- Leo, dokąd idziesz? - spytała zaspana.
- Pospacerować - skłamałem, teraz już wiedziałem dlaczego nadal tu tkwiłem, przez rodziców...
- Pójdę z tobą.
- Nie musisz, zostanę - zawróciłem, kładąc się przy tacie.
- Nie martw się, Marcella się kiedyś odnajdzie.
- Jasne... Tylko ja bym ją znalazł, bo mi tak na prawdę zależy...
- Nie mów tak, tyle koni jej szukało...
- No właśnie, szukało.
- Leo proszę, nie denerwuj ojca, wiesz że nie jest w najlepszym stanie.
- Wiem... - odwróciłem się na drugi bok, ranna taty nie chciała się całkowicie zagoić, przeszedł już nawet zakażenie, a wczoraj dopiero jakoś je zwalczyliśmy. I tak na prawdę tylko to jeszcze mnie tu trzymało.
Następnego dnia
Wstałem od razu z rana, poszedłem jak co dzień po opatrunki, musieliśmy z mamą je wciąż tacie wymieniać, poradziła by sobie sama, zwłaszcza że miała do pomocy moją nieznośną siostrę, Łzę. Wróciła, niestety i to w ten dzień kiedy zaginęła Marcella. To był zbyt duży zbieg okoliczności, dlatego też obwiniałem młodszą siostrę o zaginięcie Marcelli. Nienawidziłem jej i to tak bardzo że byłby w stanie zabić tą małą niedojdę. Wracając chcąc nie chcąc napotkałem Prakereze.
- Mogę pomóc? - spytała. Odepchnąłem ją przechodząc obok, tak że upadła. Zrobiłem to celowo.
- Gdyby nie ty tacie by nic nie było! - krzyknąłem na nią.
- To.. To nie moja wina... - skuliła uszy.
- Ty paskudo... Wszystko co się wydarzyło jest wyłącznie twoją winną! - zbliżyłem do niej głowę, odsunęła się do tyłu, miała łzy w oczach. Marzyłem żeby uciekła, żeby już tu nie wróciła, żeby zginęła...
- Obiecałeś że już nie będziesz tak robił... - podniosła się cofając się do tyłu.
- Kłamałem! - popchnąłem ją gwałtownie na skałę, uderzyła o nią, tak mocno że straciła przytomność. Parsknąłem tylko odchodząc bez żadnego poczucia winny. Jak przyniosłem opatrunki mama leżała przy tacie, rozmawiali tak jak kiedyś.
- Widziałeś Prakereze? - spytała od razu na mój widok.
- Nie - skłamałem, kładąc opatrunki obok taty.
- Jak się czujesz? - spytałem go.
- Już dobrze, synu. Niedługo jak tylko wydobrzeje to obaj poszukamy Marcelli, wiesz że nie mógłbym cię wysłać tam samego.
- Jestem już dorosły, nic by mi się nie stało.
- Nie wiesz do czego ludzie są zdolni, nie pozwolę ci się narażać.
- Uważasz że to sprawiedliwe że ją tam zostawiłem?! Pewnie ją złapali...
- Leo, nie męcz ojca, musi wypocząć, poszukajmy twojej siostry, miała wrócić razem z tobą - wtrąciła mama.
- Zostanę tutaj.
- Idź z mamą - kazał tata, przewróciłem oczami, idąc za matką. Tylko dlatego żeby tacie się nie pogorszyło. Nadal traktowali mnie jak źrebaka, nie mogli pogodzić się z tym że dorosłem?
Długo szukaliśmy małej paskudy, miałem nadzieje że jej nie znajdziemy, specjalnie kierowałem mamę na fałszywy trop. W końcu sama dotarła na miejsce gdzie ostatnio widziałem Łze. Mama od razu podbiegła do nieprzytomnej siostry.
- Skarbie... - zaczęła ją budzić, a ta nie reagowała.
- Leo, zrób coś! - krzyknęła na mnie.
- Co niby? - spytałem od niechcenia. Siostra niestety się ocknęła, spojrzałem na nią krzywo, podczas gdy mama tuliła ją ze łzami.
- Kto ci to zrobił maleńka?
- Maleńka... - powiedziałem ironicznie.
- Leo, przestań!
- Pewnie sama się wywróciła, niezdara.
- Co się stało córeczko? Ktoś ci coś zrobił, prawda? - mama zaczęła mnie ignorować, cała jej uwaga skupiła się na "córeczce".
- Nie wiem... - wymamrotała, patrząc na mnie kontem oka. Niech tylko spróbuje powiedzieć że to ja. Mama wzięła ją na grzbiet, siostrzyczka popłakała się dłużej patrząc na mnie.
- Mamo, ja ją wezmę, po co masz dźwigać? - zabrałem siostrę od matki. Zawróciliśmy do jaskini.
- Jak tylko powiesz co się stało to cię zabije, rozumiesz? - szepnąłem ukradkiem do Prakerezy.
W nocy
Przewracałem się z boku na bok, tym razem była to wina Prakerezy, płakała niemal przez całą noc. Już miałem wstać i tak ją kopnąć że nie mogłaby złapać oddechu, ale tata się obudził i zaczął ją wypytywać co jej jest. Udałem że śpię.
- Leo... Leo mnie nie lubi, uderzył mnie i... Boję się, bo mówił że jak coś powiem to mnie zabije...
Myślałem że wyjdę z siebie, tak się we mnie zagotowało że ledwo uleżałem na ziemi.
- Leon! - krzyknął tata, chyba się zdenerwował, otworzyłem oczy, aż serce zabiło mi szybciej ze strachu.
- Co się stało? - spytałem, podnosząc głowę.
- Ostatni raz ją uderzyłeś, rozumiesz?! - krzyknął na mnie.
- Ja nic jej nie zrobiłem, kłamie!
- Mnie nie oszukasz, jak jeszcze raz jej coś zrobisz to...
- To co?! Powiesz o wszystkim przywódcą?! Proszę bardzo! Już dawno chciałem stąd odejść i w końcu odnaleźć Marcelle zamiast bezczynie tu czekać! - wybuchłem złością, po czym wybiegłem na zewnątrz, ruszyłem w głąb lasu. Miałem zamiar właśnie teraz odejść, ale coś mnie zatrzymało. Zemsta. "Nie daruje tej głupiej że mnie wydała, nie daruje!" uderzyłem aż ze złości w drzewo, łamiąc kilka gałęzi po kolei. Wściekły czekałem aż do rana, potem przez całe południe. Łza nie wychodziła, ale w końcu ją dostrzegłem przy matce, odprowadziła ją na łąkę, pewnie żeby mogła się pobawić z źrebakami. Poszedłem tam jak mama wróciła do taty. Jak tylko zobaczyłem siostrę jak bawi się z innymi źrebakami, wbiegłem pomiędzy nich i od razu ją chwyciłem za grzywę, krzyknęła z przerażenia, rzuciłem ją przed siebie, obtarła sobie brzuch o ziemie. Złapałem ją znów i pobiegłem nad wodospad.
- Leo proszę... - błagała: - Nie rób mi krzywdy...
- Trzeba było nie mówić nic ojcu paskudo! Ostrzegałem cię!
- Leo... - rozpłakała się, zatrzymałem się przed wodą.
- Przepraszam, ja nie chciałam... - mamrotała coś przez łzy.
- Zamknij się wreszcie! - zanurzyłem ją we wodzie, tak długo żeby się pod nią udusiła, szarpała się, walcząc o każdy oddech.
- Co ty wyprawiasz?! - odepchnęła mnie jedna z klaczy, nawet nie zauważyłem kiedy przyszła.
- Nie twoja sprawa! Spadaj stąd!
- Chyba jednak moja, jak możesz...
- Idź stąd! - stanąłem dęba, jednocześnie odpychając ją od siebie, a potem uderzając ją w głowę. Prakereza zdążyła mi tymczasem uciec, pognałem za nią.
- Zabije cię! Myślisz że cię nie dogonię?! - wrzasnąłem, wyprzedziłem ją, wyskakując jej na przeciwko: - Mam cię! - kopnąłem ją kilka razy tak mocno że uderzyła tyle samo razy o ziemie. Przytrzymałem ją potem pyskiem do ziemi, żeby udławiła się glebą. Puściłem po chwili, kasłała strasznie. Zostawiłem ją tak, wolałem się nad nią znęcać niż zabić, nic bym z tego nie miał. Odszedłem już na poszukiwania Marcelli, oglądając się za siostrą.
- Jak coś powiesz to na prawdę cię zabije! Ciebie i tą twoją przyjaciółeczkę! - wykrzyknąłem, spojrzała na mnie przerażona, jej wzrok na długo utknął mi w pamięci...
Kilka dni później
Byłem już z dala od Zatopi, od całego terytorium stada, wciąż biegłem podążając na przód. Tylko w nocy zwyczajnie szedłem, żeby choć przez chwilę wypocząć, spałem po kilka godzin, żeby zaoszczędzić czas. Musiałem znaleźć Marcelle, za wszelką cenę, obawiałem się trochę że mnie szukają, że za chwilę każą mi zawrócić. Już wiedziałem co wtedy zrobię... Nie wrócę do stada bez Marcelli. Czym więcej kilometrów pokonałem tym coraz bardziej byłem zmęczony. W końcu odpuściłem żeby porządnie odespać. Ułożyłem się pod jakimś drzewem. Minęło mnóstwo czasu, bo spałem aż do popołudnia następnego dnia, kiedy się zorientowałem jak już jest późno, poderwałem się na równe nogi od razu ruszając z kopyta. Wydawało mi się już że droga nie ma końca, znów znalazłem się przy drzewie, zdezorientowany przyjrzałem się bardziej i stwierdziłem że to jest to samo drzewo. Parsknąłem ze złości idąc w inną stronę niż wtedy. W oddali wypatrzyłem dziwną rzecz, ludzki kapelusz. Podszedłem ostrożnie, nie wyczułem zapachu człowieka, ani nie zobaczyłem żadnych śladów że tu byli, tylko ten kapelusz.
- Ech... Gdzie jesteś Marcella? - spytałem sam siebie, patrząc w dal, już długo trwałem w milczeniu, to były pierwsze słowa jakie wypowiedziałem przez te kilka długich dni. Nagle ktoś odepchnął mnie gwałtownie, od znalezionej rzeczy. Była to klacz, zabrała w pysk kapelusz i odbiegła, ruszyłem za nią. Poznałem w niej swoją drugą siostrę, tej jeszcze bardziej nienawidziłem.
- Wracaj tu! - przyspieszyłem, była szybsza od Prakerezy, ale to mnie nie zniechęcało. Po jakimś czasie zagnałem ją w ślepy zaułek.
- Pamiętasz mnie? Na pewno... - spojrzałem na nią wrogo.
- Odejdź - odezwała się, jak ją pamiętałem to tego nie robiła.
- Zapomnij! Teraz w końcu mogę ci coś na prawdę zrobić! - zbliżyłem się do niej gwałtownie.
- Chcę tylko spokoju... Zostaw mnie...
- Przez ciebie mój ojciec prawie umarł! - rzuciłem się na nią gwałtownie: - Wiesz co musiałem przeżywać?! - uderzyłem ją raz po raz, odrzuciła mnie od siebie tylnymi nogami. Przebiegłą obok mnie, złapałem ją w ostatnim momencie za ogon, wywracając grzbietem do dołu, obróciłem ją na bok, przytrzymując znacznie mocniej przy ziemi.
- I jak się teraz czujesz?! Już nie jestem źrebakiem, którym można pomiatać!
- Nie jesteś jeszcze aż tak silny, jak ci się wydaje.
- Założymy się?!- stanąłem dęba, podcięła mi nogi. Jak tylko upadłem, poderwałem się gwałtownie, rzucając się znów na nią, oboje wznieśliśmy się na tylnych nogach okładając się ciosami. Walka trwała przez chwilę, ale ostatecznie ja wygrałem, a ona upadła pod moje kopyta. Wyrwałem jej pamiątkę od człowieka, którą złapała w pysk, gdy tylko zauważyła ją na ziemi.
- Daj mi to! - uniosła się na przednich nogach, gdybym nie stał na jej grzbiecie pewnie by wstała.
- Zapomnij... - podszedłem do drzewa, zahaczyłem kapeluszem o gałąź i zacząłem ciągnąć, tak długo aż się w niego wbiła.
- Zostaw! - złapała mnie za grzywę, była ode mnie niższa. Śmiałem się złośliwie, rzuciłem ludzką rzecz pod nogi, przytrzymałem przednim kopytem i zacząłem rwać. Nikita szarpała się ze mną. W końcu złapałem ją za grzywę i rzuciłem o drzewo, wziąłem strzępki kapelusza. Stanąłem nad nią i wypuściłem je z pyska, żeby widziała co po tej jej pamiątce zostało. Aż łza spłynęła jej z oka.
- Tak bardzo żałujesz tego potwora? Śmieszne! Lepiej mi powiedź co zrobili z Marcellą! - wrzasnąłem.
- Nic nie wiem... - spuściła głowę, kuląc uszy.
- Nie udawaj niewiniątka! Gdzie ona jest?! - przytrzymałem ją przy drzewie, nie mogła złapać tchu.
- Nie wiem! - krzyknęła gdy jakoś mnie odepchnęła.
- Na pewno wiesz! Zadajesz się z nimi!
- Już nie... Nie są tacy sami jak... - spojrzała na te marne strzępki, szarpnąłem ją żeby wstała.
- Zaprowadzisz mnie do ludzi, na pewno wiesz gdzie są.
- Niczego dla ciebie nie zrobię! - wyszarpała się mi, uderzyłem ją w pysk, wywróciła się, złapałem za ogon i zacząłem ciągnąć po ziemi, tak szybko żeby obszorowała sobie grzbiet i uderzała o każdy odstający kamyk głową. Po pewnym odcinku drogi puściłem, znalazłem coś ostrego, pochodziło od ludzi, wziąłem to w pysk i wkułem w Nikite, krzyknęła z bólu. Zacząłem przesuwać ostrze. Kopnęła mnie w nogi, złapała ostrze pyskiem, raniąc się przy tym, łzy aż spływały jej z bólu.
- Zaprowadzisz mnie tam w końcu czy nie?! - mówiłem przez zaciśnięte zęby na rzeczy. Wyjąłem z niej ostrze, podniosła się obolała, niemal upadła.
- Są tam.... - powiedziała przez zaciśnięte z bólu zęby. Jak szedłem za nią z tyłu, wciąż ją popychałem, żeby poruszała się jakoś szybciej.
- Jaką mam gwarancje że tam jest Marcella? - spytałem, gdy już z oddali zobaczyłem dziwne budowle ludzi.
- Żadną...
- Żadną?! - uderzyłem ją żeby obiła się nieco o ziemie, potem złapałem siostrę za grzywę, ciągnąc za sobą.
- Pierwsza zginiesz, jeśli tu nie będzie Marcelli! - poszedłem na przód przez ludzką siedzibę, było ciemno, a na zewnątrz nikogo.
- Myślisz że pokocha kogoś tak bezwartościowego jak ty? - dogadała mi Nikita, puściłem ją żeby boleśnie upadła na twarde coś po którym stąpaliśmy.
- Ja zostałam wyszkolona do ścigania koni, uczyłam się bezwzględności od najmłodszych lat, a mój pan je zabijał, ale ty urodziłeś się wolny... Skąd ta nienawiść? - dodała, nim się odezwałem.
- Nienawidzę tylko tych których trzeba nienawidzić! - wrzasnąłem.
- Sprawiło ci to radość niszcząc ostatnią rzecz która mi po nim została? - powiedziała przez łzy.
- A żebyś wiedziała!
Krzyknęła nagle kuląc mocno uszy, zamykając oczy i zaciskając zęby. Przewracała co chwilę głowę, z boku na bok, rzucała się. Odskoczyłem aż, kiedy otworzyła oczy, były czerwone, znów ją coś opętało, jak sprzed paru miesięcy temu. Zaśmiała się demonicznie, podnosząc się z ziemi. Do moich uszu dotarł jeszcze jeden dźwięk, równie przerażający. Odwróciłem się, oślepiło mnie od razu światło, po czym coś we mnie uderzyło, z dziwnym piskiem i zapachem spalonej gumy...
Jakiś czas później
- I co z nim? - spytał jakiś głos.
- Nie ma żadnych obrażeń, jedynie zadrapania, co innego kierowca, bardziej ucierpiał od tego konia - potem zabrzmiał drugi głos. Nie mogłem się wybudzić, choć starałem się z całych sił.
- Zabierzcie go do stajni, później zobaczymy co z nim zrobić.
Poczułem jak zaczynam spadać, a przed chwilą wisiałem w powietrzu, na czymś co oplotło moje nogi. Zaczęli mnie nieść, potem spadłem na coś miękkiego, miało zapach siana, w istocie to było siano, bo jak już zacząłem się wybudzać, leżałem właśnie w nim. Wstałem chwiejnie, wszystko wokół wirowało przede mną.
- Kim wy jesteście? - spojrzałem wrogo na konie, każdy był oddzielony od każdego i siedział w czymś co nazywali boksem.
- Kolejny nowy do kolekcji - skomentował ktoś.
- Tak, kolejny dzikus - dodał następny.
- Zadałem wam pytanie! Wy przebrzydłe sługusy ludzi! - uderzyłem o drzwiczki, akurat trafiłem coś przez co one się otworzyły, w jakiś haczyk. Wybiegłem, choć nadal ledwo omijałem ściany, które pojawiały się znikąd, to pewnie po tym co mi podali. Dobiegłem do sporego płotu, od razu zauważyłem Marcelle, te potwory przywiązały ją łańcuchami do drzewa.
- Marcella! - wykrzyknąłem, gdy rzucili mi na szyję kilka linek, zaciągając w stronę stajni. Chciałem żeby wiedziała że tu jestem, żeby wiedziała że już nie jest sama... Zaparłem się nogami, trafiałem pyskiem w ich ręce, od razu gryząc, a wtedy puszczali. Pobiegłem na około płotu, szukając wzrokiem jak tam wejść. Po chwili słyszałem stukoty kopyt za mną, a potem na zadzie poczułem przeszywający ból, któremu towarzyszył świst powietrza, aż przez chwilę "usiadłem" na tylnych nogach. Zarzucili mi znów te linki, tym razem skuteczniej wprowadzili mnie do tej ich stajni. Zabezpieczyli boks i to tak że mogłem uderzać w drzwiczki ile tylko chciałem i tak ani ich nie wyważyłem, ani nie sprawiłem żeby się otworzyły. Nie dali mi wody, ani jedzenia, zabrali nawet siano, a to był tylko początek.
Następnego dnia
Nie wiedziałem kiedy, ani gdzie, ale zabrali Marcelle. Konie plotkowały że może znów pozwolą jej pochodzić po łące. Miałem taką nadzieje. Stałem akurat w sąsiednim ogrodzeniu, ludzie szykowali dla mnie siodło i ogłowie z metalowym czymś, co zamierzali wsadzić mi do pyska. Nie pozwoliłem na to do momentu aż miałem dość bicia, wciąż uderzali w nogi, podkurczałem je, stawałem dęba, rżałem na nich, szarżowałem, biegłem jak oszalały. Nawet tupałem ostrzegawczo kopytem. To oni jednak wygrali. Po całej tej mojej walce stałem spokojnie ze spuchniętymi od bicia nogami. Założyli mi siodło, potem ogłowie. Następnie któryś z nich wsiadł na mnie, poczułem ból, w obolałych nogach, uderzyli o nie, ruszyłem żeby tylko znów nie oberwać. Człowiek szarpał za to co miałem w pysku, czułem jak ten metal naciska na mój język, jak ściąga wargi, bolało, ale nie umiałem tego zdjąć. Dostawałem szału, mimo bólu, znów zacząłem się rzucać, tym razem podskakiwałem, stawałem na przednich nogach, zamachując tylnymi w powietrzy, jakbym coś chciał kopnąć. W końcu pognałem przed siebie, stanąłem dęba, tak wysoko się uniosłem że nawet ja spadłem do tyłu, wprost na człowieka, który w końcu zleciał z mojego grzbietu. Wszyscy ludzie dla których wcześniej było to widowisko, weszli tutaj, siłowali się z moim ciałem, z każdą chwilą przygniatało jeszcze bardziej człowieka. Nie zdążyli mu pomóc, jak udało im się mnie przesunąć człowiek już nie oddychał, uśmierciłem go. Nie zamierzałem na tym zaprzestać, poderwałem się z ziemi rzucając się na nich. Nawet nie wiem kiedy, a usłyszałem strzał...
Marcella (loveklaudia) dokończ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz