- Ciszej, wiesz że tu się kręcą... - usłyszałam szept, prześledziłam wzrokiem cały las wokół, dostrzegając pomiędzy drzewami dwie sylwetki koni.
- Wiem tato, powtarzasz to przez cały czas...
- Masz być ostrożny. Idź poszukać więcej opatrunków i ziół, ja zajrzę do tej klaczy - jeden z nich zaczął iść w moją stronę. Zrobiłam parę kroków na przód, nie spodziewając się że sprawi mi dość silny ból. Powalił mnie aż na ziemie, zacisnęłam zęby. Oglądając się po sobie, cały grzbiet miałam owinięte jakiś materiałem, był nasiąknięty krwią... Nie zdążyłam się dokładnie przyjrzeć, bo ten ogier, wyszedł już mi na przeciw.
- To ty mnie uratowałeś czy twój syn? - spytałam.
- Ja... Co prawda przypadkiem, poszedłem napić się wody nad rzekę, aż tu ni stąd ni zowąd zauważyłem ciebie. Jak cię wyciągnąłem z tej wody to myślałem że nie żyjesz, ale jak widać miałaś farta. Jeszcze jakieś pytania? - nie był zbyt zadowolony, jakby nie miał ochoty ze mną rozmawiać.
- Nie... - spojrzałam na niego z wdzięcznością: - Dziękuje...
- Podziękujesz jak już będziemy mieć cię z głowy, tylko opóźniasz wędrówkę, musiałem cię nieść przez szmat drogi, bo ocknąć się nie chciałaś.
- A jednak mnie uratowałeś, skoro ci przeszkadzam...
- Może jestem snobem, jak to mawia mój syn, ale mam dobre serce... Przyzwyczaj się lepiej do narzekania, taki już jestem... - położył się na przeciwko mnie: - I cenie sobie ciszę, więc za dużo nie gadaj... Zresztą i tak nie możesz, najwyżej szeptem, w okolicy kręcą się obcy i jak nas zauważą to po nas, rozumiesz? - mówiąc to po woli ściszał głos, mierząc mnie dość surowym wzrokiem, przytaknęłam mu tylko, wzdychając przy tym. Nie podobała mi się ta atmosfera, jaką stworzył ten ogier. Był o wiele starszy ode mnie z licznymi bliznami na ciele, jakby stoczył w swoim życiu milion walk.
- Jestem Rosita - przedstawiłam się, za to on nie odezwał się ani słowem.
- A ty? - spytałam, tylko się zdenerwował parskając przy tym.
- Po co ci znać moje imię? Jak wydobrzejesz to odejdziesz, proste... I nasze drogi się już nigdy nie splatają.
- Nigdy nie wiesz co przyniesie los, może...
- Ciii... - ogier nastawił uszu. Ktoś się do nas zbliżał. Podniosłam się wraz z obcym, był mocno zaniepokojony, ale też czujny i gotowy do ataku.
- To ja tato... - za drzew wyłonił się młodszy ogier, mniej więcej w moim wieku. Nasze spojrzenia utkwiły na sobie. Czułam coś dziwnego, coś nowego, czego nie umiałam w żaden sposób wytłumaczyć, ani opisać. A on zdawał się czuć to samo co ja w danej chwili. Wpatrywaliśmy się sobie na wzajem w oczy, chcąc zobaczyć coś więcej niż widzieliśmy... Nasze spojrzenia były coraz to głębsze.
- Ehem... Co przyniosłeś synu? - przerwał nam jego ojciec. Oboje jak na zawołanie odwróciliśmy od siebie wzrok. Mój powędrował na ziemie, a jego jakoś tak dalej...
- Ja... Yyy... Ja?
- Nie patrz się jak głupi na drzewo, tylko mów, musimy ruszać.
- Nic, nic nie znalazłem, ale za to... Widziałem obcych, jest ich coraz więcej, chyba nawet nas szukają.
- Szybko! Ruszamy - ogier ruszył błyskawicznie przed siebie.
- Tato, a ona? - zawołał młodszy, zbliżając się do mnie, ale jego ojciec już nie zawrócił.
- Szybko... - złapał mnie za grzywę, prowadząc za sobą. Nie mogłam nadążyć, z każdym ruchem jeszcze nie zagojone rany dawały o sobie znać. Chyba nawet zrobiłam sobie coś w środku. Możliwe że w tej rzece wpadłam na większą liczbę skał, było ich tam mnóstwo. Nie trudno więc o obrażenia wewnętrzne. Starałam się jednak walczyć z tym bólem, dając z siebie wszystko. Ogier wciąż przyspieszał i ciągnął coraz to mocniej, z tyłu słyszeliśmy odgłosy tętentu kopyt kilku, czy nawet kilkunastu koni. Ni stąd ni zowąd nieznajomy przestał mnie tak mocno ciągnąć, zatrzymał się.
- Schowamy się, nie chcę żebyś tak się męczyła... - popchnął mnie lekko między drzewa. Sam się jednak nie ukrył: - Odwrócę ich uwagę.
- Ale...
- Cicho, udawaj że cię tu nie ma... Wszystko będzie dobrze... - ruszył biegiem przez las. Potraktował mnie jak jakąś bezradną klaczkę, a wcale taka nie byłam. Byłam już dorosła i nikt nie musiał mnie ratować, sama sobie poradzę.
- Stój! - ruszyłam za nim, nie chciałam żeby mu się coś stało, czułam się przy nim zupełnie inaczej niż przy innych koniach. Czułam dziwną bliskość, jakbyśmy się znali od dawna. Nie pobiegłam zbyt daleko. Przewróciłam się boleśnie, jak przeszedł mnie tylko silniejszy ból. Zaraz przede mną pojawiła się obca klacz i z tyłu dwoje obcych ogierów.
- Zostawcie mnie - starałam się użyć mocy, zakuło mnie w głowie i nie mogłam sprawić żeby z ziemi wyrosły jakiekolwiek rośliny, ból był zbyt przytłaczający. A wyczułam że chcieli mnie zabić. Nie miałam zamiaru im na to pozwolić, jak tylko jeden mnie przytrzymał, wyszarpałam się z całych sił, zrywając z siebie opatrunek. Zaczęli mnie gonić, co chwilę się przewracałam, wstając równie szybko.
- Rosita? - usłyszałam znajomy głos, a potem ten ktoś zablokował mi drogę.
- Zostaw mnie! - ponownie chciałam użyć mocy, tym razem mimo silnego bólu głowy, oplotłam jej nogi roślinami, szybko je zerwała, a ja upadłam na ziemie, nie z bólu, a przez inne konie, które mnie przewróciły.
- Dajcie mi spokój! - skierowałam swoje słowa do reszty, otoczyli mnie zewsząd.
- Starczy, oni nie są z wrogiego stada... - Hira zbliżyła się do mnie, tak, to była ona: - Prawda? - schyliła nade mną głowę, przyglądając się mi: - Znów wpakowałaś się w kłopoty, ale... Dobrze się stało.
- Czego ode mnie chcesz? - próbowałam wstać, jak na złość inni mnie przytrzymali.
- Pamiętasz może Zorro? Albo to że nie raz uratowałam ci skórę? Pora się odwdzięczyć.. Zorro jest naszym wspólnym wrogiem, jako że twoi rodzice go wygnali. Ta przysługa, będzie więc miała też dla ciebie korzyści. Dołączysz do nas, będziesz walczyła z nami przeciwko Zorro.
- Nie ma mowy...
- Nie pytałam cię o zdanie, jeszcze będziesz mi dziękować... - kiedy to powiedziała, dwa ogiery podniosły mnie z ziemi, przytrzymując mnie z obu stron za grzywę.
- Nie chcę walczyć i nie będę, nikogo nie zabiję... - przyznałam.
- Nauczysz się... Już od początku widziałam w tobie pewną iskrę, trzeba tylko ją odpowiednio wzniecić... Jeszcze mi za to podziękujesz - Hira przeszła obok mnie. Ogiery także ruszyły, ciągnąc mnie za sobą, zapierałam się kopytami, ale to na nic, bo sunęłam tylko po ziemi.
- Nie zmusisz mnie do niczego, nie masz prawa...
- A co z nim? - spytał ktoś z tyłu, zauważyłam ogiera który uratował mi życie. Przytrzymywali go przy ziemi, był już cały pobity. Hira zastanowiła się chwilę.
- Nie zabijesz go... - wtrąciłam się, byłam gotowa próbować go bronić, choć sytuacja była beznadziejna.
- Tak... Masz rację, to dobry wojownik, ma sporę doświadczenie, dołączy do nas - kiwnęła łbem koniom, które rozumiejąc gest, zaczęły prowadzić podobnie jak mnie tamtego ogiera.
- Mówisz że nikogo nie zabijesz? Podczas walki nie będziesz miała wyboru, jeśli chcesz coś osiągnąć musisz się przemóc - Hira wróciła do poprzedniego tematu.
- Wcale nie musi tak być... Nie musisz nikogo zabijać...
- Najlepiej nie zrobić nic! Patrzeć tylko jak po woli zabijają ci bliskich! Jak los odwraca się przeciwko tobie! A ty nikogo nie zabijesz, bo to złe, mimo że on sprawia więcej zła niż sprawiłaby jego śmierć! - zmierzyła mnie wzrokiem, zupełnie wytrącona z równowagi: - Zrobisz co ci każe inaczej gorzko tego pożałujesz! Teraz ode mnie zależy twój los, rozumiesz?! I żadna moc ci w tym nie pomoże! - popchnęła mnie, tak mocno że prawie się przewróciłam, gdyby te ogiery mnie nie przytrzymywały.
- Myślą że umarłaś, nikt nie będzie cię szukał... Nikt ci nie pomoże - odeszła ode mnie gwałtownie, przemieszczając się w głąb własnego stada.
Minęło kilka godzin, doszliśmy do jakiegoś miejsca, otoczonego z każdej strony skałami. Pilnowała mnie grupa koni, na szyję założyli mi, na siłę, naszyjnik blokujący moc. Byłam zmęczona, wciąż się sprzeciwiałam, szarpałam się, a jak im się udało założyć ten naszyjnik próbowałam go zdjąć, ale z każdym ciągnięciem, tylko zaciskał się mocniej na szyi. Podduszał, sapałam ciężko, bo ów naszyjnik rozluźniał się w bardzo wolnym tempie. Nie mogłam nawet zrobić kilka kroków bez pozwolenia Hiry, na samym końcu zmusili mnie bym leżała. Jeden z koni przyniósł mi sporą garść trawy. Od razu zaczęłam jeść, od kiedy się ocknęłam dręczył mnie głód. A dopiero teraz mogłam go zaspokoić. Nigdzie tutaj nie widziałam syna ogiera, który mnie uratował. Hira zresztą też gdzieś zniknęła.
- Jestem ranna, nie wiem jak mam wam pomóc w walce... - starałam się jakoś nabrać tych którzy mnie pilnowali, nie zwracali jednak uwagi na moje słowa, ignorowali mnie jednocześnie pilnując co robię. Zachowywali się jakby nic zupełnie nie czuli i nie mieli własnego zdania.
- Dlaczego jej słuchacie? Zmusiła was? - odezwałam się znów. Cisza. Gdybym nie czuła że innych nieco poruszyły te słowa, nie próbowałabym znów: - Czyli że tak?
- Część tak, drugą część już nie... Ci których zmusiła, robią co karze, bo się jej boją, są też ci którzy stoją po jej stronie. Którzy chcą należeć do stada... Jak skończy się ta całą walka, Hira pozwoli odejść tym którzy są tu wbrew sobie, chyba że zechcą z nami zostać - odpowiedziała mi klacz, która dostrzegła że jeden z pilnujących mnie ogierów chciał się odezwać, miał już nawet otwarty pysk.
- Skąd ta pewność?
- Zawsze tak było, stąd...
- Co się stało z tymi dwoma ogierami, którzy byli ze mną w lesie? - byłam pewna że złapali ich obu, zwłaszcza że Hirze się zwykle wszystko udawało.
- Dwoma ogierami? Więc było ich dwóch...
- Nie... - chciałam zaprzeczyć, wiedziałam że za późno. Popełniłam głupi błąd...
- Hira nie będzie zadowolona że jeden nam się wymknął.
- Nie mów jej o tym - odezwał się któryś z ogierów.
- Nie bądź głupi, za zdradę czeka śmierć.
- Za to że nie złapaliśmy tego drugiego też czeka kara...
- Nie przesadzaj, Hira nie jest aż tak okrutna.
- Nie, wcale. A to że zabiliście mi rodzinę, bo nie chciałem się zgodzić żeby walczyć z tym głupim... - wtrącił się kolejny ogier.
- Sam się o to prosiłeś! - przerwała mu klacz.
- To wasza wina! Nie chcę tu być! Walczycie z Zorro, a robicie to samo co on! Zmuszacie do dołączenia do stada!
- Milcz! Jeszcze słowo, a pożałujesz!
- Jakby każdy się zbuntował to...
- Proszę bardzo, nas jest więcej niż was, to celowy zabieg, właśnie na wypadek buntu!
Wystarczyła chwila, a inne konie włączyły się do kłótni, czekałam aż przestaną zwracać na mnie uwagę. Wymknęłam się, powstrzymując się od jakichkolwiek dźwięków, mimo że bolało, nie mogłam wydać z siebie nawet żadnego pomruku. Już niemal uciekłam, ale przypomniałam sobie o tym ogierze, który ocalił mi życie. Zastanawiałam się czy by nie uciec, a później przybyć z pomocą, ale czy nie będzie za późno? Konie momentalnie się uspokoiły, a jak zapadła cisza rzuciłam się do ucieczki. Złapali mnie dosłownie po chwili. Na dodatek zaprowadzili do Hiry. Byłam zdumiona widząc ją z klaczką, choć to nie ona wywołała szok, a zachowanie Hiry wobec małej. Bawiła się z nią, wygłupiała, była zupełnie inna niż przy stadzie, taka troskliwa, opiekuńcza i radosna.
- Hira... - zwróciła jej uwagę jedna z klaczy, nieco się bała.
Hira przytuliła małą, szepcząc jej coś na ucho. Po czym podeszła do nas. Trzymali mnie tak mocno za grzywę, że musiałam unosić łeb, żeby nie urwali mi włosów.
- Nie potraficie poradzić sobie sami? To takie trudne? A może mam znaleźć kogoś innego na wasze miejsce? - mówiła zupełnie spokojnie, z lekka zirytowana.
- W stadzie wybuchł mały konflikt i to przez nią... - popchnęli mnie na przeciwko Hiry.
- To normalne... Jeśli ktoś wam podskakuje to go zabijcie, nie będzie nakręcał innych. I nie wdawajcie się w kłótnie, nie okazujcie im słabości. Stado ma być silne, rozumiecie?
- A co z nią? Próbowała uciec...
- Wracajcie - Hira czekała aż tamci odejdą, dopiero potem się odezwała: - Poznasz moją córkę - poszła przodem, obserwując mnie kontem oka. Poszłam za nią, wiedziałam że nie pozwoli mi odejść, że ucieczka nic nie da. Tyle razy już próbowałam. Złapią mnie z łatwością, zwłaszcza że teraz ledwo już chodziłam z bólu i zmęczenia, a mocy też nie mogłam użyć, nie miałam praktycznie jak się bronić... Obiecałam sobie że pomimo wszystko i tak nie dam się im zniewolić.
- Ignis - zawołała małą, dość szybko przybiegła. Byłam zmieszana kiedy o dziwo czułam od klaczki nienawiść wobec matki, co wydawało się nie możliwe, bo Hira darzyła ją matczyną miłością.
- Ignis to Rosita, będzie tymczasowo w naszym stadzie - powiedziała do niej matka.
Mała milczała, badając mnie wzrokiem, dość dziwnym spojrzeniem, na dodatek jej oczy były czerwone. Tłumiła w sobie emocje, dość mocno.
- Będziesz jej pilnowała, a jeśli coś jej się stanie to nie zawaham się cię zabić, cię i twoich bliskich...
- Ale...
- Nie próbuj się sprzeciwiać, teraz jesteś w moim stadzie, musisz robić co ci każe. A jeśli się wykażesz to otrzymasz nagrodę - przerwała mi, nie przypuszczała nawet odmowy.
- Jaką nagrodę?
- Sama zobaczysz - spojrzała na klaczkę, uśmiechając się lekko: - Ignis zostań z Rositą, w razie czego w pobliżu będzie para zaufanych koni... - Hira przytuliła jeszcze córkę, ta udając, wtuliła się w matkę równie mocno. Nie wiedziałam dlaczego, akurat mnie do tego wybrała, dlaczego mi ufała? Bo to także wyczułam gdy odchodziła, może nie ufała całkowicie, ale dość mocno.
Zapadła noc, Ignis skryła się za moją grzywą, tam było jej cieplej. Pogoda w tym miejscu była nieco dziwna, bardziej zbliżona do pustyni, w dzień ciepło, w nocy natomiast było chłodno. Przysypiałam już sama, myśląc o rodzinie, o stadzie. Zastanawiałam się co teraz będzie, zadawało się że to sytuacja bez wyjścia, ale ja jakoś musiałam z tego wybrnąć. Nie chciałam mieć nikogo na sumieniu, nie chciałam walczyć, ani żyć pod dyktando Hiry. Coraz bardziej pragnęłam wolności. I choć wiedziałam że buntowanie się niczego nie da i tak tego spróbowałam. Odsunęłam od siebie córkę Hiry, która się obudziła. Odeszłam dość spory kawałek, dwoje koni już mnie zatrzymało, ci, którzy tu z nami zostali.
- Wracaj do małej... - kazał ogier.
- Już dość, nie zostanę tu ani chwili dłużej...
- Zostaniesz.
- Nie! Jestem wolna, nie możecie mi tego odebrać.
- Chciałaś chyba powiedzieć że byłaś wolna, teraz już nie jesteś.
- Jestem i wrócę do domu - próbowałam go ominąć, był coraz bardziej nerwowy, ten drugi ogier także. Wiedziałam że nie cofną się przed niczym, jeden popchnął mnie już nawet mocno, drugi prawie że uderzył. Nie chcąc ich już bardziej prowokować wróciłam mimo wszystko na miejsce, zdenerwowana. Nie mogłam zasnąć, wędrowałam mimo bólu, od jednego miejsca do drugiego. Ignis obserwowała mnie z zaciekawieniem. Nie byłam w stanie z nimi walczyć, pokonaliby mnie od razu, a może i nawet bardziej zranili. Musiałam najpierw wydobrzeć, a nie "dopominać się" kolejnych ran.
- Ej... - szepnął ktoś: - Tutaj...
Odwróciłam się widząc tego ogiera, tego, który wywoływał u mnie dotąd obce uczucia. Kiwnęłam mu przecząco głową, ogiery mnie obserwowały. Nie było mowy abym podeszła nie zauważona.
- Jak to nie? Chodź ze mną, pomogę ci się wydostać - wyszedł po woli z kryjówki, mimo że starałam mu jakoś dać znać, aby tego nie robił. Zasłoniłam go szybko, gdy ogiery zaczęły na niego szarżować, ale był zbyt daleko, a ja w tym stanie byłam zbyt wolna.
- Nie! - krzyknęłam, stając jednemu na drodze, drugi zdążył mnie ominąć. Ten zresztą odepchnął mnie brutalnie w bok. Ruszyłam w ich stronę, zaczęli go bić. On także walczył, raz po raz upadając i ponosząc się znowu, lecz oni mieli przewagę. Jeden z nich niemal uderzył go w głowę. Nie zdążył, bo odruchowo sama go zaatakowałam, ogłuszyłam, z lekka przestraszona. Bałam się że go zabiłam, że cios był zbyt silny, bo ja nigdy tego nie robiłam, mogłam uderzyć za mocno czy za słabo. Choć w tym momencie raczej za mocno, przecież kopnęłam go w głowę, stając przy tym dęba z całych sił. Syn ogiera, który uratował mi życie, uporał się z drugim.
- Uciekamy - złapał mnie za grzywę, odbiegliśmy. Wkrótce potem też uciekliśmy. Przez całą drogę dostosował swój bieg do mojego.
- Powiedź... Jak masz na imię?
- Rosita...
- A ja Pedro... - zatrzymał się gwałtownie, oglądając się za siebie. Ignis pobiegła za nami, a to oznaczało kłopoty...
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz