Wspięłam się na sam szczyt góry. Bardzo dobrze znanej góry, to z niej zrzuciłam Nadie, a potem naiwnie próbowałam ją ratować, wiedząc że jest na to o wiele za późno. Byłam tu pierwszy raz od jej śmierci. Wcześniej omijałam ową górę z daleka. Nawet teraz, dotarłam w to miejsce okrężną drogą, wahając się te kilka godzin czy na pewno tego chcę. Czułam jak urwisty wiatr smaga mi grzbiet i rozwiewa grzywę. Chmury zakryły już całkiem niebo, jakby sama pogoda wiedziała co kiedyś się tu wydarzyło. Dreszcze przechodziły mi przez całe ciało, widziałam dawne obrazy. Miałam przed oczami Nadie, jej błagalne spojrzenie i strach. Mimo iż wiedziałam że to tylko wspomnienia, przeżywałam je na nowo. Na tle tylu lat bardzo się zmieniłam, pomimo to śmierć Shady obudziła we mnie stare emocje, chęć zemsty. Byłam tu po to żeby się opamiętać, uspokoić, przypomnieć do czego doprowadziła mnie żądza zemsty na Vent'cie, ojcu Nadii. Do czego mogła doprowadzić kolejna?
Westchnęłam ciężko, podchodząc do krawędzi. Nie było już śladu po dawnej zbrodni, stromę zbocze obrosło po części roślinnością, choć wtedy jej nie było. Przyglądałam się mu, słysząc dawny krzyk przyrodniej siostry. Odsunęłam się, zebrało mi się na płacz. Powstrzymałam się, roniąc tylko jedną łzę. Spacerowałam jeszcze po górze, myślami będąc przy Shady, wspominałam wczesne dzieciństwo, kiedy siostra była jeszcze normalna, kiedy była zdrowa. Kiedy bawiłyśmy się całymi dniami, zupełnie beztrosko. Tata często się z nami wygłupiał, a i Wicha często uczestniczyła w naszych zabawach. Byłyśmy szczęśliwe. Nie mogłam uwierzyć że tak bardzo się zmieniłyśmy. Shady zachorowała, nie potrafiłam do niej dotrzeć, a później się z tym pogodzić. Wolałam jej unikać... Aż doczekałam się najgorszego, chociaż w tych ostatnich tygodniach mogłam z nią spędzić trochę czasu, starałam się, czekając aż oprzytomnieje, wciąż tylko spała, ale miałam nadzieje, a teraz już nie mogłam jej mieć... Shady nie żyła... Już od kilkunastu godzin, miałam świadomość że jej ciało leży gdzieś tutaj, ukryte w górach. Nie chciałam być przy niej nawet w tym momencie, a to jeszcze bardziej wzmagało poczucie winy. Wolałam ją zapamiętać żywą... Miałam wrażenie że przeżyłam jej śmierć drugi raz, wtedy jak zaginęła i teraz, gdy na prawdę umarła...
Mijały kolejne godziny, rozpadał się deszcz, zrobiło się ciemno, a ja wciąż tu byłam. Cała przemoczona. Po woli już zbierałam się do domu, schodząc z góry. Tyle czasu jeszcze nie rozmyślałam. Postanowiłam jednak szukać zemsty za siostrę. Nie mogłam sobie jej wybić z głowy, a wiedziałam że z tego będą problemy, zwłaszcza własnej rodzinie mogłam ich narobić, a i może nawet stadu, w końcu ja i Danny byliśmy za nie odpowiedzialni. Doszłam do wniosku że to Hira musi mieć coś wspólnego ze śmiercią Shady, zniknęła w tym samym dniu, w tym samym momencie i to ją zaatakowała moja siostra... A ta ich walka kilka tygodni temu? Wtedy też ją podejrzewałam, może to nie była wina Shady, jak w tamtym czasie stwierdziłam. Może jakbyśmy nie przybyli w porę, Hira by ją zabiła już wtedy?
Przeszłam obok groty zasuniętej głazem, przez co się zatrzymałam, podejrzewając że tam mogło być ciało mojej siostry. Zadrżałam cała, jakbym nie próbowała nie mogłam powstrzymać łez. Zmieszały się wraz z deszczem i gdyby ktoś tu był, tylko ja miałabym świadomość że płacze, przez tą ulewę nikt inny by tego nie dostrzegł.
- Shady, siostro... - podeszłam bliżej, opierając głowę na głazie. Poczułam coś dziwnego, jakby ktoś stał za mną z tyłu. Spojrzałam za siebie kontem oka.
- Shady - odwróciłam się przestraszona, stała przede mną, jako duch. Uśmiechnęła się lekko, wyglądała na szczęśliwą. Chciałam jej tyle powiedzieć w jednym momencie że nie mogłam wydusić z siebie ani jednego słowa. Bałam się że zniknie tak szybko jak się pojawiła.
- Nie płacz już... Jestem tutaj - wtuliła się we mnie, poczułam się dziwnie, z siostry emanowało dużo ciepła, choć nie powinnam chyba była jej czuć. Zamknęłam oczy, również się w nią wtulając.
- Tam gdzie jestem jest mi dobrze, są tam nasi rodzice, Ihilo, Nadia, nie czuję już bólu i jestem wszystkiego świadoma... Ale... Do pełni szczęścia brakuje mi tylko tego żebyś i ty była szczęśliwa... Nie płacz już po mnie, nie obwiniaj się...
- Jak mam się nie obwiniać? - spojrzałam na nią: - To wszystko moja wina... - spłynęły mi z oczu świeże łzy. Shady posmutniała.
- Wiem że nie jesteś gotowa... Chciałam wszystkiemu zapobiec, ale... - przerwała, przestałam już ją czuć, zaczęła znikać.
- Shady... Nie... - prosiłam: - Nie odchodź...
- Umarłam już wcześniej... Shadow... - jej głos się urwał, choć próbowała mi to szybko powiedzieć, nie zdążyła, zniknęła.
- Shady! - zawołałam za nią. Popłakałam się na nowo. Upadłam na ziemie, ubrudziłam się cała od błota. Deszcz nadal padał jak z cebra i nie chciał przestać, tak samo jak ja nie mogłam się uspokoić, z rozpaczy, nie byłam w stanie swobodnie oddychać. Chciałam żeby siostra została jeszcze przez chwilę, a najlepiej na zawsze, chciałam usłyszeć co miała mi do powiedzenia, powiedzieć też coś jej, zdążyć się pożegnać...
W końcu usnęłam z wyczerpania, straciłam mnóstwo łez... A jak tylko się obudziłam zastałam południe następnego dnia. Podniosłam się ociężale z ziemi, bolała mnie głowa. Otrzepałam się, ale to nie wiele dało, błoto na mojej sierści i grzywie już zaschło. Miałam wrażenie że nie przespałam kilka nocy, tak zmęczona się czułam. Ruszyłam z wolna w stronę stada. Dopiero w tym momencie dotarło do mnie że moja rodzina może się o mnie martwić. Na pewno zauważyli moje zniknięcie, nie potrzebnie narobiłam problemów...
Weszłam na łąkę, stado od razu na mnie spojrzało, poderwałam tylko głowę, którą przez całą drogę trzymałam blisko ziemi, patrząc na nich z obojętnością, do której tak na prawdę się zmusiłam. Konie już nie wpatrywały się we mnie tak zaciekawione jak poprzednio. Szukałam wzrokiem ukochanego i źrebaków. Nie było ich nigdzie. Przymknęłam oczy, lekko pochylając głowę, zawędrowałam aż pod jaskinie. I w niej nikogo nie było.
- Danny - zawołałam słabo, nie miałam już siły się martwić. Stanęłam przed jaskinią, wypatrując ich wszędzie. Czekałam aż wrócą, bo przecież muszą wrócić, a jeśli nie to jak ich stracę to tego już nie wytrzymam... Poszukałabym ich, ale bałam się że możemy się gdzieś minąć, albo że ktoś mógłby wykorzystać mój stan, a wtedy musieliby mnie ratować narażając życie. Lepiej było zaczekać.
Zbliżał się wieczór, nadal sterczałam przed jaskinią, już teraz z opuszczoną głową, kołysząc się nieznacznie. A to dlatego że po woli nie miałam już sił by tu tak stać. Wystarczył jeden szelest liści, a poderwałam gwałtownie głowę, nasłuchując i wpatrując się w stronę dźwięku.
- Danny! - zawołałam, widząc jak przechodził między drzewami w stronę łąki. Obejrzał się, podeszliśmy do siebie na wzajem, u jego boku była Rosita. Przytuliłam się do ukochanego.
- Gdzie byłaś tyle czasu? Szukaliśmy cię wszędzie... - powiedział.
- W górach, gdzie reszta? - odezwałam się dość cicho.
- Dobrze się czujesz mamo? - wtrąciła Rosita.
- Tak... - zapewniłam, mimo że głowa chciała mi pęknąć, a zmęczenie nadal nie dawało mi spokoju, a przecież odpoczywałam już wcześniej.
- Chodźmy nad wodospad - powiedział Danny, prowadząc mnie już w tamtą stronę. Gdy przechodziliśmy obok stada, ukochany zatrzymał się, rozglądając wokół. Milczałam, idąc już dalej sama, wszystko było mi równo, grunt że Danny'emu nic nie jest i naszym źrebakom, bo przecież nie mogło im się nic stać...
Od Rosity
- Mamo... - powiedziałam, gdy mama poszła dalej bez nas, ale nie zareagowała, jakby nie usłyszała że ją wołam.
- Pięknie, Tori z Majką też zniknęły - tata westchnął, patrząc w stronę mamy: - Rosita idź z mamą nad wodospad, ja za raz wrócę... - dodał szybko zawracając.
- Tato, zaczekaj! - pobiegłam za nim.
- Co się stało?
- Z mamą dzieje się coś nie dobrego... - wymamrotałam.
- Wiem skarbie, musisz teraz przy niej być, a ja znajdę Tori i Majkę, może też spotkam Elliot'a... Pilnuj mamy - tata ruszył dalej.
- A co z Karyme? - spytałam jeszcze, o nią też się martwiłam, przecież została porwana i nikt z nas jej nie pomógł, bo najpierw musieliśmy znaleźć mamę, a tata samej mnie puścić nie chciał na ratunek przyjaciółce.
- Coś wymyślimy - już odbiegł. Czułam jak mu ciężko, mi samej też było ciężko... Poszłam śladami mamy. Zastałam ją jak leżała przy brzegu wpatrując się we wodę, myślałam że do niej wejdzie, była cała od błota i już dawno powinna się była wyczyścić.
- Mamo... - podeszłam przestraszona, mama była strasznie spokojna, aż za spokojna, czułam od niej wyraźną pustkę i obojętność, i to wzrastające napięcie.
- Mamusiu... - szturchnęłam ją lekko.
- Idź Rosita, idź się pobawić - powiedziała nadal wpatrując się we wodę. Położyłam się obok niej.
- Martwiliśmy się o ciebie mamo... Dlaczego uciekłaś?
- Nie uciekłam, poszłam na spacer... Wracaj do stada... - mama obejrzała się za siebie: - Gdzie twój tata?
- Poszedł szukać Tori i Maji, nie ma ich w stadzie, pewnie też wyruszyły cię szukać.
Mama zamilkła, nie wiedziałam co mam dalej powiedzieć, mama tak nagle się zdenerwowała, ale tłumiła to w sobie. Odsunęła się ode mnie, odwracając też głowę: - Zostaw mnie samą...
- Ale...
- Idź stąd! - krzyknęła na mnie, słyszałam jak płacze.
- Mamo... - odezwałam się: - Tori nic nie będzie...
- Idź stąd! - mama podniosła się nagle, zamroziła gwałtownie ziemie, aż pod moje kopyta, cofnęłam się szybko do tyłu.
- Zostaw mnie samą... - dodała już spokojniej, ani razu na mnie nie spojrzała. Odeszłam z łzami w oczach. Aż na samą łąkę.
- Gdzie mama? - moją uwagę odwrócił Elliot.
- Nad wodospadem...
- Nie martw się, na pewno dojdzie do siebie... - szturchnął mnie lekko, żeby dodać mi nieco otuchy. Dbał o nas wszystkie trzy, o Tori, Majkę i o mnie. Stanęłam gdzieś na uboczu, Elliot dość długo nie wracał, ale w końcu i on wrócił. Poszedł gdzieś w głąb stada, chyba i jego mama źle potraktowała.
Przez kolejne dni, tygodnie i miesiące mama unikała całą naszą czwórkę, szczęście że tata mógł z nią jeszcze przebywać. Ale i tak za dużo nie mówiła, całkiem się w sobie zamknęła i była strasznie drażliwa. Prawie w ogóle przestawała też okazywać tacie jakiekolwiek uczucia, bo o mnie i moim rodzeństwu lepiej nie wspominać. Od czasu do czasu zdarzyło jej się w tatę wtulić i na tym się kończyło. Bałam się że mama już zostanie taka na zawsze, pocieszało mnie tylko to że tata się o nas troszczył. Spędzałam dużo czasu z Szafirem, oboje tęskniliśmy za Karyme. Tymczasem Shadow "przykleiła się" do Snow'a i Shanti, głównie z nimi spędzając czas. Shanti traktowała ją tak jak Karyme, ale też szukała kuzynki mojej mamy, czasem kilka dni z rzędu, ja też pomagałam, wraz z Shadow i Snow'em. Po Karyme jednak ślad zaginął. Straciłam już nawet wszelką ochotę na zabawę i wędrowanie. A kiedy Szafir wydobrzał, zaczął bawić się z innymi źrebakami, przez co spotykaliśmy się o wiele rzadziej, odwiedzał mnie tylko wtedy kiedy miał na to ochotę. Zwykle byłam gdzieś sama, czy przy rodzeństwie, o ile Tori miała dobry humor i mnie tolerowała, albo z tatą, bo mama nie chciała mnie widywać, lub też przy rodzinie Shanti.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz