Menu

niedziela, 24 kwietnia 2016

Samotność cz.54 - Od Leona/Marcelli

- Ale... - tylko tyle zdążyłem powiedzieć, a Marcella wzbiła się w powietrze wraz z Tytanem. Przytuliłem do siebie syna, żeby go ogrzać, sam dygotałem z zimna, na dokładkę wzmógł się lodowaty wiatr i przewiewał wszystkich ze wszystkich stron. Skryliśmy się bardziej pod drzewem, stanąłem tak żeby za gałązek widzieć jeszcze niebo. Widziałem malutkie plamy, ledwo widoczne na pochmurnym, szarym niebie. Jedną z nich był Tytan, a drugą moja ukochana. A że byli w oddali nie wiedziałem kto jest kim. W końcu sierść Mercy musiała się wtopić w niebo, bo nie mogłem jej dostrzec. Od razu przypomniałem sobie kiedy mi pokazywała że ma taką zdolność. Wtedy to były czasy... Byliśmy młodzi, żeby nie powiedzieć że mali. Westchnąłem cicho, byłem zmęczony tym wszystkim... Marcella szybko wróciła, równocześnie też odlatując z jeszcze dwoma pegazami, teraz wyruszyli już na ten prawdziwy patrol. Nie zdążyłem nic zrobić, ani powiedzieć, byłem o to zły. Jak Tytan mógł tak narażać moją Mercy, to karygodne. To ja powinienem ryzykować życiem, nie ona. Oczywiście nie miałem nic do powiedzenia, mogłem tylko czekać. A że robiło się coraz zimniej, przysunąłem się wraz z synem do innych koni, tak żeby on był pomiędzy obcym ogierem a mną. Długo to jednak nie potrwało, bo konie zaczęły się wpychać do środka grupy, tam było najcieplej. Przez przepychanki, ogier się przemieścił, wypchnęli Armenka na zewnątrz, a ja wściekły, omal się na nich nie rzuciłem. Przez cały czas byłem z boku, znosząc całym sobą przeszywający chłód, a im było ciężko pomóc mi osłaniać syna, w końcu był źrebakiem, to o nie powinni się zatroszczyć, a nie myśleli tylko o sobie. Dziwne... Ja kiedyś też bym taki był, ale nie teraz, kiedy martwiłem się bardziej o syna i ukochaną niż o siebie. Inne źrebaki, też zostały wypchnięte na zewnątrz. Armena chociaż ja całym sobą osłaniałem od zimnego wiatru, ale o nich nikt się nie zatroszczył. Domyśliłem się że stracili rodziców, więc nikt im raczej nie pomoże, były skazane na śmierć. Jeden już nawet leżał w śniegu. Najpewniej martwy, albo jeszcze umierał z wychłodzenia. Najsłabsze konie też już padły, łowcy przesuwali ich ciała z dala od grupy.
- Wracaj Mercy... - szepnąłem, martwiłem się o nią coraz bardziej, może i była odporna na zimno, ale mogła sobie nie poradzić z urwistym wiatrem.

Zapadła noc, jakoś wepchnąłem się na siłę między konie, wraz z Armenem, wciąż pilnowałem żeby się nie przeziębił. Mieliśmy zasnąć, żebyśmy byli gotowi do dalszej wędrówki, ale nie zamierzałem spać, do puki Marcella nie wróci. Niespodziewanie łowcy wyszli na przód grupy z bronią w pyskach, ci co się obudzili stanęli gwałtownie z ziemi. Ja także, uważając przy tym by nie zbudzić syna.
- Spokojnie... To nie mutanty, tylko mroczne konie - odezwał się jeden z łowców.
- Tak, to tylko mroczne konie, na pewno nic nam nie zrobią - powiedziałem ironicznie.
- Tato, gdzie mama? - spytał Armen, który teraz już się obudził, bo zrobiło się głośno, nic dziwnego jak wszyscy zaczęli coś mówić między sobą i siać panikę.
- Jeszcze nie wróciła... Ale wujek twojej mamy jest z nią, nic jej z nim nie grozi - sam chciałem wierzyć w te słowa. Po części ufałem Tytanowi, ale nie mogłem pojąć po co narażał Marcelle na niebezpieczeństwo.
- Czego tu chcecie? - zapytał groźnie łowca, za nim stanęło kilka koni z grupy, tych amatorów, jak to nazwała łowczyni co się wtedy pokłóciła z łowcą. Ja także zamierzałem walczyć. Przecisnąłem się tak że stanąłem obok łowcy.
- Chcą pomóc, im także zagrażają mutanty - przez kilka mrocznych koni przebiła się Selma. Byłem zdumiony że w ogóle przeżyła.
- Znają kilka tuneli, przez które można łatwo i szybko przejść w dane miejsca, są ukryte w miejscach, o których wy nawet nie macie pojęcia.
- Chyba sobie kpisz, to mroczne konie, nie mówiąc że ty także nim jesteś! - zaprotestowałem.
- Nikogo nie będziemy zabijać, chcemy tak jak wy uwolnić się od tych potworów - odezwał się mroczny ogier.
- Zawrzyjmy sojusz, my wam pomożemy, nie zabijając nikogo z was, a wy pozwolicie nam dołączyć do was. Same korzyści - dodała mroczna klacz.
- Oczywiście do czasu aż uwolnimy się od tych...
- Mutantów - dokończył za kolejnego mrocznego konia łowca.
- Zaczekajmy na Tytana - odezwała się któraś z łowczyń. Selma tymczasem wróciła sama do grupy, a mroczne konie zaczekały przed łowcami. Niektóre z nich zaczęły posilać się zwłokami.
- Po coś ty ich tu przyprowadziła?! - podszedłem do Selmy, która stanęła gdzieś na uboczu.
- Przydadzą się do walki...
- Zabiją nas! A mutanty jeszcze dokończą dzieła!
- Nic się nie stanie...
Parsknąłem: - Ty tak uważasz, ja wiem że nie wolno im ufać.
- Nie miałam wyjścia! Uratowali mnie, więc musiałam im pomóc inaczej by mnie zabili, uważasz że im ufam? Nie... Przez takich jak wy sama siebie znienawidziłam za to kim jestem... Inaczej nie udawałabym zwykłej klaczy, nie nosiłam tego! - wskazała na medalion, szarpiąc go nogą, ale nie udało jej się go zerwać, chyba nawet nie zamierzała tego zrobić. Odbiegła ode mnie, właściwie nie zastanawiałem się gdzie, bo usłyszałem trzepot skrzydeł. Odwróciłem się i zobaczyłem Marcelle wraz z resztą pegazów. Od razu do niej podbiegłem, przytulając się mocno. Odepchnęła mnie lekko skrzydłem, ale zaprotestowałem, wtulając się w nią jeszcze mocniej: - Nigdy nie znikaj na tak długo, zwłaszcza w tym koszmarnym miejscu, coś mogło ci się stać...
- Później się poprzytulacie, teraz mamy ważniejsze sprawy do omówienia - wtrącił się Tytan odpychając nas od siebie, pewnie dlatego wcześniej Mercy chciała zaczekać z czułościami.
- Nic mi nie jest Leo... - dodała szybko.
- Musimy się wynosić, bo większość tu zamarznie, droga będzie dość trudna, bo będziemy zmuszeni iść środkiem gór, czeka nas mnóstwo szczytów do pokonania... - Tytan zwrócił się do wszystkich, potem patrząc na łowce, który stał obok niego.
- Drugim wyjściem są mroczne konie, które ponoć znają bezpieczne tunele, przez które można się stąd wydostać, możemy im zaufać, ale z ryzykiem że nas zdradzą, albo wprowadzą w pułapkę - powiedział łowca: - Są tutaj, rozmawiałem z nimi, cały czas czekają, a dwoje z nas mają ich na oku, w razie niespodziewanego ataku...
- Posilili się zwłokami koni, to chyba jasne że nie zawahają się zabić kogoś z nas - dodałem. Absolutnie nie chciałem pozwolić by mroczne konie do nas dołączyły.
- Ale czy opłaca nam się was atakować, sami jesteśmy w takiej samej sytuacji jak wy! - wtrącił się jednej z mrocznych koni, podeszła do nas cała grupa. A ja odruchowo znów osłoniłem Marcelle.
- Co robimy wujku? - spytała Mercy, Tytana.


Marcella (loveklaudia) dokończ



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz