Starałem się nie wybuchnąć, co było nielada wyczynem.
-Pantofel- zaśmiała się Katarina, i to tak perfidnie
-Zawrzyj ten ryj!- odwróciłem się do niej gwałtownie
-Bo co?!
-Bo...- parsknąłem spoglądając na stado- jeszcze ci obije tą śliczną mordke- to już powiedziałem szeptem
-Radzę ci mi nie grozić
-Akurat bo się boję
-A powinieneś
-Proszę bardzo, leć odrazu do przywódców, wątpię aby ci uwerzyli
-Zdziwiłbyś się
-Aham...to już, idź...poskarż się, bo tylko na to cię stać, prawda?
-Cimeries szkoda na nią czasu- Malaika stanęła obok mnie
-Nie wiem czym kierowali się przywódcy przyjmując was
-Cimeries- szturchnęła mnie, nie odrywałem wzroku od Katariny, gdyby nie stado które na nas patrzyło, już dawno dostałaby za swoje, ale nie będę się pogrążać, i tak już zabiłem klacz ze stada...dobrze że o tym nie wiedzą, i raczej nikt się nie dowie, nigdy...
-Uciekajcie, tchurze- przegadał nam, parsknąłem tylko i wzbiłem się gwałtownie do góry, specjalnie robiąc silny wiatr skrzydłami aby przewrócić Katarine. Skierowałem się w stronę gór.
-Cimeries czekaj!- dogoniła mnie Malaika- nie ma co na nią strzępić swoje nerwy, nie raz miałam z nią doczynienia, sama ma jakieś kompleksy...
-Łatwo ci mówić, ty nie masz tego instynktu...mi już pokazywał się obraz jak ona się wykrwawia, powstrzymać to, jest na prawdę wyczynem..i dzięki że tam byłaś, załagodziłaś nieco sytuacje
-Nie ma za co
-Dobra z ciebie koleżanka- uśmiechnąłem się lekko
***
Zatrzymaliśmy się w górach, spędziliśmy w nich praktycznie pół dnia, a większość czasu poświęciliśmy na wspinaczki i wygłupy.
-Dobra, to ty odpocznij a ja sobie jeszcze polatam- powiedziałem widząc zmęczenie u Malaiki
-Dobrze, będę w tej jaskini jakby co- powiedziała i weszła do środka, ja poleciałem zaś nad rzekę, od tak, pochodzić sobie.
Stanąłem przy rwącym nurcie rzeki, spojrzałem w nią, stałem tak chyba z kilkanaście dobrych minut, przypomniał mi się obraz zmasakrowanego ciała mojej siostry, kiedy mama na mnie wrzeszczała i mnie zostawiła, inne ciała niewinnych koni...i ciało Celinki, uderzyłem gwałtownie skrzydłem o wodę, uniosłem wzrok, po drugiej stronie stała klacz ze źrebięciem, przyglądała mi się...i kogoś w niej poznałem, ale kogo?
-Tina chodźmy- odparła klacz nie spuszczając ze mnie wzroku
-Mama?- i naglę mi się przypomniało, to moja mama...co mnie porzuciła
-Nie wiem o czym mówisz...Tina idziemy- popchnęła klaczkę
-Doskonale wiesz...- zaczęła odchodzić- mamo!- podleciałem do niej, stając jej na drodze
-Zostaw nas
-Proszę...daj mi szansę, zmieniłem się
-Właśnie wiem jak się zmieniłeś, myślisz że nie wiem o tym wszystkim co robiłeś?
-Ale...skąd?
-Orzeł...śledził cię odkąd cię zostawiłam, chciałam wiedzieć o wszystkim co robisz...
-Śledziłaś mnie...czyli zależy ci na mnie, prawda?
-Już dawno przestało, mam teraz nową rodzinę, i proszę...zejdż mi z drogi- starała się mnie ominąć, ale zatrzymywałem ją za każdym razem.
-Tak po prostu? zapomniałaś o swoim synu?...o rodzonym synu...
-Porzuciłam dawne życie, spójrz- pokazała mi swoją bliznę na brzuchu- tak, to zrobił twój ojczulek jak dowiedział się że cię zostawiłam, oboje jesteście siebie warci, tak samo okrutni
-Nie jestem taki jak ojciec...ja nie zostawiłbym swoich źrebaków! a ty postąpiłaś tak samo jak on!
-Musiałam!
-Wcale nie! w czym ona jest odemnie lepsza?!- wskazałem na źrebaka
-Cimeries przestań- mama osłoniła małą swoją nogą
-Powiedz to...nienawidzisz mnie..prawda?
-Tak...zabiłeś własną siostrę, moją córkę....wyrządziłeś tyle złego tym niewinnym koniom
-Gdybyś mnie nie zostawiła to byłbym inny, musiałem radzić sobie sam...życie mnie do tego zmusiło- parsknąłem powstrzymując nerwy- mogłaś dać mi chociaż jedną szanse...
-I doszłoby do tego że i mnie byś zabił- wyminęła mnie, złapałem ją za ogon
-Mamo przepraszam...- chcąc nie chcąc, uroniłem łze...przebaczenie matki, jedyne co może mnie teraz zmienić, tyle lat noszę w sobie poczucie winy.
-Daj spokój- wyrwała mi swój ogon
-Nie przebaczysz mi?
-Nie...jesteś przeszłością, nie chcę już o tym pamiętać, o tobie, teraz kiedy orzeł skończył śledzenie ciebie, stwierdziłam że całkowicie porzucę przeszłość, mam dwójkę dorosłych źrebaków, i ją...ułożyłam sobie życie z kimś innym
-A ja jestem tylko przeszkodą?! co?!- uderzyłem kopytem o ziemię
-Tina biegnij do taty- popchnęła małą
-Mam go zawołać?
-Nie kochanie, idź...ja zaraz przyjdę- mała wachała się jeszcze chwilę, w końcu pobiegła tak jak jej matka kazała
-Wiesz co? nienawidzę cię...nienawidzę, zniszczyłaś mi teraz życie już doszczętnie, chciałem tylko jednego, usłyszeć jak mówić, wybaczam ci, tylko tyle....
-I co by to zmieniło? nadal byłbyś tym kim jesteś
-Ale bez poczucia winy
-Widzę że się niedogadamy, ja idę...a ty wracaj do tej klaczy
-Mamo...- chwyciłem jej ogon, pociągając do siebie
-Zostaw mnie!- krzyknęła, uderzyła mnie przy tym w pysk, momentalnie zaczęła uciekać, ruszyłem za nią wzbijając się w powietrze, leciałam nad nią i z góry ją zaatakowałem, przewróciłem ją na grzbiet, stanąłem dęba i z całej siły uderzyłem w jej brzuch, wypluła krew
-Skoro tak, to i twoje źrebaki zostaną bez matki, tak jak ja!- uderzyłem z nów, usłyszałem pęknięcie, a to jeszcze bardziej mnie podminowało, przemiłem swoje skrzydła, jedno z nich wbiłem w matkę, pociągnąłem dodatkowo wzdłóż, rozrywając jej brzuch.
Uświadomiłem sobie co zrobiłem po kilku minutach stania nad ciałem matki i dochodzenia do siebie.
-Przepraszam...- odleciałem będąc cały we krwi.
Wleciałem do jaskini, tam gdzie miała być Malaika
-Cimeries?...co ty?- wstała na mój widok
-Zabiłem ją...- wymamrotałem
-Ale kogo?...Katarine?
-Nie...
-To kogo?- spuściłem wzrok- Cimeries spójrz na mnie- podniosła mój łeb swoim skrzydłem, popatrzyłem na nią.
-Swoją matkę...- upadłem na ziemię, tak na prawdę, nie chciałem tego...to była chwila, nawet nie wiem kiedy ją zaatakowałem...
Malaika [ zima999 ] ^^Dokończ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz