Menu

sobota, 30 kwietnia 2016

Zmiany cz.13 - Od Rosity

Nie wiedziałam ile dokładnie czasu minęło, zdawało mi się że zaledwie kilka godzin. Oprzytomniałam już całkowicie. Mogłam się rozejrzeć, lepiej niż poprzednio. Wstałam nawet, obserwując otaczające mnie drzewa. Byłam w zupełnie obcym miejscu. W środku lasu. Słyszałam śpiew ptaków, na który zwróciłam uwagę i nie tylko na to. Obserwowałam też małe zwierzątka, które poruszały się w ściółce leśnej. Czułam po prostu radość... Przeżyłam, mimo że nie było już nadziei. Znów mogłam oglądać świat. Mogłam tyle zmienić, naprawić dawne błędy...
- Ciszej, wiesz że tu się kręcą... - usłyszałam szept, prześledziłam wzrokiem cały las wokół, dostrzegając pomiędzy drzewami dwie sylwetki koni.
- Wiem tato, powtarzasz to przez cały czas...
- Masz być ostrożny. Idź poszukać więcej opatrunków i ziół, ja zajrzę do tej klaczy - jeden z nich zaczął iść w moją stronę. Zrobiłam parę kroków na przód, nie spodziewając się że sprawi mi dość silny ból. Powalił mnie aż na ziemie, zacisnęłam zęby. Oglądając się po sobie, cały grzbiet miałam owinięte jakiś materiałem, był nasiąknięty krwią... Nie zdążyłam się dokładnie przyjrzeć, bo ten ogier, wyszedł już mi na przeciw.
- To ty mnie uratowałeś czy twój syn? - spytałam.
- Ja... Co prawda przypadkiem, poszedłem napić się wody nad rzekę, aż tu ni stąd ni zowąd zauważyłem ciebie. Jak cię wyciągnąłem z tej wody to myślałem że nie żyjesz, ale jak widać miałaś farta. Jeszcze jakieś pytania? - nie był zbyt zadowolony, jakby nie miał ochoty ze mną rozmawiać.
- Nie... - spojrzałam na niego z wdzięcznością: - Dziękuje...
- Podziękujesz jak już będziemy mieć cię z głowy, tylko opóźniasz wędrówkę, musiałem cię nieść przez szmat drogi, bo ocknąć się nie chciałaś.
- A jednak mnie uratowałeś, skoro ci przeszkadzam...
- Może jestem snobem, jak to mawia mój syn, ale mam dobre serce... Przyzwyczaj się lepiej do narzekania, taki już jestem... - położył się na przeciwko mnie: - I cenie sobie ciszę, więc za dużo nie gadaj... Zresztą i tak nie możesz, najwyżej szeptem, w okolicy kręcą się obcy i jak nas zauważą to po nas, rozumiesz? - mówiąc to po woli ściszał głos, mierząc mnie dość surowym wzrokiem, przytaknęłam mu tylko, wzdychając przy tym. Nie podobała mi się ta atmosfera, jaką stworzył ten ogier. Był o wiele starszy ode mnie z licznymi bliznami na ciele, jakby stoczył w swoim życiu milion walk.
- Jestem Rosita - przedstawiłam się, za to on nie odezwał się ani słowem.
- A ty? - spytałam, tylko się zdenerwował parskając przy tym.
- Po co ci znać moje imię? Jak wydobrzejesz to odejdziesz, proste... I nasze drogi się już nigdy nie splatają.
- Nigdy nie wiesz co przyniesie los, może...
- Ciii... - ogier nastawił uszu. Ktoś się do nas zbliżał. Podniosłam się wraz z obcym, był mocno zaniepokojony, ale też czujny i gotowy do ataku.
- To ja tato... - za drzew wyłonił się młodszy ogier, mniej więcej w moim wieku. Nasze spojrzenia utkwiły na sobie. Czułam coś dziwnego, coś nowego, czego nie umiałam w żaden sposób wytłumaczyć, ani opisać. A on zdawał się czuć to samo co ja w danej chwili. Wpatrywaliśmy się sobie na wzajem w oczy, chcąc zobaczyć coś więcej niż widzieliśmy... Nasze spojrzenia były coraz to głębsze.
- Ehem... Co przyniosłeś synu? - przerwał nam jego ojciec. Oboje jak na zawołanie odwróciliśmy od siebie wzrok. Mój powędrował na ziemie, a jego jakoś tak dalej...
- Ja... Yyy... Ja?
- Nie patrz się jak głupi na drzewo, tylko mów, musimy ruszać.
- Nic, nic nie znalazłem, ale za to... Widziałem obcych, jest ich coraz więcej, chyba nawet nas szukają.
- Szybko! Ruszamy - ogier ruszył błyskawicznie przed siebie.
- Tato, a ona? - zawołał młodszy, zbliżając się do mnie, ale jego ojciec już nie zawrócił.
- Szybko... - złapał mnie za grzywę, prowadząc za sobą. Nie mogłam nadążyć, z każdym ruchem jeszcze nie zagojone rany dawały o sobie znać. Chyba nawet zrobiłam sobie coś w środku. Możliwe że w tej rzece wpadłam na większą liczbę skał, było ich tam mnóstwo. Nie trudno więc o obrażenia wewnętrzne. Starałam się jednak walczyć z tym bólem, dając z siebie wszystko. Ogier wciąż przyspieszał i ciągnął coraz to mocniej, z tyłu słyszeliśmy odgłosy tętentu kopyt kilku, czy nawet kilkunastu koni. Ni stąd ni zowąd nieznajomy przestał mnie tak mocno ciągnąć, zatrzymał się.
- Schowamy się, nie chcę żebyś tak się męczyła... - popchnął mnie lekko między drzewa. Sam się jednak nie ukrył: - Odwrócę ich uwagę.
- Ale...
- Cicho, udawaj że cię tu nie ma... Wszystko będzie dobrze... - ruszył biegiem przez las. Potraktował mnie jak jakąś bezradną klaczkę, a wcale taka nie byłam. Byłam już dorosła i nikt nie musiał mnie ratować, sama sobie poradzę.
- Stój! - ruszyłam za nim, nie chciałam żeby mu się coś stało, czułam się przy nim zupełnie inaczej niż przy innych koniach. Czułam dziwną bliskość, jakbyśmy się znali od dawna. Nie pobiegłam zbyt daleko. Przewróciłam się boleśnie, jak przeszedł mnie tylko silniejszy ból. Zaraz przede mną pojawiła się obca klacz i z tyłu dwoje obcych ogierów.
- Zostawcie mnie - starałam się użyć mocy, zakuło mnie w głowie i nie mogłam sprawić żeby z ziemi wyrosły jakiekolwiek rośliny, ból był zbyt przytłaczający. A wyczułam że chcieli mnie zabić. Nie miałam zamiaru im na to pozwolić, jak tylko jeden mnie przytrzymał, wyszarpałam się z całych sił, zrywając z siebie opatrunek. Zaczęli mnie gonić, co chwilę się przewracałam, wstając równie szybko.
- Rosita? - usłyszałam znajomy głos, a potem ten ktoś zablokował mi drogę.
- Zostaw mnie! - ponownie chciałam użyć mocy, tym razem mimo silnego bólu głowy, oplotłam jej nogi roślinami, szybko je zerwała, a ja upadłam na ziemie, nie z bólu, a przez inne konie, które mnie przewróciły.
- Dajcie mi spokój! - skierowałam swoje słowa do reszty, otoczyli mnie zewsząd.
- Starczy, oni nie są z wrogiego stada... - Hira zbliżyła się do mnie, tak, to była ona: - Prawda? - schyliła nade mną głowę, przyglądając się mi: - Znów wpakowałaś się w kłopoty, ale... Dobrze się stało.
- Czego ode mnie chcesz? - próbowałam wstać, jak na złość inni mnie przytrzymali.
- Pamiętasz może Zorro? Albo to że nie raz uratowałam ci skórę? Pora się odwdzięczyć.. Zorro jest naszym wspólnym wrogiem, jako że twoi rodzice go wygnali. Ta przysługa, będzie więc miała też dla ciebie korzyści. Dołączysz do nas, będziesz walczyła z nami przeciwko Zorro.
- Nie ma mowy...
- Nie pytałam cię o zdanie, jeszcze będziesz mi dziękować... - kiedy to powiedziała, dwa ogiery podniosły mnie z ziemi, przytrzymując mnie z obu stron za grzywę.
- Nie chcę walczyć i nie będę, nikogo nie zabiję... - przyznałam.
- Nauczysz się... Już od początku widziałam w tobie pewną iskrę, trzeba tylko ją odpowiednio wzniecić... Jeszcze mi za to podziękujesz - Hira przeszła obok mnie. Ogiery także ruszyły, ciągnąc mnie za sobą, zapierałam się kopytami, ale to na nic, bo sunęłam tylko po ziemi.
- Nie zmusisz mnie do niczego, nie masz prawa...
- A co z nim? - spytał ktoś z tyłu, zauważyłam ogiera który uratował mi życie. Przytrzymywali go przy ziemi, był już cały pobity. Hira zastanowiła się chwilę.
- Nie zabijesz go... - wtrąciłam się, byłam gotowa próbować go bronić, choć sytuacja była beznadziejna.
- Tak... Masz rację, to dobry wojownik, ma sporę doświadczenie, dołączy do nas - kiwnęła łbem koniom, które rozumiejąc gest, zaczęły prowadzić podobnie jak mnie tamtego ogiera.
- Mówisz że nikogo nie zabijesz? Podczas walki nie będziesz miała wyboru, jeśli chcesz coś osiągnąć musisz się przemóc - Hira wróciła do poprzedniego tematu.
- Wcale nie musi tak być... Nie musisz nikogo zabijać...
- Najlepiej nie zrobić nic! Patrzeć tylko jak po woli zabijają ci bliskich! Jak los odwraca się przeciwko tobie! A ty nikogo nie zabijesz, bo to złe, mimo że on sprawia więcej zła niż sprawiłaby jego śmierć! - zmierzyła mnie wzrokiem, zupełnie wytrącona z równowagi: - Zrobisz co ci każe inaczej gorzko tego pożałujesz! Teraz ode mnie zależy twój los, rozumiesz?! I żadna moc ci w tym nie pomoże! - popchnęła mnie, tak mocno że prawie się przewróciłam, gdyby te ogiery mnie nie przytrzymywały.
- Myślą że umarłaś, nikt nie będzie cię szukał... Nikt ci nie pomoże - odeszła ode mnie gwałtownie, przemieszczając się w głąb własnego stada.

Minęło kilka godzin, doszliśmy do jakiegoś miejsca, otoczonego z każdej strony skałami. Pilnowała mnie grupa koni, na szyję założyli mi, na siłę, naszyjnik blokujący moc. Byłam zmęczona, wciąż się sprzeciwiałam, szarpałam się, a jak im się udało założyć ten naszyjnik próbowałam go zdjąć, ale z każdym ciągnięciem, tylko zaciskał się mocniej na szyi. Podduszał, sapałam ciężko, bo ów naszyjnik rozluźniał się w bardzo wolnym tempie. Nie mogłam nawet zrobić kilka kroków bez pozwolenia Hiry, na samym końcu zmusili mnie bym leżała. Jeden z koni przyniósł mi sporą garść trawy. Od razu zaczęłam jeść, od kiedy się ocknęłam dręczył mnie głód. A dopiero teraz mogłam go zaspokoić. Nigdzie tutaj nie widziałam syna ogiera, który mnie uratował. Hira zresztą też gdzieś zniknęła.
- Jestem ranna, nie wiem jak mam wam pomóc w walce... - starałam się jakoś nabrać tych którzy mnie pilnowali, nie zwracali jednak uwagi na moje słowa, ignorowali mnie jednocześnie pilnując co robię. Zachowywali się jakby nic zupełnie nie czuli i nie mieli własnego zdania.
- Dlaczego jej słuchacie? Zmusiła was? - odezwałam się znów. Cisza. Gdybym nie czuła że innych nieco poruszyły te słowa, nie próbowałabym znów: - Czyli że tak?
- Część tak, drugą część już nie... Ci których zmusiła, robią co karze, bo się jej boją, są też ci którzy stoją po jej stronie. Którzy chcą należeć do stada... Jak skończy się ta całą walka, Hira pozwoli odejść tym którzy są tu wbrew sobie, chyba że zechcą z nami zostać - odpowiedziała mi klacz, która dostrzegła że jeden z pilnujących mnie ogierów chciał się odezwać, miał już nawet otwarty pysk.
- Skąd ta pewność?
- Zawsze tak było, stąd...
- Co się stało z tymi dwoma ogierami, którzy byli ze mną w lesie? - byłam pewna że złapali ich obu, zwłaszcza że Hirze się zwykle wszystko udawało.
- Dwoma ogierami? Więc było ich dwóch...
- Nie... - chciałam zaprzeczyć, wiedziałam że za późno. Popełniłam głupi błąd...
- Hira nie będzie zadowolona że jeden nam się wymknął.
- Nie mów jej o tym - odezwał się któryś z ogierów.
- Nie bądź głupi, za zdradę czeka śmierć.
- Za to że nie złapaliśmy tego drugiego też czeka kara...
- Nie przesadzaj, Hira nie jest aż tak okrutna.
- Nie, wcale. A to że zabiliście mi rodzinę, bo nie chciałem się zgodzić żeby walczyć z tym głupim... - wtrącił się kolejny ogier.
- Sam się o to prosiłeś! - przerwała mu klacz.
- To wasza wina! Nie chcę tu być! Walczycie z Zorro, a robicie to samo co on! Zmuszacie do dołączenia do stada!
- Milcz! Jeszcze słowo, a pożałujesz!
- Jakby każdy się zbuntował to...
- Proszę bardzo, nas jest więcej niż was, to celowy zabieg, właśnie na wypadek buntu!
Wystarczyła chwila, a inne konie włączyły się do kłótni, czekałam aż przestaną zwracać na mnie uwagę. Wymknęłam się, powstrzymując się od jakichkolwiek dźwięków, mimo że bolało, nie mogłam wydać z siebie nawet żadnego pomruku. Już niemal uciekłam, ale przypomniałam sobie o tym ogierze, który ocalił mi życie. Zastanawiałam się czy by nie uciec, a później przybyć z pomocą, ale czy nie będzie za późno? Konie momentalnie się uspokoiły, a jak zapadła cisza rzuciłam się do ucieczki. Złapali mnie dosłownie po chwili. Na dodatek zaprowadzili do Hiry. Byłam zdumiona widząc ją z klaczką, choć to nie ona wywołała szok, a zachowanie Hiry wobec małej. Bawiła się z nią, wygłupiała, była zupełnie inna niż przy stadzie, taka troskliwa, opiekuńcza i radosna.
- Hira... - zwróciła jej uwagę jedna z klaczy, nieco się bała.
Hira przytuliła małą, szepcząc jej coś na ucho. Po czym podeszła do nas. Trzymali mnie tak mocno za grzywę, że musiałam unosić łeb, żeby nie urwali mi włosów.
- Nie potraficie poradzić sobie sami? To takie trudne? A może mam znaleźć kogoś innego na wasze miejsce? - mówiła zupełnie spokojnie, z lekka zirytowana.
- W stadzie wybuchł mały konflikt i to przez nią... - popchnęli mnie na przeciwko Hiry.
- To normalne... Jeśli ktoś wam podskakuje to go zabijcie, nie będzie nakręcał innych. I nie wdawajcie się w kłótnie, nie okazujcie im słabości. Stado ma być silne, rozumiecie?
- A co z nią? Próbowała uciec...
- Wracajcie - Hira czekała aż tamci odejdą, dopiero potem się odezwała: - Poznasz moją córkę - poszła przodem, obserwując mnie kontem oka. Poszłam za nią, wiedziałam że nie pozwoli mi odejść, że ucieczka nic nie da. Tyle razy już próbowałam. Złapią mnie z łatwością, zwłaszcza że teraz ledwo już chodziłam z bólu i zmęczenia, a mocy też nie mogłam użyć, nie miałam praktycznie jak się bronić... Obiecałam sobie że pomimo wszystko i tak nie dam się im zniewolić.
- Ignis - zawołała małą, dość szybko przybiegła. Byłam zmieszana kiedy o dziwo czułam od klaczki nienawiść wobec matki, co wydawało się nie możliwe, bo Hira darzyła ją matczyną miłością.
- Ignis to Rosita, będzie tymczasowo w naszym stadzie - powiedziała do niej matka.
Mała milczała, badając mnie wzrokiem, dość dziwnym spojrzeniem, na dodatek jej oczy były czerwone. Tłumiła w sobie emocje, dość mocno.
- Będziesz jej pilnowała, a jeśli coś jej się stanie to nie zawaham się cię zabić, cię i twoich bliskich...
- Ale...
- Nie próbuj się sprzeciwiać, teraz jesteś w moim stadzie, musisz robić co ci każe. A jeśli się wykażesz to otrzymasz nagrodę - przerwała mi, nie przypuszczała nawet odmowy.
- Jaką nagrodę?
- Sama zobaczysz - spojrzała na klaczkę, uśmiechając się lekko: - Ignis zostań z Rositą, w razie czego w pobliżu będzie para zaufanych koni... - Hira przytuliła jeszcze córkę, ta udając, wtuliła się w matkę równie mocno. Nie wiedziałam dlaczego, akurat mnie do tego wybrała, dlaczego mi ufała? Bo to także wyczułam gdy odchodziła, może nie ufała całkowicie, ale dość mocno.

Zapadła noc, Ignis skryła się za moją grzywą, tam było jej cieplej. Pogoda w tym miejscu była nieco dziwna, bardziej zbliżona do pustyni, w dzień ciepło, w nocy natomiast było chłodno. Przysypiałam już sama, myśląc o rodzinie, o stadzie. Zastanawiałam się co teraz będzie, zadawało się że to sytuacja bez wyjścia, ale ja jakoś musiałam z tego wybrnąć. Nie chciałam mieć nikogo na sumieniu, nie chciałam walczyć, ani żyć pod dyktando Hiry. Coraz bardziej pragnęłam wolności. I choć wiedziałam że buntowanie się niczego nie da i tak tego spróbowałam. Odsunęłam od siebie córkę Hiry, która się obudziła. Odeszłam dość spory kawałek, dwoje koni już mnie zatrzymało, ci, którzy tu z nami zostali.
- Wracaj do małej... - kazał ogier.
- Już dość, nie zostanę tu ani chwili dłużej...
- Zostaniesz.
- Nie! Jestem wolna, nie możecie mi tego odebrać.
- Chciałaś chyba powiedzieć że byłaś wolna, teraz już nie jesteś.
- Jestem i wrócę do domu - próbowałam go ominąć, był coraz bardziej nerwowy, ten drugi ogier także. Wiedziałam że nie cofną się przed niczym, jeden popchnął mnie już nawet mocno, drugi prawie że uderzył. Nie chcąc ich już bardziej prowokować wróciłam mimo wszystko na miejsce, zdenerwowana. Nie mogłam zasnąć, wędrowałam mimo bólu, od jednego miejsca do drugiego. Ignis obserwowała mnie z zaciekawieniem. Nie byłam w stanie z nimi walczyć, pokonaliby mnie od razu, a może i nawet bardziej zranili. Musiałam najpierw wydobrzeć, a nie "dopominać się" kolejnych ran.
- Ej... - szepnął ktoś: - Tutaj...
Odwróciłam się widząc tego ogiera, tego, który wywoływał u mnie dotąd obce uczucia. Kiwnęłam mu przecząco głową, ogiery mnie obserwowały. Nie było mowy abym podeszła nie zauważona.
- Jak to nie? Chodź ze mną, pomogę ci się wydostać - wyszedł po woli z kryjówki, mimo że starałam mu jakoś dać znać, aby tego nie robił. Zasłoniłam go szybko, gdy ogiery zaczęły na niego szarżować, ale był zbyt daleko, a ja w tym stanie byłam zbyt wolna.
- Nie! - krzyknęłam, stając jednemu na drodze, drugi zdążył mnie ominąć. Ten zresztą odepchnął mnie brutalnie w bok. Ruszyłam w ich stronę, zaczęli go bić. On także walczył, raz po raz upadając i ponosząc się znowu, lecz oni mieli przewagę. Jeden z nich niemal uderzył go w głowę. Nie zdążył, bo odruchowo sama go zaatakowałam, ogłuszyłam, z lekka przestraszona. Bałam się że go zabiłam, że cios był zbyt silny, bo ja nigdy tego nie robiłam, mogłam uderzyć za mocno czy za słabo. Choć w tym momencie raczej za mocno, przecież kopnęłam go w głowę, stając przy tym dęba z całych sił. Syn ogiera, który uratował mi życie, uporał się z drugim.
- Uciekamy - złapał mnie za grzywę, odbiegliśmy. Wkrótce potem też uciekliśmy. Przez całą drogę dostosował swój bieg do mojego.
- Powiedź... Jak masz na imię?
- Rosita...
- A ja Pedro... - zatrzymał się gwałtownie, oglądając się za siebie. Ignis pobiegła za nami, a to oznaczało kłopoty...


Ciąg dalszy nastąpi


czwartek, 28 kwietnia 2016

Drugie ja cz.8 - Od Malaiki/Cimeries'a

Milczałam przez długi czas badając wzrokiem Cimeries'a. Byłam w szoku, tak bardzo że nie mogłam wykrztusić z siebie słowa. Zaraz przypomniał mi się pewien krytyczny moment z życia, nigdy o tym nie myślałam, ale przy Cimeries'ie wracały wspomnienia. Uderzały z dużą siłą. Wracając do tego momentu, przypomniało mi się kiedy omal nie straciłam życia przez własnego ojca, przez jego niezapanowanie nad tym instynktem, tą furią. Nie wiedział co robi, a ja stałam na przeciw niego próbując go uspokoić. To było niebezpieczne, co jakiś czas atakował, walcząc z tym zarazem, a ja unikałam tych ataków, aż do pierwszego zranienia. Padło na skrzydło, ból tak mnie przeszył, bo wbił w nie jeden ze szponów że nie mogłam się unieść, odlecieć. Przewrócił mnie, zadał jeszcze parę ciosów... Nie chciałam o tym pamiętać, nigdy o tym nie mówiliśmy... W dosłownie ostatniej chwili ojciec się zahamował. Pamiętam że zniknął wtedy na kilka dni, a ja jak nieco wydobrzałam, szukałam go wszędzie...
- Zabiłeś własną matkę? - dopytałam, nie mogąc w to uwierzyć: - Dlaczego? Co się stało?
- Prosiłem żeby mi wybaczyła, nie zrobiła tego... Dostałem szału i... To była chwila, a gdy się otrząsnąłem ona była już martwa... - odpowiedział nie podnosząc się z ziemi: - Ułożyła sobie życie z dala ode mnie, nawet wybaczyć jej było ciężko...
- Cimeries, musisz nad tym zapanować, jak najszybciej.
- A myślisz że nie próbuje?! - poderwał się z ziemi.
- Wiem że próbujesz... Pomogę ci, jakoś razem sobie poradzimy.
- Jak planujesz to zrobić?
- Pamiętasz jak poradziłeś sobie z Katariną, nie zaatakowałeś jej... To był wielki wyczyn. Musisz się uodpornić na to co wywołuje u ciebie agresje. Może ja spróbuje cię zdenerwować...
- Nie rób tego - przerwał mi.
- To jak chcesz to opanować?
- Na pewno nie na kimś, a zwłaszcza na tobie, jeszcze coś bym ci zrobił.
- Bzdura... Kiedy będzie ten moment w którym nie zapanujesz nad sobą to... Po prostu przerwiemy.
Nie wiedziałam jak trudne jest zapanowanie nad tym instynktem, domyślałam się tylko po tym co przeżywał mój ojciec. Jeśli Cimeries się zgodzi, będę musiała czerpać doświadczenie ze wspomnień, do których najlepiej bym już nie wracała. Ale byłam gotowa zmierzyć się z przeszłością, dla niego, chciałam mu pomóc jak najlepiej umiałam. Przeszłość się nie liczyła, tylko teraźniejszość, można było jedynie wyciągnąć z niej jakieś wnioski, jakieś lekcje i nie popełniać dawnych błędów.
- To może chociaż spróbujmy... - zaproponowałam, po chwili milczenia.
- To zły pomysł, zwłaszcza po tym co wydarzyło się przed chwilą...
- Poradzisz sobie. Mam nadzieje że ja też, nie umiem być tak wredna jak Katarina, ale zobaczymy...
- Malaika...
- Spróbujmy, nie daj się prosić, chce ci pomóc.
- Może nie dzisiaj...
- Najlepiej zacząć od razu, to będzie się tylko posuwać coraz bardziej i bardziej. Trzeba z tym walczyć.
- No to zaczynam... Spróbuje cię sprowokować - dodałam nim Cimeries zdołał się odezwać. Na początku tak na prawdę nie powiedziałam niczego, zbierałam myśli i choć wpadło mi do głowy parę bolesnych słów, które na pewno mogą go zdenerwować, nie umiałam ich wypowiedzieć. Długo zbierałam się w sobie. Nie chciałam go zranić, mimo że oboje wiedzieliśmy że te słowa nie będą na serio.
- Wybacz... - powiedziałam w końcu: - Masz rację, może nie dziś... - nigdy się nie poddawałam, ale w tym momencie nie mogłam postąpić inaczej. Czułabym się okropnie, mimo że to miało mu pomóc zapanować nad sobą.
- Najlepiej w ogóle nie próbujmy rozwiązać tego w ten sposób - Cimeries podszedł do mnie, oparłam na nim jedno ze skrzydeł.
- Mogę zobaczyć twoją matkę? Nie musisz lecieć tam ze mną, to musi być dla ciebie okropny widok... Tylko powiedź gdzie jest... - chciałam zobaczyć jak bardzo ją zranił, jak szybko ją zabił. To dało się ocenić na podstawie ran.
- Jesteś pewna? Po co właściwie chcesz tam lecieć?
- Chcę coś sprawdzić... Nic wielkiego, ufasz mi, prawda?
- Tak... Polećmy tam razem skoro chcesz...
- Zostań, zrobię to sama, po co masz widzieć jej zwłoki... To twoja matka.
- Tak i ja ją zabiłem...
- Nie obwiniaj się już... - zdjęłam skrzydło z jego grzbietu: - To gdzie jest?
- Nad rzeką...
- Wrócę szybko - wyleciałam z jaskini, spieszyłam się by dotrzeć na miejsce, żeby móc też jak najszybciej wrócić. Wylądowałam obok zwłok, ten widok sprawił że tym razem przeszły mnie dość mocno ciarki po grzbiecie, czy to z powodu obrażeń, czy przez świadomość że to matka Cimeries'a? Nie wiedziałam.
- Mamo... - usłyszałam cichy głos, jakby z daleka. Rozejrzałam się wokół. W oddali zauważyłam małą klaczkę. Cofnęła się spotykając się z moim spojrzeniem, mimo że nie miałam złych zamiarów, to ona i tak trzęsła się ze strachu.
- Spokojnie mała... To twoja mama, tak? - podeszłam po woli w jej stronę: - Nic ci nie zrobię... - zapewniłam stawiając kroki. Mała zaniosła się płaczem.
- Mama kazała mi wracać do taty, ale się bałam że ten pegaz coś jej zrobi... I... I zrobił... - wypłakała.
- Nie płacz... - przysunęłam ją skrzydłem do siebie, pozwoliła mi podejść na tyle blisko, bym mogła to zrobić.
- Zostaw mnie! - wyszarpała się cofając się gwałtownie.
- Nie skrzywdzę cię...
- To dlaczego masz kły? - oddaliła się o jeszcze parę kroków.
- Taka się urodziłam. Obiecuje że nic ci nie zrobię, jak masz na imię?
- T... Tina...
- No dobrze... Pójdziesz ze mną, o nic się nie bój... - chciałam jej jakoś wytłumaczyć że to nie wina jej... Brata? Cimeries musiał być chociaż jej przyrodnim bratem, skoro mieli wspólną matkę. Wzbiłam się na chwilę w górę, żeby przelecieć nad małą i złapać ją ostrożnie za grzywę, przysuwając do siebie, objęłam ją skrzydłem, aby mi nie uciekła. Niespodziewanie ugryzła mnie mocno, puściłam, a ona odbiegła. Zbytnio się pospieszyłam, ale nie wiedziałam jak postępować z źrebakami, nigdy się nimi nie zajmowałam.
- Tina zaczekaj - poleciałam za nią, biegła jak najszybciej umiała. Daleko nie uciekła, bo szybko wylądowałam jej na przeciw, zatrzymując się, uderzyła o mnie. Chciałam jej coś powiedzieć, ale ktoś nagle wyskoczył za krzaków, zatrzymał się z tyłu za mną, gdy się obejrzałam, zobaczyłam ogiera stojącego dęba, prawdopodobnie ojca Tiny, uniosłam też skrzydła by się obronić, ale atak był na tyle szybki że zdążył mnie ogłuszyć. I zabrać dokądś, nie wiedziałam dokąd, bo straciłam prawie że od razu przytomność...

Ocknęłam się dużo później. Miałam zasłonięte oczy, byłam związana i to dość mocno, ale wyczułam zapach tego ogiera, stał nade mną.
- Nie chciałam skrzywdzić twojej córki... - powiedziałam.
- Pożałujesz że ją w ogóle dotknęłaś, rozumiesz?! - kopnął mnie w brzuch, zaczął bić, starałam się uwolnić, raz po raz uderzałam całym ciałem o coś twardego, ogier wciąż mnie popychał i szamotał. Zerwał nagle materiał zasłaniający mi oczy, przytrzymał, jedno z moich skrzydeł uwolniło się z więzów. Postawił na nim kopyto przyciskając mocno. Złapał je brutalnie pyskiem, sprawiając mi ból. Dwoje młodych koni do mnie podeszło, przytrzymując mi łeb. Wyrywałam się kiedy, ojciec Tiny zaczął wykręcać mi skrzydło. Złamał je, szarpał, krzyczałam z całych sił, zapierając się nogami, były zbyt mocno związane, bym mogła się uwolnić. Ogier siłował się tak długo z moim skrzydłem, wręcz przez kilka godzin, aż przestałam je czuć, wyrwał mi je... Został po nim tylko kawałek mięsa, krwawiłam bardzo intensywnie. Płakałam równie mocno, nie mogłam tym razem powstrzymać emocji, nie mogłam... Straciłam skrzydło, czułam potworny ból, nie tylko fizyczny. Czułam że straciłam część siebie...
- Ogień... - ogier zwrócił się do tych młodych. Zacisnęłam powieki, nie patrzyłam już jak przypiekali mi ranę, cała się zwęgliła i już nie mogłam z niej krwawić. Rozwiązali mnie. Nadal miałam zamknięte oczy, z których spływały świeże łzy i zaciśnięte zęby.
- Warto było ją zabijać?! Teraz już nigdy tego nie zrobisz, inaczej popamiętasz! - ogier przycisnął mi jeszcze kopyto do gardła, otworzyłam oczy. Zaczęłam się dusić. Więc pomyślał że to ja zabiłam matkę Tiny? Nawet nie byłam od jej krwi... Nie potrafiłam zadawać tak poważnych ran, nawet jakbym już to robiła... Uderzyłam go skrzydłem, zrzuciwszy z siebie. Rzuciłam się po tym do ucieczki, niemal tracąc równowagę. Instynktownie chciałam się wzbić do lotu, szybko skończyłam na ziemi. Ktoś pomógł mi wstać. Przerażona odsunęłam się od niego. To był Cimeries.
- Puść... - wyszarpałam się mu. Uciekłam, korzystając z tego że stał jak wryty, pewnie nawet nie pomyślał że zastanie mnie w takim stanie.

Zapadła noc, a ja nie wiedziałam gdzie byłam, nie poznawałam tego miejsca. Przestałam już płakać, starałam się nawet nie patrzeć w miejsce w którym miałam skrzydło. Położyłam się na ziemi, próbując zasnąć i jakoś przetrwać tą noc. To był koszmar, nigdy nie czułam się tak okropnie. Nie wiedziałam co robić, bałam się, jednocześnie nie potrafiąc wziąć się w garść. No bo jak? Nie miałam skrzydła... Już nigdy nie polecę... Nigdy, nie będzie jak dawniej. Skuliłam się w sobie, mocno zaciskając zęby, żeby tylko znów nie płakać. Nie znosiłam łez.
Następnego dnia wcale nie było lepiej. Próbowałam latać, naiwnie i obsesyjnie. Jakby to miało mi zwrócić to co straciłam. Dopiero wieczorem doszłam jakoś do siebie, postanowiłam wrócić, miałam nadzieje że trafię, bo na prawdę się zgubiłam. Do stada wróciłam nocą. Na łące był akurat Cimeries, podeszłam do niego, prosząc w duchu żeby nie wspominał o tym co się stało, żeby nie pytał, nie zauważał że nie mam skrzydła.
- Cimeries... Wybacz że tak uciekłam, już mi lepiej - podeszłam do niego, udawałam że wszystko jest w porządku, że wcale nie jestem kaleką. Ale wystarczyło jedno słowo na ten temat, a byłam w stanie znów się załamać.

Cimeries (loveklaudia) dokończ


Drugie ja cz.7- Od Cimeries'a/Malaiki

Starałem się nie wybuchnąć, co było nielada wyczynem.
-Pantofel- zaśmiała się Katarina, i to tak perfidnie
-Zawrzyj ten ryj!- odwróciłem się do niej gwałtownie
-Bo co?!
-Bo...- parsknąłem spoglądając na stado- jeszcze ci obije tą śliczną mordke- to już powiedziałem szeptem
-Radzę ci mi nie grozić
-Akurat bo się boję
-A powinieneś
-Proszę bardzo, leć odrazu do przywódców, wątpię aby ci uwerzyli
-Zdziwiłbyś się
-Aham...to już, idź...poskarż się, bo tylko na to cię stać, prawda?
-Cimeries szkoda na nią czasu- Malaika stanęła obok mnie
-Nie wiem czym kierowali się przywódcy przyjmując was
-Cimeries- szturchnęła mnie, nie odrywałem wzroku od Katariny, gdyby nie stado które na nas patrzyło, już dawno dostałaby za swoje, ale nie będę się pogrążać, i tak już zabiłem klacz ze stada...dobrze że o tym nie wiedzą, i raczej nikt się nie dowie, nigdy...
-Uciekajcie, tchurze- przegadał nam, parsknąłem tylko i wzbiłem się gwałtownie do góry, specjalnie robiąc silny wiatr skrzydłami aby przewrócić Katarine. Skierowałem się w stronę gór.
-Cimeries czekaj!- dogoniła mnie Malaika- nie ma co na nią strzępić swoje nerwy, nie raz miałam z nią doczynienia, sama ma jakieś kompleksy...
-Łatwo ci mówić, ty nie masz tego instynktu...mi już pokazywał się obraz jak ona się wykrwawia, powstrzymać to, jest na prawdę wyczynem..i dzięki że tam byłaś, załagodziłaś nieco sytuacje
-Nie ma za co
-Dobra z ciebie koleżanka- uśmiechnąłem się lekko


                                                                                  ***


Zatrzymaliśmy się w górach, spędziliśmy w nich praktycznie pół dnia, a większość czasu poświęciliśmy na wspinaczki i wygłupy.
-Dobra, to ty odpocznij a ja sobie jeszcze polatam- powiedziałem widząc zmęczenie u Malaiki
-Dobrze, będę w tej jaskini jakby co- powiedziała i weszła do środka, ja poleciałem zaś nad rzekę, od tak, pochodzić sobie.
Stanąłem przy rwącym nurcie rzeki, spojrzałem w nią, stałem tak chyba z kilkanaście dobrych minut, przypomniał mi się obraz zmasakrowanego ciała mojej siostry, kiedy mama na mnie wrzeszczała i mnie zostawiła, inne ciała niewinnych koni...i ciało Celinki, uderzyłem gwałtownie skrzydłem o wodę, uniosłem wzrok, po drugiej stronie stała klacz ze źrebięciem, przyglądała mi się...i kogoś w niej poznałem, ale kogo?
-Tina chodźmy- odparła klacz nie spuszczając ze mnie wzroku
-Mama?- i naglę mi się przypomniało, to moja mama...co mnie porzuciła
-Nie wiem o czym mówisz...Tina idziemy- popchnęła klaczkę
-Doskonale wiesz...- zaczęła odchodzić- mamo!- podleciałem do niej, stając jej na drodze
-Zostaw nas
-Proszę...daj mi szansę, zmieniłem się
-Właśnie wiem jak się zmieniłeś, myślisz że nie wiem o tym wszystkim co robiłeś?
-Ale...skąd?
-Orzeł...śledził cię odkąd cię zostawiłam, chciałam wiedzieć o wszystkim co robisz...
-Śledziłaś mnie...czyli zależy ci na mnie, prawda?
-Już dawno przestało, mam teraz nową rodzinę, i proszę...zejdż mi z drogi- starała się mnie ominąć, ale zatrzymywałem ją za każdym razem.
-Tak po prostu? zapomniałaś o swoim synu?...o rodzonym synu...
-Porzuciłam dawne życie, spójrz- pokazała mi swoją bliznę na brzuchu- tak, to zrobił twój ojczulek jak dowiedział się że cię zostawiłam, oboje jesteście siebie warci, tak samo okrutni
-Nie jestem taki jak ojciec...ja nie zostawiłbym swoich źrebaków! a ty postąpiłaś tak samo jak on!
-Musiałam!
-Wcale nie! w czym ona jest odemnie lepsza?!- wskazałem na źrebaka
-Cimeries przestań- mama osłoniła małą swoją nogą
-Powiedz to...nienawidzisz mnie..prawda?
-Tak...zabiłeś własną siostrę, moją córkę....wyrządziłeś tyle złego tym niewinnym koniom
-Gdybyś mnie nie zostawiła to byłbym inny, musiałem radzić sobie sam...życie mnie do tego zmusiło- parsknąłem powstrzymując nerwy- mogłaś dać mi chociaż jedną szanse...
-I doszłoby do tego że i mnie byś zabił- wyminęła mnie, złapałem ją za ogon
-Mamo przepraszam...- chcąc nie chcąc, uroniłem łze...przebaczenie matki, jedyne co może mnie teraz zmienić, tyle lat noszę w sobie poczucie winy.
-Daj spokój- wyrwała mi swój ogon
-Nie przebaczysz mi?
-Nie...jesteś przeszłością, nie chcę już o tym pamiętać, o tobie, teraz kiedy orzeł skończył śledzenie ciebie, stwierdziłam że całkowicie porzucę przeszłość, mam dwójkę dorosłych źrebaków, i ją...ułożyłam sobie życie z kimś innym
-A ja jestem tylko przeszkodą?! co?!- uderzyłem kopytem o ziemię
-Tina biegnij do taty- popchnęła małą
-Mam go zawołać?
-Nie kochanie, idź...ja zaraz przyjdę- mała wachała się jeszcze chwilę, w końcu pobiegła tak jak jej matka kazała
-Wiesz co? nienawidzę cię...nienawidzę, zniszczyłaś mi teraz życie już doszczętnie, chciałem tylko jednego, usłyszeć jak mówić, wybaczam ci, tylko tyle....
-I co by to zmieniło? nadal byłbyś tym kim jesteś
-Ale bez poczucia winy
-Widzę że się niedogadamy, ja idę...a ty wracaj do tej klaczy
-Mamo...- chwyciłem jej ogon, pociągając do siebie
-Zostaw mnie!- krzyknęła, uderzyła mnie przy tym w pysk, momentalnie zaczęła uciekać, ruszyłem za nią wzbijając się w powietrze, leciałam nad nią i z góry ją zaatakowałem, przewróciłem ją na grzbiet, stanąłem dęba i z całej siły uderzyłem w jej brzuch, wypluła krew
-Skoro tak, to i twoje źrebaki zostaną bez matki, tak jak ja!- uderzyłem z nów, usłyszałem pęknięcie, a to jeszcze bardziej mnie podminowało, przemiłem swoje skrzydła, jedno z nich wbiłem w matkę, pociągnąłem dodatkowo wzdłóż, rozrywając jej brzuch.
Uświadomiłem sobie co zrobiłem po kilku minutach stania nad ciałem matki i dochodzenia do siebie.
-Przepraszam...- odleciałem będąc cały we krwi.
Wleciałem do jaskini, tam gdzie miała być Malaika
-Cimeries?...co ty?- wstała na mój widok
-Zabiłem ją...- wymamrotałem
-Ale kogo?...Katarine?
-Nie...
-To kogo?- spuściłem wzrok- Cimeries spójrz na mnie- podniosła mój łeb swoim skrzydłem, popatrzyłem na nią.
-Swoją matkę...- upadłem na ziemię, tak na prawdę, nie chciałem tego...to była chwila, nawet nie wiem kiedy ją zaatakowałem...


                                                                  Malaika [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Zmiany cz.12 - Od Rosity, Karyme, Zimy

Bezpośrednio po utracie przytomności

Od Rosity
Walczyłam z całych sił żeby tylko się ocknąć. Nie chciałam umierać, nie tak wcześnie i nie w taki sposób. Ale to na nic. Woda już zupełnie wypełniła moje płuca, nie mogłam już nawet próbować oddychać. Wiedziałam tylko że to koniec, że umieram... Najgorsza była tego świadomość, ten przeszywający strach. I ta nagła chęć, zmiany tego wszystkiego. Żałowałam że tyle czasu zatraciłam na zamartwianiu się, na smutku i rozpaczy... Tak bardzo żałowałam, że odcięłam się od wszystkich wokół. Żałowałam że nie potrafiłam być silna, że nie potrafiłam wspierać, że zamiast tego uciekałam od problemów. Żałowałam... Z każdą sekundą czując jak ulatnia się ze mnie życie.
Nagle poczułam też ból, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch... W jednym momencie woda dostała się do mojego gardła i musiałam ją wykasłać. Dusiłam się przez dość długą chwilę, między czasie obracając się z trudem na brzuch, aby było mi łatwiej. Pozbyłam się całej wody, wykrztuszając ją z siebie. Zdezorientowana, otworzyłam oczy... Najwyraźniej odzyskałam przytomność, ale nie byłam tego pewna... Widziałam przed sobą rzekę i piasek na którym leżałam. Łapałam łapczywie oddech, męcząc się przy tym. Drżałam na ciele, czując że jestem cała pobijana, a oprócz tego nie dawał mi spokoju zapach krwi. Ktoś znienacka wrzucił mnie gwałtownie na swój grzbiet. Na wpółprzytomna nie wiele mogłam zdziałać, ale uspokoiłam się gdy wyczułam że on nie miał złych zamiarów. Przysypiałam i budziłam się co chwilę, wyczerpana. Walczyłam ze zmęczeniem. Podczas gdy obcy gdzieś mnie niósł. Woda spływała po moim ciele, promienie słońca suszyły grzywę i sierść, ale też sprawiały ból w zetknięciu z ranami. Ale przeżyłam i w tym momencie wiedziałam już czego chce...

Od Karyme
- Mamo... - wróciłam do Shanti z łzami w oczach, wtuliłam się w nią mocno, leżała na ziemi: - Co z twoją nogą? Już lepiej prawda? Powiedź że lepiej... - bałam się że i ją stracę, tyle razy już kogoś traciłam, najpierw moją prawdziwą matkę, która oddała mnie ojcu, potem ojca, który mnie znienawidził i prawie zabił. A wczoraj... Przyjaciółkę...
- Spokojnie Karyme... - mama przytuliła mnie mocniej do siebie: - Zagoi się, tylko przez kilka dni nie będę mogła chodzić, żeby jej nie nadwyrężać, ale to nie problem, prawda Snow? - mama zwróciła się do ojca Azury.
- Co? - spytał, znów nie wiedział o co chodzi.
- Będziesz mnie niósł przez te parę dni...
- Jasne, o każdej porze dnia i nocy możesz na mnie liczyć, zaniosę cię gdzie tylko zechcesz, czy to...
- Już dość - wtrąciłam się: - Mógłbyś zostawić nas same?
- Mam sobie iść? - Snow spojrzał na moją mamę.
- Zobacz co u Azury - wyciągnęła głowę w jego stronę, przytulając się o jego bok: - Zobaczymy się później.
- No to idę do córeczki - Snow odszedł ode mnie, spojrzałam na opatrunek mamy, był cały nasiąknięty krwią, szybko ukryła nogę za grzywą.
- Muszę ci o czymś powiedzieć... W pewnym sensie rozumiem Zimę, nie do końca, ale...
- Nie mów o niej, zraniła cię, co to za przywódczyni? Już nie mówiąc o tym że...
- Karyme - przerwała mi mama: - Ja kiedyś też kogoś straciłam, właściwie to wszystkich których znałam, którzy byli dla mnie rodziną i bliskimi... W jednej chwili umarli, a ja przeżyłam szok widząc ich martwych... Nie chciałam już żyć, uważałam nawet że umarłam... Ale ktoś mi pomógł...
- Kto mamo?
- Przyjaciółka, Malaika. Bądź razie zaczęłam żyć na nowo. I teraz znów mam rodzinę i znów jestem szczęśliwa.
- Dlaczego mi o tym mówisz?
- Uznałam że powinnaś o tym wiedzieć.

Od Zimy
Przeszył mnie ból, głównie w żołądku, z trudem łapałam powietrze. Jadłam bardzo rzadko i były tego skutki, właściwie Danny musiał mnie zmuszać do jedzenia. Ciągle słyszałam w głowie to co mu powiedziałam, popłakałam się przez to. A już po chwili wyszłam jakoś z jaskini. Ledwie szłam. Ból doskwierał mi nawet przy chodzeniu, mogłam mieć pretensje do samej siebie, bo sama się tak załatwiłam. Przeszłam przez las. Zrozumiałam że jestem dla wszystkich już tylko ciężarem, dla siebie samej byłam ciężarem. Zaszłam nad urwisko, wpatrując się długo w dół. Obejrzałam się za siebie upewniając się że nikogo tu nie ma, jednocześnie zbliżyłam się do krawędzi. Wtem poczułam silny skurcz, powalił mnie z nóg. Ledwie powstrzymałam krzyk, cała aż zalałam się potem. Nie wiedziałam co się stało, ale kiedy skurcze zaczęły przypominać te, które czułam przy porodzie, zrozumiałam że lada chwila, wydam na świat źrebaka. Zacisnęłam zęby starając się wstać, nie chciałam urodzić, nie wiedziałam nawet o ciąży. Niczego nie czułam co by świadczyło o obecności nienarodzonego źrebaka, to oznaczało że ono od dawna jest martwe, nie chciałam widzieć kolejnych zwłok, zwłaszcza po kimś należącym do rodziny... Ja byłam przyczyną tej śmierci... Pokryłam ziemie lodem i całe urwisko, pojawił się też na korze drzew. Nie powstrzymałam jednak porodu. Gdy tylko źrebie się urodziło, kopnęłam je tylnymi kopytami, odsuwając się gwałtownie. Widziałam jego martwe, zniekształcone i małe ciało, ledwo co przypominał konia. Poderwałam się z ziemi przerażona. Pobiegłam, mimo że ledwo co łapałam oddech, a przez ból upadałam co chwilę, już nawet ubrudziłam ziemie krwią. Przemieszczałam się jednak dalej, jak najdalej stąd. Do puki nie upadłam kompletnie wyczerpana. W pobliżu unosił się zapach pumy. Byłam pewna że to już koniec, że ten drapieżnik przerwie moje cierpienie i cierpienie innych z mojego powodu. Czekałam już tylko w spokoju kiedy podejdzie i zakończy moje życie. Puma pojawiła się chwilę potem z źrebakiem w pysku, tym samym zniekształconym źrebakiem, które urodziłam. Odsunęłam głowę w bok, nie mogąc patrzeć jak je pożera. Momentalnie zabiłam pumę przy użyciu mocy, przebiłam ją soplem lodu, nie mogąc znieść odgłosów odrywanego mięsa, sama nie wiedziałam skąd nagle miałam na to siłę.
- Zima... - usłyszałam głos siostry i poczułam też jej obecność.
- Odejdź ode mnie... - wymajaczyłam, odwracając w jej stronę głowę.
- Nie musi tak być... Nie pozwolę ci umrzeć - kiedy to powiedziała, spojrzałam na nią, emanowała dziwną energią.
- Co robisz? - przeczucie mi mówiło że w tym momencie robi coś czego nie powinna. Coś zakazanego. Wokół nas zaczęła unosić się dziwna czarna wręcz aura.
- Przestań! - krzyknęłam na tyle na ile miałam sił, nie było mnie praktycznie słychać, ale ona słyszała.
- Przestań... - powtórzyłam już słabiej, czułam się jakoś inaczej, jakby lekko. Wokół nas zaczęły pojawiać się duchy, obserwowałam je z przerażeniem, bo wszystkie rozpadały się na moich oczach, z jękiem, Shady je pochłaniała.
- Dość... Nie rób tego... - zaczęłam już ją błagać, zmieniała się w demona z każdym kolejnym pochłoniętym duchem, jej oczy zaczęły przebierać odcień czerwieni.
- Nie! - podniosłam się z ziemi, spojrzałam się po sobie, wyglądałam jak z kilka miesięcy temu, a może i nawet lepiej.
- Coś ty zrobiła?! - wrzasnęłam, przybrała dawny wygląd, ale i tak emanowało od niej zło, którego chyba nie powinnam czuć.
- Zrezygnowałam z szczęścia... Dla ciebie - weszła we mnie, zupełnie niespodziewanie, przez kilka sekund nie byłam świadoma co się wokół mnie dzieje.
- Shady... - rozejrzałam się wokół, zmieszana i przerażona.
- Jestem tu i zawsze już będę... Tylko ty możesz mnie zobaczyć i dotknąć... - pojawiła się obok mnie, taka jak dawniej, no prawie, tylko wyglądem przypominała tą dawną Shady, nie była już chora, a jej oczy miały ciemniejszą barwę. i co najważniejsze nadal nie żyła, a mimo to czułam jej dotyk. Wtuliła się w mój bok: - Już nie masz po kim rozpaczać...
- Mylisz się... - spuściłam głowę: - Co ty właściwie zrobiłaś? Zmieniłaś się w demona?
- W coś pomiędzy, odtąd muszę pochłaniać duchy by przetrwać, albo czerpać energie z żywych skutecznie ich osłabiając... - czułam od niej jakąś energie, którą chyba sama mi przekazywała. Przez co cały ciężar po woli znikał, jakby brała go na siebie.
- I tak nie zmienię tego, co się wydarzyło... Straciłam obie córki... Na dodatek zraniłam bliskich... - w oczach pojawiły mi się łzy.
- Nie płacz, ile można? - Shady parsknęła, pojawiając się obok któregoś z drzew. Spadł z niego ptak, już martwy. Nigdy tak się nie zachowała wobec mnie, jej charakter musiał się zmienić wraz z tą przemianą.
- Wracamy? Nie zamierzasz tu chyba spędzić reszty życia? - odezwała się z ironią w głosie i to także nie było do niej podobne.
- Shady przestań...
Zniknęła, a mimo to czułam wciąż jej obecność. Zawróciłam do stada. Po drodze spadało jeszcze więcej tych martwych ptaków.
- Przestań... - powiedziałam do siostry, pojawiła się na przeciwko mnie: - O co ci chodzi? Muszę skądś czerpać siłę, wolisz żeby ptaki padały martwe czy może konie? Pomyśl przez chwilę...
- Nie prosiłam cię o to! Co ty ze sobą zrobiłaś?!
- Miałam patrzeć jak cierpisz?! Myślisz że to przyjemne? Shadow potrafiła się z tym pogodzić, ale nie ty... Dzięki tobie tu jestem i będę, żebyś się nie zabiła. Mogłabym być oczywiście z Ihilo, szczęśliwa, ale... - zniknęła, pojawiając się obok mnie, wtuliła się w mój bok: - Wybacz... Muszę się przyzwyczaić... - odezwała się łagodnym tonem.
- Masz rację, to przeze mnie...
- Nie mów o mnie nikomu, nawet Danny'emu, nikomu. Jeśli odkryją moją obecność przy tobie zechcą się mnie pozbyć.
- Danny widzi duchy, Elliot zdaje się że też...
- Nie jestem duchem, ani demonem, jestem równocześnie tym i tym, na dodatek jestem w tobie, nie mogą mnie dostrzec do puki z ciebie nie wyjdę. Połowicznie też żyję, puki jestem w tobie.. Nie zrozumiesz dlaczego mnie widzisz, ale tylko ty mnie widzisz i słyszysz. Tylko ty, do puki jestem w twoim ciele.
Przeszedł mnie dreszcz po grzbiecie to brzmiało jak opętanie, ale ona mną nie kierowała, nie wpływała na moje myśli, ani czyny. Po prostu była i wchłaniała w siebie każdą złą emocje, przez co traciłam jakby tą "złą" część siebie. Wróciłam do stada, z zamiarem przeproszenia ukochanego, syna i córkę, która jeszcze mi została. Teraz Shady dawała mi dość siły żeby nawet móc ich wspierać, ale ponosiła za to wielką cenę. Czułam się temu wina... Z jednej strony tego nie chciałam, z drugiej odzywał się we mnie egoizm, który mówił że tak jest dla mnie łatwiej, lżej, że to tak nie boli jak kiedyś, że tak jest po prostu lepiej...

Od Karyme
Wybrałam się nad rzekę, doszłam tam dopiero w południe. Kolejny raz spoglądałam na pędzącą wodę i skałę wystającą z pod jej powierzchni, w którą uderzyła Rosita i praktycznie po raz ostatni ją wtedy zobaczyłam. W oczach pojawiły mi się łzy na samą myśl, jednak ktoś mi przerwał w tej chwili, usłyszałam kroki i... Zobaczyłam Azurę. Unikałam siostry, nie chciałam jej obwiniać, ale to było silniejsze ode mnie, gdyby nie wskoczyła do tej rzeki to... Nic by się nie wydarzyło... Gdybym ją przypilnowała także... To była nasza wspólna wina, Azury i moja.
- Przepraszam Karyme... - wtuliła się do mnie. Od razu osunęłam ją od siebie: - Wracaj do stada, wiesz że nie powinnaś tak się oddalać, obiecasz że już nie będziesz? - popchnęłam ją lekko, starając się zachować zimną krew. Miałam ochotę wykrzyczeć jej wszystko co czuję.
- Ale wybaczysz mi Karyme? Proszę...
- Nie gniewam się o to.
- To dlaczego nie chcesz już spędzać ze mną czasu? I idziesz sobie jak tylko przyjdę do ciebie i mamy?
- Wydaje ci się.
- Wcale nie.
- Wracaj zanim się ściemni - popchnęłam ją nieco mocniej, chciałam mieć ją już z głowy, niech niańczy ją ktoś inny, albo niech zajmie się zabawą i mi nie przeszkadza.
- Nie chcę wracać... - mała zaparła się kopytami: - Dlaczego nie mogę być z tobą, skoro się nie gniewasz? Dlaczego?
- Bo ja tego nie chcę! Chcę być sama!
- Nie prawda, Szafirowi ani mamie byś nie odmówiła!
- Może i masz racje... - odpuściłam, powstrzymując się całą sobą żeby nic złego jej nie powiedzieć. Odeszłam kawałek od niej: - Gniewam się na ciebie, ale to nie twoja wina, tak po prostu jest... Daj mi trochę czasu, co?
- Dobrze Karyme, ale obiecaj że mi wybaczysz...
- Wybaczę... Obiecuje - dałam jej się przytulić, ale nie na długo.
- A teraz wrócisz ze mną do stada, lepiej cię odprowadzę w razie czego...


Ciąg dalszy nastąpi


środa, 27 kwietnia 2016

Drugie ja cz.6 - Od Malaiki/Cimeries'a

Podniosłam się podchodząc do Cimeries'a z boku.
- Pewnie - położyłam na jego grzbiecie skrzydło, uśmiechając się lekko. Zaraz jednak je zabrałam wzbijając się w powietrze. Ucieszyłam się że udało mi się go jakoś wyciągnąć z tego dołku, nie warto martwić się tym co było, to już przeszłość i nie mamy na nią wpływu. Poleciał razem ze mną, tym razem trzymaliśmy się razem. Rozdzielając się już w jaskini, choć nie miałabym nic przeciwko spędzając z nim tą noc.

Wstałam późnym rankiem, prawie że ostatnia wychodząc na zewnątrz. Rozpostarłam skrzydła, z lekka je rozciągając. Po czym poleciałam nad wodospad, chcąc ugasić pragnienie. Wracając na łąkę i skubiąc już trawę, szukałam jednocześnie wzrokiem Cimeries'a. Kiedy go dostrzegłam podeszłam do niego od tyłu, by zrobić mu niespodziankę.
- Jak spałeś? - zagadałam, odwrócił się za siebie jakby zaskoczony.
- Nie najgorzej...
- Co powiesz na poranny lot? - odkryłam już nieco boki ciała, podnosząc z lekka skrzydła. Przygotowując się do startu.
- No proszę, swój swego znalazł - dogadała nam Katarina, nawet nie zauważyłam kiedy podeszła. Obok nas co chwilę ktoś przechodził, w końcu całkiem blisko nas było stado.
- A co cię to obchodzi? - spytał ją Cimeries.
- Tylko taki potwór jak ona mógłby zechcieć być z tobą.
- A z tobą nikt nie chce być? - wtrąciłam się nim Cimeries coś powiedział. Katarina zamilkła na chwilę, mierząc mnie wzrokiem, a potem wracając nim do Cimeries'a.
- Gdybym zechciała miałabym każdego, za to ty możesz mieć u boku tylko takiego dziwoląga.
- Zazdrościsz? - celowo ją prowokowałam, żeby nie udało jej się sprowokować Cimeries'a, bo o to jej chodziło. Mnie też kiedyś próbowała się pozbyć w ten sposób. Prowokując do ataku, a wtedy widziałby to inne konie i naskarżyły przywódcom. Zaśmiała się na moje słowa: - Ja miałabym wam zazdrościć? Proszę cię... Lepiej być samym niż przebywać z kimś takim jak ty - tym razem skierowała swe słowa do mnie: - Morderczyni...
- Tak się składa że nikogo nigdy nie zabiłam, co do ciebie to bym się zastanawiała.
- Ja bym się raczej zastanawiałam co do niego - spojrzała na Cimeries'a.
- Lepiej zajmij się sobą, bo za chwilę możesz tego pożałować - Cimeries zbliżył się momentalnie do Katariny, która cofnęła się równie gwałtownie do tyłu, zasłoniłam ją skrzydłem.
- Nie ma sensu marnować na nią czasu - powiedziałam do Cimeries'a odsuwając już skrzydło: - Lecimy?
- Będziesz jej słuchać? Co z ciebie za ogier, który słucha klaczy? - Katarina znów się odezwała, robiąc krok w naszą stronę. Gdyby nie stado z tyłu, zapewne nie byłaby aż tak odważna.


Cimeries (loveklaudia) dokończ



poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Zmiany cz.11 - Od Rosity, Karyme, Shanti, Szafira, Zimy

Od Rosity
Karyme w końcu dała za wygraną, wiedziałam że nie na długo. Pewnie jak tylko nacieszy się siostrą, znów będzie próbowała mnie pocieszyć. Przez te kilka dni nie mogłam zaprzeczyć że brakowało mi przyjaciółki i jej wsparcia. Szafir nie był taki żeby kogoś pocieszać, a rodzina miała własne problemy, w sumie te same, z mamą co i ja. Trzymałam jednak od tego wszystkiego dystans, tylko bardziej bym ich dobijała. Chciałam żeby ten koszmar się skończył. Ale nie, mama była coraz bardziej chłodna i obojętna wobec nas. Dziś wzięłam się nieco w garść i poszłam do niej, właściwie na siłę, bo nie wierzyłam że coś wskóram. Akurat była sama w jaskini, w tym samym miejscu co zwykle, czasami wychodziła na patrole, czasami, a ostatnio coraz to rzadziej.
- Mamo... - stanęłam w wejściu, czułam całą sobą jej obojętność i złość, tłumioną głęboko w sobie. Chciała żeby poszła, ignorowała mnie, ale wiedziała że tu jestem.
- Mamo, może... Porozmawiamy... - zrobiłam krok ku niej: - Mamo proszę... Proszę, spójrz chociaż na mnie... Odezwij się!
- Zostaw mnie samą - odwróciła się przodem do ściany, wzdychając ciężko, przeszkadzałam jej i to bolało, zwłaszcza że to czułam.
- Nie musi tak być... Ja mam już dość, słyszysz? Mam dość, dlaczego nas wszystkich odtrącasz? Jesteśmy rodziną...
- Tak jest lepiej, wyjdź stąd.
- Może chodźmy na łąkę... - złapałam ją za grzywę, wyszarpała mi się gwałtownie.
- Nie masz co robić?! Wyjdź stąd! Zostaw mnie samą! - poderwała się z ziemi, odpychając mnie od siebie. Cofnęłam się do tyłu, widziałam jak mięśnie mamy drżą, pewnie dlatego że była słaba, bo nie jadła zbyt dużo. Stanęły mi łzy w oczach.
- Nie daję już rady... Wiem co czujesz... - nie mogłam ich powstrzymać, wyleciało mi kilka z oczu, kiedy wzrok mamy był niewzruszony, zupełnie obojętny. Między czasie wróciła pod ścianę i się położyła.
- Ciocia Shady... Już nie wróci... Postaraj się pogodzić z jej śmiercią, musisz... - wstrzymałam się od płaczu: - Proszę... - wiedziałam że to na nic, nic do niej nie docierało. Wycofałam się na zewnątrz, stając chwilę pod jaskinią i zastanawiając się czy by nie spróbować jeszcze raz. W końcu jednak odeszłam tam gdzie poniosły mnie oczy, znów kompletnie załamana i bezsilna.

Wracałam nocą, było lato, więc było też w miarę widno. Przeszłam przez pustą łąkę, no prawie, gdybym nie zauważyła Tori leżącej w trawie. Zdziwiłam się i to mocno, przecież się nią opiekowali, zwłaszcza z Mają dużo razy ją widziałam. Podeszłam do siostry, przy jej pysku zauważyłam krew.
- Tori... - szturchnęłam ją lekko.
- Tori! - tym razem zrobiłam to mocniej. Musiałam ją szarpnąć żeby się ocknęła.
- Co ty wyprawiasz?! - wrzasnęła na mnie: - Nagle sobie o mnie przypomniałaś, co?! - szarpnęła mnie za grzywę, niemal mnie przewróciła.
- Ale jak cię prosiłam, żebyś coś zrobiła to nie! - krzyknęła nie dając mi dojść do głosu: - Jesteś do niczego!
- Przestań już! - przerwałam jej w końcu, zakrztusiła się, wykasłując krew.
- Co ci jest? - spytałam, ale Tori nadal nie przechodziło, rozejrzałam się wokół, nikogo tu nie było.
- Chodźmy do jaskini... Tata ci pomoże, albo Elliot... Ja nie bardzo wiem jak... - chciałam jej pomóc wstać, już nawet złapałam jej grzywy, ale mnie ugryzła, raniąc w bok. Zabolało tak że chciałam odruchowo jej oddać, ale ona była chora, jeszcze bym pogorszyła jej stan. Już od ocknięcia chciała się na mnie wyżyć, pewnie z powodu naszej mamy.
- Nienawidzę cię... - wymamrotała, głowa opadła jej bezwładnie na ziemie: - Masz wszystko gdzieś...
- Nie... Ja.. - chciałam się przyznać, ale nie przed Tori, nie mogłam jej powiedzieć że nie mogę sobie z tym wszystkim poradzić.
- Pójdę po Elliot'a... - poszłam w stronę jaskini.
- Nie ma go, taty i Majki też, już od dwóch, trzech dni... - wymajaczyła Tori: - A mama... Zostawiła mnie tu... - uspokoiła się już nieco, przechodząc z gniewu do rozpaczy: - Przeszła obok mnie, prosiłam żeby mi pomogła, a ona... Poszła dalej, jakby nigdy nic...
Położyłam po sobie uszy, zbliżając się do siostry, tym razem pozwoliła sobie pomóc. Poszłyśmy razem do jaskini, jednak nie za długo tolerowała moją obecność, kiedy wyczułam że zaczynam jej przeszkadzać, poszłam sobie, zostawiając ją w pobliżu cioci Florencji. Wyszłam na łąkę. Spacerowałam jeszcze długo, w końcu zasypiając gdzieś w pobliżu lasu. Postanowiłam się już nie wtrącać, bycie samemu było mniej bolesne... Rozmyślałam już nawet nad odejściem, nie wiedziałam jak pomóc rodzinie, w ogóle gdzie wszyscy po zniknęli? Została tylko mama i Tori... Czyżby coś się stało?

Tkwiłam tu jeszcze przez kilka miesięcy, zdaje się że trzy. Byłam już dorosła, mogłam odejść ze stada, ale wahałam się... Nie było łatwo zostawić rodziny, zwłaszcza że tata i Elliot wrócili... Ale gdzie Maja?
Zwykle wędrowałam po wyspie aż do nocy, albo nawet i kilka dni spędzałam po za domem. Nie umiałam odejść i praktycznie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Ale nie dziś. Dzisiaj wyjątkowo zostałam w stadzie, krążyłam po łące próbując się dowiedzieć co z siostrą. Spotkałam Elliot'a, był rozgniewany i chyba nawet wracał z jaskini.
- Elliot... - zaczepiłam go niepewnie: - Co się stało z Mają? Nie wróciliście razem?
- Zaginęła już dawno, byłem z tatą ją szukać przez 3 miesiące i nic.
- Jak to? - skierowałam uszy do tyłu. Czułam się winna że nic nie zrobiłam, że nawet nie zainteresowałam się zniknięciem siostry, właściwie gdyby nie Tori nie zauważyłabym tego...
- Wybacz... Mogłam wam pomóc, ale... Nie wiem co mam robić... Chodzi o mamę...
- Lepiej o niej nie wspominaj - odszedł ode mnie, westchnęłam, kładąc już zupełnie uszy po sobie. Jak dostrzegłam rodziców, oddaliłam się nie znacznie, wolałam trzymać się od matki z daleka, zamierzałam zaczekać na tatę, aż będzie sam, ale na to się nie zapowiadało.

Od Karyme
Azura była bardzo żywiołowym źrebakiem, trzeba było ją mieć stale na oku. Dlatego przez te kilka miesięcy spędzała czas z rodzicami, Snow się z nią często wygłupiał, bawiła się też z innymi źrebakami pod okiem rodziców, bo nie raz przychodziły jej na myśl dość niebezpieczne pomysły. A ja tylko czekałam aż będę mogła zająć się siostrą, miała mi pomóc nieco rozweselić Rosite. Rosita znikała coraz to częściej, coraz rzadziej się spotykałyśmy i gdyby nie rodzina i Szafir byłam dość samotna, bo najlepsza w poznawaniu kogoś nowego nie byłam.
W końcu nadszedł bardzo upalny dzień i mama chcąc nie chcąc musiała zostać w jaskini, Snow dotrzymywał jej towarzystwa, a że Shadow jakoś nie bardzo dogadywała się z Azurą, została z nimi i mogłam sama zająć się siostrą. Najpierw poszłyśmy nad wodospad nieco się schłodzić.
- Pójdziemy w jakieś ciekawe miejsce? - spytała Azura, pijąc dość szybko: - A może się pobawimy?
- Poznasz moją przyjaciółkę, co ty na to?
- Jest źrebakiem? Kiedy będę się mogła iść pobawić? Popluskamy się we wodzie? - Azura wskoczyła już do wody.
- Może zwolnij nieco - zaśmiałam się, opryskała mnie wodą.
- Chodź Karyme, powygłupiamy się... Tak jak z tatą, go nie trzeba tyle razy prosić... - zaczęła ganiać po płyciźnie, bałam się że wejdzie zbyt głęboko. Wskoczyłam do niej, o dziwo popłynęła w stronę spadającej wody.
- Mama już cię nauczyła pływać?
- Aha... - przepłynęła na około mnie kilka razy, zaczęło mi się kręcić w głowie jak tak na nią patrzyłam: - Ile ty masz energii?
- Mama mówi że nieskończenie wiele - wyskoczyła z wody, otrzepała się nieco: - Tata ledwo zipie po tych naszych zabawach, a wtedy muszę namawiać mamę i odwrotnie... Kiedy poznam inne źrebaki?
- Już niedługo, może nawet jutro, ale dzisiaj pomożesz mi rozweselić przyjaciółkę, dobrze?
- Jasne... Idziemy już do niej?
- Najpierw musimy ją znaleźć.
- Zabawa w chowanego, ale fajnie... - odbiegła zdążyłam tylko powiedzieć: - Azu... - a zniknęła mi z oczu.
- Zaczekaj! - pobiegłam jej śladem, wtopiła się w wysokie, soczyste, zielone trawy. A mama mnie ostrzegała żeby jednak Shadow mi pomogła pilnować siostry, bo ta jest nieco zwariowana i dzika, i ma mnóstwo energii. Rzeczywiście... Azura taka była. Wreszcie ją dogoniłam stała już obok jakieś klaczy.
- To ona? - spytała.
- Nie, ale miło że się starasz... - odpowiedziałam, na szczęście klacz się nami nie zainteresowała, tylko zerknęła.
- To szukamy dalej, na pewno zgadnę... - znów odbiegła, a ja za nią.
- Może najpierw powiem ci jak wygląda...
- Zepsujesz niespodziankę - zawołała, przyspieszyłam nieco, gdyby nie ten upał było by łatwiej. Na szczęście Azura wpadła na Szafira, który ją zatrzymał i nie chciał przepuścić, mimo że siostra starała się go wyminąć.
- Miałaś racje, urocza, zwłaszcza jak się złości - zaśmiał się z lekka widząc minę Azury.
- To nie jest śmieszne, przepuść mnie! - naskoczyła na Szafira uderzając o niego.
- Już ledwo za nią nadążam - wysapałam: - Azura to... Szafir, mój przyjaciel.
- Nie lubię go... - odwróciła się do niego tyłem, a do mnie przodem, przestając się już przepychać, Szafir znów się zaśmiał, spojrzałam na niego porozumiewawczo żeby przestał.
- Już dobrze, przepraszam mała, w co się bawicie? - schylił się nad Azurą, odwróciła się do niego przodem i cofnęła parę kroków, tak że mogła spojrzeć mu w oczy.
- W szukanie kogoś.
- A kogo szukacie?
- Przyjaciółkę Karyme, nie wiem jak wygląda, ale chciałam zgadnąć...
- W stadzie jest tyle klaczy że będzie to trudne mała.
- Ja lubię wyzwania - stanęła dumnie: - I nie jestem wcale taka mała!
- Już ją lubię - spojrzał na mnie Szafir.
- Wiesz gdzie jest Rosita?
- Nie? Nie ma chyba sensu jej szukać...
- Pomożesz... - zbliżyłam się do Szafira szepcząc: - Zwłaszcza pilnować mi siostry, nie może ani na chwilę usiedzieć w miejscu.
- Ja mam niańczyć... No dobra, chyba będzie fajnie, nigdy tego w sumie nie robiłem... No i popatrz, kto już nam się oddalił - Szafir wskazał na Azurę, która była już daleko.
- Azura zaczekaj! - zawołałam za siostrą, słysząc przy tym śmiech Szafira.

Od Rosity
Zawędrowałam na ubocze, w oddali dostrzegłam mamę, musiała oddalić się od taty, albo się z nim pokłócić, wolałam nie sprawdzać co się stało. Zamierzałam poszukać Maji, zupełnie sama, choć nie wierzyłam że uda mi się ją znaleźć, ale miałam czas... Przynajmniej odpocznę od problemów...
- To może ona? - zaskoczył mnie głos z tyłu, obejrzałam się za siebie.
- Tak, tym razem zgadłaś... - powiedziała do klaczki Karyme.
- Ale ile koni zaczepiała po drodze - dopowiedział Szafir.
- Kim ona jest? - spytałam.
- To właśnie moja siostra, Azura.
- A ty jesteś Rosita? - odezwała się mała: - A tam to kto? - zrobiła już kilka kroków w stronę mojej matki, zatrzymałam ją szybko: - Nie ważne...
- Kto to? - czułam że nie odpuści i tak będzie musiała się dowiedzieć, więc jej odpowiedziałam: - Moja mama, przywódczyni, lepiej żebyś jej nie przeszkadzała... - popchnęłam ją lekko, chciałam już stąd pójść.
- Czemu z nią nie porozmawiasz? - spytała Karyme.
- Ostatnio jak próbowałam to chciała żebym ją zostawiła w spokoju... Więc niech tak będzie - odeszłam od nich, wiedząc że pójdą za mną.
- Powygłupiamy się z Azurą, będzie jak dawniej, zabawimy się trochę - zaproponowała Karyme, a raczej była pewna że się zgodzę. Przytaknęłam lekko, chyba nie miałam wyjścia, bo i tak by mnie namawiała do skutku.
- To ja już nie będę wam przeszkadzał - Szafir odszedł od nas, najwidoczniej się zmówili, bo Karyme, ani Azure to nie zaskoczyło.
- Berek - mała trąciła mnie dość mocno pyskiem i uciekła.
- No cóż, gonisz... - Karyme też już pobiegła, ruszyłam za nimi niezbyt chętnie. Zgubiłam je w oddali. Karyme dość szybko zawróciła, bo już po kilku minutach.
- Nie ma jej... - powiedziała spanikowana: - Musimy ją znaleźć, wiesz ile ona ma energii? Mogłyśmy wymyślić inną zabawę - Karyme pociągnęła mnie za grzywę, przebiegła kawałek, w końcu puszczając, kiedy zrozumiała że nie nadążam.
- Jak coś jej się stanie to... To...
- Spokojnie, znajdziemy ją - przyspieszyłam. Ani się obejrzałyśmy a byłyśmy już za granicą Zatopi, ale nie terytorium. Rozdzieliłyśmy się obie. Znalazłam ślady małej, musiała wejść w niezłe błoto, bo zostawiła go sporo w kształcie odcisków małych kopyt.
- Azura! - zawołałam, dostrzegłam ją przy rzece. Miała bardzo rwący nurt, a mała przypatrywała się jej z ciekawością. Zamoczyła przednie nogi, nadal obserwując wodę.
- Zostań na brzegu! - dobiegałam już do niej. Nie posłuchała, wskoczyła centralnie do wody, byłam na tyle blisko że odbiłam się od ziemi, lądując w rzece. Nurt popchnął mnie do Azury, złapałam ją, próbując walczyć z pędzącą wodą. Nie czułam dna, a mała pluskała tak nogami, że nie widziałam przez chlustającą wodę, prawie że niczego przed sobą. Trzymałam jej grzywę w pysku, nie mogłam nic jej powiedzieć, bo ryzykowałabym że ją puszczę. Tak nagle uderzyłam o coś, puściłam Azurę, ogłuszyło mnie na tyle że opadłam na dno, a nurt porwał mnie dalej. Ciało przeszył ból. Nałykałam się wody, przed utratą przytomności, zastanawiałam się czemu nie użyłam mocy, uratowałabym nas obie, a teraz było już za późno...

Od Karyme
To była dosłownie ostatnia chwila, widziałam Rositę, Azurę i wszystko to co się wydarzyło. Nim dobiegłam zdążyłam już tylko złapać siostrę, zamrażając z wierzchu wodę, by móc do niej dotrzeć. Lód szybko pękł, ale Azura była już bezpieczna, wyciągnęłam ją z wody, stałyśmy na brzegu. Przerażona wpatrywałam się we wodę, w krew przyjaciółki, którą widziałam przez chwilę na jej powierzchni. Rosita zniknęła pod wodą, była ranna i to najpewniej mocno po tak silnym ciosie. Pobiegłam wokół brzegu rzeki. Pędziłam już z łzami w oczach, nie było jej, nigdzie jej nie było, a ja nie mogłam wskoczyć do rzeki, bo skończyłabym jak ona. Nurt był zbyt silny.

W nocy doszłam na sam koniec rzeki, wpływała ona do ogromnego stawu, zalałam się łzami. Obejrzałam zewsząd wodę, ani śladu po przyjaciółce. Wracając, znów szłam obok rzeki, naiwnie wierząc, że zobaczę Rosite wynurzającą się z wody, a wtedy pomogę jej dostać się na brzeg, ale jej nie zobaczyłam.
- Przepraszam Karyme... - podeszła do mnie Azura, musiała iść moimi śladami.
- Ja... Ja nie wiedziałam że tak... Tak się stanie... Chciałam tylko popływać w tej długiej wodzie...
- To rzeka... - wyłkałam. Azura lepiej się trzymała ode mnie.
- Czemu byłaś tak głupia żeby próbować w niej pływać?! - wrzasnęłam przez łzy: - Przecież widziałaś jak ta woda pędzi!
- Ale... Myślałam że sobie poradzę... To tylko woda...
- To wszystko... - ugryzłam się w język, nie mogłam tak na nią krzyczeć, co by powiedziała mama? Azura jest jeszcze mała, powinnam być bardziej odpowiedzialna, to wszystko moja wina...
- Chodźmy do domu... - popchnęłam siostrę. Bałam się, okropnie się bałam co teraz będzie, jak sobie poradzę, jak powiem o tym wszystkim...

Od Shanti
Niepokoiłam się już trochę. Obie córki jeszcze nie wróciły, a stado już dawno zebrało się w środku. Nie było też Rosity, więc pomyślałam że poszły gdzieś w trójkę, choć Karyme powinna być bardziej odpowiedzialna i nie uczyć małej żeby oddalała się od domu. Ufałam córce, lecz wiedziałam że mogła popełnić błąd. Wyszłam na zewnątrz, przechodząc kawałek, natknęłam się na nie obie, Azura na mój widok od razu pobiegła się przytulić.
- Karyme, gdzie.. - zamilkłam widząc minę i łzy Karyme, cała się trzęsła, wzrok wbiła kompletnie w ziemie.
- Karyme, co... Co się stało? - przestraszyłam się podchodząc do córki, z Azurą.
- To moja wina mamo... Byłam nieostrożna i Rosite porwała rzeka... - odezwała się mała.
- Ona... Ona... nie... - dodała Karyme, zaczęła szlochać, przytuliłam ją do siebie.
- Już dobrze, wszystko będzie dobrze...
- Kiedy Rosita...
- Nie żyje tak? - spojrzałam w oczy córce, przytaknęła, z trudem łapiąc powietrze. Azura też się popłakała, przytuliłam od razu małą do siebie.
- To nie twoja wina skarbie, to był wypadek, czasami tak się zdarza...
- Ja chciałam tylko popływać... - usprawiedliwiała się Azura.
- Już dobrze.
Karyme jeszcze bardziej zaniosła się płaczem, położyła się na ziemi, skuliła się na niej.
- Jak ja o tym powiem... Jak... - wymajaczyła, położyłam się przy niej wraz z drugą córką, nie wiedziałam którą pocieszać i wspierać, musiałam obie, a to łatwe nie było, bo większą więź czułam z Azurą, może dlatego że była moją prawdziwą córką.
- Chodźmy do jaskini - złapałem lekko grzywę Karyme. Mimo że pociągnęłam nie ruszyła się.
- Za chwilę wrócę... - postanowiłam odprowadzić małą do taty, jak już zostawiłam ją ze Snow'em, wróciłam do Karyme. Leżałam przy niej tak długo, aż w końcu zasnęła. Przez cały czas martwiąc się o Azure. Nie wiedziałam jak to wpłynie na jej psychikę, niedawno co się urodziła...

Od Szafira
- Szafir... - usłyszałem głos Karyme, jeszcze spałem, a ona mnie budziła, na dodatek takim dziwnym głosem, że chcąc nie chcąc otworzyłem oczy.
- Co ci... Co jest? - jak ją zobaczyłem całą opłakaną to już nie musiałem się nawet zastanawiać.
- Co się stało? - spytałem gdy milczała.
- Ja... Nie mogę...
- Czego nie możesz?
- Nie mogę ci tego... Tego powiedzieć... - spłynęła jej łza po policzku.
- Coś z twoją siostrą? - zgadywałem, kiwnęła że nie: - Z mamą? - pytałem dalej, znów nie.
- Z Snow'em?
Nie.
- Z Shadow?
Nie, więc to musiało oznaczać... Czego sam wolałbym uniknąć...
- Z Rositą? - dodałem ciszej.
Tym razem popłakała się bardziej, wtuliła się we mnie. Gdyby nie pojawienie się Shanti, nadal by tak mnie tuliła, a tak odsunęła się szybko, na widok matki.
- Musimy powiedzieć o tym jej rodzicom...
- Karyme, pójdę z wami - zaproponowałem, było mi jakoś tak ciężko, ale ani łzy nie zamierzałem uronić, przecież byłem ogierem, ja miałbym płakać? Musiałem być wsparciem dla Karyme.

Od Karyme
Stado wyszło z jaskini, a w środku została tylko Zima. Mama była z przodu, ja nieco z tyłu. Szafir stał przy wejściu. Mama postanowiła że lepiej go do tego nie mieszać.
- Zima - mama też szturchnęła moją kuzynkę, żeby ją obudzić, jak tylko otworzyła oczy spojrzała na nas. Przeszedł mnie dreszcz po grzbiecie, gdyby nie grzywa, widziałaby moje łzy.
- Wczoraj... Wydarzyła się tragedia... - mówiła dalej mama. Zima odwróciła już od nas wzrok. Mama spojrzała na mnie, nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa, utknęło mi w gardle, a napięcie wciąż rosło.
- Karyme idź do Szafira, ja o wszystkim powiem... - powiedziała do mnie.
- Nie... Nie mogę... - wymamrotałam. Mama położyła po sobie uszy: - Chyba będzie lepiej jak pójdziemy do Danny'ego, on także powinien o tym usłyszeć, oboje musicie...
- Mów co się stało, przekaże mu, zaraz tu wróci - powiedziała, zupełnie bez emocji.
- Ale... - mama westchnęła, prosiłam w duchu aby mieć to już z głowy, spojrzałam nawet prosząco na mamę. Po dłuższej chwili zaczęła mówić: - Moja córka, Azura... Wpadła wczoraj do rwącej rzeki i... Rosita w ostatniej chwili ją uratowała, ale uderzyła o skałę, straciła przytomność i... - mama spojrzała na mnie, łzy już mi wypłynęły z oczu: - Zginęła...
Zima przytaknęła i nic, to wszystko na ile było ją stać.
- Rosita nie żyję! - krzyknęłam zrozpaczona. Zima spojrzała na mnie wbijając we mnie wzrok. Cofnęłam się do tyłu. Poderwała się z ziemi, odeszłam w bok, gdy przywódczyni wyszła gwałtownie z jaskini. Mama poszła za nią.
- Zostaw mnie! - usłyszałam krzyk kuzynki, a potem też mamy tyle że z bólu, wbiegłam na zewnątrz.
- Mamo... - cofnęłam lód, który przebił jej nogę i który wywołała sama Zima. Dobrze że mama zdążyła tą nogą zasłonić brzuch. Przywódczyni już nie było.
- Nic... - mama zacisnęła zęby: - Nic mi nie jest...
Rana nie wyglądała dobrze, spanikowałam. Zaczęłam wołać desperacko o pomoc.
- Spokojnie Karyme... Nic mi nie będzie, może lepiej pobiegnij za Zimą...
- Mamo... Jesteś ranna...
- Dojdę do stada i tam mi pomogą, biegnij za nią... - mama poszła w stronę łąki kulejąc. Nie mogłam jej tak zostawić, dlatego dopiero po paru namowach i jak już ktoś zaczął pomagać mamie, pognałam w ślad za Zimą. Zrobiłam to tylko dla mamy, tego co zrobiła moja kuzynka na pewno jej nie wybaczę.
- Oszalałaś?! Jak mogłaś zaatakować moją mamę?! - krzyknęłam, doganiając Zimę. Upadła na ziemie, jak już do niej dobiegłam.
- Zostaw mnie... - wymajaczyła.
- Dlaczego ją zraniłaś?! Co ona ci zrobiła?!
- Chcę być sama, nie rozumiesz?!
- To nie wina mojej mamy że Rosita...
- Przestań! Nie wspominaj o niej, nigdy więcej! - Zima poderwała się z ziemi, szybko jednak upadając: - Tak jak by jej nigdy nie było... - wymamrotała odwracając ode mnie głowę. Rozpłakała się, ale pomimo tego uznałam że jest "bez serca". Zawróciłam gwałtownie do stada, nie mogłam jej zrozumieć, nawet nie chciałam. Najlepiej trzymać się od niej z daleka. Po drodze minęłam się z przywódcą.

Od Zimy
Nie mogłam uwierzyć że zaatakowałam Shanti, ale już nie panowałam nad sobą. Marzyłam już chyba tylko o śmierci. Jak tylko Danny do mnie dobiegł, nie odezwałam się ani słowem, nie zwracałam uwagi na to co mówił. Podniosłam się i powolnym krokiem wróciłam do jaskini, z zamiarem nie wychodzenia z niej już nigdy. Usilnie próbowałam zapomnieć, o tym co usłyszałam, to nie mogła być prawda. Nie mogłam stracić dwóch córek na raz. To musiało być kłamstwo... Albo jakiś koszmar.
- Zima... - Danny w końcu mnie szarpnął.
- Zostaw mnie, nie chcę nikogo widzieć... - wyrwałam się mu, poczułam przy tym ból, byłam już tak chuda i słaba że chyba złamałam sobie żebro. Przy oddychaniu czułam już nawet jak się rusza, a mimo tego przeszywającego bólu udawałam że nic nie czuję.
- To co robisz jest chore, skończ z tym...
- Więc mnie zabij! - krzyknęłam. Danny wyszedł z jaskini, popatrzyłam tylko w jego stronę z łzami w oczach. Oparłam głowę o ścianę, mocno do niej przyciskając. Do końca już nawet nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Jak mogłam mu tak powiedzieć? Ale stało się...

Ciąg dalszy nastąpi


niedziela, 24 kwietnia 2016

Trudne chwile cz.1- Od Majii, Danny'ego, Elliota

Maja
Ostatnie miesiące okazały się horrorem dla naszej rodziny, praktycznie wszystko zostało na głowie mojej, mojego rodzeństwa i taty, mi przypadła opieka nad Tori, nieukrywam że powoli mnie to męczyło, nie miałam czasu dla siebie, siostra jak znikała to tylko na chwilę a tak to spędzałyśmy czas razem, ewentualnie jeszcze z Elliotem, bo nawet Rosita się od nas odsunęła, tata ciągle siedział z mamą, a kiedyś było tak wspaniale...pamietam jak byłam jeszcze mała, było tak cudownie, wszystko się układało...
-Maja...- usłyszałam głos siostry za sobą, odwróciłam się
-Tak Tori?
-Poszłabyś ze mną nad wodospad?
-Yhymm..- zgodziłam się, a miałam inny wybór? siostra oparła się o mnie, poszłyśmy obie nad wodospad.
-Maju coś nie tak?- zauważyła Tori
-Nie nic- uśmiechnęłam się
-Pewnie chodzi o mamę- przytaknęłam jej, po części także o to chodziło, nie powiem jej przecież że jest dla mnie czasami ciężarem, nie własnej siostrze.
-Może odpoczniesz odemnie trochę?
-Nie trzeba, nie jesteś dla mnie ciężarem
-Na pewno?
-Tak...wracajmy już, nieco się ściemnia.
Wróciłyśmy do jaskini, tak jak zawsze, ja i moje rodzeństwo położylismy się przy wyjściu, razem, a tata z mamą nieco dalej.
Dzisiaj wyjątkowo nie mogłam usnąć, brat i siostry już dawno spali, tylko nie ja. Podniosłam się ostrożnie aby ich nie obudzić i wyszłam na spacer, może ciut nieodpowiedzialnie postąpiłam, no ale, jestem już dorosła i powinnam sobie sama poradzić.
Zaszłam prawie pod granice Zatopi, miałam już wracać kiedy naglę usłyszałam tętent kopyt, odwróciłam się spowrotem, przed sobą zobaczyłam ogiera, jasnosiwego o niewielkich szczotach przy nogach, ogiera
-Wybacz...ale...ale mam prośbę
-Jaką?- spytałam zdziwiona ale zarazem zaciekawiona
-Musiałem poszukać jakiejś klaczy, nie wiem co zrobić, zostałem sam z malutką siostrą, a ty jesteś klaczą no i...
-A co się stało?
-No bo...nakarmiłem ją trawą, no nie miałem nic innego, i ona się teraz źle czuje, nie wiem...nie chcę jej stracić, pomożesz mi?
-No...no dobrze- coś mi tutaj nie grało, ale może faktycznie tak jest i szuka pomocy, nie będę go z góry oceniać, poszłam za nim przekraczając granice Zatopi.
Doprowadził mnie do niewielkiej jaskini, weszłam do środka zastając leżącą na ziemi klaczke, małą, jasnosiwą i chudą klaczkę, przyjżałam się jej, i dostrzegłam u niej ślady pobicia, tego sobie źrebak sam nie mógł zrobić.
-Skąd u niej te siniaki?- spojrzałam na niego pytająco, stanął w wyjściu z jaskini a jego wzrok powędrował na mnie, przeszywał mnie nim...cofnęłam się nieco.
-Ale wy klacze to jednak durne jesteście, jak słyszycie że trzeba pomóc źrebakowi to odrazu lecicie- zaśmiał się, położyłam po sobie uszy kątem oka patrząc na małą.
-Ty jej to zrobiłeś
-Och no brawo, zaskocze cię czymś jeszcze, to nie jest moja siostra, tylko moja durna córeczka, pozostałość po pewnej klaczy która wącha już kwiatki od spodu- obcy zbliżył się do mnie gwałtownie, zaganiając mnie w róg jaskini.
-Mój brat się niedługo o wszystkim dowie a wtedy pożałujesz jeśli mi coś zrobisz
-Jakoś się nie boję
-A powinieneś
-Zabawna jesteś- zaśmiał się poczym mnie uderzył w głowę, straciłam przytomność...

Danny
Do jaskini wpadło słońce, jednak w jaskini nikogo już nie był, tylko ja i Zima, szturchnąłem ją
-A może dzisiaj wyjdziesz?
-Nie mam ochoty- odwróciła się odemnie
-Ehhh- podniosłem się ciężko- idę coś zjeść, będziesz chciała to przyjdziesz a jak nie to przyniosę ci trawę- wyszedłem z jaskini, nie byłem nawet w połowie drogi na łąkę a w moją stronę pędził już Elliot
-Tato..Maja zniknęła
-Jak to zniknęła?
-Nie wiem, nie ma jej nigdzie, szukałem jej od rana, nawet jeszcze nie świtało, nie ma jej, nigdy tak nie znikała, do tego nie mogę wyczuć gdzie jest, coś się stało, na pewno.
-Trzymajcie mnie bo nie wytrzymam..- powoli brakowało mi już sił, na samym początku problemy z Elliotem i Zimą...przez jakiś czas spokój, nie licząc wariactw Shady, później z Rositą, i znów problem z Shady, jej śmierć, wszystko zostało na mojej głowie, udaję że wszystko jest ok, ale ja sam już nie wytrzymuję psychicznie a i niedługo fizycznie.
-Nie potrzebnie ci to powiedziałem, ale musiałem, ale ja ją poszukam.
-Poszukamy ją oboje
-Nie tato, ty lepiej zostań
-Dobrze mi zrobi jak zrobię sobie trochę odpoczynku od twojej mamy
-Ciężko ci?
-I to jak, powoli nie mam już siły być ciągle tym najsilniejszym, a i cietpliwość mi się kończy, nie do was, a do Zimy...możesz mnie uznać za złego partnera ale..
-Rozumiem cię, w końcu wszystko na twojej głowie, mama nas już odtrąciła, ale może lepiej abyś został...
-Zapomnij, idziemy razem


Elliot
Nie udało mi się przekonać taty aby został, no ale, dobrze mu zrobi trochę odpoczynku od mamy.
Przeszukaliśmy całą wyspę, każdy jej zakątek, wyszliśmy nawet po za Zatopią i nic.


                                                                       ***

Nasze poszukiwania trwały już dobre 3 miesiące, ale nie udało nam się znaleźć siostry...wściekałem się na samego siebie że nie potrafię odnaleźć i pomóc siostre, czuję że żyje, ale nie wiem gdzie jest, nie mogę jej wyczuć, coś jakby mi blokuje tą możliwość.
Narazie odpuściliśmy, już praktycznie każdy wiedział o zaginięciu Maji, gadali o tym w stadzie, przestawali tylko kiedy pojawiał się ktoś z mojej rodziny, kilka razy już nawet pobiłem przez to kilka ogierów, nie mają prawa wtrącać się w sprawy mojej rodziny.

Z rana wszedłem do jaskini, tata leżał z mamą, podszedłem do nich.
-Mama wie?
-Nie mówiłem jej jeszcze...
-Maja zaginęła- powiedziałem, spodziewałem się innej reakcji mamy, nic sobie z tego nie zrobiła, jedyne co "powiedziała" to "yhymm" nie wytrzymałem i wybuchłem, podniosłem gwałtownie mamę za grzywę.
-Elliot!- krzyknął na mnie tata
-Myślisz chociaż trochę! spójrz co robisz z tą rodziną! myślisz tylko o sobie...samolubna i zapatrzona we własny zad, a rodzina to co?! mi może też siostra umrzeć! mam się załamać i traktować całą rodzinę jak powietrze, mieć ją w czterech literach?! wspaniała z ciebie matka, po prostu idealna- nie zważałem na jej łzy, zadrżała nawet na ciele
-To nie prawda!- krzyknęła na mnie
-Nie? och no to bardzo ciekawe, tak sobie tylko nas wszystkich ignorujesz! tata ma ciebie już dosyć, wszystko jest na jego głowie! wielkie dzięki za taką matkę- parsknąłem, mama tupnęła kopytem o ziemię, przeszedł po niej lód, doszedł aż do moich nóg, jednak mama o czymś zapomniała...użyłem mocy i rzuciłem ją na ziemię pomimo że jej nie dotykałem
-Przestańcie oboje!- wrzasnął tata, mama cofnęła lód
-Powiedziałem tylko prawdę- wyszedłem z jaskini.

Maja
To już chyba 3 miesiąc jak tutaj siedzę...Skaza, bo tak ma na imię jasnosiwy ogier, on...on nie jest zły, jest dla mnie dobry, tylko czasami go poniesie, pozatym...noszę pod sercem jego źrebię, tak...nie z własnej woli, zmusił mnie do tego ale jest tego plus, ta mała istotka która we mnie jest.
-Maja- wszedł do środka jaskini, praktycznie mnie z niej nie wypuszczał, a jedzenie i wodę mi przynosił, tak jak teraz.
-Gdzie ta mała gówniara?- spytał kładąc jedzenie obok mnie
-Tam- wskazałam na małą Tole, jego córeczke, zaopiekowałam się nią, bo mi kazał, ale też nie potrafiłabym ją od tak zostawić, bo Skaza mógłby ją nawet zabić, nie raz chciał, wtedy osłaniałam ją własnym ciałem, nie raz i nie dwa mi się za to oberwało, ale przepraszał mówiąc że nie zdąrzył się zatrzymać albo że go poniosło...

                                                                       Ciąg dalszy nastąpi...

Drugie ja cz.5- Od Cimeries'a/Malaiki

-Ja nauczyłem się sam...jedynie siostra dodawała mi wtedy otuchy kiedy mi niewychodziło, mama...mama od początku była do mnie inaczej nastawiona niż do mojej siostry, dowiedziałem się dlaczego po tym jak zabiłem siostrę...za bardzo przypominałem jej mojego ojca, ze wzroku szczególnie bo z wyglądu to do nikogo nie byłem podobny, a to dziwne...zazwyczaj rodzimy się na podobieństwo swoich rodziców lub przodków, a może od taty ktoś taki był? za dużu już tych pytań...
-Teraz ci na nie nikt nie odpowie...ale może...może spróbowałbyś odnaleźć swoją mamę?
-No coś ty, zapomnij...ona nie chce mnie widzieć, a ja się boję że mogę jej niechcący zrobić krzywdę...sama wiesz
-No tak...ale chociaż oboje się sobie wygadaliśmy, ty mi a ja tobie
-Chociaż to mi już nie ciąży na sercu...w stadzie nie mam nawet z kim pogadać, unikają mnie, no oprucz tych mrocznych koni, ale i one niezbyt chętnie ze mną przebywają.
-Wiesz co? mam pomysł
-Jaki?- spytałem obojętnie
-Wyjdźmy na spacer, polatajmy...oboje się rozerwiemy.
-Nie wiem...nie chce mi się
-No dawaj- podeszła do mnie
-Ty zawsze taka jesteś?
-A że jaka?
-Nieco zwariowana i tak pozytywnie nastawiona?
-No tak- zaśmiała się- oj no chodź- pociągnęła za moją grzywę
-Ehhh no nie odpuści
-Nie
-To się ścigajmy- wyleciałem z jaskini
-No ej!- dogoniła mnie lecąć nademną, wyprzedziłem ją nieco i podleciałem do góry przelatując tuż przed jej nosem, zacząłem się śmiać, spojrzałem w dół i zobaczyłem ja spada.
-Malaika!- zanurkowałem, złapałem ją w ostatniej chwili i delikatnie sprowadziłem na ziemię- Malaika, ej..- szturchnąłem ją, otworzyła oczy
-Jednak nie jesteś zły- podniosła się
-Nic ci nie jest?- spytałem nieco zdziwiony
-To było specjalnie, chciałam zobaczyć co zrobisz, jakbyś był zły, pozwoliłbyś mi spaść a tak poleciałem mnie ratować, masz dobre serce tylko jesteś zagubiony
-Ehhh nie strasz mnie tak, bałem się że znów ktoś przezemnie zginie
-Masz dobre serducho, i przepraszam że cię tak nastraszyłam
-Nie wybacze- uniosłem łeb wypuszczając gwałtownie powietrze z chrap
-Ej no, nie przesadzaj
-Foch- odwróciłem się od niej
-Cimeries- spróbowała do mnie podejść ale zablokowałem ją skrzydałami- nie obrażaj się za takie coś...Cimeries- zaczęła mnie szturchać w bok, niereagowałem, doputy dopuki nie trafiła na czuły punkt i nie zaczęła mnie łaskotać. Odwróciłem się do niej gwałtownie i przewróciłem na ziemię sam zaczynając łaskotać, znalazłem się nad nią, leżała między moimi nogami, kiedy oboje przestaliśmy się śmiać, zapadła niezręczna cisza, odszedłem powoli na bok.
-Ehkem..wracamy do stada?- spytałem nieco zmieszany


                                                          Malaika [ zima999 ] ^^Dokończ^^

Zmiany cz.10 - Od Karyme, Shanti, Szafira, Rosity

Od Karyme
Nie mogłam jej wybaczyć, zostawiła mnie, oddała ojcu, a na dodatek po takim czasie porwała. Dlatego uciekłam już pierwszej nocy, od mojej prawdziwej matki. I w ten sposób, całymi miesiącami szukałam drogi powrotnej do domu. Matka postarała się żebym jej nie odnalazła, nie raz wpadałam na nią, ale jakoś zawsze się jej wymknęłam, nie chciałam jej znać. Wolałam wrócić do Shanti, to ona była moją prawdziwą mamą, pomimo że mnie nie urodziła. Tęskniłam za nią, za przyjaciółmi, rodzinom i całą resztą. Wreszcie, gdy brakowało mi już tylko dwóch miesięcy do dorosłości odnalazłam znajomą ścieżkę...

Od Shanti
- Moja mała Karyme... - szepnęłam, wpatrując się w księżyc na nocnym niebie, tęskniłam za moją córeczką, nie widziałyśmy się już kilka miesięcy. Obok spał Snow, a między nami leżała Shadow, starałam się otoczyć ją troską, w końcu to była jego siostra, a my byliśmy taką puki co nie oficjalną parą. Nie spodziewałam się że go pokocham, że nie będę sobie wyobrażać życia bez niego. Zaakceptowałam go w pełni. I tylko czekałam aż na świat przyjdzie owoc naszej miłości. Nosiłam go pod sercem, czułam jego ruchy i malutkie bijące serduszko...
Zasnęłam. Nie wiem kiedy. Obudził mnie kolejny nowy dzień. Podniosłam się ostrożnie. Idąc nad wodospad. Było coraz cieplej, wiedziałam że wkrótce będę musiała unikać słońca. Na miejsce doszłam bardzo szybko, było tuż obok. Zanurzyłam się we wodzie, pijąc ją jednocześnie.
- Karyme... - wyskoczyłam gwałtownie z wody na widok córki. To na pewno była ona, biegła wprost w moją stronę. Pojawiła się jakby znikąd i to po tak długim czasie, ale nie mogłam się nad tym zastanawiać. Radość ogarnęła mnie bez reszty. I ani się obejrzałam, a tuliłam ją już do siebie.
- Tak za tobą tęskniłam...
- Ja za tobą też mamusiu - przyznała, poczułam na sobie jej łzy: - To wszystko wina mojej prawdziwej matki... - popłakała się jeszcze bardziej: - Specjalnie zabrała mnie gdzieś, skąd nie mogłam trafić do domu...
- Ale już jesteś skarbie i już nie pozwolę ci tak zniknąć.
- Chodźmy do stada, muszę zobaczyć co u Rosity i Szafira - odskoczyła do tyłu, idąc przodem.
- Karyme, zaczekaj... - popatrzyłam na swój brzuch, kiedy tylko się odwróciła uśmiechnęłam się lekko. Córka przyglądała mi się przez chwilę.
- Twój brzuch, tak nagle... Jesteś w ciąży?
Przytaknęłam, patrząc znów na brzuch: - Teraz będę miała was dwie, albo dwoje, zależy czy masz siostrę czy braciszka - przeniosłam wzrok na córkę, nie takiej miny się spodziewałam. Wyglądała na zawiedzioną.
- Karyme, będę was kochała tak samo - podeszłam do niej.
- Wiem, ale... Ono będzie twoje, a ja... Ja...
- To nie ma znaczenia, więzy krwi się nie liczą, zawsze będziesz moją córką, zawsze... - o źrebaka się nie martwiłam, byłam pewna że będą świetnym rodzeństwem, bardziej obawiałam się reakcji Karyme na to że jestem ze Snow'em.

Od Szafira
Powrót Karyme nieźle mnie zaskoczył, a jednocześnie byłem taki radosny na jej widok. Czekałem jak tylko skończy to swoje rodzinne spotkanie. Miałem już tyle planów na dzisiejszy dzień, znów zabawimy się w coś całą trójką. Bardzo za tym tęskniłem, bo Rosita już bawić się nie chciała, ale byłem pewien że na widok Karyme zmieni zdanie. Właśnie... Ruszyłem ją znaleźć, musi się o tym dowiedzieć, od razu jej się humor poprawi, bo od śmierci jej ciotki chodziła taka markotna że aż szkoda było na nią patrzeć.
- Rosita... - zajrzałem do jaskini, tu jej nie było, wróciłem na łąkę, tam też ani śladu. Potem w góry, do lasu, nad wodospad, plaże... I nic. Przepadła jak kamień w wodę. Zrezygnowany wróciłem na łąkę.
- Szafir, dobrze że jesteś.. - zaczepiła mnie niemal od razu Karyme, wtuliła się we mnie, cały się zarumieniłem. Byłem już starszy i nieco inaczej traktowałem zabawę z klaczkami, zwłaszcza tymi, które mi się podobały. Jak Karyme czy Rosita, sam nie wiedziałem, którą bym wolał.
- Coś... Coś się...
- Wiesz co zrobiła moja mama... - odsunęła się ode mnie: - Ona... Ona zaszła w ciąże z... Z Snow'em...
- I?
- Jak ona mogła mi to zrobić?... To rodzina, jego ciocia i matka to moje kuzynki! Zresztą Snow miałby... Miałby być... Nie może być, nie chcę takiego ojca jak on...
- Ja wolę się w to nie wtrącać, może w coś się pobawimy, co? Poszukamy Rosity...
- Nie chcę się bawić - odeszła ode mnie.
- Jak to? Żadna z was? - poszedłem za nią, niezbyt zadowolony: - Co z tego że twoja matka kocha Snow'a, ma prawo, no nie?
- Jest tyle ogierów w stadzie, a ona... Nie ważne...
- Może ty pocieszysz Rosite, mi się to nie udaje - mówiłem jak do tego drzewa czy ściany jaskini, bo Karyme wciąż tylko interesowała Shanti i jej związek ze Snow'em. Doszliśmy w ten sposób do gór. Ja mówiłem o czymś innym i ona mówiła o czymś innym.
- Mama popełniła błąd, jestem pewna - ta dalej swoje, za to ja rozglądałem się po okolicy.
- Co ty byś zrobił Szafir, na moim miejscu?
- Zaakceptował to? Ważne że twoja mama jest z tym Snow'em szczęśliwa... Ej, ty będziesz miała siostrę, albo brata, nie cieszysz się?
- Siostrę?... Już teraz czuję jakby Shadow nią była...
- Albo brata - dopowiedziałem.
- Wystarczy mi Shadow, nie spodziewałam się że mama i ją się zajmie... Tyle się zmieniło przez te kilka miesięcy... - Karyme spuściła głowę: - Rosita miała rację, mogłam zostać w stadzie, wtedy nie doszłoby do tego wszystkiego...
- Właśnie, Rosita, nie widziałem jej nigdzie, a od kiedy jej matka jest taka dziwna to i ona nie jest zbyt... Towarzyska? Bądź razie, nie chcę się bawić...
- Co? - podniosła głowę, patrząc na mnie: - Chyba jesteśmy już nieco za stare żeby się bawić...
- Nawet dorosłe jeszcze nie jesteście...
- Już nie długo, a ty Szafir nadal będziesz wtedy źrebakiem - uniosła dumnie głowę. Położyłem z niezadowolenia uszy.
- Tak... Źrebakiem... - powtórzyłem ironicznie.
- Powiedź, co z Rositą?
- Czy ja wiem? Jak ostatnio z nią rozwiałem to myślałem że zasnę, ciągle jest taka zamyślona, markotna, ciężko z nią rozmawiać, nie słucha, trzeba powtarzać kilkakrotnie... Mówię ci, chodzące nieszczęście.
- Przesadzasz?
- Nie... Zresztą, poszukajmy jej - wreszcie zajęliśmy się tym co trzeba.

Od Shanti
Karyme nie najlepiej odebrała fakt kto jest ojcem jej przyszłego rodzeństwa. Mogłam ją tylko próbować przekonać do Snow'a, był na prawdę wspaniałym ogierem, pomimo tego że wielu rzeczy nie rozumiał i nie był tak pojętnym jak inne konie. Był wspaniały, jako partner i jako brat, dużo czasu poświęcał Shadow, bawił się z nią i rozmawiał. Jego siostra była od niego mądrzejsza, ale jej to nie przeszkadzało. Przynajmniej zapomniała o matce. Razem się doskonale uzupełniali. Leżałam niedaleko nich, patrząc na ich wygłupy. Musiałam dużo odpoczywać, zostały mi dwa miesiące do porodu.

Czas minął i to tak szybko... Dziś Karyme osiągnęła dorosłość i właśnie dziś miałam urodzić. Nigdy nie rodziłam, kosztowało mnie to dużo stresu, zwłaszcza że poród się opóźniał. Wędrowałam z jednego końca jaskini na drugi, Snow co chwilę do mnie zaglądał, a z nim Shadow. Jak tylko poczułam pierwsze skurcze, położyłam się na ziemi, na boku, czekając. Ból był wyjątkowo silny, a ja ledwo powstrzymywałam już krzyk. Snow wszedł do mnie, ale go wyprosiłam, miał trzymać każdego z daleka, do puki nie urodzę. Chciałam zrobić to sama, przy kimś przeżywałabym tylko większy stres...

Od Karyme
- Może masz ochotę gdzieś zawędrować? - spytałam Rosity, odkąd wróciłam rzeczywiście, tak jak mówił Szafir, była jakaś nieswoja.
- Nie myśl już o mamie, kiedyś na pewno jej przejdzie - szturchnęłam ją.
- Wątpię... Jest coraz gorzej - położyła głowę na ziemi, westchnęłam lekko patrząc prosząco na Szafira.
- Znów mam spróbować? - spytał, przytaknęłam, a on po raz setny już raz zrobił zabawną minę i nic. Rosita się nawet nie uśmiechnęła. Mnie samą, ani jego to już nie śmieszyło.
- Pamiętasz jak byłyśmy małe?
- Tak... - wymamrotała.
- To gdzie się podziała dawna ty? Hm?
- Teraz już nie jesteśmy małe, ty jesteś dorosła, a ja będę za chwilę i... Tak jakoś... Nie wiem co mam ze sobą zrobić, chciałabym żeby mama była taka jak dawniej...
- Wiecie co, ja idę - Szafir poszedł sobie, robił tak codziennie spędzał z nami trochę czasu i szedł najprawdopodobniej się bawić. Był na tyle młodszy że się nie dziwiłam że mu się przy nas nudzi. Zresztą któremu ogierowi by się nie nudziło.
- Podoba ci się już jakiś ogier? - tak nagle przyszło mi to do głowy, Rosita pokiwała przecząco głową: - To może Szafir?
- Nie, to przyjaciel.
- Karyme... Shanti ona... Coś jej się stało... - przybiegł niespodziewanie Snow, a kiedy zawrócił zaraz po tym jak do nas dotarł, byłam już na nogach.
- Gdzie jest? - zawołałam.
- W jaskini, nie chce bym wszedł... - odpowiedział znikając za horyzontem.
- Chyba... Rodzi? - spojrzałam na Rosite, miała taką samą minę jak wcześniej.
- Pójdziesz ze mną?
- Jak chcesz... - podniosła się z ziemi, pobiegłam nie czekając na przyjaciółkę, miałam nadzieje że dojdzie. Wbiegłam do jaskini, Snow już był w środku. A przy mamie klaczka. Stanęłam w wejściu, dziwnie się poczułam. Shanti nie była moją prawdziwą mamą, ale tej klaczki już tak.
- Karyme, wejdź do środka - powiedziała cicho mama, wyglądała na wykończoną.
- Jak ma na imię? - spytałam, zbliżając się po woli.
- A jakbyś ją nazwała?
- Ja? Ale ja...
- Na pewno znasz jakieś fajne imię Karyme - odezwał się Snow.
- To wasze źrebie...
- I twoja siostra, nie obrazi się jak wybierzesz jej imię, prawda maleńka? - mama szturchnęła klaczkę, spojrzała na mnie. Snow nagle popchnął mnie w jej stronę.
- Niech będzie... - zastanowiłam się chwilę, klaczka skubnęła moją grzywę, jakby była ciekawa co to takiego. Obejrzałam się za Rositą, jeszcze nie dotarła, o ile w ogóle dotrze.
- Może Az? - zaproponował Snow.
- Az? - nie ukrywałam że mi się nie podobało to imię: - Jak to brzmi Az... Azura. Niech będzie Azura.
- Mi się podoba... I jej chyba także - mama uśmiechnęła się lekko kiedy Azura postanowiła podnieść się szybko z ziemi, złapała mojej grzywy żeby nie upaść. Jej cienkie nogi rozsunęły się na boki.
- Chyba cię nawet polubiła - dodała mama. Azura przytaknęła zabawnie ruszając głową, obie się zaśmiałyśmy, była taka urocza.

Od Rosity
- Rosita... - zatrzymała mnie Tori, a miałam dojść do jaskini, do Karyme. Nie spieszyłam się szczególnie, nie mając nawet ochoty zobaczyć nowo narodzonego źrebaka, choć nigdy takiego nie widziałam.
- Co chcesz?
- Chce żebyś uciekła, jak kiedyś, może mama się tobą przejmie i dojdzie do siebie jak gdzieś zaginiesz... Ja próbowałam już z chorobą, ale to na nic.
- Nie chcę... - wyminęłam ją.
- Rosita! Z naszą mamą jest coraz gorzej, musimy coś zrobić, wszyscy już próbowali, zostałaś tylko ty! - krzyknęła na mnie siostra, to była kolejna, druga już w historii chwila kiedy ona chciała ode mnie pomocy. Może w końcu się pogodzimy? O ile to możliwe.
- Pomyśl o tacie, jak on to przeżywa - dodała po dłuższej chwili.
- Wiem jak... - wymamrotałam, spuszczając łeb: - To że gdzieś pójdę, to mama nawet nie zauważy, najwyżej tata, a po co go martwić? Zresztą jestem już prawie dorosła, bardziej by panikowała jakbym była mała.
- Co z tobą nie tak? - Tori spojrzała mi w oczy, były już bliskie łez. Ja czułam te wszystkie emocje mamy, było mi ciężko je znieść. Nie musiałam próbować się do niej zbliżyć, żeby wiedzieć że mnie odtrąci. Miałam tylko dobre relacje z tatą, tak jak reszta rodzeństwa.
- Pójdę już... - odeszłam w stronę jaskini. Tori tupnęła nerwowo kopytem, odbiegając. Obejrzałam się za nią, mogło jej się coś stać, strasznie szybko biegła. Na szczęście po kilkunastu krokach, zatrzymała ją Maja. Weszłam do środka, stając w wejściu. Wszyscy byli tacy radośni, a powodem była córka Shanti. Nie chciałam im psuć humoru, moją obecnością, więc zniknęłam tak szybko, jak się pojawiłam i nikt nawet nie zauważył.

Od Shanti
Azura przeszła kawałek z Karyme, trzymając się jej grzywy, nagle puściła i przebiegła niemal do ściany, gdyby nie straciła równowagi i nie wywinęła źrebięcego fikołka.
- Musisz poćwiczyć - Karyme schyliła się nad nią: - To od razu nie wychodzi...
- Azura, chodź tu do mnie - podniosłam się z ziemi, nieco zachwiałam się na nogach ze zmęczenia. Oparłam się o Snow'a, taki ciężar jak ja to dla niego pestka. Mała znów starała się pobiec. Za to ja już prawie zasypiałam na stojąco.
- Mamo co ci jest? - spytała Karyme.
- To zmęczenie, nic poważnego skarbie - przymknęłam z lekka oczy, nim je otworzyłam, poczułam coś niezwykłego. Pierwszy raz mogłam tego doświadczyć. Azura zaczęła ssać mleko, czułam jak mnie przy tym łaskocze, uśmiechnęłam się lekko do małej. Pochylając łeb w jej stronę, nadal go opierałam o grzbiet Snow'a.
- Shadow, zobacz, zostałem tatą - odezwał się Snow, nawet nie zauważyłam jego siostry, byłam na pół śpiąca, jak tylko nakarmiłam nowo narodzoną córkę, położyłam się od razu. Shadow stała obok brata i wpatrywała się w małą.
Za to Karyme była przy mnie: - Mamo?
- Zajmiecie się ją? Muszę odpocząć... - położyłam głowę na ziemi, obok kopyta Snow'a, spojrzałam na niego przez chwilę, uśmiechając się lekko. On także się uśmiechał raz do mnie raz do naszej córeczki.
- Zostanę z tobą, tak? - spytał.
- Tak... Chociaż się zdrzemnę... - jak tylko zamknęłam oczy od razu zasnęłam, szczęśliwa i wykończona za razem.

Od Karyme
- Shadow ty też zostań... W razie czego.
- Nie martw się o mamę, to normalne że się zmęczyła.
- O mamę? - spojrzałam na nią dziwnie, czemu tak niby ją nazwała?
- Chciałam powiedzieć Shanti... - Shadow położyła po sobie uszy
- Chodź Azura... - spojrzałam w stronę siostry, ale o dziwo zniknęła, rozejrzałam się szybko. Mała leżała przy mamie, wtulona w jej bok, zasnęła tak samo jak i ona.
- Poród obie je zmęczył... - stwierdziła Shadow.
- To boli? - spytał Snow.
- Co?
- No ten cały poród...
Wyszłam nim zaczęli dalszą dyskusje, nie przepadałam za Snow'em, mu wszystko trzeba było tłumaczyć i zadawał tak banalne pytania że chciało się odpowiedzieć mu na nie ironią. Tylko moja mama i jego siostra miały na to cierpliwość. Na zewnątrz, w drodze na łąkę, zaczęłam zastanawiać się gdzie podziała się Rosita, nawet w wolnym tempie powinna już tu była dojść.


Ciąg dalszy nastąpi


Samotność cz.54 - Od Leona/Marcelli

- Ale... - tylko tyle zdążyłem powiedzieć, a Marcella wzbiła się w powietrze wraz z Tytanem. Przytuliłem do siebie syna, żeby go ogrzać, sam dygotałem z zimna, na dokładkę wzmógł się lodowaty wiatr i przewiewał wszystkich ze wszystkich stron. Skryliśmy się bardziej pod drzewem, stanąłem tak żeby za gałązek widzieć jeszcze niebo. Widziałem malutkie plamy, ledwo widoczne na pochmurnym, szarym niebie. Jedną z nich był Tytan, a drugą moja ukochana. A że byli w oddali nie wiedziałem kto jest kim. W końcu sierść Mercy musiała się wtopić w niebo, bo nie mogłem jej dostrzec. Od razu przypomniałem sobie kiedy mi pokazywała że ma taką zdolność. Wtedy to były czasy... Byliśmy młodzi, żeby nie powiedzieć że mali. Westchnąłem cicho, byłem zmęczony tym wszystkim... Marcella szybko wróciła, równocześnie też odlatując z jeszcze dwoma pegazami, teraz wyruszyli już na ten prawdziwy patrol. Nie zdążyłem nic zrobić, ani powiedzieć, byłem o to zły. Jak Tytan mógł tak narażać moją Mercy, to karygodne. To ja powinienem ryzykować życiem, nie ona. Oczywiście nie miałem nic do powiedzenia, mogłem tylko czekać. A że robiło się coraz zimniej, przysunąłem się wraz z synem do innych koni, tak żeby on był pomiędzy obcym ogierem a mną. Długo to jednak nie potrwało, bo konie zaczęły się wpychać do środka grupy, tam było najcieplej. Przez przepychanki, ogier się przemieścił, wypchnęli Armenka na zewnątrz, a ja wściekły, omal się na nich nie rzuciłem. Przez cały czas byłem z boku, znosząc całym sobą przeszywający chłód, a im było ciężko pomóc mi osłaniać syna, w końcu był źrebakiem, to o nie powinni się zatroszczyć, a nie myśleli tylko o sobie. Dziwne... Ja kiedyś też bym taki był, ale nie teraz, kiedy martwiłem się bardziej o syna i ukochaną niż o siebie. Inne źrebaki, też zostały wypchnięte na zewnątrz. Armena chociaż ja całym sobą osłaniałem od zimnego wiatru, ale o nich nikt się nie zatroszczył. Domyśliłem się że stracili rodziców, więc nikt im raczej nie pomoże, były skazane na śmierć. Jeden już nawet leżał w śniegu. Najpewniej martwy, albo jeszcze umierał z wychłodzenia. Najsłabsze konie też już padły, łowcy przesuwali ich ciała z dala od grupy.
- Wracaj Mercy... - szepnąłem, martwiłem się o nią coraz bardziej, może i była odporna na zimno, ale mogła sobie nie poradzić z urwistym wiatrem.

Zapadła noc, jakoś wepchnąłem się na siłę między konie, wraz z Armenem, wciąż pilnowałem żeby się nie przeziębił. Mieliśmy zasnąć, żebyśmy byli gotowi do dalszej wędrówki, ale nie zamierzałem spać, do puki Marcella nie wróci. Niespodziewanie łowcy wyszli na przód grupy z bronią w pyskach, ci co się obudzili stanęli gwałtownie z ziemi. Ja także, uważając przy tym by nie zbudzić syna.
- Spokojnie... To nie mutanty, tylko mroczne konie - odezwał się jeden z łowców.
- Tak, to tylko mroczne konie, na pewno nic nam nie zrobią - powiedziałem ironicznie.
- Tato, gdzie mama? - spytał Armen, który teraz już się obudził, bo zrobiło się głośno, nic dziwnego jak wszyscy zaczęli coś mówić między sobą i siać panikę.
- Jeszcze nie wróciła... Ale wujek twojej mamy jest z nią, nic jej z nim nie grozi - sam chciałem wierzyć w te słowa. Po części ufałem Tytanowi, ale nie mogłem pojąć po co narażał Marcelle na niebezpieczeństwo.
- Czego tu chcecie? - zapytał groźnie łowca, za nim stanęło kilka koni z grupy, tych amatorów, jak to nazwała łowczyni co się wtedy pokłóciła z łowcą. Ja także zamierzałem walczyć. Przecisnąłem się tak że stanąłem obok łowcy.
- Chcą pomóc, im także zagrażają mutanty - przez kilka mrocznych koni przebiła się Selma. Byłem zdumiony że w ogóle przeżyła.
- Znają kilka tuneli, przez które można łatwo i szybko przejść w dane miejsca, są ukryte w miejscach, o których wy nawet nie macie pojęcia.
- Chyba sobie kpisz, to mroczne konie, nie mówiąc że ty także nim jesteś! - zaprotestowałem.
- Nikogo nie będziemy zabijać, chcemy tak jak wy uwolnić się od tych potworów - odezwał się mroczny ogier.
- Zawrzyjmy sojusz, my wam pomożemy, nie zabijając nikogo z was, a wy pozwolicie nam dołączyć do was. Same korzyści - dodała mroczna klacz.
- Oczywiście do czasu aż uwolnimy się od tych...
- Mutantów - dokończył za kolejnego mrocznego konia łowca.
- Zaczekajmy na Tytana - odezwała się któraś z łowczyń. Selma tymczasem wróciła sama do grupy, a mroczne konie zaczekały przed łowcami. Niektóre z nich zaczęły posilać się zwłokami.
- Po coś ty ich tu przyprowadziła?! - podszedłem do Selmy, która stanęła gdzieś na uboczu.
- Przydadzą się do walki...
- Zabiją nas! A mutanty jeszcze dokończą dzieła!
- Nic się nie stanie...
Parsknąłem: - Ty tak uważasz, ja wiem że nie wolno im ufać.
- Nie miałam wyjścia! Uratowali mnie, więc musiałam im pomóc inaczej by mnie zabili, uważasz że im ufam? Nie... Przez takich jak wy sama siebie znienawidziłam za to kim jestem... Inaczej nie udawałabym zwykłej klaczy, nie nosiłam tego! - wskazała na medalion, szarpiąc go nogą, ale nie udało jej się go zerwać, chyba nawet nie zamierzała tego zrobić. Odbiegła ode mnie, właściwie nie zastanawiałem się gdzie, bo usłyszałem trzepot skrzydeł. Odwróciłem się i zobaczyłem Marcelle wraz z resztą pegazów. Od razu do niej podbiegłem, przytulając się mocno. Odepchnęła mnie lekko skrzydłem, ale zaprotestowałem, wtulając się w nią jeszcze mocniej: - Nigdy nie znikaj na tak długo, zwłaszcza w tym koszmarnym miejscu, coś mogło ci się stać...
- Później się poprzytulacie, teraz mamy ważniejsze sprawy do omówienia - wtrącił się Tytan odpychając nas od siebie, pewnie dlatego wcześniej Mercy chciała zaczekać z czułościami.
- Nic mi nie jest Leo... - dodała szybko.
- Musimy się wynosić, bo większość tu zamarznie, droga będzie dość trudna, bo będziemy zmuszeni iść środkiem gór, czeka nas mnóstwo szczytów do pokonania... - Tytan zwrócił się do wszystkich, potem patrząc na łowce, który stał obok niego.
- Drugim wyjściem są mroczne konie, które ponoć znają bezpieczne tunele, przez które można się stąd wydostać, możemy im zaufać, ale z ryzykiem że nas zdradzą, albo wprowadzą w pułapkę - powiedział łowca: - Są tutaj, rozmawiałem z nimi, cały czas czekają, a dwoje z nas mają ich na oku, w razie niespodziewanego ataku...
- Posilili się zwłokami koni, to chyba jasne że nie zawahają się zabić kogoś z nas - dodałem. Absolutnie nie chciałem pozwolić by mroczne konie do nas dołączyły.
- Ale czy opłaca nam się was atakować, sami jesteśmy w takiej samej sytuacji jak wy! - wtrącił się jednej z mrocznych koni, podeszła do nas cała grupa. A ja odruchowo znów osłoniłem Marcelle.
- Co robimy wujku? - spytała Mercy, Tytana.


Marcella (loveklaudia) dokończ