Malaika odsunęła głaz, blokujący wejście do niewielkiej groty. Od razu przywitał nas odór rozkładających się zwłok, aż cofnęłam się do tyłu. W środku leżało ciało Anippe. Spuściłam głowę, zamykając na chwilę oczy.
- Gdyby wtedy zdążyłam... - westchnęłam.
- Musimy się pospieszyć, wrzucimy ją do morza, tam już nikt jej nie znajdzie - Malaika weszła do środka.
- Może lepiej powiedzieć o wszystkim przywódcą.
- Sama nad tym myślałam, ale... Co z Luną?
- Nie lubię nikogo kryć, czuję się współwina...
- Ja też, ale szybko o tym zapomnimy.
- Zobaczysz że nie, nigdy nie zapomnę tego co widziałam - dołączyłam w końcu do niej i wyniosłyśmy ciało Anippe aż na brzeg Zatopi, tam sturlałyśmy je do wody. Po tym od razu udałyśmy się nad wodospad, musiałyśmy się pozbyć tego zapachu. Każda inna klacz pewnie by zwymiotowała, mnie tylko trochę mdliło.
- Malaika, czy my aby dobrze robimy? To się kiedyś wyda... Wszystko kiedyś wychodzi na jaw - powiedziałam gdy już wyszłyśmy otrzepać się z wody.
- Wracajmy, chyba już wystarczająco za długo zostawiłyśmy samą Lunę - Malaika wzbiła się w powietrze, pobiegłam za nią. Dorównywałam jej prędkością, więc nie było z tym problemu żeby za nią nadążyć. Nie mogłam przestać myśleć o tej klaczy.
Od Aiden'a
- Nic się nie bój, wszystko będzie dobrze, w stadzie jest już jeden mroczny koń, a jak przyjęli już kogoś takiego, to ciebie też przyjmą - uspokajałem Lunę, było po niej widać jak bardzo się stresuje. Sam byłem nie do końca pewny tego co robię, ale nie pokazywałem tego po sobie. Stado zaczęło się po woli pojawiać na horyzoncie. Wypatrywałem przywódców, chciałem od razu iść do nich z Luną.
- Ona jest ze mną - powiedziałem widząc nieprzyjazne spojrzenia u koni na nasz widok. Luna spuściła głowę, nie patrząc na nikogo, szeptała coś do siebie, co przykuło moją uwagę.
- Aiden? - usłyszałem głos przywódczyni, od razu spojrzałem w jej kierunku, była razem z Danny'm.
- To Luna, moja znajoma, pomyślałem że mogłaby dołączyć do stada, bo... - zacząłem mówić, zanim oni coś powiedzieli: - Bo... - zastanowiłem się przez chwilę.
- Nie mam się gdzie podziać - powiedziała Luna.
- Skąd pewność że mamy ci ufać?
- Będę jej pilnować... - przyrzekłem.
- To zbyt niebezpieczne - powiedział przywódca: - Ale... - spojrzał na Zime porozumiewawczo.
- Przyjmiemy cię na czas próbny, jeśli nikogo nie skrzywdzisz i zdobędziesz nasze zaufanie będzie mogła zostać na stałe.
- Dziękuje... - Luna uśmiechnęła się lekko.
- Jestem Danny, a to Zima, myślę że resztę wyjaśni ci Aiden - w tym momencie Danny spojrzał na mnie: - Na razie nie chcę żeby ktokolwiek zostawał na sam z Luną, wszelkie kontakty mają być pod okiem stada, żeby czasami nic się nie stało, a jak koniecznie chcecie z nią gdzieś iść to w towarzystwie przynajmniej trzech koni - przywódcy odeszli od nas, mówiąc o wszystkim reszcie stada.
- Mówiłem że się uda, a teraz chodźmy pokaże ci wyspę.
- Nie mogę... Przecież...
- A no tak, nie możemy zostawać sam na sam - przypomniałem sobie słowa przywódców: - W takim razie co powiesz żebym przedstawił ci moją rodzinę?
- Aiden ja... - ściszyła głos, odeszliśmy jednocześnie o kilka kroków od koni.
- Co? - spytałem szeptem.
- Nie powiedziałam ci o... - przerwała.
- O czym?
- Jednak... Nie mogę...
- Daj spokój, to pewnie nic takiego.
Od Shanti
Zanim dotarłyśmy do Luny, ona pojawiła się już w stadzie. Pomógł jej dołączyć Aiden. I to z nim teraz była.
- Oby się nic nie wydało... - szepnęła Malaika.
- Nie mówmy już o tym - odeszłam od niej, chciałam pobyć sama. Odetchnąć trochę po ostatnich wydarzeniach. Położyłam się gdzieś na uboczu. Malaika po krótkim czasie przyszła do mnie. Gdy się do niej nie odezwałam, odeszła, a ja spędziłam resztę dnia tutaj...
Od Aiden'a
- Aiden, co ty zrobiłeś?! - mama odsunęła ode mnie Lunę, słyszałem że ktoś tu biegł, ale nie spodziewałem się że to mama i że wtargnie tak nagle między nas.
- Dlaczego przyprowadziłeś tu tą morderczyni?! - wrzasnęła na mnie.
- Co ty wygadujesz? Luna nikogo nie zabiła - powiedziałem pewnie.
- Skąd ta pewność?
- Znam ją...
- Od kiedy? Od wczoraj? Aiden, jak możesz być tak nieodpowiedzialny, wiesz że ostatnio Tin został zaatakowany przez mrocznego konia, a i zaginęła jedna z klaczy...
- I co ma wspólnego z tym Luna?
- To ona ją zabiła.
- Co?! Jak możesz tak mówić?! Nie wiesz tego! - oburzyłem się.
- Anippe mi powiedziała...
- Skoro nie żyję to niby jak?
- Widzę je... - przyznała cicho mama.
- Co?
- I tak chciałam ci powiedzieć... Powinieneś wiedzieć że widzę duchy, twój ojciec już wie, Feliza też, ona chyba też je widzi...
- Za to ja nie, dlaczego tego nie odziedziczyłem?
- Wierzysz mi?
- Skoro już widziałem konie z mocami, to czemu ty nie miałabyś widzieć duchów? - byłem bardziej zafascynowany, niż zdziwiony, chciałem poznać to co niewidoczne dla oka, a co znała już moja matka: - Też bym chciał je widywać.
- Zadziwiasz mnie Aiden. Skoro mi wierzysz to myślisz że Anippe by mnie okłamała w sprawie swojej śmierci?
- To łatwo wyjaśnić, po prostu pomyliła Lunę z innym mrocznym koniem... - zauważyłem że Luna wyglądała na załamaną. Mimo to nie wierzyłem że cokolwiek zrobiła, po prostu gnębiły ją pewnie słowa mojej matki i ta cała nietolerancja wszystkich wokół.
- Problem w tym że trudno ją pomylić, większość mrocznych koni nie ma tak gęstej sierści przy kopytach.
- Twoja matka ma rację... To ja ją zabiłam... - przyznała Luna, spojrzałem na nią niedowierzanie, byłem w takim szoku że nie mogłem wydobyć z siebie żadnego słowa.
- I mówisz to tak spokojnie?! - mama wbiła w nią wzrok. Zauważyłem niepostrzeżenie łzę, która spłynęła z oka Luny.
- Nie krzycz na nią! - sam nie wierzyłem że to robię, ale stanąłem w obronie Luny: - Każdy przecież popełnia błędy...
- Ona kogoś zabiła, a to już nie jest błąd, to...
- Nie chciała tego - przerwałem.
- Skąd wiesz? Aiden, to mroczny koń...
- No właśnie, dlatego od razu ją skreślasz, mam dość tego waszego poglądu że to co inne jest od razu złe.
- Aiden przestań, twoja matka ma rację, nie powinno mnie tu być... - wtrąciła Luna.
- Nawet jeśli to zrobiłaś, to co z tego? Przecież możesz się zmienić, chce żebyś została... Nikogo przecież już nie skrzywdzisz... - spojrzałem jej w oczy uśmiechając się lekko, nie chciałem absolutnie żeby odchodziła, czułem się tak dobrze w jej towarzystwie jak nigdy przedtem.
- Ale Aiden, ja... Ja...
- Będę cię wspierał.
- To nic nie da... Bo ja, ja nad sobą nie panuję...
- Dość tego - mama nagle pociągnęła mnie za grzywę i to dość mocno, odciągnęła mnie od Luny siłą, poczułem się w tym momencie jak źrebak.
- Puść! - wyszarpałem się: - Co ty wyprawiasz?
- Aiden, synku... Nie możesz być dla niej taki dobry, ona to wykorzysta, nie chcę żebyś cierpiał... Proszę cię, trzymaj się od niej z daleka.
- Luna nie jest groźna, spodobała mi się gdy pierwszy raz ją zobaczyłem, jak żadna inna klacz i wiem że nie może być zła, spójrz na nią...
- A Miti? Co z nią?
- Nic, to tylko taka niewinna przyjaźń, nawet się nie dowie o Lunie - odszedłem szybko.
- Aiden czekaj...
Nie słuchałem już mamy, odszedłem z Luną na ubocze, byliśmy nadal w pobliżu stada, żeby przypadkiem nie narazić się przywódcom. Obawiałem się trochę że ktoś mógł usłyszeć co zrobiła Luna, ale byłem gotowy zaprzeczyć wszystkiemu, dla niej. Może byłoby inaczej gdyby zabiła kogoś kogo znam i na kim mi zależy, a tej całej Anippe to ja nie znałem i nawet z nią nie rozmawiałem.
- Nie smuć się - trąciłem ją pyskiem, gdy leżała smutna.
- Czemu to robisz?
- Lubię cię, nawet bardzo...
- Ale ja... Jestem potworem, gdy się zdenerwuje to przestaje nad sobą panować i... I każdego mogę wtedy zabić... Nawet ciebie...
- Więc to że zabiłaś Anippe nie było celowe, nie chciałaś tego.
- Nie... Innych też wolałabym nie mieć na sumieniu... - wbiła wzrok w ziemie: - Ale nie potrafię nad tym zapanować... - spłynęły jej kolejne łzy z oczu, choć starała się je powstrzymać.
- Teraz będzie inaczej, bo ja będę przy tobie jako twój przyjaciel, a kto wie z czasem może ktoś więcej...
- Słyszałam że nie jesteś sam.
- Chodzi ci o Miti? Tak na prawdę jej nigdy nie kochałem... - westchnąłem ciężko: - Czasami mnie irytuje. Jestem z nią, bo chciałem... Nie miałem wtedy jeszcze nikogo, a chciałem mieć rodzinę i żeby ona też kogoś miała, bo była, a raczej nadal jest tak samo jak ja byłem, samotna.
Zwierzaliśmy się jeszcze długo ze swoich problemów, aż zapadła noc, a na niebie pojawił się księżyc, Luna już spała, a ja ostrożnie wtuliłem się w nią żeby nie była świadoma że to robię. I choć było już zimno, zostaliśmy tej nocy na zewnątrz.
Ciąg dalszy w opowiadaniu "Niesprawiedliwość losu"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz