Menu

niedziela, 4 października 2015

Spotkanie cz.38 - Od Felizy, Tori, Zimy/Danny'ego, Elliot'a

Od Felizy
Elliot wywarł na mnie ogromne wrażenie wykańczając tamtą klacz, to było coś. Chciałam zademonstrować mu co umiem, ale jakoś nie było okazji, każda żywa istota gdzieś poznikała. Jakby wszyscy domyślili się że tu jesteśmy.
- Dziwne... - przerwałam głuchą ciszę, trwała już o wiele za długo.
- Chyba się mnie przestraszyli - uśmiechnął się szyderczo Elliot.
- Ciebie? Chyba raczej mnie - zaprzeczyłam.
- Akurat.
- Słyszysz? - odwróciłam się do tyłu, ktoś biegł w naszą stronę, jakiś źrebak.
- Zobaczymy kto tym razem będzie lepszy - rzuciłam wyzwanie Elliot'owi, oboje wystartowaliśmy na źrebaka. Nagle ziemia pod nami się zawaliła, wpadliśmy do jakieś dziury wraz z odłamkami pękniętej ziemi, wypełnionej dziwną breją. Rzucałam się próbując się z niej wydostać, Elliot także. Na górze przy krawędzi pojawiło się kilka dorosłych koni, wszystkim zaświeciły oczy i zaczęły otaczać nas jakąś magią. Była to biała magia, którą już od dawna próbowano wykańczać demony. Doskonale znałam ten rytuał, przeżywałam go w jednym z poprzednich wcieleń.
- Mówiłem ci że ta klacz była silna - Elliot wskazał łbem na jednego z tych koni, prawdopodobnie matkę, tej klaczki która uciekła Elliot'owi.
- Musimy to natychmiast przerwać, nie mam na tyle sił żeby odeprzeć pełny atak, ty pewnie też - powiedziałam, przywołując do siebie demony, Elliot zmienił się w demona, breja zaczęła wokół niego bulgotać, zmieniając się w coś podobnego do zastygniętej magmy. Wyskoczył na przeciwko tym koniom, chyba sam postanowił ich wykończyć. Nie chciałam być gorsza, odwołałam pomagające mi demony. Użyłam energii, którą posiadałam, wyskoczyłam z brei, stając obok Elliot'a. Oboje zaatakowaliśmy każdego po kolei, byli jak w transie, łatwo było z nimi walczyć, ale magie, którą zdołali uwolnić zabierała nam dużo energii...


W nocy


Opadłam z sił, Elliot też, w samą porę, bo pokonaliśmy ostatniego z koni. Wszystkich zabiliśmy, jednak ich dusze były zbyt silne żeby móc je pochłonąć. Przynajmniej teraz, gdy oboje nadal byliśmy źrebakami.
- Wykończyłem ich więcej niż ty - powiedział Elliot.
- Nie przechwalaj się tak, gdybym wykorzystała inne demony to ja byłabym górą.
- Nie powiedziałbym.
- Przekonamy się kolejnym razem.
- Nie łudź się ja i tak wygram.
- Mów sobie.
Przegadywaliśmy sobie coraz to bardziej, zaniepokoiłam się trochę, przecież z przyjaciół łatwo mogliśmy stać się wrogami, tylko po co? Po co marnować siły na walkę z kimś kto jest taki jak ty? Lepiej skupić się na swoich celach, a przyjaźń nadal pielęgnować, bo może się nie raz przydać.
- Czy to ważne kto jest lepszy? - spojrzałam na Elliot'a, przerywając spór.
- Dla ciebie najwidoczniej tak, zazdrościsz mi.
- Że niby tej przemiany? - odwróciłam się na drugi bok: - Gdybym wybrała inne ciało mogłabym się przemieniać do woli, jednak to kryje w sobie jakąś moc... - powiedziałam tajemniczo.
- No nic, pora wracać - Elliot podniósł się z ziemi. Nie możliwe żeby tak szybko odpoczął.
- Zmęczona? - spytał złośliwie, poderwałam się z ziemi, mimo że najchętniej bym się zdrzemnęła, to oczywiste że byłam wykończona.
- Chyba mówisz o sobie - powiedziałam, zaśmiał się ruszając przed siebie, dogoniłam go idąc obok.
- Jak tam Tori? Polubiłeś już swoją siostrzyczkę? - po prostu nie mogłam odmówić sobie żeby go trochę podenerwować tym tematem, tak dla zabawy.
- A dobrze, już się po woli dogadujemy - odpowiedział. Zawiodłam się że był taki spokojny.
- Wiesz, ja nawet lubię swoją siostrę - a to już powiedział specjalnie, wiedziałam że to ironia.
- Współczuje ci takiej siostry, to łamaga i słabeusz jakich mało. Ja na szczęście nie mam rodzeństwa, nie muszę się z nikim dzielić mamą - poszłam dumna przodem.
- Miałabyś rodzeństwo, gdybyś nie uciekła się do zabójstwa tego nienarodzonego źrebaka - przegadał, oboje zdawaliśmy sobie sprawę że to tylko zabawa, zwykłe dogadywanie między przyjaciółmi.
- Za to ty nigdy nie zabijesz Tori, bo boisz się mamusi...
- Uważaj, bo czy chcesz czy nie chcesz są pewne granice, rozumiesz?! - zdenerwował się nagle, aż spojrzał na mnie wrogo, jakby za chwilę chciał skoczyć mi do gardła. Przewróciłam oczami. Wyprzedził mnie.
- Dobra, już dobra, przesadziłam - dogoniłam go, ale się do mnie nie odezwał. Dalszą drogę przeszliśmy osobno, tym razem powiedziałam o słowo za dużo, ale nie miałam zamiaru go przepraszać. Zapomni o tym co mówiłam, a przynajmniej miałam nadzieje że tak się stanie.

Od Tori
Usłyszałam głosy na zewnątrz, przez co się obudziłam. Wyjrzałam z jaskini, na widok Elliot'a od razu się ucieszyłam, już długo nie widziałam brata. Rodzice chyba byli źli że wraca tak późno, chciałam załagodzić sytuacje. Pobiegłam w ich stronę, niespodziewanie uderzyłam w coś lub kogoś, nie miałam pojęcia, bo przez ciemność, trudniej mi było zobaczyć rzeczy przed sobą.
- A ty co?! Ślepa?! - wrzasnęła na mnie Feliza, zrzucając mnie z siebie, wyglądało na to, że ją przewróciłam.
- Przepraszam...
- Co mi daje to twoje "przepraszam"?! Jak taka łamaga mogła mnie w ogóle przewrócić?! Przecież to nie ma nawet siły - ominęła mnie uderzając bokiem, przewróciłam się, choć to było tylko szturchnięcie. Feliza zaśmiała się, zawracając do mnie.
- Ty to lepiej z jaskini nie wychodź... Powiem ci coś, gdybyś nie była córką przywódców, już dawno by się wszyscy z ciebie śmiali i nabijali, nawet by się z tobą bawić nie chcieli... Jesteś do niczego.
- Nie... - próbowałam zaprzeczyć, już przez łzy, ale to co mówiła chyba było jednak prawdą.
- Rodzice mają tylko z tobą same kłopoty, a dlaczego? Bo wszystko, nawet maleńki listek może cię skrzywdzić - zaśmiała się. Patrzyłam na nią, ale była coraz bardziej niewyraźna, znów psuł mi się wzrok.
- Proszę nie... - chwilami widziałam sam mrok. Nawet nie wiedziałam czy Feliza nadal tu jest czy już sobie poszła.

Od Felizy
Weszłam do środka, starałam się ochłonąć, ale byłam coraz bardziej wściekła, nawet wyżycie się na Tori nic nie pomogło. Mogłam podziękować samej sobie, po co mówiłam coś tak raniącego Elliot'owi, doskonale wiedziałam że zależy mu na matce, ba, ja nawet znałam to uczucie jakim ją darzy.
- To ty jesteś Feliza? - podszedł do mnie jakiś obcy ogier.
- Tak... Czego chcesz? - powiedziałam niezbyt przyjemnie, powinnam się była pilnować, ale nie tym razem.
- Miło cię poznać siostro, wreszcie wróciłaś - uśmiechnął się do mnie, jakby spodobało mu się to zachowanie.
- Co ty wygadujesz? - spytałam zdezorientowana.
- Mama ci pewnie coś o mnie wspominała. To ja jestem Aiden, o którym ci tyle mówiła.
- Skąd wiesz?
- Mama mi o tym mówiła.
- No... Tak... - chciałam go ominąć, zrobiłam z siebie kompletną idiotkę.
- Zaczekaj mała - zatrzymał mnie, tupnęłam ze złości kopytem, nie zauważył.
- Gdzie byłaś? Mama się tu o ciebie zamartwia, a ty chodzisz gdzieś po nocy...
- Nigdzie.
- Mi możesz powiedzieć.
- Nie lubię cię... - spojrzałam mu w oczy, patrząc na niego jak zagniewana klaczka. Chciałam żeby to tak odebrał, żeby myślał że ma do czynienia tylko z źrebakiem.
- Nawet mnie nie znasz - trącił mnie przyjacielsko w bok: - Ale będziemy mieli mnóstwo okazji żeby się lepiej poznać, mam nadzieje że zmienisz o mnie zdanie - poszedł w swoją stronę.
 Śledziłam go wzrokiem, położył się obok obcej dla mnie pegazicy.
- Dobranoc - powiedział jeszcze do mnie, zamykając oczy. Ułożyłam się obok pogrążonej w śnie mamy, pewnie jutro czeka mnie dość długa rozmowa, nigdy jeszcze nie ryzykowałam wracając tak późno do domu. Nie to było najgorsze, najgorsze było to że mój brat się odnalazł, chociaż... Może lepiej mieć go po swojej stronie? Może dałby się go jakoś wykorzystać? W końcu nie znał w pełni swojego ojca, równie dobrze może być z nim lub przeciwko niemu...

Od Tori
- Tori skarbie... - poczułam słaby dotyk mamy, no tak z tym też miałam problem, ja już chyba cała byłam "popsuta".
- Nie płacz już maleńka, znów zasłabłaś? - mama tuliła mnie do siebie.
- To nie możliwe, od jaskini dzieli ją zaledwie parę kroków, nie mogłaby się zmęczyć aż tak szybko - powiedział tata.
- Wstawaj Tori, chodźmy już spać - dodał Elliot. Płakałam jak nigdy i nie mogłam się opamiętać, wreszcie doszło do mnie kim tak na prawdę jestem, a jestem nikim... Tylko przynoszę wstyd rodzinie i sprawiam im niepotrzebny kłopot.
- Skarbie co się stało? - spytał tata, chyba położył się obok mnie.
- Nic... Tylko się przewróciłam, znowu... - popłakałam się jeszcze bardziej, nie chciałam nic wspominać o Felizie, jeszcze by miała przeze mnie kłopoty.
- Pewnie jeszcze nie wypoczęłaś, zobaczysz jutro będzie lepiej - pocieszał mnie tata.
- Wcale nie... - przyznałam.
- Tori, zabraniam ci tak myśleć. Z każdym dniem będzie lepiej, wyzdrowiejesz, zobaczysz - mówiła mama, tylko że ja nic nie widziałam, tylko samą ciemność, jak miałby być lepiej?


Następnego dnia


Rodzice spali, a ja przebudziłam się nad ranem, chyba, tak na prawdę nie miałam pojęcia jaka jest teraz pora. Nadal nic nie widziałam, słyszałam tylko odgłosy śpiących, w tym rodziców.
- Przepraszam... - szepnęłam najciszej jak potrafiłam. Wstałam chwiejnie, szukałam pyskiem wyjścia z jaskini, w końcu coś dotknęłam, na pewno jakieś skały, schyliłam łeb, na dole była już trawa, to musiało być wyjście. Zrobiłam kilka kroków, szukając drzew, tym razem wpadłam na jedno z nich, a przynajmniej tak się domyśliłam, próbowałam wyczuć korę dotykiem. Nie wyszło, przy jaskini i trawie wyszło, ale nie przy drzewach. Wyleciały mi aż łzy z oczu. Przetarłam je nogą, okazało się że oczy były sklejone ropą. Znów coś tam widziałam, czyli nie oślepłam całkowicie. Co z tego? I tak byłam do niczego, nie chciałam już sprawiać nikomu ciężaru. Poszłam przez las, sama nie wiem dokąd. Kaszlałam co chwilę, zaczęłam się chwiać na nogach z każdym krokiem. W końcu upadłam, nie mogłam nawet odejść przez tą swoją słabość. A chciałam odejść, tylko wtedy nie będę dla nikogo ciężarem. Nie chcąc się poddać, walczyłam na siłę żeby wstać, a potem o każdy kolejny krok. Dyszałam ciężko, później kuło mnie serce i płuca, z trudem łapałam każdy kolejny oddech.
- Jeszc..jeszcze.... t...trochę... - mówiłam sobie, wciąż się podnosząc i upadając jeszcze bardziej wykończona.


Od Zimy
Otworzyłam oczy czując silny skurcz, prawie krzyknęłam. Cudem się powstrzymałam, spłynął aż ze mnie pot, podniosłam się z ziemi, otrzepując się nieco. Doszłam szybko do siebie, musiałam być teraz silna, nikt nie mógł się nawet domyśleć o ciąży, po za tym Tori mnie potrzebowała. Na samą myśl o córce, spojrzałam w miejsce gdzie spała.
- Nie ma jej... - powiedziałam głośno, dając się ponieść emocją.
- Danny! - obudziłam go gwałtownie, przez co Elliot też już nie spał.
- Nie ma jej... Nigdzie jej nie ma! - krzyknęłam zdesperowana, rozglądając się po jaskini.
- Kogo... Tori - Danny sam się zorientował, wstał szybko. Wybiegłam z jaskini, pognałam najpierw na łąkę, później do lasu. Danny dogonił mnie nawet nie wiem kiedy, wraz z Elliot'em.
- Spokojnie, ona na pewno się znajdzie - próbował uspokoić mnie ukochany.
- A co jeśli zaatakował ją jakiś drapieżnik? Ona sobie nie poradzi... - przyspieszyłam. Przystanęłam dopiero gdy poczułam że mnie mdli. I to tak bardzo że nie mogłam z tym walczyć, zwymiotowałam. I to na oczach Danny'ego i syna. Zaraz po tym gdy odwróciłam się do nich zemdlałam. Nie byłam tylko pewna czy to z zamartwiania się o córkę czy przez ciąże...


Danny, Elliot (loveklaudia) dokończ



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz