie, poczułam taki ból, jakby ktoś odrywał ze mnie skórę. Shanti podniosła się gwałtownie, głowa opadła mi bezwładnie na ziemie, przez ból ledwo oddychałam. Nie mogłam sobie z tym poradzić, nie umiałam wytrzymać.
- Co tak stoisz?! Rusz się! - krzyknęła na nią Katarina, podając mi zioła pod sam pysk, złapałam je ledwo, połykając od razu, chciałam żeby natychmiast mi przeszło. Po jakimś czasie ból odpuścił, byłam na tyle wykończona że ledwo utrzymywałam otwarte w pół powieki. Patrzyłam na Shanti zerkając też na trawę. Nie miałam już sił wydusić z siebie choć jednego słowa.
- Nie przejmuj się mną, odpocznij... - Shanti sięgnęła po trawę, w końcu zaczęła jeść. Uśmiechnęłam się lekko, ledwo zauważalnie. Zasnęłam, musiałam odpocząć.


Kilka tygodni później


Od tamtego momentu Shanti zajęła się mną wyręczając Katarinę, która była zadowolona że nie musi się mną opiekować. Nie przyszła nawet sprawdzić co ze mną. Minęło kilka tygodni, a Shanti wyglądała o wiele lepiej, ran już niemal nie było widać, nabrała nieco masy, choć nadal była zbyt chuda, ale jej żebra nie były już aż tak widoczne, oczy nabrały połysku, zmienił jej się nieco charakter, a grzywa i ogon nie były już splątane przez gałęzie i liście, sierść przestała być taka matowa, była teraz wyrazista. Ze mną było nieco gorzej, miałam już dość leżenia, mogłam ruszać tylko głową i co najwyżej ogonem, kości strasznie długo się zrastały, a zioła przestały już działać, nie pomagały na ból. Boki ciała miałam już zbyt mocno przeleżane, zaczęły pojawiać się nawet siniaki, na szczęście przez sierść nie było ich widać. Mimo wszystko nie pokazywałam po sobie jak bardzo mnie wszystko boli. Żyłam nadzieją że niedługo wyjdę z tego, bo przecież musiało się w końcu poprawić...

Od Shanti
Nabrałam powietrza do płuc, uwielbiałam górskie powietrze, tak bardzo przypominało mi mój dawny dom. Spojrzałam w dół, byłam na szczycie z którego rozlegał się piękny widok, nawet nie wiem ile zajęło mi czasu wspinając się tutaj. Po prostu szłam, pnąc się w górę. Chciałam tu zostać i powspominać. Bolała mnie każda myśl o moich bliskich, nie łatwo było zapomnieć, wciąż widziałam ich martwych przed oczami, nawiedzali mnie w sennych koszmarach, ale chciałam przypomnieć sobie te chwilę gdy byliśmy razem szczęśliwi. Miałam wszystko i wszystko straciłam. Malaika myślała że się pogodziłam z losem, ale ja nigdy się z tym nie pogodzę. Mimo że odnalazłam w sobie wolę walki żeby znów żyć.

Zrobiło się późno, schodziłam już na dół. W górach było chłodniej niż na dolę, panował upał, musiałam być ostrożna, bo szybko mogłam się przegrzać. Na dolę weszłam do pierwszej lepszej groty, kładąc się na zimnej ziemi, poczułam ulgę, schładzając w ten sposób ciało. Po kilku minutach ruszyłam dalej, obserwując wszystko wokół. Ciekawiło mnie dosłownie wszystko, to miejsce było bardziej różnorodne i pełne życia niż to w którym się urodziłam i spędziłam niemal całe swoje życie. Przystanęłam przy kwiatach, wśród nich wypatrywałam ziół, było ich tyle że z trudem odnalazłam te potrzebne. Poszłam z nimi nad wodospad, zanurzyłam się we wodzie niemal cała, tylko pysk pozostawiłam nad wodą, aby móc oddychać. Cała mokra wyskoczyłam na brzeg zabierając zioła. Nagle ktoś drasnął mnie w bok, obróciłam się gwałtownie, dostrzegłam tylko kilka kropel krwi na ziemi. Rozejrzałam się dokładnie. Wśród traw był ktoś ukryty z czymś ostrym w pysku. Zakradłam się bliżej. Coś nagle mnie oślepiło, jakieś intensywne światło, cofnęłam się gwałtownie do tyłu, przymykając oczy. Dziwny blask po chwili zniknął, mrugałam oczami żeby tylko mi przeszło. Zauważyłam w oddali sylwetkę konia, chyba była to klacz...

Od Katariny
Minęło już tyle czasu, nie dawałam po sobie poznać, ale strasznie gryzło mnie sumienie. Wciąż miałam przed oczami Malaike, widziałam jak bardzo cierpi i przez kogo. Nie znosiłam jej przez tą jej odmienność, ale nie potrafiłam być aż tak okrutna. Najchętniej cofnęłabym się w czasie i nie wchodziła w jakieś układy z obcymi końmi. Ten ogier obiecał ją tylko pobić, ale nie połamać jej od razu nogi i skrzydła. Oszukał mnie, a może myślał że właśnie tego chciałam?
- Katarina - podeszła mnie od tyłu siostra, przewróciłam nerwowo oczami, znowu ona.
- Nie masz co robić? - spytałam.
- Wiem co ci jest, ulży ci jeśli powiesz o wszystkim przywódcą.
- Co?! Oszalałaś?! - krzyknęłam na nią.
- Jeśli się im przyznasz, wszystko minie, naprawie twoje błędy.
- Mówisz jak wariatka, w jaki sposób chcesz je naprawić?! Używając tej swojej mocy?! - jak tylko to powiedziałam, Zatoka odwróciła się ode mnie, spuszczając głowę.
- Nie ja jej pomogę - stwierdziła: - Ale znam kogoś kto mógłby to zrobić. Malaika niedługo umrze, nie ma dla niej w tej chwili ratunku, ale wszystko możesz zmienić.
- Kto jej może pomóc? - spytałam.
- Przyznasz się? - zapytała znowu.
- Dobrze, już dobrze! Byleby nie mieć nikogo na sumieniu... - przyznałam, siostra była jakaś dziwna, z resztą jak zawsze, ale nieraz mimo że bym tego nie chciała, miała rację.
- Podaj to Malaice - kopnęła coś przednią nogą, przeturlało się aż pod moje nogi. Był to liść, zwinięty liść.
- Co to ma być? - spojrzałam na to coś zdezorientowana.
- Sprawdź co jest w środku - Zatoka podeszła do mnie. Odwinęłam liść pyskiem, było w nim coś, nasiąkniętego krwią. Położyłam po sobie uszy, Zatoka zwinęła to z powrotem w liść za pomocą mocy.
- To mam jej dać? - spojrzałam na nią dziwnie, siostra wzięła to coś do pyska i poszła przed siebie, ruszyłam za nią.
- To jej ma pomóc?! - krzyknęłam, Zatoka przytaknęła wskazując łbem przywódców, którzy wędrowali niedaleko nas. Położyła sobie to coś na grzbiet.
- Wyrzucą mnie ze stada, tego chcesz? Tak bardzo mnie nienawidzisz?!
- Ja? Przecież jest zupełnie odwrotnie, chcę ci pomóc. Jak się przyznasz będzie lepiej niż jakby ktoś im na ciebie doniósł.
- Ciekawe kto? Ty?
- Wszystko kiedyś wychodzi na jaw. Będę tam z tobą, nie wyrzucą cię, zobaczysz.
- Jasne, teraz tak mówisz. Na pewno mi pomożesz - powiedziałam ironicznie: - Obie wiemy jak cię traktowałam.
- Już ci wybaczyłam, jesteś moją siostrą...
- Wolałabym nią nie być - kiedy to powiedziałam Zatoka odwróciła ode mnie głowę.
- Chodźmy - upuściła to coś z grzbietu do krzaków idąc w stronę przywódców. Skoczyłam na krzaki, podrapałam sobie przez to nogi i pysk ostrymi gałązkami, wyjmując tą rzecz. Uciekłam od razu mając to czego chciałam.
- Katarina czekaj! - krzyknęła za mną Zatoka, niech sobie woła. Nie miałam zamiaru ryzykować.

Od Shanti
Wracałam do Malaiki zastanawiając się co to było, kim była ta klacz i czego chciała. Rana na szczęście nie była groźna. Czułam tylko nieprzyjemne pieczenie, nic po za tym. Weszłam już do lasu, po kilku krokach zagapiłam się na ptaki. Kłóciły się dziobiąc się na wzajem, wymachiwały co chwilę skrzydłami, było to coś poważnego, bo walczyły. Nagle spłoszyły się oba, odlatując. Odwróciłam się słysząc jak ktoś biegnie. Już chciałam odskoczyć widząc Katarine. Nie zdążyłam, wpadła wprost na mnie, jak się zderzyłyśmy wypadło jej coś z pyska. Było zawinięte w liść, ale teraz się odwinęło, turlając się po ziemi. To coś było nasiąknięte krwią...


Ciąg dalszy nastąpi



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz