- Zabiłeś własną matkę? - dopytałam, nie mogąc w to uwierzyć: - Dlaczego? Co się stało?
- Prosiłem żeby mi wybaczyła, nie zrobiła tego... Dostałem szału i... To była chwila, a gdy się otrząsnąłem ona była już martwa... - odpowiedział nie podnosząc się z ziemi: - Ułożyła sobie życie z dala ode mnie, nawet wybaczyć jej było ciężko...
- Cimeries, musisz nad tym zapanować, jak najszybciej.
- A myślisz że nie próbuje?! - poderwał się z ziemi.
- Wiem że próbujesz... Pomogę ci, jakoś razem sobie poradzimy.
- Jak planujesz to zrobić?
- Pamiętasz jak poradziłeś sobie z Katariną, nie zaatakowałeś jej... To był wielki wyczyn. Musisz się uodpornić na to co wywołuje u ciebie agresje. Może ja spróbuje cię zdenerwować...
- Nie rób tego - przerwał mi.
- To jak chcesz to opanować?
- Na pewno nie na kimś, a zwłaszcza na tobie, jeszcze coś bym ci zrobił.
- Bzdura... Kiedy będzie ten moment w którym nie zapanujesz nad sobą to... Po prostu przerwiemy.
Nie wiedziałam jak trudne jest zapanowanie nad tym instynktem, domyślałam się tylko po tym co przeżywał mój ojciec. Jeśli Cimeries się zgodzi, będę musiała czerpać doświadczenie ze wspomnień, do których najlepiej bym już nie wracała. Ale byłam gotowa zmierzyć się z przeszłością, dla niego, chciałam mu pomóc jak najlepiej umiałam. Przeszłość się nie liczyła, tylko teraźniejszość, można było jedynie wyciągnąć z niej jakieś wnioski, jakieś lekcje i nie popełniać dawnych błędów.
- To może chociaż spróbujmy... - zaproponowałam, po chwili milczenia.
- To zły pomysł, zwłaszcza po tym co wydarzyło się przed chwilą...
- Poradzisz sobie. Mam nadzieje że ja też, nie umiem być tak wredna jak Katarina, ale zobaczymy...
- Malaika...
- Spróbujmy, nie daj się prosić, chce ci pomóc.
- Może nie dzisiaj...
- Najlepiej zacząć od razu, to będzie się tylko posuwać coraz bardziej i bardziej. Trzeba z tym walczyć.
- No to zaczynam... Spróbuje cię sprowokować - dodałam nim Cimeries zdołał się odezwać. Na początku tak na prawdę nie powiedziałam niczego, zbierałam myśli i choć wpadło mi do głowy parę bolesnych słów, które na pewno mogą go zdenerwować, nie umiałam ich wypowiedzieć. Długo zbierałam się w sobie. Nie chciałam go zranić, mimo że oboje wiedzieliśmy że te słowa nie będą na serio.
- Wybacz... - powiedziałam w końcu: - Masz rację, może nie dziś... - nigdy się nie poddawałam, ale w tym momencie nie mogłam postąpić inaczej. Czułabym się okropnie, mimo że to miało mu pomóc zapanować nad sobą.
- Najlepiej w ogóle nie próbujmy rozwiązać tego w ten sposób - Cimeries podszedł do mnie, oparłam na nim jedno ze skrzydeł.
- Mogę zobaczyć twoją matkę? Nie musisz lecieć tam ze mną, to musi być dla ciebie okropny widok... Tylko powiedź gdzie jest... - chciałam zobaczyć jak bardzo ją zranił, jak szybko ją zabił. To dało się ocenić na podstawie ran.
- Jesteś pewna? Po co właściwie chcesz tam lecieć?
- Chcę coś sprawdzić... Nic wielkiego, ufasz mi, prawda?
- Tak... Polećmy tam razem skoro chcesz...
- Zostań, zrobię to sama, po co masz widzieć jej zwłoki... To twoja matka.
- Tak i ja ją zabiłem...
- Nie obwiniaj się już... - zdjęłam skrzydło z jego grzbietu: - To gdzie jest?
- Nad rzeką...
- Wrócę szybko - wyleciałam z jaskini, spieszyłam się by dotrzeć na miejsce, żeby móc też jak najszybciej wrócić. Wylądowałam obok zwłok, ten widok sprawił że tym razem przeszły mnie dość mocno ciarki po grzbiecie, czy to z powodu obrażeń, czy przez świadomość że to matka Cimeries'a? Nie wiedziałam.
- Mamo... - usłyszałam cichy głos, jakby z daleka. Rozejrzałam się wokół. W oddali zauważyłam małą klaczkę. Cofnęła się spotykając się z moim spojrzeniem, mimo że nie miałam złych zamiarów, to ona i tak trzęsła się ze strachu.
- Spokojnie mała... To twoja mama, tak? - podeszłam po woli w jej stronę: - Nic ci nie zrobię... - zapewniłam stawiając kroki. Mała zaniosła się płaczem.
- Mama kazała mi wracać do taty, ale się bałam że ten pegaz coś jej zrobi... I... I zrobił... - wypłakała.
- Nie płacz... - przysunęłam ją skrzydłem do siebie, pozwoliła mi podejść na tyle blisko, bym mogła to zrobić.
- Zostaw mnie! - wyszarpała się cofając się gwałtownie.
- Nie skrzywdzę cię...
- To dlaczego masz kły? - oddaliła się o jeszcze parę kroków.
- Taka się urodziłam. Obiecuje że nic ci nie zrobię, jak masz na imię?
- T... Tina...
- No dobrze... Pójdziesz ze mną, o nic się nie bój... - chciałam jej jakoś wytłumaczyć że to nie wina jej... Brata? Cimeries musiał być chociaż jej przyrodnim bratem, skoro mieli wspólną matkę. Wzbiłam się na chwilę w górę, żeby przelecieć nad małą i złapać ją ostrożnie za grzywę, przysuwając do siebie, objęłam ją skrzydłem, aby mi nie uciekła. Niespodziewanie ugryzła mnie mocno, puściłam, a ona odbiegła. Zbytnio się pospieszyłam, ale nie wiedziałam jak postępować z źrebakami, nigdy się nimi nie zajmowałam.
- Tina zaczekaj - poleciałam za nią, biegła jak najszybciej umiała. Daleko nie uciekła, bo szybko wylądowałam jej na przeciw, zatrzymując się, uderzyła o mnie. Chciałam jej coś powiedzieć, ale ktoś nagle wyskoczył za krzaków, zatrzymał się z tyłu za mną, gdy się obejrzałam, zobaczyłam ogiera stojącego dęba, prawdopodobnie ojca Tiny, uniosłam też skrzydła by się obronić, ale atak był na tyle szybki że zdążył mnie ogłuszyć. I zabrać dokądś, nie wiedziałam dokąd, bo straciłam prawie że od razu przytomność...
Ocknęłam się dużo później. Miałam zasłonięte oczy, byłam związana i to dość mocno, ale wyczułam zapach tego ogiera, stał nade mną.
- Nie chciałam skrzywdzić twojej córki... - powiedziałam.
- Pożałujesz że ją w ogóle dotknęłaś, rozumiesz?! - kopnął mnie w brzuch, zaczął bić, starałam się uwolnić, raz po raz uderzałam całym ciałem o coś twardego, ogier wciąż mnie popychał i szamotał. Zerwał nagle materiał zasłaniający mi oczy, przytrzymał, jedno z moich skrzydeł uwolniło się z więzów. Postawił na nim kopyto przyciskając mocno. Złapał je brutalnie pyskiem, sprawiając mi ból. Dwoje młodych koni do mnie podeszło, przytrzymując mi łeb. Wyrywałam się kiedy, ojciec Tiny zaczął wykręcać mi skrzydło. Złamał je, szarpał, krzyczałam z całych sił, zapierając się nogami, były zbyt mocno związane, bym mogła się uwolnić. Ogier siłował się tak długo z moim skrzydłem, wręcz przez kilka godzin, aż przestałam je czuć, wyrwał mi je... Został po nim tylko kawałek mięsa, krwawiłam bardzo intensywnie. Płakałam równie mocno, nie mogłam tym razem powstrzymać emocji, nie mogłam... Straciłam skrzydło, czułam potworny ból, nie tylko fizyczny. Czułam że straciłam część siebie...
- Ogień... - ogier zwrócił się do tych młodych. Zacisnęłam powieki, nie patrzyłam już jak przypiekali mi ranę, cała się zwęgliła i już nie mogłam z niej krwawić. Rozwiązali mnie. Nadal miałam zamknięte oczy, z których spływały świeże łzy i zaciśnięte zęby.
- Warto było ją zabijać?! Teraz już nigdy tego nie zrobisz, inaczej popamiętasz! - ogier przycisnął mi jeszcze kopyto do gardła, otworzyłam oczy. Zaczęłam się dusić. Więc pomyślał że to ja zabiłam matkę Tiny? Nawet nie byłam od jej krwi... Nie potrafiłam zadawać tak poważnych ran, nawet jakbym już to robiła... Uderzyłam go skrzydłem, zrzuciwszy z siebie. Rzuciłam się po tym do ucieczki, niemal tracąc równowagę. Instynktownie chciałam się wzbić do lotu, szybko skończyłam na ziemi. Ktoś pomógł mi wstać. Przerażona odsunęłam się od niego. To był Cimeries.
- Puść... - wyszarpałam się mu. Uciekłam, korzystając z tego że stał jak wryty, pewnie nawet nie pomyślał że zastanie mnie w takim stanie.
Zapadła noc, a ja nie wiedziałam gdzie byłam, nie poznawałam tego miejsca. Przestałam już płakać, starałam się nawet nie patrzeć w miejsce w którym miałam skrzydło. Położyłam się na ziemi, próbując zasnąć i jakoś przetrwać tą noc. To był koszmar, nigdy nie czułam się tak okropnie. Nie wiedziałam co robić, bałam się, jednocześnie nie potrafiąc wziąć się w garść. No bo jak? Nie miałam skrzydła... Już nigdy nie polecę... Nigdy, nie będzie jak dawniej. Skuliłam się w sobie, mocno zaciskając zęby, żeby tylko znów nie płakać. Nie znosiłam łez.
Następnego dnia wcale nie było lepiej. Próbowałam latać, naiwnie i obsesyjnie. Jakby to miało mi zwrócić to co straciłam. Dopiero wieczorem doszłam jakoś do siebie, postanowiłam wrócić, miałam nadzieje że trafię, bo na prawdę się zgubiłam. Do stada wróciłam nocą. Na łące był akurat Cimeries, podeszłam do niego, prosząc w duchu żeby nie wspominał o tym co się stało, żeby nie pytał, nie zauważał że nie mam skrzydła.
- Cimeries... Wybacz że tak uciekłam, już mi lepiej - podeszłam do niego, udawałam że wszystko jest w porządku, że wcale nie jestem kaleką. Ale wystarczyło jedno słowo na ten temat, a byłam w stanie znów się załamać.
Cimeries (loveklaudia) dokończ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz